Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

You're a liar

-Każdy, komu ufamy, na kogo, jak nam się wydaje, możemy liczyć, kiedyś nas rozczaruje. Pozostawieni sami sobie ludzie kłamią, mają tajemnice, zmieniają się i znikają, niektórzy za inną maską lub osobowością, inni w gęstej porannej mgle nad klifem.-

Lauren Oliver





~You're a liar~

#Akaashi

Nie docierało to do mnie.

Nie potrafiło dotrzeć.

Włosy nasiąkły mi szkarłatem, ciało zdrętwiało a moja ręka mocno ściskała rękę mamy.

Do końca nie dowiedziałem się czy mnie kochała, ale bez względu na to jak bardzo nie wmawialbym sobie że jej nienawidzę tak naprawdę od zawsze było całkiem odwrotnie.

Kochałem ją, beznadziejną miłością, kochałem ją jak matkę i przyjaciółkę chociaż tak bardzo też przez nią cierpiałem.

Ale teraz czułem że się rozpadam, jedyny klej który trzymał mnie w całości właśnie puścił.

Chciałem żeby wszystko znikło, chciałem być na jej miejscu.

Nie rozumiałem dlaczego to zrobiła, tyle razy próbowała mnie udusić gdy byłem dzieckiem nie reagowała gdy wykrwawiałem się leżąc na podłodze w kuchni skatowany przez ojca ani gdy też połknąłem pudełko tabletek zostawiając mnie na pewną śmierć.

Więc dlaczego teraz?

Chciała żebym do końca swoich dni nosił brzemienie jej śmierci?

W mojej głowie warstwily się pytania ale co chwilę uciszał je mały głosik który po prostu chciał spokoju, chciał zasnąć, poraz ostatni przytulić mamę i powiedzieć że ją przeprasza, za wszystko,mimo , że nigdy nie było nawet za co.

Byłem rozdarty, nie do naprawienia.

Chciałem żeby wszystko ucichło.

I ucichło a mój umysł stał się czarny, pusty.

Nie docierało do mnie nic, na zmianę odczuwałem tak wielki i niewyobrażalny ból a po chwili powstawała olbrzymia dziura, która odbierała mi wszystkie emocje.

A później był już tylko ten głos, głos który zawsze mnie ratował ale jednocześnie ciągnąłem go na dno, bo nie potrafiłem tonąć sam.









#Bokuto

Gdy zadzwoniłem po pogotowie dla matki Akaashiego było już za późno.

Ale gdy wszedłem do tego domu i dotarło do mnie co zobaczyłem, straciłem wszelką nadzieję.

Wszystko nad czym tak ciężko pracowaliśmy, ja i Akaashi, nagle legło w gruzach.

Ręce mi się trzęsły, ogarnął mnie strach, paraliżujący strach co będzie dalej, nigdy nie bałem się przyszłości tak jak w tym momencie.

Chodziłem w tę i z powrotem na szpitalnym korytarzu czekając aż Akaashi się obudzi.

Lekarz jedyne co powiedział to to że organizm Akaashiego nie wytrzymał i po prostu się rozpadł, pytał też o siniaki na ciele, ślady po przypaleniach papierosami oraz o podłużne blizny powstałe od cholernie silnych uderzeń pasem. Pytał również o fioletowy ślad na jego szyi który pewnie powstał od podduszania oraz o blizny na ciele które wynikały z własnego "zaangażowania " Akaashiego a ja powiedziałem mu prawdę, o wszystkim, od początku ale gdy wypowiedziałem imię i nazwisko ojca czarnowłosego to pobladł.

W tamtym momencie znienawidziłem tego lekarza, wiedziałem że nic z tym nie zrobi, bał się, ja też się bałem, ale nie byłem tchórzem.

Nigdy nie obchodziły mnie wpływy ojca Akaashiego, bo czułem się nietykalny, nie sprawował nade mną kontroli, aż do teraz.

Bo uświadomiłem sobie że od początku byłem tylko szmacianą kukiełką w jego przedstawieniu, że gdyby chciał to mógłby mnie zgnieść i nikt by się nawet nie zorientował, tak jak zrobił to z Akaashim i swoją żoną.

Powoli ich niszczył tak aby nikt nie zauważył, ale w końcu przekroczył granicę.

Widziałem że morderstwo tak łatwo mu się nie upiecze, więc zamierzałem zrobić wszystko byleby tylko wsadzić go do więzienia na tak długo jak będzie to możliwe.

Wiedziałem że igram z siłami które są daleko poza moją kontrolą.

Ale chciałem uratować Akaashiego, tym razem skutecznie.

I byłem gotowy dla tego celu sięgnąć samego dna.




***



Akaashi obudził się dopiero po trzech godzinach.

W korytarzu przed salą stałem tylko ja i jego ojciec.

Mierzył mnie wzrokiem, badał, skanował.

-Bokuto jak mniemam? - zagadnął nonszalanckim tonem jakby kilka godzin wcześniej wcale nie zamordował swojej żony.

- Dobrze mniemasz - praktycznie wyplułem te słowa, nie obdarzyłem go nawet spojrzeniem, ten człowiek napawał mnie obrzydzeniem i odrazą która przenikała do każdej komórki mojego ciała.

Mężczyzna spojrzał na mnie jakby powstrzymywał się od rzucenia mi się do gardła, ale to nic, ponieważ ja też się od tego powstrzymywałem.

- Dziękuję za zadzwonienie na pogotowie i uratowanie mojego syna gdy ta wariatka rzuciła się na niego z nożem a później sama się zabiła - powiedział to tonem tak pewnym siebie i zuchwałym że gotowy byłem w to uwierzyć i przytaknąc takiej wersji wydarzeń.

Ale nie straciłem rozumu.

-Nie rozśmieszaj mnie - odpowiedziałem wybuchając gromkim śmiechem- dobrze wiem co się wydarzyło tej nocy i przysięgam na swoje życie że zrobię wszystko, żeby cię zniszczyć - dodałem patrząc w jego zaskoczone oczy.

Mężczyzna był w takim szoku że ktoś otwarcie mu się sprzeciwia że przez kolejne dwie minuty wpatrywał się we mnie bez słowa.

Gdy się otrząsnął w jego oczach wzbierał się gniew.

-Nie wiesz na co się piszesz - warknął a ja mu przytaknąłem bo nie miałem pojęcia na co się pisze, adrenalina buzowała w moich żyłach dodając mi tego najgorszego rodzaju odwagi, tego który łączył się z głupotą.

-Nie wiem, zgadza się-odparlem świdrując go wzrokiem- ale co mogę zrobić? Jest pan potworem, który wywołuje u mnie odruch wymiotny, sam pana widok jest czymś tak okropnym że ciężko się przy panu oddycha , nienawidzę pana do tego stopnia że byłbym w stanie pana zabić - powiedziałem z niewzruszoną miną jednak w myślach plułem sobie w brodę, bo wiedziałem że sam dodaje kolejne cegiełki do muru przez który próbuje się przebić.

Mężczyzna nie odpowiedział zamiast tego zwrócił swój wzrok przed siebie a wyraz jego twarzy jakby złagodniał.

Znowu staliśmy przez kilka minut w ciszy patrząc jak lekarze biegają wokół Akaashiego gdy ten powoli zaczynał się budzić.

- Kim jest dla ciebie Keji?- zapytał a imię Akaashiego w jego ustach zabrzmiało jak najgorsza trucizna.

Milczałem zastanawiając się nad odpowiedzią.

- Moją specjalną osobą- odparłem pierwsze co przyszło mi na myśl i nie przejmowałem się tym jak to zabrzmiało.

Mężczyzna spojrzał na mnie zaciskając pięści, jakby moja odpowiedź wyprowadziła go z równowagi.

Jego ręce i broda drżały i pod grubą powłoką gniewu wyglądał jak przestraszone dziecko które miało się zaraz rozpłakać.

Nie zrozumcie mnie źle, jestem empatyczną osobą i to bardzo ale w tamtym momencie widząc go w takim stanie jedyne na co miałem ochotę to go wyśmiać.

Zawahał się przez chwilę jakby miał coś powiedzieć ale przerwał nam lekarz który pozwolił nam odwiedzić Akaashiego.

W sali był tylko czarnowłosy, nic dziwnego jak na prywatną klinikę do której kazał przenieść go ojciec zaraz po tym jak przywieziono go ambulansem do szpitala miejskiego.

Chłopak leżał bez ruchu, wyglądał jakby był martwy a jednak maszyny obok niego wskazywały na coś innego.

Na jego czarnych włosach pojawiło się kilka cienkich siwych pasemek , lekarz stwierdził że to w wyniku zbyt dużego stresu i szoku.

Skłamałbym gdybym powiedział że ten biały akcent w jego włosach nie dodaje mu uroku.

Reszta jego ciała prezentowała się z goła gorzej.

Policzki miał zapadnięte a pod oczami ogromne cienie jakby nie spał od miesiąca, jego skóra była jeszcze bledsza niż ostatnio tak blada że nabierała zielonkowatego odcienia, wyglądał dużo szczuplej niż ostatnim razem gdy go widziałem a jego całe ciało pokrywały najróżniejszych kształtów siniaki , oparzenia, blizny , jego plecy wyglądały jak płótno pięcioletniego dziecka które dostało w swoje ręce czerwoną i fioletową kredkę.

Rzuciłem ojcu chłopaka znaczące spojrzenie a on odwrócił wzrok jakby wstydził się tego do jakiego stanu go doprowadził.

Znowu miałem ochotę go wyśmiać.

- Synku - zaczął łapiąc go za rękę - cieszę się że nic ci ta psychopatka nie zrobiła, jak dobrze że żyjesz - odpowiedział z lodowatym uśmiechem.

Akaashi bezsilnie usiadł na łóżku i spojrzał na niego tak zimnym i przeszywającym wzrokiem że nawet po moim ciele przeszedł dreszcz.

- Boże Keji synku, przepraszam że nie zauważyłem wcześniej co ta kobieta ci robiła, długo się tak nad tobą znęcała? - zapytał tak przejętym tonem że gdybym nie znał sytuacji z miejsca bym mu uwierzył we wszystko co mówił.

- Zamknij się- powiedział Akaashi przerażająco spokojnym głosem - ZAMKNIJ SIĘ - wrzasnął nagle a jego oczy były głębokie i puste - ZOSTAWICIE MNIE SAMEGO PO PROSTU ZOSTAWICIE MNIE KURWA SAMEGO - krzyczał zakrywając rękoma uszy jakby próbował uciszyć głosy w swojej głowie a nie ta na zewnątrz.


Lekarz szarpnął mnie za ramię i pociągnął również ojca Akaashiego

- Lepiej będzie jak teraz zostawicie go samego , on potrzebuje czasu, to wydarzenie na pewno zostawiło trwały ślad na jego psychice- powiedział ciągnąc nas w kierunku wyjścia.

Ale gdy już miałem wychodzić Akaashi znowu się odezwał.

-Ty zostań, proszę, ty możesz zostać - powiedział do mnie najczulszym tonem na jaki było go stać.

Lekarz spojrzał na niego niepewnie

- Jesteś pewny?- chłopak jedynie skinął głową po czym poprosił go żeby również wyszedł.

Zostaliśmy sami.

Podszedłem do niego bliżej a gdy go objąłem zaczął zanosić się rozdzierającym serce szlochem.

Przyciągnął mnie bliżej do siebie jakby chciał upewnić się że nie uciekne a ja mu na to pozwoliłem.

Też się w niego wtuliłem.

Nigdy nie byłem zbytnio inteligentny, niektóre rzeczy przychodziły mi ciężej niż innym ale teraz poczułem się jak najbardziej potrzebna osoba na świecie.

Pozwalając mu się wypłakać widziałem że robię dla niego wiele, czasami słowa nie były potrzebne.

Nie chciał żebym go pocieszał ,bo wiedział że nie umiem mu pomóc, że nie jestem w stanie sprawić że na nowo odzyska wszystko co stracił, chciał po prostu osobę przy której może płakac, szlochać, krzyczeć bez obawy że się odsunie.

Na twarzy miał wymalowany marny uśmiech, szczery ale przybity.

Gdzieś z tyłu głowy widziałem że ratowanie go nigdy nie było moją robotą, ale nie mogłem go zostawiać, coś mi przeszkadzało gdy wpatrywałem się w jego smutne granatowe oczy.

A teraz go nie puszczę

Już nigdy









Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro