Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

1) Bolesne wspomnienia Johna

Obudziły mnie promienie słońca... Powoli otworzyłem oczy, by przyzwyczaić wzrok do rażącego światła. Rozejrzałem się po plaży, zauważywszy, że oprócz mnie nie ma nikogo. Spojrzałem na wodę, która równomiernie przypływała i odpływała. Poczułem nieprzyjemne dreszcze na całym ciele, gdy woda zetknęła się z moim mokrym ubraniem.

Powoli usiadłem, by po chwili utkwić tępe spojrzenie w morskie fale. Bolesne wspomnienia minionego dnia, powróciły do mnie z niebywale wielką siłą. Właśnie wczoraj, pod koniec dnia, straciłem swoją miłość i ukochany skarb.

I nic już nie mogło przywrócić życia mojej żonie i córeczce. Zacisnąłem mocno oczy, czując pod powiekami słone łzy. Nie chciałem płakać, nie tego uczyli mnie w wojsku, musiałem być silny. Gdy już trochę się uspokoiłem, rozejrzałem się ponownie po okolicy. Wtem zdałem sobie sprawę, że ostatnim co pamiętam, to powolne opadanie na dno. Zmarszczyłem brwi, nie potrafiąc przypomnieć sobie niczego więcej lub czegokolwiek, co mogłoby naprowadzić mnie na to, w jaki sposób wróciłem na suchy ląd.
Wstałem z trudem z ziemi i zacząłem przeszukiwać kieszenie, by znaleźć telefon. Na moje szczęście kupiłem wodoodporną komórkę. Chciałem powiadomić kogoś o miejscu mojego pobytu i wrócić do cywilizacji. Gdy już go znalazłem i włączyłem, wlepiłem swój wzrok w ekran, zdając sprawę z tego, że nie wiem do kogo zadzwonić. Potrząsnąłem szybko głową, by przypomnieć sobie, czy jednak o kimś nie zapomniałem.
Nagle mnie oświeciło. Mike Stamford!
Wybrałem szybko numer mojego znajomego z czasów praktyk w szpitalu Bart's, mając nadzieję, że mi pomoże. Czekając, aż odbierze, patrzyłem na przypływające i odpływające fale.

- Stamford, słucham? - ucieszyłem się w duchu, gdy usłyszałem tak wyczekiwany przeze mnie dźwięk jego głosu.

- Cześć Mike, z tej strony John. John Watson. - dopowiedziałem, starając się, by głos ani razu mi się nie załamał.

- O, John! Jak miło, że dzwonisz. Jak tam wycieczka? - poczułem, że to koniec mojej samokontroli.

Wspomnienia sprzed dosłownie kilku godzin były dla mnie zbyt bolesne, by nadal trzymać je w sobie. Łzy, które tak usilnie starałem się powstrzymać, wyznaczyły sobie ścieżkę na moich policzkach. Zacisnąłem oczy, gdy z krtani wydobył się cichy szloch - John? Wszystko w porządku? Coś się stało?

- Nic nie jest w porządku - mój głos zadrżał, gdy to powiedziałem. Wiedziałem, że mężczyzna się zdenerwował, gdy usłyszał mój głos.

- John, co się stało, gdzie jesteś? - Mike spanikował. Szum i trzaski zasygnalizowały mi, że coś właśnie spadło po jego stronie. Prawdopodobnie papiery z biurka.

- Jestem gdzieś na plaży, nie wiem gdzie - rozejrzałem się niepewnie, starając opanować drżenie głosu. - Mike, słuchaj. Idź teraz na komisariat i poproś policję, żeby namierzyli mój telefon. Tylko pośpiesz się, bo zostało mi dziewiętnaście procent baterii. - szepnąłem zdruzgotany, spoglądając na moment na wyświetlacz telefonu.

- Jasne, rozumiem - rzucił i po chwili usłyszałem stłumione trzaśnięcie drzwi. Szybko rozłączyłem się, by zaoszczędzić resztę baterii.

Czekając, aż policja namierzy mój telefon, zacząłem powoli iść przy brzegu w stronę pobliskich kamieni. Mogły one się wydawać blisko, ale zanim tam dotarłem, usłyszałem już syreny radiowozu. Stanąłem w miejscu i krzyczałem, jak najgłośniej mogłem, żeby mogli mnie szybciej odnaleźć.

Nim się obejrzałem, Mike, wraz z jakimś siwowłosym mężczyzną, biegli w moją stronę. Z tego co zauważyłem, Stamford niósł ze sobą wielki, puchaty, pomarańczowy koc, którym natychmiast mnie przykrył. Byłem mu za to bardzo wdzięczny. Może i było w miarę ciepło, jak na klimat wysp brytyjskich, ale w przemoczonych ubraniach było mi strasznie zimno. Spojrzałem na mężczyznę obok brązowowłosego, a ten widząc mój pytający wzrok, natychmiast się przedstawił.

- Inspektor Gregory Lestrade ze Scotland Yardu. Pan Stamford nas powiadomił o pana sytuacji. Proszę za mną, zawiozę pana do miasta.

Siedząc teraz w radiowozie patrzyłem na oddalające się morze z wielkim bólem i smutkiem. Wiedziałem jednak, że mimo żałoby i wielkiej pustki, będę musiał żyć dalej. Westchnąłem głęboko i wsłuchałem się w piosenkę graną w radiu, pogrążając się w cudownych wspomnieniach o kochanej żonie i ślicznej, małej Rosie.

***

Zakończone na magicznej liczbie 666 xD

Mam nadzieję, że rozdział się spodobał ^^

Moją betą była michalinka_1, której serdecznie dziękuję 💖

Już w następnym rozdziale prawdopodobnie pojawi się nasz ogoniasty osobnik 😏 wiecie już kto to? 😁

Okej... Ja zmykam, do następnego.

Bay~

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro