ⱤoɀʣìɑԎ 9
Jogaila
Obóz Jogaiły niedaleko Wilna. Początek kwietnia 1386 roku.
Wielki książę nad mapą stał pochylony i w myślach plan układał, jakby tu zagarnięte ziemie spod krzyżackich łap znów dla siebie wyszarpać.
Jego oczy nagle przeskoczyły na krzyżyk, jaki jego ojciec mu na łożu śmierci podarował. Nie rozstawał się z nim od tego czasu i często patrzył na owego człeka, który sam się dał na krzyżu powiesić, a czego rozumieć nie chciał. Bo gdyby nagle w niego uwierzył, krzyżackie płaszcze cudem by znikły? Śmiał w to wątpić.
Wtem bojar Sirputis wjechał do obozu. Pot z czoła mu leciał strumieniami, gdy przed obliczem księcia stanął i oddechu nie mógł złapać. A wyglądał biedaczyna, jakby trzy dni z konia nie zsiadał.
Książę wyszedł z namiotu i krzyknął do łaziebnego:
— Dajcie mu wody!
Opanasz w te pędy podał bojarowi kubeł z wodą, który ten wypił jednym haustem, aż po brodzie mu ciekło. Gdy pragnienie ugasił, otarł twarz ramieniem i rzekł:
— Książę... Kowno padło — wydukał i na kolana opadł z przemęczenia. — Kule wszędzie latały. Uciekać nie było gdzie...
Już przed trzema zimami Krzyżacy pod wodzą Zöllnera próbowali zdobyć warownię i tylko wielkim poświęceniem udało im się ją obronić. Została jednak w dużej mierze zniszczona i ciągle trwały prace przy jej odbudowie.
Sirputis z trwogą popatrzył na księcia, bo co prawda jego panu daleko było do księcia Kiejstuta, który posłów szlachtował jak zarzynane świnie, ale rola złego posłańca przyjemną nie była.
Książę ręką w stół uderzył, aż dzban z wodą się przewrócił.
— Psie syny! — krzyknął.
— Nasi długo się bronili. Wielu wyrżnęli, ale posiłki Engelharta przybyły z odsieczą.
— Przeklęty. Wykorzystał, że wszyscy na ślub zjechali, by wreszcie zamek zdobyć — Pięść księcia znów w stół uderzyła, tym razem mocniej, bo aż księcia zabolało i zaczął rozmasowywać dłoń.
— Jest jeszcze coś, panie...
Książe obejrzał się na swojego wojownika, by nie narażał jego cierpliwości na próbę.
— Nieopodal Kowna przechwycono ludzi Garbatego. Odłączyli się od oddziału księcia Witolda.
Jogaila zaśmiał się, bo gorszej wieści dziś usłyszeć już nie mógł. Nie dość, że Krzyżacy mu pętle na szyi powoli zaciskali, to jeszcze...
— Znów mnie zdradził, brat... — mruknął sarkastycznie. — Za mój sojusz z Węgrami... — Książę szczękę i obie pięści zacisnął aż do bólu, ale to jego serce najbardziej teraz cierpiało.
— Co robić, panie?
Księciu w złości ciężko się myślało, ale krew, choć wartko mu płynęła, potrafił ostudzić.
— Wycofać się. Niech myślą, że wygrali, a my tymczasem więcej ludzi zbierzemy i uderzymy z obu stron.
— A książę Skirgiełło?
Na ustach księcia zaczaił się cień uśmiechu.
— I to jest mój plan... Ma odciągnąć Zakon od Wilna. Uderzy na nich, gdy się nie będą spodziewać... — rzucił książę zagadkowo.
— A wtedy my odbijemy Kowno... Dobry plan, panie.
— Zacznij zbierać wojska. Każdego, kto zdoła unieść broń, byle nie dzieci.
— Tak jest, Panie...
Gdy bojar się oddalił, siły księcia opuściły. Wrócił do namiotu przygarbiony, jakby nagle się cięższy zrobił i znów miał rozmyślać nad ruchami wojsk, gdy przed oczami mu krzyż się nawinął. Leżał obok mapy, a postać na nim zaczęła się w niego wpatrywać intensywnie, jakby szydziła sobie z księcia.
— Co? — wycedził przez zęby. — Widzisz i na to pozwalasz? Gdzie twoje miłosierdzie?
Gdy Jezus na krzyżu mu nie odpowiedział, tylko wciąż patrzył na niego w milczeniu, zacisnął go w palcach i w kąt rzucił. Wiedział, że bluźni i jeśli on naprawdę istnieje, pewno za to w piekle będzie się smażył wieki całe, ale miał to w tym momencie w dużym poważaniu. Jeszcze złość go brała, że jego własna żona pokładała większą ufność w Nim niż w mężu. Nie rzekła mu tego co prawda wprost, ale nie był pewien po czyjej stronie stała: swojego kraju i Boga, którego płaszcze ozdabiają jego oprawcy czy poślubionego jej poganina, za którego z musu poszła, choć jej serce do innego należało.
Mimochodem przypomniał się księciu moment, w którym mu oznajmiła bez zająknięcia, że to księcia Wilhelma wciąż kocha i kochać nie przestanie. Zrobiło to na nim większe wrażenie niżby chciał przyznać, ale dobrze to ukrył, bo miał za sobą lata uprawiania polityki i kamienna twarz nie raz mu się przydała. I choć wcześniej swoje podejrzenia miał, nie myślał, że coś takiego usłyszy.
Książę powoli tracił nadzieję, że to całe małżeństwo czymś więcej będzie niż sojuszem dwóch wrogich państw, a pewności nabierał, że niewiastą z jego snu mogła być właśnie Jadwiga. To przed nią mogli go ostrzegać bogowie. Nie zamierzał jednak jej całkowicie odsuwać, bo dwóch rzeczy było mu trzeba: pokoju z Krzyżakami lub ostatecznego starcia oraz... dziedzica. Jeśli nie teraz, to w przyszłości musiał mieć syna. Pożałował jedynie, że nie z miłości będzie zrodzony, a z obowiązku.
Ale nadzieja jeszcze w nim tak całkiem nie umarła. Wciąż czekał. Cierpliwie. Ragana przepowiedziała mu, że spotka "Tą Jedyną". Niewiastę, która na końcu serce mu złamie, ale postanowił z niej nie rezygnować dla tych kilku dobrych chwil, które zachowałby w pamięci. Nie wiedział tylko gdzie ma jej szukać i czy powinien, czy może ona sama prędzej czy później się w jego życiu pojawi.
Książę ocknął się, jakby w jakiś letarg wpadł i sięgnął po krzyżyk, jaki odnalazł przy łożu. Nie czas mu było teraz sobie głowy niewiastami zawracać, gdy ważne sprawy Litwy miały się wkrótce rozstrzygnąć. Skarcił się za to w myślach. Nie chcąc, by kto widział, że skrycie się do ukrzyżowanego modli, zawiesił krzyżyk na szyi i schował pod koszulą. Odtąd będzie go nosił jak palące piętno, by mu przypominało z kim ma trzymać i w kogo wierzyć. A mianowicie... w samego siebie.
Jadwiga
Zamek w Wilnie. Kwiecień, rok 1386 roku. Wieczór.
Jadwiga przechadzała się po swojej komnacie, nie mogąc spocząć w miejscu jak jej dwórki i księżniczka Aleksandra, które już od kilku godzin wyszywaniem się zajmowały. Młoda księżna próbowała myśli zagłuszyć lekturą pisma, ale nawet to nie pomagało. Zaraz po tym jak jej małżonek opuścił przydzieloną dla niej komnatę i dowiedziała się, że wyruszył z księciem Skirgiełło na wojnę, miała okropne sny. Sama myśl o nich przyprawiała ją o trwogę.
— Usiądź wreszcie, Jadwigo — poprosiła Margit, której chodzenie królewny w tę i nazad zaczęło irytować.
— Jak mogę spokojnie siedzieć, gdy na Litwie leje się krew... — powiedziała cicho, pocierając o siebie skostniałe dłonie, choć ciężkie mrozy już dawno odpuściły.
Siostra księcia wejrzała na nią smutnym wzrokiem.
— Na własne życzenie... — mruknęła Margit, ale nie dość cicho, by jej pani tego nie słyszała.
Jadwidze przykro się zrobiło, że jej szwagierka również to słyszała i posłała starszej siostrze Lackfi niezadowolone spojrzenie.
— Zostawcie nas... — rozkazała, nie odrywając oczu od ponurej Margit, która od kilku dni była marudna, opryskliwa i nieswoja, jakby skrycie winiła ją, że musi tu z nią być, na tej "paskudnej Litwie", jak ją określiła, choć najchętniej wróciłaby z powrotem do Budy.
Erzsebet posłusznie ukłoniła się Jadwidze i razem z siostrą opuściły komnatę. Gdy zostały same z siostrą księcia, Jadwiga spuściła przepraszająco wzrok.
— Twoje zmartwienie nie pomoże, kniahini — rzekła litewska księżniczka, by ją uspokoić, choć jej własne serce w środku ściskało na myśl o jej najmłodszych braciach, Wiguncie, Korygielle i Świdrygiełłe, toczących boje z Krzyżakami. Wiedziała jednak, że jej brat Jogaila nie pozwoli, by coś im się złego stało i wszyscy cali, i zdrowi powrócą.
Jadwiga w końcu usiadła.
— To co mam robić? — spytała jak bezradne dziecię, które w matce poszukiwało odpowiedzi.
— Haftować! — odparła z rosnącym uśmiechem Aleksandra i kolejny raz przełożyła nitkę przez cienki materiał. — I modlić się.
Jadwiga była wdzięczna Opatrzności, że sprowadziła na jej drogę siostrę księcia. Gdyby nie ona i dwórki, czułaby sie tu całkiem sama. Przy niej nawet te ciemne, zimne mury nie były już tak mroczne.
— Myślisz, że to wystarczy, kochana Aleksandro?
— A cóż więcej nam, niewiastom, począć? Tylko haftować, modlić się i czekać — uśmiechnęła się przyjaźnie. — A niedługo mój brat Jogaila wróci, stęskniony za żoną i jeszcze bardziej do miłowania skory...
Błysk w oczach księżniczki rozpromienił jej prześliczną twarz.
Jadwiga próbowała udać, że tego nie słyszała i obmyślała w głowie, jaki tu inny pretekst dać, by zmienić temat, ale spóźniła się, bo Oleńka znów się odezwała.
— Słyszałam, że Jogaila od kilku dni nie wychodził z twej komnaty...
Jadwiga poczerwieniała na twarzy, a Aleksandra przyjrzała się jej dokładnie, jakby próbowała coś znaleźć. Czego szukała? Kłamstwa? Potwierdzenia? Ale jej oczy nagle odległe się zrobiły, smutne nieco, jakby o czymś innym pomyślała.
— Czy to już? — spytała ciszej. — Czy tak wygląda miłowanie? Mąż spotyka niewiastę, patrzą sobie w oczy i... — urwała nagle, wstydząc się własnych tęsknot. — Widziałam, jak mój brat patrzył na ciebie, pani. Jakby świat poza tobą nie istniał.
Jadwiga wstała i podeszła do stolika, na której stała jej stara szkatułka, bo ciężko byłoby jej odpowiedzieć, zaglądając siostrze księcia prosto w oczy, a kłamać nie potrafiła.
— Potrzeba więcej niż spojrzenia do miłowania...
Brew Aleksandry uniosła się w górę w zdumieniu, ale i z ciekawości. Teraz to jakby rolami się zamieniły i to Jadwiga nauczała ją, nie odwrotnie. Wszak to ona była zamężna i uroki małżeństwa pierwsza poznała.
— W miłowaniu liczą się drobne gesty, piękne słowa, które do siebie mówią kochankowie — rzekła Jadwiga, pamiętając ballady i pieśni o dzielnych rycerzach... jak jej Wilhelm. I nagle jej oczy naełniły się łzami, a za serce coś tak mocno ją chwyciło, że aż dech jej zaparło. — I serce, które wypełnia się radością, gdy spostrzegasz, że twój ukochany jest blisko... — dodała łamiącym się głosem.
— Jak twoje na widok mojego brata?
Tego było dla niej za wiele.
Jadwiga wybuchła płaczem. Twarz w dłoniach ukryła, nie chcąc by jej szwagierka ją teraz oglądała. Złamaną jak gałąź. Z raną zamiast serca. Poczuła się jak zdrajczyni. Gdyby Aleksandra wiedziała, że nie za mężem płakała... Samej się jej wstyd zrobiło.
Księżniczka położyła dłoń na ramieniu młodej Andegawenki w pocieszającym geście.
— Wybacz pani, nie powinnam była wspominać — powiedziała z żalem. — Ledwo był wasz ślub, a już los was rozdzielił.
Aleksandra westchnęła i wzrok utkwiła w podłodze.
— Odpocznij. I miej wiarę.
Jadwiga wysłuchała w ciszy oddalających się kroków bratowej, a gdy się upewniła, że została sama, sięgnęła po gałązkę, jaką ukrytą w szkatułce trzymała. Wówczas pomogła jej zagłuszyć sny o Wilhelmie. Czy i teraz potrzebowała magii, by wymazać księcia z pamięci? A może nie magii potrzebowała, tylko...
— Margit? — spytała, wyczuwając jej obecność.
Schowała gałązkę z powrotem do pudełka i zamknęła wieko.
— Jestem, pani... — odparła, ale ton jej głosu nie był przyjemny. Był szorstki, pyszny i niedelikatny.
Jadwiga odwróciła się, by na nią popatrzeć i poczuła się, jakby ze snu ktoś ją zbudził albo oczy miała dotychczas przesłonięte, a nagle na nie przejrzała.
Margit nie przypominała tego pogodnego dziewczęcia z Budy. Była blada, miała sińce pod oczami i wyglądała na chorą. A jej oczy nie błyszczały jak zwykle.
— Wybacz, Margit... — rzekła z przejęciem królewna. — Sama się zadręczam, a nie widzę strapienia u innych...
Dwórka wciąż milczała, nie mogąc unieść oczu by na nią popatrzeć. Bała się, że jej pani dostrzeże w niej odczucia, które starała się przed nią ostatnimi czasy ukryć.
— Zrozumiem, jeśli... chcesz wracać na Węgry. Możesz zabrać siostrę ze sobą. Nie będę was zatrzymywać.
— Ależ pani, nie o to chodzi... — Pośpieszyła z wyjaśnieniami. — Ja po prostu nie mogę tego zrozumieć! — wybuchła, jakby gniew nie mógł znaleźć sobie więcej miejsca w drobnym ciele dwórki.
Twarz Jadwigi posmutniała jeszcze bardziej.
— Co takiego?
— Litwini to poganie, bezbożnicy, a Krzyżacy są chrześcijanami jak my. Nie powinniśmy się o nich martwić?
— Bóg nie chce krwi, Margit. Nieważne czy jest chrześcijańska czy pogańska. Ma w sercu wszystkie swoje dzieci — wyjaśniła ze spokojem, ale też niezwykłą mądrością, przez co Margit spuściła głowę jak zbesztane pachole. — Dlatego muszę coś zrobić, by zakończyć rozlew krwi.
— Ty, pani? Jak?
Jadwiga odeszła parę kroków, jakby spacer po komnacie miał jej ułatwić zbieranie myśli. Jej ojciec też często przechadzał się, gdy miał wiele spraw na głowie do rozstrzygnięcia i zwykł mawiać, że to pomaga mu "rozchodzić problem". Najwyraźniej Jadwiga odziedziczyła ten nawyk po nim.
— Napiszę list do wielkiego mistrza, by zaprzestał najazdów.
— Myślisz, że cię posłucha? Chrześcijanki, która wyszła za poganina?
Słowa Margit, choć w sedno trafiły i boleśnie zakuły młodą księżną, były nad wyraz prawdziwe, choć sama je od siebie oddalała czy choćby nawet śmiałaby pomyśleć. Bo myśl, że w oczach chrześcijańskiego świata mogłaby stać się heretyczką i... poganką byłaby nie do zniesienia.
— Nie, gdy mu obiecam coś w zamian... — Zawiesiła głos, by rzec w końcu, gdy Margit uważnie i niecierpliwie się jej przyglądała. — Chrzest Litwy i... mojego męża.
Margit pokiwała głowę, patrząc z politowaniem na swoją panią, której mądrość często mieszała się dziecięcymi marzeniami. Trochę dłużej żyła na tym świecie, by wiedzieć, że nie zawsze dobre uczynki starczały, aby świat naprawiać.
— A co jeśli książę zginie? Pomyślałaś o tym, pani?
Jadwiga wstrzymała oddech.
— Margit... — pisnęła ledwo, bo to co rzekła brzmiało okropnie.
Czy pomyślała o śmierci męża? Absolutnie. Nikomu nie jej nie życzyła, a tym bardziej księciu Jagielle. Na tyle, na ile poznać go zdołała w tak krótkim czasie, jaki Bóg im dał, mogłaby rzec, że nie zasługiwał na tak okrutny los, by spod obcego miecza zginąć.
— Spójrz, Jadwigo... Gdyby Jogaiła nie wrócił, zostałabyś odesłana do Budy. Ślub byłby nieważny. Byłabyś wolna! A jeśli potwierdziłybyśmy z Erzsebet, że ten litewski zwierz cię nie tknął...
— Dość! — krzyknęła i podeszła bliżej Margit. — Nie pozwalam ci tak mówić o moim mężu!
Margit wzdrygnęła się i zamrugała zbita z pantałyku.
— Jadwigo... — wymamrotała cicho.
— Czy ty wiesz, co by było, gdy ktoś nas słyszał? Jaka kara mogłaby nas spotkać? — powiedziała twardym tonem, wbijając w dwórkę spojrzenie niczym igły. — Jestem żoną litewskiego księcia. To jemu jestem poślubiona. I dopóki on żyje, to jemu jestem winna oddanie. Przyrzekłam Bogu, dodała w myślach.
Margit spuściła głowę.
— Wybacz... Nie miałam nic złego na myśli.
Jadwiga uśmiechnęła się smutno.
— Wiem, ale zostaw mnie teraz samą.
Królewna odwróciła się, by nie oglądać posępnej miny jej przyjaciółki, jej kochanej powierniczki, która ją dziś tak bardzo zawiodła. Jadwiga myślała, że stoi murem za jej wyborami, a ona tymczasem zaczęła spiskować, by uwolnić ją od "litewskiego niedźwiedzia", jak jeszcze niedawno mówiła o księciu Jagielle, gdy tylko opuścił zamek. Kłamałaby jednak, że przez myśl jej to nie przeszło ani przez chwilę, gdy zaraz po wyjściu Margit zaczęła rozmyślać.
Cofnąć myśli nie mogła, ale pożałować już tak, więc szybko uklęknęła na klęczniku przed czarnym krucyfiksem.
— Panie... — szepnęła, patrząc na Jezusa na krzyżu. — Skoro wybrałeś dla mnie Jogaiłę... zachowaj go od niechybnej śmierci. Nie pozwól mu umrzeć, nie poznając twego słowa, Panie. Ocal go od wiecznego potępienia. A mnie w mych wysiłkach wspomóż, bym lud litewski zaprowadziła przed Twe Oblicze. Jeśli taka jest twoja wola, uczynię co w mej mocy, choćbym i duszą miała za to zapłacić.
Jadwiga się przeżegnała a następnie zawołała Erzsebet, by przyniosła jej pióro i inkaust.
Usiadła usiadła przy pulpicie i zaczęła w milczeniu pisać, a gdy skończyła popatrzyła na Erzsebet łagodnie.
— Chcesz wiedzieć, co napisałam?
Dwórka przytaknęła niepewnie, ale słowem protestu się nie odezwała, więc królewna nabrała oddechu i zaczęła czytać:
"Do Wielkiego Mistrza Zakonu Szpitala Najświętszej Marii Panny Domu Niemieckiego, Konrada Zöllnera von Rotenstein.
Ja Jadwiga z rodu d' Anjou, umiłowana córka króla węgierskiego Ludwika I i Najwyższa Księżna Litwy, przez wzgląd na Umiłowanego Pana Naszego, który za Nas Wszystkich męki wycierpiał na krzyżu, wzywam Waszą Wielebność do zaprzestania najazdów braci w wierze na litewskie ziemie. A słowem swym zaręczam i uroczyście oświadczam, iż męża swojego, Najwyższego Księcia Litwy, Jogailę Olgierdowicza, do chrztu namawiać będę, by razem z całą Litwą Boga w swoim sercu i kraju ukochanym przyjął... A modły swe w ofierze będę składać, by łaska ukrzyżowanego Pana Naszego...".
Jogaila
Obóz litewski, w tym samym czasie. Noc.
Książę znów zmrużyć oka nie mógł i obracał w palcach krzyżyk, jakiego z szyi nie zdejmował nawet do snu, choć mu to ukojenia ani na chwil kilka nie dało. Myślał, co jeszcze mógłby uczynić, by Krzyżaków ze swych ziem przegnać. Zrozumieć nie potrafił, jak ci wielcy rycerze, którzy Bogiem swe usta wycierali, gdy ten się odwracał, wsie palili i ludność mu poddaną grabili, mordując i gwałcąc, nie oszczędzając nawet dzieci. Udręczony i strapiony losem poddanych w końcu zamknął powieki, ale sny mu takie bogowie zsyłali, że bałby się nawet ich Raganie powtórzyć.
Był bowiem w lesie, w białej koszuli jak do chrztu i po kolana w ciemnej mazi brodził, jakby w rzece krwi się znalazł, a chrzęst czaszek, po jakich stąpał mu się w uszach odbijał, jakby go bogowie za każdego z tych poległych nieszczęśników karali.
Gdy w końcu wyszedł, ujrzał postać świetlistą i człowieka w mroku schowanego, któremu głowę ktoś wodą polewał. Wielki książę chciał go powstrzymać i rękę swą ku niemu wyciągnął, a wtedy światło w niego uderzyło. Powieki zmrużył, bo go piec od tego blasku zaczęły, że pawie oślepł.
Gdy znów na oczy przejrzał zobaczył, iż nie we krwi juz stał, a sam był w jeziorze po pas. A nad nim krąg z męskich ciał się utworzył i już nie oczy z czaszek na niego patrzyły, a żywi ludzie. I dłoń na swoim prawym ramieniu poczuł, bo ciepło się aż do serca rozlało. A wtedy owa ręka go do tyłu pociągnęła i runął do wody.
Wybudził się z krzykiem, oddech łapiąc zachłannie.
— Panie! — Opanasz, jego łaziebny doskoczył do księcia.
— Wody... — wydukał, z resztek snu się otrzepując.
— Nawet po nocach ci nie dają spać, panie? — mruknął, ziewając, ale książę Jogaila mimo uszu tę uwagę puścił.
Kazał słudze wyjść, a sam jeszcze raz za krzyż chwycił i schował go z powrotem, nie mogąc już dłużej znieść, jak postać z krzyża na niego patrzyła. Jakby czekała.
***
Zamek Wileński. Koniec kwietnia 1386 roku.
Wielki książę dumne po zamkowych korytarzach w pełnej jeszcze zbroi kroczył, a za nim książę Skirgiełło podążał z trudem, bo brat jego miał szybki chód.
— Pobłądzili jak... ślepe kury do ziarna... — rzucił wesoło starszy z książąt i zaczął rechotać jak opętany.
— Wkrótce odnajdą drogę — Ukrócił jego wesołość książę, choć sam pierwszy raz od dawna się do siebie uśmiechnął i oddech ulgi wziął w płuca. — Ale to nam kupi trochę czasu, by się lepiej przygotować.
Gdy pod wodzą Sirpitisa udało się wielkiemu księciu odbić Kowno, a książę Skirgiełło skutecznie resztę oddziałów Krzyżackich w pole wywiódł, tak, iż niemoty w gęstym borze drogi do Wilna nie odnaleźli, książę mógł wreszcie bez obaw do zamku powrócić, a resztę spraw powierzyć zaufanym bojarom.
Wtem ujrzał, iż ktoś mu wyszedł naprzeciw i prędzej diabła by się spodziewał ujrzeć niż ją. Wielka księżna, a jego żona powolnym krokiem się do niego zbliżała, w zdobnej, dwukolorowej sukni w lilie i we włosach luźno puszczonych, a nieschowanych pod chustą jak te matki i siostry, wdowy po Wojdylle.
Minęło trochę czasu, odkąd żonę ostatni raz widział i przygryzł policzek od środka, by miny głupiej nie zrobić, bo choćby się zaklinał na wszystkich bogów, uroda jej była dla niego wciąż nieziemska, nawet jeśli z daleka stała.
— Panie... — rzuciła cicho i przełknęła nerwowo.
Szybko jednak o swych tęsknotach za jej wdziękami zapomniał, bo w głowie miał coś innego, o czym chciał z nią mówić, a na co jeszcze sił w sobie nie znalazł, bo złość wciąż go paliła żywo. Nawet Skirgielle o tym, czego się dowiedział jeszcze nie opowiedział, bo mu zwyczajnie wstyd było.
Przystanął jedynie z twarzą pozbawioną wyrazu i żonie się ukłonił, po czym znikł za drzwiami swej komnaty. Skirgiełło również bratowej oddał wyrazy uznania i zaraz za nim wszedł.
Gdy książę próg swej komnaty przekroczył, odłożył miecz, który z pochwy wyciągnął i pas nerwowo zaczął odpinać.
— I co dalej, Jogaila? Obroniłeś Kowno...
— Krzyżaków długo to nie zatrzyma! — odpowiedział ostrzej niźli chciał, bo znów gniew zaczął w nim rosnąć, a nie wiadomo skąd się wziął. — Ścierwa będą szukały sposobów, by prędzej czy później najechać na Wilno...
Skirgiełło przekrzywił lekko głowę, aż zaczął się bacznie przyglądać młodszemu księciu, zastanawiając się skąd ta nagła zmiana u brata. Przed chwilą sam jak słownik śpiewał, a teraz... zmarkotniał.
— Nie cieszy cię, że dzięki mnie Kowno odbite?
Jogaila wejrzał na brata spod byka.
— Dzięki tobie czy twoim ludziom?
Teraz to w Skirgielle ogień zapłonął.
— Osa cię w rzyć ugryzła, czy co? — spytał z gniewem. — Jak masz głupio gadać, to idź do żony, boś chyba dawno na konia nie wsiadał!
— Raganę mi sprowadź... — rzekł, kradnąc ze stołu gruszkę, którą przegryzł, by czymś się zająć.
— Co? — krzyknął starszy książę i wejrzał na brata, jakby ten nagle przed nim goły stanął i swym mieczem zaczął wymachiwać. —Masz żonę to na co ci wiedźma?
— By spytała bogów za mnie — dodał gładko. — Muszę wiedzieć, czy nam sprzyjają...
— Bogów, a?
A może czy ona tobie sprzyja, pomyślał. I poczuł tak palącą złość, że z trudem mógł teraz na księcia patrzeć.
Wielki książę zacisnął usta w wąską linię.
— Pójdź i powiedz, żeby czekała po zmroku.
— A co Jadwidze powiesz? Że gdzieś polazł?
Jogaila odstawił od ust owoc i spojrzał bratu śmiało w oczy. A te jego pociemniały jak burzowe chmury i mrok w nich taki książę Skirgiełło ujrzał, że aż spuścił głowę, nie mogąc udźwignąć ciężkiego spojrzenia brata na sobie.
— Jadwidze nic nie powiem. I ty też nie. A piśnij choć słowo! — ostrzegł go surowszym tonem.
Skirgiełło machnął ręką na młodszego Olgierdowicza, bo gadać mu się więcej z nim zwyczajnie nie chciało i poszedł sobie w diabły. I tylko słyszał, jak za nim krzyczy: "A ty gdzie idziesz?! Wracaj!". Ale Skirgiełło się nie zatrzymał. Zrobił to dopiero, gdy młodą księżną ujrzał.
Skirgiełło
Korytarze zamkowe, Wilno. W tym samym czasie.
Przemierzał korytarze zamku, kiedy jego oczom księżna Jadwiga się ukazała. Stała zwrócona przodem do okna, jakby z góry całe Wilno chciała ujrzeć. Minę miała nieodgadnioną. Dłonie jednak, które zwykle trzymała przed sobą złożone, jak zapamiętał, teraz oplotła wokół ramion, jakby na czymś myślała, bądź odczuwała chłód zamkowych murów, nawet jeśli wiosna na dobre w mieście zawitała.
Książę trocki uśmiechnął się na ten widok w duchu, ale ust nie powstrzymał i też wygięły się w delikatnym wyrazie.
I myśl mu przeszła taka, iż z przyjemnością mu się na Jadwigę patrzyło, kiedy sobie z tego sprawy nie zdawała, bo chyba pierwszy raz od dawna mógł to zrobić bez skrępowania i dręczącej myśli, że Jogaille mogłoby się to nie spodobać.
Stał więc i patrzył chwilę, bo Jadwiga jeszcze delikatniejsza i bardziej krucha mu się wydała niż reszta dziewcząt które znał, a posturą to ledwo mu sięgała głową do ramienia. Pomyślał sobie z zadowoleniem, iż cieszy się, że królewską córkę na zamek sprowadził, bo tak tu nie pasowała, że dla niego było to wręcz zabawne.
Odziana w suknię w lilie andegaweńskie stała prosto jak strzała i Skirgiełło się zaczął zastanawiać kogo z okna wypatruje, skoro jego brat w swojej komnacie, zapewne już w swojej wannie leży, bo jak go znał, właśnie tam mu najlepiej się myślało i odpoczywało.
A wtem sobie przypomniał, co mu brat czynić kazał i sam do siebie obrzydzenie poczuł. Odejść już zamierzał, aby samemu do łaźni wejść, ale usłyszał za sobą znajomy głos.
— Książę? — Odwrócił się w stronę Andegawenki, choć w pierwszym odruchu miał udać, że nie słyszy.
— Pani? — rzekł w końcu na powitanie.
Na twarzy Jadwigi lekki uśmiech się pojawił i rozjaśnił jej strapione lico.
— Rada jestem widzieć się w dobrym zdrowiu, książę — powiedziała łagodnym głosem.
— Utrudzony, ale cały — rzekł beztrosko ze śmiechem i poklepał się po pancerzu, za co szybko się w myślach skarcił.
Zapomniał bowiem, że Jadwiga nie jest już królewną, z którą toczył długie, niezobowiązujące dysputy, pozwalając sobie nawet na niejeden żart. Przed nim stała wielka księżna, żona jego brata, do której nie inaczej jak z należnym szacunkiem musi się zwracać.
— Odpocznij zatem, książę. Mam nadzieję jednak, że dołączysz do nas na wieczerzy z okazji waszego powrotu.
Jak się domyślił goniec, którego wysłali na zamek z obozu, który ich powrót miał obwieścić, dotarł też do komnaty Jadwigi. Pomyślał, iż Jogaila żonę winien w ręce ucałować, iż z taką troską o niego zadbała, aby powrót mu umilić. On jednak struty chodził i w głowie miał tylko Malbork.
Księżna oczekiwała jego odpowiedzi, więc tylko skinął głową i już miał ją opuścić, kiedy odniósł wrażenie, że Jadwiga coś jeszcze chciała mu rzec. Pytanie jednak, które zamierzała mu zadać, z jej ust już nie padło.
Pokierował się więc do zamkowej łaźni, gdzie się obmył po podróży, bo też konia nie szczędzili, aby jak najszybciej wrócić. Ubrał kaftan, choć od takiego odzienia zdążył się już odzwyczaić. Jeszcze do matki miał wstąpić, ale dowiedział się, że udała się do wileńskiego monasteru modlić się za nich, aby jej synowie wrócili żywi.
Zjawił się więc na uczcie, jaką dla nich zorganizowała Jadwiga. Siedziała przy długim stole razem z jego siostrami i swoim fraucymerem i jak to zobaczył, miał wrażenie, jakby w Budzie się z powrotem znalazł albo w Krakowie. Nawet ruscy fleciści grali do posiłku.
Tylko miejsce obok Jadwigi było puste, bo wielki książę na uczcie się nie zjawił. Podchodząc do niewiast, stół wzrokiem omiótł. Był na nim różny drób: przepiórki, trznadle, cietrzewie z nadzieniem z gruszek; sery, czy jaja. A także pierogi z serem, jakby specjalnie dla jego brata.
Pojął wtenczas Skirgiełło, iż ta uczta była powitalnym prezentem od żony dla męża, która chciała mu trudy obozu w jeden wieczór wynagrodzić. Wtedy poczuł złość na Jogailę, że małżonką wzgardził i tak chłodno powitał, bo z pewnością na taki huczny powrót nie zasługiwał.
Pogrążona w rozmowie z Aleksandrą, wielka księżna uśmiechała się radośnie.
— Książę? — rzekła na powitanie, gdy go spostrzegła i dla niego jej uśmiechu także wystarczyło.
Miał już zająć miejsce między Marią a Oleńką, kiedy ta młodsza zadała mu pytanie:
— A gdzie Jogaila?
Księżna się na nią obejrzała, jakby z wdzięcznością, że sama pytać o to nie musiała.
— Musiał pilnie wyjechać z zamku — załgał jak pies bez zająknięcia.
— Usiądź z nami, książę — Choć głos Jadwigi pozostał niewzruszony, w jej oczach książę ujrzał zawód.
Wskazała mu miejsce należne jej mężowi na zachodnich dworach. Widać księżna nie wiedziała jeszcze, iż Jogaila jadał przeważnie sam lub w towarzystwie mężczyzn.
Gdy wspólnie do uczty usiedli, język się rozwiązał księciu po drugim kuflu piwa i jak sam zauważył, jego bratowa także nie stroniła od tego trunku, choć piła go z umiarem jak jej węgierskie dwórki, których imion nie umiał spamiętać. Wiedział jedynie, że ta jedna patrzyła na niego jak na dzikusa, odkąd tylko pojawił się w na zamku w jej rodzinnej Budzie.
— Tylko nie stawiaj obok wielkiego kniazia jabłek — zwierzył się Jadwidze, popijając piwo.
— A czemuż to? — Zdziwiła się i zobaczył ożywienie w jej oczach.
— Bo on się ich boi jak diabeł święconej wody! — wykrzyknął ze śmiechem, na co Aleksandra i Jadwiga się zaśmiały. — W ogóle ich nie jada i nawet ich zapachu nie trawi.
Dobrze im się ze sobą rozmawiało. Żarty się go trzymały, kiedy opowiadał o tchórzliwych krzyżackich płaszczach. I choć Jadwiga tych żartów nie pochwalała, widział, iż sama skrycie jest rozbawiona.
Pomyślał sobie wówczas, iż nie on powinien księżną Jadwigę do takiego śmiechu doprowadzać, tylko wielki kniaź. Tylko zdawało się, ten nie widział, iż jego żona to nie tylko pokorna i miłująca Boga niewiasta, co równie mądra i temperamentna.
Jogaila
Chata Ragany. 28 kwietnia 1386 roku.
Już na wejściu poczuł zapach ziół z paleniska, które zawsze kojarzyło mu się z litewską kapłanką.
Wszedł jak do siebie, bo już dłużej nie mógł zwlekać. Potrzebował odpowiedzi. Potrzebował wiedzieć, co go czeka.
Wyminął ją w drzwiach i rzucił na prosty stół swoje uzbrojenie.
— Miałem sen — powiedział do Ragany, szczędząc sobie powitania.
Czuł bowiem jakby w ogóle się z nią nie rozstawał, bo na Litwie, gdzie się nie obejrzał, czuł jej obecność. Bogowie musieli sobie ją wyjątkowo umiłować, że pozwalali jej widzieć i wiedzieć więcej nawet od Znicza ze Świętego Gaju.
Bez słowa podeszła do garnca nad ogniem.
— Nie u mnie powinieneś szukać odpowiedzi, książę — powiedziała do niego, jakby już zdążyła odgadnąć jego myśli. — Idź do niej — powiedziała, nareszcie zaszczycając księcia uwagą.
Westchnął, bo urazę w niej wyczuł, a teraz nie miał czasu na niewieście humory, nawet u wiedźmy.
— Mów... Bogowie są ze mną?
— Zawsze — odpowiedziała niemal szeptem, który nieraz go zwodził. — Są przy tobie i przy Litwie.
— Ten sen... — powtórzył. — Mam się ochrzcić? Czy tego chcą?
Ragana jednak ciągle się do niego nie odwracała, przepuszczając przez palce kłęby dymu i ignorowała księcia na tyle, na ile umiała.
Zniecierpliwiony nieco, podszedł do wiedźmy bliżej, stając za nią. Wówczas położył jej dłoń na ramieniu, choć uczynił to wyłącznie dlatego, aby wkupić się ponownie w jej łaski.
— Chaos masz w głowie, książę. Za dużo chcesz wiedzieć... — powiedziała poważnym tonem.
— Widziałem morze krwi. — rzekł, nie potrafiąc ukryć strapienia. — Już ojciec w niej brodził. Wystarczy za wszystkich Olgierdowiczów.
W końcu na niego spojrzała, ale w jej oczach dawnego blasku brakowało.
— Wielka wojna cię czeka... Krew przelejesz, ale nie na darmo.
Nie lubił, kiedy mówiła takimi zagadkami. Potrzebował wiedzieć co się stanie teraz, a nie kiedyś.
— Mam przyjąć Boga z Rzymu? Będzie to dobre dla Litwy?
— Wielkie czyny przed tobą, ale i trudne wybory — powiedziała, po czym zaczęła szeptać ciche modlitwy.
— Niczego mi dzisiaj nie rzekniesz? — Zniżył głos, żałując, iż jedyną niewiastę, z którą wspólny język znalazł, zranił, że teraz nawet wróżb mu swoich żałuje.
Ragana w duchu ucieszyła się, że jej miły ceni sobie jej rozmowy z bogami. Stanęła do niego twarzą, tak, iż niemal nosami się stykali.
— Wroga się wystrzegaj... Trzymaj z daleka od siebie, książę. Zagraża ci...
— Jadwiga? Mów. — Kapłanka zmrużyła oczy na to pytanie.
— Gniew cię zaślepia, Jogaila — powiedziała łagodnie i położyła mu dłoń na policzku.
Odsunął się jednak niemal od razu i wyminął, podchodząc do kominka. Słuchał odgłosów trzaskającego drewna, myśląc nad słowami kapłanki.
Ragana wówczas przyjrzała się bliżej jego postaci z tęsknotą.
Na kaftan narzucił futro, w których tak się lubował i nosił je nawet w lecie. Blask ognia oświetlał jego twarz o idealnych dla niej rysach i oczach, w których takiej ciekawości nigdy u nikogo nie widywała, kiedy zadawał jej pytania. Był jej senną marą, która nawiedzała ją każdego dnia i coraz trudniej było jej go miłować.
Kiedy wrócił na zamek, w oknach widział już nieliczne światła świec. Odesłał straże i pokierował się prosto do swojej komnaty.
Chrapanie Opanasza na sienniku było słychać już w korytarzu.
— Opanasz! — krzyknął, aby się zbudził i pomógł mu przygotować się do spoczynku. — OPANASZ! — Krzyknął głośniej, a ten zbudził się, jakby go kto lodowatą wodą polał.
— Wróciłeś, panie? — zapytał i wziął do ręki dzban wody, wiedząc, że jego książę zaraz o to poprosi.
Gdy książę sam swój płacz na posłanie rzucił, nalał mu wody do kubka, ale wcale nie miał ochoty pić. Zmęczenie go znużyło i trudy ostatnich dni, że myślał już jedynie o łożu.
Już jego sługa miał kaftan rozpinać do reszty, kiedy usłyszeli pukanie do drzwi.
— Książę?
Odwrócił się i wówczas w drzwiach stanęła Jadwiga, jego żona i ostatnia osoba, którą chciał dzisiaj widzieć.
Opanasz ukłonił się wielkiej księżnej, po czym zniknął, aby małżonkom w rozmowie nie przeszkadzać. Jogaila zauważył, iż Jadwiga spojrzała na jego rozpięty kaftan i odwróciła się nieco bokiem, jakby ogarnęło ją zawstydzenie. I być może urocze by mu się to wydało, gdyby nie to, co teraz w nim siedziało i paliło od środka.
— Wybacz... Powiedziano mi, że mogę wejść.
— Noc, a ty nie w łożu? — zapytał ostrzej niż zamierzał.
Żona w końcu stanęła do niego twarzą, jakby chciała mu spojrzeć w oczy.
— Czekałam na ciebie, panie — powiedziała, po czym zawstydzona spuściła wzrok, jakby własnych słów się zlękła.
On jednak wiedział, co miała na myśli, bo na pewno nie to, że oczekiwała go w swojej komnacie jak żona męża. Zachodnie dwory były wylęgarnią plotek, których ona tak się obawiała i nie mógł jej za to winić, ale dzisiaj nie miał do tego głowy.
— Nie pojawiłeś się na uczcie i... — Przerwał jej w pół zdania jak byle słudze, za co dzisiaj nie czuł się winny.
— Jestem utrudzony drogą. Teraz chciałbym zostać sam. — Choć się starał ton jego pozostawał szorstki, kiedy to mówił.
Młoda Andegawenka zadarła dumnie głowę i bezwiednie rozchyliła lekko usta, nie spodziewając się takich słów z ust męża. Sam musiał przyznać przed sobą, iż jeszcze nigdy nie potraktował tak chłodno żadnej niewiasty.
Jadwiga rzuciła mu ostatnie spojrzenie, jakby żelazem chciała go palić i dopiero teraz zdał sobie sprawę, iż ledwo próg jego komnaty przekroczyła, ciągle stojąc blisko drzwi.
— I ty też idź wypocznij, pani — powiedział już delikatniej, bo miał wrażenie, że Jadwiga widzi w nim teraz kogoś innego.
— Dobrej nocy, książę — rzekła jedynie oficjalnym tonem, który zapewne miała zarezerwowany dla zagranicznych posłów.
Aby zachować w pamięci to, o czym w obecności żony prawie by zapomniał, podszedł do stołu i sięgnął po odpieczętowany list. Już miał ochotę go zgnieść i wrzucić do palącego się ognia, ale w ostatniej chwili się powstrzymał.
Nie zamierzał odpuścić. Póki wrogowie chuchali mu z drwiną w kark, nie mógł sobie pozwolić na żadne ustępstwa, nawet, jeśli jego surowość miałaby dosięgnąć jego własnej żony. Musiał poznać prawdę.
***
Sala tronowa, zamek wileński. 29 kwietnia 1386 roku.
— Chyba nie myślisz, że było tam co złego? Co zaszkodzi tobie, albo Litwie?! — Książę Skirgiełło nie mogąc ukryć swojego oburzenia na słowa brata, aż trącił tacę, która poleciała z hukiem.
— Zamilcz! — krzyknął na brata, bo nie po to go z samego rana ściągnął, aby cały zamek pobudził.
Potrzebował go, bo po bezsennej nocy głowa huczała mu od natrętnych myśli. Starszy książę, choć chciał uchodzić za nierozważnego, nieraz zaskoczył go jakąś dobrą radą, a teraz takowej potrzebował.
— Ragana znowu cię napoiła ziołami? — zapytał z wyrzutem. — Nie myślisz trzeźwo!
— Ja? — Wielki książę spojrzał na brata, który jeszcze niedawno spał w swojej komnacie, przytulony do pustego dzbana piwa z wczorajszej uczty.
— Bracie... — Zaczął łagodniej. — Przecie to twoja żona... Nie zrobiłaby nic przeciw tobie.
Jogaila, choć uważnie słuchał brata, myślał swoje, czym tylko denerwował starszego księcia. Ten wiedział, iż jeśli się na coś uprze, nawet matka nie zdołałaby przemówić mu do rozumu.
— Słowa potrafią ranić szybciej niż strzała. Nie pojmujesz? — Spojrzał na Skirgiełło z tronu.
Nigdy swojej władzy nie nadużywał, ale postanowił też rządzić samodzielnie i nie pozwolić, aby ktokolwiek podważał te prawa.
— Pomów z nią — poprosił, czym zwrócił uwagę brata.
Jak z niewiastą, żoną, czy szpiegiem?, pomyślał, ale nie wypowiedział tego na głos.
Choć jego złość zdążyła się już nieco wypalić, ciągle czuł żal i niepewność. Bał się też tego, gdyby okazało się, że błędem było sprowadzenie jej do Wilna i cały układ z Węgrami.
— A co jeśli się przyzna? Mam ją za to odesłać?
Książe Skirgiełło pożałował brata, iż ciągle kłody spod nóg musiał usuwać, a ktoś ciągle mu nowe podrzucał. Wiedział jednak, że się nie pomylił w stosunku do Jadwigi, bo nie znał drugiej takiej niewiasty jak ona. Nie powiedział tego wielkiemu kniaziowi, tylko dlatego, aby jeszcze bardziej go nie denerwować.
— Najpierw jej wysłuchaj. Bo chyba sam w to nie wierzysz...
— Wierzę w to, w co widzę — odgryzł mu się.
Skirgiełło miał już wstać i wyjść, znudzony monotonnym gadaniem brata, który się uparł, kiedy ten ponownie przemówił:
— Ale może masz słuszność. Każę po nią posłać.
— Sam idź do niej — powiedział przeciągle. — Wczoraj ucztę dla ciebie wyprawiła. Pokaż, że jest twoją i nie wierzysz, że...
— Dosyć już! — Nie pozwolił dokończyć, bo wystarczyło mu już kazań.
Sam i tak wiedział najlepiej, co powinien uczynić, ale na to wpierw potrzebował jeszcze trochę czasu.
Po wyjściu Skirgiełły udał się do komnat Jadwigi. Dochodziło południe i pewnie gdyby nie sprawa z Krzyżakami i jego żoną, sam wylegiwałby się jeszcze w łożu, co mu sprawiało przyjemność, zwłaszcza po kilku niedzielach spędzonych w obozie.
Minął służki Jadwigi, które niosły jej suknię, ale większej uwagi na to nie zwrócił. Straże widząc, że nadchodzi, od razu uchylili mu drzwi do komnat wielkiej księżnej.
Spodziewał się, że zastanie Jadwigę siedzącą przy stole ze swoimi dwórkami, a ujrzał jedynie tą węgierską szlachciankę Erzsebet.
— Panie...
Ukłoniła się zaraz na jego widok, jakby był jakimś cesarzem, bo zachodni ceremoniał go czasami bawił.
Gdzie Jadwiga? — chciał zapytać, ale wybrał bardziej oficjalną formę.
— Księżna już wstała? — zapytał, choć wiedział, że tak, bo podobno czasem z rana była widywana w kościele franciszkańskim na modlitwie.
— Jeszcze nie wyszła z łoża, wielki książę — odezwała się dwórka ze wzrokiem cały czas wbitym w podłogę.
Ruszył więc w kierunku jej sypialni i odniósł wrażenie, że Erzsebet chciała go słowem zatrzymać, ale w porę się powstrzymała, zdając sobie sprawę jakie niestosowne to by było.
Był już przy drzwiach, kiedy z komnaty wyłoniła się kolejna dwórka, siostra Erzsebet, Margit.
— Panie. — Ukłoniła mu się również, ale niżej i szybciej, z ustami zaciśniętymi, jakby coś ją ugryzło. — Księżna pragnie przekazać, iż jeszcze odpoczywa po wczorajszej uczcie.
— Odpoczywa? — dopytał, jakby nie do końca zrozumiał i było mu nawet trochę trudno, bo obie szlachcianki ruski opanowały w podstawach.
Słyszał też od sług na zamku, iż ona i Oleńka okazały się dla jego brata idealnym towarzystwem, ale jak widać królewska córka nie przywykła do litewskiego piwa jak jego brat.
— Jadwigo? — odezwał się przed drzwi, ignorując uwagę dwórki.
— Wielki Książę? — Usłyszał zza drzwi, ale jakoś niewyraźnie.
— Pragnę z tobą pomówić, pani.
Do głowy by mu bowiem nie przyszło, iż jego żona mieć może inne plany. Stał i czekał za odpowiedzią, ale to, co usłyszał, nie było po jego myśli.
Jadwiga
Zamek wileński. 29 kwietnia 1386 roku.
Jadwiga świeżo po przebudzeniu rozpamiętywała wydarzenia wczorajszego poranka i wieczoru.
Najpierw jej serce przepełniła ulga, iż wszyscy litewscy książęta w jednym kawałku zajechali na zamek. Zdążyła już się bowiem osłuchać o okrucieństwach krzyżackich rejz, o których na Węgrzech za wiele się nie mówiło. Choć starała się wytłumaczyć je misją chrystianizacyjną, argumentów za takim barbarzyństwem w sobie nie znalazła i głęboko była poruszona haniebnymi czynami braci w wierze.
Radość Oleńki w końcu i jej się udzieliła, bo jej szwagierka nie mogła wysiedzieć nad haftem, tak bardzo stęskniona była widoku swoich ukochanych braci.
Wtedy postanowiła, iż jej wesołość powinna znaleźć ujście i kazała przygotować wystawną wieczerzę. Udała się w tym celu do litewskiego kuchmistrza, aby przygotował dania dla książąt, w tym coś, co szczególnie upodobał sobie książę Jogaila. I swojego kucharza poprosiła o przygotowanie węgierskich specjałów, aby jej mąż mógł w smakach przebierać.
— Pierogi lubi, pani. Z serem. A i duszonymi gęsimi podrobami nie pogardzi — powiedział z uśmiechem kuchmistrz imieniem Linas.
— Każ wszystko przygotować —powiedziała zadowolona i spojrzała porozumiewawczo na uradowaną Oleńkę.
Wielki książę jednak na uczcie się nie zjawił i nie tyle przykrość jej sprawił, co zawód. Inni bracia jej męża, książęta Wigunt, Świdrygiełło i Korygiełło, a każdy ucztował za trzech. Jadwigę i siostry Jogaiły za to zabawiał książę Skirgiełło. Opuściła jednak ucztę, gdy szwagrowi zbytnio zaczął plątać się język.
Udała się prosto do komnaty wielkiego księcia. Nie tyle po to, aby zapytać, gdzie się udał, bo nawet jeśli żoną jego była, nie jej się winien tłumaczyć. Pragnęła za to omówić z nim jedną kwestię, ale książę nie znalazł dla niej czasu. I być może rzeczywiście dopadło go znużenie, ale Jadwiga wpadła do komnaty prawie potrącając biedną Margit.
— Nie zasłużyłam sobie na takie potraktowanie! — rzekła słabym głosem, kiedy wyjaśniła dwórkom powód swojego wzburzenia.
I choć wystrzegała się gniewu jak wszystkich głównych grzechów, teraz nie potrafiła nad sobą zapanować. Żałowała, że nie ma przy sobie doświadczonej matrony, która służyłaby jej radą.
Usnęła dopiero po wypiciu mleka z miodem, który podziałał na nią kojąco. Mimo to jednak rano wstała mało wypoczęta. Odmówiła Prymę, po czym wstała z klęcznika i z powrotem położyła się do łoża.
Została w nim tak długo, aż usłyszała zza drzwi głos Erzsebet.
— Panie... — Domyśliwszy się, iż w jej komnatach raczył się pojawić wielki książę, przestała przeczesywać pasma swoich rozpuszczonych włosów między palcami.
— Księżna już wstała? — Usłyszały obie z Margit po chwili.
— Wielki książę, pani. Pora włożyć suknię — poprosiła dwórka.
— Nie, Margit. Dzisiaj księcia nie przyjmę. Idź proszę przekazać to wielkiemu księciu Jogaile.
— Jadwigo... Nie uchodzi — upomniała dawną podopieczną, ale ta posłała jej jedynie minę rozkapryszonego dziewczęcia, którym jeszcze parę wiosen temu była.
Margit ją opuściła, ale rozmowę z poślubionym jej Litwinem słyszała doskonale.
— Panie... Księżna pragnie przekazać, iż jeszcze odpoczywa po wczorajszej uczcie.
— Zobaczymy, czy teraz wielki książę znajdzie dla mnie chwilę czasu jak dla innych — powiedziała do siebie z przekąsem.
— Odpoczywa? — powtórzył i Jadwiga mogła przysiąc, że z trudem hamował swoje rozbawienie.
Spodziewała się, że ją opuści i wróci o późniejszej porze, ale wówczas również nie zamierzała go przyjąć. Choć związku swej matki z ojcem, które w wielkim miłowaniu im upłynęło, porównywać do swojego nie godziło się, Jadwiga jeszcze pamiętała jak zawsze pierwsze swoje kroki po długiej nieobecności to właśnie do komnaty jej matki król Ludwik kierował.
— Jadwigo? — Usłyszała zawołanie męża, które ją oderwało od dalekich rozmyślań.
— Wielki książę? — rzekła z nieprzesadną uprzejmością.
— Pragnę z tobą pomówić, pani. — Jego ton był jeszcze bardziej oficjalny, jakby to jakaś zagraniczna delegacja chciała się wkupić w jej łaski.
Jeszcze chwilę pomyślała, czy aby dobrze postąpi, po czym rzekła:
— Margit, Erzsebet... Przekażcie proszę księciu, że jestem utrudzona i do wieczora z łoża nie wyjdę.
Użyła tych słów z pełną świadomością, gdyż na samo wspomnienie wczorajszych słów wielkiego kniazia czuła zadrę. Była Andegawenką, córką króla Węgier i Polski a odmówiono jej wysłuchania jak byle mieszczce. Tym bardziej, iż sprawa była ważna i pilna.
— Odpocznij zatem, pani. — Choć twarzy księcia ujrzeć nie mogła, domyśliła się, iż na pewno złość się na niej rysuje.
Jeśli sprawiła zawód księciu to nie mniejszy niż on jej.
Kiedy obie z Margit ponownie weszły do jej sypialni, zmierzyły swoją panią zaniepokojonym spojrzeniem.
— Nie wiem, czy dobrze uczyniłaś, pani — zaczęła Margit ostrożnie.
— Ale ja wiem — zapewniła obie. — To ja jestem córką króla — powiedziała do nich dumnym tonem i podniosła się na poduszkach.
— Litwini nie znają chrześcijańskiego miłosierdzia, pani —Zatroskana Erzsebet nie spuszczała oka z królewny. — Słyszałam, że długo chowają urazę.
— Przecież krzywdy mi nie zrobi. — Posłała swoim powiernicom spojrzenie, jakby obie postradały zmysły.
Siostry Lacfi jedynie spojrzały po sobie, wspominając litewskie pokładziny. Obie miały takie same obawy, iż ich królewna ucieka od prawdy o swoim mężu.
— Usiądźcie ze mną. Poczytam wam — powiedziała, a dawny radosny uśmiech wkradł się na jej lico. — Podaj mi księgę, Margit.
Jogaila
Zamek wileński. 30 kwietnia 1386 roku.
Zjadł wspólnie z braćmi wieczerzę, zanim wszyscy rozjadą się do swoich księstw i zaraz potem udał się ponownie do komnaty Jadwigi.
Teraz zważać na kaprysy młodej królewny nie zamierzał i dłużej zwlekać z rozmową. Cały dzień wileński zamek i to, że Jadwiga jest tak blisko uwierały go jak kamień w bucie i najchętniej ruszyłby na polowanie, aby oderwać się od przykrości.
Dłużej jednak tak nie mógł, a niepewność, którą czuł w stosunku do Jadwigi jasność umysłu mu odbierała. Byłby teraz idealnym celem dla Krzyżaków.
Szedł szybkim i stanowczym krokiem, bo nawet jeśli Jadwiga drzwi by przed nim zabarykadowała, wszedłby tam bez użycia tarana.
Ukłoniły mu się służki, które wynosiły dzbany z wodą i płótna.
— Panie, królewna w kąpieli — krzyknęła Margit, ale wyminął ją bez słowa i parł do przodu, nikogo nie słuchając.
Drzwi otworzył, ale widząc przed nimi banię z wodą, odwrócił się bokiem, nieco zlękniony, że ujrzy coś, czego nie powinien.
— Muszę z tobą mówić, pani — powiedział, nie patrząc w jej stronę.
— Możesz się odwrócić, książę — powiedziała.
Wówczas odwrócił się i spostrzegł, iż Jadwiga leżała już w swoim łożu, przykryta po pas pierzyną.
Jogaila chwilę wzrok swój na żonie zawiesił, bo zdążył odwyknąć od jej piękna, zwłaszcza kiedy odziana w bieli, włosy miała luźno puszczone i idealnie rozczesane.
— O czym chciałeś mówić, panie?
Sam musiał myśli zebrać, bo po odpowiedzi przyszedł i tylko tego od swojej żony wymagał.
— Chcę usłyszeć prawdę, Jadwigo — powiedział w końcu i ich spojrzenia się spotkały, choć byli daleko od siebie.
— Zawsze ją ode mnie słyszysz, książę. — Jej głos był pewny swego, i choć chciał, żadnego łgarstwa z jej słów nie wyczytał.
— Czyżby, pani? Kiedy zamierzałaś mi powiedzieć o krzyżackim liście?
Jej twarz się zmieniła i wyraźnie to dostrzegł, nawet w nikłym świetle świec. Spuściła wzrok, jakby z zawstydzenia i żalu.
— To prawda — rzekła słabszym głosem, który lekko się załamał. — Napisałam list to Wielkiego Mistrza Zöllnera. Chciałam ci powiedzieć, ale... — Odwrócił się od Jadwigi plecami, dłużej nie potrafiąc patrzeć na tego anioła, w te oczy niewinne, które cały swój urok w tej chwili straciły.
Zachwyt został zastąpiony gniewem i brakiem zrozumienia.
Zaczął się zastanawiać, czym komu zawinił, że trafiła mu się tak nieposłuszna żona, która czyni mu wbrew, kiedy spodziewał się po niej pokory i chociażby znośnego towarzystwa, a może z czasem nawet miłowania.
— To niepojęte! Spiskujesz z nimi? Za moimi plecami? — zapytał wprost o swoje obawy nieprzejednanym tonem, który zwykle rezerwował dla swoich twardych rozmówców.
Nie widział jej miny, czego może pożałował, ale nie miał ochoty na nią patrzeć, kiedy jej uroda tak łatwo przesłaniała jej kłamstwa.
— Twoje słowa ranią, książę. — Głos jej zadrżał nieco, gdy tak z nią mówił.
Zbyt ostro jak z niewiastą, ale anielski wygląd małżonki już raz go zwiódł.
— Jak sztylet wbity w plecy! — Podniósł ton, ale szybko się opanował. — Obiecałaś mu mój chrzest z rąk krzyżackich, prawda to?
Treść listu Jadwigi poznał jedynie z przekazu i był ciekaw, co jeszcze w nim było. Choć z drugiej strony nie chciał znać co napisała, by jeszcze bardziej go to nie zabolało.
Odwrócił się i zdziwił, bo jego żona już nie w łożu leżała, a klęczała przy czarnym krzyżu.
— Ktoś mnie oczernia, panie — powiedziała łamiącym się głosem i to teraz on nie mógł zobaczyć jej twarzy.
Nie mógł znieść tego, iż nie potrafił rozmawiać z tą niewiastą jak chociażby z Raganą. Prostymi słowami, ale szczerze. Łgarstwami się brzydził i jeszcze niedawno myślał, iż królewska córa nie jest do nich zdolna. Chciałby się mylić i cały swój gniew z siebie wyrzucić.
Czy żal teraz czuje czy smutek?, zastanawiał się.
— Napisałam, że...
— Nie chcę wiedzieć! Wstań... — dodał już łagodniej.
Podszedł do niej bliżej i wyciągnął do niej rękę. Miał już położyć na jej ramieniu, ale tego zaniechał.
— Pragnęłam jedynie zaprzestania krzyżackich najazdów na niewinnych na Litwie. Aby dali pokój na równi Chrześcijanom, poganom i Tatarom. Wybacz, jeśli zawiniłam — Prośba Jadwigi o przebaczenie prawie skruszyła lód w sercu wielkiego księcia, ale jego duma mu na to nie pozwoliła.
Tak bardzo chciał teraz zobaczyć jej twarz, wyczytać z niej to, czego nie mógł usłyszeć w jej głosie. Jej głos zbyt niewinny mu się wydawał, zbyt czysty i niech go Perkun trzaśnie jak się pomylił.
— Mam oczekiwać kolejnego posłańca z Malborka? — zapytał oschle. — Bo o krzyżackich paszkwilach też nic nie wiesz, Jadwigo?
Odwróciła się gwałtownie w jego stronę i powoli się podniosła.
Stali teraz naprzeciw siebie, jak dwa miecze, uniesione i gotowe do bitwy.
Walczył z sobą, ale jej pełne smutku i zaskoczone oczy były szczere. Musiał źle ją ocenić. Nic nie wiedziała o krzyżackich oszczerstwach, które posłano nawet do jej rodzinnej Budy.
— Innego listu nie było, panie. Powiedziałam całą prawdę.
— Nie jestem twoim panem, a mężem! Powinniśmy ufać sobie. — Znowu się uniósł, ale zatopił się w jej szklistych oczach, prawie zapominając o swojej złości.
Zamiast odpowiedzieć od razu, Jadwiga znowu odwróciła się twarzą do krucyfiksu.
— Kto ufa, nie wątpi...
Dalej usłyszał jedynie łacińskie słowa.
— Mea cupla. Mea maxima culpa — wyszeptała i przeżegnała się.
Gdy cisza zaczęła jej ciążyć, dodała zerkając w stronę księcia:
— Co było w listach? — Ogromny smutek w jej głosie wzbudził w Jogaile to, co chrześcijanie nazywają wyrzutami sumienia.
To, że księżna Jadwiga parzyła mu teraz w oczy upewniło litewskiego księcia w tym jak bardzo zbłądził w swoich nieczystych myślach.
Prawdą było, że napisała list do wielkiego mistrza. On jednak poznał treść listu jedynie z ust szpiega, jakiego umieścił w Malborku. Jeśli księżna nic nie wiedziała o paszkfilach na ich temat i nie współdziała z Zakonem, od teraz celem Krzyżaków stał się nie tylko on, ale i jego żona.
— To już nieważne — rzekł, odchodząc od niej na kilka kroków, bo wstyd mu się zrobiło. — Spalę je.
Jadwiga śmiało podeszła bliżej wielkiego księcia.
— Prawda jest ważna. Małżeństwo winno opierać się na prawdzie, mężu.
Jogaila westchnął i niepewnie spojrzał Jadwidze w oczy.
— To ty mi wybacz, Jadwigo. Wybacz, że w ciebie zwątpiłem.
Ujął jej dłoń w wyrazie przeprosin i chciał ją ucałować, ale szybko wysunęła ją z objęcia ze spuszczonym wzrokiem.
Gdy pojął, iż to teraz ona gniewa się na niego tak, iż nawet nie chce na niego patrzeć, powiedział:
— Nie pozwolę cię oczerniać w oczach papieża ani na innych dworach. Jesteś najwyższą księżną Litwy. Moją żoną. Ale to ja jestem Wielkim Księciem. Pamiętaj o tym.
— Wolno mi myśleć jedynie jak niewiasta? — zapytała z urazą, odwracając się od niego.
— To nie tak — zaczął mówić łagodnie, żałując swojego wcześniejszego wzburzenia. — Nie chcę, aby to, co szkodzi mnie, zaszkodziło i tobie, pani.
— Rozumiem, książę. Musisz jednak wiedzieć, że zamierzam napisać list do papieża i do matki w sprawie krzyżackiej. Bo jestem Andegawenką. Córką króla. Nie zapominaj, książę.
Jeśli chciała ponownie go rozgniewać, udało się. W wielkiego księcia jakby piorun strzelił. Odwrócił się i jak najszybciej opuścił komnatę żony.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro