Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ⱤoɀʣìɑԎ 6

Jadwiga

Obóz pod Wilnem, ostatnie dni stycznia 1386.

Dalsza droga w śniegu i mrozie już nie tak się Jadwidze podobała, co jej podróż z Budy do Wołkowyska. A czegoż to po drodze się napatrzyła i nasłuchała. Co jakąś osadę mijali, gdy z lasu wyjechali, to znów żal jej serce ściskał nad losem biedaków, którzy na chleb nie mieli, a co na opał, by te nędzne chałupy w dotkliwe zimno mieli czym ogrzać. Modliła się wtedy do Najświętszej Panienki o zmiłowanie nad tymi udręczonymi duszami, które w swej niewiedzy błądziły, nie znając Boga, ale na tak okrutną dolę nie zasługiwali.

By sobie czymś to męczące podróżowanie umilić, zwłaszcza, gdy upiorne myśli o uwięzionej matce i siostrze wracały niespodziewanie, nie raz Księcia Witolda prosiła, aby jej coś więcej o Wilnie powiedział. Chciała poznać bliżej miejsce, do którego ją Bóg kierował. Z dumą więc książę opowiedział jej jak jego ojciec Kiejstut ze stryjem Olgierdem zmówili się, by wspólnie na Wilno napaść i księciu Jawnucie je odebrać. Jak to książę Kiejstut dwa zamki zdobył i omal wielkiego kniazia nie schwytał, a ten podobno boso po śniegu z zamku uciekał. Nie przyznała się księciu, że krew na te słowa jej się zmroziła i wolałaby, żeby oszczędził jej takich zwierzeń. Na myśl o zimnych i ciemnych lochach wyobraźnia królewnie podsuwała zatroskane, zlęknione twarze jej ukochanej siostry i Królowej Elżbiety.

A to innym razem, gdy do kolejnego obozu się zbliżali, bo noc ich prawie w drodze zastała, książę podzielił się z nią legendą o prawosławnych męczennikach. Królewnie oczy się z niecierpliwości zaświeciły, bo zbierała w głowie wszelkie ciekawe historie tak jak jej przyszły mąż łuki do polowania, o czym słyszała od księcia Skirgiełło. W napięciu wysłuchała jak to mnich Nestor, kapłan nadworny księżnej Marii Witebskiej, pierwszej żony Olgierda, podczas pobytu w Wilnie, w tajemnicy nawrócił na prawosławie kilku dworzan z jego świty. Ale gdy raptem okazało się, że Olgierd przez rok ich za to w lochach więził, a na koniec umęczyli ich pogańscy kapłani, by im chrześcijaństwo ogniem wypalić, Jadwiga straciła zainteresowania historiami. Wolała już marudzenie jej dwórek i narzekania Margit na wszytko, co litewskie.

— Odpocznij, Pani — poprosiła Erzsebet, patrząc na królewnę pogrążoną we własnych myślach. — Jutro czeka cię ciężki dzień. Poznasz Wilno, swoich poddanych...

— Nie czas na odpoczynek... — mruknęła Jadwiga z przekąsem, przechadzając się po swoim namiocie w tą i z powrotem, jakby to jej umysł miało oczyścić. — Wezwijcie do mnie księcia Witolda. Chcę z nim mówić.

— Po co chcesz się z nim widzieć? — spytała z ciekawości starsza z sióstr.

— Muszę znać odpowiedź księcia Jogaiły.

Jadwiga usiadła na krześle, otulając się szczelnie futrem. Nie mówiła tego na głos, ale martwiło ją to, iż wielki książę tak długo zwleka z decyzją w jej sprawie. Podróżowali już od tylu dni, a nawet nie wysłał do niej posła, by jego zdanie przekazał. Myślała, że zrobi to Witold w jego imieniu rzecz jasna, ale co go pytała, to nic o planach księcia nie wiedział.

Jakby mało miała zmartwień o matkę i siostrę, książę jej dokładał kolejnych. W nocy spać nie mogła, bo znów jej się koszmary śniły o lochach i śmierci. Marzła o cichym, ustronnym miejscu, gdzie mogłaby się w spokoju kontemplacji oddać, dlatego tak jej na pobycie u franciszkanów zależało.

Margit posłusznie kiwnęła głową.

— Straże! — zawołała, a jeden z wartowników od razu wszedł do namiotu, kłaniając się nisko.

— Pani... — rzucił po węgiersku.

Jadwiga z wdzięcznością i lekkim uśmiechem przyjęła wyrazy szacunku, ale od razu do rzeczy przeszła.

— Chcę się widzieć z księciem Witoldem. Przekaż, że go oczekuję.

Strażnik jeszcze raz ukłonił się nisko, a gdy wychodził, natknął się na księcia Skirgiełło, który szedł powoli, ze spuszczoną głową.

— Książę... — Jadwiga wstała na widok mężczyzny. — Coś się stało, że zjawiasz się o tej porze?

Zdziwiło ją, co nagle książę Skirgiełło może od niej chcieć, skoro nie raczył się jej pokazać od czasu, gdy udaremnił jej marną próbę powrotu do Budy, czy choćby pofatygować się, by sprawdzić jak się po tym wszystkim miewa. I ledwie co o tym pomyślała, złość ją na samo wspomnienie takie ogarnęło, choć już była skłonna litewskiemu księciu przebaczyć.

— Wybacz, pani... — Ukłonił się i trzymał wzrok nisko, bo wstyd mu podnieść oczu nie pozwolił. — Sprawa ważna...

— Z czym przychodzisz? — spytała odwrócona bokiem do księcia i spojrzała z przestrachem na Erzsebet, której jej niepokój się udzielił.

— Mam wieści od księcia Jogaily...

Jadwiga w milczeniu stanęła na przeciwko książęcego brata i uniosła brew w górę w zniecierpliwionym geście.

— Mów — zachęciła go, gdy milczenie paraliżowało księcia.

— Mój brat, Jogaila... życzy sobie pani, byś do czasu zaślubin przebywała w monasterze wileńskim, przy cerkwi Świętej Trójcy. Na naukach.

Królewna wzrok spuściła, bo znów serce jej się z żalu ścisnęło.

— A zakon franciszkanów? — spytała cicho.

Twarz księcia Skirgiełło stężała, a widząc zmartwienie królewny, sam się podle poczuł, że miał do przekazania tak niemiłe wieści. Rola posła nigdy mu z tego powodu nie odpowiadała i do takiej się zwyczajnie nie nadawał.

— Zakon Franciszkanów poza murem miasta. Książę z troski o twe bezpieczeństwo...

Nie zgodził się, bym to ja decydowała, dokończyła za niego w myślach Jadwiga, nie słuchając dalej, co posłaniec jej przyszłego męża miał jeszcze do powiedzenia.

— To wszystko, książę? — spytała, przerywając Skirgielle w pół zdania.

— Pani...

— Jeśli tak, możesz odejść — dodała ostrzejszym tonem, ale książę się z miejsca nie ruszył.

— Monaster moja matka, Księżna Julianna, sama zbudowała. Będzie ci tam dobrze, zadbamy byś była tam bezpieczna — przekonywał.

Jadwiga odwróciła się plecami do niego, kryjąc łzy, które niewiadomo skąd, same zaczęły ją szczypać pod powiekami. Nie wiedziała, czy płakała dlatego, że Jogaila jej plany pokrzyżował, czy z bezradności, że nie może sama o sobie stanowić. Chyba trochę z obu powodów na raz.

— Odejdź, książę — ponagliła prośbę, a głos jej lekko zadrżał pod ciężarem przeżyć.

Skirgiełło ze zrozumieniem skinął głową, choć królewna tego nie widziała, ale nagle w progu namiotu się zatrzymał.

— Jogaila mnie wysłał — rzekł z żalem. — Wielki Książę. Mój wielki brat...

Królewna powoli się odwróciła, zdziwiona tak gorzkimi słowami z ust księcia litewskiego i pierwszy raz od dawna spojrzała mu w oczy. Wydawało jej się, że bardzo kochał brata i zawsze mówił o nim z podziwem. Ale jego oczy też były smutne, tak, jak w tej chwili jej serce.

— Dziękuję, książę — odparła ze zrozumieniem. — Przekaż księciu, że się zgadzam.

Królewna, wyczuwając jakąś nić porozumienia, która się między nimi zrodziła i połączyła ze sobą, pomyślała o czymś jeszcze.

— I mam jeszcze jedną prośbę... — Zawahała się chwilę, nie będąc pewną, czy Skirgiełło jest aby odpowiednim człekiem, komu może to zadanie powierzyć, ale szczere zainteresowanie w jego oczach skłoniło ją do mówienia.

— Tak, pani?

— Pragnę abyś spróbował się dowiedzieć, co z moją matką i siostrą. Czy... zrobiłbyś to dla mnie?

Książę niezauważalnie przytaknął.

— Tylko niech to zostanie między nami. Nie chcę wielkiego księcia obarczać problemami przed ślubem...

Skirgiełło szybkim krokiem wyszedł z namiotu. Gdy tylko znikł, Jadwiga spoczęła na siedzisku obitym w ciepłą, owczą wełnę i zapłakała słonymi łzami, że tak bez słowa na wszystko się zgodziła. Ze zgadzając się z szacunku dla księcia, szacunek do siebie samej utraciła.

***

Następnego dnia, gdy książę Witold oznajmił podczas krótkiego postoju, że za chwilę przekroczą bramy Wilna, Jadwiga nie mogła uwierzyć, że jej podróż biegnie ku końcowi. Przyzwyczajona do trudów podróży, nigdy nie narzekała na niewygody, które traktowała jak konieczność. Teraz, gdy nagle miała zamienić kolebę i namioty najpierw na celę monasteru, a następnie na komnatę w zamku wielkiego księcia poczuła się, jakby ktoś ją wyzuł z butów.

Nie wiedziała czego ma się po stolicy litewskiego państwa spodziewać, o którym książę Witold mawiał "Gród Giedymina". Więc gdy tylko przez wrota murowanego parkanu przejechała, chroniącego miasto przed zbójeckimi najazdami Krzyżaków, uchyliła lekko tkaninę, wyściełającą bok koleby. Jadąc ośnieżonymi uliczkami mijała drewniane chaty, nieliczne murowane kamienice i świątynie różnych wyznań. Wszędzie, gdzie się dało na ulicach kramy wystawiano, na którym mimo mrozu handlowano skórami, miodem, woskiem i futrami, ale i takich kupców nie brakowało, co i kosztowne towary naprzywozili z zachodu: srebro, złoto, tkaniny, jantar. Widząc orszak książęcy, nieliczni mieszczanie się z ciekawości zatrzymywali, wiwatując i krzycząc "Jogaila", wszakże przyzwyczajeni do częstych wyjazdów ich wodza byli.

Jadwiga patrzyła na to nie tyle ze zdziwieniem, co lekkim zachwytem, bo miasto wiele się nie różniło od tych, które za sobą zostawili. Spodziewała się może nie biednego klepiska z kilkoma chatami i zamkiem po środku, co byle miasteczka, bardziej wieś przypominającego, co gród litewskich książąt. A zastała tętniącą życiem litewską stolicę, gdzie Litwini, Rusini i Niemcy obok siebie swe domy budowali, kramy zakładali i do świątyń po sąsiedzku chodzili. A nad tym wszystkim Góra Zamkowa się wznosiła, górując nad miastem jak cichy strażnik, z Zamkiem Górnym i Zamkiem Dolnym, ukochaną przez wszystkich litewskich książąt siedzibą.

Erzsebet i Margit całą drogę przez miasto milczały, jakby im także mowę odjęło, bo nawet starsza z sióstr Lackfi nic nieprzyjemnego na temat Wilna nie powiedziała. I Jadwiga też nic rzekła, w ciszy żałując, iż nie mogła zobaczyć Zakonu Braci Mniejszych, jedynego miejsca, które by to, co znane jej przypominało. Zamiast tego, koleba królewny odłączyła się od orszaku i udała się do wileńskiego monasteru - zespołu kilku mniejszych budowli otaczających cerkiew, gdzie już na nią książę Witold czekał.

***

Była późna noc, gdy królewna Jadwiga zjawiła się w klasztornej kaplicy, by tam w ciszy swoje modły do Najwyższego wznosić. Odziana jedynie w koszulę, klękała na klęczniku i ręce układała jak do modlitwy. Myślała, że nocą, gdy mnisi śpią, będzie mogła w spokoju porozmawiać ze Stwórcą, a on jej prędzej wysłucha, choćby i nawet w cerkiewnej kaplicy, pełnej ikon.

— Boże... Jak mam pogodzić zadanie, które przede mną postawiłeś z miłością? Najpierw zesłałaś memu sercu radość, by później ją odebrać. Kazałeś wybierać między uczuciem, a obowiązkiem... — szeptała królewna, a jej delikatny głos niósł się po ścianach jak echo. — Porzuciłam myśli o Wilhelmie, ale serce mówi co innego niż głowa.

Jadwiga chwyciła za perłowy naszyjnik z krzyżem, jaki na czyi wciąż nosiła.

— Chcę czynić dobro, czynić wedle twojej woli. Uniosę ten krzyż razem z Tobą, ale... czy zdołam kiedykolwiek pokochać tego, którego mi wybrałeś? Jak mam to zrobić, skoro serce Poganiana twardsze niż głaz?

Jadwiga uniosła oczy, by spojrzeć na krzyż.

— Błagam, Boże, nie zostawiaj mnie w tym samej. Potrzebna mi rada i twoja opieka.

Kolejne łzy napłynęły do oczu królewny, choć myślała, że niedawno wszystkie już wylała.

— I nie zapominaj o mej matce i siostrze, twoich umiłowanych służebnicach, które cierpią w niewoli jak twój Lud Wybrany. Skoro ja nie mogę im pomóc, ześlij im ratunek. Tylko w sobie nadzieja... i w księciu Skirgiełło — dodała zamyślona.


Jogaila

Zamek w Wilnie, 1 luty 1386 roku.

Jogaila wszedł do swej komnaty i wodził wzrokiem po ścianach i meblach, bo już zatęsknić zdążył za tymi murami, za które oddałby własne życie. Uśmiechnął się do siebie, wdzięczny Perkunasowi za pomyślność podróży i że Krzyżacy go nie nękali, bo drogi znów zrobiły się błotne, a mróz trzymał.

Wtem usłyszał za plecami śpiew, jakby się wiosna już do życia budziła. Zatrzymał się w pół kroku, spojrzał, a śmiech sam mu na usta wyskoczył.

— Jogaila! — W drzwiach komnaty piękna niewiasta stanęła, a za nią druga, niższa, co urodą jej dorównywała.

— Siostry! — zawołał radośnie i ramiona rozłożył.

Dziewczęta zaraz podbiegły do niego i cała trójca się tulić do siebie zaczęła. Najpierw młodszą Aleksandrę we włosy ucałował, po niej starszą, Marię. Potem obie za ręce trzymał, jakby się bał puścić.

— Najpiękniejsza — Ucałował dłoń Oleńki, jak ją pieszczotliwie nazywać lubił, a potem zimną dłoń Marii, szepcząc wesoło. — Najmilejsza.

Siostry zachichotały tak, że i wielkiemu księciu się udzieliło, bo tyle radości ze sobą niosły, co by mogły całe Wilno nim wypełnić.

— A gdzie twoja narzeczona? Chcę ją zobaczyć — spytała Oleńka, gdy śmiechy ucichły i rozglądać się wokoło zaczęła, jakby jej brat ją tu gdzieś schował z zazdrości przed spojrzeniami.

— Później — odrzekł krótko, by z decyzji się teraz nie tłumaczyć. — A gdzie matka?

— Czeka na ciebie.

— Wciąż zła na mnie? — spytał, jedno oko przymykając.

Co prawda wyjechał w nadziei, że wreszcie matka zmieni zdanie i da mu błogosławieństwo na ślub z Andegawenką. Znał jednak dobrze upór matki i jej złość, że nie ożenił się z ruską księżniczką Zofią.

— Chcę, byś i ty szczęścia zaznał — odparła Maria.

— Takiego, jakie sama mi wybierze — zaśmiał się, choć gorzko.

— Matka chce dobrze — upierała się starsza z sióstr.

— Mario... — Książę nachylił się nad nią i za ramiona złapał. — Tu nie o mnie chodzi, a o Litwę.

— A co z miłowaniem? — spytała Aleksandra.

— Nie szukam — oparł szeptem ze śmieszną miną, by ich piękne twarze znów szczęściem rozbłysły, co tak bardzo lubił.

— Nie dworuj ze mnie. Każdy szuka.

— Chyba, że wciąż miłuje... — dodała Maria ze smutkiem.

Młodsza księżniczka jej rękę na ramieniu położyła, ale ona odwróciła się i opuściła komnatę. Żal się im siostry zrobiło, że tak długo żałobę po Wojdylle nosi w sercu, ale nic na to poradzić nie mogli.

— Idź, porozmawiaj. Matka da błogosławieństwo.

Wielki książę jeszcze raz w podzięce ręce siostry ucałował, choć wesołość już oboje stracili i poszedł do komnaty Julianny.

Gdy tam wszedł, Księżna siedziała przy kominku na krześle, w dostojnej burgundowej sukni, czepcu z chustą, zakrywającym włosy i szyję, owieszona biżuterią, która swym blaskiem z dala po oczach biła, ale nie tak, co oczy księżnej, wciąż żywe, czujne, współczujące i piękne, jota w jotę jak te jej syna.

Na widok syna, twarz jej złagodniała i choćby się na niego długo gniewała, odtrącić go by nie zdołała nigdy.

— Matko... — Uklęknął przed nią i wyciągnął ręce, które księżna swoimi dłońmi nakryła.

— Jogaila... — szepnęła stara Kniahini, gładząc syna po włosach, jakby wciąż małym chłopcem był, którego na rękach nosiła.

Jeszcze większym uśmiechem ją podarował, choć to ona mu prezent największy sprawiła, że go tak ciepło przyjęła.

— Przywiozłeś Andegawenkę?

Książę westchnął i wstał, ręce po bokach zakładając, bo już myślał, że się matka z jego wolą pogodziła, ale ledwo wszedł, już go czymś ukłuć musiała. Odszedł parę kroków, by w twarz jej nie patrzeć, bo ciężko mu będzie na swoim postawić, gdy tak swym srogim wzrokiem się w niego wpatrywała.

— Moje zdanie znasz.

— Znam. Ale swojego nie zmienię — odparł stanowczo.

Matka posłała synowi karcące spojrzenie.

— Winieneś posłuszeństwo matce — przypomniała mu.

— I masz je we mnie, ale jestem wielkim księciem. Wpierw jestem winny posłuszeństwo Litwie.

— To się ochrzcij. Weź Boga ze Wschodu zamiast tej węgierskiej dziewki.

Jogaila zagryzł zęby, bo królewna, choć mu obca i odległa jeszcze, nie zasługiwała na tak hańbiące słowa, nawet z ust jego matki.

— O mojej żonie mówisz! — ostrzegł Juliannę surowszym tonem. — Ożenię się z Jadwigą, z twoją zgodą lub bez.

— Chrzest ci potrzebny, nie ożenek. To cię wzmocni! — upierała się.

Wielki Książę przywiódł ręce do twarzy, bo krzyczeć na matkę nie potrafił, a cierpliwości do niej zaczynało mu brakować. Własne serce by dla niej przebił, ale w takich chwilach sam miał ochotę wbić sobie sztylet w pierś z bezradności.

Książna z urażoną miną podeszła do stołu i sięgnęła po odpieczętowany list.

— Jeśli tak ci śpieszno do żeniaczki to zobacz... — rzekła, podając mu świstek pergaminu.

— Co to? — spytał oburzony, że matka mu jakieś dokumenty pokazuje, których on i tak odczytać nie potrafi, za co go wstyd palił, który zakrył złością.

— Przeczytali mi, że ta twoja Węgierka chce cię do chrztu namawiać w jej przeklętej rzymskiej wierze.

Jogaiła puścił mimo uszu słowa matki, sądząc, że to jej zwykłe wymysły, byle znów go od tego ślubu odwieść.

— Nie ochrzczę się, choćby i stu mnichów z nią jechało — zapewnił z pewnym siebie uśmiechem. — Jeszcze nie czas.

Julianna spuściła wzrok z ubolewaniem.

— Za nic masz słowa i serce matki...

— Matko, proszę... — Jogaila się skrzywił, bo ranić kobiety nie zamierzał, przynajmniej nie celowo. — Dość wojen. Choć tu chcę mieć spokój.

Julianna zamyśliła się.

— Dobrze, dam ci błogosławieństwo... — Głowa księcia odskoczyła w bok. — Ale mam warunek.

— Jaki?

— Ożenisz się z Andegawenką, ale w cerkwi. A Jadwiga przyjmie naszą wiarę.

Książę spojrzał matce prosto w oczy i zacisnął mocno szczękę.


Jadwiga

Monaster wileński, przy cerkwi Świętej Trójcy, 4 luty 1386 roku.

— Ave Maria, gratia plena, Dominus tecum. Benedicta tu in mulieribus, et benedictus fructus ventris tui, Iesus...

Jadwiga odmawiała modlitwę do Najświętszej Panienki na niewygodnym klęczniku, w dłoni trzymając swój modlitewnik. Nie wiedziała, czy dzień już nastał czy wieczór, bo cela, jaką jej przydzielono była ciemna, zimna i ciasna, a malutkie okienko wpuszczało tyle światła, co by się tylko na zimnej podłodze położyć na chwilę. Miała jedno łoże, miejsce do modlitwy i niewielki stół z krzesłem, bez obicia.

Przerwała modlitwę, słysząc pukanie do drzwi.

Do celi weszła Margit, która widząc jej dziecinę bez cieplejszego odzienia, ino w samej czarnej sukni, zlękła się, jakby ducha zobaczyła. I niewiele by to się z prawdą mijało, bo królewna faktycznie blada była, bo od trzech dni pościła.

— Pani... Przybył goniec z listem... — rzekła Margit i zakaszlała.

— Nic ci nie jest, kochana Margit? — Podeszła do swojej ukochanej dwórki, którą to traktowała jak rodzoną siostrę. Była jej tutaj najbliższa, wśród tych obcych murów.

— Pani, załóż na ciebie coś cieplejszego. Zimno tu jak w lochu — poprosiła i podała królewnie list. — Naprawdę wolisz to od zamkowej komnaty? — spytała z troską, spoglądając w jak ubogich warunkach przyszło zamieszkać węgierskiej królewnie.

— Niczego mi więcej nie trzeba. Pan Jezus też urodził się w stajence — uśmiechnęła się do niej przyjaźnie i odpieczętowała list.

— List od księcia Jogaiły... — powiedziała bardziej do siebie i wzięła głębszy wdech.

— Myślałam, że książę niepiśmienny.

— Pewnie z jego kancelarii. — Szybko zabrała się za czytanie.

Początkowo list był bardzo wylewny. Książę zapewniał ją o swoim oddaniu i wyraził nadzieję, że została ciepło przyjęta w Wilnie. Pytał, czy niczego jej nie trzeba. Na tych fragmentach twarz Jadwigi rozjaśnił uśmiech, choć wiedziała, że to nie pismo księcia na pergaminie, pewna była, iż to jego własne słowa. Niemal jego głos w ruskiej głowie z akcentem słyszała, który ją tak oczarował podczas ich pierwszego spotkania. Później jednak ton listu się zmienił. Choć kniaź Jogaila zapewnił ją, iż w każdej chwili będzie mogła zająć należną jej komnatę w wileńskim zamku, wyraził radość, iż poświęca się kontemplacji i naukom.

"Byłbym rad, gdybyśmy wkrótce nauczyli się wspólnego języka" — napisał.

Jadwiga żałość w sercu poczuła i przerwała na chwilę czytanie.

"Też tego pragnę", pomyślała. Jakże jednak miała to uczynić, skoro jej narzeczony stronił od jej towarzystwa? Żałowała, iż książę jej niewieścich myśli i tęsknot nie znał. I lęk ją ogarnął, iż za jego pięknymi słowy, nie pójdą żadne czyny, a z tym pogodzić się jej było ciężko. Wspomniała swoją matkę i ojca, ich szczere miłowanie, którego nawet świadkiem była, kiedy uciekając przed Margit schowała się w sali tronowej budzinskiego zamku.

— Jakieś złe wieści? — Zmartwiła się Margit, kiedy Jadwiga zbyt długo milczała.

— Nie... — powiedziała cicho.

I zaraz pobladła, bo końcowa treść listu prawie zwaliła ją z nóg.

— Jadwigo? — List wypadł królewnie z dłoni i w powietrzu falując chwilę tylko, osiadł jak zatopiona łódka na jeziorze.

Królewna nic nie mówiąc, padła na kolana i krzyżem się położyła. Ciężar, który na nią spadł przygniótł ją zupełnie i tylko Bogu Najwyższemu postanowiła się oddać.

***

— Dzień cały i noc. Słowa od wczoraj nie wypowiedziała. — Głos Erzsebet z każdym słowem bliższy był płaczu. — Nic nie jadła ani nie piła. Zaraz zachorzeje od zimna.

— Wybacz śmiałość, pani. Czym królewna się tak zmartwiła? — Rozmówca Erzsebet spojrzał na nią ze szczerymi wyrazami współczucia.

Odpowiedzi jednak nie otrzymał, gdyż na to z celi królewny wyszła Margit, trzymając w dłoniach zioła, których wypicia królewna odmówiła.

— Królewna Jadwiga nie przyjmuje posłów — powiedziała twardo Margit. — Ani darów. Choćby od samego cesarza! — Ton był ostry jak brzytwa.

Czym prędzej chciała odprawić natrętnego kupca, który to pojawił się ze swoimi towarami dla monasterskich mnichów i śmiał nawet utrzymywać, iż pojawił się tu z rozkazu samego Jogaily, w co panny Lackfi nie dały wiary. Miał gadane, przez to język Erzsebet za nadto się rozwiązał. Na szczęście w porę starsza z sióstr się zjawiła.

— Idź już, panie. I przekaż wielkiemu księciu, iż to przez swojego narzeczonego nasza umiłowana królewna się umartwia! — wykrzyknęła z płaczem Erzsebet i gdyby tylko okazja się ku temu nadarzyła, spoliczkowałaby wszystkich litewskich strażników.

Wróciła do celi, aby jeszcze raz przekonać Jadwigę do przyjęcia posiłku, chociaż kromeczki suchego chleba.

— Wybacz mojej siostrze. Lękamy się o zdrowie królewny. I nie żywi ona żadnych złych uczuć do księcia Jogaiły — zapewniła Margit, wkładając w to tyle szczerości, ile zdołała z siebie wykrzesać.

Jadwiga w tym czasie leżała na podłodze swojej celi i choć słyszała wszystko, co mówiły jej dwórki, pogrążyła się w głębokiej modlitwie w poszukiwaniu odpowiedzi. Czuła zmęczenie, głód i chłód, ale odłożyła na bok niedogodności ciała.

Jadwigo? — Usłyszała za sobą i od razu rozpoznała ten głos.

Choć powinna czuć się obolała, wstała lekko, bez wysiłku i podążyła za głosem.

Jadwigo? — Ponownie usłyszała w głowie zamiast szeptu ojca, króla Ludwika, mowę swojej babki Elżbiety.

Chwyciła za boki swojej białej sukni, a zaraz szła korytarzami domu mnichów, ciemnymi, zadymionymi i pogrążonymi w mroku.

Jadwigo? — Wołało echo.

Nie poznawała niczego wokół. Kręciła się jak w labiryncie, aż w końcu była pewna, że nie znajduje się już w wileńskim monasterze. I choć to miejsce było dla niej nowe, wydawało jej się, że już tu kiedyś była.

Wtem za zakrętem mignęła jej postać, rozmazana, ciemna. Poruszająca się tak jak ona, po omacku, jakby wyjścia szukała. Podążyła za nią, by ją dogonić...

Ujrzała ciemny kaftan i włosy w kolorze jesiennego kasztanu. Choć widziała księcia litewskiego tylko raz, przez krótką chwilę, czuła, że to on przed nią stanął. Szukał jej tak jak ona.

Dopiero jasne światło kierunek jej wskazało, więc pokierowała się za nim powolnym krokiem. Na końcu znalazła wejście do kaplicy z ołtarzem, na którym stał krzyż drogocennymi kamieniami wysadzany.

Cisza w kaplicy sprawiła, iż poczuła spokój. Spłynął na nią jak pocieszający uścisk babki Elżbiety oraz uśmiech ojca, ten, którym tylko ją obdarzał tylko ją. Wszystkie obawy i gniew ją opuściły.

Podeszła do ołtarza i delikatnie dotknęła krucyfiksu, a wówczas usłyszała głos, obcy, a jednak jego brzmienie już poznać zdążyła.

— Jadwigo?

Otworzyła oczy, zdając sobie sprawę, że zmorzył ją sen. Przyniósł jej to, czego w modlitwie szukała — znaki, w które tak bardzo chciała wierzyć. Już wiedziała, co ma czynić. Nie wyrzeknie się jedynego Boga, jakiego na chrzcie przyjęła. Nawet w imię obowiązku i posłuszeństwa. To ona w końcu była córką króla.

Wstała powoli, najpierw na kolanach się wspierając i popatrzyła na maleńki krzyżyk, zawieszony na ścianie. Usiadła i przeżegnała się. Wówczas usłyszała jak jej dwórki odetchnęły z ulgą.

Margit od razu poleciła, aby przyniesiono ciepłe mleko z miodem i strawę dla królewny. Erzsebet podbiegła do niej, okrywając jej ramiona białym futrem.

Ona uśmiechnęła się do krzyża.

— Nie lękam się — Były to jej pierwsze słowa. — Już nie...


Jogaila

Zamek wileński. 5 luty 1386 roku.

Chodził po zamku za niewiastą bez twarzy korytarzami, które końca nie miały. Na zakrętach błądził, jakby w jakimś gęstym borze się znalazł, gdzie wszystkie drzewa były takie same.

W końcu oświetlona postać drogę mu wskazała.

Znalazł się kaplicy, tej w wileńskim zamku i ujrzał niewiastę w śnieżnobiałej sukni. Stała przy krzyżu, a luźno puszczone włosy spływały jej kaskadą po ramionach.

Oczy zmrużył, bo nigdy wcześniej niewiasta z jego snów nie ukazała mu się tak wyraźnie. Zawsze cień ją okrywał, a teraz stała przed nim w srebrzystej poświacie, jak anioł, które na ikonach matki widywał.

Wydawało mu się, iż nareszcie swoją Mildę rozpoznał, choć pewności nie miał.

— Jadwigo?

Zbudził się nagle, gdy do jego komnaty wszedł Skirgiełło, trzymając w ręku dzban z miodem, z którym zasiadł do stołu.

Woda dawno zdążyła wystygnąć. Opanasza też już obok niego nie było.

— Znowu pijesz? — powiedział do brata z grymasem niezadowolenia.

— Wrócił kupiec Hanul z wieściami od Jadwigi.

— Niech wejdzie — powiedział Jogaila i zawołał łaziebnego.

Wtedy zza drzwiami komnaty oboje usłyszeli znajome głosy.

— Pani, nie można. Książę w kąpieli.

— Przepuść mnie! Przecież to mój syn! — Księżna Julianna przemknęła przed łaziebnym wielkiego księcia.

Weszła do komnaty syna, co ten jedynie głębszym oddechem skwitował. Jeszcze przed chwilą śnił o niewieście, a teraz miał na głowie matkę i pijanego brata.

— Co się stało, matko?

Zanim odpowiedziała, posłała starszemu synowi jedyne karcące spojrzenie. Nadziwić się nie mogła, dlaczego był jak studnia bez dna. Modliła się za niego do świętych na ikonach, aby rozumu nabrał i był choć trochę bardziej podobny w zamiłowaniu do trunków do Korygiełły, który umiar zachować potrafił.

— Ty mi powiedz.

Stanęła tyłem, a wtedy Jogaila wstał, odbierając od Opanasza lniany materiał, którym się wycierał.

— Wysłałeś posła do Andegawenki? Ochrzci się w naszej wierze?

— Wysłałem Hanula — wytłumaczył, naciągając na siebie koszulę.

— Dlaczego mnie nie słuchasz?! — Podniosła ton na syna, który równie uparty był, co jej nieżyjący mąż.

— Słucham, matko. Ale robię, co sam uważam.

Gdy Opanasz pomagał mu z kaftanem, usłyszał głośne westchnienie matki. Miałby coś więcej do dodania, ale na to wszedł kupiec Hanul.

— Wielki książę, książę — Zwracał się po kolei do Olgierdowiczów. — Kniahini —Ukłonił się ich matce.

— Mów, jak się miewa królewna? — powiedział to, pobijając wodę z kufla, niby to z obojętnością, bo też bacznie spojrzenie matki na sobie czuł.

Julianna podejrzewała, iż rozsiewane po licznych dworach plotki o niezwykłej urodzie córki Ludwika skłoniły jej syna do tego małżeństwa. Nie wiedziała jednak, iż dworskie gadanie mało były bliskie prawdy, bo węgierska królewna okazała się dla Jogaily piękniejsza niż mówili.

— Jakby tu rzec... panie. Królewna się umartwia. Od dwóch dni.

— Czym? — Zainteresował się i nawet Skirgiełło się ożywił, bo dzban odstawił. — Matką i siostrą? — dopytał, kiedy ten długo milczał, ze wzrokiem wbitym w drewnianą podłogę.

— Nie, panie — powiedział oględnie, ale książę już go spojrzeniem do mówienia dalszego zmusił. — Ponoć leży krzyżem w celi i oddaje się duchowej kontemplacji. — Uśmiechnął się w kąciku, ale ani matka ani brat tego spostrzec nie mogli.

Słyszał już pogłoski o głębokiej wierze królewny i w duchu nie dowierzał, że dwa kawałki zbitego razem drewna potrafią wyzwolić takiego ducha do modlitwy.

— Potrzebuje czegoś? Lepszego jadła, nowych sukien? — zapytał już bardziej z obowiązku, przypominając sobie o zachciankach księżnej Anny, żony jego kuzyna Witolda.

Całe jej wiano i wyprawa Jadwigi już dawno spoczęły w zamkowym skarbcu. Ona zabrała ze sobą jedyne rzeczy najpotrzebniejsze i ograniczoną ilość służby.

— Pości, że nawet wody nie pija. — Na te słowa sam kufel od ust odstawił, bo woda zaczęła gardło mu palić. — Dwórki mówiły... — Hanul postanowił dokończyć. — iż treść listu, jaki otrzymała królewna, skłoniła ją do tak gorliwej modlitwy.

— List z Budy? — W duchu zastanawiał się, czy mogły go ominąć jakieś wieści.

Na dniach spodziewał się gońca z Węgier, który miał się dowiedzieć, jak się sprawy mają w królestwie jego przyszłej żony. Namówił go do tego z resztą Skirgiełło. Sam był ciekaw losu królowej Bośniaczki i jej córki, która koronę tak łatwo oddała krewnemu. Bardziej interesowały go jednak posunięcia Zygmunta Luksemburskiego, bo ten, był pewien, po dobroci z korony węgierskiej nie zrezygnuje.

Hanul zaciął się i długo milczał, aż Jogaila z hukiem postawił kufel na stole, bo kupiec zaczynał go denerwować. Najgorsza wieść lepsza od kłamstwa. Łgarstwami wielki książę się brzydził, jak krzyżackim okrucieństwem.

— Od ciebie, panie — rzekł w końcu, lekko przestraszony.

Tchórz z niego czasem wychodził i nadziwić się nie mógł, że to był ten sam człek, który razem z mieszczanami Kiejstuta z Wilna jak psa przegonił przed laty.

— Potem jednak... Sam widziałem, jak królewna rozdawała jałmużnę na rynku ubogim.

— Wyjdź — powiedział ostro.

Nie takich nowin się spodziewał, zwłaszcza przy bracie, który nie raz, nie dwa, wyrzuty mu czynił, że królewny sam nie odwiedzi.

Kiedy Hanul wyszedł, pijany Skirgiełło zaczął bić mu brawo, po czym wziął duży łyk z dzbana.

— Jadwiga otrzymała imię po jakiejś polskiej świętej. — Zamachał dłonią w powietrzu jakby próbował sobie przypomnieć, ale zamroczony umysł mu na to nie pozwalał. — Swojego Boga się nie wyrzeknie, Jogaila. Po co ją zmuszasz? Na co ci to?

— Zamilcz już... — powiedział do brata, zachęcony niecierpliwym wzrokiem Julianny. — I zostaw nas.

Dość miał już słuchania jego pijackiej paplaniny. Gdy przesadzał z miodem, czy winem, szczery się robił aż za nadto i hamulce wszelakie tracił.

— Będziesz tego żałować — wymierzył w brata oskarżycielski palec, a widząc wzrok brata, dzban zagarnął do siebie i wyszedł.

— Idź wytrzeźwieć, bo ci piwsko myśli warzy! — krzyknął jeszcze za nim, choć tak naprawdę nie na niego się wściekał.

Język u niego czasem był prędszy niż głowa, kiedy ponosiły go nerwy. Dlatego pracował na tym, aby przez takie raptowne zachowanie jej nigdy nie stracić.

Julianna też gotowa była komnatę opuścić, aby ze starszym synem słowo zamienić. Choć słów już na niego nie miała, a ten tylko obiecywał poprawę.

— I co zrobisz? — zapytała, choć tonem bardziej rozkazującym.

— Nic. Naważyłaś piwa? To teraz je wypij — powiedział, spoglądając na matkę znacząco. — Wyznaczyła cię swoją regentką, czyż nie?

Do głowy mu nie przyszło, iż zmiana wiary może zrodzić nieporozumienie z jego przyszłą żoną, która tak głęboko przeżyje namowę do zmiany obrządku. Zły był na matkę, ale też i na siebie, bo warunek postawiony przez kniahinię mógł zniweczyć jego dynastyczne plany.

— Twoją żoną zostanie! ­Ty zdecyduj co lepsze dla ciebie i Litwy. Wziąłbyś Boga z Bizancjum to twoje siostry mogłyby pójść za kogoś z wielkiego rodu księcia Dymitra. Twój ojciec nigdy chrztu nie przyjął, nie poznał Boga i co mu to przyniosło? Wojny i krew! A wiesz jak nas na zachodzie nazywają, ochrzczonych w obrządku wschodnim? Heretykami!

— Matko... — Podszedł do matki i ucałował jej dłoń. — Sama mówiłaś... Moją żoną zostanie a nie... ja wy to mówicie? Apostołem? Na wojny religijne nie pozwolę — zapewnił Juliannę z mocą.

— Nie wiesz co miłowanie i wino czyni z mężczyzn? Bezwolnych głupców!

— A czy ojciec cię nie miłował? Czy ty nie miłowałaś jego? — zapytał z lekkim uśmiechem, aby skruszyć opór matki wobec jego narzeczonej.

W końcu tylko ona może mu pomóc załagodzić sprawy z węgierką królewną. Sprawnie i godnie odprawiła posłów Dymitra, kiedy odmówił ożenku z Sofią i nawet obyło się bez wojny. Teraz też na nią liczył i jej potrzebował — jej rady i wsparcia.

— Ale najpierw poszłam posłusznie tam, gdzie mnie wysłano. Zawsze byłam pokorną żoną. Słuchałam męża. I urodziłam twojemu ojcu szesnaścioro dzieci! Bo to jest obowiązek niewiasty. Słuchać księcia i rodzić mu dzieci! — Podniosła ton, pokazując zniecierpliwienie. — Ale Jadwiga taka nie będzie... Już teraz cię nie słucha.

Książę westchnął głośno.

— Niczego jej nie nakazałem — poprawił matkę. — Poprosiłem, aby wzięła to pod rozwagę... Jeśli nie chce, nie będę jej do niczego zmuszał. I ty też nie! —Wskazał na nią palcem jak na główną sprawczynie tego całego galimatiasu.

Żal mu się nawet zrobiło młodziutkiej Węgierki, która tak się przejęła jego prośbą. Miał jednak nadzieję, że piękne słowa i dar jakiś wynagrodzą jej żal i cierpienie. W końcu niewiasty nie różniły się między sobą tak bardzo, nawet jeśli pochodziły z Budy.

— Ja na razie w ogóle nie chcę się chrzcić — powiedział tonem stanowczym, aby temat zakończyć.

— Jak ojciec! — Wniosła ręce ku górze w bezradnym geście.

Julianna kręciła głową, bo słysząc słowa syna obawiała się, iż już przepadł w niewieścich wdziękach urodziwej panny i traci prawidłowe rozumowanie.

— Nie przyłożę ręki do twoich decyzji! Mój warunek poznałeś — powtórzyła, kładąc kolejną kość niezgody między nimi.

Jogaila poczuł zawód, iż matka nie chce wspierać go w tym, co postanowił. Zawsze była mu radą i pociechą. Nie rozumiał dlaczego teraz taki stawia opór i taką niechęcią pała do królewny, której jeszcze nawet poznać nie zdążyła. On sam nie zdołał, bo może gdyby, powiedziałby teraz coś co by matkę do tego małżeństwa przekonało. A tak mógł wierzył tylko we własne zapewnienia i słuszność tego związku.

Podszedł do matki powoli.

— Wybacz, matko. Miłuję cię i szanuję jak nikogo na tym świecie. Ale warunków, nawet tobie, stawiać ci mnie nie wolno. Proszę cię o błogosławieństwo na mój związek z Jadwigą z rodu Andegawenów. Udzielisz mi go?

Twarz Julianny pozostała niewzruszona, co ukuło księcia w samo serce.

— Wyrzekniesz się własnego syna? — Na te słowa ostatnie oczy mu się zeszkliły, ale ton pozostał twardy.

— Jogaila... — Pogłaskała syna po policzku, jakby czyniła to po raz ostatni.

Dotknął dłoni matki, jakby to miało ją zatrzymać.

— To ty wyrzekasz się tego, z czego wyrosłeś... Tracisz nie mnie, ale samego siebie... Już nigdy mnie nie zobaczysz.

Julianna odeszła i dopiero jak zniknęła za drzwiami, Jogaila pozwolił, aby samotna łza naznaczyła jego policzek.


Jadwiga

Kościół franciszkański, Wilno. Dzień świętego Walentego, 14 luty 1365 roku.

— Uśmiechasz się, pani? — zapytała Margit, kiedy kończyła modlitwę po porannej, niedzielnej mszy.

— Czytałam ci życiorys świętego Walentego? — zapytała dwórkę, która siedziała obok w ławie z Erzsebet, ale ta modliła się w ciszy.

— Patrona szaleńców? — dopytała, spoglądając na ołtarz, na który teraz patrzyła Jadwiga.

— Biskup pobłogosławił młodych legionistów, za co wtrącono go do lochu. Poznał tam piękną, ociemniałą córkę strażnika, którą umiłował. Stał się cud i odzyskała wzrok — opowiadała to tonem radosnym, jakby czytała kolejną rycerską balladę. — Ja też nie potrafiłam patrzeć, Margit.

— Co też mówisz, pani? — Znowu zaczęła się obawiać, iż jej królewna w głębi cierpi.

Nie wiedziała jednak, iż nie lęk ją teraz przepełniał, co spokój.

— Teraz wiem, że Bóg postawił mnie na krętej drodze, która ma doprowadzić lud litewski do Boga. Chrzest Litwy, to moje zadanie — Była w pełni świadoma swoich słów, ale wiedziała też, iż Margit wszystkiego nie pojmuje.

— Nie trap się tym teraz, pani — próbowała odciągnąć jej myśli na inny temat, bardziej doczesny.

— Jestem spokojna — powiedziała do niej. — Im bliżej ślubu, tym mniej się lękam.

Uspokoił ją nie tylko sen, który zesłała jej Opatrzność, ale też posłaniec od księcia z listem. Oczekiwał odpowiedzi w sprawie zmiany obrządku, ale do niczego jej nie przymuszał.

Gdy odpowiedź odmowną otrzymał, przesłał jej w darze ilustrowaną, włoską Biblię z okazji niedalekiej rocznicy jej urodzin.

Za cztery dni osiągnie lata sprawne i wielki książę ogłosi datę ich ślubu.


Jogaila

Zamek wileński. 18 luty 1386 roku.

To był ten dzień, w którym Jadwiga, córka króla Ludwika i Elżbiety Bośniaczki osiągnęła lata sprawne. Mógł być to dzień ich ślubu, jak na początku planował. Musiał jednak swoje plany zmienić z powodu uporu matki, która wyjechała do Witebska, obrażona.

Żałował co prawa, iż w ostatniej rozmowie padły o dwa słowa za dużo. Mógł gniew Julianny załagodzić, a on tymczasem jeszcze bardziej go rozpalił i sam się przy tym sparzył.

Skirgiełło wrócił do Trok, bo tam miał oczekiwać gońca z wieściami z Budy. Królewna i jej matka, królowa Elżbieta, oczekiwała od niego listu z datą zaślubin, więc takową wyznaczyć musiał.

Postanowił, iż ślub odbędzie się wczesną wiosną, po stopnieniu śniegów, przed świętami wielkanocnymi i litewskim świętem wiosny. Miał nadzieję, iż do tego czasu stopnieje również żal matki i przyjmie jego posła. Gdy nie, pozostanie mu zawarcie małżeństwa bez jej udziału. 

________________________________________

Rozdział zapychacz. W następnym będzie już ślub i wesele, obiecujemy. 

Dzięki, że z nami jesteście ♥

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro