ⱤoɀʣìɑԎ 27
Jadwiga
Zamek wielkiego księcia w Wilnie. Grudzień Roku Pańskiego 1389.
Igła, którą księżna dzierżyła w dłoni, wbijała się w tkaninę raz za razem, coraz szybciej i mniej delikatnie, jak zapędzane na rzeź bydło. Złota nić wzbraniała się z niewoli, zaczęła wić się i uciekać, tworząc nierówny ścieg, któremu daleko było do pięknych kwiatowych wzorów, jakie wyszywały węgierskie siostry na swych lnianych płótnach. Lilie Jadwigi były krzywe, niedokładne, szkaradne i mogły służyć jeno za chustę do książęcego nosa. Mogłaby, gdyby ten raczył wyścibić go ze swych komnat.
Auć! Kniahini poczuła ukłucie i z wrażenia upuściła tamborek, który opadł z mocnym hukiem. Kilka kropli krwi zmoczyło białą jak śnieg suknię królewny i serce jej załomotało w piersi co też mógł ze sobą nieść ten znak.
— Ukłułaś się, pani? — spytała zaniepokojona Erzsebet.
— Przez nieuwagę.
Jadwiga posłała pannie Lackfi niewesoły uśmiech, który natychmiast rozpoznała starsza z panien.
— Martwisz się... — zauważyła.
A jakże miała się nie matwić? Tyle złego powietrza wokół, że miała wrażenie, że zaczynała się nim dławić.
— Od kiedy zdrada Witolda wyszła na jaw Jogaila chodzi nieswój, a Oleńka wygląda, jakby zgasło w niej słońce. Już tyle dni nie opuszcza komnat. A ja siedzę w tej ciemnej izbie i nie potrafię im pomóc.
Głos Jadwigi zadrżał, bo nie potrafiła o tym opowiadać bez żalu. Jej serce pękało na myśl, że polityka poluźniła zrośnięte ze sobą rodzinne więzy niczym korzenie dwóch wierzb, a w dodatku jej mąż wolał swe troski powierzać wiedźmie niż jej. Nikt jej tego na głos nie śmiał wyjawić, ale ona dobrze słyszała plotki, jakoby książę znów przyuważony został na konszachtach z pogańską kapłanką. Unikał nie tylko jej łoża, co rozmów z nią i księżna wolała nie myśleć po co nocami wybierał się do lasu.
Margit westchnęła, nie mogła już patrzeć na posępną minę księżnej.
— A co mogłabyś zrobić? Książę Witold wybrał zakon. Wojna nieunikniona.
— Więc może najwyższa pora, byś przyjęła oświadczyny swego bojara... — wtrąciła Erzsebet, uśmiechając się pod nosem, czego Margit udawała, że nie widzi, a co młodszą siostrę często doprowadzało do szału.
Margit, jej zawsze roztropna siostra nigdy się nie uskarżała, ale ona znała jej myśli tak samo jak jej rękę czy nogę i nie rozumiała jej uporu względem Sirputisa, dla którego biło serce Margit, a które prędko zczernieje, jeśli z własnej woli skaże się na na staropanieństwo z niezrozumiałych dla Erzsebet pobudek.
— Nie zamierzam być prędko wdową — żachnęła się Margit, jak zawsze pierw kierując się rozumem.— Ale oby łaskawy Bóg prowadził miecz księcia Jagiełły ku zwyciestwu — dodała łagodniej, by nie dokładać księżnej kolejnego powodu do zgryzoty.
— I niech szczeźnie ręka zdrajcy!
— Nie bluźnij, Erzsebet — upomniała swą damę dworu księżna, która ledwie przysłuchiwała się dyskusji sióstr.
— Wybacz, pani.
Panna dworska z pokorą uniżyła głowę. Jadwiga kiwnęła ze zrozumieniem, bo wcale nie miała jej za złe cierpkich słów. Wszak prawdę mówiła. Ona dźwigała w sobie dużo więcej smutku, złości i mroku, z którego prędko musiała się wyspowiadać, jeśli nie chciała, by się w niej zagwieździły jak stado węży. Sama czuła się zdradzona przez Witolda, który odgryzł rękę wyciągniętą na zgodę.
— Biedna Oleńka... — mruknęła cicho młodsza Lackfi, gdy milczenie zaczęło jej przeszkadzać. — Zostanie wysłana na zimną Ruś na poniewierkę... Moskiewski książę to podobno okrutnik.
— To tylko plotki... — Margit wejrzała na siostrę ostrzegawczo i przywołała ją gestem do porządku, by nie przelewała na księżną własnych lęków.
— To samo mówiono o moim mężu... — przypomniała Jadwiga.
Jednakże wciąż pozostała cicha i zamyślona, stając się niejako ledwie cieniem dawnej siebie i uważna Margit nie byłaby sobą, gdyby nie drążyła powodów jej cierpienia jak studni.
— Nie łatwo mi to przyznać, ale... książę Jagiełło to dobry człowiek. Niemal czczą go tu jak króla. Litwini go kochają. A i on kocha ciebie, pani.
Twarz księżej zachmurzyła się jeszcze bardziej, a w jej sercu wyryła się mocna rysa. Bo czy aby nie zapomniał jak kochał? Wielkie pnącza wątpliwości zaczynały kiełkować w jej sercu. A wszystko zaczęło się wtedy, gdy była świadkiem jak księcia zbudził koszmar.
Jadwiga wróciła myślami do tamtej zimnej, listopadowej nocy.
Zamek wielkiego księcia w Wilnie. Listopad Roku Pańskiego 1389.
Gdy po odprawieniu sióstr Lackfi się położyła, księcia nie było i zastanawiała się czy szukał dziś będzie spokoju i ukojenia w jej ciepłym łożu, w którym zwykł zasypiać od razu po trudach dnia. Lubiła wówczas patrzeć jak spał utulony miarowym oddechem; mogła podziwiać jego łagodne lica; wspominać jak pierwszy raz je ujrzała i coś w środku niej się zrodziło jak plon na wiosnę. Nie przeszkadzało jej, iż od czasu ich małżeństwa na twarzy księcia przybyło parę zmarszczek, włosy księcia oklapły i znikł gdzieś jeszcze młodzieńczy wyraz, bo umiłowała starszego, dojrzałego mężczyznę. Jej obrońcę, silnego opiekuna i przyjaciela. I skrycie cieszyła się, iż to głównie jej obecność tak kołysała księcia do snu.
Tego dnia jednak było inaczej, bo przebudziła się, czując ruchy na pościeli po lewej stronie. Odwróciła się i ujrzała jak jej małżonek walczył z kimś we śnie. Mocował się, jakby toczył bój na śmierć i życie. Krople potu spływały mu po skroniach, aż się księżnej przypomniało jak niegdyś, zmożony chorobą, znikał we własnym łożu i cudem wyrwał się śmierci.
Czując uderzenie gorąca, usiadła na łożu i zaczęła cucić księcia.
— Jogaila... kochany mój — szepnęła.
Wówczas książę usiadł w pół z szeroko otwartymi oczami i krzyknął:
— NE!
Jadwiga zesztywniała i patrzyła na męża z supłem zamiast języka. Jogaila, odzyskawszy świadomość, wziął parę głębokich oddechów i przetarł mokre czoło. Jego milczenie jeszcze bardziej zaniepokoiło Jadwigę.
— Znów zły sen? — spytała czule i położyła dłoń na jego ramieniu.
Jogaila wzdrygnął się na jej dotyk, ale Andegawenka wzięła to za oznakę resztek koszmaru, które ukradły mu spokój.
— Najgorszy — mruknął sucho.
— Opowiedz — poprosiła i wzokiem zmuszając, by na nią wejrzał. — Pozwol mi być przy tobie.
Długo na nią patrył, a światło księżyca, który odsłonił dziś swą tarczę w całej krasie, rozświetlił zaledwie połowę jego ściągniętej twarzy. Druga pozostawała skryta w mroku, ale nie tak jak serce księcia, które już zdążyła strawić szatańska ciemność.
— Lepiej byś nie wiedziała — odparł bez mrugnięcia.
Jego wzrok palił czoło Jadwigi jak kainowe znamię. I choć oczy kniazia patrzyły na nią, w środku kryła się jakaś pustka.
— Dlaczego?
— Im mniej wiesz tym lepiej.
Jadwiga wydęła usta. Naburmuszyła się, bo czuła, iż na oziębłość męża nie zasługiwała, nawet jeśli ten witał dzień w hiobowym nastroju. Już wtedy czuła, iż jej mąż przybity był z powodu Witolda, ale to prawa mu nie dawało, by mógł tak się do niej odnosić, co księciu dała do zrozumienia.
— Możemy w ogóle ze sobą nie mówić. Każę posłać gońca do lasu — odburknęła i szarpnęła pościelą.
— O czym mówisz, pani?
— Skoro nie chcesz mi powiedzieć, książę, może wiedźma mi powie co dręczy mojego męża...
Książę Jogaiła stracił cierpliwość.
— Nie mieszaj w to Ragany! — warknął.
— Ragana. To jej imię?
— Jedno z wielu, ale nie w tym rzecz.
Jadwiga usiadła na łożu i odwróciła się plecami do księcia.
— A ty zapewne znasz je wszystkie.
Książę zaśmiał się gorzko i choć serce mu zabiło z radości na mocny afekt żony, szybko przykazał mu milczeć. Nie czas był bowiem na okazywanie względów. Nie, gdy grunt palił mu się pod stopami, a zło nadciągało nieubłaganie.
— Odwiedzasz ją — stwierdziła Jadwiga śmiało, a gdy wielki książę nie zaprzeczył, piekące łzy podeszły jej do oczu. — Kiedy zamierzałeś mi powiedzieć?
— Nie bądź zazdrosna, pani.
Przełknęła gorycz, która zaczeła palić jej gardło.
Owszem, czuła zazdrość i to tak wielką, że gotowa była jeszcze tej nocy najechać wiedźmę we własnej osobie i wrzucić do lochu bez wody i chleba. A potem pomyślała, że Bóg ją pokarze za swe grzeszne myśli, ale liczyła na jego miłosierdzie, gdy uciszy swój ból.
— Jak mogłeś mi to zrobić? — dodała podniesionym głosem, gdy książę Jogaila milczał, jakby ta cała Ragana rzuciła na niego zły urok.
— To tylko wróżby — rzekł uspokajająco i przymnął oczy, bo gorzko smakowało to kłamstwo, ale nie chciał przysparzać żonie niepotrzebnego cierpienia. — Ale od kiedy to książę winien się tłumaczyć?
— Od kiedy nasze serca skrywają tajemnice... — odpowiedziała hardo.
Serce Jadwigi biło w przyspieszonym rytmie, obserwując jak Jogaila wstał i obszedł ich łoże. Nie odsunęła się, gdy kucnął przed nią i poczuła ciepło bijące z jego ciała. Nie od razu obdadzyła go sporzeniem swych jasnych oczu, które załzawione, zawsze godziły w jego duszę, ale jeśli chciał przetrwać, musiał i na nie zobojętnieć.
— A twoje serce skrywa tajemnicę, Jadwigo? — spytał cicho.
Andegaweńska królewna uniosła oczy, by spojrzeć na męża. Pragnęła znów czuć, jak między nimi rodzi się wspólnota i siła uczuć, która splotła ich dusze ze sobą nierozerwanie, ale ta chwila nie nadeszła, jakby coś stanęło im na drodze.
— Ty jeden masz klucz do mego serca. Zajrzyj w nie.
Na moment twarz księcia rozbłysła, jakby to co go trapiło, rozpłynęło się, ale ta chwila ulotna była, bo znów lica Litwina pokryły się cieniem. Książę odwrócił głowę i wstał bez słowa wyjaśnienia. Zaczął wiązać troki swej koszuli i zarzucił na nią niedbale ciemną tunikę, w której przybył tu zeszłej nocy.
— Nie pójdę do wiedźmy, jeśli ci to niemiłe — dodał po długim milczeniu. — Ale uszanuj wolę księcia. Ragana mi służy, jak Jurgis memu ojcu i będę ją widywał.
Wzrok Jadwigi padł na rąbek koszuli. Zaczęła skubać i nawijać na palec prujące się nitki na hafcie, aż opuszek palca zrobił się czerwony z braku krwi. "Cóż miała począć? Buntować się?" - pomyślała. Wolała pokornie czekać. Jakże inaczej miałaby uszanować gusła i bałwochwalstwo swego męża, gdyby nie cierpliwa i głęboka wiara w jego nawrócenie.
— Nie czekaj dziś na mnie. Będę radził do późna z posłami — dodał książę.
— Naprawdę zamierzasz oddać Oleńkę Wasylowi?
Jadwiga zmieniła temat, byle nie rozmyślać o byłej kochance męża.
"Nie chcę. Muszę", wyjaśnił w głowie, a na głos rzekł:
— Zdania nie zmienię.
— To ostatecznie rozwścieszy Witolda. Nie czyń go wrogiem.
Książę przerwał na moment ubieranie i wejrzał na żonę ostro.
— Gdybym prosił o radę, spytałbym.
Jadwiga popatrzyła na Jogaiłę, ale to nie jej mąż przed nią stał. Zstąpił ją zimny, nieprzejednany władca, pan tej ziemi. Zaszła w nim przykra zmiana, jakby z chwilą utraty względów swej najukochańszej siostry, która nie chciała go na oczy nawet widzieć, utracił część siebie samego. Księżna bała się jeno, by nie utracić ukochanego całkowicie.
— Czego mi nie mówisz? — spytała szeptem, ale książę wyszedł nim zdążyła zdanie dokończyć.
Jogaila
Zamek wielkiego księcia w Wilnie. Koniec listopada Roku Pańskiego 1389.
Czuł, że śnił, ale nie mógł nic uczynić, jakby pozbawiono go wolnej woli. Wiedział też co w nich następowało. Przeżył je już tyle razy, iż znał je na pamięć. Musiał jeno biernie przyglądać się sennym obrazom jak wybraniec bogów, ktoremu gwałtem otwierali wrota przyszłości, aż pozwolą mu je zamknąć i się łaskawie zbudzić.
Znów pierw znalazł w gęstym borze, a srebrzysta poświata księżyca wyglądała zza olbrzymich, ogołoconych z liści drzew, rozświetlając mu drogę. Była późna jesień, a choć nie miał na sobie cieplejszego odzienia, przeszywającego kości chłodu nie czuł. Szedł prowadzony głosem niewiasty bez twarzy, a z liliami na sukni i słyszał w uszach jej beztroski śmiech.
— Kim jesteś? — pytał, a echo niosło jego słowa głębiej w las.
Przystanął, gdy kobieta znikła we mgle. Gdy odwrócił się, był już w zamku, szukał jej jak zawsze bez powodzenia w labiryncie zamkowych tuneli, który nie miał końca, aż zatrzymał się w komnacie swego dziada. Przeczuwawszy co zaraz nastąpi, bo czynił tak już wielokrotnie, odwrócił się zawczasu, by nie musieć patrzeć na własną odrąbaną głowę, ale zamiast miecza Witolda, wymierzonego w jego plecy ujrzał trupioblade twarze swych braci.
— Zdrajca! Zdrajca!
— Zdradziłeś bogów naszych...
— Winny! — krzyczeli, kalacząc uszy księcia.
Stwożony, spojrzał na swe ręce, po których spływała ciemna, lepka maź. Krew synów Litwy, których ciała wnet ujrzał wśród pogrzebowego stosu z przesłoniętymi mgłą oczyma. Wdychał swąd palonych ciał, zew śmierci. Jego dom, ukochane Wilno płonęło.
Zgiął się w pół na dźwięk płaczących niewiast i dzieci, mordowanych i męczonych w bólach. Chciał stąd uciec, by niczego już nie widzieć, nie czuć.
Po omacku bładził długimi korytarzami, aż znalazł się w kaplicy, otoczony blaskiem tej cierpiącej postaci z krzyża, na którą kazała mu patrzeć kobieta z liliami na swej sukni. Wtem poczuł dotyk na ramieniu.
Rozejrzał się w panice, gdy w tej chwili dobył go głos, słodki i niewinny jak anielskie śpiewy.
— Jogaila...
— Jadwigo, to ty?
Ciemna zjawa kiwnęła głową i wyłoniła się z blasku, który zawisł nad jej głową, czyniąc z niego świetlistą koronę. Uśmiechnęła się przyjaźnie, ale czy szczerze?
"Chodź za mną, miły mój" — usłyszał, ale nie poruszyła ustami.
— Dokąd iść?
"Zaufaj" — poprosiła i bez słowa więcej ujęła księcia za dłoń. Zaprowadziła go pod chrzcielnicę. Gdy się poruszała, nie wydawała żadnego dźwięku. Włosy miała schowane pod białą chustą, która czyniła z niej lśniący welon. Spojrzała w lustro wody, odbijające tysiące kolorowych świateł i płomyków świec, ale gdy Jogaila stanął obok i sam w nie zajrzał, jej odbicia już nie było. Został sam. Zezłoszczony, iż jakaś obca mu siła sobie z niego kpi, patrzył intensywnie w dno chrzcielnicy, jakby sam miał zamienić wodę w krew. On, wielki władca litewski, a nie byle cieśla.
— Co tak milczysz? Pokaż mi — rozkazał. — Pokaż mi zdrajcę!
Wpatrzony w niczym niezmąconą taflę, przejrzystą jak kryształ jeziora, czekał, aż otrzyma swoją odpowiedź. Woda długo nie chciała słuchać, ale pod naporem książęcego uporu zaczęła się wyginać i formować jak rozgrzane żalazo uginać pod uderzeniem silnego ramienia kowala. I już lada chwila miał ujrzeć podłe zdradzieckie oblicze, gdy...
Poczuł ból w plecach, jakby naraz sto włóczni go przebiło. Upadł wraz z głuchym brzdękiem noża umazanego jego własną krwią i nim skonał, wydawało mu się, że przed oczami stanęła mu jedyna twarz, której nigdy nie chciał tak zobaczyć.
Ocnął się z krzykiem, próbójąc zapomnieć, wyprzeć wątpliwości z głowy, ale rosły, coraz większe i mocniejsze, nie potrafił ich ściąć. Czułość w głosie Jadwigi, jej cierpliwość podrażniała jego napięte struny. Był jak suche, zbyt mocno naciągnięte płótno, które za chwilę się przedrze.
I dusił się. Dusił się tak mocno, że musiał kraść oddechy, które czuł na plecach, by nie zapomnieć jak się oddycha.
***
Chata Ragany. Początek grudnia Roku 1389.
Ciche nucenie Ragany i jej ciepłe dłonie w plecione w jego włosy, głaskały księcia niczym dłonie matki chcące ukołysać swe łkające dziecię. Sen jednak nie nadszedł, choć książę bardzo tego potrzebował. Od kilku dni prawie nie sypiał i nawet zioła jego brata nie pomagały. Przyszedł więc tu, w to miejsce mu znane, gdzie zawsze czuł się bezpiecznie, wśród bogów, lasów i duchów swych przodków, otoczony ciszą.
Otworzył oczy, a jego głowa wciąż spoczywała na kolanach wiedźmy. Nie odsunął się, a przecie nie powinien jej dopuszczać tak blisko. Nie był zdrajcą. Nie zrobiłby tego... jej.
— Co jest, Jogaila? — spytała kapłanka, nie zaprzestając czułych pieszczot, które jednak niewiele miały wspólnego z namiętnością, która dawno zdążyła między nimi wystygnąć.
Nie po nie tu z resztą przyszedł, a po chwilę wytchnienia od dręczących myśli. Przyszedł tu, by zapomnieć o Witoldzie, szpiegach, wrogach. Snach, których nie chciał rozumieć, a które wyryły mu się w pamięci, mieszały sen z jawą. Chciał jeno wsłuchiwać się w strzelanie ognia w piecu, poukiwanie sów, szum gałęzi szarpanych przez wiatr jak za czasów, gdy był ledwie książątkiem, które dopiero uczyło się jak być władcą. Pytał wtedy Raganę o co zechciał, jak uczonego, choć była znajdą wychowaną przez kapłana. Przez lata korzystał z jej mądrości, którą zapewne otrzymała w darze od bogów i zwykł wracać do niej jak do przyjaciółki. Teraz także oczekiwał od niej nauki. Niczego więcej.
— To stanie się dziś? Jutro?
— O co pytasz, mój książę?
— Mój sen. Spełnia się? — spytał, choć przeczuwał co powie.
Ragana westchnęła, bo choćby posiadła całą wiedzę tajemną tego świata, pewnych rzeczy nie wolno było jej wyjawić, choćby i był cesarzem. Dość już naruszyła porządek, wyrzekła się swych panów... Dla niego.
— Nie musi tak być... — rzekła smutnym głosem. — Wola bogów jest jak wiatr. Często zmienia kierunek.
— Nie kryj niczego przede mną — poprosił szeptem.
— Co mam kryć? Znasz już wszystko, Jogaila.
— Mam zatem czekać i patrzeć jak Litwa tonie w morzu krwi? Nie chcę... — szepnął i przełknął gorzko.
"Na Perkuna, zabierzcie ode mnie to miłowanie. Ocalcie Litwę", modlił się w duchu.
Ragana poruszyła się, skłaniając tym księcia by się podniósł i spojrzał jej w oczy. Po raz pierwszy od dawna się zobaczyli.
— Tyś jest Jogaila, syn wielkiego Algirdasa i bogini Gyvatės. Najdzielniejszy z dzielnych. Zrodzonym z ognia, utkanym przez wodę. Bądź jak piorun Perkunasa, wicher Vejopatis. Nie okazuj litości. Pal, niszcz, a pokonasz swych wrogów.
Oczy Ragany, błyszczące, ufne, pełne wiary w niego, patrzące na swego pana jak na posążek jej bożków, zdradziły jej tęsknotę, a pewność i duma w głosie wiedźmy obudziły w księciu utracone nadzieje, że przez moment też chciał ją pocałować; tak jak tego dnia, gdy przepowiedziała mu, że będzie najwyższym księciem Litwy. "Gołowąs Jogaila dziedzicem tronu! Butny chłystek, któremu zamarzyła się władza, młokos, mający czelność łamać pierwszeństwo wobec swych starszych braci", przypomniał sobie.
Ich czoła ledwie się zetknęły ze sobą, gdy do izby wpakował się książę Skirgiełło, niosąc ze sobą chłodny powiew grudniowego wiatru.
— A ja cię szukam... — ucichł, a na widok bliskości kapłanki z jego bratem, zwiesił oczy, przełknął ślinę z trudem i wreszcie chrząknął.
Jogaila wstał z siennika, nie dając słowa wyjaśnienia, choć wzrok Skirgiełły był naglący i nieustępliwy.
— Zbieraj się. Robotę mamy... — mruknął trocki książę, obserwując brata.
— Coś pilnego?
Wielki książę nie spieszył się, bo to, że wyjdzie od kapłanki prędzej niczego nie zmieni. Nie nawróci Witolda, nie ocali od złego losu ukochanej Litwy. Czyżby już się zachowywał jak zrezygnowany, pokonany książę?
— Rusz zad. Czekam przy koniach — dodał poitytowanym tonem książęcy brat i wejrzał przelotnie na Raganę, która usta rozwarła, jakby chciała coś mu wyznać, ale brakło jej odwagi.
Zrobiła krok w stronę Skirgiełły, ale książę odwrócił się, by nie splunąć na miękkie zwierzęce skóry prosto pod jej bose stopy przy swym nieświadomym... kłamliwym bracie, który potajemnie zabawiał się z wiedźmą. Wyszedł żwawym krokiem, niemal przestawiając wrota drewnianej chatynki, a Ragana stanęła, czując jak ściany ciasnej izby zaczynają się jeszcze bardziej kurczyć, głowa pęcznieć, oczy szczypać...
— A tobie co? — spytał Jogaila, przywiązując na nowo broń do pasa, którą wcześniej ściągnął, by było mu wygodniej.
— Podążaj za Perkunem... Poprowadzi cię — rzekła cichym, niepodobnym do siebie głosem na odchodne i zmęczona jak po swych rytuałach, poczłapała wolno w zaciszny kąt, chowając się w mroku ołtarzyka, pod którym składała swe dary ulubionym bogom.
Jogaila opuścił Raganę, nie wiedząc kiedy tu wróci i czy znów poczuje taką potrzebę nim wyruszy w drogę, wojować z Witoldem. Za drzwiami spotkał się z bratem, który ledwie go zobaczył, położył ręce na jego płaszczu wyściełanym baranim futrem. Kniaź obejrzał się na ręce brata i posłał mu ostrzegawcze spojrzenie.
— Łazisz do niej? — syknął Skirgiełło, przyciągając młodszego do siebie, a wielki książę poczuł, że oddech księcia nie przesiąkł dziś miodem.
Jogaila strzepnął z siebie ręce Skirgiełły odziane w skórzane rękawice, zły na siebie, na los i nawet na uwierający kamyk, który wpadł mu do wysokiej ciżmy i podszedł do pnia, do którego przywiązał swego konia, by odwiązać lejce. Zagryzł zęby, bo przydługa grzywka przesłoniała mu oczy w ciemności, dłonie w rękawicy miał spocone, a supeł stawiał opór. Do tego ten mróz, który przenikał go do żywego mięsa...
— Jadwiga się dowie, a ja nie będę kłamał...
Dłoń Jogaiły znieruchomiała na dźwięk imienia jego ukochanej lilii, która za chwilę go pokłuje jak dzika róża i powoli odwrócił się twarzą do zdenerwowanego brata.
— Nie proś mnie! — krzyknął Pan na Trokach i wskoczył gwałtownie na konia.
Nie oglądając się, czy młodszy brat pojedzie za nim czy wróci do wiedźmy, ścignął lejce, aż potężny, kary koń zarżał, wypuszczając na mroźne, zimowe powietrze kłęby pary z nozdrzy. Klepnął zwierzę i okrzykiem skierował je w stronę zamku.
Zaskoczony Jogaila stał po kostki w śniegu, zastanawiając się czy Skirgiełło kiedyś tak jawnie mu się przeciwstawił odkąd zasiadł na tronie, a nie naliczając w głowie ani jednego podobnego występku, strwożył się, czy aby tajemnicami nie narazi się nie tylko na gniew Jadwigi, ale także jej ponoć wszechmocnego Boga. Nie czuł się jednak winny, bo przecie nic nieobyczajnego z wiedźmą nie robił, a dając wiarę jego snom, nie on powinien być nazywany zdrajcą. Nawet jeśli nie była nią Jadwiga, musiał mieć się na baczności.
Jadwiga
Zamek w Wilnie. Grudzień Roku Pańskiego 1389.
Jadwiga zrzuciła z siebie gruby płaszcz pobity futrem z popielic, nieuważając, iz ubrudzi przy tym świeżo wymytą drewnianą podłogę, którą służba czyściła po kolanach z godną pochwały dbałością. Nad złością jednak nie panowała od chwili, gdy opuściła szpitalną izbę, a wcześniej wileński rynek, niedopuszczona do wiernych, czekających pod kościołem na ofiarowanie przez nią jałmużny z okazji trwającego Adwentu. Oczekując na narodzenie pańskie chciała choć tak przysłużyć się kobietom i dzieciom, których to mężowie i ojcowie rychło wyruszą z jej księciem na wojnę. Ziarno, które zasiał Witold zaczeło jednak zbierać swe plony, gdyż część ludności, ta oddająca cześć starym bogom, zaczęła bunty w mieście przeciw wierze chrześcijańskiej i podjudzana podszeptami, niemal spaliłaby kościół, gdyby nie szczęśliwe pojawienie się Jadwigi.
— Bóg nam ciebie zesłał, kniahini! — krzyknął ojczulek.
Na widok Jadwigi kroczącej w śniegu pod kościół w otoczeniu swej przybocznej straży,ale w prostych, płaskich ciżmach, które przemokły od mokrego śniegu, nawet ci najbutniejsi z wichrzycieli odstawili pochodnie trzymane w dłoniach i złożyli głęboki pokłon. Ich oczy jednak wciąż nie wyrażały niczego. Za to twarz księżnej litewskiej była żywa, sroga jak nigdy. I płonęła bardziej niż te rozgrzane ogniem łuczywa.
— Nie wstyd wam?! Palić kościół chcecie? — krzyknęła, oglądając się to prawo, to w lewo na buntowników. — A gdybym ja tam była, też byście ogień podłożyli?
— Nie, kniahini! — wyrwało się jednemu z mężczyzn, który pamiętał jak chleb ofiarowany przez książną jednej zimy cudem go przed śmiercią wyratował.
— Zatem chcieliście nie mnie spalić, waszą kniahinię, a tych niewinnych ludzi?! — warknęła i skinęła głową na drżących z zimna chrześcijan, który wybiegli w popłochu z kościoła i tulili się do siebie w kilku grupach, by się ogrzać.
Butne nastroje powoli gasły, gdy księżna wzrokiem śledziła każdą parę oczu, która w milczeniu, jej się przypatrywała. Na tę dotojną panią, stojącą pośrodku zbiegowiska niczym dumny posąg bogini. Ale to słowa, jakie układała na języku niosły ze sobą większą moc.
— Kościół... to nie tylko dom boży. To strawa dla głodujących, odzienie dla nagich, schronienie dla pozbawionych dachu, pocieszenie dla cierpiących żałobę! — Jadwiga po kolei zerkała na mężczyzn z grupy pogan, żaden z nich podnieść oczu się nie odważył.
— Kościół to śmierć! Krzyż to wojna! — Jadwiga usłyszała za sobą, tym razem od kobiety trzymającej zawiniątko przy piersi.
Odwróciła się i spojrzała na młodą kobietę, która przywiodła jej na myśl Maryję. Jej twarz była brudna od ciężkiej pracy, a włosy przykrywała chusta.
— To dzieciątko, które trzymasz to Jezus. Boży dar. On także przybył do nas, nie mając niczego poza matczyną miłością. I umarł za nas wszystkich na krzyżu, by nas zbawić!
Tłum zamilkł, jakby to, co powiedziała księżna otworzyło ludowi serca i nawet Jadwidze przez moment się zdawało, jakby spłynął na nich dar ducha świętego, rozświetlając mrok, w którym błądzili, gdy nagle rozpętało się istne piekło.Wrzawa. Płacz dziecka.
— Precz z Jezusem!
— Perkun naszym bogiem!
Ludzie, co prawda już bez pochodni, które rzucili w śnieg, zaczęli spluwać na poświęconą ziemię. Rzucali czym popadnie w zakonników, a ci stali w bezruchu, nawet się nie osłaniając rękoma. Część mierzyła w księżną nienawistne spojrzenia. Jadwiga czuła w powietrzu ich gniew, wdychała nagromadzoną latami nienawiść i zaczęło boleć ją serce. Ziemia pod jej stopami drżała, gdy straże prowadzili ją pod osłoną z własnych pleców w kierunku koleby. Za nimi słyszała buczenie i wrogie okrzyki.
— Bójcie się gniewu wielkiego kniazia! — krzyknął jeden z bojarów z jej straży, nim rzucono w niego kamieniem i upadł na śnieg.
Księżna ujrzała jak spod jego głowy wypływa ciemna plama krwi i przypomniała sobie kroplę na jej białej sukni. To był omen. Omen nieszczęścia.
"Boże mój" — pisnęła nim inny z wojów pomógł jej usiąść w kolebie, a Jadwidze pociemniało przed oczami. Drugi podniósł leżącego i na plecach zaczął nieść w kierunku podzamcza.
— Biada księciu Jogaile! Chwała Witoldowi! — Krzyki nie ustawały, a Jadwidze się wydawało, iż ci ludzie zaraz ruszą za nimi i tym razem zechcą spalić zamek ich kniazia.
— Ruszaj! — wrzasnął bojar, w którym węgierska królewna rozpoznała jednego z najwierniejszych druhów księcia Skirgiełły.
Jadwiga otrząsnęła się ze wspomnień i zaraz jej myśli znów wypełniły się obrazem rannego strażnika, przy którym czuwała, zmieniając mu bandaże, a który dzięki łasce pańskiej nie stracił życia. Ale usłyszała za to krzyki swego męża, do którego musiała wreszcie dotrzeć wieść o zajściu przed kościołem.
— Jadwigo! — Wbiegł do jej komnaty jak w amoku, odziany w łuskowatą zbroję. — Jesteś cała?
Przyciągnął ją do siebie za ramiona i badał wzrokiem, czy oby nie odniosła jakiego poważnego uszczerbku, ale położyła mu dłoń na ramieniu, by uspokoić wzburzenie męża, które rosło, widziała to w jego błyszczących oczach. Jogaila odsunął się natychmiast. Jego wzrok z niej zszedł, jakby książę się wcześniej zapomniał i raczył ją sobie oglądać, choć wcale tego nie chciał.
Litwi skrzywił się i zacisnął dłonie w pięści, zamykając się w sobie, dając się pożreć przez swój własny gniew.
— Zdrajcy... Pozabijam...
— Spokojnie. Przecie nic złego się nie stało... — mruknęła, speszona jego dziwnym zachowaniem.
— Nic złego? — rzucił w nią jak obelgę.
Jogaila pokręcił głową z dezaprobatą i po chwilowej konsternacji posłał żonie wymowne spojrzenie, po czym wyszedł z krzykiem.
— Dargis! Syrputis!
***
Komnata wielkiej księżnej, połowa grudnia Roku Pańskiego 1389.
Chłód, który poznała na dobre dopiero na Litwie zawsze działał na Jadwigę kojąco, więc gdy przyniesiono dla niej łuskę z wodą od razu odmyła twarz, jakby chciała utopić swe troski z dzisiejszego dnia. One jednak nie odpuszczały tak łatwo i wracały jak za wypowiedzeniem złowróżbnych zaklęć. Nie czekała dziś na męża, jak z resztą poprzedniej nocy, który wielce szanował jej radosne czuwanie na przyjście nowonarodzonego. Po ostatniej rozmowie przestała się zadręczać umartwieniem, czy oby dotrzymuje postu, jaki sam sobie narzucił czy może nie omija tylko jej łoża w nadziei, że ich miłość jest silniejsza niż chwilowe nieporozumienia.
Chciała się już położyć, bo nogi miała zimne, noce stawały się coraz dłuższe, a nie lubiła spędzać samotnych wieczorów. Odkąd kilka dni temu zezwoliła węgierskim siostrom na rekolekcje w wileńskim klasztorze, czuła się bardziej samotna, nawet w otoczeniu swej służby, którą w większości znała od dziecka.
— Juta?! — zawołała, ale żadnej z jej pokojowych nie było w pobliżu.
Czekajac cierpliwie, bo być może miała swoje do roboty, sięgnęła z komody po szkatułę i sama zaczeła ściągąć wiory i pierścienie. Gdy przyszła kolej na wysadzane rubinami kolczyki, ręka źle ucelowała i biżuteria spadła na podłogę.
— Służba?! — krzyknęła ponownie, bo nie nawykła się nachylać w poszukiwaniu zgubionych bibelotów, ale zamek był cichy, jakby wszyscy jego mieszkańcy dawno zapadli w sen albo rozmyli się w powietrzu.
Zniecierpliwiona Jadwiga, uprzednio sprawdzając, czy nikt nie patrzy, sama usiadła na klęczki, a następnie nachyliłą się, by wzrokiem odszukać zgubę. Nie tak łatwe się to okazało, gdy za światło miała tylko jedną dogasającą świecę z wosku pszczelego. Po omacku wystawiała ręce, która w kontakcie z zimną podłogą przyprawiała książną o dreszcze na plecach. Gdy w końcu księżnej udało się znaleźć upuszczony kolczyk, jej dłoń natknęła się na coś jeszcze.
Wyciągnęła spod mebla kawał pergaminu. Był zakurzony i zawilgocony, ale dało się go odczytać, co księżna z ciekawości uczyniła. Wstała z kolan i krążąc po komnacie czytała treść dokumentu, a zdziwienie na jej twarzy mieszało się ze złością.
— Juta! — krzyknęła Jadwiga po zakończonym czytaniu. — Juta! — wrzasnęła donośniej.
W tej chwili do komnaty wbiegła zdyszana służka, której rumiane policzki i pomięty fartuch był obrzydliwym dowodem jej grzechu, którym się splamiła.
— Nie słyszałaś jak wołałam? — fuknęła Jadwiga, a wnet pomyślała, iż z pewnością nie mogła słyszeć, zajęta czymś przyjemniejszym w schowku na wiadra. — Jeśli nie chcesz stracić pracy, idź obudzić księcia Skirgiełłę!
Biedna Juta, która nie grzeszyła ani mądrością ani skromnością stała, jakby jej kto nogi przybił do podłogi i tylko patrzyła na księżną, w głowie szukając odpowiednich słów.
— Prędko! — dodała gwałtownie Jadwiga.
— Ależ pani... Noc jest.
— Myślisz, że nie wiem, droga Juto? — spytała cynicznie węgierska królewna, oceniając jej kusy dekolt, który żemyki ledwie przytrzymywały w miejscu jej piersi, by nie wyskoczyły.
— Tak, ale... jesteś pani nieubrana.
— Idź i nie nadwyrężaj mojej cierpliwości. Przekaż księciu, że czekam na niego w kaplicy.
Juta dygnęła pokornie i wyszła spełnić prośbę swej pani, ale swoje sobie przy tym pomyslała, co aż paliło ją w język, by w sekrecie komuś wyznać...
Skirgiełło
Kaplica zamkowa, tej samej nocy
— Możesz się z tego jakoś wytłumaczyć, książę? — Wzrok Jadwigi był nieprzejednany, gdy wręczała księciu trockiemu list. List, jaki mistrz krzyżacki kierował do książęcego brata jej męża z prośbą o wstawiennictwo i przychylność. I prośbę o potajemne spotkanie...
Skirgiełło pierw pomrugał, bo chyba nie do końca się zbudził, a że pił wcześniej, jego głowa nie nadążała za myśleniem księżnej. I tak był ciekaw co tak pilnego kazało go przywlec, choćby nieprzytomnego do kaplicy o tak późnej porze.Na dodatek byli sami. Nie daj Bóg, ktoś by ich teraz przyłapał, to biada by było...
— Wybacz pani, ale... głupiec ze mnie, bo nie rozumiem, o co pytasz?
Jadwiga zagryzła zęby, by nie rzec księciu czegoś, czego może później pożałować. I nie powinna zwazać na jego stan, który też ją mierził.
— A jak ja mam rozumieć, iż krzyżacy pisują do ciebie, licząc na swą bratnią przyjaźń?
— A to... — Książę westchnął z ulgą, której Jadwiga nie poczuła tak samo. — Już myślalem, że po pijaku uczyniłem komuś jakąś krzywdę... — rzekł, aż jego oczy schowały się od śmiechu i zarechotał.
— Nie myślisz chyba, iż sekretne listy z Zakonem to nie krzywda wobec wielkiego księcia? — spytała, stając plecami do trockiego pana i czuła jak w jej piersi rośnie zawód, ciężki jak głaz.
Książę Skirgiełło, najwierniejszy z braci. Ulubieniec jej męża. Nigdy nie spodziewałaby się, że on...Że on mógłby...
— Pani... Wysłuchaj mnie.
— Oby twe słowa były coś warte — mruknęła piskliwym z niepokoju głosem. — Inaczej powiadomię Jogailę jeszcze dzisiaj...
— Ten list. Jogaila o nim wie. Powiedziałem mu jeno, że go spaliłem.
— Zatem go okłamałeś. Dlaczego? I skąd wziął się u mnie?
Skirgiełło westchnął i głowę spuścił jak potulny baranek. A może faktycznie był, ale dużym, głupim baranem, myśląc, że list, który zgubił nigdy się nie odnajdzie.
— Wstyd się przyznać pani, ale... — wyznał, drapiąc się po bujnych włosach. — Upuściłem go, gdy do ciebie szedłem. Chciałem, byś go odczytała, ale... nie mogłaś.
— Jak to?
Oczy Jadwigi się zwęziły, a Skirgiełło jeszcze bardziej skulił się w sobie i Andegawence się wydawało, iż się zaczerwienił.
— Byłaś zajęta, pani... — dodał książę zdławionym głosem, a gdy książna dalej nie pojmowała, co usiłował jej powiedzieć, wycedził bez patrzenia na nią. — Z moim bratem.
— Oh... — Wyrwało się węgierskiej królewnie, która jednak zachowała powagę i godną królowej zimną krew.
Odchrząknęła, gdy książę trocki z uporem podziwiał swe wysokie obuwie i usiadła w ławie na przeciw krzyża. Chwilę przypatrywała się drogocennemu reliktowi i w podzięce się uśmiechnęła do Ukrzyżowanego.
— Uspokoiłeś mnie, książę. Czułam, że nie mógłbyś zdradzić Jogaiły.
— Nigdy! — wykrzyknął. — Prędzej ducha oddam niż zdradzę Jogaiłę.
Jadwiga zaśmiała się, czym wzbudziła w książęcym bracie zagwostkę. By go długo nie męczyć domysłami, spojrzała na księcia siedzącego po przeciwnej stronie kaplicy i wyjaśniła.
— Święty Piotr też zarzekał się, że nigdy nie wyrzeknie się Jezusa, a nim trzy razy kogut zapiał, on trzy razy wyparł się go.
— Prędzej mi do koguta niż świętego! — Machnął ręką.
Nastąpiła chwila ciszy, po czym oboje wybuchli gromkim, wesołym śmiechem, który wypełnił mury kaplicy blaskiem, jakby to sami aniołowie się radowali.
— To akurat prawda — odpowiedziała Jadwiga, chichocząc, aż w kącikach oczu zaszczypały ją łzy. — Ale dobry z ciebie człowiek, Skirgiełło.
Książę uniósł głowę i aż usta otworzył z wrażenia. Książna mówiła o nim? O książęcym awanturniku i moczymordzie? O tchórzu, który bał się nawet śnić o wielkoksiążęcym tronie, choć to jemu prędzej by się należał niż Jogaili? Ale księżna, znając serce księcia, które jak na dłoni było widać, była pewna.
— Jogaila cię potrzebuje, nawet jeśli o tym nie wie.
— Tyś jest świeta, pani — mruknął cicho Pan na Trokach.
Zachodził w głowie jak to w ogóle mogło się dziać, że tu siedziała i z nim rozmawiała na spokojnie, choć podejrzewała go o zdradę, a choćby pogłoska wystarczyłaby, by spotkał go marny koniec. I smutno się księciu zrobiło biednej Jadwigi, której on nie miał serca wyjawić prawdy o postępkach własnego, niewiernego brata.
— Mój brat na ciebie nie zasłużył — dodał cicho ponury jak jesienna słota i żałował, że nie miał przy sobie dzbana z miodem, by sobie ulżyć.
Księżna zmrużyła oczy, ale nie zdążyła nic rzec, bo usłyszeli przeraźliwe bicie dzwonów.
— Biją na trwogę? — spytała Jadwiga z rozszerzonymi strachem oczami.
— Pewnie pożar we wsi nieopodal — wyjaśnił ze wzrokiem wbitym w kopułę kaplicy, wciąż nasłuchując. — Nie bój się, pani. Zamku nic nie spali — skłamał, aż zęby go zabolały, gdy je zacisnął i bał się trochę, by go kara boska w tym świętym miejscu nie spotkała.
— Ufam ci, książę. Dlatego mam dla ciebie zadanie... — rzekła, ale w połowie myśli się zawahała.
Książę czując jej niepewność, dodał:
— Przy mnie mów otwarcie, pani.
— Tak ciężko mówić, gdy zdrada czai się wokół... Nie chcę, by to się dostało w niepowołane uszy — Zacisnęła palce na sukni, zdradzając zdenerwowanie, co nie umknęło uwadze księcia.
— Zatem niech to słyszą jeno moje uszy...
Wnet znalazł się w pobliżu i klęknał przed nią tak, jakby to nie książna przed nim siedziała, a królowa na swym obitym w złoto tronie. I sam w tej chwili przyrzekł sobie, i Bogu Najwyższemu, strzec jej, choćby miał za to życie oddać, być pokornym i oddanym wasalem, stać się jej obrońcą przed wszystkimi... Nawet własnym bratem.
— Przysięgam ci, pani, że masz we mnie swego sprzymierzeńca i... przyjaciela — rzekł uroczyście, z ręką na sercu, oddając należny pokłon, ale oczu z niej nie spuścił.
W sercu Jadwigi rozpromieniała duma i wzruszenie, ale wnet je opanowując, pochyliła się nad uchem księcia, zachęcona jego słowami i ciepłym spojrzeniem. Wyjawiła szwargowi swój plan odwiedzenia wielkiego mistrza od wojny z jej mężem. Skirgiełło wysłuchawszy jej mowy, skinął głową i bez jednego słowa sprzeciwu, oddalił się, wypełniając wolę swej pani.
Jogaila
Zamek w Wilnie. Grudzień 1389 roku.
— Są jakieś wieści z Mazowsza?
Wielki kniaź zwołał radę książęcą w końcu grudnia, w chwili przypadającej na czas Szczodrych Godów. Brakowało jeno najmłodszego z olgierdowych synów, Świdrygiełły, który przebywał u ich matki Julianny z Tweru w Witebsku. Jogaila miał nadzieję wspólnie z obecnymi braćmi ustalić strategię przeciwko zdradzieckiemu kuzynowi, którego ataku spodziewał się lada dzień.
Wigunt i starszy Korygiełło spojrzeli po sobie, widząc siedzącego na tronie brata w nieciekawym humorze, którego lodowatego serca nie był w stanie skruszyć nawet czuły list od ich matki z okazji rychłego Narodzenia Pańskiego.
— Siedzi w norze u Janusza Mazowieckiego, szczur przebrzydły — Skirgiełło umoczył usta w trunku i splunął na posadzkę.
— Kiedyś się z niej wychyli — rzekł kniaź, obrysorując palcami ręczne zdobienia podłokietnika tronu.
— Ponoć młodszy z piastowskich książąt, Siemowit, nie jest mu przychylny, bracie — dodał rzeczowo Korygiełło.
— Za to Danuta Anna owszem — wychylił się Wigunt, czym tylko jeszcze bardziej rozjuszył braci.
— Kiejstutowe nasienie... — zrzędził pijany książę trocki.
W końcu Jogaila, nie mogąc zmieść pijaństwa brata, wykrzyknął:
— A ty precz do karczmy, bo tylko biadolisz!
Nie rozumiał dlaczego jego starszy brat znowu z takim zapamiętaniem oddawał się nałogowi. Pił coraz więcej i coraz rzadziej mógł z nim porozmawiać na trzeźwo. Jego serce i myśli czarne się stały jak smoła i nawet on nie był w stanie już ich odgadnąć.
Skirgiełło ocierając usta w rękaw, zabrał ze sobą strągiew i rzucając kniaziowi nieprzychylne spojrzenie, oddalił się. Jogaila weschnął cicho, patrząc na nieszczęście umiłowanego brata.
— Może napisać do tego Siemowita, aby nam wydał Witolda? — myślał na głos Korygiełło. — Czyż to nie książęta od Piasta przekupni i potrafili się w pień wyrzynać? Ojciec opowiadał. Może i z nami się ułoży.
— Albo wydajmy za niego którąś z sióstr. Cena mniejsza. Jadwigę może?
Jogaila uderzył pięścią w podłokietnik ze złością.
— Dosyć!
Posłał Wiguntowi ostrzegawcze spojrzenie, wymierzając w niego palec.
— Ty pierwszy ożenisz się, jeśli będzie trzeba.
Wigunt nie pozostał dłużny bratu i patrzył na niego z odwagą, nie okazując strachu przed swoim władcą.
— Za jakąś szpetną ruską księżniczkę?
Słysząc, iż Wigunt sypie sól na jego ranę, wstał, gotów pierwszy raz podnieść rękę na krnąbrnego brata i sam własnego gniewu się przestraszył. Decyzja wydania umiłowanej Oleńki za Wasyla Dońskiego była mu tak samo wstrętną, ale nie zamierzał jej zmieniać. I nikt, nawet rodzeni bracia, nie mieli prawa mu tego wypominać.
Przełykając gorycz i uspokajając złość, powiedział do braci:
— Koniec narady.
Odwrócił się od nich, a wtedy Korygiełło szturchnął Wigunta za to, że brata rozgniewał. Obaj wiedzieli, że wzburzeni Olgierdowicze nie myślą rozsądnie, a teraz Litwa potrzebowała swojego mądrego, roztropnego kniazia jak nigdy wcześniej.
— Zostawcie mnie.
Wigunt i Korygiełło odwrócili się, aby udać się do swoich komnat. Jogaila słysząc jeszcze kroki za sobą, powtórzył:
— Powiedziałem. Nie chcę teraz nikogo widzieć.
— Nawet mnie?
Odrócił się gwałtownie. Nie spodziewał się ujrzeć teraz przed sobą swej żony. W czarnej sukni jej włosy wydawały się ciemniejsze, a źrenice nabrały koloru wzburzonego morza.
— Kazałam przygotować wieczerzę. Na cześć twych przybyłych braci — rzekła, posyłając mężowi delikatny uśmiech z dłońmi splecionymi na brzuchu.
Widział w jej oczach jak wielki ból jej sprawiał, nie starając się jej dotknąć, ani zbliżyć do niej. Stali oboje sztywno, jakby oddzielała ich od siebie wysoka palisada. Poczuł zimno na myśl, iż gród jego serca bronił się przed atakiem ze strony tej pięknej niewiasty, która to potrafiła z nim wojować jak niejeden mąż.
— Dołączysz do mnie? — zapytała z nadzieją w głosie, widząc, iż książę milczeć nie przestawał.
— Wezwałem do siebie Hanula. I z nim będę radził. Nie czekaj na mnie, Jadwigo.
Widział, z jakim trudem przełknęła jego słowa, ale nie zamierzał się ugiąć.
— Potrzebujesz wsparcia kupców przeciw księciu Witoldowi? — próbowała dopytać kniahini i powinien był być rad, że chciałą mu udzielić rady i wsparcia jako żona, ale nie teraz, kiedy już nie wiedział, kto był mu wrogiem, a kto przyjacielem.
Sam zatem nie rozumiał jak to się działo, że Andegawence tak łatwo przychodziło obranie go z jego myśli i planów. Przy Jadwidze język mu się rozwiązywał i choć nie chciał, nie potrafił zostawić żony bez odpowiedzi, wiedząc, że sprawiał jej tym ból.
— Mieszczanie wileńscy szanują Hanula. Muszę wiedzieć, czy mnie wesprą, kiedy dojdzie do oblężenia Wilna.
Poczuł dłoń Jadwigi na swoim ramieniu.
— Nie stanie się to, miły. Nie musi dojść do wojny.
Jogaila popatrzył na Jadwigę, zastanawiając się dlaczego bogowie tak sobie z niego kpili. Wkładali w usta jego niewiasty słowa pocieszenia, wiedząc dobrze, iż już nie było odwrotu. Poleje się krew synów Litwy i żadne słowa nie przyniosą mu ulgi.
— Rychłe narodziny Dzieciątka Jesus to czas nadziei. Miej wiarę w to, że Witold ukorzy się przed tobą. Wybaczysz mu wtedy zdradę? — To nie było pytanie, a prośba.
Czy mógłby wybaczyć Witoldowi tak jak Bóg Jadwigi przebaczał grzesznikom? Gdyby miał odpowiadać, odparłby, że nie powinien mieć w sobie odrobiny miłosierdzia dla Witolda. Zdradził go tchórzliwie.
Odpowiedział:
— Skończy w lochu tak jak stryj.
Nie były to jednak myśli księcia a nieuzasadniona chęć udowodnienia żonie, że nie spłynęła na niego żadna łaska nawrócenia i jeśli będzie trzeba, postąpi z wrogami tak jak jego ojciec, Olgierd. Tylko jego wewnętrzne przekonanie, że można czynić inaczej, chroniło jego sumienie.
— Złość odbiera ci rozum — stwierdziła Jadwiga.
— Dołącz zatem do mych braci, aby się na niego nie narażać.
Odwrócił się, nie chcąc widzieć miny Jadwigi. Jej ból był jego bólem, a jej ciężar, jego ciężarem. By nie dać się przygnieść i zgasić, musiał trwać przy swoim, a trucizna wlana w ich wzajemne miłowanie, rozprzestrzeniała się sama. Wybrał przecie. To Litwę miłował bardziej i jej winien służyć.
Usłyszał jeno jak żona odchodzi bez słowa.
***
— Jesteś pewny, książę? To duża suma.
Hanul patrzył na swego kniazia niepewnie.
— To nie rabunek, a pożyczka! — uniósł się Jogaila, a widząc jak kupiec uniżył głowę ze strachu, opanował ton. — Potrzebujemy środków na obronę Wilna. Popytaj zatem zachodnich kupców. I zapewnij o przychylności i ochronie ze strony wielkiego kniazia.
— Mieszczanie będą ci wdzięczni, panie. Obawiam się jednak, iż część z nich może być bardziej przychylna księciu Witoldowi.
— I w tym swoje zadanie, Hanulu. — Książę wstał z tronu i podszedł do mieszczanina z Rygi. — Znajdziesz ich i przeciągniesz na moją stronę.
Olgierdowicz rozłożył ręce i uśmiechnął się, pokazując Hanulowi łatwość swojego przebiegłego planu.
— Widzą w księciu Witoldzie obrońce dawnych obyczajów — odparł Hanul. — Tobie zaś bliżej do wojny z Zakonem. Witold ułoży się z nimi kosztem oddania całej Żmudzi i gwarancji zaprzestania rejz.
— Prędzej czy później Witold ich zdradzi albo Zakon jego.
— Nie zapominaj książę, iż niedawno zwolennicy księcia na wieść o jego ujsciu z Grodna, spalili wieś i omal żywcem nie podpalili wiernych w kościele.
— Pamiętam — odparł surowo.
Słyszał jeszcze bicie dzwonów w uszach. Na samą myśl, iż Jadwiga popędziła, aby rozpędzić tłum, czuł złość i strach. Gdyby był na miejscu, kazałby pochwycić wichrzycieli i przebadać, a tymczasem jego żona po prostu odjechała.
Hanul był zdziwiony zachowaniem swojego księcia. Był pewien, iż będzie dążył do pojednania z kuzynem, a tymczasem kupiec odniósł wrażenie, że sam chciał tej wojny, nie wierząc w to, że jest w stanie ją powstrzymać.
— Zdrajca jest blisko. Nie ufaj nikomu. Nawet najbliższym.
— Miarkuj słowa, kupcu.
Hanul szybko się zreflaktował, mówiąc:
— Wybacz, książę.
— Znasz swoje zadanie. Odejdź zatem.
Hanul ukłonił się księciu i odszedł, mijając w drzwiach wartowników.
Jogaila kazał sobie nie przeszkadzać. Musiał pomyśleć. Musiał zacząć przygotowania do wyprawienia Oleński, a tymczasem odpowiedź od Wasyla nie nadchodziła. Zaczął też zbierać środki na wojnę, ale zima była sroga i jego lud bardziej przejmował się tym, czy będą mieli co włożyć do garnka niżli bratobójczymi wojenkami.
Spędził w sali tronowej długie godziny, aż przyszła pora udania się na spoczynek. Nie odwiedził żony i braci podczas wieczerzy. Słyszał, że następnego dnia zarządzono, aby urządzić kulig, gdyż śniegi w Wilnie dopisywały, ale nie miał ochoty na zabawę.
— Panie?
Wiedząc, iż sługa nie przybyłby bez ważnych wieści, pozwolił mu mówić.Rozpoznał w człowieku zaufanego swego brata, Skirgiełły.
— Książę Skirgiełło prosi, aby go wykupić z karczmy. Jego kompania opiła karczmarza z trunków i jadła, czyniąc szkody wielkie.
Złość księcia wreszcie znalazła swoje ujście niczym rwąca rzeka.
— Psia krew! A kto mu kazał leźć do karczmy?
Goniec zawahał się nim rzekł:
— Ty, panie.
Przyznając słudze rację, uśmiechnął się w kąciku. I kolejny dowód dostał na lojalną służbę swego brata. Nawet gdy ten go w złości wyrzucał z zakmku do karczmy, ten posłusznie to czynił. I zaraz złość księciu na brata przeszła.
Książę wydał dyspozycje oraz wystosował prośbę, aby karczmarz puścił jego brata i udzielił gościny do rana.
Skirgiełło
Lasy pod Wilnem. 25 grudnia Roku Pańskiego 1389.
Kulig jaki zarządzono o brzasku dał wileńskim dworzanom wiele radości. Jadwiga zaraz po poraannej mszy, równeż radosna z okazji Narodzenia Pańskiego zamierzała dołączyć do Olgierdowiczów.
Zaprzeżone konie czekały przy saniach tylko na parę książęcą.
Książę trocki nie miał ochoty dołączyć do reszty. Głowa pękała mu na pół, a plecy bolały od spania na niewygodnym sienniku. Skirgiełło postanowił zaczekać przy ognisku, udając się na polowanie.
Zarówno Jogaila jak i Jadwiga długo kazali na siebie czekać. Odziana w grube futro od najlepszego wileńskiego kuśnierza, kniahini przypominała mu przepiękną leśną boginkę. Ukłonił się jej na powitanie.
— Widzę, żeś zdrów, książę. A słyszałam, że kazałeś się wodą polewać.
— Ciepłota mi nie doskwiera jak widać. Tylko ból głowy.
Jadwiga uśmiechnęła się cierpko, bo żarty się księcia jak zwyke trzymały.
— Ruszamy — usłyszeli za sobą.
Zza pleców brata wyłonił się wielki książę. Nie raczył nawet rzucić okiem na swą żonę, na co Skirgiełło przygryzł wewnętrzną część policzka. Poczuł ciepłą krew na języku.
Obserwował jak Jogaila pomaga Jadwidze usiąść w saniach. Zamienili ze sobą słowo, po czym Jogaila pomógł Jadwidze osłonić dłonie przed mrozem. Białe rękawiczki z kozlęcej skóry sięgały jej do łokci.
Książę odprowadził wzrokiem Jadwigę i Jogailę. Sam przywołał do siebie łowczego i udał się na polowanie. Udało mu się upolować kilka zajęcy i ustrzelić ranną sarnę. Zajechał konno na dziedziniec zamkowy akurat w chwili, gdy wjechały sanie z książęcą parą.
Poklepał swojego konia po grzbiecie i przyglądał się bez słowa jak jego brat wstaje z sań, nie czekając na swoją kniahinię. Po minie brata, którego lepiej od swojej głowy znał, wiedział już, iż między nim a Jadwigą doszło do kolejnej zwady. Mijając go, nawet go nie pozdrowił, szedł szybkich krokiem, odziany w grube baranie futro.
Skirgiełło zszedł z konia, podał lejce stajennemu i podszedł do sań, w których z godną prawdziwej królowej powagą siedziała Jadwiga, po której twarzy nie sposób było spostrzec, iż cierpiałą z powodu zachowania męża. Podał jej swą odzianą w skórzaną rękawice dłoń i pomógł wysiąść z sań. Był jej sługą i poddanym, że nawet drwiące śmieszki kompanów nie mogłyby tego zmienić. On — Pan na Trokach, syn wielkiego Olgierda — sługą niewiasty z rodu Andegawenów.
— Polowanie się udało, książę? — Zagaiła rozmowę kniahini.
— Na śniegu łatwiej wytropić zwierzynę, pani. Wyprawimy dziś ucztę! — zaśmiał się, pokazując Jadwidze przewieszone przez powóz sarnie truchło.
— Ja poszczę razem z wiernymi wschodniego obrządku — przypomniała Skirgielle Jadwiga, aby bardziej rykorystycznie podchodził do postu.
— Wedle życzenia, kniahini.
— Wybacz książę, ale pragnę się pomodlić. — Ton Jadwigi stał się bardziej oficjalny, więc ukłonił się jej na pożegnanie i poczekał, aż odejdzie wraz z damami swego dworu.
Jogaila
Komnata wielkiego księcia. Tego samego dnia.
Mało miał chwil ostatnio jak takie, gdy w ciszy mógł oddać się kąpieli. Opanasz dolał mu do wanny ciepłej wody a unosząca się para wodna otulała go jak ciepły kożuch.
Zamknął oczy i starał się nie myśleć o niczym. Ani o Oleńce, która odmówiła mu dzisiaj udziału w kuligu, na który się zgodził, aby ją rozweselić, ani o Jadwidze, za którą tęsknił, a która jednym słowem potrafiła go wyprowadzić z równowagi jak nikt inny.
Sanna była dobra, więc sanie jechały gładko. Mrożne powietrze owiewało twarz księcia, a na licach kniahini zostawiało czerwone place.
— Mróz ci doskwiera? — zapytał Jogaila z troską, bo nie chciał, aby Jadwiga zachorzała jak on przed laty podczas przejażdżki.
Jego bogowie cudem ze szponów śmierci uratowali, ją zapewne Jej Bóg od razu by go siebie przywołał, bo taką miała w Nim ufność, że poszłaby za śmiercią jak owieczka za swym pasterzem.
Nakrył Jadwigę grubą skórą, na co z wdzięczności się uśmiechnęła do niego i przytuliła do jego boku, aby im razem w tej drodze ciepło było. Bliskość żony nie na rękę mu jednak teraz była, bo sam ze sobą zaczął toczyć walkę. Post się skończył i czuł, iż Jadwiga będzie go oczekiwać w swej łożnicy.
— Dał Bóg dziś piękną aurę. Nawet niebo raduje się z narodzenia dzieciątka.
Spojrzał w górę i rzeczywiście jak okiem siegnąć, niebo było czyste, a promyki słońca rzucały na śnieżną otulinę niesamowity blask.
Jogaila skinął jeno głową, gdyż nie wiedział, co ma jej rzec.
— Przez cały czas oczekiwania na Boże Narodzenie, modliłam się do Archanioła Gabriela, aby i nas Bóg pobłogosławił dziecięciem.
— Wojna to nienajlepszy czas na powicie dziecka — stwierdził twardo, patrząc Jadwidze w oczy.
Na tle ośnieżonych gałęzi drzew jej twarz była jeszcze bledsza, a przy tym piękniejsza.
— Dziecko przynosi nadzieję.
— Nadzieja tylko głupców matką.
Jego słowa uderzyły Jadwigę w serce, ale nie chciał, aby miała złudne oczekiwania. Jeśli do teraz nie poczęła dziecka, on nie zamierzał czynić nic, aby to zmienić w najbliższej przyszłości.
Jadwiga odsunęła się od męża, widząc, iż temu humor już od rana nie dopisywał.
— Pozwól, iż podtrzymam w sobie tę nadzieję, aż ty zmądrzejesz, książę.
Spojrzeli po sobie wrogo. Księżna dziarsko zadarła głowę, a wielki kniaź ciskał w nią perkunowe gromy, których to jednak się nie zlękła.
Resztę drogi do zamku słowa ze sobą nie zamienili.
Otworzył oczy, obmywając twarz. Woda była zimna prawie, a przecież dał polecenie swemu łaziebnemu, aby pilnował, aby nie wystygła. Musiał długo już tak siedzieć, a nadal czuł przejmujące zimno w kościach.
— Opanasz! — zawołał sługę a ten zjawił się migiem, niosąc ze sobą płutna.
Wstał i zaczął się wycierać.
— Wezwij do mnie Skirgiełło.
Wczoraj po pijacku nie miał jak z nim na poważnie mówić, a chciał się z nim naradzić w sprawie próby ułożenia się z Siemowitem z Mazowsza.
— Książę Skirgiełło ucztuje razem z księżną i jej dworem, panie.
Jogaila westchnął z niezadowoleniem. Zdał sobie wtedy sprawę, iż ostatnimi czasy w postne dni, kiedy Skirgiełło przebywał na zamku, często razem jadali, co uraziło jego męską dumę. Przecie potrzebował teraz Skirgiełły jak nigdy wcześniej. Litwa potrzebowała wszystkich braci Olgierdowiczów. Powinni razem czynić przygotowania do wojny, a on wolał towarzystwo niewiast, duchownych i wileńskich mieszczan, których Jadwiga do siebie zapraszała.
Postanowił wbrew sobie, że do nich dołączy. Był w końcu dzień Narodzenia Pańskiego. Szedł właśnie korytarzem w stronę komnat żony, gdy usłyszał donośny głos brata.
— Tylko to mi najlepiej wychodzi. Moczygęba ze mnie i głupiec! — Jogaila usłyszał zza drzwi dźwięk rozbijanego dzbana.
Litwin zagryzł zęby ze złości, iż jego brat rodzony pijany przebywa w towarzystwie jego żony, nie okazując jej należytego szacunku, pokazując się jej w tak marnymm i niegodnym księcia stanie.
— To nieprawda — rzekła Jadwiga z przekonaniem.
Tocząca się rozmowa wydawła się Jogaile na tyle interesująca, iż postanowił jej nie przerywać. Stanął, nasłuchując, jakby los miał objawić przed nim jakąś tajemnicę.
"Nie ufaj nikomu" — usłyszał we własnej głowie słowa Hanula.
Uchylił lekko drzwi, aby lepiej słyszeć, a w szparze widział jeno skrawek sylwetki kniahini i odwróconą do niego plecami, zgarbioną postać brata, która trzymała w dłoniach dzwan piwa.
— Jogaila nic ze mnie nie ma pożytku. Awanturnik jestem, głąb... i jedynie wstyd mu przynoszę. Jego historia zapamięta. On jest wódz... Większy od naszego dziada. Większy nawet od ojca będzie... Mnie... — Skiergiełło machnął ręką i wychylił dzban.
Jogaila poczuł żałość w sercu słysząc, iż brat tak nisko się cenił. Zastaawiał się, czy tak mało mu dał powodu swej braterskiej miłości, czy nie wie jak bardzo go potrzebował?
— Tyś też z rodu Giedymina, książę. Płynie w tobie ta sama krew, co w twoim bracie. Możesz być tak samo wielkim władcą jak on.
Słowa Jadwigi zalały duszę i serce Jogaiły jak trucizna. Palić zaczęły jego ciało i umysł. Poczuł zazdrość tak silną, że zaciskajac dłonie kurczowo, zbielały jak po wielkim wysiłku. Choć słowa rzeczone przez Jadwigę były prawdą i nigdy nie ujmował swemu bratu niczego, nie spodziewał się ich usłyszeć z ust swojej niewiasty.
Zazdrość z nim wybrała pojedynek i rozchylił drzwi od prywatnych pokoi Jadwigi.
Jadwiga nie wydawała się zaskoczona widokiem ukochanego księcia, ale jej twarz pozostała niewzruszona. Skirgiełło zaś, widząc brata, zjeżył się i opuścił dzban na stół, nie chcąc dawać bratu powodu do jeszcze większej złości.
Jogaila popatrzył na Skirgiełło wilkiem, iż ten, kiedy spojrzenie odwzajemnił, sam się zagotował. Po trunkach niewiele trockiemu księciu było do bitki, choćby nawet z bratem rodzonym i swym panem, jeśli tylko choć słówko by rzekł na temat jego pijaństwa.
— Bracie kochany... Radujmy się z narodzenia Jezusa Chrustusa! — zaśmiał się, ocierając twarz, na której reszta trunku została.
Wstałby, ale nie miał na to dość siły w nogach i dobrze mu się siedziało.Jogaila powoli podszedł do brata z miną nietęgą, aż w końcu znalazł się koło niego i pochylił nad nim.
— Za mało wybiłeś? — zapytał, z góry znając odpowiedź.
Od jego brata śmierdziało gorzej niż od szynku w karczmie. Usta księcia trockiego wykrzywiły się w nieprzyjaznym uśmiechu i zaczął się śmiać jak opętany.
— Bratu żałujesz? Może sam się napijesz z nami? A zapomniałem! — Uniósł palec w górę i znów się zaśmiał w głos. — Ty wolisz ziołowe napary...
Wielki książę zagryzł zęby. Jadwiga, czując w powietrzu gęste powietrze, które zawisło między braćmi jak burzowe chmury, stanęła za Jogaiłą, gdy jego brat do końca pociągnął z dzbana i zamroczony, przymknął oczy.
— Niechże odpocznie. Nie jest sobą.
Skirgiełło z ledwością uniósł głowę.
— Bracie... Kniahini — mruknął niewyraźnie i zaczął przypatrywać się książęcej parze. — Kochani moi. Jakże się cieszę, że was widzę. Oboje. Razem.
Jadwiga z Jogailą spojrzeli po sobie, a księżna w duchu zaczęła się zastanawiać, ile w słowach księcia było prawdy. Bo czy do prawdy byli tu razem czy już osobno?
— Kniahini i kniaź... Obok siebie. Na zawsze — mruczał, patrząc Jogaile w oczy. — I żadna przeklęta wie...
— Dość! — Jogaila przerwał bratu w pół słowa, uderzając dłonią w stół. — Warsz! — zawołał po sługę swego brata. — WARSZ! — krzyknął donośniej, gdy ten nie usłyszał za pierwszym razem.
Zjawił się nieobecny, jakby go kto ze snu zbudził.
— Tak, panie?
— Zabierz księcia do jego komnat — polecił słudze.
Książe, widząc, iż już nadużył gościnności swojej bratowej dobrodziejki, wstał sam. Odepchnął biednego człeka, który chciał mu pomóc z dużą siłą jak na pijanego.
— Wynocha! — krzyknął na swego człowieka tak ostro, iż się spodziewał uderzenia ze strony księcia, ale pan trocki pozwolił mu odejść w spokoju.
Otarł jeszcze nos w rękaw, posłał bratu niezadowolone spojrzenie, a kniahini niezdarny ukłon i zostawił ich samych.
Jadwiga odprowadziła smutnym wzrokiem szwarga, żałując go i bolejąc nad jego niedolą, która go pchała w stronę nałogu. Jogaila zaś nie podzielał zdania swej żony i nie chciał, aby nad jego bratem się teraz litowała.
— Będę się modlić za twego brata, mężu — rzekła już łagodniej, jakby cała złość, którą początkowo od niej poczuł, wyparowała.
— Matka nie raz się modliła, a ojciec nie jeden kij na nim połamał, a czy mu rozumu od tego przybyło?
Wspomnienie ojca wywołało w nim chwilowe uczucie nostalgi, krusząc lód na jego twarzy, co Jadwiga wzięła za oznakę skruchy.
Zbliżyła się do niego, przytulając się do jego pleców. Jogaiła zesztywniał, jakby miał obok kogoś obcego, a jednocześnie tak bardzo ckniło mu się do jej ciepła i bliskości, której musiał sobie odmawiać.
— Książę zasługuje na twoją miłość.
A czy zasługiwała na nią jego lelija?
Odsunął się od Jadwigi, nie czując ciężaru odtrącenia, jaki na nią spłynął, gdy tylko zamknął za sobą drzwi od jej komnaty.
____________________________
Krótka informacja.
Tak, kolejny raz chcemy Was przeprosić za zwłokę. Niestety pisanie musiało zejść na dalszy plan, ale chcemy Was zapewnić, że nie rezygnujemy z zakońćzenia tej historii, do którego nieuchronnie się zbliżamy. Nie umiemy powiedzieć dokładnie ile rozdziałów zostało, 2 czy 3. Być może troszkę więcej, ale nieuchronnie to opowiadanie zbliża się do zwieńczenia po niemal półtora roku pisania z wielkimi przerwami, za które jeszcze raz chcemy Was przeprosić. Podkreślamy jednak, że zawsze publikujemy w tym momencie, w którym jesteśmy pewne, że tak chciałyśmy to napisać. Jeśli jesteście ciekawi jak to wszystko się skończy i czy być może bedzie coś dalej, prosimy o cierpliwość ;) A za Wasze wsparcie jeszcze raz z serca dziękujemy ♥
A teraz już bez biadolenia, życzymy miłej lektury.
PS. Jeśli po tym rozdziale nie będziecie chcieli czytać dalej, zrozumiemy doskonale ;)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro