ⱤoɀʣìɑԎ 7
Jadwiga
Monaster wileński, przy cerkwi Świętej Trójcy, Początek marca 1386 roku
— Kaip jums — wyszeptała niepewnie królewna, zerkając na swojego nauczyciela, litewskiego mnicha, który skrzywił się nieco, ale poprawić królewny się nie odważył. Zamiast tego lekko głową pokiwał i przechadzając się po niewielkiej salce przyklasztornej, rzekł:
— Mano vardas Jadwiga. Aš esu didžioji kunigaikštienė...
Jadwiga nabrała powietrza i już na języku słowa układała, których zdążyła się wyuczyć, gdy pukanie do drzwi im przerwało.
— Pani... — Do komnaty wszedł inny zakonnik, ukłonił się i rzekł po rusku. — Pani, przybył poseł. Ma pilne wieści.
— Od Wielkiego Księcia?
Jadwiga spodziewała się, że na dniach jej przyszły małżonek wezwie ją na zamek, by tam doczekała ceremonii zaślubin. Od przeszło miesiąca przygotowywano ją do uroczystości i pełnienia obowiązków księżnej, ucząc o litewskich tradycjach i celowo pomijając ich pogańskie korzenie by uczuć królewny nie urazić.
— Dobrze. Skończmy na dziś — Uśmiechnęła się ciepło do nauczyciela, dziękując mu w duchu za jego anielską cierpliwość i wyrozumiałe serce, gdy ona litewski język tak okaleczała, po czym wyszła z komnaty.
Poseł czekał na nią na korytarzu. Na widok królewny złożył jej wyrazy szacunku i podał list. Tym razem nie był to Hanul ani Witold, tylko jeden z bojarów księcia, ten sam, który nie chciał jej z namiotu wypuścić.
Jadwiga posłała mu gniewne spojrzenie.
— Pani... Wielki Książę rad jest, iż wkrótce staniesz się jego małżonką i oczekuję cię za zamku. A za dwie niedziele zostaniecie sobie poślubieni.
Dwie niedziele, powtórzyła w myślach. Za dwie niedziele stanie się żoną Jogaiły, a w oczach ludu wielką księżną litewską. Jego lud stanie się jej ludem. Jego zamek, jej zamkiem. Jej komnata, jego komnatą...
Jadwiga suchość w ustach poczuła, jakby nagle wody jej zaczęło brakować.
— Dziękuję. Przekaż księciu, że zjawię się niezwłocznie — mruknęła, nie zaszczycając wojownika spojrzeniem i już odwrócić się miała, by odejść, gdy mężczyzna przed nią na kolana padł.
On, potężny, wielki jak tur bojar litewski, który bez użycia siły mógłby ją w pół połamać, klękał przed córą z rodu Andegawenów, błagając o przebaczenie swoją przyszłą panią, dla której życie swe by poświęcił.
— Ukarz, pani, ale wzroku tego oszczędź — powiedział żałosnym tonem.
— Wstań — poprosiła łagodnie, bo gest ją nie tyle oburzył, co miło zaskoczył, ale nie wymagała tego od niego.
Bojar od razu się podniósł.
— Wiem, że działałeś z woli księcia Skirgiełło i dbałeś o me bezpieczeństwo. Wybacz, że naraziłam wszystkich na nieprzyjemności...
Bojar zbladł, jakby królewna kazała mu własne serce mieczem przebić. Usta lekko otworzył i chciał coś rzec, ale żadne słowa z niech nie wyszły.
— Ależ najjaśniejsza pani....
— A teraz idź i zanieść ludowi radosną nowinę o ślubie wielkiego księcia...
Mężczyzna posłusznie się ukłonił i popatrzył jeszcze za królewnę, jakby kogoś zobaczył, po czym zamaszystym krokiem ją opuścił.
Jadwiga obejrzała się i ujrzała Margit, która wzrokiem odprowadzała odchodzącego wojownika, jakby go sama chciała wyprowadzić z klasztoru.
— Naprzykrzał ci się, pani? — spytała.
— Nie.
Królewna odpieczętowała list, by go odczytać. Jej wzrok biegał po tekście, a z każdym słowem serce mocniej jej biło i oddech przyśpieszał.
To nie był list od wielkiego księcia, tylko księcia Skirgiełło.
— Moja matka... — wymamrotała cichutko, aż Margit słabo się zrobiło.
— Co z nią?
Jadwiga odeszła parę kroków, wciąż się w list wpatrując, jakby oczom własnym już nie ufała. Odczytała go jeszcze raz po cichu, gdy panna Lackfi ustać w miejscu już z nerwów nie mogła i w napięciu wyczekiwała wyjaśnień swojej królewny.
— Książę Skirgiełło pisze, że jest bezpieczna — powiedziała w końcu zdławionym głosem. — Karol Durazzo nie żyje. Ona i Maria mają powrócić do zamku w Budzie.
— Niemożliwe...
Według wieści, jakie otrzymała w liście od litewskiego księcia, jej krewny został otruty przez faworyta jej matki, Mikołaja z Gary. W chwili, gdy książę wysyłał list, Karol znajdował się na łożu śmierci, więc wszystkie znaki na ziemi i niebie by świadczyły, iż dawno już nie żył.
— Zabity? — dopytała dwórka, a gdy królewna głową ino skinęła, przerażona Margit znak krzyża uczyniła. — Boże Przenajświętszy...
— Bóg wysłuchał moich modlitw, Margit — szepnęła radośnie królewna, przytulając do serca list, jakby anieli jej jakiś dar zesłali.
Młodą pannę Lackfi niezwykle zdziwiło, bo takie zachowanie w obliczu niewątpliwej tragedii nie było podobne do jej dobrotliwej podopiecznej, której miłosierdzie nie znało granic nawet dla łotrów i rzezimieszków. Strach ją obleciał, że coś niedobrego się z jej dzieciną działo.
— Nie żal ci krewnego, pani?
— To uzurpator — tłumaczyła surowszym tonem. — Okradł moją siostrę z korony i wtargnął z wojskiem na nasze ziemie. Ale oczywiście, że go żałuje. Zbłądził, ale nikt nie zasługuje na taki los... Świeć panie nad jego duszą i wybacz mu grzechy... — dodała łagodniej, bo nagle serce jej się z żalu ścisnęło po, bądź co bądź, krewnym z rodu Andegawenów.
Dwórka z ulgą odetchnęła, że od tej ciągłej modlitwy i nauk tych litewskich ojczulków się królewnie w głowie nie pomieszało. Już jej się na usta cisnęło, ażeby ją skarcić, jak za dawnych czasów, by tych głupot od nich więcej nie słuchała i miała w pamięci tylko bezpieczne nauki biskupa Radlicy.
— Książę Skirgiełło dotrzymał słowa... — mruknęła ciszej i odwróciła się twarzą do Margit. — Tak się cieszę...
Z radości królewna rzuciła się swojej dwórce na szyję, a oczy jej błyszczały, jakby zamieniły się w klejnoty, które trzymała w swojej szkatułce. Szczęście Jadwigi bardzo uradowało Margit, bo ileż to czasu minęło, kiedy widziała ją tak szczęśliwą i uśmiechniętą. Bała się, że ta litewska dzicz życie z jej ukochanej pani powoli wysysała i już nigdy nie ujrzy tych oczu iskrzących się jak płomyki i twarzy roześmianej, jakby słońcu cały blask zawdzięczała.
Gdy królewna wreszcie z objęć Margit wypuściła, ujęła ją za ręce, by czuć jej ciepło w tym mroźnym korytarzu.
— Teraz już nic nie stoi na przeszkodzie twojego ślubu... — rzekła wesoło Margit, a twarz Andegawenki natychmiast się ściągnęła.
Dwórka w język się ugryzła, że bez namysłu się odezwała.
— Myślisz, że będę dobrą żoną? — spytała zamyślona Jadwiga.
— Nie znam mądrzejszej i lepszej od ciebie. Książę Jogaiła powinien cię na rękach nosić. — Dwórka uścisnęła dłonie swojej pani w pocieszającym geście.
— Każ wszystko szykować. Ruszamy za zamek...
***
Gdy koleba i skromny orszak królewny bramy zamku przekroczył, ta głośno odetchnęła. Wiedziała bowiem, że choćby próbowała przed ciekawskimi spojrzeniami się chować, rosnącego zdenerwowania ukryć nie zdoła. Niepokój jej myśli plątał, a i umysł różne obrazy podpowiadał, ale chwyciła za medalion Eufrozyny, z jakim się nie rozstawała i znów spokój na nią spłynął, jakby ten ów niepozorny przedmiot krył w sobie magię. Nie zapomniała też o gałązce, jaką jej tamta służka podarowała, gdy męczyły ją nocą koszmary. Wszystkie te drobne podarki od losu zachowała i z najwyższym szacunkiem traktować zaczęła, upatrując w tym bożej ręki, którą do niej w najczarniejszy dzień wyciągał.
Jadwiga w towarzystwie swych dwórek kroczyła zamkowymi korytarzami, które jej trochę krakowskie mury przypominały, gdy pojechała tam na koronację jej siostry Katarzyny. Szły za sługą, specjalnie do tego zadania wyznaczonym, przez księcia zapewne, by ten im książęce komnaty pokazał i po zamku oprowadził.
A po bokach dwa sznury już stały, a w nich królewna rozpoznała swe służki, od garderobianej, łaziebną po praczki i jej osobistego kucharza. Wszyscy jej się po kolei kłaniali, a ona skinieniem ich pozdrawiała w podzięce za tak ciepłe powitanie. I od razu lżej się królewnie na sercu zrobiło, bo trochę domu ze sobą zabrała. Nie licząc jej wyprawy, a w nim futra (sobolowy, gronostajowy, popielicowy), wszystkie w złocie i perłach, 12 futer zwanych szubami, 15 naszyjników, 10 mis srebrnych, 20 pozłacanych naczyń i inne bogate ozdoby. Wszystko już na nią w jej komnatach czekało, w skrzyniach zapakowane, a służba w najwyższej gotowości była, by polecenia swej pani spełniać.
Gdy próg swych komnat przekroczyła, blask ją taki poraził, jakby w samo południe na słońce wyszła. Oprócz ręcznie malowanych mazideł na ścianach, obrazów i wzorów aż po sufit wszystko złotem pokryto na modłę bizantyjską i od przepychu kapało, aż królewnie się w oczach zaczęło roić. Choć komnaty, jakie dla niej wybrano, piękne i przestronne były, nie czuła się w nich dobrze. Nawet łoże w sypialnianej części, ogromne, z drewnianą ramą, lnianymi zasłonami i puchowym materacem, miało złote nogi.
Królewna natychmiast kazała gdzie się da obrusy z liliami andegaweńskimi rozłożyć, złote ozdoby wynieść, a resztę kotarami przykryć. Gdy tak po komnatach się przechadzała, oglądając zawartość skrzyń, w otwartych wrotach komnaty ktoś stanął.
Jadwiga żadnej z twarzy nie poznawała.
— Pani... — Ukłoniły się wszyscy, a tylko jedna z kobiet przemówiła łamaną ruszczyzną, którą ledwo Jadwiga potrafiła zrozumieć. — Wielki książę wyznaczył nas do służby tobie, pani... Mam zostać twoją ochmistrzynią.
Królewna przyjrzała się dokładnie kobiecie w średnim wieku o krępej budowie ciała i twarzy puszystej, ale wcale nie szpetnej, wręcz sympatycznej. Kurczowo poły sukni w dłoniach ściskała, jakby się bała, że Jadwiga zaraz w nią czymś rzuci i przepędzi na cztery wiatry.
— Dobrze, ale żadnej z was nie wolno dotykać jedzenia i mojego łoża. Tym zajmują się moje dwórki — wyjaśniła dosadnie, ale łagodnie, by nie siać lęku wśród służby. — Jak cię zwą?
Ochmistrzyni uniosła wzrok z zaskoczenia i po raz pierwszy odważyła się na królewnę spojrzeć.
— Draga, pani...
Jadwiga uśmiechnęła się ciepło, słysząc to imię. Kolejny znak od opaczności, pomyślała, wspominając, iż matka lub babka nadała jej tak na drugie.
— Czy życzysz sobie czegoś, pani?
— Nie, możesz odejść — odparła szybko, ale w ostatniej chwili rzekła. — Jednak zaczekaj! Pójdziesz teraz do wielkiego księcia i przekażesz mu, co ci powiem.
Jogaila
Zamek wileński, Wilno. 6 marca 1386 roku.
— Królewna to niezwykła niewiasta — rzekł Sirputis, zachwalając zalety przyszłej żony księcia, o czym sam niedawno zdołał się przekonać.
Wielki książę w ciszy wysłuchał swojego bojara, siedząc na tronie i sam się zastanawiać zaczął, jaka naprawdę jest jego przyszła żona, bo wszyscy co o niej mu opowiadali, nie mogli się Jadwigi nachwalić, że aż trudno było Jogaile czasem w to uwierzyć. Nie wiedział już, czy umyślnie mu tak oczy mydlą, by się przypodobać, czy faktycznie trafił mu się skarb, o jakim nawet nie śnił. Sam sobie powoli w brodę pluł, czy może nazbyt chłodno jej nie potraktował. Czyżby czegoś nie zauważył? Coraz większa ciekawość go brała i chęć by samemu się przekonać, czy do prawdy królewna jest taka, jak o niej pięknie mówili.
Zamyślony nie zauważył nadejścia kobiety, którą na ochmistrzynię Jadwigi wyznaczył, choć wedle niego takie nadawanie urzędów nie było potrzebne i mody na zachodnich dworów zwyczajnie nie do końca przestrzegał.
— Panie... — Ukłoniła się Draga.
— Możesz odejść, Sirputisie — rzekł do bojara.
Sirputis skłonił się nisko z ręką na piersi i wyszedł, a książę Jogaila zainteresował się sprawą, w jakiej przyszła ochmistrzyni.
— Czy królewna zadowolona ze swoich komnat? — spytał od razu, by rozmowy nie przeciągać, bo miał za dużo rzeczy na głowie przed ślubem.
Ochmistrzyni jednak nie od razu odpowiedziała, jakby ktoś jej język w supeł zawiązał, co zirytowało księcia.
— No mówże!
Draga ze wstydu głowę spuściła i nie patrząc na księcia rzekła:
— Rzecz w tym, panie, że... Królewna Jadwiga gustuje w skromniejszych komnatach.
— Skromniejszych? — Oczy księcia zrobiły się większe, ale śmiech gdzieś powoli wkradał się na usta.
— Królewna prosi o zmianę komnaty — dodała kobieta, już cała purpurowa na twarzy i krok do tyłu zrobiła, jakby się gniewu księcia obawiała.
Zamiast okazać gniew, wielki książę wybuchł śmiechem mocnym i donośnym, nie mogąc go dłużej hamować.
— Co ci tak wesoło, a? — Do komnaty wielkoksiążęcej wszedł innym wejściem książę Skirgiełło, trzymając w dłoni kufel, bo jakby inaczej.
— Odejdź — rzucił do kobiety dalej rozbawiony. — Co to za niewiasta... — mruknął do siebie, choć uszy starszego brata były nader dobre i dokładnie wszystko wyłapały.
— Czyżbyś rozmyślał o narzeczonej? Wreszcie, Jogaila! — Ucieszył się szczerze Skirgiełło i przykucnął przy bracie, jak przed laty, gdy mu gratulował otrzymania tytułu wielkiego księcia. — Wielki książę traci cnotę!
Jogaila pacnął brata w czerep, ale starszy z książąt uskoczył, by kolejny cios go ominął i zaśmiał się jak szalony.
— Ciszej! — zawołał Jogaila, udając obrażonego, choć i jego wesołość nie opuszczała.
Skirgiełło spoczął na krześle. Jogaila sam ruszył się z tronu i przysiadł na skraju stołu.
— Już myślałem, że tobie tylko układy w głowie — rzucił poważniej książę Skirgiełło. — Zamiast tu siedzieć, powinieneś do niej iść, dłoni podotykać, w oczy spojrzeć... nim ktoś cię ubiegnie.
W wielkiego księcia, jakby piorun trafił. Zagryzł zęby i groźny wyraz na twarz przybrał.
— O czym mówisz? — spytał gniewnie.
— Królewna piękna, mężczyzn wielu. Spiesz się, bo ci Andegawenka z rąk ucieknie. Wystarczy jedna chwila sam na sam z królewną i...
W stronę księcia powędrowała przypadkowa waza, jaka na stole leżała i z brzdękiem upadła na podłogę.
— Zamilcz! — krzyknął oburzony. — Nikt mojej niewiasty nie tknie, bo wie, że mnie popamięta!
Wielki książę westchnął, podpierając głowę na łokciu i zamyślił się. Wspominał królewnę, jej oczy szczere, usta uchylone, jakby przestraszone, małą, drobną posturę i poczuł... niepokój.
— Królewna krucha, delikatna, młoda... A co jeśli... ją czymś skrzywdzę?
— Strach cię obleciał? — Wyśmiał go książę, ale widząc powagę na twarzy brata, sam zaprzestał żartów i księcia zrozumiał. — Bracie... Podarek poślesz, lico ucałujesz, miłowanie pokażesz. Czy każda baba nie jest taka sama, a?
Może brat miał słuszność i książę niepotrzebnie się umartwiał z powodu królewny? Na Perkuna, lica miała gładkie i nadobne, ale aż tak od zwykłych niewiast różnić się nie może przecie. Może i młoda była, pobożna, chowana jak ptaszek w złotej klatce, ale jego matka też młodo za mąż szła i przywyknąć do roli żony musiała.
— Ale cieszy mnie, że o żonie myślisz, a nie o tej wiedźmie... — rzucił Skirgiełło, gdy brat jego długo milczał.
— Sprowadź ją tu... — rozkazał stanowczo.
— Przed ślubem? Nie wypada.
— Nie ją. Raganę — poprawił go.
— Bracie... — Książę Skirgiełło skrzywił się, jakby wypił ciepłe piwo. — Zostaw tę wiedźmę. Ona cię zwodzi.
— Potrzeba mi wróżby — wyjaśnił spokojnie Jogaila. — Muszę wiedzieć czy to Jadwiga jest niewiastą z mojego snu.
— A po co? To tylko sny.
— Muszę wiedzieć. Masz ją znaleźć — dodał, tracąc cierpliwość do dalszych tłumaczeń.
Wielki książę westchnął i temat zmienił.
— A co z matką? Zjawi się?
— Wciąż zgniewana...
— Powinna tu być — mruknął młodszy z braci i przykro się księciu zrobiło, że jego własnej matki zabraknie na jego ślubie. Ustąpić jednak nie zamierzał i jeśli taka jest wola Julianny, kłócić się z losem nie będzie.
***
Wielki książę siedział na ławie pod oknem swojej komnaty z zamkniętymi oczami. Na przeciw niego siedziała litewska wiedźma, pochylona nad garnkiem, z którego para buchała.
— Szedłem za niewiastą, wołała mnie. Zaprowadziła mnie do kaplicy. Tam wyłoniła się z mroku i zobaczyłem jej twarz.
— I kogo ujrzałeś, mój książę? — spytała kobieta uwodzicielskim głosem.
Jogaila otworzył oczy. Miał rzec, że myśli, że to Jadwiga nawiedzała jego sny, ale coś go powstrzymało, więc rzekł tylko...
— Nie jestem pewien... Mów, czy to ona chce mojej zguby?
Ragana spuściła głowę i nie patrząc na księcia, odparła.
— Kobieta z twojego snu będzie twoją zgubą...
Nie to chciał usłyszeć książę. Jak to możliwe, że ta drobna dziewczyna sprowadzi na niego podły los? Gdy patrzył jej w twarz było na niej nienawiści. Rzekłby nawet, że patrzyła na niego z troską i oddaniem. Pamięć go zawodziła, bo krótki był to sen i niewiele z niego pamiętał, ale przysiągłby na wszystkich bogów, że nie zwiastował złego. Czy dał się zwieś demonom?
Książę przywiódł ręce do twarzy, bo co miał czynić już sam nie wiedział. Ragana, korzystając z chwilowej słabości księcia, usiadła na jego kolanach.
— Jesteś silny, książę. Pokonasz wrogów, a Litwa będzie wielka.
Jogaila spojrzał w oczy wiedźmy, z których przekonanie i siła taka biła, że znów jej wierzyć zaczynał.
Uśmiech zadowolenia spoczął na ustach Ragany i nachyliła się, by ust księcia posmakować, ale odwrócił głowę, choć nie bez przymusu.
— Odejdź — szepnął przez zaciśnięte zęby.
Litewska wiedźma wstała z kolan księcia, ukłoniła się, mówiąc "Książę" i wyszła niepostrzeżenie z komnaty nim zdążył to spostrzec. Znikła, jakby ogóle jej tu wcześniej nie było i zawsze księcia zastanawiało, jak to robiła. A on znów zaczął rozmyślać o królewnie i co powinien uczynić.
Wiedźma nie była jednak duchem, więc zaraz za drzwiami komnaty wielkiego kniazia, książę Skirgiełło złapał ją od tyłu i przygniótł do ściany.
— Puść! — krzyknęła, szarpiąc się.
— Zostaw mego brata w spokoju, wiedźmo! — ostrzegł.
— Nie mnie winieneś się lękać, książę.
— Mącisz mu w głowie czarami. — Puścił kobietę, bo dłużej jej tak trzymać nie mógł, wiedząc, że ból jej sprawia. — On się zaraz żeni. Musisz zniknąć i zapomnieć o nim.
Ragana przełknęła ślinę, a jej oczy wypełniły się łzami. Nie wiadomo kiedy sięgnęła po topór księcia i przystawiła sobie do gardła.
— Zabij mnie, ale nie każ odchodzić! — błagała, gdy policzki miała już mokre od łez. — Nie opuszczę go...
Książę Skirgiełło zamarł przez chwilę i coś go w sercu ruszyło na widok jej cierpienia. Nie mógł znieść jej oczu smutnych, bo pierwszy raz widział, by wiedźma uczucia przed kimś pokazała. Wcześniej mu się zdawało, iż jest twardsza niż ten posąg, którego tak strzegła.
Książę ostrożnie zabrał od Ragany topór i schował za pas, na co oczy wiedźmy zrobiły się jeszcze większe niż zwykle i nawet księciu przez myśl przeszło, że piękne miała oczy.
— Będziesz cierpieć, Ragano... — szepnął jej imię po raz pierwszy w życiu, patrząc na nią jakoś łagodniej.
Jadwiga
Zamek wileński, 17 marca 1386 roku
Nie spodziewała się, że książę tak przychylny jej prośbie się okaże. Przyzwyczajona była, iż jej przyszły mąż potrafił zaskakiwać, ale nie tak, jak ona sobie tego życzyła, więc gdy ochmistrzyni oznajmiła, iż czeka na nią inna komnata, Jadwiga zaniemówiła. Nowe komnaty, choć mniejsze i nie tak wspaniałe, okazały się dla królewny o wiele bardziej przyjazne. I nawet jej łoże, które ze sobą wiozła w podróży z powrotem złożono.
Gdy przeniesiono do niej wszystkie osobiste rzeczy Jadwiga poczuła, iż teraz mogłaby nawet to miejsce polubić. To jednak czasu wymagało, ale dni mijały szybko i królewna przyzwyczaiła się już do wileńskiego zamku.
Czytała pismo, gdy do drzwi zapukał jakiś sługa i oznajmił, iż księżniczka Aleksandra prosi o posłuchanie.
— Siostra księcia? — dopytała, bo co prawda wiedziała, że wiele miał Jogaiła sióstr i braci, ale o żadnej Aleksandrze wcześniej nie słyszała.
— Tak.
— Proś zatem — rzekła krótko i podniosła się z krzesła, by godnie księżniczkę przyjąć.
Wstyd jej było, że niewiele o siostrach księcia wiedziała i pojęcia nie miała, kogo się spodziewać, ale gdy ujrzała przez sobą młodą, piękną dziewczynę o długich, lśniących i jasnych włosach, a oczach wesołych, które na myśl jej księcia Jogaiłe przywiodły, na jej ustach od razu zagościł szeroki uśmiech.
— Pani... — Ukłoniła się Aleksandra, ale oczu z niej nie spuszczała, jakby chciała ją na wylot poznać.
— Księżniczko... — Jadwiga ukłoniła się równie nisko.
— Wiele słyszałam o twej urodzie pani, ale żadne słowa nie opiszą tego, co widzą moje oczy — powiedziała z niezwykłą wręcz serdecznością, zważywszy, że to było ich pierwsze spotkanie. — Mojemu bratu przypadła piękna żona.
Jadwiga zarumieniła się nieco.
— Dziękuję, miła księżniczko. Widzę, że uroda u Olgierdowiczów idzie zawsze w parze z pięknym językiem.
Aleksandra uśmiechnęła się jeszcze szerzej i zadziwiając nieco Jadwigę, podeszła do niej bez ceregieli i ucałowała w policzek.
— Od teraz jesteśmy siostrami. Czy tego chcesz, pani?
— Tak.
A cóż innego miała rzecz węgierska królewna? Może to znów jakaś litewska tradycja, której to poznać nie zdążyła w klasztorze, a nawet jeśli coś ją ominęło, nie czuła się z tym źle, bo było coś takiego w księżniczce, co Jadwidze bardzo odpowiadało: jej pogoda ducha, ciepłe serce, które jak na dłoni było widać, ale też coś szalonego w oczach, jakby Panu Bogu zajrzała za pazuchę. I choć to dziwne, pokochała ją Jadwiga, jakby nie od teraz, ale od zawsze siostrami były.
— Mam coś dla ciebie. Przyjmij to jako prezent ślubny ode mnie — powiedziała księżniczka, a na to do komnaty wniesiono skromną, białą suknię, wyglądającą jak koszula nocna, przewiązaną pasem.
Rozłożono ją ostrożnie na drewnianym wieszaku. Królewna podeszła bliżej i dotknęła w palcach delikatnego materiału, ale nie tyle suknia ją zdziwiła, bo poznała tradycje weselne Litwinów, co...
— Dzwoneczki?
— Kto je usłyszy, rychło za mąż pójdzie... — wyjaśniła tajemniczo królewna i zaśmiała się wesoło. — i swój wianek straci... Mój brat pewno już je słyszy... — Posłała Jadwidze znaczący uśmiech.
Młodziutka Andegawenka zaczerwieniła się jeszcze bardziej, aż rękę do policzków przywiodła, by ukryć ciepłe place na twarzy.
— Zawstydzam cię, pani? Wybacz. U nas, Litwinów, nie ma rzeczy wstydliwych.
Jadwiga usiadła na ławie przy oknie i ręką wskazała, by księżniczka do niej dołączyła. Chwilę milczała, bojąc się, czy pytanie, jakie jej podsunęło serce nie jest zbyt niegrzeczne, ale skoro u Litwinów nie ma rzeczy nieprzyzwoitych...
— Mogę cię o coś zapytać? — Zaczęła niepewnie królewna, ale spokój w oczach księżniczki dodał jej odwagi. — Jaki... jaki jest Jogaiła?
Aleksandra uśmiechnęła się z zadowoleniem, że królewna wreszcie o to zapytała. To znaczyło, że zależało jej na księciu, co niezmiernie ją uradowało.
— Miły, dzielny... i silny. — Oczy Aleksandry jeszcze bardziej rozbłysły. —Ramiona idealne do kochania.
— Księżniczko... — mruknęła Jadwiga, bo wstyd ją ogarniał, z czym walczyć już nie umiała.
Aleksandra z wyrozumiałością spojrzała na Węgierkę i by już więcej nie wprawiać jej w zakłopotanie, opowiedziała jej jeszcze raz o tradycjach weselnych: o porwaniu, piciu z jednego dzbana, rytuale z wodą.
— Co, jeśli książe mnie nie pozna? — spytała z lekkim lękiem, bo raptem widzieli się raz, przy świadkach i to przelotnie.
— Mężowie mają swoje sposoby, by niewiastę odnaleźć.
Księżniczka Oleńka podeszła do Jadwigi i szepnęła jej słowo na ucho, co ją uspokoiło.
W skupieniu wysłuchała wszelkich rad Aleksandry, bo z jej ust lepiej to brzmiało i nie tak... pogańsko. Modliła się wczoraj żarliwie do późna, by Bóg jej wybaczył taki obrządek i to, że nie przed Nim zostaną sobie z Jogaiłą poślubieni. Żywiła nadzieję, iż przecie Bóg był wszędzie i widział ich z góry. Prosiła o błogosławieństwo i o łaskę wiary dla swojego przyszłego męża.
— Nie o tym marzyłaś, prawda? — spytała Aleksandra, domyślając się o czym teraz myślała jej rozmówczyni.
— Od dziecka byłam chowana na żonę kogoś innego...
— Księcia Wilhelma?
Jadwiga wstrzymała powietrze, słysząc imię dawnego narzeczonego. Spuściła głowę, walcząc ze łzami, które na szczęście nie popłynęły.
— Wybacz, pani... — mruknęła Aleksandra i wyciągnęła rękę do królewny, by ją uściskać i choć w małym stopniu pocieszyć. — To kiedyś minie...
— Liczę, że Bóg ześle mi pocieszenie — powiedziała smutno, ale bez żalu i zalążek uśmiechu na jej ustach rozkwitł. — Wierzę, że mnie prowadzi i jest miłe jego sercu to, co czynię.
— A czy... mój brat jest miły twojemu sercu?
Jadwiga popatrzyła siostrze Jogaiły prosto w oczy. Szczere, wyczekujące i przepełnione nadzieją.
— Nie umiem kłamać, kochana Aleksandro. Bóg nie dał nam wiele wspólnego czasu. Potrzebuje więcej niż jednego spotkania...
Myślała, że to, co powiedziała rozgniewa ją, że urażona uda się do swoich komnat, przeklinając ją za zuchwalstwo i brak ogłady. Nie powinna wyrażać na głos tego, co chowa jej serce, zwłaszcza na dzień przed ślubem.
Ich rozmowę przerwał kolejny sługa, tym razem od księcia Jogaiły.
— Pani... Wielki Książę pragnie się z Tobą widzieć.
Jogaila
Zamek wileński, 17 marca 1386 roku
Jogaila westchnął głęboko, nim wszedł do komnat królewny. Tym razem wiedział już, z czym musi się zmierzyć i obiecywał sobie przed wejściem, że nie na urodę królewny będzie zwracał szczególną uwagę, co na przymioty jej serca. Sam chciał się przekonać z kim ma do czynienia: aniołem czy diabłem. Oczy miał otwarte i umysł czysty, więc nic nie stało na przeszkodzie by się przekonać...
— Pa-ni? — Wykrztusił z siebie, gdy zamiast królewny ujrzał kawałek tkaniny, rozciągnięty przez całą komnatę po samą podłogę i dwie dwórki po bokach, naciągające materiał, by ani stóp królewnie nie było widać.
— Co to ma być? — spytał wielce zdziwiony.
— Taki przesąd — wyjaśniła Margit.
— Nie wolno oglądać panny młodej przed ślubem, bo to nieszczęście przynosi.
Książę zaśmiał się na głos.
Jadwidze, schowanej za materiałem, serce mocniej zabiło, bo śmiech księcia był równie przyjemny, co głos, nawet podszyty gniewem. Żałowała, że w tej chwili księcia nie widziała, bo bardzo chciała ten śmiech zobaczyć i dotknęła nawet ręką materiału, jakby go chciała nieco odsunąć, ale szybko cofnęła dłoń. Przynajmniej się przekonała, że książę potrafi się śmiać.
— To Węgrzy tacy przesądni?
— Wybacz, panie, ale skoro ja przestrzegam twoich tradycji, ty musisz przestrzegać moich — Jadwiga nie wiedziała, skąd znalazła siłę, by tak się do księcia odezwać i szybko tego pożałowała.
Chyba sam Pan Bóg jej właściwe słowa podpowiedział, bo książę podszedł bliżej, jak sądziła, bo odgłos jego kroków od posadzki się odbijał i w uszach jej zaczęło szumieć ze zdenerwowania. Musiała pocierać ręce o suknie, bo robiły się mokre.
Książę w pierwszej chwili miał zamiar zedrzeć ten materiał i skończyć tą dziecinadę, ale ręki nawet unieść nie zdołał, bo coś go powstrzymało. Może to światło, które nagle padało na tkaninę, odsłaniając delikatnie kontur królewny, stojącej obok niego, z rękoma złożonymi składnie na brzuchu. Stanął więc jedynie po jednej stronie i czekał.
Jadwiga dziwnie się czuła widząc, że książę stoi tak blisko, więc, by myśli czymś zagłuszyć, zapytała:
— Ksią-żę?
Jogaila nie tyle zaniemówił, co własne zmysły go chyba zwiodły, bo woń nagle w nozdrzach go uderzyła, jakiś zapach kwiatowy, co go zniewolił i trzymał tak otumanionego, aż w końcu się wyrwał.
— Czy... czegoś ci potrzeba, pani? — spytał niepewnie i samego siebie w myślach za to skarcił.
Spokoju, jeśli łaska, chciała rzec w pierwszej chwili, ale na szczęście niechciane myśli nie znalazły drogi wyjścia.
— Dziękuję za troskę książę, ale niczego mi nie brakuje.
Książę chwilę się namyślił, o co mógłby jeszcze spytać, gdy tym razem królewna odezwała się pierwsza, bo o czymś sobie przypomniała, co ją już od dłuższego czasu męczyło, a nie miała wcześniej kogo zapytać.
— Czy otrzymałeś mój list, panie?
O jakim przeklętym liście mówiła?, chciał zapytać, ale zęby zacisnął mocniej, by żadne niechciane słowa z nich nie wyleciały.
— List?
— Ten od księcia Skirgiełło.
Książę przewrócił oczami, domyślając się wreszcie, o co pytała królewna, a mianowicie o list, w którym odmówiła przyjęcia chrztu w obrządku wschodnim.
— Dostałem... — mruknął.
— I? — Niecierpliwiła się.
— To już jest nieważne. Listu nie ma. Kazałem go spalić — wyjaśnił, hamując gniew, by już zakończyć temat chrztu, który mu już bokami wychodził.
Królewna zamrugała ze zdumienia, nie spodziewając się takiej odpowiedzi. czego książę oczywiście widzieć nie mógł przez rozciągniętą płachtę.
— Spalić? — rzekła do siebie. — A teraz wybacz, książę, ale chciałabym wypocząć przed jutrem.
— Jak sobie życzysz, królewno — dodał, ale nie było w tych słowach wesołości.
Królewna stała chwilę w milczeniu, a gdy rozchyliła materiał od góry, księcia już nie było.
***
Wczesnym rankiem wziął kąpiel, długą. I zdawało mu się, że przez okno słowika usłyszał, choć dopiero co śniegi stopniały, ledwo pierwsze kwiaty zakwitły. Może to był znak? Ragana by mu powiedziała, poradziła. Zabronił jej jednak na zamek przychodzić i nawet straże pod karą gardła mieli jej za mury nie wpuszczać.
W koszuli był jedynie i czekał aż Opanasz wniesie mu ślubny, biały kaftan. Siedział na ławie przy oknie i pragnienie gasił kubkiem wody.
Drzwi komnaty się otworzyły i domyślając się, że to jego łaziebny, wstał. Znieruchomiał jednak, widząc twarz, której się ujrzeć nie spodziewał.
— Matko! — Podbiegł do niej, a ona ręce ku niemu wyciągnęła, które ucałował na powitanie.
Uśmiech na twarzy mu zagościł i on razu większą ochotę na ten ślub poczuł.
— Już myślałem, że cię nie zobaczę — powiedział z radości.
— Nie mogło mnie zabraknąć w takiej chwili.
Matka tylu jego posłów odprawiała, a teraz zaskoczyła go pokonując drogę z Witebska w tajemnicy przed nim, w sam raz, aby na czas zdążyć na zaślubiny jego z Jadwigą.
— To znaczy, że pokropisz nasze łoże? Dasz błogosławieństwo? — dopytał, nie wierząc, że jego matka zmieniła zdanie.
— Dam — powiedziała. — Choć nie w cerkwi przyjdzie ci śluby składać, ni nawet w kościele. Pobłogosławię wam — mówiąc to, wzięła twarz syna w swoje dłonie.
Przyjrzała się jej, bo ostatni raz swojego chłopca zobaczyła, a nie mężczyznę, jakim się stał.
Jadwiga
Zamek wileński, 18 marca 1386 roku
Nadszedł ten dzień, w którym stanie się żoną Wielkiego Księcia Litewskiego. Nie o takim marzyła losie. Miała wyjść na swojego księcia w Wiedniu, stać się matką jego dzieci. Być miłosierną księżną, pobożną żoną i kochającą matką. Później marzyła jedynie, aby zagłuszyć ból straty. Gotowa była oddać swoją młodość w darze i zamknąć się w klasztorze. Bóg jednak miał wobec niej inne plany i z tym już dawno pogodzić się musiała.
Zaraz po jutrzni służka suknię ponownie wniosła. Margit pomogła jej ją włożyć i dziewiczy pas zapiąć jak litewska tradycja nakazywała. W tym czasie Erzsebet, czesała któryś tuzin jej włosy i pociągała nosem.
Przecież nie tak jej ukochana pani winna iść do ślubu. Miała przecie założyć najpiękniejszą, najbardziej strojną suknię. Oblubienica welonem przykrywała swe piękne włosy, a złotą opaskę lub diadem na głowę zakładała. Cały lud miał odprowadzić jej królewnę pod kościelne mury, a fleciści i dudziarze mieli im grać. Biskup miał ich powitać z otwartą Biblią i ślubnym pierścieniem.
Jadwiga też rozmyślała o tym, jakby to było, gdyby w domu bożym śluby odbyła. Ceremoniał cały znała: biskup zapytałby, czy ona i jej miły lata sprawne osiągnęli, czy zapowiedzi się odbyły, czy to małżeństwo wedle swojej nieprzymuszonej woli chcą zawrzeć. Potem podałaby dłoń narzeczonemu i ślubowałaby mu tak samo jak on jej. Pięknej homilii by wysłuchali. W końcu pierścień na każdym z trzech jej palców miałaby nałożony, a po słowach: "Wraz z tym pierścieniem, poślubiam cię", stałaby się żoną oblubieńca w oczach Stwórcy. Jeszcze by jałmużnę rozdali i ucztowali a stoły uginałyby się od jadła. Muzykanci i żonglerze by gości zabawiali, do czasu aż rozpoczęłyby się tańce przy akompaniamencie lutni, fletu... Nadszedłby w końcu moment, kiedy przebrałaby się w nocną koszulę. W komnatach swoich oczekiwałaby na przebycie już męża, aby zwyczajem pokładzin małżeństwo skonsumować na oczach zebranych i jedynie tego by się obawiała.
Teraz, choć wierzyła we wcześniejsze własne zapewnienia o braku lęku, obawiała się wszystkiego, co takie obce dla niej było, dzikie. Tego świata litewskiego, w którym się teraz znalazła, poznać zdążyła tyle co nic. Co jeśli zapomni o czymś ważnym? Bądź czynem swoim nieumyślnym obrazi księcia albo jego rodzinę i pomyślności oboje nie zaznają? Obaw miała tyle co ziaren do wypieku chleba potrzebnych. Zliczyć ich w głowie nie zdołałaby nigdy.
W końcu Margit nałożyła jej na głowę wieniec z pierwszych kwiatów upleciony na czym wielkie szykowanie się skończyło.
Jej dwórki stanęły przed nią jakby chciały ocenić efekt własnych starań. Wcześniej odprawiła wszystkie inne służki, bo tylko Margit i Erzsebet chciała mieć przy sobie jako namiastkę matki i siostry.
— Pięknie... Pięknie wyglądasz, pani — powiedziała wzruszona Margit, ale Jadwiga wiedziała, że płakała nie z powodu jej ślubu a nad nią i jej dolą.
— Najpiękniejsza panna młoda w całej Budzie, Wyszehradzie i Koronie — dodała Erzsebet, jakby nie ją, a siebie chciała pocieszyć.
Ona jednak wiedziała w lustrze wody z łuski, w której się rano odmywała, że nie piękną będzie panną młodą, a strapioną, przestraszoną i niepewną, bo tylko te uczucia ją przepełniały.
— Brakuje mi matki — powiedziała jak dotąd milcząca królewna. — Jej rady, wsparcia — dodała już tonem mocniejszym, że dwórki lepiej usłyszały. — Pamiętam ślub Marii... — Uśmiechnęła się na to miłe wspomnienie. — Zawsze była jej ulubienicą. Towarzyszyła jej nawet wówczas, gdy książę Zygmunt zbliżał się do jej łożnicy... — Wzięła głębszy oddech.
— Nie myśl o tym teraz, pani... — Erzsebet pobladła, a Margit na bok odeszła, drżącą dłoń do ust przywodząc.
Lękała się pierwszej nocy swojej pani z, bądź co bądź, obcym Litwinem, mimo, iż dostojność książęcą w wielkim kniaziu ujrzeć w końcu musiała. Obawiała się tego nie mniej od samej królewny, nie wiedząc, że Jadwiga wcale tym aż tak bardzo się nie trapiła. W bożą pomocą gotowała była znieść wszystko, co konieczne.
Jej największym lękiem było, iż oboje do końca swego żywota obcym dla siebie zostaną: ona dla niego królewską córką z dalekich jemu sercu Węgier; a on dla niej księciem z bezbożnej Litwy.
— Jadwigo... Wóz już czeka. I na koniu... książę litewski.
Skigiełło
Lasy wileńskie, 18 marca 1386 roku.
Skirgiełło poklepał konia, którego dosiadł. Czekał obok powozu panny młodej, ustrojonego wieńcami, który korowód weselny prowadzić będzie. To jemu dziś obowiązki pirszklisa, drużby przypadły. I choć swatem nigdy być nie chciał, tak to już się już stało, że ton on po części ich ze sobą połączył. Nawet wiano przekazał królowej Bośniaczce, która tak chętnie rękę córki za złoto oddała i posłała w nieznane.
W końcu jednak na miejsce wesela dotarli, pośród lasów nad brzegiem Wilejki, a słońce świeciło wysoko na niebie. Namioty były rozstawione a stoły zastawione syto.
Książę od korowodu się odłączył wraz z kilkoma zaufanymi bojarami, którzy jego drużynę stanowili. Inni szable w górę wznieśli, ale tym razem nie po to, aby nimi wele odganiać, jak to na pogrzebie wielkiego księcia Olgierda czynili, bo ten ślubu najukochańszego syna nie dożył.
Młode panny wstążki wzniosły nad głową panny młodej, gdy z wozu zeszła i czekała, aż narzeczony ją porwie, aby ją poślubić. Musi jednak wprzód ją poznać.
Skirgiełło oczy bratu chustą związał i kątem oka korowód niewiast widział. A na końcu Jadwigę z warkoczem zaplecionym na plecach i oczyma zakrytymi, którą jego siostry Oleńka i Katarzyna za dłonie prowadziły.
Drużba okręcił brata kilka razy i popchnął, aby ten drogę do narzeczonej odnalazł. Zachwiał się nieco, ale kierunek dobry obrał. I szedł a nad głową jego szable ciągle wznosili, aż do niewiast doszedł.
Jogaila
Lasy wileńskie, 18 marca 1386 roku.
Dawna tradycja mówiła, aby niewiastę gwałtem porwać, jeśli jego żoną miała się stać i wysłać swata, aby targi za nią prowadził. Teraz to jego prowadzili, aby swoją przyszłą żonę wśród innych odnalazł. Okręcili go, aż by równowagę stracił, ale ją odzyskał i na oślep szedł, byle prosto.
Tam na niego niewiasty czekały, a wśród nich jedna, ta, którą poślubi. Gdy korytarz wojów się skończył stanął, a Skirgiełło mu chustę z oczu wreszcie rozwiązał i szepnął cicho:
— Szukaj, szukaj narzeczonej — I zaśmiał się, jakby coś zabawnego powiedział.
Stanął zamurowany, bo wszystkie dziewice mu się takie same początkowo wydały. Włosy miały długie, w warkocze zaplecione, w karym kolorze. Różniły się ino wzrostem, bo ledwo co było im nosy i usta widać. I wszystkie do niego dłonie swe wyciągały.
Podszedł powoli do niewiast, żałując, iż wcześniej nie miał okazji się Jadwidze bliżej przyjrzeć. Ostatnim razem nie widział ani czubka jej głowy, bo cała płachtą była przykryta.
Oko jednak miał bystre i przechodził obojętnie koło tych panien, które wydały mu się niewłaściwe: jedna była za niska, inna za wysoka. Posturę też miały nie tą, bo te, które minął za szerokie w biodrach były.
Przystanął przy jednej niewieście, która jego Jadwigą być mogła, ale szybko zrezygnował.
Na to wszystko Skirgiełło patrzył i szczerzył w uśmiechu, bo jak żył tak nieporadnego księcia jeszcze nie widział. Być może powinien mu szepnąć ile kroków ma zrobić, aby swoją oblubienicę odnaleźć, ale nie chciał sobie radości szczędzić.
— Chyba się na nią dobrze nie napatrzył — odezwał się Wigunt, za co po głowie oberwał.
— Zawrzyj mordę, Wigunt — skarcił brata, bo jakoś żartów z cnoty Jadwigi znieść nie mógł, ale klepnął w ramię, gdy ten obrażoną minę zrobił.
Wrócił do oglądania poczynań brata, po ten już przy końcu szeregu się znalazł.
Jogaila, choć dla innych nieporadnością się wykazywał, doskonale wiedział, czego szukał. Gdy to znalazł, przystanął. Gdyby mu się nie udało nie tylko hańbą by się nakrył, ale też gorszej wróżby być nie mogło.
— Gdybyś inną sobie obrał, znaczyłoby, że ta, którą poślubisz nigdy twoją nie zostanie i ty jej serca nie oddasz, bo całe życie innej szukać będziesz.
A może tak niewiasty każą mężom wierzyć. Wróżba jednak to wróżba i wolał złe duchy odganiać, zwłaszcza dzisiaj.
Niewiasta, którą sobie wybrał, stała z wyciągniętą ręką, ale gdy przypadkiem materiał jego kaftana musnęła, szybko dłoń opuściła.
Polowania mu zmysły wyostrzyły, nie tylko słuch, czy wzrok, ale też węch. Szczególnie miły był mu zapach otwartego paleniska, ziół czy koni. Jedynie woń jabłek i kadzidła o wstręt go przyprawiały.
Teraz jednak szukał konkretnego zapachu, który poczuł wczorajszego dnia w komnacie królewny. Rozmaryn i róża.
Pół kroku jeszcze zrobił i dłonie podniósł w poszukiwaniu węzła. Powoli chustę rozwiązał, aż upadła na ziemię, pod jego stopy.
—Jadwigo?
Jadwiga
Gdy na miejsce wesela dotarła keleweż, woźnica pomógł jej zejść, ale najpierw trzy razy wóz okrążył.
Margit jej oczy chustą przewiązała, a Erzsebet poprawiła warkocz na ramieniu. Potem druhny z siostrami księcia za dłonie ją wzięły i zaczęły prowadzić. Wiedziała, że jej dwórki nie poszły za nią, tylko litewskim zaślubinom przyszło im się jedynie z trwogą przypatrywać. Nie widziały w tym piękna tradycji, jeno pogański zabobon i nie winiła ich za to.
Usłyszała jedynie cichutkie:
— Na co jej przyszło...Córce króla Ludwika...
W końcu stanęła, czując po bokach swoich czyjąś obecność, innych niewiast zapewne.
Wszystko, czego teraz doświadczała, działo się jakby poza nią. Niczego spostrzec nie mogła, jakby duchem była, uleciała daleko. Choć jej serce radość winna wypełniać z nowej roli — roli żony, jaką zesłał jej Pan i może kiedyś w swojej łaskawości dziecięciem obdarzy, nie czuła. Lęk miała w sobie, który ją krępował, zmysły jej tępił, od czego kolana drżały jej tak, że ledwo ustać mogła. Oddychała powoli, aby bicie serca zwolnić, bo chciało jej z piersi wyskoczyć.
Powoli dłoń uniosła jak jej przykazano. Po nich najczęściej mąż niewiastę poznawał, mówili.
— Boże, ześlij na mnie dar miłowania — modliła się w duchu. — Abym umiłowała tego, którego mi wybrałeś.
Po czym zaczęła odmawiać słowa modlitwy, co z każdym wersem sił jej dodawało.
Wtem poczuła męską sylwetkę, która o jej dłoń lekko zahaczyła. Opuściła rękę w przestrachu. Wiedziała, że to przyszły mąż teraz przed nią stał.
Oddech głębszy wzięła, kiedy poczuła jego bliskość. Wtedy też ręce poniósł, musnął niechcący ją palcem koło lewego ucha, co poczuła, jakby ktoś ją zimną wodą oblał nagle. Powoli chustę rozwiązał, która spadając, załaskotała ją w nos.
Jadwiga jednak ciągle oczy miała zamknięte, bo bała się spojrzeć w górę, nawet podbródek obniżyła pokornie.
— Jadwigo? — usłyszała głos swojego narzeczonego.
Myśląc, że to jakieś upomnienie z jego ust, głowę powoli zadarła i oczy otworzyła. I poczuła, że spada, spada w dół, w studnię bezdenną. Jogaila stał blisko jak jeszcze nigdy, bez ruchu i aż usta lekko rozchylone miał. Tak na nią parzył, jakby mu wolno było albo w ogóle przestać nie zamierzał.
Zapatrzona w niego, a on w nią, późno spostrzegła, iż włosy ktoś jej rozplótł i ma luźno na ramiona puszczone, lekko falujące. I już nie dziewice obok niej stały, tylko Maria i Oleńka, które ten "cud" sprawiły, własnymi dłońmi jej włosy przeczesując.
Wtem wrzawa się wielka zrobiła, bo bojarzy brawo bić zaczęli i okrzyki wznosić. Książę litewski oczami zamrugał i się wyprostował, jakby to, co go w szponach trzymało, puściło wolno. Zaraz za wielkim księciem, Skirgiełło się pojawił i klepnął brata w plecy, a ten się uśmiechnął.
Jadwiga zamarła, bo tego nigdy wcześniej u niego nie widziała, a przecież nie powinno jej to w ogóle dziwić, bo słyszała wcześniej, że śmiać się umiał.
Na to podszedł do niej książę Skirgiełło z trunkiem.
— Jak w domu ojcowskim ognia strzegłaś, tak go we własnym będziesz —powiedział, podając jej dzban, po czym zrobił zachęcający gest głową, każąc jej się napić.
Usta ledwo się z trunkiem zetknęły, gdy dzban odstawiła, rozumiejąc, iż litewskiego piwa właśnie skosztowała. Zaraz potem podeszła do niej Oleńka z miską. Nabrała na łyżkę lepkiego miodu i usta nią lekko jej wysmarowała, w czasie, kiedy inni mężowie skakali przez ogień.
Gdy drużba skoczył, kolej wielkiego księcia przyszła, który pokonał skokiem palenisko bez trudu.
— Tu tokia graži — powiedziała Oleńka, co udało się poniekąd Jadwidze zrozumieć.
Oleńka z druhnami zaprowadziła ją do ognia, tak samo jak brat z odprowadził księcia Jogaile przed oblicze litewskiej kapłanki, która przy ogniu stała. Już ją kiedyś widziała — to była ta sama niewiasta, którą ujrzała zaraz po przybyciu do Wołkowyska.
Ta zaczęła szeptać i słowa nieznane jej wypowiadać. Usłyszała jedynie imiona bóstw litewskich. Towarzyszyły jej dźwięki bębnów i śpiewy grajków, a najbliżsi młodej pary zebrali się wokół ognia, tworząc krąg weselników.
Kapłanka to, z tego, co Jadwidze udało się zrozumieć, modliła się do Laimy - wszechwiedzącej bogini losu i narodzin. Wniosła prośby do Perkuna, boga sprawiedliwości, najważniejszego z bóstw, do Gabiji, opiekunki domowego ogniska, wrzucając garść ziaren do ognia, który większymi płomieniami buchnął.
— Nic z tego nie rozumiem — szepnęła Erzsebet, stojąc z boku, ale na tyle blisko swojej pani, na ile mogły.
— To na pewno nic złego — pocieszyła siostrę Margit, a ona w odpowiedzi chwyciła jej dłoń. — Boże miłosierny, miej w opiece naszą ptaszynę. I wybacz jej grzech bałwochwalstwa.
— Amen — dodała młodsza Lackfi.
Oleńka, choć ochrzczona w wierze wschodniej wytłumaczyła jej, że nieznanych słów bać się nie musi, bo służą one jedynie dobrym wróżbom: pomyślności i płodności.
Jadwiga czuła obecność Boga, bo studiując teksty doktora Kościoła Tomasza z Akwinu wiedziała, iż dusza posiadają zwierzęta i nawet las, który ją otacza, wszystko, co żyje. Nie lękała się więc, że grzech popełnia, poślubiając Jogaile tutaj, zamiast w kaplicy. To musiało jej wystarczyć.
Jogaila
Ragana wzięła do ręki nasiona i podała Wielkiemu Księciu. A w misie ziarenka lnu i zbóż były, więc wziął całą garść i do ognia wrzucił. Potem kapłanka uczyniła to samo obsypując stojącą obok niego Jadwigę, na co królewna oczy zamknęła.
— Będziesz wierzyła w bogów naszych, a nasi bogowie wszystkiego ci dostarczą.
Choć widział jeno jej profil, jego wzrok przykuły ziarna, które na czubku jej głowy osiadły jak popiół w kominie. Niektóre uczepiły się na kosmykach jej włosów. Ten widok był na tyle przyjemny, że dłużej jej się przyjrzał i temu jak szepcze coś bezgłośnie, niemal nie poruszając ustami.
— Modli się po swojemu? Wolno tak? — zapytał Raganę, aby duchów nie rozgniewać.
— Los będzie wam sprzyjać, książę — szepnęła. — Laima mi to ukazała — Kącik jego ust drgnął w uśmiechu. — Ale też cierpienie was czeka — mówiąc to, podeszła do Jogaily ze wstęgą.
Obejrzał się na swoją niewiastę, a wówczas ona też głowę skierowała w jego stronę, tak, ze ich spojrzenia się spotkały. Długo tak na nią patrzył, czym chyba zmusił ją, aby ona popatrzyła na niego.
Idźmy my oboje do zielonego gaju
Zetnijmy zielone lipki
Wytnijmy młode deseczki
Zróbmy nowe łóżeczko
Pościelmy nowiutką kołderkę,
Połóżmy się do nowego łóżeczka
Zróbmy zieloną kołyskę
Połóżmy [do niej] małe dzieciątko
Kołyszmy małe dzieciątko*.
W jej oczach wyczytał, jakby nagle obcą mowę pojął, że pytań wiele miała. Spodobał mu się nie tylko ich kolor. To bystre spojrzenie już wcześniej go zaciekawiło w węgierskiej córze. Myśl go wzięła, iż dla tych oczu mógłby na wojnę pójść i zabić. Ale, Na Perkuna, łgałby jak pies, gdyby powiedział, że usta jego przyszłej żony, słodkim miodem wysmarowane, kuszące dla niego nie były, bo chyba mężem nie mógłby się dłużej nazywać.
— Wielki książę? Kniahini? — zapytała Ragana, ale ich spojrzeń nie przerwała, bo wciąż tylko patrzyli na siebie.
Powoli dłoń do Jadwigi wyciągnął, aby mu swoją podała. Musiała jednak czegoś nie zrozumieć i winić jej za to nie mógł. Ragana jej dłoń w swoją ujęła i razem złączyła.
Dłoń miała delikatną, gładką jak lica, ale zimną jak lód, a przecie to on z zimnej Litwy pochodził. Potrzebę poczuł, żeby ją ustami ogrzać, ale szybko w sobie ją zwalczył, bo nigdy wcześniej nie pragnął tak dotykać żadnej niewiasty: tak czule i delikatnie.
Jadwiga
Ciepło jego dłoni poczuła, kiedy kapłanka złączyła je razem. Następnie wstęgą razem oplotła. Jadwiga wyobraziła sobie, że to biskup tak ich dłonie swoją stułą złącza, razem do końca ich żywota.
Wzruszenie ją ogarnęło, ale w sobie piekące pod powiekami łzy zdusiła, aby na zewnątrz wydać się jedynie skupioną. Nie chciała zostać odebrana na smutną. Tyle głów ich się przypatrywało, zapewne person ważnych, ale Jadwiga znała jedynie garstkę. Jedynie domyśliła się, która ze starszych niewiast to księżna Julianna, bo dostojność z niej biła i mądrość.
Litewska kapłanka jakieś słowa powiedziała, ale dla niej, choć nauki odbyła, brzmiało to niezrozumiale jak dla księcia litewskiego łacina, czy język Franków. Odpowiedział coś po litewsku, a Ragana na nią wówczas spojrzała. Powiedziała jak ją nauczono:
— Taip.
Wiedziała, co teraz im przyjdzie zrobić. Spojrzała na księcia niepewnie, ale kiedy on ruszył, ona razem z nim i tak trzy razy ogień palący się okrążyli.
Czy już od teraz mężem Jogaiłę nazywać mogła, Jadwiga nie była pewna. W końcu jednak kapłanka ich dłonie odwiązała. Królewna, już teraz wielka księżna, jak o sobie myśleć zacząć musi, zrozumiała, że to koniec ceremonii.
Jednakże kapłanka podeszła nagle do stołka, na którym misa z jedną łyżką stała i kufel piwa. Zabrała misę i z wyciągniętymi dłońmi czekała, aż Jadwiga po nią sięgnie. Patrzyła na nią intensywnie, jakby ją całą, bez odzienia ujrzeć chciała.
Jadwiga chłód poczuła, aż oniemiała, ale w odpowiedzi tylko głowę dumnie zadarła. Wokół niej uśmiechnięte twarze, wesołe śpiewy, a córka króla czuła się jak zwierzę w pułapce, bo nie wiedziała, co ma teraz zrobić.
Wtedy przerywając jej zamyślenie, podeszła Oleńka.
— Nakarm męża, Jadwigo — powiedziała łagodnie w płynnej mowie ruskiej. — To dobry znak, waszej nierozłączności. Abyście od teraz razem i wspólnie żywot swój wiedli. Tak jak nasz Pan Bóg tego chce — uśmiechnęła się, co dodało księżnej odwagi, po czym jej bratowa odeszła.
Wzięła w końcu łyżkę i odwróciła się. Nabrała miodu i skierowała do ust męża, choć to słowo obco dla niej brzmiało i wcale się żoną nie czuła. Jeszcze nie.
W końcu sam sobie pomógł i musnął łyżkę jedynie ustami. Puściła ją i wówczas Jogaila nabrał trochę i skierował w jej stronę. Jadwiga pewne opory poczuła. Choć małżeństwem się stali, wcześniej nawet dłoni mu swojej nie podała, a teraz mają jeść z jednej misy i pić z jednego naczynia. Jednakże pozwoliła na to i skosztowała drugi raz dzisiaj pszczelego, słodkiego miodu. Potem Jogaila pierwszy z kufla się napił, po czym jej podał. Pod spodem jej palce wyczuły wycięty grawerunek. Zrobiła łyk, nie piwa, ale wody. Czyżby książę nie pijał piwa? Zdziwiłoby ją to bardzo.
Oczy królewna skierowała nagle na porządny kawał skóry na ziemi rzucony, a nad misą z wodą z pływającymi kwiatami modliła się litewska kapłanka.
— Pani? — Spostrzegła, że wielki książę patrzy na nią z wyciągniętą dłonią. —Pozwolisz? — dopytał, kiedy nadal milczała.
Podała mu swą dłoń i wówczas zaprowadził ich oboje do miejsca, któremu wcześniej się przypatrywała. Teraz jednak wiedziała, co nastąpić musi.
Dwie niewiasty pomogły jej obuwie ściągnąć a Jogaila klęknął na jedno kolano przed misą.
Nogi jej zdrętwiały i siłą woli zmusiła się, aby do oczekującego ją księcia podejść. Włosie łaskotało ją w podeszwy stóp. Powoli jednak weszła do drewnianej miski, suknie pociągając do góry. Oddech przy tym głębszy wzięła i przymknęła oczy.
To był moment, w którym sił jej zabrakło. Pomyślała o babce, ojcu, matce i siostrze, których tu z nią nie było. Wszystkich pożegnała na zawsze. Ciepła łza przetoczyła się po jej policzku.
Jogaila
Jogaila miał obmyć stopy swojej żonie zgodnie z tradycją, by potem nią wszystkich i wszystko pokropić, w tym ich łoże. Chwilę się jednak zawahał, bo to w końcu córka króla namaszczonego świętymi olejami i być może było to niewłaściwe.
Wszyscy jednak patrzyli na nich, a jak pomyślał, królewna na pewno została na to przygotowana. Zamoczył dłonie w wodzie i najdelikatniej jak mógł zaczął obmywać nogi żonie.
Kiedy skończył w górę spojrzał i wówczas ujrzał łzy na twarzy swojej księżnej. Zastanawiał się, czy to zgodnie z tradycją opłakuje swoje dziewictwo, czy rozpacza w duchu, że matka przysłała ją poganom jak nic nieznaczący dar. Chciałby wiedzieć, co się dzieje w jej węgierskiej głowie i czy tak naprawdę myśl, że jego małżonką została jest jej tak wstrętną. Może nie do końca była gotowa na to, na co się zgodziła?
Szczękę zacisnął, że mógł się stać przyczyną niedoli niewinnej niewiasty, której wyboru nie pozostawiono i poślubiła go pod przymusem. Nie myślał jeszcze o niej jako o żonie, bo obco to słowo dla niego brzmiało. Zamierzał skończyć jej męki, aby oddechu mogła nareszcie złapać i zjeść coś, bo blada była jak jakaś zjawa.
Chwycił za pas, znaczący jej talię tak, by kawałka więcej jej ciała nie dotknąć i zerwał go szybko. Wzdrygnęła się, jakby batogiem ją uderzył, a nie jedynie części odzienia pozbył, która tylko symbolem była i wcale ze czci jej nie odzierał.
Wstał, na co wrzawa się zrobiła, bo mu poślubienia wybranki zaczęli gratulować. Mężatki wytarły Jadwidze stopy i je odziały, a wówczas piwo się zaczęło lać i jego bracia weseli się zrobili.
— Dosyć! — krzyknął i zaprosił wszystkich na ucztę.
Tam czekały na nich krzesła bielą przystrojone i weselny bażant. Weselnicy do stołu usiedli, jedli i pili do woli, aż w końcu zaczęły się tańce.
Jadwiga siedziała obok niego, ale słowem się nie odzywała i wyglądała, jakby ją ogłuszył wystrzał z krzyżackiej bombardy. Opanasz mu jego kufel przyniósł, bo też cały czas go pilnował. I Jadwidze kazał podobny wykonać i naznaczyć na spodzie lilią andegaweńską, bo odtąd nie tylko własnego otrucia się spodziewał. Także Jadwigi, bo w jego rodzie dość często trucizny się zdarzały.
Opanasz jej podał kufel, ale ani jadła nie tknęła, ani nawet nie piła. Może pościła jak jej matka, stąd ta bladość cery?
Myśli jednak zaraz nie na żonie skupił, bo począł się zastanawiać gdzie Skirgiełło się podział, bo go obok nie widział od czasu aż na skórze stali. Miał tylko nadzieję, że nie leży już pijany gdzieś pod stołem...
Tymczasem starszy książę stał oparty o pień drzewa i popijał co prawa piwo z dzbana, ale jego myśli były czarne jak burzowe chmury, choć nad nimi górowało piękne słońce.
____________________________
* tłumaczenie litewskiej ludowej piosenki "Eisva mudu abudu" znalezione w Internecie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro