Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ⱤoɀʣìɑԎ 3

Jadwiga

Buda, Węgry. Dzień Świętego Ambrożego, 20 grudnia 1385 roku.


Jadwiga jeszcze przed uroczystą Mszą Świętą w intencji jej wyjazdu na Litwę udała się do skrzydła pałacu w Budzie, którym mieściły się komnaty królewskie jej siostry, króla Węgier, Marii Andegaweńskiej.

Przez jej okres pobytu w Zadarze i od czasu jej ślubu ich niezbyt silna relacja siostrzana uległa dalszemu osłabieniu. Maria mało miała dla niej czasu i królewna doskonale to rozumiała. Wiedziała dobrze, iż to mężowi, Zygmuntowi Luksemburskiemu, siostra poświęca teraz cały swój czas, jakby chciała wynagrodzić mu krzywdę upokorzenia, której doznał.

A było to wtedy, gdy ich matka robiła wszystko, aby odwlec ich ślub. Doszło aż do tego, iż urażony takim potraktowaniem margrabia brandenburski swoje wojska zwołał i gotów był zbrojnie domagać się przestrzegania układu, zawartego jeszcze za życia króla Ludwika. Szczęśliwie jednak Królowa Elżbieta, w obawie o utratę poparcia, zgodziła się na ich rychły ślub i koronację Zygmunta.

Młodsza Andegawenka, która dużo i dobrze się uczyła, doskonale zdawała sobie sprawę, iż to właśnie kwestia koronacji zięcia była główną przyczyną ich sporu. Jej matka tak ukochała sobie władzę, odkąd po śmierci ojca sprawowała funkcję regentki Marii, nawet po osiągnięciu przez nią lat sprawnych, że za nic w świecie się z nikim nią się dzielić nie chciała. Ustąpiła, bo musiała, ale dopiero po tym jak zabezpieczyła własne wpływy. Otrzymała bowiem dożywotni tytuł Królowej Matki i Opiekunki Królestwa Węgierskiego i żadna większa decyzja nie mogła zapaść bez jej zgody. Panowie węgierscy nie byli skłonni oddać tak od razu tronu w ręce ani młodziutkiej Marii ani tym bardziej synowi cesarza Karola. Długo to trwało, ale teściowej i zięciowi udało się dojść do porozumienia na tyle, aby zaczęli stosować wobec siebie taktykę ostrożnej życzliwości. Wiedzieli, bowiem, iż aby coś ugrać muszą się nawzajem do swoich racji przekonać.

Jadwiga na chwilę się zatrzymała i wzięła parę głębszych oddechów. Między innymi poszła odwiedzić Marię, iż nie mogła już dłużej patrzeć jak podenerwowana Margit i Erzsebet krzątają się po jej komnacie i wszystko pakują do kufrów, tym samym przypominając o jej nieuchronnym wyjeździe.

W końcu straże, widząc zbliżającą się królewską córkę, otworzyli drzwi do komnaty króla, a właściwie królowej.

Maria siedziała na krześle, otoczona rozłożonymi na stole kosztownościami, które przeglądała. Gdy jednak spostrzegła młodszą siostrę, podniosła się z ożywieniem.

— Jadwigo? — uśmiechnęła się i podeszła do niej, łapiąc za obie dłonie, jak robiły to w dzieciństwie.

I u niej pojawił się szczery uśmiech na widok entuzjazmu, z jakim ją przywitała.

— Chodź, pomożesz mi wybrać najpiękniejszy klejnot. Chcę go podarować Zygmuntowi na jego nową koronę.

Królowa zaczęła ją prowadzić w kierunku stołu.

Jadwiga spojrzała na wszystkie drogocenne kamienie jedynie przelotnie, bo też nigdy nie przywiązywała wagi do swoich kosztowności.

— Nowej korony? — Zdziwiła się.

— Tak, nowej i piękniejszej niż regalia króla Kazimierza.

— A na cóż taki zbytek? — zdziwiła się szczerze. — Myślałam, że chcesz coś ofiarować na klasztor albo szpital.

Jadwiga myślała, że podsunie tym siostrze jakiś dobry pomysł, ale ona tymczasem sposępniała i usiadła na krześle. Dopiero wówczas wskazała, aby Jadwiga usiadła na krześle na drugim krańcu stołu.

Zrobiła to, posyłając przepraszające spojrzenie, bo w najmniejszym stopniu nie chciała króla zawstydzić.

— Najmilsza siostro, wybacz. Nie chciałam sprawić ci przykrości.

— Wybaczam, bo choć kochasz piękno, wiem, że najchętniej założyłabyś na siebie pokutne szaty. — Maria powiedziała to z uśmiechem i Jadwiga wiedziała, że nie ma do niej żalu. — Wiedz jednak, że król zasługuje na należny mu majestat.

— Ty tu jesteś królem — odpowiedziała jej z taką samą życzliwością. — Moją królową. — Wypowiadając te słowa, uśmiechały się także jej oczy, bo pomimo dzielących je różnic, bardzo miłowała swoją starszą siostrę i wcale jej nie zazdrościła, że to ona została królową.

— To który? — Maria udała, że wcześniejsze słowa nie padły i jak gdyby nic, dalej poprosiła siostrę o radę, aż królewna prawie zapomniała po co tu przyszła.

Prawie... Bo wnet zdała sobie sprawę, iż Maria zachowuje się tak, jakby zapomniała, iż jej siostra za chwilę ją opuści i ruszy do nieznanego, dalekiego kraju. Możliwe, że to są ich ostatnie wspólne chwile.

Jadwiga przeglądała, co prawda z nią klejnoty, ale robiła to w milczeniu. Maria dostrzegając to, iż jest z nią obecna tylko ciałem, zapragnęła nagle dowiedzieć się, dlaczego właściwie postanowiła ją odwiedzić. Bo nie po to, aby oglądać z nią cenne złota, srebra i kamienie szlachetne. Wiedziała, że jej siostra niedawno zgodziła się wyjść za jakiegoś pogańskiego Litwina, Jogilę czy Jagle i z czystej ciekawości chciała się dowiedzieć dlaczego. Przecież znała jej rozpacz po śmierci jej ukochanego Wilhelma i nawet jej żałowała, bo ona, Maria, córka króla Ludwika, też dorastała z przyzwyczajeniem, iż kiedyś poślubi Zygmunta. I cieszyła się teraz, iż Zygmunt przybył do Budy prędzej niż matka zdołała ją przekonać do ślubu z kimś innym.

— Widzę, że coś cię trapi, Jadwigo — powiedziała w końcu, siląc się na zmartwiony ton.

Włożyła wszystko z powrotem do skrzyneczki i skinęła ręką na dwórkę, aby ją odłożyła na swoje miejsce.

— Usiądź przy mnie.

Jadwiga wstała i zanim usiadła, przybliżyła się do siostry, opierając głowę o jej głowę.

— Droga siostro, myślałam, że już nigdy nie zapytasz. — Spoczęła w końcu i podała Marii swoje dłonie, które ona uścisnęła.

— Chciałabym, abyś towarzyszyła mi dzisiaj w kaplicy. I wspólnie pomodliła się za mnie i za... mojego przyszłego męża. — Ostatnie słowa ledwo jej przez gardło przeszły, co nie uszło uwadze królowej.

— Tego poganina? — Zabolały Jadwigę te słowa i to bardzo, bo wypowiedziała je z odrażą, jakby była skierowana do niej.

— Tak — odpowiedziała już silniejszym głosem. — O to, aby łaska Ducha Świętego spłynęła na Wielkiego Księcia Litewskiego i ujrzał Jego Miłosierdzie — uśmiechnęła się, ale jakoś przez łzy, które ostatkiem sił starała się hamować.

— Kochana, siostro. Poganie to barbarzyńcy. Sieją tylko zło i zniszczenie — rzekła Maria, a Jadwiga choćby i chciała, nie mogłaby się na nią gniewać za prawdę, którą jej przedłożyła. — Ale oczywiście pomodlę się razem z tobą, siostro.

— Dziękuje ci. — Wzięła ją w objęcia, jakby czyniła to po raz ostatni. — Wierzę, że Bóg nade mną czuwa i zsyła na mnie krzyż, który jestem w stanie udźwignąć.

Maria odsunęła się lekko i Jadwiga wyczuwając, iż uścisk trwa za długo, wstała. Królowa była zawiedziona, iż nie dowiedziała się od siostry niczego nowego na temat powodów tego małżeństwa, innych niż polityczne. Bo przecież musiały być takowe, skoro jej świętoszkowata siostra zgodziła się być żoną tego Litwina, o którym tak wiele złych pogłosek krążyło po dworach. Słyszała, że miał złoto i to całkiem sporo. Ten litewski książę, który tu przybył z vadium dał jej matce pełną skrzynię bez mrugnięcia okiem.

— A teraz wybacz, królu. Udam się do naszej matki. Będę cię oczekiwać w kaplicy, kochana Mario.

Królewna uradowana tym, iż dzisiaj duchowo będzie ją wspierać także jej siostra, opuściła jej komnatę z lżejszym sercem. 


***


Jadwiga początkowo udać się miała prosto do kaplicy, ale swoje kroki pokierowała do sali audiencyjnej. Tam jednak nie zastała nikogo, toteż pokierowała się prosto do komnaty Królowej Matki, którą to w zwyczaju zajmowała, kiedy otrzymywała listy i przykładała swoje pieczęci. Znajdował się tam pulpit, przy którym nie raz zasiadywał kanclerz, kiedy to królowa Elżbieta dyktowała mu treść listów, ciężkie regały oraz stół z krzesłami, bogato zdobiony z ciemnego dębu, a na nim leżał inklaust, kałamarz i jej pióro.

Kiedy Jadwiga weszła do środka, Elżbieta początkowo jej nie zauważyła, odwrócona tyłem, zajęta była czytaniem. Jej długi warkocz, który zwykle zarzucony miała na jednym ramieniu, teraz leżał luźno na jej plecach. Królewna z żalem pomyślała, iż tęskno jej będzie to tego widoku, bo choć matka nigdy cieplejszych uczuć dla niej nie miała, przelewając swą miłość na Katarzynę i jej ulubioną Marię, to ona nosiła ją głęboko w sercu.

— Matko? — Królowa Matka odwróciła się w jej stronę, zdziwiona dlaczego jej najmłodszą córkę nie zajmują ostatnie przygotowania do wyjazdu.

Wolała to już mieć za sobą i pozbyć się z dworu Litwinów, którzy budzą lęk wśród służek i innych posłów. Jej myśli tylko czasem błądziły wokół tego, iż jej córka być może zmuszona będzie do ponownego chrztu w obrządku prawosławnym przez tych, jak ich nazywał jej mąż - heretyków - jeśli taka decyzja zapadnie. Dla niej jednak liczył się spokój, który gwarantował układ i to, że dała Jadwidze wystarczająco dużo czasu na przywyknięcie do tej decyzji. Ona też bała się swego wyjazdu, została koronowana licząc sobie zaledwie trzynaście wiosen i większą część życia spędziła w Budzie u boku nieżyjącej już Elżbiety Łokietkówny, nazywanej Starszą Królową, ale taki już był los niewiast i na specjalne traktowanie najmłodsza królewna nie miała co liczyć.

Królowa Elżbieta miała z resztą inne zmartwienia — Karola z Durazzo, króla Neapolu krwi andegaweńskiej, który na jesieni przybył do Dalmacji, bo rości sobie prawa do tronu oraz rosnącą przeciw niej i Zygmuntowi opozycję. W tym także ród Lockfich w Siedmiogrodzie. I właśnie jeden z listów w tej sprawie czytała właśnie.

— Mów szybko, córko — mruknęła, wpatrzona w pergamin.

Jadwiga, która dotychczas stała w progu, powolnym krokiem zaczęła się zbliżać w kierunku królowej.

— Chciałabym cię prosić, matko, abyś towarzyszyła dzisiaj Marii i mnie w kaplicy we wspólnej modlitwie przed uroczystą mszą — powiedziała to na tyle dostojnym tonem, na ile potrafiła, bo wzruszenie odbierało jej mowę.

— Dobrze, przyjdę —powiedziała tonem obojętnym, nawet nie zaszczycając córki swoim spojrzeniem. — Jeśli to wszystko... Mam wiele spaw na głowie.

— Jest jeszcze jedna sprawa... — powiedziała szybko królewna, jakby się obawiała, że matka zaraz skinie na nią dłonią jak na służki i będzie musiała opuścić komnatę. — Jedź ze mną, matko. — Nie planowała tej prośby, wypłynęła jakby z niej samo, bezwolnie, ale w końcu udało się jej zwrócić uwagę Królowej Matki.

Odłożyła pergamin sprzed oczu i spojrzała na nią z ukrywaną niechęcią.

— Pojechać z tobą? Na te litewskie bagna? — Niechęć się z niej wylała niezamierzenie i musiała się powstrzymać, aby jej córka układu z obawy nie zerwała, nie powodując przy tym więcej problemów.

Córka patrzyła na matkę, wyczekując jej odpowiedzi. Marzyła, aby ta była przy niej do czasu jej ślubu, jak przy Marii i pojechała z nią na Litwę.

— Niepotrzebnie zgodziłam się na twój wyjazd — odpowiedziała po chwili dłuższej konsternacji. — Odłóżmy go zatem. Wybierzesz się na Litwę na wiosnę.

Wiosną osiągnie już dorosłość i nie będzie żadnego powodu, dla którego królowa miałaby jej towarzyszyć. Nie ze strachu przecie Jadwiga prosiła, a z miłości. Jako przyszłej pannie młodej w dniu ślubu będzie jej brakować matki, dlatego tak pragnęła, aby była przy niej. Maria miała takie szczęście...

— Pojadę! — powiedziała stanowczo.

— O Mój Boże... — westchnęła głośno. — Obawiałam się, że nie podołasz.

Słowa królowej zakuły mocno, ale ukryła to przed nią. Przecież nie prosiła dla siebie o inny los, zaakceptowała go i pogodziła się z nim.

— Jestem gotowa! — Jej ton zdradził więcej z dziecka niż prawie dorosłej niewiasty i natychmiast się opanowała. — Całe życie byłam przygotowywana do bycia żoną... Wilhelma. Proszę matko, nie każ dłużej tego odkładać. Proszę tylko, abyś ze mną pojechała. Choćby do granicy polsko-litewskiej.

— Jadwigo... — Królowa Elżbieta przyjrzała się córce z politowaniem. — Dobrze wiesz, że twoja siostra beze mnie sobie nie poradzi. Daje sobą kierować. Sama z Zygmuntem jeszcze jakiś głupstw narobi. A ty?... I tak nie przyjmujesz moich rad. Nie widzę powodu, aby z tobą jechać.

Jadwiga zadarła odważnie głowę, przełykając gulę w gardle. Rozumiejąc, że matka nie zmieni zdania, podeszła do niej ostrożnie małymi krokami. Delikatnie złożyła pocałunek na jej policzku.

— Żegnaj, matko — rzekła, wywołując na twarzy Królowej konsternację, po czym odwróciła się i powstrzymując serce, które rwało się do biegu, powoli opuściła komnatę. 


***


Rzuciła się do biegu dopiero na zamkowym korytarzu przy swojej komnacie. Nie pamiętała, kiedy przeszła dzieciniec ani jak dokładnie znalazła drogę do swojej małej twierdzy.

Wbiegła do swoich komnat, trzymając za brzegi sukni, nie zwracając uwagi na krzątaninę służących i pakowanych kufrów.

— Pani? — Zawołała Margit, a Erzsebet spojrzała zaskoczona na siostrę, nie wiedząc co tak mocno zasmuciło ich królewnę.

Jadwiga dobiegła prostu do swojego łoża, ale upadła na nie, jak początkowo zamierzała, a na klęcznik przed czarnym krucyfiksem.

— Chce do Wilhelma! — krzyknęła, czym przeraziła siostry Lackfi, które stanęły za nią.

Margit kazała wszystkim wyjść a Erzsebet zamknęła za nimi drzwi sypialnianej komnaty.

— Nie możesz, pani. — Zaczęła łagodnie młodsza z dwórek.

Erzsebet serce zabolało, słysząc taką rozpacz z ust swojej ukochanej pani. Jej trwoga i cierpienie były większe, a ona nie mogła znaleźć słów, które złagodzić by je mogły.

Jadwiga walcząc z łzami ze wszystkich sił, odwróciła się w jej kierunku.

— Dlaczego nie mogę być z tym, którego miłuje?! — Zadała pytanie. — Za co Bóg mnie tak karze?!

— Odpocznij, pani. Przed nami trudny dzień. — Próbowała ją przekonać Margit, ale Jadwiga odwróciła głowę, składając dłonie jak do modlitwy.

Obie panny Lackfi spojrzały po sobie porozumiewawczo.

Starsza z sióstr domyśliła się bowiem, iż jej ptaszynę ogarnął olbrzymi lęk przed jutrzejszym wyjazdem. Zapragnęła, by anioł stróż ześłał na nią uspokajający sen i odpędził od niej czarne chmury. Chociaż, pomyślała Margit, gdzie jesteś, skoro na to wszystko pozwalasz?

— Wyjdźcie. Chce się pomodlić.

— Jadwigo? — spytała jeszcze raz.

— Wyjść! — Niemal krzyknęła.

Nie chcąc jeszcze bardziej denerwować swojej królewny, Margit i Erzsebet posłusznie opuściły komnatę.

Wówczas Jadwiga, pozostawiona ze swoimi myślami, poczuła wyraźniej bożą obecność.

— Boże przemów do mnie, twojej służebnicy. — Podniosła głowę, wpatrując się w Jezusa na krzyżu. — Sama jestem na tym świecie. Zupełnie sama... Ojcze, który dosięgnąłeś już bram Raju. Ty jedyny mnie miłowałeś i wybrałeś dla mnie Wilhelma. Powiedź... Czy dobrze robię, wychodząc za Jogailę? Daj mi jakiś znak...


***


Ostatnie godziny przed wyjazdem spędziła na tylu modlitwach, że już dawno powinna sobie wymodlić szczęśliwszy los. Niech Bóg ją strzeże przed tymi Litwinami, których tak się obawia, modliła się z nią Margit.

— Wstań już pani. Czuwałaś całą noc. — Zmartwiona Erzsebet już któryś z rzędu raz starała się przekonać Jadwigę do tego, aby ta wstała z klęcznika.

Na wczorajszej wieczornej modlitwie w kaplicy towarzyszyła jej jedynie Maria, ale krótko. To ona całą noc modliła się krzyżem o bezpieczną podróż i Bożą opiekę. Matka się nie pojawiła.

— Jadwigo, błagam, odpocznij.

— Podaj mi szkatułkę, Margit — powiedziała jedynie, ciągle szepcząc w duchu słowa modlitwy. — Ave Maria, gratia plena. Dominus tecum... — powtarzała jak mantrę, tym razem głośniej.

Od kiedy usłyszała słowa Erzsebet "Wszystko gotowe do drogi, pani" nie mogła opanować lęku, który ją dławił i tylko w bożym miłosierdziu ukojenia szukać mogła, więc tak też czyniła.

Margit wstała, wiedząc, że jej prośby na nic, kiedy królewna się uprze. Podała jej szkatułkę.

— Wyjmij z niej medalion i podaj mi go, proszę... benedicta tu in mulieribus...

Zrobiła tak jak kazała królewska córka. Podała jej medalion, choć z lękiem, że ześle on jakie licho. Królewna przyjęła go i zacisnęła w dłoni, aż zbielały jej knykcie.

— Pani, książę Skirgiełło nalega na przyjęcie... Pani?

Kiedy królewna nie zareagowała, Erzsebet podeszła do siostry.

Jej wzrok padł też na komnatę, które bez sukien i osobistych przedmiotów Jadwigi wydawała się pusta jak cela klasztorna, bez życia. Na ścianie brakowało też jej czarnego krzyża, który kazała zabrać ze sobą. Teraz wypowiadała słowa modlitwy przy maleńkim i prostym, drewnianym krzyżu, ale tak gorliwie jak nigdy.

— Długo tak się modli?

Siostra jej nie odpowiedziała, tylko pokręciła smutno głową.

— Boże... Musi się go bardzo lękać.

— Każcie wprowadzić księcia Skirgiełłę — powiedziała w końcu po węgiersku, a obie dwórki były wielce zdziwione, że ich królewna, choć się modli, wszystko słyszy i rozumie.

Tymczasem książę przed zmierzchem był gotowy do drogi. Orszak i koleby były przygotowane. Straże wypoczęci i a on sam zniecierpliwiony, bo królewna Jadwiga jak usłyszał:

— Jeszcze nie gotowa do drogi, książę.

Przeczekał wschód słońca, poranną mszę, ale dłużej już czekać nie zamierzał. Kiedy miał już wejść do królewny bez zapowiedzi, drzwi jej komnaty stanęły otworem a nich jedna z dwórek, która odskoczyła od niego jak diabeł od święconej wody, a przecież... Na Perkuna! Nawet nie miał na sobie futra.

— Pani?

Ukłonił się królewnie i wzrokiem jej szukał, aż w końcu znalazł w rogu komnaty, na klęczniku, odzianą w czarną, prostą suknię, trzymającą w dłoni modlitewnik.

— Zostawcie nas — powiedziała do dwórek.

— Nie godzi się, pani! — Jadwiga posłała Margit tak rozkazujące, a zarazem błagalne spojrzenie, iż obie nie mogły się sprzeciwić.

— Będziemy tuż obok, pani.

Wyszły, odprowadzając księcia litewskiego wzrokiem tak znaczącym, iż nawet on bałby się zadrzeć z tymi niewiastami.

— Królewno? — Dopiero wówczas Jadwiga odwróciła głowę w jego stronę, ale na krótko. — Konie są gotowe do drogi.

— Rozumiem, książę. Jestem gotowa.

Skirgiełło jednak nie był taki pewien, skoro nawet jeszcze nie miała na sobie grubszego odzienia.

— Pani? Przyjmij proszę dar od Wielkiego Księcia Litewskiego na drogę.

Nie czekając na reakcję królewny, wniesiono futro, najlepsze, jakie udało mu się znaleźć i parę wysadzanych cennymi klejnotami rękawiczki.

Jadwiga nawet kątem oka na nie nie zerknęła. Nie interesowało ją ani to futro, ani para rękawiczek, którą i tak każe odłożyć na samo dno najciemniejszej i najgłębszej skrzyni albo odda wiernej służce.

— Prezent przyjęty. Dziękuję, dobry książę.

— Pogoda dobra. Czas nam ruszać... Pani... — Poczuł jakiś żal na widok tej kruszyny, która w obawie przed tym co ją czeka, nawet patrzeć na niego nie chce. — Zadbam o twoje bezpieczeństwo. Ze mną nic ci nie grozi.

— Nie lękam się o to, książę.

W końcu zamknęła modlitewnik, co dla Skirgiełły oznaczało, iż w końcu wstanie i ruszyć będą mogli, bo czas ich gonił i już dawno powinni być w drodze.

Jadwiga wstała, ukrywając lekkie zachwianie. W głowie jej się zakręciło, ale szybko odzyskała równowagę, przytrzymując się klęcznika.

Wstała dostojnie, choć całe ciało miała obolałe i usiadła przy stole. Margit i Erzsebet były zbyt zaabsorbowane i roztargnione przez nerwy, że wcześniej nie widziały listu z jej pieczęcią, który cały czas tam leżał.

— Przekaż to proszę litewskiemu gońcowi... — Widząc minę księcia, królewna dodała. — To list. Do Wielkiego Księcia. Nie skąpcie mu konia.

Wyciągnęła rękę z listem a książę Skirgiełło podszedł, aby go odebrać.

Ujrzał wówczas medalion, który trzymała w dłoni królewna i rozpoznał go, choć wydawało mu się, iż całe wieki minęły, odkąd go ostatnio widział.


***

Skirgiełło

Buda, Węgry roku 1378. 


To był pierwszy raz, kiedy jako poseł z polecenia Jogaiły wybrał się gdzieś dalej niż do Malborka, do wielkiego mistrza . Po tym jak odbili Połock z rąk Andrzeja Garbatego, zdradzieckiego brata, który krew jego własną psuł i na myśl o którym miał ochotę splunąć na ziemię, Jogaila wysłał go na Węgry w celu zawarcia pokoju. Niewielu wtedy Jogaila miał przyjaciół, a wrogów całą masę ledwo co tron po ojcu objął, dlatego najpierw się o ułożenie z Węgrami chciał postarać, by później pokonać Garbatego Olgierdowicza, który schowany za plecami księcia Dońskiego, sposobności tylko szukał, by odebrać Jogaile tytuł wielkiego kniazia, bo jako najstarszemu uważał, że się mu należy.

Węgrzy niechętnie księcia Skirgiełło przyjęli, bo dawna wrogość wciąż była żywa, choć liczył już sobie wtedy na tyle wiosen, by można go było poważnie traktować. A jeśli nie słowami by ich zjednał to młodzieńczym urokiem spróbuje, dlatego najpierw poprosił o posłuchanie u Królowej zanim zacznie mówić z królem. Przełknął wówczas upokorzenia i to, jak z pozycji wysokiego stołka ich, Litwinow, traktowali, jakby byli robactwem, które im do stóp nawet nie dosięga i zjawił się pod komnatami królowej, która go po długim namyśle przyjęła u siebie.

— Błagałeś, by ze mną mówić. Dlaczego?

— Pani... — Ukłonił się należycie i spojrzał z szacunkiem w stronę królowej Elżbiety, której majestatu nie mógł odmówić. — Przybyłem do Budy, by prosić... Litwa krwawi.

Królowa, która dotychczas pochylała głowę, jakby ją coś w niej bolało, uniosła ją z zaskoczeniem na twarzy.

— Litwa, która jest dla nas, Litwinów, jak matka, co dzień patrzy jak jej dzieci giną w bratobójczej wojnie. Krzyżacy nie dają nam spokoju, choć mój brat, Wielki Książę Jogaila myśli o przyjęciu chrztu... Nie pozwól, by Litwa kolejny raz zalała się łzami. Pani, ty też jesteś matką.

— Ale przybyłeś mówić z królową, więc mów, czego chcecie... — odparła Elżbieta, wstając od stołu, przy którym siedziała, bo choć słowa Litwina piękne, nie mogła ani krztyny łagodności przed nim ujawnić.

— Chcemy pokoju — rzucił wprost książę, by dłużej nie mydlić oczu królowej słówkami, by nie straciła cierpliwości.

— Węgrzy i Litwini wykrwawiają się na Rusi... Są już zmęczeni wojnami — odparł szczerze, bo nie widział powodu do kłamstwa. Sam odczuwał olbrzymi ciężar ponoszonych strat na wojnie, które już od młodego wieku mu towarzyszyły nieustannie jak cień i często nie pozwalały spać w nocy.

Królowa stanęła odwrócona tyłem do niego, w milczeniu. Książę Skirgiełło, bojąc się, że zaraz każe mu odejść, nie załatwiwszy choćby zrozumienia w jej oczach, pozwolił sobie mówić dalej.

— Litwa czeka na Kniahinię...

Na te słowa królowa niespodziewanie odwróciła głowę i mógłby sobie rękę uciąć, że w jej oczach coś się zmieniło. Dostrzegł w nich coś łagodniejszego.

— Żona najbliżej sercu męża, gdy w kraju źle się dzieje, a w takich sprawach myśli się sercem. Mój brat, Jogaila, tak mówi.

— Twój brat słucha słów żony?

Książę uśmiechnął się ino, bo choć nawet i potrafiłby sobie wyobrazić jakąś babę przy boku brata, tak tego, że będzie jej słuchać już nie umiał.

— Jeszcze nie żonaty... To mu mówić łatwo.

Elżbieta, choć z tym walczyła, uśmiechnęła się do siebie.

— Ale ty, pani, wiele możesz. Pomów proszę z królem. Ciebie też na pewno wysłucha...

Bośniaczce mina lekko zrzekła, ale nie przyjęła słów księcia jako obrazy. Raczej żal, iż młody książę nie tak blisko jest prawdy, jak mu się wydaje...

Skirgiełło wykorzystując ciszę i to, że królowa jeszcze go nie odesłała, dodał:

— Przyjmuj proszę te dary od mego brata, Wielkiego Księcia... — Wskazał na skrzynię, w której jego brat kazał wsypać kamienie z morza. — To gintaras, po waszemu jantar. Morski kamień.

Królowa zerknęła na kamienie, których wcześniej nie znała, ale nie była to żadna błyskotka, więc szybko straciła zainteresowanie. Rozżalony Skirgiełło wejrzał wtedy na swój medalion zawieszony na szyi, jeden z tych, jaki podarowała mu matka...


***


— Twój medalion, Pani... Moja matka wierzy, iż medalion należał do Teodulii Suzdalskiej — powiedział do królewny.

Jadwiga zaskoczona słowami książęcego brata, po raz pierwszy spojrzała na księcia z większą uwagą.

Zachęcony tym książę kontynuował opowieść.

— Była ruską księżniczką. Też kogoś straciła, jak ty, pani. — Te słowa trafiły Jadwigę prosto w serce, ale wcale nie poczuła tam bólu, a spokój. — Po nagłej śmierci narzeczonego wstąpiła do monasteru i otrzymała imię Efrozyna. Za żywota czyniła cuda i ozdrowienia.

Dobry Boże, pomyślała Jadwiga. To był znak, na który czekała. Otrzymała odpowiedź, o którą tak bardzo prosiła.

Choć wyjdzie nieuchronnie za mąż za obcego, to jemu, Najwyższemu Bogu, ma poświęcić swoje życie. Być jak Teodulia. Pokazywać swoim działaniem istnienie Boga na pogańskiej Litwie. Kontemplacja i działanie - to jest jej droga.

Skirgiełło, który obserwując milczenie królewny nie wiedział już jak ją do drogi przekona, rzucił pierwsze co mu do głowy przyszło. 

— Litwa cię potrzebuje, Pani... Wielka Kniahini — dodał, bo już niedługo właśnie tak będzie musiał zacząć się do niej zwracać.

Jadwiga popatrzyła na niego z łagodnym uśmiechem, dziękując Bogu, że postawił na jej drodze Teodulię i... księcia Skirgiełło. 

— Dziękuję, książę. Możemy ruszać — To powiedziawszy, podniosła się z krzesła, co znaczyło, iż Skirgiełło ma się udać na dziedziniec i czekać rychło na królewnę i jej dwórki. — Margit?! Erzsebet? Kaźcie osiodłać Tristana! Jedziemy na Litwę!


***


Koleba, którą z polecenia Królowej Matki przyszykowano dla Jadwigi, stała już gotowa, czekając na swoją panią. Ona jednak, dumnym krokiem przymieszając zamkowy dziedziniec i ciągnąc za sobą najwierniejsze dwórki, pokierowała się do jednej ze stajni nieopodal, w której to trzymano najlepsze konie królewskie, a w tym dar od jej ukochanego Wilhelma, konia Tristana, bestię o białej maści, której lejce nijak się trzymały, jakby przed niewolą chciał uciec. Imię to aż nadto do niego pasowało jak on do swojej właścicielki, jakby i charakter po niej odziedziczył.

— Pani... Ale koleba jest tam — przypomniała delikatnie Erzsebet.

— Wyprowadź mojego Tristana — rzekła królewna, udając, że nie słyszała słów dwórki i popatrzyła w kierunku osobnych przegród, za którymi stały zwierzęta, jakby wzrokiem szukała swojego.

Stajenny zmieszał się lekko na widok królewny odzianej lekko, a nie jak do konnej jazdy. W dodatku przed tak długim podróżowaniem.

— Pani... ten koń to narwany jest... Jeszcze, nie daj Bóg, zrzuci królewnę. Jednego parobka raz tak kopytem kopnął...

— Pani, chyba nie myślisz dosiadać konia? — spytała Margit ostrzejszym tonem, bo irytacja w niej rosła na myśl o tak durnym pomyśle.

— Dość! — krzyknęła, z czym Jadwiga nigdy się dobrze nie czuła. — Od kiedy to dwórki i służba decydują co wolno królewnie?

Dwórka poczuła wstyd, więc od razu zamilkła.

— Idź do koleby Margit — nakazała już spokojniej, a posłuszna dziewczyna dygnęła i odeszła. — Ty też Erzsebet — dodała, widząc, że druga panna Lackfi wciąż stała w tym samym miejscu.

— To weź chociaż pelerynę, pani — poprosiła z troską w głosie, podając odzienie z cienkiego materiału, który w niczym w razie deszczu czy śniegu przed chłodem nie chronił, gdy już znajdą się z dala od cieplejszych Węgier. Królewna bowiem oprócz bielizny, sukni, kaftana i cienkiej etoli, nic na sobie więcej nie miała.

— Dobrze — Zgodziła się i przyjęła płaszcz, który dwórka pomogła jej ubrać.

— Możesz odejść — rozkazała, a Erzsebet z zaniepokojeniem na nią spojrzała, ale sprzeciwiać się już nie miała odwagi.

Gdy wyprowadzono przepięknego ogiera, jeden z chłopców stajennych podstawił jej stołek i pomógł dosiąść konia. Gdy królewna chwyciła lejce, nagle koń się lekko spłoszył, jakby co zobaczył i młoda Andegawenka poleciała do przodu. Gdyby nie silny chwyt pewno spadłaby, narażając się na śmiech wszystkich dworzan, którzy tłumnie na dziedzińcu się zebrali by ją pożegnać, a o czym długo by nie zapomniała, w głowie rozpamiętując to upokorzenie.

Na to usłyszeli głośne "Prrrrrrr" księcia Skirgiełły, tylko, jakoś bardziej obco, jakby w innym języku do konia rozmawiał. Wyprostował się i bez słowa popatrzył na siedzącą na koniu Jadwigę, po czym wycofał się, krzyknął na konia i w pędzie odjechał.

Koń Jadwigi nagle spotulniał, jakby książę nie tylko swojego konia do jazdy nakłonił, ale i tego ogiera, rodem z austriackiej stajni, nagle rozumu nauczył. Ujarzmił szybciej jednym słowem niż inny jeździec przy pomocy bata by próbował. Albo konia najzwyczajniej w świcie, strach obleciał...

Królewna ostatni raz zamek wzrokiem objęła, jakby go chciała przytulić na odchodne, a widok jego niezapomniany, zebrać ze sobą do Wilna. Łzy jej się do oczu cisnęły, bo wśród dworzan i palatynów, twarzy matki nie ujrzała. Za to królowa Maria w kruszganku na piętrze jej wyglądała, z diademem na głowie i uśmiechała się szeroko.

Jadwiga posłała siostrze wesoły uśmiech, modląc się, by łza jej przy tym nie pociekła i wyobrażała sobie, że siostra do niej się uśmiecha, by zetrzeć sprzed powiek oblicze siostry z dumnie uniesionym kącikiem ust, niby w przyjaznym geście, choć przywoływał na myśl gest triumfu, jakby Król Węgier kolejny raz wygrała z siostrą w tryk-traka.

Wyjeżdżając przed kolebę, kaptur na siebie zarzuciła, by nikt nie mógł później opisywać jak to królewna węgierska w drodze do swojego męża na Litwę tak rzewnymi łzami opłakiwała swój wyjazd i zsyłkę na daleką, pogańską Litwę. Mokre krople pociekły jej z nosa dopiero, gdy powolnym krokiem opuściła bramę zamku. Szczelniej się wtedy kapturem zasłoniła i próbowała na jeździe skupić, choć obraz zamazywał jej się, jakby już z nieba leciał deszcz.

I faktycznie, gdy tylko bramy miasta przekroczyła, na niebie chmury się takie zaczęły zbierać, jakby słońce miało zaraz pociemnieć całkowicie. Raz tylko uniosła głowę, by do góry spojrzeć, a wtedy wiatr zerwał jej z głowy kaptur i znów go musiała na siebie założyć. Ale dostrzegła wówczas te wszystkie wozy za i przed sobą, zbrojnych, którzy jechali po obu jej stronach i obłoki tak ciemne, jakby Pan Bóg miał zaraz sklepienie przeszyć błyskawicą. 


***


Po godzinie męczącej, powolnej jazdy królewna poczuła, jak na jej płaszczyk pada kilka kropel. Nie minęła chwila, a z nieba lunęła woda, jakby ktoś ją jednostajnym strumieniem polewał.

— Pani! — Ktoś zawołał, ale szum deszczu zagłuszał wszelkie słowa.

— Pani, wsiądź do koleby — krzyknęła Erzsebet, której głos teraz wyraźniej usłyszała, ale nie zamierzała usłuchać.

Zaczęła się po cichu modlić, by wszelkie niechciane odgłosy zagłuszyć i ujrzeć jedynie Boga w sercu. Wtedy ani deszcz, ani zimno nie były jej straszne. Czuła jak Boża Opatrzność ją do siebie przygarniają i otulają swym ciepłem, powstrzymując dreszcze, które targały jej ciałem.

Nie wiedziała, ile tak jechała, bo gdy jedna modlitwa się kończyła, mówiła drugą, a gdy już wszystkie z pamięci wyrecytowała zaczęła na nowo swoją litanię. Łzy jej się z deszczem mieszały, ale nie był to żal za utraconym domem, a łzy szczęścia, gdy czuła, że obok jedzie z nią Jezus. Lekka się wtedy zrobiła i płaszcz od wody przemoczony, nie ciążył jej już tak bardzo.

— Pani... — Usłyszała za sobą głos księcia Skirgiełły i modlitwa jej się pomieszała. — Wsiądź, błagam, do koleby. Ulewa taka.

— Nie jestem z soli, książę — odparła ze złością, że jej rozmowę z Bogiem przerwał. Na szczęście miała na głowie kaptur, przez co Litwin nie był w stanie zobaczyć jej twarzy. Mokrej, czerwonej od zimna i zapewne zapuchniętej od płaczu. Ale też i ona nie mogła zerknąć na niego.

Usłyszała gdzieś obok siebie głośne westchnienie.

— Obiecałem Wielkiemu Księciu, że głos ci z głowy nie spadnie... — odparł niby stanowczo, ale królewna wyczuła, że książę jest przejęty.

A co Wielki Książę ma do moich włosów, pomyślała z przekorą. Jeśli myśli, że skoro za nią zapłacił w złocie, może mieć do niej jakieś prawa i żądać, by cało do niego przybyła jak tkaniny ze wschodu, to się grubo myli. Sama będzie choćby o jednej cebulce na swojej głowie decydować.

— Widzisz tu gdzie mój włos, panie?

— Jogaila mnie zabije, jeśli coś ci się złego stanie — odparł poważnie.

Królewna mimowolnie odwróciła głowę, napotykając zmartwiony wzrok księcia i lęk ją ogarnął.

Czyżby z jej męża był aż taki okrutnik, że własnego brata na śmierć skaże, bo nie dotrzymał obietnicy dostarczenia królewny bez choćby najmniejszego szwanku? A co, jeśli sama, specjalnie by się pokaleczyła, jemu na złość, czy wówczas też niewinnego by uśmiercił?

Książę Skirgiełło przyjrzał się twarzy królewny, która w niczym tamtej niewiasty z zamku nie przypominała. Ledwo by ją teraz poznał w tym przebraniu i z łatwością z jakąś służką pomylił. Po królewskiej córce z dumnego rodu nie zostało śladu i wstyd mu było, że do tego doprowadził. Zaczął się w głowie wyzywać od najgorszych, od łajz, pijaczyn i niedorajdów, co myszy w lochu by nie upilnowali, a co dopiero królewnę odprowadził na zamek.

— Pani...

— Dobrze, książę. Wsiądę. Ale gdy tylko pogoda się poprawi, znów pojadę z Tristanem.

— Z Tristanem? - spytał ze zdziwieniem, jakby czegoś znów nie zrozumiał.

— Moim koniem — wyjaśniła, na co książę spojrzał na nią z ukosa.

Cóż to za dziwne imię dla konia, pomyślał. Słyszał już, że rycerze dają dziwne imiona swoim ogierom, Iskra, Strzała, ale żeby Tristan? Nic mu to nie mówiło, jakby nagle do niego znów w obcym języku zaczęła gadać.

Jadwiga, jakby z ust wyczytała jego niewypowiedziane pytanie, bo wnet odpowiedziała:

— Tristan to imię po rycerzu z legendy.

Nie chciał wyjść na głupca przy Jadwidze, ale ciekawość wzięła nad nim górę.

— Temu, co żona pohańbiła się z innym rycerzem? — spytał z czystej ciekawości, bo kiedyś ktoś w karczmie o tym rozmawiał. Albo jacyś trubadurzy o tym gdzieś głośno piali... W każdym razie gdzieś mu dzwoniło, ale nie wiedział czy dobrze, bo bywało, że w karczmach zasypiał, nie usłyszawszy opowieści do końca.

Jadwiga w duchu zachichotała, bo bała się w głos zaśmiać, by książę tego nie usłyszał i się na nią na wieki nie obraził.

— Nie... Tristan to rycerz z legendy o Tristanie i Izoldzie. Był rycerzem króla Marka. Przyrzekł, że przywiezie królowi jego wybrankę, irlandzką księżniczkę Izoldę... — Królewna zawiesiła głos, jakby nagle jej słów zabrakło.

Królewna poczuła wybuch gorąca, które na chwilę z niej zimno wypleniło, ale zamiast tego strach ją jeszcze większy ogarnął niż wtedy, gdy książę wspomniał o swym okrutnym bracie.

— I co było potem? — spytał zaciekawiony książę Skirgiełło, bo królewna potrafiła tak opowiadać, że nie szło oderwać ucha, a on uwielbiał zbierać historie, a zwłaszcza plotki, z których nie raz się śmiał, że go potem brzuch bolał z wysiłku. A jak te plotki bywały czasem pomocne w posłowaniu...

Jadwiga przełknęła ślinę, co trochę pomogło oczyścić spętane gardło i czując, że i tak nie zdoła odwlec odpowiedzi, dokończyła opowieść.

— Po drodze wypili eliksir, zapałali do siebie miłością, ale Tristan i Izolda poślubiają innych... A potem oboje umierają z rozpaczy — Wyrzuciła z siebie królewna, jakby się z siostrami ścigała na nauce vita capitalia, wad głównych, które to każda chciała wymienić pierwsza.

— A niech go Perkun porazi... — mruknął Litwin.

Królewna zamrugała, skonsternowana.

— Kogo?

— Tego, co im ten eliksir podał. Gdybym ja duchem był, co ja bym temu czarownikowi zrobił...

Jadwidze znów się na śmiech zebrało, bo jak widać, książę nie do końca zrozumiał, o czym tak naprawdę jest ta opowieść i odetchnęła z ulgą.

Za to dla Skirgiełły ta młoda panna była jak na swój wiek tak oczytana i uczona bardzo, że pomyślał, że mógłby się wiele od niej nauczyć, ale wtem sobie przypomniał o deszczu.

— Wsiądź do koleby, pani...

I tak też młoda Andegawenka uczyniła, ale gdy tylko niebo się przejaśniło to zaraz na przystanku, znów kazała posadzić się na konia, nie mogąc dłużej znieść trajkotania Erzsebet, która próbowała ją na swój sposób pocieszać ani milczenia Margit, która patrzyła na nią tak, jakby co najmniej duchownemu do ucha napluła podczas spowiedzi.

Szybko jednak zaczęła żałować, że jednak koleby nie wybrała, bo zmęczenie, brak snu i gorliwa modlitwa dały się we znaki. Całe ciało ją bolało, że łatwiej mogła zliczyć gdzie ją nie boli i ledwo w siole się trzymała. Z ulgą przyjęła wiadomość o kolejnym przystanku, do którego chyba tylko dzięki Bogu wytrzymała, ale gdy tylko zatrzymała konia, siły ją całkowicie opuściły. Ciało zrobiło się ciężkie, przed oczami ciemno, a głowa poleciała w dół...

I upadłaby, gdyby nie przyboczny rycerz, który ją w porę przed upadkiem ochronił.

— Pani... — rzekł, przytrzymując ją za ramiona.

— Dziękuję, dobry rycerzu — mruknęła, choć w głowie jej się kręciło i czuła, że jej słabo.

Margit i Erzsebet, które widziały całe zajście z daleka, podbiegły do swej pani w panice i otoczyły niczym kokon.

— Jak ty wyglądasz, ptaszyno... — mruknęła Margit ze złością, ale na siebie, że znów zawiodła swoją podopieczną i wcześniej nie dostrzegła jej stanu.

— Musisz odpocząć, pani... — prosiła Erzsebet prawie bliska płaczu.

I choć Jadwiga próbowała przekonać obie siostry, że nic jej nie jest, wątłe ciało, za które ją chyba ktoś w niebiosach ukarał, ją zdradziło, bo znów zasłabła. Czuła tylko jak rycerz uniósł ją i zabrał do namiotu, który był przeznaczony dla królewny. Gdy odpoczęła i się posiliła próbowała przekonać panie Lackfi, że jest gotowa na dalszą podróż, ale jak usłyszała: Książę Skirgiełło kazał zapewnić Tobie, pani, godny odpoczynek przed dalszą podróżą. 

___________________________________________________________

Filmik na podstawie którego powstał fanfik już dostępny!

*fanfik spoilers

https://youtu.be/dFy5EuBvTaY

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro