IV
Cześć. Wróciłem. Trochę nam zeszło z tą sprawą. Nie było mnie tutaj ile, dwa tygodnie? Z hakiem. Polecieliśmy aż na Florydę, do Jacksonville.
Nie wiem. Pamiętasz, zawsze gdy moje wyjazdy trwały dłużej niż kilka dni, po powrocie było dziwnie. Tak jakby po tych wszystkich przegadanych przez telefon wieczorach, po wszystkich nocach spędzonych na tęsknienie za sobą i wyobrażanie sobie, że za niedługo będziemy razem... Było tyle do powiedzenia i jednocześnie... Sam nie wiem. To było trochę tak, jakby wszystkie słowa nagle wyparowały i musieliśmy dać sobie czas, by poznać je od nowa. I właśnie to robiliśmy, wykładaliśmy się przed telewizorem, przytuleni i nie musieliśmy nic mówić. Powoli oswajaliśmy się z tą sytuacją i po kilku godzinach już było okej. Jezu, oboje jesteśmy porządnie popieprzeni. Byliśmy.
Wiesz, tym razem było inaczej, a zarazem trochę podobnie. Znowu leżałem w łóżku, tęskniąc za tobą i wyobrażając sobie, że niedługo znów się spotkamy. Tylko tym razem miałem świadomość, że to nie prawda i... już cię nie zobaczę.
Przepłakałem dużą część nocy, przez co jestem na siebie cholernie zły. Powinienem dać z siebie sto procent, a zamiast tego się nad sobą użalałem, jak jakiś gówniarz. Nie mogę mieszać życia prywatnego z pracą. Nie z moją pracą.
Cała ta sprawa była skomplikowana i sama myśl o tym, że mógłbym zawalić... Chodziło o małą dziewczynkę. Zniknęła ze swojego pokoju w nocy, a jej rodzice spali w pokoju obok. Nie było żadnych śladów oprócz uchylonego okna i listu. Krótka wiadomość, prześmiewcza treść. Tak, jakby porywacz chciał zrobić jej rodzicom na złość. I chyba właśnie to było tym, co odróżniało tą sprawę od setek innych. I paradoksalnie to dało nam nadzieję.
Według statystyk większość porwanych dzieci umiera w ciągu doby. Później szansa na znalezienie mija z każdym dniem, z każdą godziną. Sprawy z takie jak ta, ze szczęśliwym zakończeniem, kończące się po tak długim czasie są prawie niezauważalnym ułamkiem. Znaleźliśmy ją po siedemnastu dniach, pełnych przesłuchań rodziny, sąsiadów, znajomych. Całą i zdrową. Wtedy uśmiechnąłem się po raz pierwszy od długiego czasu. Bo skoro w świecie pełnym zła jest miejsce na odrobinę łez szczęścia i uśmiechu dziecka wpadającego w ramiona swoich rodziców, to może jest nadzieja, że wszystko się ułoży. Że ten bolesny ucisk w sercu kiedyś osłabnie, a ja będę mógł znów odetchnąć pełną piersią i cieszyć się z małych rzeczy, jak uśmiech staruszki na ulicy czy spotkanie ze znajomymi po tygodniu pełnym pracy.
To brzmi tak, jakbym cię obwiniał, ale ja tego nie robię, choć bardzo bym chciał. Byłoby o wiele łatwiej skierować swój gniew na jedną osobę i zamknąć ten rozdział. Zamiast tego obwiniam siebie i wszystkich wokół, jestem zły na cały świat, bo codziennie dzieje się tyle zła i nikt nic z tym nie robi, a potem cierpią na tym niewinne osoby. Jak ty i ta mała dziewczynka.
Ona poniosła odpowiedzialność za błędy swoich rodziców. Zupełnie jak ty.
Rozumiem, dlaczego to zrobiłaś. Pewnie łatwiej by było, gdybym tego nie robił, bo teraz za każdym razem, gdy słyszę jak ktoś cię obwinia, mam ochotę go uderzyć. A nazbierało się trochę tych osób. Moi przyjaciele, nasi wspólni znajomi, twoje koleżanki, sąsiadka z mieszkania obok, a nawet sprzedawczyni ze sklepu po drugiej stronie ulicy. W większości nie mówią mi tego wprost, ale wystarczą skryte szepty, współczujące spojrzenia, ostrożne gesty. Nie chcę ich współczucia, bo chociaż to boli, ty przeszłaś o wiele więcej. Ty i wiele innych osób, które stają się ofiarami pełnego okrucieństwa świata. Ale nikt o tym nie wie. Mam im powiedzieć?
Nie chciałabyś tego. Skoro nawet przy mnie udawałaś, że nic się nie stało, to czemu miałabyś chciec, by twoja historia poszła w świat? Może właśnie powinienem to zrobić. Mieć wszystko gdzieś i po prostu pozwolić słowom płynąć, by ludzie zmuszeni byli przetrzeć oczy i ujrzeć rzeczywistość taką, jaką jest. Może. Ale przecież jest tyle tragicznych historii, które nic nie zmieniły. Czy to by coś dało?
Czasami nawet takie błahostki są w stanie wywołać lawinę. Jak krzyk w górach w zimie. Rodzice tego dzieciaka są w związku od liceum i nikt nie spodziewał się, że kilka złośliwości z tamtego okresu prawie doprowadzi do tragedii. Wystarczyła jedna fałszywa przyjaźń, kilka kawałów i naśmiewanie się. Niby nic, ale jednak tak wiele. Wystarczająco, by ofiara chciała się w przyszłości zemścić. I to w tak okrutny sposób.
Gdy złapaliśmy sprawcę, zarzekał się, że nigdy nie skrzywdziłby dziecka. Mała spała w ładnym pokoiku, otulona kołderką, a porywacz zadbał nawet o lampkę nocną i pluszaki. Dostała wszystko, czego potrzebowała, ale przecież ją uprowadził. Nie możemy być niczego pewni.
Nigdy wcześniej nie porównywałem życia osobistego z zawodowym, ale ona w tak wielu aspektach przypomina mi ciebie. Czy twoi rodzice wiedzieli, jak bardzo cię krzywdzą? Czy ktokolwiek pomyślał kiedyś o tobie jak o niewinny dziecku, które nigdy nie powinno być wmieszane w takie gówno? Czy ktoś pomyślał o tobie?
Chyba nie jestem jeszcze gotowy na powrót w teren. Reszta zespołu też tak twierdzi. Cały czas czułem na sobie ich współczujące spojrzenia i choć nikt się nie odezwał, każdy kwestionował w głowie mój udział w sprawie. Nie winię ich. Ta praca nie jest zabawą, a każdy błąd może kosztować kogoś życie. Myślę, że potrzebuję urlopu. Nie w stylu pracy papierkowej w biurowcu w Nowym Jorku, ani spędzania czasu na rozpaczaniu w naszym mieszkaniu, okazjonalnie z przyjaciółmi marudzącymi mi nad głową. Muszę się stąd wyrwać, choć na kilka dni. Myślałem... myślałem, nad odwiedzeniem rodziców. Cholernie się tego boję, ale tęsknię i kiedyś muszę to zrobić, a twoja strata uświadomiła mi, że nic nie trwa wiecznie. Każda sekunda zwlekania może być tą ostatnią.
Chyba to zrobię. Rano zadzwonię do szefa i poproszę o urlop. Prawdopodobnie mi go da, bo sam widział w jakim jestem stanie. Dla dobra wszystkich powinienem nabrać dystansu. Oznacza to, że znowu cię przez jakiś czas nie odwiedzę. Ale to, że będę daleko nie zmieni oczywistego.
Kocham cię.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro