5. Valentina jest bipolarna
Sir Klemens nie żałował swojego uczynku lecz niepodobał mu się obecny stan rzeczy. Dziewczyna powinna wić się pod nim całą noc i wykrzykiwać jego imię, a nie... leżeć w oddzielnych łóżach.
Wiedział jednak, że trzeba postępować z nią teraz delikatnie. Ubrał się i zszedł na posiłek. Dziewczyny nie było, jeszcze nie wiedział, że nie było jej w całym zamku. Valentina bowiem chcąc pomyśleć udała się nad urwisko w lesie. Miał stamtąd piękny widok na miasteczko i swoj nowy dom. W tym miejscu była daleko od problemów. Uwielbiała tu przychodzić.
Gdy Klemens poszedł po żone ogarneła go furia. Uciekła od niego! Przecież był delikatny! Nie wziął jej mimo, że miał prawo. Zebrał rycerzy i pojechał na poszukiwania. Nie trwały długo bo przejeżdżając obok lasu zauważyli rudowłosą piękność nad przepaścią. Wystraszył się na ten widok. Odprawił rycerzy i pognał do ukochanej.
- Valentino, odsuń się od klifu
- Klemensie? O co ci chodzi? - zdziwiła się.
- Nie skacz, kobieto!
Dziewczyna zaczeła się strasznie śmiać.
- Przecież nie zamierzam skoczyć.
- To co tu do diabła robisz?!
- Chciałam pomyśleć.
- Czemu nic mi nie powiedziałaś wychodząc z zamku.
- Od kiedy muszę cię o wszystkim informować?! - zirytowała się dziewczyna. Klemens westchnął. Nie zdobędzie jej kłótniami.
- Bardzo się o ciebie martwiłem. - powiedział łagodnie. Val zrobiło się głupio, że na niego nakrzyczała i że się o nią martwił. Podeszła do niego.
- Przepraszam.
- Nic się nie stało, maleńka - szepnał przytulając ją.
Uwielbiał mnieć ją w objęciach, ale musiał się o coś spytać.
- Valentino?
- Co? - spytała odsuwając się. Chłopak skrzywił się lekko na ten gest, ale nic nie zrobił.
- Czemu mnie uderzyłaś kamieniem? - dziewczyna zrobiła się cała czerwona. Upss..
- Bo... jak się odwróciłeś to... tak się popatrzyłeś i szepnąłeś "Jest moja" i się przestraszyłam...
I wtedy wszystko stało się jasne.
Klemens zaczął się śmiać.
- Oh, mała... ale i tak wyszło na moje - uśmiechnął się łobuzersko.
- Świetnie, panie narcyzie - sarkneła i ruszyła by zejść z góry.
- Czekaj, czekaj - złapał ją za rękę i przyciągnął do siebie.
- Zostaw mnie. - zaczeła się wyrywać lecz była o wiele słabsza. Pocałował ją by się uspokoiła. Wykorzystując to ugryzła go w wargę do krwi i odskoczyła.
- Piekło i szatani - mruknął dotykając rozciętej wargi.
- Nasze małżeństwo nie ma sensu, zrozum to.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro