ⱤoɀʣìɑԎ 24
Jadwiga
Komnaty księżnej. Noc z 17 na 18 kwietnia Roku Pańskiego 1389.
Jadwiga zachichotała głośno, gdy jej najukochańsza dwórka zrobiła kolejny obrót. Nie, żeby panna Lackfi lubiła nazbyt popisywać się tańcami przed całym fraucymerem, bo dworowano sobie, że dopiero kufel piwa był skłonny ją namówić, jeno chciała swej księżnej udowodnić, iż jej skręcona kostka z pomocą maści od księcia Skirgiełło należycie się wygoiła i ślad po bólu już nie pozostał.
Węgierskiej królewnie cieplej się na duszy zrobiło na myśl o wiernym Olgierdowiczu, który tyle serca wkładał w leczenie jej dwórki. Książę, awanturnik i cyrulik, cóż to za kuriozalne połączenie.
— Wystarczy, Margit — rzekła Jadwiga, ocierając łzy z kącików oczu. — Nie powinnaś jej jeszcze forsować.
— Jak zatem widać z moją nogą dobrze, nie musisz się już martwić, Jadwigo.
Uważny, a zarazem zatroskany wzrok młodej Andegawenki, której jedną z licznych cnót była zdolność odgadywania ludzkich nastrojów z nabytą zręcznością, spłynął po twarzy roześmianej Margit.
— A z sercem? — spytała, patrząc dawnej piastunce w oczy.
Tak jak się spodziewała jej powiernica rychło spuściła wzrok na swe ciżmy.
— Te Sirputisa na pewno teraz lgnie do ciebie.
— Nie mogę o nim wspominać, pani. Obiecałam, że wyrzucę tę grzeszną miłość z pamięci.
Jadwiga przekrzywiła głowę z powątpiewaniem, bo patrząc na to, z jakim uwielbieniem i czułością zerkała na swego bojara za każdym razem, gdy mijali się na korytarzu zamkowym mówiło co innego o sile jej uczucia, które nie mniejsze było niż biednego Sirputisa, przed którym to uciekając, właśnie poślizgnęła się i wykręciła nieszczęśliwie stopę.
— Dziwna rzecz... Miłowanie — Zamyśliła się Jadwiga, co ostatnimi czasy często się jej zdarzało. — Spada na człowieka, nawet gdy tego nie chce. Ale czy samo może być grzechem?
— O czym mówisz?
Księżna ocknęła się i popatrzyła z nadzieją w stronę swej dwórki. Jako jedyna z jej otoczenia zaznała już uciech w łóżu z mężczyzną, co prawda bez ślubu, nawet w pogańskim obrządku, ale nie miała nikogo innego do kogo mogłaby się zwrócić. Maria długo nie nacieszyła się mężem, a każde wspomnienie wciąż wywoływało u niej smutek większy niż ten Jadwigi na rocznicę śmierci Wilhelma, zaś pozostałe księżniczki wciąż były niezamężne, a wielkiemu księciu jakoś nie speszyło się, by je odesłać z dworu, zwłaszcza jego najukochańszą Oleńkę.
— Tylko ty możesz mi pomóc. Powiedz... Czy oddając się mężowi, można grzeszyć, skoro to Bóg nas ze sobą połączył? Jak połączyć miłość do męża z miłością do Boga?
Margit zamrugała parokrotnie, bo powszechna była już wieść o niezwykłej mądrości młodej królewny, że trudno było czasem za nią nadążyć, a im starsza się robiła, tym trudniejsze zadawała pytania, że głowa biednej Margit puchła jak bania.
— Obawiam się Jadwigo, że nie jestem najlepszym doradcą. Może powinnaś zapytać Radlicy?
— Jest biskupem i nigdy nie miłował jak mąż. Margit... — dodała cicho, a jej głos darł się na strzępy z przejęcia, bo jakże inaczej mogłaby ją poprosić o radę, nie mówiąc tego, co niewieście mówić nie przystoi. — Ja... naprawdę nie wiem co mam już czynić.
Panna Lackfi przyjrzała się Jadwidze w skupieniu, a gdy w końcu pojęła, co między słowami próbuje przekazać księżna, uśmiechnęła się. Wciąż miłe było jej wspomnienie małej Jadwisi, gdy podobnie oczy w nią wlepiała, jakby to Margit miała przed nią cały świat odkryć.
— Ty pani, nie musisz nic robić — rzekła uspokajająco. — Jeśli kochasz księcia i on kocha ciebie, pozwól sobie przyjąć ciężar waszego miłowania, a wszystko samo się potoczy i oboje zaznacie szczęścia.
Oczy dwórki ku górze wzniosły się tajemniczo, a na jej ustach zakwitł spory uśmiech, ale to wcale Jadwigi nie uspokoiło, bo wciąż minę miała poważną. Pragnęła rozwiązania, odpowiedzi, a nie kolejnych uników w trosce o zbawienie jej grzesznej, niewieściej duszy.
Odetchnęła ciężko, nim spytała:
— Jak?
Dwórka przekrzywiła głowę w wyrazie chwilowego niezrozumienia.
— Jak mam.... — dodała księżna ze wstydem, a zaraz zapragnęła, by ziemia się rozstąpiła i zabrała ją ze sobą.
Margit, wybawiając ją z niedogodności, nachyliła się i zaczęła szeptać na ucho Jadwigi, od czego policzki zaraz jej się zaróżowiły. Gdy się odsunęła, zachichotała, bo dawno nie widziała Jadwigi tak zlęknionej i ciekawskiej jednocześnie.
— Ale... tak?
Dwórka kiwnęła wymijająco głową z blond warkoczem upiętym wysoko, po czym zakryła ręką napad śmiechu, co już mniej sie Jadwidze spodobało i dała to swej dwórce odczuć.
— Nie godzi się...
— A czy Bóg zsyłałby na nas radość, gdyby jej dla nas nie chciał? — spytała panna dworska z pokrzepiającym ciepłem w głosie, które odganiało wątpliwości jej pani. — Zaufaj swemu sercu, Jadwigo. Ono wie najlepiej co czynić.
Wzruszenie odebrało królewnie mowę i przytaknęła głową, choć tyle słów chciała wyznać swej powiernicy, tyle wdzięczności jej okazać, co by chyba mury zamku skruszyły. Wierna, poczciwa Margit nie miała najmniejszego pojęcia jak bardzo tego potrzebowała, by ktoś wreszcie odegrał od niej ciemne chmury.
Nastrój Jadwigi tak bardzo się poprawił, iż zaraz zaczęły się śmiać, jak za dobrych, starych dziejów w budzińskim zamku, z dala od krzyżackich intryg, obcego kraju i niepewnego losu.
Wtem drzwi się otworzyły i stanęła w nich Erzsebet. Obie panny zerknęły na nią przelotnie, wciąż żartując sobie z tego, o czym młodym pannom wolno rozprawiać jedynie pod nieobecność matron.
— Dołączysz do nas, droga Erzsebet?
Spojrzenie dwórki omiotło uradowaną twarz swej pani, ale wnet padło na drewniane deski komnaty.
— Wolałabym udać się na spoczynek, jeśli pozwolisz — rzekła rzeczowo, chłodnym głosem, który od razu zwrócił uwagę księżnej.
— Jesteś markotna... — zauważyła. — Stało się coś?
— Nie! — zaprzeczyła, ale jej oczy zdradzały zbyt wiele z tego, co przed bystrym okiem Jadwigi próbowała skryć. — Tylko zmęczona.
Jadwiga zauważyła, iż siostry popatrzyły na siebie, jakby prowadziły między sobą niemą rozmowę, ale pocieszająca pogawędka ze starszą z sióstr i dobry humor nieco zaburzyły jej zdrowy osąd.
— Poczekam na księcia... Zapewne będzie się chciał pożegnać przed wyjazdem do Trok.
Erzebet nabrała powietrza w usta i skrzywiła się nieznacznie.
— Książę jest zajęty i... — rzekła, opanowując rosnące zdenerwowanie — nie przyjdzie. Powinnaś się już położyć.
— I ty także, droga siostro, bo zmęczenie odbiera ci rozum — odezwała się Margit, posyłając młodszej córce Lackfiego karcące spojrzenie, po czym przerzuciła wzrok na Jadwigę. — Pościele ci.
— Erzsebet to zrobi — zdecydowała Jadwiga, nie odrywając oczu od Erzebet, która pod wpływem Jadwigi w sobie się skuliła i z uniżeniem pochyliła głowę.
Starsza z sióstr dygnęła z pokorą, a wychodząc mruknęła coś niezrozumiale do siostry po węgiersku, choć zapewne nie były to życzenia dobrego spoczynku.
Jadwiga jednak musiała poznać powód dlaczego jej dwórka wyraziła się o jej mężu z taką wrogością, skoro to ona zazwyczaj stawała w obronie księcia i czyniła to z rycerską fantazją. To po krnąbrnej Margit prędzej spodziewałaby się takiego zachowania niż po cichej i radosnej Erzsebet.
Podeszła do niej, śledząc każdą zmarszczkę na jej twarzy, każdą zmianę.
— Czy książę coś mówił?
— Nie, pani — mruknęła posępnie.
— Zatem muszę być przygotowana — odparła z dumnie uniesionym podbródkiem i skrywanym uśmiechem.
— Jadwigo... a jeśli się rozczarujesz? Jeśli książę Jogaiła nie przyjdzie...
— Nie wyjechałby bez pożegnania — odparła pewnie, choć cień położył się na jej twarzy, a smutek zaświecił w oczach, nawet gdy odrzuciła tę myśl.
— Zapominasz pani, że to mężczyzna. A oni z natury są kłamliwi, źli...
— Nie mój mąż. On... nie jest zły. On...
— On... nie jest godzien twej miłości — wyrzuciła na wydechu Erzsebet, ale łagodnie i ze współczuciem, choć jeszcze przed chwilą chciała wykrzyczeć jakim łotrem jest mąż jej ukochanej Jadwigi, ale nie potrafiła tego zrobić, gdy ta młodziutka wciąż niewiasta tak wielką ufność pokładała w swym oblubieńcu.
Jadwiga zastygła w bezruchu, poczuła zimno komnaty, które przeszyło ją na wskroś, a oczy zapadły się do ziemi.
— Coś zobaczyła? — spytała z bolącym sercem.
***
— Pani... Rzeknij coś, błagam...
Erzsebet padła przed swoją panią na kolana i chwyciła jej dłonie, choćby miała na klęczkach błagać ją o przebaczenie.
Jadwiga siedziała nieruchomo na swoim krześle z wysokim oparciem i jej jedynym znakiem życia było to, iż jej źrenice poruszały się, jakby jej głowa myślała nad czymś intensywnie.
— Wybacz mi, księżno! Mrok musiał mnie zwieść. Każ mnie do lochu wtrącić, głupią! — Zzałkała, przerażona tym, iż własnymi słowy złamała serce swojej przyjaciółki i władczyni.
Jadwiga wypuściła dłoń z objęcia swojej dwórki, ale nie było w tym geście niechęci. Młodsza panna Lacfki palce miała tak nieprzyjemnie chłodne od wieczornego powietrza, że dreszcz przeszedł ją całą.
— Zimno... — rzekła jeno słabym głosem.
Erzsebet starła łzę z policzka i natychmiast wstała po futro przewieszone przez oparcie krzesła po przeciwległej stronie. Okryła nim ramiona księżnej litewskiej, jakby na zewnątrz panował mróz.
— Zostaw mnie samą.
Młoda dwórka przyjrzała się jeszcze raz pochmurnej twarzy swojej pani, ale posłusznie wstała, bo też sama miała ochotę wybiec z jej komnat, nie mogąc znieść jej milczenia, które było do niej niepodobne. Przecie nie raz zrobiła garderobianym awanturę, gdy te zapomniały uprać sukni darowej jej przez królową Elżbietę, a którą chciała włożyć na siebie na wspomnienie jej urodzin.
Kiedy drzwi komnaty ponownie się zamknęły i została sama, Jadwiga wstała otulona w futro od męża i podeszła do zamkowego okna.
— Czego mi nie mówisz... Czego tak się lękasz — zapytała na głos, ale nie odpowiedział jej nawet szum kwietniowego wiatru, za to przeszył ją jak zimne ostrze przez jej cienką koszulę.
Jogaila
Kiernów, świątynia Perkuna. Kwiecień 1389 roku.
Dwójka strażników księcia stanęła u wrót świątyni, reszta trzymała się w pobliżu na wypadek, gdyby księciu litewskiemu groziło jakieś niebezpieczeństwo, nawet tu, w świętym dla Litwinów miejscu.
Noc się zbliżała, księżyc był w pełni i drogę wszelkim podróżującym rozświetlał jak łuna ognia, za to z chmur czarnych jak ropa zaczął siąpić deszcz. Zmoczył nieznacznie włosy Wielkiego Księcia, ale zimne krople jedynie osiadły na zwierzęcym futrze, które miał zawieszone na ramionach.
Choć wnętrze świątyni było oświetlone pochodniami, podszedł do ściany i chwycił za łuczywo, które mu wnętrze drewnianego chramu jeszcze bardziej rozjaśniły.
Przystanął kilka kroków przed Zniczem — ogniem, którego pilnowały dwie strażniczki odziane w białe lniane suknie z narzuconymi kapturami na głowach, że ich pięknych twarzy ujrzeć było nie sposób. Rozpoznając postać wielkiego kniazia, bo rzadko jaki wielmoża zapuszczał się głęboko w knieję, wstały z klęczek, minęły go i odeszły, nawet wzroku nie podnosząc.
Jogaila zadarł głowę i ujrzał wówczas patrzący na wszystkie strony świata posąg Perkuna, wyższy od tego stojącego przed świątynią w wileńskim Świętym Gaju. Ogień zapalony na jego cześć ciskał iskry, a ostry dym i ciepło uchodziło w górę i wylatywało w otworze w gontowym dachu, którym za dnia ulatywało ptactwo.
Spojrzał zaraz w dół na stos ofiarny, który Perkuna miał przebłagać o dobry los. On dzisiaj nic dla niego nie miał, prócz pytań, które sam chciał mu zadać. Spojrzeć w oczy posągowi, jakby podstawiony bałwan, jakby go nazwała Jadwiga, miał do niego przemówić. I on sam w coraz większą to poddawał wątpliwość. Bo też jakie znaki bóg piorunów mógłby na niego zesłać? Bóg Chrześcijan ponoć uzdrawiał i pozwala ludziom powstać z martwych. Czy to znaczyło, że jest bardziej władny, niż bogowie, których jemu czcić przyszło?
Długo patrzył, a złość go paliła bardziej niż święte płomienie kiedykolwiek będą.
— Dlaczego? — zapytał wreszcie uosobienie Perkuna, nie spodziewając się odpowiedzi. — Dlaczego rozpaliłeś we mnie żar, aby go ugasić? Czym ci zawinił? Chronię Litwę i miłuję jak nic na tym świecie!
Nic prócz Jadwigi..., dodał w myślach, aby boga swego nie urazić jeszcze bardziej.
— Dlaczego zatem? — Zacisnął pięść na łuczywie i przez ulotną chwilę chciał ze złością cisnąć żywym ogniem w posąg, aby ten tak samo jej jego serce spaliło się na popiół. Wiedział jednak, że gorszego losu na swoją ojcowiznę sprowadzić by nie mógł, a gniew bogów prześladowałby go do końca żywota.
— To kara za ślub z ochrzczoną? Nie tego chciałeś dla Litwy? — Jogaila uśmiechnął się do siebie z odrazą. — Milczysz... Nie słuchasz.
Jak więc to się działo, że bogowie tak chętnie mówili z Raganą? Dlaczego akurat jej powierzali wiedzę o jego losie?
Za ścianami gontyny wiatr się zerwał potężny, że aż konie zarżały, a z nieba lać zaczęło, jakby kto rzewne łzy ronił.
— Prawda to... — pytał sam siebie. — ...Czy tylko ułuda? — Rzucił ogniem na palący się Znicz, po czym ponownie spojrzał Perkunowi w twarz, jakby go chciał całego przejrzeć. — A może ty nic nie możesz? — zapytał szeptem, ale tak donośnym, że i sam Perkun usłyszał, bo rozdarł sklepienie potężną błyskawicą, oświetlając twarz olgierdowego syna.
Zaraz za nim usłyszał donośny huk za plecami, więc odwrócił się, jakby czyhał tam na niego jakiś wróg. Pusto było, ale kiedy kolejny błysk rozświetlił chram u jego wejścia, ujrzał postać starca.
— Nie tutaj, winieneś szukać odpowiedzi, książę, synu Olgierda.
Jogaila zamrugał oczami, zastanawiając się przez chwilę, czy aby prawdziwego człeka spostrzegł w oddali, czy jakiego ducha praojca, który do niego przyszedł. Gdy pewności nabrał, bo starzec poruszał się wolno z wyraźną niedołężnością, wyszedł mu lekko naprzeciw.
— Kriwe Lizdejko.
Kapłan Znicz niższy od księcia, bo też plecy miał wykrzywione od starości i musiał się wspierać na swojej krywuli, spojrzał na młodego księcia uważnie.
Co prawda sam go posłał do Kiernowa po buncie kapłana, którego był inicjatorem zaraz po ślubie z Jadwigą. Nie spodziewał się jednak, iż ten jeszcze żyje.
Lizdejce, synowi księcia Narymuta dawali znacznie więcej niż siedemdziesiąt wiosen, bo też ponoć sam dziad Giedymin wychował go na arcykapłana, ratując przed okrutnym stryjem Downutem. Choć twarz miał już szpetną, suchą, z jego przesłoniętych mgłą oczu biła wielka mądrość, z którą nawet Olgierdowicze musieli się liczyć.
— Zapytaj więc ducha ojca. Co czynić? — Zawiesił głos, przyglądając się kapłanowi jak ciekawskie pachole nieznające się jeszcze na wielu rzeczach.
— Już wybrałeś, wielki książę. Złączyłeś swój los z niewiastą w liliowym płaszczu. Tak chcieli bogowie nasi.
— Chcą mego dobra czy zguby? — spytał z goryczą w głosie bardziej siebie niż leciwego kapłana i zmrużył podejrzliwe oczy. — Powiedz... co widzisz?
— Jestem już stary, książę... — rzekł wymijająco, bo niewiele już mógł.
— Umiesz ich słuchać... — dodał zachęcająco Jogaila. — Mów zatem... Czy prawda to? Przepowiednia się spełni?
— Podobnyś do ojca.
Jogaila jeno uśmiechnął się smutno, ale nie to pragnął usłyszeć. Co z miłowaniem, chciał spytać, co z Jadwigą? Jeśli taki jego los, że przeznaczona mu niewiasta nie obdarzy go miłością, o jakiej skrycie śnił, uniesie ten ciężar. Dla dobra Litwy.
Lizdejka podszedł do ognia, a jego oczy w jaśniejszym świetle wydały się bardziej żywe.
— Kieruj się znakami, a nigdy z obranej drogi nie zbłądzisz — rzekł starzec krótko. — Wówczas i nagrody doczekasz...
— Bogowie dadzą mi syna? — zapytał, bo to pytanie męczyło go równie mocno jak reszta, choć tego, co usłyszał od Ragany do siebie nie dopuszczał.
— Miej cierpliwość, książę.
Znów nie tego oczekiwał. Chciał wiedzieć, czy Jadwiga da mu dziecko. Bo może skoro nie miłowała jego tak jak on ją, ukocha sobie to dziecię, które pocznie, a ich wspólny czas upłynie im w zgodzie na obopólnym zrozumieniu i szacunku.
— A co dalej z Litwą?
— Krwi dużo... przeleje — mówił coraz ciężej, jakby każde słowo odbierało mu oddech i siły. — Wsiąknie głęboko w ziemię, ale... O bogowie...! Cierpienie... Strata... — jęknął, przymykając oczy i rozkładając zniedołężniałe ręce w kierunku posągu jakby chciał o coś Perkuna przebłagać.
Wielkiego kniazia dreszcz przeszedł po plecach. Czyżby ujrzał jego sen?
— Ale Ród Olgierda sławić będą po wsze czasy. I ciebie, Jogailo.
Pan Litwy z powątpiewaniem przyjął ostatnie słowa starca, biorąc je za obłąkańcze majaczenie. Ileż to władców słyszało z ust swoich kapłanów, że czeka ich wielka i jasna przyszłość a sami prędko kończyli na pogrzebowym stosie?
— Nie wolno ci się jej wyrzec... — mruknął ociężale i cicho.
— Bywaj zdrów, Lizdejko — pozdrowił kapłana na odchodne, bo stracił cierpliwość i odszedł w kilku ciężkich krokach na bok.
Twarz starca wykrzywiła się na coś w kształt uśmiechu.
— Bywaj, Wielki Książę — to powiedziawszy stary arcykapłan padł na ziemię i wyzionął ducha.
Zlękniony książę ukląkł, obrócił go twarzą do siebie, aby sprawdzić, czy dycha, ale zastał jeno puste spojrzenie i usta zastygłe w ostatnim oddechu.
***
Rynek w Wilnie, Kwiecień Roku Pańskiego 1389 roku.
Jadwiga wraz z nielicznym towarzystwem Erzsebet, Margit i siostry wielkiego księcia, wracała właśnie z rynku, gdzie wespół rozdawały jadło biednym i odwiedziły powstały przy wileńskim monasterze szpital.
Po drodze jednak zatrzymały się przy straganach, aby chociaż wspomóc mieszczan i rzemieślników, dla których ciężkie czasy nastały. Margit wybierała sukna, a Jadwiga z Oleńką przyglądały się wyrobom skórzanym kaletnika.
Jadwiga przed samą sobą musiała przyznać, iż choć złociste jak kłos pszenicy włosy Olgierdówny skrywała chusta, przytrzymywana przez pozłacaną obręcz, cała promieniała jak słońce, które dzisiaj ogrzewało spacerujących swoim blaskiem.
— Szukasz czegoś dla Jogaiły, pani? — Zagaiła rozmowę z uśmiechem litewska księżniczka.
— Nie... Dla siebie — odpowiedziała z trudem i zapłaciła rzemieślnikowi sakiewką, jaką trzymała w dłoniach. — Księciu potrzebna bardziej modlitwa.
I pokuta, dokończyła w myślach. Być może przez moment pomyślała o nowym pasie dla wielkiego księcia, ale zaraz potem wróciły do niej słowa Erzsebet.
Aleksandra o nic więcej nie pytała, choć ciekawość zbyt mocno zarysowała się na jej licach, a oczy zbyt wiele zmartwienia ukazywały. Być może podły nastrój księżnej brał się tęsknoty za mężem, którego mała nie ujrzeć do czasu zawarcia rozejmu z Krzyżakami.
— Mój brat ma szczęście, że jego żona tak o niego dba — rzekła z zachwytem Oleńka i chwyciła czule bratową pod ramię, gdy z wolna przechadzały się uliczkami miasta, brodząc w kałużach. Po wczorajszym deszczu miasto tonęło pod naporem błota, że prędko brzegi ich drogich sukien namokły, ale żadnej z nich to nie przeszkadzało.
Wtem usłyszały krzyki.
Nieopodal koń, który ciągnął powód spłoszył się, że biedny woźnica z trudem nad zwierzęciem panował. Gdy tam podeszły, ujrzały wóz na wpół przekrzywiony, którego koło utknęło w mokrej ziemi. Kilkoro mężczyzn próbowało go podnieść, walczyło z ciężarem, aż w końcu udało się postawić wóz prosto.
— Zaczekajcie tu — poprosiła swe dwórki, a te oddaliły się na stosowną odległość.
Uradowana Jadwiga postanowiła pochwalić dzielnych mężów litewskich i uhonorować wykupem kąpieli w łaźni, bo ci biedacy byli cali umorusani błotem, że oczy jeno było widać, gdy jeden z nich, ten, który zajmował się przykręcaniem koła, odwrócił głowę w kierunku Jadwigi.
— Książę Skirgiełło... — rzekła zaskoczona Jadwiga.
— Pani... — Pan na Trokach podniósł się i spuścił głowę z szacunkiem.
Jadwiga miała ochotę się zaśmiać, mając przed obliczem księcia Skirgiełło, którego kaftan był czarniejszy niż węgiel, a z twarzy ociekały strużki brudnej wody, ale powstrzymała się, by nie pogarszać książęcego położenia ani nie odzierać księcia z należnego mu majestatu, który zmyło błoto.
Książę widząc, iż Jadwiga przygląda mu się z pohamowanym uśmiechem, przylizał jeszcze bardziej mokre włosy.
— Nie spodziewałam się cię tu zastać — rzekła szczerze. — Myślałam, że udałeś się z bratem do ziemi chełmińskiej.
— Wracałem z Trok, gdy ten gam... — urwał książę, patrząc z pogardą w kierunku swego sługi, ale kąśliwą uwagę powściągnął jedynie ze wzglądu na obecność bratowej. — gdy błoto nas zatrzymało, pani.
— To rzadkość widzieć księcia na równi z gawiedzią... — rzekła Jadwiga ze śmiechem, ale też nieukrywanym podziwem.
Skirgiełło spuścił głowę, bo nie przywykł, by mu pochwał słuchać, a też nie chciał się zdradzić, iż słowa księżnej mu schlebiły.
— Jogaila mnie przysłał, bym pilnował zamku pod jego nieobecność. Obawia się postępu Zollnera.
— Albo zdrady Witolda... — dodała słusznie księżna.
Książę przytaknął i przeczesał brudne włosy.
— Czy coś nam grozi? — rzekła z troską, ale strach zdążył się zagnieździć w jej głosie i by o nim zapomnieć, zaczęła się przechadzać w stronę zamku.
— Mury naprawione, wartownicy rozstawieni. Mysz się nie przeciśnie, masz moje słowo, kniahini.
— Ufam ci, książę — odparła z pewnością, od której trockiemu księciu dech zaparło i zamrugał skonsternowany.
Księżna tylko tak mogła wyrazić swą wdzięczność, iż Dobry Bóg postawił na jej drodze trockiego księcia, któremu tak wiele zawdzięczała. Z sympatią popatrzyła Olgierdowiczowi w oczy, ale szybko oboje spuścili wzrok ze wstydem.
— A czy... Jogaila jest bezpieczny? — dodała, zacierając dłonie przed sobą, które ni z tego ni z owego, zrobiły się zimne i skostniałe, a przecie to jej serce powinno drżeć z zimna po tym, czego się o księciu dowiedziała.
— Zostali z nim najlepsi ludzie. Zadbałem o to.
Jadwiga przytaknęła bezgłośnie, ale jej twarz ukazała to, o czym nawet myśleć sobie zakazała, by do reszty rozumu nie stracić.
— Sam, na obcej ziemi, pośród wrogów... Krzyżacy mogą to wykorzystać.
— Martwisz się o niego, pani... — zauważył książę Skirgiełło, przyglądając się księżnej z uwagą.
A jakże miałaby się nie obawiać? Miłowała go, choć wydawało jej się, jeszcze całkiem niedawno, iż jej serce nigdy nie zabije mocniej dla nikogo innego prócz Wilhelma. Miłowała nadal, nawet jeśli twarde serce jej męża należało do innej.
— Bądź spokojna, Jadwigo. — Usłyszała po chwilowej ciszy, gdy niespokojne myśli zaszyły jej usta.
Oczy księżnej znów odważyły się objąć twarz trockiego księcia, ale tym razem dłużej, aż w końcu na jej zastygłych ustach zakwitł nieśmiały uśmiech, który i starszego syna Olgierda od zawsze radował.
Książę Skirgiełło obiecał sobie, iż skoro Jogaila go odesłał, sam spróbuje odkryć czy podejrzenia jego zazdrosnego brata mogą być słuszne, ale gdy teraz patrzył na jej twarz ściągniętą z niepokoju, w te oczy przejrzyste jak woda, niczego poza szczerością nie ujrzał. I zezłościł się na Jogailę, iż śmiał jego żonę, tak mu oddaną, posądzać o niewierność. Sam na jego miejscu niebu by dziękował.
***
Słowa księcia okazały się jak balsam dla strapionego serca księżnej, ale dla spokoju udała się jeszcze wraz z księciem Skirgiełło do kaplicy, gdzie wspólnie odprawili modlitwę w intencji Jogaiły i jego szczęśliwego powrotu. Jej myśli, skupione na sprawie krzyżackiej na chwilę pozwoliły zapomnieć o wątpliwościach co do uczuć jej męża na tyle, że pozwoliło jej to spokojnie zamknąć oczy.
Śniła o Budzie, ojcu, którego przez sen wzywała, matce w szponach oprawców i litewskim wężu, który stanął jej na drodze. Chciała uciec, a wtem znalazła się na powrót w ciemnościach zamkowej kaplicy. Klęczała przed krzyżem, a obok spoglądała na nią łagodna twarz księcia Skirgiełło, oblana blaskiem, jakby nad głową księcia unosiła się aureola. Książę uśmiechnął się i strach, jaki odczuwała znikł.
Jadwiga otworzyła oczy i promienie poranka zakuły ją w oczy. Podniosła się na łożu i spojrzała na przeciwną stronę, pustą i zimną, gdzie zamiast jej męża spoczywał wisior Eufrozyny.
Węgierska królewna sięgnęła po niego i powoli przejechała palcami po znajomych wyżłobieniach. Ileż to już zim minęło, odkąd znalazła go zapomnianego, pośród innych klejnotów, jakby sam Najwyższy dał jej znak. Ileż bólu i łez od niej zabrał ten niepozorny przedmiot, zsyłając na nią ukojenie.
I teraz go czuła, choć nie pamiętała, czy wyjmowała go wczorajszego wieczora ze szkatuły. Wracała pamięcią do każdej chwili, gdy trzymała go w dłoniach, aż tu nagle przed oczami ujrzała siebie w budzińskim zamku.
Buda, Węgry. Koniec maja. Rok 1378.
Maleńka Jadwisia siedziała skryta za filarem. Płakała, bo jej starsze siostry znów sprawiły jej przykrość mówiąc, iż jej przeznaczeniem jest poślubić księcia, gdy ona całym swym drobniutkim serduszkiem marzyła o królu, z wielką koroną na głowie i zamku okazalszym niż ten jej papy. W złości nakrzyczała na Katarzynę i wysłała ją do piekła, przez co teraz uciekała przed bożym gniewem.
— To ty... — Usłyszała pierw głos, obcy i śmieszny, a dopiero później burzę jasnych włosów.
Nie odezwała się, nie dlatego, iż bała się, a dlatego, iż królewnie nie wypada mówić niepytaną.
Młodzieniec nachylił się nad nią i dopiero wówczas młoda królewna powiodła wzrokiem od ciężkiego kaftana po wisior, który spoczywał na jego piersi. Bardzo dziwny wisior w kształcie koła. Brzydki.
— Wiesz kim jestem? — spytał.
— Tym złym Litwinem — odparła bez wahania i najmniejszego wstydu.
Młody pan zaśmiał się, ale opanował w porę, przyglądając się dziecinnej twarzyczce.
— Dlaczego płaczesz? Zrobiłaś coś złego?
— Bóg mnie ukaże.
Litwin rozsiadł się wygodnie, wyciągając długie nogi, które Jadwisi przypominały syreni ogon z opowieści, którą czytała jej babka Elżbieta, gdy królowa nie przyszła utulić ją do snu.
— Bogowie nie każą małych dziewczynek — odparł młody Litwin, a Jadwiga wreszcie odważyła się na niego spojrzeć.
— Ja pójdę do piekła, jak będę niegrzeczna... Biskup Radlica tak mówi.
Litwin znów się śmiał, tym razem dłużej.
— Muszę to powiedzieć Jogaile — mruknął do siebie, a gdy ciekawskie oczy Jadwisi się od niego nie odrywały, wyjaśnił. — Jogaila to mój brat. Też czasem jest niegrzeczny.
— To musi przeprosić Boga — wyjaśniła, a młodemu księciu cieplej się zrobiło na sercu, gdy patrzył w te wielkie, szczere oczęta.
— Pewnie kiedyś to zrobi. A ty też się nie maż, królewno. Twój Bóg wszystkim wybacza.
Skirgiełło podniósł się i rozprostował kości, aż kilka z nich strzeliło. Dalej czuł jednak na sobie wzrok królewny, dlatego przykucnął na jedno kolano, by ich głowy się ze sobą zrównały.
— Jesteś prawdziwym Litwinem? — spytała nagle, stając naprzeciwko niego, bo ciekawość była silniejsza niż wszystko inne.
On nadal przy jej marnym wzroście i wątłym ciałku wydawał się olbrzymem.
— Przyjedź na Litwę — szepnął. — Tam poznasz pani prawdziwego Litwina — rzekł młody książę i puścił oko do królewny, która zachichotała wesoło.
Wtem rozniósł się donośny głos.
— Jadwigo, wracaj!
Jedna z dwórek szybko porwała dziewczynkę za rączkę i odseparowała od księcia, jakby stała się tarczą broniącą królewny przed wrogim ostrzem.
— Mówiłam ci, że nie wolno rozmawiać z tymi dzikusami. — Usłyszał jeszcze za plecami, ale wzruszył ramionami, wyjął za pasa topór, który zaczął obracać i gwiżdżąc, oddalił się.
— Margit, puść! — krzyczała Jadwisia, odprowadzając wzrokiem Litwina z baśni, którą sama sobie stworzyła.
***
— Margit, puść...
Jadwiga zamrugała i wróciła na Litwę, do jej komnaty, do jej baśni. Spojrzała na wisior raz jeszcze.
— Co, pani? — spytała zdezorientowana dwórka, która skończyła odsłaniać zasłony z wysokim okien. — Nie zasłaniać?
— Dlaczego zsyłasz mi to właśnie teraz... — spytała cicho medalionu.
— Pani... Pobladłaś. Może powinnaś się położyć?
Jadwiga obejrzała się na swój strój. Miała na sobie dzienną suknię, a świece paliły się żywym płomieniem. Za oknami zmierzchało. A więc zasnęła na jeno na chwilę.
— Nie... — wysapała i podniosła się z łoża.
Zaczęła nerwowo przechadzać się po komnacie, bo sen nie dawał jej myśli zebrać bez lęku.
— Jadwigo, czy coś... — odezwała się dwórka, gdy jej pani krążyła po pokoju jak duch.
— Śniło mi się coś... — wyrzuciła z siebie, zatrzymując się na środku alkowy, czym zapewne samego Boga Najwyższego zaskoczyła i obróciła się twarzą do panny Lackfi.
— Coś miłego? Bo jesteś rozpalona... — rzekła z rosnącym uśmiechem.
Księżna poczuła wybuch gorąca pod suknią, bo myśleć o tym to grzech, a co dopiero na głos wypowiedzieć.
— O księciu Skirgiełło... — wyszeptała ciszej.
Usta Margit brzydko się rozchyliły i została bez słowa, co upewniło Jadwigę, iż postradała zmysły i sam diabeł zapewne wodził jej duszę na pokuszenie. Nie mogła uwierzyć, iż tak łatwo dała mu się zwieść.
— Ja... nie powinnam. Jestem żoną Jogaiły... To jemu jestem poślubiona. To on winien mi się śnić! On!
Czuła wstyd i wstręt do siebie, bo jakże grzeszną i wiarołomną była niewiastą, skoro w snach do niej przychodził obcy mężczyzna. Przysięgała wierność i posłuszeństwo mężowi. Dała słowo!
Boże Mój, Zlituj się nade mą...
— Pani... sny ukazują często nasze lęki... Lub są całkiem niewinne — wyjaśniła Margit spokojnie.
— Ale... grzeszę śniąc o innym — wyszeptała i bodaj piekło niech ją pochłonie, gdyby jeszcze raz w ten sposób miała znieważyć swego męża i władcę.
— Jadwigo...
Królewna westchnęła i spoczęła na krześle. Tyle myśli chodziło po jej głowie, jedna gorsza od drugiej, ale może ostatnio zbyt skupiona na własnych strapieniach była by spojrzeć w górę i wreszcie dostrzec to, co jak na dłoni dało się zauważyć.
— Myślisz, że to Bóg daje mi znak? — spytała cicho, niepewnie. — Co jeśli obdarzyłam uczuciem nie tego?
Niewiele było w tych słowach przekonania, bo serce kłóciło się z rozumem, że królewna węgierska w coraz większym pogrążała się chaosie i zwątpieniu.
Margit, która chyba jako nieliczna należała do osób, które znały księżną najlepiej w końcu usiadła obok niej na krześle i ujęła jej zimne dłonie.
— Myślę pani, że zazdrość nawet najmądrzejszej niewieście przesłania oczy. Miłujesz księcia Jogaiłę. Ślepy by zauważył.
Zagubione oczy Jadwigi wreszcie zatrzymały się na jej opiekunce. Zaprzeczyć nie umiała.
— A jeśli popełniłam błąd?
— Powinnaś pomówić z księciem. Tylko tak zdobędziesz pewność.
Jogaila
Wilno, Sala Tronowa. Druga połowa maja 1389 Roku.
— Mówię ci, bracie. Witold cały czas spiskuje! Nie dość ci, że zaręczył córkę z Wasylem Dymitrowiczem bez twojej zgody? Ułoży się z Krzyżakami i najedzie na Wilno. Tak będzie! — Żywa gestykulacja księcia trockiego i jego podniesiony ton przyprawiały dzisiaj Jogaile o zawrót głowy.
Ledwo zdążył wejść do wanny po długiej jeździe a zawiadomiony jego powrotem brat zjawił się w wileńskim zamku i szczekał mu nad uchem jak pies.
Wielki książę przetarł twarz mokrymi dłońmi, jakby miało mu to pomóc i sprawić, że jego starszy brat zniknie jak para wodna.
— Dość już o tym! — powiedział w końcu ze złością.
Skirgiełło uderzył dłonią w stół.
— Słuchaj choć raz co do ciebie mówię!
Jogaila posłał Skirgielle srogie spojrzenie. Takie samo otrzymałby zapewne jego Opanasz, ale ten wiernie czekał pod drzwiami i poznając humor trockiego księcia, prędko progu komnaty nie przekroczy.
— Jak cię nie było, ten witoldowy bojar wszystko wyśpiewał na mękach!
Zezłoszczony tym, co przed chwilą usłyszał, wielki kniaź wykorzystał to, iż brat się nad nim pochylił, poruszył się w wannie i chwycił go za kołnierz kaftana.
— Na cóż ci było go zabijać? Był wierny Witoldowi. Trzeba było go przekupić! — Puścił brata i odepchnął.
— Tacy jak on nie idą na układy i sam dobrze o tym wiesz, Jogaila!
Wielki książę kręcił głową, niezadowolony z pogłosek o rządach Skirgiełło w Wilnie w czasie jego rokowań z Zakonnikami. Myślał, iż to tylko podłe języki, ale brat nawet nie ukrywał, że w czasie jego nieobecności oddał się w pełni swojej nienawiści do kuzyna i wszędzie wietrzył spiski z jego strony.
Zziębnięty od ostygniętej wody, niewyspany i zniecierpliwiony rzucił ze złością do brata:
— A może to ty oczerniasz Kiejstutowicza za jego plecami, abym uwierzył, że knuje przeciwko mnie?
Olgierdowicze posłali sobie ostre jak brzytwy spojrzenia. Wzrok księcia Skirgiełło jednakże szybko złagodniał. Jego jabłko Adama podskoczyło, kiedy przełknął gorycz i jeśli słowa wielkiego księcia uraziły go, nie okazał tego.
Jogaila znając jednak brata zbyt dobrze szybko pożałował swoich słów.
— Wybacz — rzekł ze szczerą skruchą, bo choć był władcą Litwy, lepiej powinien panować nad głową i prędkim językiem. Nie był w prawdzie stryjem Kiejstutem.
Skirgiełło odszedł od niego, odwracając się plecami, jakby chciał ukryć to jak bardzo poczuł się znieważony, ale przez swoją lojalność wielkiemu księciu, nie potrafił czuć nawet złości.
Mając żal do siebie, Jogaila chwycił za płótno i zaczął się wycierać, aby prędko odziać się w koszulę. Podszedł następnie do brata i położył mu dłoń na ramieniu.
— Wiem, co o tobie mówili. Żeś gnuśny, srogi i rozpustnik, ale ty, Skirgiełło, nigdy mnie nie zdradzisz. To Witold jest słaby. Zaszczuty, ale przez to bardziej niebezpieczny. Ale pokonamy go. Razem.
Na ostatnie słowa książę trocki odwrócił się i ponownie stanął twarzą w twarz z młodszym Olgierdowiczem. Rozchylił lekko usta jak zawsze, kiedy usłyszał coś, czego nie do końca pojmował swoim rozumem.
— Krzyżacy mu obiecują tron wielkiego księcia... Nie boisz się, Jogaila?
Kąciki ust młodszego z braci uniósł się w górę.
— Dlatego, bracie, musisz się z nim pogodzić.
— Co?!
Tylko na tyle było księcia stać, bowiem mowę mu zupełnie odjęło i tylko patrzył na brata, jakby ten rozsądek stracił.
— Pojedziemy do Grodna, a tam złoży nam braterską przysięgę. Zdaje się, że szykuje się wesele jego siostry Ryngałły, czyż nie?
Oczy Skirgiełły zaświeciły się w rozbawieniu.
— Ty lisie cwany, ty — klepnął brata w ramię ze śmiechem — Ja wiedziałem, że ty go przechytrzysz.
Jogaila odwzajemnił radość brata, uśmiechając się kącikiem ust.
— Tylko jednego nie pojmuję... — Skirgiełło zawiesił głos i zamyślił się przez moment, na co Jogaila spojrzał na niego nagląco. — Co ty tu jeszcze robisz? — zapytał ze skonsternowaną miną.
Gdy młodszy brat nadal nie rozumiał do czego zmierzał jego brat, rzucił głośniej:
— Masz żonę a ty siedzisz w wannie i biadolisz o przebrzydłym wężu witoldowym. — Jogaila spuścił wzrok, bo była to ostatnia rzecz, o jakiej chciał teraz z nim prawić. — Idź do niej... do swojej księżnej — przypomniał. — Ona na ciebie czeka.
Wielki książę westchnął głęboko, bo choć Skirgiełło miał rację, odciągał moment spotkania z Jadwigą tak długo jak tylko mógł. Wcale nie dlatego, że nie było mu tęskno do jej widoku. Jego tęsknota do żony ściskała go w piersiach, że gdy rano się budził czuł wielki ciężar w płucach, ale jeśli chciał dalej żyć musiał się wyleczyć z tego miłowania, aby nie zniszczyło ono jego ani Litwy.
Wątpił czy Andegawenka czekała na niego jak starał się mu to wmówić brat. Nie wyszła mu nawet naprzeciw na dziedzińcu, co zwykle miała w zwyczaju. W ciągu trzech lat ich małżeństwa spędzili ze sobą może jedne pełne cztery pory roku i choć przyszła wiosna dla niego ciągle panowała sroga litewska zima.
— Zostaw mnie — rzekł jeno do brata, a ten nie mając siły na dalsze strzępienie sobie języka, po prostu wstał i wyszedł, wymijając warującego pod drzwiami Opanasza, który trzymał dzban z ciepłą wodą.
— OPANASZ! — krzyknął nerwowo książę, gdy jego łaziebny jeszcze się nie zjawił, a tylko wiatr, jaki ze sobą zostawił Skirgiełło wiał mu po plecach.
— Tak, książę? — opowiedział, uśmiechając się pod nosem, czego jego pan nie mógł oczywiście zobaczyć, stojąc do niego placami.
— Wody — rzekł tylko, na co wierny sługa podstawił mu pod nos jego wygrawerowany kufel.
— Już jesteś spragniony, panie. Dopiero coś wyszedł z kąpieli. — Szybko pożałował prędkiego języka, bo książę posłał mu zniecierpliwione spojrzenie i przez chwilę pomyślał, że wyleje mu dzban wody na głowę.
Opanasz znał zbyt dobrze swojego księcia i wiedział, że tylko jedna niewiasta była skłonna doprowadzić go do takiego stanu: Jadwiga...
***
Wilno, Komnaty prywatne księżnej. Maj 1389 Roku.
Zapowiadająca go węgierska dwórka, której imienia nawet nie pamiętał, wiedział tylko, że była darem od jej siostry króla Katarzyny za każdym razem gdy go widziała, dygotała z nerwów, jakby stał przed nią sam cesarz. Nie to co panny Lacfi, które potrafiły zdobyć się na odwagę i posłać co najmniej poirytowane spojrzenie, kiedy tylko przekraczał próg komnat andegaweńskiej królewny.
Kiedy minął wystraszoną dworką, przechodząc przez jadalnianą komnatę Jadwigi, usłyszał jedynie ciszę, choć być pewien, że za drzwiami jej sypialni była pogrążona w lekturze i jeszcze nie udała się na spoczynek. Erzsebet zwykle szykowała dla niej ciepłe mleko z miodem na dobry sen, ale nie było jej widać w pobliżu.
Nie chciał przerywać jej wieczornej modlitwy, ale też nie mógł dłużej odwlekać momentu ich spotkania. Był skłonny przegonić z jej prywatnych komnat każdego, kto ośmieli się im przeszkodzić.
Gdyby tylko jeszcze wiedział, co zamierza jej rzec... Wiedział jeno, że pragnie ją ujrzeć, nacieszyć oczy jej piękną twarzą, popatrzeć w jasne oczy i ujrzeć w nich prawdziwą tęsknotę.
Gdy otworzył drzwi, spodziewał się ujrzeć żoną na klęczniku odzianą w białe nocne giezło i tak też było. Siedziała na łożu, trzymając na kolanach ciężką księgę, a mimo to błądziła gdzieś myślami i nawet nie zauważyła jego przybycia.
Czyżby na niego czekała? Z taką nadzieją zrobił jeszcze kilka kroków i dopiero słysząc odgłos butów, księżna Jadwiga uniosła głowę. Przystanął natychmiast jak zaczarowany, bo w świetle świecy jej oczy były smutniejsze od ostatniego zwiędłego liścia na świętym litewskim dębie.
Patrzyli tak na siebie, bez ruchu, bez oddechu, jakby ich zamieniono w słup soli za karę jak w opowieści, o której mu żona czytała i może on sobie na to zasłużył, ale Jadwiga? Jego Święta Pani...
Pożałował natychmiast, że w nią zwątpił, bo te oczy, jasne i piękne, czyste i niewinne nie miały w sobie krztyny kłamstwa. Powinien był to wiedzieć, co mu serce dyktowało. Powinien był jej nie opuszczać na tak długo, aby nie przysparzać jej kolejnych cierpień. Co z niego był za mąż?
Padł na kolana przed Jadwigą i złożył głowę na jej kolanach.
— Jadwigo...
Wplotła palce w jego włosy i głaskała uspokajająco, choć książę niemal rozpadał się pod jej niewinnym dotykiem.
Kiedy w końcu uniósł głowę, księżna uśmiechnęła się kącikiem ust, więc przyłożył ją do jej piersi, obejmując, bo tylko tak mógł poczuć bicie jej serca. Jego stanęło na jej widok i tylko cudem stał tu jeszcze przed nią.
— Dlaczego ciągle tak daleko nam do siebie? — szepnęła, ale doskonale usłyszał jej żal.
— Już cię nie opuszczę — przestał ją przytulać i ucałował knykcie jej dłoni, spoglądając głęboko w jej oczy.
— Oboje wiemy, że to nieprawda.
Tak, doskonale zdawali sobie z tego sprawę. Ich małżeństwo będzie skazane na tęsknotę i wieczne oczekiwanie, ale czy nie najważniejsza jest miłość?
Powstał i przyciągnął ją do siebie ponownie, ale teraz to ona mogła się z całą mocą wtulić w jego silne ramiona. Wciąż pochyliwszy się, ucałował ją w czubek głowy, rozkoszując ją jedną z nielicznych chwil, gdy na świecie byli tylko oni, zanim ich światem zawładnie kolejny huragan, poleci z nieba kolejny siarczysty deszcz, a oni będą musieli na nowo się rozstać.
Jadwiga pierwsza przypomniała sobie, iż nie są tylko dwójką stęsknionych kochanków, a władcami. I choćby władali wszystkimi gwiazdami, które pojawiały się na nocnym niebie, choćby dzierżyli w dłoniach świat cały, to nigdy nie będzie wystarczająco. Nie dość, by mogli być dla siebie jedynie Jadwigą i Jogailą.
— Jak poszły rokowania z Krzyżakami?
Jogaila najchętniej odłożyłby tę sprawę, aby zając się sprawami małżeńskimi, które rozstrzygnięcia wymagały, ale wiedział, iż Jadwidze należą się pierw słowa wyjaśnienia po długiej nieobecności.
Odszedł, zmieniając się w dyplomatę i charyzmatycznego władcę, po czym zaczął opowiadać:
— Niczego nie przyniosły — orzekł zgodnie z prawdą. — Krzyżacy wysunęli trzy żądania, których spełnić nie mogę... I nie chcę. — Jego ton głosu zmienił się, bo krył w sobie złość i zniecierpliwienie.
— Jakie to były żądania?
Zanim odpowiedział, uśmiechnął się w duchu, bo z jego żony byłby naprawdę zacny polityk, gdyby tylko nie urodziła się niewiastą.
— Wallenrod żąda zwrotu Żmudzi, Jaćwięży i bodaj całej Litwy. — Odszedł parę kroków i rozłożył ręce na blacie, bo nawet rozmowa o tych bezpodstawnych żądaniach gotowała w nim krew.
— Bezczelność! Jakim prawem?
Spojrzał na Jadwigę i przez chwilę jej nie poznawał, bo też od kiedy w jego żonie była taka zapalczywość i rola walki? Nigdy wcześniej nic takiego u niej nie widział i począł się solennie zastanawiać, czy zna Jadwigę tak dobrze jak mu się wydawało.
— Powołali się na nadania Mendoga. Parszywcy.
— To ty jesteś w prawie. Ojciec Święty wkrótce potępi ich haniebne czyny.
Podszedł do Jadwigi i ponownie spojrzeli na siebie. Cenił sobie, iż Jadwiga pragnie go pocieszyć, ale nic nie mogła uczyć. Ona, żona pogańskiego władcy, nawet jeśli pochodziła z wielkiego królewskiego rodu. I on, Litwin, wnuk wielkiego Giedymina dobrze o tym wiedział.
— Litwa jest pogańska, a Krzyżacy chcą zwrotu tego, co ich zdaniem zostało im odebrane.
— Litwa jest pogańska, ale też chrześcijańska — stwierdziła z mocą. — Wkrótce cały świat się o tym przekona!
W tym niemal królewskim wydaniu zakochał się w niej na nowo. Bo jakie to byłoby piękne, gdyby mogli tak pomimo tego co ich dzieli wspólnie dzierżyć ciężar władzy, współrządzić. Gdyby to tylko było możliwe... Ale w historii Litwy współrządy Kiejstuta i Olgierda skończyły się bratobójczą wojną, w której splamiono jego honor oskarżeniami o zabójstwo własnego stryja.
— Jesteś gotowa walczyć z całym światem, aby bronić Litwy? — Nie krył rozbawienia w głosie, bo jego żona słodka mu się wydała jak najlepsze gruszki, którymi się od czasu do czasu raczył.
— By bronić dobrego imienia Litwy i Wielkiego Księcia...
Znowu na moment zamarzł w miejscu, chłonąc oczami ten widok, którym bogowie go łaskawie obdarzyli, a może to nie im już powinien dziękować, sam już nie wiedział. Był za to niezmiernie wdzięczny za tak mądrą i piękną żonę.
Jadwiga pierwsza spuściła wzrok, a gest ten ukazał więcej niż smutek, który łamał mu serce.
Położył dłoń na jej ramieniu, na co przymknęła oczy na chwilę, bo też dłużej nie zniósł by tej tortury, w której nie może jej tknąć. Chciał poczuć zapach jej skóry, poczuć jej miękkość pod wargami.
Powoli przesuwał dłoń w górę materiału i kiedy miał go już zsunąć lekko z jej barku, zareagowała natychmiast i go powstrzymała.
— Jestem — dokończyła ciszej, spoglądając gdzieś przed siebie, ale nie na niego. — Ale... — Głośno nabrała powietrza. — Zostaw mnie dziś samą.
Nie tych słów się spodziewał. Nie po tym wyznaniu. Czy naprawdę pragnie aby teraz ją opuścił? Teraz, kiedy tak desperacko jej potrzebował? Nie, nie w łożu, a przy sobie.
Spojrzał na nią jeszcze, aby się upewnić, czy tego właśnie chciała.
— Proszę... — rzekła jeszcze anielskim głosem i nawet na niego nie popatrzyła, znów chłodna i oddalona od księcia o całe lasy, rzeki i morza.
Westchnął głośno i obrócił się na pięcie z zamiarem wyjścia z komnaty.
Nagle poczuł jej obie dłonie na swojej ręce, kiedy go objęły, więc zatrzymał się gwałtownie i spojrzał na nią raz jeszcze.
— Zawsze będę przy tobie, Jogaila. — Zaczęła, wlewając nieco więcej otuchy w jego serce, aby zaraz dodać: — Ale nie wiem, czy tak jakbyśmy pragnęli tego oboje.
Serce uderzało mu szybciej niż tętent koni w pełnym galopie podczas natarcia na polu bitwy, aby potem jeszcze raz pękło przez pół i zraniona połowa spadła prosto pod jej stopy.
Wypuścił swoją dłoń z jej objęcia i bez słowa więcej odszedł, tak jak sobie tego życzyła. Jego księżna żona.
Jadwiga
Wilno, Komnaty prywatne księżnej. Maj Roku Pańskiego 1389.
Gdy książę opuścił jej komnatę, Jadwiga dotknęła opuszkami palca drewnianych drzwi, które odgradzały ich od siebie jak grube klasztorne mury. Łza zakręciła się w jej oku, bo ileż to wysiłku ją kosztowało, by pozwolić mu odejść.
Inaczej jednak postąpić nie mogła.
— Zawsze będę przy tobie, Jogaila — rzekła mu, bo tak podpowiadało jej strwożone serce. — Ale nie wiem, czy tak jakbyśmy pragnęli tego oboje.
Biskup Radlica powiadał niegdyś, iż jeśli zgubiło się coś cennego i miłego naszemu sercu, ta rzecz prędzej czy później do nas wróci. Nawet jeśli długo przyszłoby nam czekać, Święty Antoni sprawi, iż zgubę odnajdziemy.
Pokrzepiona tą nadzieją i wiarą w Najwyższego, któremu powierzała wszelkie swe troski, Jadwiga postanowiła, iż czas, by "zgubiła" księcia, by ten mógł z powrotem odnaleźć drogę do jej serca. Ale czy na pewno zechce, skoro w litewskiej kniei czekało na niego chętne i gotowe na wszystko serce wiedźmy?
— Wróć do mnie, kochany... — szepnęła, bo głosu jej nie starczyło, jakby nagle postarzała się o tysiące lat.
Wzdrygnęła się, gdy drzwi nagle drgnęły. Zrobiła niepewny krok w tył, ocierając na prędce policzki, bo być może to jej ukochany książę się zjawił.
Jednak wrócił...
Zawiodła sie wielce, gdy w progu ujrzała jeno swoją służebną, z wielkim wiadrem w dłoni, z którego niemal wysypywały się drwa na opał.
Zlękniona, iż służba zacznie rozsiewać plotki o złym stanie pani zamku, odwróciła się plecami do pokojowej.
— Czego chcesz? Nie widzisz, że jestem zmęczona?
Zaskoczona służka zastygła, bo rzadko widziała swą panią niezadowoloną.
— Wybacz, pani, ale... drewna doniosłam do kominka.
— Nie chcę. Możesz odejść — odparła Jadwiga nieprzyjemnie.
— Ależ pani... Chciałam tylko...
— Ogłuchłaś? — krzyknęła, bo żal rozdzierał jej duszę, a gniew wyzbył ją z pokładów miłosierdzia. — Wyjść!
Audre, bo tak zwali tę niewinną niewiastę, ukłoniła się i czym prędzej zniknęła księżnej z oczu.
Gdy cisza zakuła Jadwigę w uszy, pobiegła do swego łoża i przytuliła policzek do zimnej poduchy. Chciała, by łagodna noc wreszcie przyszła, otuliła ją do snu, by mogła zapomnieć o tym nieszczęsnym miłowaniu. Już na zawsze.
W sennych marach znów błądziła po wileńskim zamku, podążając za głosem, który ją wołał, aż w końcu znalazła spokój w kaplicy.
— Jadwigo?
Jogaila
Zamek w Wilnie. Maj Roku Pańskiego 1389.
Mrok spowił oczy księcia, iż niepewny krok zrobił w obawie, czy aby jakie złe licho mu drogi nie zastąpiło. Nie pamiętał, dokąd zmierzał i jak się tu znalazł w ciemnościach, jeno jedno słowo mu w uszach dudniło.
Jadwiga.
Szedł z dudniącym sercem, które z rozpaczy chciało mu przebić pierś. Szukał jej już tyle czasu, iż tracił nadzieję, iż kiedykolwiek jego ukochana do niego wróci.
— Jadwigo? — nawoływał coraz głośniej. — Jadwigo!
Wtem ujrzał świetlistą postać, która stanęła naprzeciw niego. Zaczął biec, by znów mu nie zniknęła, by jej nie zgubił, ale kroki miał ciężkie, jakby był wykuty z ołowiu. Gdy w końcu ją spostrzegł, stała w świetle, niczym anioł, który zaraz miał przekroczyć bramy raju.
Jej drobna dłoń zawisła w powietrzu, którą chwycił mocno i za nic na tym świecie nie zamierzał wypuścić. Ledwie zetknęli ze sobą swe palce, jasna poświata ich oblała, a książę poczuł, jakby spłynęła na niego boża moc.
Gdy bolące powieki wreszcie uniósł, znalazł się w swej komnacie. Jadwiga powoli prowadziła go do ich małżeńskiego łóża, a on kroczył za nią jak cień.
Spoczęli na miękkich poduchach, wpatrzeni w swe jasne oczy, spragnieni siebie, głodni miłowania, które obudziło ich martwe serca jak gdyby po latach srogiej zimy wreszcie nastała w nich wiosna.
— Miły mój — szepnęła z ustami przy jego ustach, które pragnęły się połączyć brew woli wszelkich bóstw. Czuł siłę, która ich do siebie przyciągała.
Wtem zimny dotyk osiadł na szyi Litwina i spostrzegł krzyżyk, który błyszczał się srebrzyście na jego piersi.
— Zaufaj... — Usłyszał jeszcze z tyłu głowy.
Nagle przed oczami świat zawirował, a on znalazł się w jeziorze, odziany w białą szatę. Jadwiga stała przed nim, jej luźno puszczone włosy tańczyły na wietrze. I uśmiechała się, ale inaczej, niż pamiętał. Jak upiór.
Chciał coś rzec, spytać dlaczego tu przybyli, a wtedy Jadwiga chwyciła jego dłonie w swoje i złożyła jak do modlitwy. Próbował je wyrywać, rozłączyć, ale nie mógł, jakby je związała sznurem, a wówczas złowroga postać, która wyglądała jak jego żona zanurzyła mu głowę pod wodę.
Ciemno zrobiło się księciu przed oczami, wszystko w jedno się zlało, a gdy obraz się zatrzymał Jogaila rozpoznał komnatę swego dziada, Giedymina. Ciemna maź lepiła mu się pod butami, gdy powoli zmierzał w kierunku zamkowego okna, z którego bił pomarańczowy blask.
Wyjrzał przez szybę i zmarł na widok jego ukochanego Wilna, które trawił ogień. Czuł w nozdrzach swąd palących się ciał jego poddanych i druhów. I wolałby sam spłonąć, niż zostać uwiezionym w zamku.
Obejrzał się w poszukiwaniu ratunku i ruszył w stronę tronu wielkiego księcia, jakby ten go do siebie wzywał, ale ujrzał jeno na nim swą głowę. Krzyk trwogi uwiązł mu w gardle, gdy nagle usłyszał za sobą kroki.
Spostrzegł twarz Witolda, nim ten uniósł na niego swój miecz.
— Jogaila?
Ręka Witolda nie zadrżała.
— NIE! — Zdołał krzyknąć wielki książę, nim ostrze dotknęło jego szyi.
— Jogaila, zbudź się!
Litwin podniósł się na wpół z ławy, nabierając łapczywie oddech.
— Bracie... — szepnęła przerażona Oleńka, gdy nachyliła się nad starszym Olgierdowiczem i położyła dłoń na jego ramieniu.
Książę Jogaila rozejrzał się po komnacie, rozpoznając w niej komnatę tronową, ale nie było w niej Witolda. Ani jego odciętej głowy. Była za to noc, a on zasnął spoglądając z zamkowego okna na uśpione miasto.
Westchnął z ulgą i próbował uspokoić dudniące serce.
— Oleńka... — szepnął i ucałował dłoń siostry w podziękowaniu za jej troskę, a trochę by i ją uspokoić.
— Kiedy weszłam spałeś tutaj... — zauważyła, uważnie spoglądając na księcia. — Całą noc...
— Właśnie! Noc, a ty nie powinnaś chadzać sama po zamku... — przypomniał jej oschle, bo nie po to tyle wysiłku wkładał, by straże strzegli jej jak oka w głowie, by księżniczka lekceważyła jego rozkazy.
— Marnie wyglądasz...
— Wróć do siebie — ponaglił ją. — Każę strażom cię odprowadzić.
— Stój! Nie zwiedziesz mnie, Jogaila — rzekła buńczucznie litewska księżniczka, czym udowodniła jedynie czyjej jest krwi. — Widzę, żeś strapiony. Między tobą a Jadwigą znów niezgoda?
Głowa księcia opadła na wspomnienie ich niedawnej rozmowy. Ale nie wiem, czy tak jakbyśmy pragnęli tego oboje.
— Czułam, że tak... Ale Jadwidze minie... Ona cię miłuje.
Oczy księcia odnalazły roziskrzone spojrzenie jego siostry.
— Skąd wiesz? — spytał, bo Oleńka rzadko kiedy się myliła i nie raz go to dziwiło. Była w tym taka podobna do ich matki.
— Jogaila... — mruknęła z rozbawieniem. — Oczy niewieście nigdy nie kłamią jeśli o miłość idzie — wyjaśniła pokrzepiającym głosem, który nagle stwardniał, jakby napotkał na języku coś nieprzyjemnego. — Tylko musisz wreszcie odprawić Raganę.
— Dość już... — Chciał coś jeszcze rzec, ale księżniczka mu w pół zdania przerwała.
— Wiem, żeś niezdolny do zdrady, bo znam cię dobrze, kochany bracie, ale Jadwiga to delikatna niewiasta. Nie skarży się, ale widzę, że martwi ją wasze ostatnie spotkanie.
Ostatnie spotkanie..., pomyślał w duchu. Czyżby doszło do jej uszu, że widział się z Raganą? Ale jakże to tak... Przecież był ostrożny jak zwykle. Miał szpiega na zamku? I nagle doszedł do niego sens słów Jadwigi, jakby pojął jej ojczystą mowę. Ale nie wiem, czy tak jakbyśmy pragnęli tego oboje.
Czyżby była zazdrosna? O niego?
Niemożliwe, na Perkuna!
— Nic nie mów... Mężczyznom się wydaje, że same podarki wystarczą. Ale... Poświęć żonie więcej czasu, okaż jak bardzo ją miłujesz. Ona tego potrzebuje — dodała z uśmiechem, gdy księciu zwyczajnie odjęło mowę.
Zdołał jedynie ucałować siostrę w czoło i odprowadził ją wzrokiem, aż nie upewnił się, że jest bezpieczna pod opieką straży.
Zaraz potem wrócił do rozmyślania.
Jadwiga, jego słodka, niewinna żona. Czyżby się pomylił? Nawet jeśli wciąż nie był do końca pewny uczuć swojej księżnej już wiedział co należy zrobić. I choćby miała spotkać go za to kara, nie zamierzał zrezygnować.
Jadwiga
Wilno, Zamek w Wilnie. Majowy wieczór Roku Pańskiego 1389.
Dłużej nie zamierzała czekać na bieg wydarzeń i sama postanowiła pomówić z księciem o niewieście z lasu. Jeśli książę, jej mąż-poganin, potrzebował wiedźmy i odwiedzać nie zaprzestał, powinna o tym wiedzieć, choćby z szacunku dla jej pozycji. Była córką króla, a nie byle chłopką, którą można zwodzić i kierować jak kukłą. Jadwiga nie była słaba...
Będzie walczyć.
Być może z czasem uda jej się sprawić, iż książę będzie należał tylko do niej.
Tylko jak miała go odnaleźć, jeśli książę wcale się nie zgubił? Jeśli właśnie tego pragnął? Czy winna pokornie przyjąć swój los i pogodzić z boską wolą?
Nogi same poniosły Jadwigę na zamkowe korytarze, które nocą dłużyły się i wykrzywiały pod dziwnymi kątami, iż strach było samemu chadzać. Poprowadziły ją prostu pod wrota kaplicy. To za ich progiem poszukiwała ukojenia...
Stanęła przed nimi, ale nie uchyliła ich od razu. Nosiła w sobie zbyt duży lęk.
Co jeśli i tam nie odnajdzie spokoju? Jak miała dalej żyć?
— Jadwigo?
Odwróciła się, słysząc swe imię i zamarła, bo echo rozniosło się po kamiennych ścianach i nie rozpoznała rozmówcy.
Dopiero, gdy wyłonił się z mroku ujrzała przed sobą księcia Jagiełłę. Ubranego w długi, ciemny kaftan, który dodawał mu powabu i majestatu, aż westchnęła z wrażenia.
— Wybacz, nie chciałem cię przestraszyć — rzekł z rękoma założonymi za siebie i wzrokiem wbitym w posadzkę.
— Dobrze, że jesteś... — szepnęła, spoglądając na twarz męża, na którym nikłe światło świec rzucało cienie, a i tak jej nie zeszpeciło.
Jogaila uniósł oczy, zaskoczony.
Odwróciła się plecami do niego i splotła zimne palce ze sobą, by je ogrzać. Krew płynęła w niej wartkim strumieniem, serce uderzało o żebra z niemałą mocą, ale wcale nie było jej cieplej.
Jadwiga zamilkła, bo czuła, jakby jej umysł zamienił się w obcy ląd, którego nie poznawała i kątem oka obserwowała jak książę kilka niepewnych kroków poczynił w jej stronę, aż się zrównali ze sobą.
— Nie wejdziesz?
— Lękam się... — wyznała słabym głosem, nie odrywając wzroku od masywnych drzwi świątyni.
Czuła, iż wzbudziła zainteresowanie księcia, bo spojrzał na nią, ale skąpił jej dziś rozmowy. Miast tego pierwszy pociągnął za klamkę i je uchylił, pewnie myśląc, iż boi się uczynić to sama.
Ich oczom ukazało się wnętrze niewielkiej zamkowej kapliczki, w której jasność wygrywała z ciemnością dzięki kilku niedogaszonym świecom, pozostawionym, by szatana odganiały.
Zerknęła na męża z nadzieją, iż zrozumie czego sobie życzyła, ale ten szybko spuścił głowę i odsunął się od niej.
W odruchu chwyciła go za łokieć, by zatrzymać go przy sobie. Jogaila zesztywniał i spojrzał w jej oczy, zlęknione i ufne jednocześnie, jakby ujrzał ją po raz pierwszy, tamtej srogiej zimy. Zsunęła dłoń wzdłuż jego ramienia i dotknęła jego długich palców, które tak bardzo chciała uścisnąć.
Pragnęła jego wsparcia. Jego silnego ramienia. Tej siły, której jej teraz brakło.
Książę rozpoznając lęk żony splótł ich palce ze sobą, a Jadwiga powoli zaczęła zmierzać w mroczne czeluści świątyni. Pociągnęła męża za sobą, a ten zawahał się jeno na chwilę, ale wreszcie przekroczył próg.
Dźwięk ich kroków odbijał się od podłogi jak równe bicie serc, aż księżna nie zatrzymała się przed ołtarzem, na którym stał wysadzany klejnotami krzyż w złotej oprawie. Palcami wygładziła jantar, morski kamień, który tak bardzo kojarzył jej się z Litwą. Z domem jej męża. Z tym miejscem odległym, który ukochała jak własną ojcowiznę.
— Słyszysz to? — spytała szeptem, by nie zakłócać spokoju, który zastali, wkraczając tu jak intruzi.
— Cisza... — Zgodził się, ale wyczuła w jego głosie niepokój.
— Tak... Tutaj łatwiej wsłuchać się w głos serca. Czyż nie?
Przymknęła oczy na chwilę, by skupić się na odgłosach, które były w niej, aż wyraźniej usłyszała śpiew ptaków, pohukiwanie sowy, szum wiatru i łagodne kołysanie wody w jeziorze, jakby naprawdę przeniosła się do dzikiej kniei. Były jak najpiękniejsza muzyka, która kiedykolwiek osiadła na jej uszach. Tam, właśnie w głębi lasu nic poza miłością do Jogaiły się nie liczyło.
Jadwiga otworzyła oczy, gdy melodia ucichła i znów słyszała ledwie świst własnego oddechu. Chciała znów się odwrócić, by popatrzeć na męża i skłonić do wyznań, ale stanął za jej plecami. Blisko, aż poczuła jego zapach. Pachniał lasem.
Litewski książę pochylił się nad jej twarzą, gdy stanęli naprzeciw siebie na tle wysokich, zamkowych okien, wpuszczających do środka księżycowe światło.
— A co mówi twoje, Jadwigo? — spytał twardym głosem, z twarzą oziębłą, a wzrok jego stał się ostry jak sztylet.
Księżną przeszedł dreszcz i zamrugała z przejęcia.
— Jadwigo?
Czując delikatny dotyk na skroni, uniosła powieki.
Blask szarych oczu księcia oślepił ją i zachwycił swym urokiem. Andegawenka podniosła głowę z trudem i poczuła ból w placach, całe jej ciało cierpiało jak po mękach i uzmysłowiła sobie, iż musiała zasnąć w tej pozycji.
— Gdzie jestem? — spytała sennie, choć oddalone obrazy z wolna zaczynały nabierać wyraźniejszych kształtów.
— Zasnęłaś w kaplicy...
Jogaila podał żonie dłoń, którą omiotła niepewnym wzrokiem, po czym podniosła się z jego pomocą z klęcznika.
— Chciałam się pomodlić, by Bóg dał mi siłę.
— To stąd ten smutek? — spytał łagodnie i położył palec na jej zimnym policzku. Jego oczy jaśniały bardziej niż kosztowności zwisające z jej szyi, patrzyły z miłością, w którą chciała uwierzyć.
— Powinnam była ci to rzec już dawno... — odparła, a żal ściskał ją od środka jak imadło, zabierając oddech i całą odwagę.
Jogaila spuścił głowę z namysłem, jakby się tego spodziewał z jej ust, a mimo to cofnął się o krok w obronie przed tym, co ma mu do powiedzenia.
— Wiedz, że....
— To już nieważne — rzucił, przerywając jej marną próbę wybaczenia.
Pragnęła, by wiedział, iż nie ma do niego żalu, choć jej niewieście serce pękło na pół i z trudem pozbierała odłamki (wszak nikogo do miłości zmusić nie można); wyjaśnić, że rozumie, stanie u jego boku i będzie go wspierać, bez względu na wszystko, jako żona lub księżna. Prosiła jeno o szczerość, nic więcej.
Jadwiga w milczeniu obserwowała jak jej piękny książę wodził oczami po jej twarzy jak wędrowiec bez mapy, aż w końcu zatrzymał się w jej oczach. Nie rozumiała jego słów, powodu, dla którego kolejny raz chce ją zranić...
— Nie chcę wiedzieć, bo... Podejdź — poprosił i Jadwiga wyczuła, z jakim trudem ubiera myśli w słowa; jak szukał, skradał się, błąkał...
Usłuchała go, choć nie wiedziała o co ją prosił. I wszystko by dla niego zrobiła. Czy to czyniło z niej niewolnicę? Miłowanie to niewola czy poświęcenie?
Poczuła zaś, jak chwyta jej dłoń w swoją i kładzie sobie na piersi, tam, gdzie znajdowało się jego serce. Zamarła na krótką chwilę, a z każdym słowem zdziwienie rosło na jej twarzy coraz mocniej.
— Słyszysz jak bije? — spytał ochrypłym z rozrzewnienia szeptem, aż ją w gardle ścisnęło. — To serce... bije tylko dla ciebie, Jadwigo. Pókim żyw.
Nie mogła dobyć z siebie słowa, na przemian umierając i wracając do żywych.
Stała jeno w miejscu, roztrzęsiona wypowiedzianymi słowami i drżąca, patrząc na swego umiłowanego męża. Swojego dzikiego Litwina o najczystszej duszy, który muchy by nie skrzywdził. Księcia, któremu ją obiecano jak towar na targu, a który okazał się najpiękniejszym darem od przewrotnego losu. A widok jego błyszczących, szklistych oczu poruszył ją do głębi, że i pod jej powiekami zbierały się słone łzy szczęścia, którym rozkazała, by nie opuszczały jej oczu.
Próbując opanować wzruszenie, blady uśmiech ocieplił jej lica, ale prędko w grymas się zamienił, gdy połykała łzy.
I moje z twoim odejdzie, chciała rzec, ale mowę miała dziś nieskładną, powolną, głowę pełną rozbieganych pragnień i pobożnych życzeń, jakby nie mogły wyjścia znaleźć. Na szczęście ich serca w porę odnalazły drogę do siebie i powoli złączyli swe czoła w czułym geście pojednania.
Uwielbiała czuć obecność księcia tak blisko. Tę błogą przyjemność kochania. Długo jednak bliskością się nacieszyć nie zdołała, bo książę podszedł do ławy, z której coś zabrał.
Księżna litewska wejrzała pierw na dokument w jego ręku, a wtem na męża.
— Cóż to?
— Przeczytaj... — poprosił miękkim i czułym głosem kochanka, który nieba by jej przychylił.
Przystała na prośbę męża i zaczęła po cichu odczytywać treść pisma opatrzonego stosowną pieczęcią.
— Kontrakt ślubny?
Jej głowa uniosła się gwałtownie w górę, bo nigdy wcześniej go nie widziała, choć mówiono jej, iż taki sporządzono, wyznaczając księcia Skirgiełłę i jej zmarłą matkę, królową Elżbietę jako pełnomocników.
Książę nie odpowiedział od razu, jeno rozgorączkowany, chwycił jej dłonie i na moment przyciągnął do swojej piersi.
— W dokumencie stoi, że Jogaila, syn Olgierda w marcu 1386 roku pojął za żonę Jadwigę, córę Ludwika z rodu Andegawenów. I nikt więcej nie podważy...
Jadwiga ujęła oba policzki księcia w swoje, by na nią spojrzał. By wrócił z tej rozterki, która zajmowała jego myśli i ciało. By wrócił do niej.
— To tylko kawałek pergaminu...
— Nie dla mnie... — Podkręcił głową, a rozpacz księcia, której ukrywać dłużej nie próbował sprawiała, iż Andegawenka krwawiła od środka.
— Żaden dokument nie wspomni o mej miłości do ciebie — odparła pewnie, a usta księcia rozchyliły się lekko ze zdziwienia. — Moja miłość legnie w zimnym grobie. I zostanie tam na wieki.
Z kącika oka księcia, który zastygł jak oczarowany popłynęła łza. I Jadwiga już swoich nie umiała hamować. Spływały po niej jak oczyszczająca woda święcona, zmywająca z ciała wszelkie grzechy i słabości.
Jogaila
Wilno, Kaplica zamkowa. Majowy wieczór Roku Pańskiego 1389.
— Powinnam była ci to rzec już dawno...
A więc jednak on, pomyślał nim to rzekła, odsuwając się od niej, jakby mniejszy ból miało mu to zadać.
Wciąż miłowała Wilhelma. Ale czy zły mógłby być o to? Czy potrafił chować w sercu urazę? Nie znał szlachetniejszej niewiasty od niej. Dobrej jak bogini urodzaju, czystej jak łza, która jemu się w oku zakręciła.
Jogaila spuścił głowę, ale długo wytrzymać nie mógł bez patrzenia na jej przecudowne lica. Bez karmienia się jej pięknem, dla którego żył i jeszcze oddychał.
— Wiedz, że.... — wyszeptała cicho, zawstydzona, czym niemal go wzruszyła.
— To już nieważne.
Zrobił krok w jej stronę. Zdurniał czy czynił słusznie? Mógł się jeszcze wycofać i odejść z godnością, niż błagać o okruchy, które spadną mu pod nogi.
Uczynił tak jak czuł. Zbliżył się do żony, a jej oczy prowadziły ich ku sobie.
— Nie chcę wiedzieć, bo... — urwał w połowie, bo język go znów zawiódł, na co złość go brała, że nie potrafił pięknie mówić jak zachodni rycerze.
— Podejdź — poprosił zamiast tego.
Gdy Jadwiga to uczyniła, schował jej drobną dłoń w swoich i położył sobie na sercu.
— Słyszysz jak bije? — szepnął. — To serce bije tylko dla ciebie, Jadwigo. Pókim żyw. — Z rozmarzeniem patrzył jak twarz jego umiłowanej żony się zmienia, jak niezrozumienie przeradza sie w porozumienie, lęk w spokój. Jak jej piękną twarz rozświetlał cudowny dla niego uśmiech, kąciki oczu zaś mokre były od łez.
I nim wzruszenie wygrywało tę potyczkę, przymknął powieki i powoli, chcąc poczuć obecność Jadwigi jeszcze mocniej, dogłębniej, chociaż jeszcze przez moment, złączył ich czoła razem. Dopiero wtedy wypuścił powietrze z płuc i poczuł się wolny. Tylko przy niej.
Jadwiga pierwsza otworzyła oczy i spojrzała zaraz w dół na dłoń litewskiego księcia, w której spoczywał tajemniczy dokument.
Podniosła oczy na księcia z wyrazem niezrozumienia.
— Cuż to? — zapytała, wyrzucając księcia z tej błogiej krainy zapomnienia, w której oboje się znaleźli.
— Przeczytaj... — rzekł.
— Kontrakt ślubny? — Widział jak jej źrenice tańczą, kiedy szukała w głowie wyjaśnienia.
— W dokumencie stoi, że Jogaila, syn Olgierda w marcu 1386 roku pojął za żonę Jadwigę, córę Ludwika z rodu Andegawenów. I nikt więcej nie podważy...
— To tyko kawałek pergaminu...
Wiedział, że dla niej nie miało to znaczenia. Dużo dla niego poświęciła: swoją szansę na szczęście z kimś innym; rodzinę, którą miłowała; szacunek na zachodnich dworach... O wiele za dużo.
— Nie dla mnie...
Jak miał jej rzec, że żałuje, że nie jest tym, na kogo zasłużyła? Była najcenniejszym klejnotem, który swym blaskiem powinien oślepiać każdego, ale tutaj, w Wilnie była jak błyskotka, którą ktoś schował na samym dnie szkatuły.
Chciał więc, aby wiedziała jakim od początku cennym darem była dla niego. Że choć jest władcą pogańskiego kraju, który był jej obcy tak samo jak jego mowa, szanował zachodnie obyczaje i całemu światu byłby gotów obwieścić jak wielkie spotkało go szczęście. Tę wiedzę schowa jednakże kurz historii, a może zupełnie o nim zapomną jego potomni... Ale jego uczucie nigdy nie zginie. Będzie krążyć po litewskim listowiu, nawet jeśli jego już nie będzie.
Chciał jeszcze coś rzec, ale poczuł zimne palce księżnej na swojej twarzy.
— Żaden dokument nie wspomni o mej miłości do ciebie. Moja miłość legnie w zimnym grobie. — Słona łza, która zmoczyła jego policzek bolała bardziej niż najgorsza bitewna rana i najchętniej chciałby, aby bogowie już teraz uwolnili go od tego miłowania.
Jadwiga rozpłakała się bezgłośnie, ale nie wiedział, czy dlatego, że podzielała ten sam ból, czy jej rozterki były tożsame z jego. To radosne cierpienie czuł w całym ciele, jakby miał zaraz się rozkruszyć niczym zamkowe mury podczas oblężenia.
— I zostanie tam na wieki — dodała ciszej, patrząc mężowi prosto w oczy.
Dopiero teraz spostrzegł w jej oczach płomień, który nie tyle tlił się co spalał ją całą i nie mógł dać wiary, że to uczucie do niego go powodowało. Los nie mógłby sobie z niego tak zadrwić, bowiem co jeśli teraz w to uwierzy, a potem na nowo zgaśnie? Drugi raz nie wygrzebie miłości do Jadwigi z popiołów.
— Jadwigo... — rzekł jeno, nakrywając jej dłonie swoimi, prowadząc w dół między nimi.
Bo jeśli sam Perkun miałby go pokarać, pozwolił sobie uwierzyć po raz kolejny, a może nawet po raz pierwszy.
— To ciebie obiecali mi bogowie.
Dotknął kciukiem jej policzka.
— I miłosierny Bóg mi ciebie zesłał, kochany.
Na te słowa odetchnął z ulgą, po czym po chwili namysłu padł przed Jadwigą na kolana.
— Cały świat może się mylić co do nas, ale ty jedna wiedz, że nie ma nikogo prócz ciebie. I nie będzie.
— Co robisz, Jogaila?
Uśmiechnął się w kąciku, po czym rzekł:
— Ja Jogaila, wielki książę litewski, Pan ziemi wileńskiej, smoleńskiej, wołyńskiej, Żmudzi i Podola. Syn Olgierda i Julianny biorę wszystkich bogów za świadków i ślubuję ci Jadwigo, córko króla Ludwika z Węgier i Elżbiety z Bośni... Miłować cię i szanować, być ci sługą wiernym i oddanym... aż po kres żywota mojego. A duch mój sławić będzie twe imię, Jadwigo.
Gdy skończył swą przysięgę, ściągnął z palca jeden ze swych pierścieni. Z oczami wpatrzonymi w miłowaną małżonkę zabrał sobie jej dłoń, na którą nasunął pierścień. Wielki, ciężki i brzydki, ale niosący ze sobą obietnicę wiecznej miłości.
Jadwiga przyjęła go z dumą i obiecała sobie nie zdejmować do ostatniego tchnienia.
Oboje popatrzyli na siebie z miłością i zaraz potem Litwin pocałował swoją żonę, jakby czynił to po długiej rozłące. Tutaj, choć pewnie kolejny grzech popełnił, a nie powinien gniewać Tego, któremu powinien dziękować, gdyby tylko wiedział co do niego mówi.
Ich usta spragnione siebie były jak sucha ziemia, jednakże powaga świątyni, którą szanował nie pozwalała na nic więcej jak delikatne muśnięcie warg. Ucałował jeszcze jej czoło, przytulając do siebie.
Książę poczuł, z jaką siłą się w niego wtula, jakby był jej ochronną tarczą. Niespodziewanie zdał sobie sprawę, iż jego żona omdlewając, osuwała się w jego objęciach i musiał ją przytrzymać, aby nie upadła.
Popatrzył na nią z troską.
— To nic. — Andegawenka uspokoiła męża. — Bóg wypełnił mnie światłem, który czasem trudno udźwignąć.
Próbowała się uśmiechnąć, aby zabrać od niego to zmartwienie. Ucałował jej dłoń, bo choć słodko te słowa brzmiały z jej ust, sądził raczej, iż znowu post odebrał jej siły.
Poprowadził żonę do ławki niemal przy samym przedsionku kaplicy, gdzie oboje spoczęli. Tak na wszelki wypadek, gdyby Bóg Jadwigi miał usłyszeć jego nieobyczajne myśli.
— A co ze mną twój Bóg uczynił? — rzekł, patrząc na Jadwigę z małym rozbawieniem. — Wodzi na pokuszenie?
Uśmiechnęła się, choć widział w jej oczach lekkie zniecierpliwienie. Nie potrafił jednak ukryć, że uwielbiał ją taką właśnie: niepokorną, ale wyrozumiałą.
— To szatan chce naszej zguby, nie Bóg.
— Czym zatem nazwać, to co do ciebie czuję? Obłąkaniem?
Zaśmiała się i ucieszyło księcia, że ją rozbawił. Ponownie przybliżył się do Jadwigi z uśmiechem.
— Niech zatem tak będzie.
— Miłowanie to dar. Musimy za niego podziękować. Uczynię to za nas oboje.
Andegawenka chciała już wstać do klęcznika, ale ją zatrzymał.
— Później, miła moja. Każę zbudować nawet ze sto kościołów, jeśli to Mu wystarczy.
Jadwiga znów popatrzyła na męża z politowaniem, jakby był pacholęciem, któremu trudno czasem wyjaśnić naturę rzeczy, ale nie chował urazy.
— Największą podzięką za naszą miłość byłoby, gdybyś nie wątpił... Gdybyś uwierzył w Jego istnienie.
— Jadwigo... — Widział kątem oka zawód na jej twarzy, ale nie to było jego zamiarem. — Wierzę, bo stworzył ciebie.
Starł jej kolejną łzę z policzka.
Wstała i odeszła od niego, a on bał się, ze znowu czymś ją uraził, kiedy to przechodzili na kwestie, o których nie chciał z nią mówić. Wówczas poczuł jak chwyta go za dłoń i pozwolił się poprowadzić. Oboje zatrzymali się przy kamiennej, zdobionej chrzcielnicy, gdzie stanął za nią.
— Czy Litwini wierzą w moc ognia? — zaczęła zagadkowo.
— Wierzymy. Dlatego pilnujemy, aby nie zgasł.
— Chrześcijanie wierzą w oczyszczającą moc wody. Tę tutaj pobłogosławił kapłan, na pamiątkę chrztu świętego Jana Chrzciciela. Błogosławimy nią to, co jest nam drogie: domy, plony, nowonarodzone dziecię, aby przyjąć je do wspólnoty wiary.
— Małżonków też błogosławią?
Uśmiechnęła się w odpowiedzi.
Jogaila patrzył jak Jadwiga zatopiła dłoń w święconej wodzie, jakby miała zamiar uczynić znak krzyża.
Wielki książę dotknął brzegu chrzcielnicy i zobaczył swoje odbicie w lustrze wody dzięki zawieszonej świecy nad nim, ale bardziej skupił się na jej palcach, których długo nie wyjmowała.
— Aby chroniła ich miłość — odpowiedziała w końcu z zamyśleniem.
Jadwiga odwróciła się do niego twarzą.
— Jak? Pokaż mi.
Uśmiechnął się na zachętę, aby jej odwagi dodać, widząc, iż swoimi pytaniami ją krępuje. Zawahała się przez moment, ale wyjęła dłoń z chrzcielnicy i mokrą ręką uczyniła na czole męża znak krzyża, mówiąc:
— Ego te baptizo in nomine patris et filii et spiritus sancti.
Jeśli znał sens tych słów, nie chciał tego świętego dla niej rytuału przerwać, bo położył w niej swoje pełne zaufanie.
— Amen — rzekł jak go nauczyła, bo jeśli tym prostym gestem miał sprawić, że runą wszystkie mury oddzielające ich od siebie, to była to dla niego żadna cena. A może i przychylność Jej umiłowanego Boga zyska i Ten zabierze od niej wszelkie lęki i bolączki duszy?
Otarł czoło ręką, czując jak ogarnia go spokój.
— Jogaila... — rzekła, kiedy chwycił jej obie dłonie i ucałował. — Miły mój... najukochańszy. Jedyny. — Każde jej słowo wypowiadała z trudem, patrząc na niego z żarem, jakiego u niej nie widział jeszcze nigdy. Wiedział jednak cóż on oznacza, a może miała się dopiero przekonać?
Bez wahania porwał ją w ramiona, na co zaśmiała się radośnie.
— Zabieram cię stąd — szepnął.
Teraz z błogosławieństwem Twojego Boga nic już nam nie przeszkodzi, pomyślał.
Jadwiga
Wilno, Komnaty prywatne księżnej. Majowa noc 1389 Roku.
Przekraczając próg alkowy księżnej ani na moment nie puścili swych dłoni. Uczynili to dopiero z niechęcią, gdy zwróceni twarzami do siebie, stanęli naprzeciw zamkowego okna, przez które wpadało majowe powietrze. Noc była ciepła, wiatr ledwie poruszał gałązkami drzew, ale poza własnymi oddechami i oczami wpatrzonymi w siebie niewiele rzeczy potrafiłoby ich teraz od siebie odciągnąć.
Przez chwilę stali tylko, nic nie mówiąc, aż drżące dłonie księżnej wreszcie dotknęły pasa księcia, a jego stęsknione palce zakradły się za plecy żony i rozwiązały supeł sukni. Aż wreszcie pozbyli się tego, co im przeszkadzało.
Pas, kaftan i suknia księżnej leżały pod ich bosymi stopami, jedna na drugiej, skołtunione.
Chęć bycia blisko wygrała z nimi obojgiem i niepohamowana wylała się niszczącą falą. Przybliżyli się do siebie, łącząc swe wargi w tęsknym pocałunku, który zatrząsłby ścianami komnaty, gdyby mieli w sobie boską moc.
— Stój... — mruknęła cicho Jadwiga między pocałunkami i zagryzła wargę, by zdusić w sobie pokusę, choć płomień w niej nie zgasł.
Dostrzegła, iż Jogaila patrzył na nią mętnym wzrokiem, otumaniony siłą ich wzajemnego pożądania, więc ścisnęła lekko jego usta, by ich na moment od siebie oddzielić.
Uniósł powieki, w których dostrzegła zalążki lęku, więc prędko chwyciła za sznureczki jego koszuli. Pociągnęła za nie jednym sprawnym ruchem, aż zaskoczony książę zachwiał się na nogach.
Spojrzeniem ją spytał, czy pewna jest tego, co czyni, ale niczego tak dziś pewna nie była jak tego, iż pragnie należeć do tego mężczyzny i by on należał do niej. Cały. Ze wszystkim, co ma. Jego słabościami, cnotami, pragnieniami i celami, które wspólnie będą spełniać. Jeden po drugim.
Pierwsza chwyciła rogi po obu bokach haftowanego materiału jego koszuli z wyszytym kwiatowym wzorem i pomogła księciu zdjąć go przez głowę. To samo uczyniła ze swoim nocnym giezłem.
Koszula opadła na podłogę. Ostatnia przeszkoda, która ich dzieliła.
Jadwiga z zachwytem popatrzyła pierw księciu w oczy, wtem jej wzrok powoli badał linię jego ramion, czułych i dających ukojenie, gdy tego potrzebowała; na klatkę piersiową, pod którym biło jego kochające serce równie mocno jak jej; wreszcie na pagórki jego silnego brzucha, aż po...
Z westchnieniem wyciągnęła swą drżącą dłoń i położyła na falującej piersi księcia. Chciała poczuć jego ciepłą skórę, pod którą krew płynęła w jego żyłach. Chciała go poczuć całą sobą.
Wzruszenie wypełniło ją i uniosła mokre uczy, aż spostrzegła krzyżyk zwisający z szyi księcia. Uśmiechnęła się przez łzy, bo teraz wiedziała, że Bóg był z nimi i już nigdy ich nie opuści.
— Pokaż jak mnie miłujesz... — szepnęła, zaglądając swojemu Litwinowi głęboko w oczy.
Nie wahał się ani przez ułamek chwili.
Poczuła lekkość i miękkość, gdy jej głowa opadła na poduszkę. Zimno krzyżyka uderzyło ją i osiadło na jej piersi, gdy książę zawisł nad nią, ale nie lękała się. Całą swą ufność powierzyła Bogu, który zesłał jej ten cud.
Cud miłowania, które chciała odkryć na nowo.
Pierwsza zainicjowała pocałunek, w który przelała wszystko to, co chciała dać dziś księciu. On za to podarował jej spełnienie, o jakim nawet nie śniła.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro