Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Epilog

Knockout patrzył, jak tysiące kolorowych świateł rozprzestrzeniają się po całym Cybertronie, przywracając do pełnej funkcjonalności. Niestety, kosztem Optimusa. Zdecydował poświęcić się dla swojej rasy, jak na przywódcę przystało. Mimo, iż była to smutna chwila, to niewiarygodnie piękna. 

-Co zamierzacie teraz zrobić? - Spytał, kiedy niebo wróciło do swojego normalnego koloru. 

-Ja i Jack'ie będziemy nadzorować budowę - odpowiedział Bulk.

-Zajmę się botami, które zdecydują się wrócić - odparła Arcee - Smoke, pomożesz?

-Jasne!

-A ty, Ratchet?

-Sprawdzę, w jakim stanie są szpitale. Ultra Magnusie, będę potrzebował asysty. 

-Prośba rozpatrzona pozytywnie.

-Pozostaje mi wszystko nadzorować - skończył Bee, a następnie spojrzał się na czerwonego medyka - A ty, Knockout? Co planujesz?

-Chyba wrócę na ziemię - odparł, ku zaskoczeniu kompanów. Uśmiechnął się lekko, widząc ich zmieszanie. Zbliżyli się do siebie po takim czasie - Nie odbierze mnie źle. Cybertron to mój dom, ale iskrę mam gdzieś indziej. 

Bumblebee spojrzał się na niego ze zrozumieniem. Przez te wszystkie, wspólnie spędzone miesiące nauczył się akceptować go przy Twoim boku i, choć nadal bywał zazdrosny, to ciężko było mu nie zauważyć, z jaką miłością na siebie patrzycie. 

-Pozdrów ją ode mnie, jak już będziesz na miejscu - powiedział tylko.

***

-Tak, tak, agencie Fowler. Wiem, że miało być gotowe na wczoraj. Już ich pośpieszałam! Dobrze, zrobię to jeszcze raz - mruknęłaś, po czym usłyszałaś, jak się rozłącza. Will nie lubił pracować pod presją czasu i czasem tracił nerwy. Jak on bez Ciebie wcześniej pracował? 

Od pewnego czasu pracowałaś jako jego asystentka. Twój sprytny umysł bardzo mu się przydawał, głównie dlatego, że praktycznie zawsze zapominał o spotkaniach. Mimo, że studia były Ci do tego niepotrzebne (wystarczająco udowodniłaś swoją wartość, narażając życie dla świata), ale papierek zawsze może się przydać. Kierunek, który sobie wybrałaś, był całkiem interesujący i z niespodziewaną łatwością zdawałaś wszystkie egzaminy. 

Poczułaś, jak wibruje Ci telefon. Odblokowałaś ekran i z ekscytacją zauważyłaś, że dostałaś esemesa od Knockout'a. Otworzyłaś go w trybie ekspresowym. Nie kontaktowaliście się zbyt często, od kiedy wrócił na Cybertron, by pomóc w jego naprawie. Od kilku dni nie miałaś od niego wiadomości. 

Chodź do mnie słońce, czekam przed domem. 

Wybiegłaś z domu tak szybko, jak tylko mogłaś. Trzasnęłaś za sobą drzwiami i spojrzałaś na ulicę. Zaparkował przed Twoim domem, a na Twój widok, otworzył drzwi i zatrąbił. Podbiegłaś w jego stronę i wskoczyłaś na siedzenie, przytulając się do kierownicy. 

-Knockout! - Krzyknęłaś szczęśliwa, gładząc go po kierownicy - Nie masz pojęcia, jak się cieszę!

-Mam, i to całkiem dobre - usłyszałaś. Nie mogłaś opanować uśmiechu. Nie zdawałaś sobie sprawy, jak bardzo tęskniłaś. 

-Co u reszty? Z głosem Bee wszystko w porządku? Opowiedz mi wszystko! 

Knockout zgodził się wszystko opowiedzieć. Odpalił silnik i zaczęliście jechać, w tylko jemu znanym kierunku, rozmawiając na wszelakie tematy. Podczas tej drogi towarzyszyły Ci chyba wszystkie możliwe uczucia: szok, spowodowany informacją, że Megatron w ogóle żyje i zszedł ze złej drogi. Strata Optimusa wywołała pojedynczą łzę, a fakt, że cała reszta jest cała i zdrowa, wywołała w Tobie poczucie ulgi. Cieszyłaś się również, iż Cybertron ponownie prężnie działał. Pewnie minie jeszcze dużo czasu, zanim wróci do dawnej świetności, ale wszystko było na dobrej drodze. 

-A jak rodzice? Przyzwyczaili się już, że ich córka spotyka się z kilka razy większym mech'em? - Spytał, zmieniając temat. 

-Powoli to przełykają. Mama nawet zaczęła się pytać, jakim jesteś dla mnie chłopakiem. Gorzej z ojcem. Jest dosyć wymagający, jeśli chodzi o moich partnerów. 

-To, że pomogłem uratować dwie planety nie wystarczy? - Zachichotałaś cicho i przypomniałaś sobie Wasze wspólne, pierwsze spotkanie. 

Agent Fowler poinformował już Twoich rodziców, dlaczego zniknęłaś na prawie dwa tygodnie, podając tym razem prawdziwy powód. Nie chcieli uwierzyć, dopóki osobiście nie zjawili się w bazie. 

Zszokowani spoglądali na Bumbebee, który trzymał w dłoni ich syna. Co ciekawe, Rafael był całkowicie spokojni. Od razu zaczęli krzyczeć, żeby wielki robot postawił go na ziemię. 

-Mamo, tato, to wy się uspokójcie - stwierdziłaś głośno, stając w obronie swoich mechanicznych przyjaciół - Oni są tymi dobrymi. To Decepticony mnie porwały. 

-(Imię), czy to jest... - Twój tata wskazał ręką na Twoją sztuczną dłoń. Poruszyłaś palcami i dało słyszeć się cichy, mechaniczny dźwięk. 

-Trochę ostatnio przeszłam. Lepiej usiądźcie. 

Przez bite dwie godziny Ty i Raf opowiadaliście rodzicom swoje przygody pod skrzydłami Autobotów, którzy również czasem coś od siebie dodawali. Ciężko było im przyjąć do wiadomości, iż wszystko to działo się dosłownie pod ich nosem, ale jakoś to przełknęli. Na szczęście, byli zbyt skonfundowani, aby być na Was wściekli. 

-Czy jest jeszcze coś, o czym powinniśmy wiedzieć? - Spytała Wasza mama. Niespodziewanie, poczułaś na sobie wzrok chyba każdej osoby w tym pomieszczeniu. Chrząknęłaś i zaczęłaś stukać palcami o drewniany stolik - No więc?

-Widzisz mamo, kiedy dwoje ludzi się kocha, to jest to normalne. Kiedy kocha się dwoje ludzi ten samej płci, wywołuje to zazwyczaj wiele emocji, jednak kiedy miłość padnie na osoby innej rasy... No, opinie są dość różnorodne - zaczęłaś delikatnie, ale wiedząc, że nie wybrniesz, po prostu wskazałaś palcem na Knockout'a, który nieśmiało im pokiwał - To mój chłopak. 

-Oj było ciężko - westchnęłaś, opierając głowę o zagłówek i układając się wygodnie - Ale i tak najgorzej czułam się miesiąc temu. 

Nie musiałaś mówić dokładnej daty. Mech wiedział, że chodziło o moment, kiedy Bee rzekomo zginął, a parę godzin później musieliście rozstać się na dłuższy czas. Pożegnania zawsze są trudne zwłaszcza, iż nie wiesz, przez ile dni nie będziecie się widzieć. 

Zmarszczyłaś brwi, powstrzymując łzy. Wracają na swoją planetę. Knockout obiecał Ci, że prędzej czy później wróci, ale co z resztą?

Uniosłaś spojrzenie w górę. Żółty mech uśmiechnął się smutno, po czym wziął Cię na rękę, a Ty przytuliłaś się do jego szyi. 

-Będę tęsknić - mruknęłaś. 

-Ja też, (Imię), ja też. 

Nie mieliście jednak dużo czasu. Było Ci przykro, żegnając nawet Ultra Magnus'a, z którym rozmawiałaś najmniej. Każdy z nich stał się częścią Waszej specyficznej, między rasowej rodziny i byłaś pewna, iż nikt nigdy Ci ich nie zastąpi. 

-Rozchmurz się, słońce. Nie lubię cię takiej widzieć - mruknął Knockout. Westchnęłaś, ale uniosłaś niezgrabnie kąciki ust.

-Obiecasz mi, że nikomu nic się nie stanie?

-Nie mogę tego zrobić - odparł po chwili. Wiedziałaś, że to powie, ale usłyszeć to z jego ust nadal było bolesne - Ale mogę obiecać, że jeśli wszyscy wyjedziemy z tego bez szwanku, zrobimy wielką imprezę na Cybertronie i nie omieszkamy się was zaprosić. 

-Potrafisz pocieszyć człowieka - mruknęłaś, a medyk cmoknął Cię w czoło. 

-Wiem - Spojrzał się na Ciebie czule. Od kiedy byliście razem, czerwony kolor stał się jednym z Twoich ulubionych. Uwielbiałaś wpatrywać się w te piękne optyki - Trzymaj się, (Imię). I nie waż się kupić samochodu pod moją nieobecność. 

-Widzisz, jestem ci wierna. Nie kupiłam żadnego zastępczego auta - oznajmiłaś dumnie. 

-No i dobrze. Nie będziesz jeździć byle czym. 

Rozmowa tak Cię wciągnęła, iż nie zauważyłaś, że zjechaliście z głównej drogi. Aktualnie wjeżdżaliście na spore, pustynne wzgórze. Złota godzina, pomyślałaś, spoglądając na niebo przez szyby. Swego czasu, prawie każdy Wasz dzień kończył się wejściem na górę, aby w pełni móc podziwiać zachód słońca. 

Sporo razem przeszliście. I dużo wspólnych chwil przed Wami. Szkoda tylko, że Twój żywot, w porównaniu do jego, będzie tak krótki. 

Chwilę później znaleźliście się na sporym wzniesieniu. Dech, jak zwykle, utknął Ci w piersi. Wysiadłaś i poczułaś spory ciężar nostalgii. Knockout przetransformował się w mech'a i usiadł na piasku. Sama usadowiłaś się na jego nodze i westchnęłaś. Brakowało Ci tego. 

-Knockout - powiedziałaś po chwili - Wiem, że może niepotrzebnie się tym już teraz martwię, ale... Nie będę żyła tyle, co ty. Twoje uczucia wobec mnie są szczere, dlatego martwię, się, czy kiedy odejdę...

Ciężko było Ci ubrać myśli w słowa. Może i byłaś geniuszem, ale ubranie skomplikowanych uczuć w logiczną całość, nawet Tobie sprawiało trudność. 

Zauważyłaś, jak podsuwa pod Ciebie rękę. Kiedy tylko się na nią wdrapałaś, Knockout przysunął Cię do swojej klatki piersiowej w miejscu, gdzie miał iskrę. Oparłaś się o nią i poczułaś przyjemne ciepło.

-Nawet jeśli będzie to tylko te kilkadziesiąt lat, to jest to warte zaangażowania - stwierdził, a Ty uśmiechnęłaś się delikatnie - Poza tym, jesteśmy geniuszami. Znajdziemy sposób, aby przeżyć razem jak najdłużej.

Wtuliłaś się w jego metal i, całkowicie spokojna, wpatrywałaś w słońce. Miał rację. Póki byliście razem, nie miałaś się o co martwić. 

***

Zapalenie mięśnia sercowego, powikłania po grypie. Zazwyczaj da się to wyleczyć, więc dlaczego Twoje ciało nie reagowało na leki? Dlaczego to, co przygotowali wspólnie z Ratchet'em, nie działało?

-Na pewno coś da się zrobić - powiedział, głaszcząc Cię po policzku. Nie byłaś w tym momencie przytomna, ale miał nadzieję, że chociaż Twoja podświadomość odczuła, jak wielu osobom na Tobie zależy i zmotywuje organizm do jakichkolwiek działań. Żałował, że musieli wprowadzić Cię w śpiączkę farmakologiczną. 

-Knockout, nie chcę tego mówić, ale wyniki jej badań się nie poprawiają - Ratchet przekartkował plik kartek, który znajdował się w jego dłoniach - Czy (Imię) nie zostawiła po sobie jakichś badań nad chorobą, kiedy dostała wyniki?

-Nie miała jak, trzymali ją w szpitalu. Dopiero agent Fowler zdołał przenieść ją tu i to dopiero po kilku dniach. Nie chcieli jej puścić - Knockout zmarszczył brwi - Gdyby tylko się pośpieszyli nie straciłaby przytomności i mogłaby dać nam jakąś wskazówkę! 

-Spokojnie, nerwy nic tu nie pomogą.

-Nic tu nie pomoże! Spójrz na nią tylko - mech stracił nerwy. Od dłuższego czasu próbował Ci pomóc, ale koniec końców wszystko okazywało się daremne. Był przygotowany, że kiedyś go opuścisz, jednak nie spodziewał się, iż nadjedzie to tak szybko! Nie miałaś nawet czterdziestki! Tak bardzo nie był gotowy, aby się pożegnać - Schudła, ma twarz bladszą niż ściana i nie zapowiada się, żeby odzyskała przytomność! Widziałeś Rafaela? Od paru dni nie śpi, bo szuka jakiegokolwiek lekarza, który może mieć wiedzę o alternatywnych metodach leczenia. Jack i Miko siedzą przy niej w każdej wolnej chwili, a Bumblebee i Bulkehad dawno nie widzieli Cybertronu! Reszta też przychodzi, kiedy tylko mogą. Nie tylko ja odchodzę od zmysłów, Ratchet! Wszyscy są na skraju wytrzymałości.

Starszy medyk westchnął. Knockout w istocie, miał rację. Jego samego bolała iskra na myśl, że mogłabyś tak szybko odejść. Przez te wszystkie lata pozostawaliście w kontakcie, regularnie spotykając się i spędzając razem czas. Trudno było się nie przywiązać. 

-Musimy wierzyć, że stan (Imię) się poprawi. Tylko to możemy w tej chwili zrobić. 

Niestety, minęły kolejne dwa tygodnie. Twój stan się pogorszył. Nikt już nie wierzył, że możesz z tego wyjść i, jedyne co mogli zrobić, to trwać z Tobą do samego końca. 

-Jesteś wspaniałą siostrą. Zawsze byłaś - mówił Raf, gładząc Cię po ręce. 

-A do tego jaką przyjaciółką - Miko przetarła łzy - Pamiętacie, co zrobiła z Brad'em, jak zerwał ze mną przez telefon?

-Razem wywieźliśmy go na pustynie i kazaliśmy mu zrobić to odpowiednio - Bulk uśmiechnął się na to wspomnienie - Zagroziła wtedy, że zostawi go na pustyni.

-Albo jak świętowaliśmy jej trzydzieste urodziny i powiedziała, że czeka na czterdzieste, żeby zwalać wszystkie swoje głupie decyzje na kryzys wieku średniego - odezwał się Jack, a Arcee położyła mu rękę na ramieniu. 

-Jeszcze to zrobi. 

Zapadła cisza, przeplatana mechanicznym brzęczeniem respiratora. Nikt nie odważył się więcej odezwać. Nie musieli. 

Drzwi do laboratorium gwałtownie się otworzyły. Knockout, bezpardonowo, wpadł do środka, ciągnąc coś za sobą. Na stole z kółkami leżało metalowe ciało, które wyglądem przypominało Arcee. Tuż obok była dziwna maszyna, od której dochodził jeden, spory kabel i, z drugiej strony, dwa mniejsze. 

-Knockout - Ratchet podniósł się z krzesła - Czy to...

-Tak, syntetyczne ciało - powiedział twardo, podjeżdżając maszynerią od strony Twojej głowy.

-Co planujesz? - Spytał Rafael. Czerwony mech przełączył kilka guzików i podłączył większy kabel do małego otworu metalowego, niezamieszkałego ciała, w klatce piersiowej. Dwa pozostałe przyłożył do Twoich skroni - Knockout! 

-Planuje przenieść umysł (Imię). 

-Co?

-Oszalałeś!

-Nikt tego wcześniej nie zrobił! - Poleciały głosy sprzeciwu.

-Posłuchajcie mnie uważnie - warknął. Nigdy nie słyszeli, aby medyk był tak poważny - (Imię) umiera, zauważcie to! To jest dla niej jedyna szansa. 

-Raf, nie możesz na to pozwolić! - Krzyknęła Miko, ale Twój młodszy brat, przeniósł wzrok na Knockout'a. Wszyscy chcieli dla Ciebie jak najlepiej. 

-Jeśli jest choć cień szansy... Zrób to. 

Knockout kiwnął głową, po czym nacisnął przyciski na kablach. Już kiedyś zbudował to ciało, właśnie z myślą o Tobie, ale nie spodziewał się, że będzie musiał go użyć. 

Twoje ciało zatrzęsło się mocno, po czym Twoja głowa opadła na poduszki. Maszyny monitorujące bicie Twego serca zaczęło pikać, a wszyscy wstrzymali oddech. 

Medyk odrzucił kable, po czym zbliżył się do syntetycznego ciała. Wszyscy postąpili podobnie, razem otaczając Cię ze wszystkich stron. Knockout odłączył kabel od Twojego nowego ciała i wtedy, ku zdziwieniu wszystkich, ciało zaczęło się poruszać. 

Otworzyłaś oczy i pomrugałaś parę razy. 

-Co wy tu wszyscy...? - Nie dokończyłaś, zaskoczona swoim głosem. Wszyscy zaczęli krzyczeć i tulić się nawzajem. To zamieszanie sprawiło, iż byłaś jeszcze bardziej zdezorientowana - Knockout, co tu się dzieje?

Przeniosłaś wzrok na swojego małżonka. Dopiero teraz dostrzegłaś łzy w jego optykach. Odruchowo przyłożyłaś dłoń do jego policzka, by je przetrzeć, ale zauważyłaś, iż jest ona metalowa! 

Przyjrzałaś się swojemu ciału. Byłaś mech'em? Czy jak to mówi się wśród nich, femme?

Nie było czasu, aby się nad tym zastanawiać, bo Knockout porwał Cię w ramiona. Reszta również dołączyła, zamykając Cię w wielkim uścisku. 

Później przyjdzie pora na pytania. Teraz musiałaś zająć się swoją rodziną. 




~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Oh God, jest i koniec. Wzruszyłam się.

Nie macie pojęcia, jak przyjemnie mi się to pisało. Jest mi też trochę przykro, że ta historia dobiegła końca.

Warto było przeznaczać na nią praktycznie cały wolny czas. Pora na powrót do rzeczywistości. 

Chciałabym również poznać Waszą opinię. Sekcja komentarzy jest cała Wasza. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro