Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ⱤoɀʣìɑԎ 22 [+16]

Kilka słów od nas:

Krótko. Chcemy Wam podziękwoać za ciepłe słowa pod ostatnim rozdziałem. Od razu poczułyśmy się lepiej. Ale chcemy Wam również bardzo serdecznie podziękwoać za ten pierwszy, dziwny, ale niesamowity rok tutaj na Wattpadzie. Nie przypuszcałybyśmy, że ta historia przypadnie Wam do gustu, mniej lub bardziej. To pierwszy teskt, jaki odważyłyśmy się pokazać szerszej publiczności, dlatego jest to dla nas szczególne ważne. Jesteśmy wzruszone i wdzięczne. Dlatego taki mały prezent od nas. Kolejny rozdział, z małym świątecznym akcentem, bo w końcu świąteczny, bożonarodzeniowy czas. Tym razem zajrzymy troszeczkę do "sypialni" naszej książecej pary i mamy nadzieję, że znów granice nie zostały przekroczone. Problem, jaki pojawi się między naszymi bohaterami w tym rozdziale to tylko i  wyłącznie nasza fikcja literacja na podstawie tekstów, które czytałyśmy. Nie jest zgodna z prawdą historyczną. To co najwyżej dobudowanie własnego wyjaśnienia i rozszalała wyobraźnia. Mamy nadzieję, że nikogo tym nie urazimy.A wszystkim Czytenikom i Czytelniczkom życzymy przyjemnego odbioru!


PS. Postanowiłyśmy dodać oznaczenie +16 z uwagi na dość delikatne tematy, które są poruszane w tym rozdziale.

Jadwiga

Komnata wielkiej księżnej, luty Roku Pańskiego 1389

Sen spłynął na nią lekko, pochłonął całą, okrywając jak ciepła pierzyna i ramiona ukochanego męża. Spała spokojnie, choć jej sny były plątaniną jej lęków, obaw, nadziei i marzeń. Śniła o wiosennej polanie porośniętej białymi liliami i polach maku, które wyrosły pomimo mrozu i prószącego śniegu, aż w końcu delikatnie łodygi musiały ustąpić i uginały się pod naporem żywiołu, gdy rozszalała się śnieżyca.

Owe senne obrazy nie pozwalały jej wypocząć. Ruchy jej gałek ocznych były czujne, głowa lekko się poruszała, a oddech choć równy, to jakby z lekkim trudem nabierany. Na dobre usnęła dopiero nad ranem.

Księżna litewska twardo spała, zbyt twardo jak na nią. Nie obudziły jej ani promyki wschodzącego słońca, bo kotary jej łoża po raz pierwszy były zasłonięte, ani dzwony wzywające na poranną modlitwę. Przez sen jeno słyszała cichą rozmowę, ale nie miała sił choćby unieść powiek i wyjść z łoża, by nowy dzień przywitać.

Margit, choć lekko zdziwiona, że jej umiłowana pani nie raczyła się obudzić skoro świt jak to miała w zwyczaju, kiedy po raz pierwszy do niej zajrzała, odstąpiła i wróciła jakiś czas później. Choć niepodobna, aby córa Ludwika spała do południa, dwórka nie chciała zaburzać jej odpoczynku. Nie raz się przecie zdarzało, iż gdy towarzyszył jej książę Jogaiła nie wychodziła z komnaty tak wcześnie, bo Litwin poranki wolał spędzać w łożu i złośliwi mawiali, że tylko śpiew słowika byłby w stanie go z niego wyciągnąć wcześniej.

Odstawiła na stole dzban z ciepłym mlekiem z miodem i rozchyliła delikatnie grube kotary, myśląc, iż Jadwidze musiało być w nocy zimno, a pierwszy złocisty promyk słońca złożył na jej licu ogrzewający pocałunek.

Margit przyjrzała się twarzy swojej królewny, która oczy miała nadal zamknięte a usta lekko rozchylone. Kosmyki jej pofalowanych włosów rozsypały się na poduszce, inne lekko przykleiły do skroni. Uwagę dwórki jednak przykuła wymięta pierzyna po drugiej stronie łoża.

— Pobudka, pani — rzekła, uśmiechając się przyjaźnie i widząc jak na jej słowa zareagowała lekkim poruszeniem powiek. — Napadało w nocy i świeży śnieg pięknie skrzy się na polach. Musisz to zobaczyć, Jadwigo.

Andegawenka poruszyła się nieznacznie, instynktownie przeszukując drugą stronę łoża otwartą dłonią, ale ta, ku jej zaskoczeniu, okazała się pusta.

Otworzyła szerzej oczy, pomrugała kilka razy, dopiero wyrywając się Morfeuszowi z jego silnych objęć. Przyjrzała się ze smutkiem odciskowi na poduszce, czując uderzenie bólu, który trafił wprost w jej serce.

Jej miły, jej jedyny ją opuścił. Teraz, kiedy spodziewała się zastać go u swojego boku, kiedy potrzebowała jego pierwszego spojrzenia, uśmiechu, jego dłoni splecionej z jej palcami...

— Ciężka, księżycowa noc — rzekła Margit. — Ale pora już na ciebie, kochana królewno.

Jadwiga uśmiechnęła się na przymus, przypominając sobie, że tak czule dwórka zwracała się do niej w dzieciństwie, a ona przecie nie była dziecięciem. Już nie.

Przymknęła oczy, powstrzymując łzy i pociągnęła nosem. Z zaciśniętymi zębami podciągnęła się na łokciach, siadając. Choć sama chciała to uczynić, Margit odchyliła pierzynę, by zaraz wydać z siebie jęk przerażenia.

Ujrzawszy plamę czerwonej krwi na prześcieradle, niemal wykrzyknęła:

— Pani, krwawisz drugi raz w tym miesiącu? Wołam medyka!

Słowa wylewały się z niej na jednym wydechu i Jadwiga własny głos musiałaby podnieść, aby ta ją usłyszała.

— Nie! To nic, Margit — rzekła i przeniosła się na skraj łoża.

Przymknęła powieki, gdyż ból w okolicy jej łona przypomniał o sobie. Te najwrażliwsze dla niewiasty miejsce wciąż pulsowało nieznanym jej wcześniej rodzajem bólu. Powstała jednak, choć z trudem, bo czuła się tak, jakby jechała okrakiem konno przez całą noc.

Zrobiła ostrożne dwa kroki, a ciepły strumień świeżej krwi spłynął po wewnętrznej części jej uda.

— Ty ciągle krwawisz, na Boga! — Szybko znalazła się przy niej i podtrzymała, a Jadwiga, której głowę wcale nie zaprzątał dyskomfort między nogami, nie miała ochoty jej powstrzymać.

Dwórka posłała swojej pani przerażone spojrzenie i krzyknęła:

— Służba!

Bo też pierwsze o czym pomyślała dwórka jest to, iż właśnie poroniła dziecko, z którego obecności nawet nie zdawała sobie sprawy. Przecież zawsze czeka się, aż brzuch się zaokrągli, aby mieć pewność. Najwidoczniej Margit coś przeoczyła i biła się za to w pierś.

Jedna ze służebnych w mig pojawiła się w progu komnaty, a Jadwiga podpierając się nieco stołu, usiadła na krześle obok łoża.

— Przynieście świeże płótna i łuskę z wodą — poleciła księżna.

— I wezwijcie natychmiast medyka księżnej! Co tak stoicie?! — Zdenerwowana panna Lackfi żywo gestykulowała w stronę zdezorientowanej służki i patrzyła z troską na Jadwigę, jakby ta była śmiertelnie chora.

Królewska córka w końcu w rozkazującym geście uniosła dłoń i przemówiła:

— Medyk niepotrzebny. Gdyby książę pytał, przekażcie proszę, że dzisiaj nie wyjdę z łoża.

— Ale wielki książę na polowaniu, miłościwa pani. — Służka o imieniu Miglė odziana w prostą szarą suknię i fartuch, jak wszystkie inne służebne, popatrzyła na Jadwigę, jakby z satysfakcją, iż ona wiedziała więcej od litewskiej księżnej. Minę przy tym miała zadowoloną z siebie, jak gdyby została wysłana z ważnym poselstwem. Uśmiech jednak z jej twarzy zszedł, gdy poczuła szturchnięcie w bok swojej przyjaciółki, niższej i pełniejszej w kształtach Ugnė.

— To poślijcie po księcia Jogaiłę z wieścią, że księżna zaniemogła! — Margit klasnęła w dłonie, aby je pośpieszyć.

— Wystarczy to co powiedziałam. Możecie odejść... — dodała z naciskiem Jadwiga, patrząc surowo na swoją opiekunkę.

Gdy służki opuściły komnatę, Margit padła przed księżną na kolana.

— Pani... Pozwól sobie pomóc, błagam.

Myśląc, iż księżna z własnej przekory pragnie ukryć stan swojego zdrowia, gotowa była błagać ją o posłuchanie. Znała Jadwigę i wiedziała jak wielce długo potrafiła się upierać.

Jadwiga jednak dała sobie chwilę, aby odegnać czarne chmury, które zebrały się nad jej głową. Wieść, że jej ukochany wolał udać się na polowanie zaraz po pierwszej nocy, którą spędzili jak mąż z żoną, bolesną dla niej się okazała i z całych sił starała się opanować walące serce i łzy, które zbierały jej się pod powiekami.

— Pani... — Chwyciła jej dłonie w swoje i mocno je ucisnęła. — Powiedź coś...

— Nic mi nie jest, kochana Margit — wyjaśniła w końcu, przypominając sobie o niej. — Nic co nie dolegało innym niewiastom po... — przerwała, gdyż rumieńce wstydu wypłynęły na jej policzki, choć powinna czuć się dojrzalej i nie czerwienić jak jakaś młódka. — ... po pierwszej nocy spędzonej z mężem.

Margit zmrużyła oczy, potem sama wzrok spuściła, jakby jej wstyd przelał się na nią, by następnie znowu popatrzeć na księżną matczynym wzrokiem.

— Boże Przenajświętszy... — rzekła jedynie zlękniona. — Czy zatem twój stan... Czyżby książę był... niedelikatny?

Na twarzy Jadwigi pojawiła się złość, ale szybko ją opanowała, wiedząc, iż Margit kierowała jedynie troska i grzechem byłoby się na nią gniewać.

— Skądże... Bóg obdarzył mnie dobrym i miłującym mężem — rzekła, choć w jej słowach kryła się odrobina niepewności.

Na dowód wstała i na lekko rozchylonych nogach udała się z powrotem do łoża.

Margit patrzyła na księżną ze współczuciem. Sama pamięcią wróciła do nocy w Święto Rosy, kiedy zgrzeszyła, oddając swój wianek bojarowi Sirputisowi. Temu samemu, z którym nie spodziewa się zaznać szczęśliwego zakończenia, bo choć marzyła o małżeństwie, myśl o opuszczeniu dworu Jadwigi, aby założyć własną rodzinę przerażała ją bardziej niż widok obolałej podopiecznej. Sama jednak nie wspominała tego doznania aż tak boleśnie. Co prawda czuła się niekomfortowo następnego dnia, ale nie bardziej niż podczas swoich kobiecych dni. Dlatego martwiło ją to, co działo się z Jadwigą.

— Połóż się, pani — poleciła.

Jadwiga zrobiła to z chęcią. Kładąc się, nabrała powietrza w policzki i wypuściła, zamiast syknąć z bólu.

— Czy to zawsze...? — nie dokończyła, sama odpowiadając sobie w głowie.

— Tylko za pierwszym razem — dodała za nią Margit, myśląc, iż księżna ma mylne pojęcie na temat fizycznego obcowania z mężczyzną.

— Też tak się czułaś? — zapytała, czując wstyd, iż nie znosi momentu stania się pełnoprawną żoną w bardziej godny księżnej sposób.

— Jakbym miała nigdy więcej nie wziąć udziału w konnej przejażdżce... — dodała Margit z nutką wesołości, która i na twarzy Jadwigi się odrysowała.

Zanim na nowo okryła swoją panią, obie ustaliły, iż spalą prześcieradło w nocy, aby nie dać zamkowi powodów do plotek.

Dwórka usiadła na skraju łoża, przyjmując dłonie Jadwigi, które do niej wyciągnęła.

— Moja ptaszyna... — rzekła z rozmarzeniem i żalem. — Jak się czujesz, Jadwigo? — zapytała śmiało, wiedząc, iż teraz nie ma między nimi hierarchii, jeno szczera przyjaźń, lata wspólnie spędzone i wielkie zaufanie. I wcale nie miała na myśli fizycznych uciążliwości, a to jak królewnie było z myślą o dzieleniu z mężem łoża.

— Poślesz po mojego spowiednika? — zapytała, unikając odpowiedzi, gdyż takowej nie znała. — Wstyd pali mnie od środka...

— Nie zgrzeszyłaś, pani. — Uścisnęła jej dłonie mocniej. — Chyba, że... wstydzisz się przyjemności... Doświadczyłaś jej? — Kąciki ust Margit wygięły się w uśmiechu.

— Tak — odpowiedziała, choć była to tylko część prawdy i już upraszała Boga Najwyższego za te kłamstwo.

Zwykle o takich sprawach panny rozprawiały po pokładzinach, szepcząc między sobą i zachwalając lub szydząc z oręża świeżo poślubionego małżonka. Bo choć sprawy alkowy winny pozostać za drzwiami, ciekawość zwyciężała zawsze. A też panny musiały skądś wiedzę czerpać, aby obcowanie z mężem było mniej nieprzyjemne.

Jadwiga była rada, że z Margit mogła mówić otwarcie, w przeciwieństwie do jej młodszej siostry, która zapewne nie znała jeszcze dotyku mężczyzny.

— Miły Boże... Moja Jadwiga... Jak też książę musi cię miłować — dodała, sama nie dowierzając we własne słowa, a sprawę sobie zdając, iż trzy wiosny czekał na nią jak zakonnik, nawet nie spoglądając na inną kobietę.

Margit przybliżyła czoło do jej czoła i obie się zaśmiały z jej własnych słów, choć oczy obu niewiast zaszkliły się.

— Miłościwa pani... — Usłyszały za sobą i obie przetarły szybko łzy wzruszenia.

Margit odebrała od spotulniałej Miglė pozłacaną misę z wodą i płótna, kazała przynieść jej czystą koszulę, a ta jeno dygnęła naprędce opuszczając komnatę.

Jadwiga tym razem sama wstała, a odwrócona tyłem Margit czekała, aż się obmyje. Potem znowu wróciła do łoża, ale ból zelżał nieco. Oczy znów zrobiły jej się senne i ledwie je zmrużyła, jej spokój zakłócił szczęk otwieranych drzwi.

— Pani... Kuchmistrz przygotował posiłek dla najjaśniejszej pani — Ugnė, zwykle bardziej płochliwa niż jej poprzedniczka, trzęsła się jak osika za każdym razem, gdy miała przekazać księżnej jakieś wieści.

— Odeślijcie. Nasza pani nie jest głodna — rzekła za nią Margit, co Jadwiga przyjęła z wdzięcznością.

— Ależ, pani, kuchmistrz bardzo się postarał. Dostał rozkaz od samego kniazia.

— Wnieście — rzekła, poprawiając się na poduszkach, które Margit starannie ułożyła pod jej plecami.

Swojego węgierskiego kucharza bardzo ceniła za pracę i źle by postąpiła nie doceniając jej teraz.

Zaraz wniesiono na półmisku pieczeń z dzikiego ptactwa. Ale przyrządzono ją iście po królewsku. Nafaszerowano, upieczono a łeb ze szyją ptaka naszpicowano, że patrzył teraz na Jadwigę niewidzącym wzrokiem.

— Kuchmistrz kazał przekazać, iż książę Jogaiła upolował tę kuropatwę z samego rana z myślą o najjaśniejszej pani.

— Książę jest na zamku? — zapytała, starając ukryć uczucie nadziei, które się w niej zrodziło.

— Zjawi się przed zmierzchem — odpowiedziała służka.

Jadwiga posłała Margit zaskoczone spojrzenie, zbyt zdziwione jak u pacholęcia, które pierwszy raz zrobiło coś samodzielnie. Nie spodziewała się bowiem ujrzeć księcia co najmniej do następnej niedzieli i wielce ją uradowało, że nie wyjechał za daleko. Widząc uśmiech Margit, sama szczerze się uśmiechnęła.

Ciężar na jej sercu zelżał, wszelkie dolegliwości przestały mieć znaczenie. Liczyła się tylko radość, która jej serce przepełniła i ciepło mężowskiej troski, której tak jej brakowało zaraz po przebudzeniu.

Sama uścisnąwszy dłoń Margit, powróciła myślami, do chwili, kiedy pragnienie mieszało się z lękiem, a radość z bólem — chwili jej największego szczęścia.

***

Chwyciła rozgrzaną dłoń swojego litewskiego księcia i splotła razem. I choć mężowi chciała dodać otuchy, to jej miłość wymieszana z przerażeniem odbierała rozum i nie winiła ukochanego za to jak raptownie pragnął z nią zaznać uciech cielesnych.

Słowo się rzekło i dla Jadwigi nie było odwrotu. To był właśnie ten dzień, w którym połączą się w jedno a ich związane ze sobą żywoty małżeństwem w pogańskim obrządku się wypełni. Czy tego właśnie chciał Pan w Niebiosach, odpowiedzieć sobie nie potrafiła, ale na pewno ona tego pragnęła z całej duszy.

Wianek, który nosiła zaczął się jej powoli ciążyć jak belka niesionego krzyża, bo nie tak winno wyglądać małżeństwo. Była być może jeno zlęknioną niewiastą, ale i żoną, która swoje obowiązki winna wypełniać jak każda inna przed nią, nie skazując już więcej ukochanego męża na życie z daleka od niej, bo z czasem zacznie korzystać ze względów innych, chętnych dziewek, a tego jej serce by nie uniosło.

Jogaiła był jej mężem i księciem. Nikogo więcej.

Wstała na lekko uginających się nogach, a mąż obserwował czujnie każdy jej ruch, wyszukując najmniejszej oznaki zwątpienia i niepewności, a tych, choć miała dużo, okazać się nie godziło.

Odwróciła się do swojego Litwina plecami, a ten począwszy bez zrozumienia, zaczął rozsznurowywać jej suknię. Palce męża, które nieświadomie dotykały jej skóry, paliły, jakby jej kto piętno wypalał.

Zmrużyła oczy i stanęła twarzą w twarz z mężczyzną, któremu dzisiaj pragnęła się ofiarować.

— Nie musisz... — rzekł czuje, opanowując gorączkowe pragnienie, które miał odmalowane na twarzy.

Nabierając powietrza, trzęsącymi się dłońmi chwyciła wiązania giezła, by dodać sobie odwagi.

— Chcę — rzekła zgodnie z prawdą, na chwile zabierając od siebie wszelakie obawy.

Wspięła się na palce i ucałowała męża w usta.

— Bardzo chcę — dodała szeptem ze wstydu.

Jej pierś unosiła się i opadała, z pewnością odsłaniając zagłębienie jej dekoltu, linię kości obojczyka, ale Jadwiga widziała jeno wpatrzone w nią źrenice; słyszała szum własnego oddechu i bicie serca w uszach, które biły szybko jakby na trwogę. I ona też zatrwożona czekała, aż materiał, który rozsunęła, spłynie po niej jak woda i osunie się na drewnianą podłogę komnaty.

Poczuła zimno i całą siłą swej woli powstrzymała wyrywne dłonie przed okryciem się, zasłonieniem przed widokiem swojego nagiego ciała.

Wstyd ją palił, aż musiała oczy zamknąć, bowiem źle się czuła z tym co uczyniła, kusząc męża jak wszetecznica, która lęku bożego się nie lęka. Pragnienie zaspokojenia męża i swojej decyzji spełnienie tak nią przeniknęło, iż starała się odegnać od siebie nauki duchowieństwa. Dobrze wiedziała, iż niewiastom nie przystoi taka nieobyczajność, ale czyż nie Bóg stworzył mężczyznę na swój obraz i kobietę, mówiąc, aby byli płodni i przynosili ziemi, po której stąpali nowe owoce? A jakże to uczynić inaczej niż w akcie miłosnym, do którego dojść między nimi musi, aby ziarno to zostało zasiane?

— Spójrz na mnie — dobiegł do jej uszu głos jakby z daleka.

Zwyciężając własne onieśmielenie, uniosła podbródek, obdarzając kniazia spojrzeniem, na które czekał.

— Jesteś moja... Na zawsze — rzekł do niej w mowie ruskiej, patrząc na nią tak, jakby chciał te słowa wyryć na kamieniu, aby pozostały z nią na zawsze.

Ona wiedziała to od początku. Należała do Jogaiły Olgierdowicza na długo przed tym, aż ich ze sobą połączono. Nie znała już nikogo innego przed nim i nikogo innego prócz niego znać nie chciała. Była jego, choć nie rozumiała, po co rzekł to, co oczywiste dla niej było.

Aš myliu tave... — dodał półszeptem i te słowa nigdy z ust księcia nie padły, więc z głową zbyt zapełnioną lękami, ich znaczenia nie była w stanie pojąć.

Uśmiechnęła się więc nieco na przymus, dając księciu znak, że nic nie jest w stanie jej zniechęcić. Szybko jednak z ust zniknęła jej cała radość, bo spostrzegła, że książę zbyt nią oczarowany, żadnego śmielszego gestu nie poczyni i samej jej przyjdzie jego złoty pas, przytrzymujący jego kaftan, rozpiąć. Zbierając się na odwagę, położyła nań swoje dłonie.

Wówczas w jej głowie obraz się pojawił, jak to przed trzema zimami, książę sam ją z pasa uwalniał, zabierając dla siebie jej dziewictwo, choć do dzisiaj nietknięta pozostała. Dłonie z jej głową nie chciały współpracować i chwilę się z nim szarpała, a rozbawienie księcia jeno zabierało od niej te strzępki odwagi, które w sobie dzielnie starała się utrzymać.

W końcu pomógł jej z tym jakże krępującym zadaniem i z ulgą poczekała, aż sam skończy. A rozbierał się z niego naprędce, aż guziki odpadły. Szkoda jej było pięknego kaftana, więc pomogła księciu z ostatnim guzikiem, studząc nieco jego zapał.

Już wolniej ściągnął z siebie nogawice, stając przed nią w samej koszuli.

Za chwilę mieli się poznać niczym Adam i Ewa z Raju i ta myśl zarazem zmroziła ją do kości i spowodowała zniecierpliwienie, rozgorączkowanie, którego w sobie nigdy nie poznała. Złączy się ze swoim mężem i staną się jednym ciałem, jak to zapisano w Piśmie.

Poczuła dreszcz, który uderzył ją jak smagnięcie batem. Wielki książę dostrzegł, iż jest jej zimno i zaprowadził ją do jej łoża, trzymając za ręce. Powoli usiadła, a wówczas poczuła pocałunek na czole i wzruszyła ją taka opiekuńcza postawa, której jej nie szczędził.

Posunęła się głębiej, aby złożyć głowę na poduszce. Wówczas poczuła się odsłonięta a drżenie w sercu odebrało jej odwagę, jakby czyniła niewybaczalny grzech i Bóg miałby ją pokarać. Szumiało jej w uszach, że ledwie słyszała co Jogaila do niej mówił, o ile w ogóle coś mówił, a może tylko nabierał powietrze, nie mogąc oderwać wzroku od niej.

Wstrzymała oddech, gdy mąż z czułości odgarnął jej kosmyk włosów z czoła. Czepek piłował ją w głowę, więc szybko wypięła go z włosów, które rozsypały się po jej ciele, chroniąc ją nieco przed jego pożądliwym spojrzeniem.

Jogaiła poruszył ustami, ale słowa nie padły, za to pochylił się i ją pocałował. Tenże pocałunek wlał w nią całą miłość, którą czuła, będąc z nim tak blisko. Jej zlęknione serce pełne było żarliwego uczucia, któremu dała upust, instynktownie rozstawiając nogi, aby znalazł się z nią tak blisko, jak to tylko możliwe.

Na ten moment wszelki lęk ją opuścił, będąc pewna, iż właśnie teraz połączą się w jedno. Mąż jednak z uwielbieniem zaczął celebrować jej ciało, opóźniając moment, którego najbardziej się lękała. Choć jego gorące usta jej ciało przyjmowało z ochotą, głowa uruchomiła wszystko to, co na moment przesłonięte zostało: strach, wstyd, pragnienie bycia razem.

Myślała jedno o tym, kiedy mąż zdecyduje się na ich połączenie. Zaczęła myśleć o bólu, o tym, co się stanie potem. Czy będzie mu tak samo miła, kiedy odda mu wszystko, co ma najcenniejszego? Czy to czekanie, na które go skazała umocni ich małżeństwo, czy osłabi siłę ich uczucia, kiedy poznają się w pełni? Co jeśli uczyni coś, co go do niej zniechęci?

Skarciła się za te wszystkie myśli, bo to nie o tym winna teraz myśleć, a o mężu, któremu zaspokojenie winna dać w darze od siebie. Widziała przecie jak bardzo jej pragnął i zastanawiała się, czy grzechu kolejnego nie popełniła, wzbudzając w mężu taką gorączkę, która w niej przyjemność powodowała, a której winna się posłusznie wystrzegać.

Jogaiła splótł razem ich dłonie i wiedziała, że zaraz to nastąpi, choć czy była gotowa w coraz większą poddawała to wątpliwość. Bo czy po tej nocy w łożu nieuświęconym świętym sakramentem będzie godna przekroczyć próg Jego świątyni? Jej serce krwawiło na myśl, iż będzie niegodna bożej opieki.

Nebijok, mano meile *— usłyszała tuż przy swoim uchu, choć strach wybijał w jej sercu rytm jak tętent koni.

Łzy wzruszenia zebrały jej się pod powiekami, widząc delikatność męża, którą jej okazywał. Była wdzięczna za tę wyrozumiałość i podziękowałaby za nią Bogu, ale teraz bała się nawet wypowiedzieć jego imię.

Choć cały czas Jogaiła patrzył jej w oczy, jej łzy musiały go nieco przestraszyć, bowiem głowę spuścił. Równo z tym poczuła uczucie parcia i obcy ból, który tak ją przestraszył, że w głos zapłakała, zagryzając zęby.

Gdy mąż się wycofał, odwróciła głowę, a wówczas paląca się przy oknie woskowa świeca zgasła nagle. Łzy spłynęły jej po policzkach, bo być może Najwyższy dał jej znak, że wcale tego nie chce. Myślałaby tak nadal, gdyby Jogaiła nie chwycił ją za podbródek i skierował na siebie jej spojrzenie.

Tu esi su manimi**... Kochana moja... — Pocałował ją w policzek.

Otarł jej łzę, dając znak, że spróbuje ponownie, bo gdyby ona miała wybór, powtórzyć by go nie chciała.

Uczynił to, patrząc jej w oczy, chcąc dodać odwagi i połączył ich, tym razem do końca, pozwalając, że krzyknęła w jego dłoń.

Uczucie, które ją przeniknęło, było na tyle nieprzyjemnie i silne, że nie tak go sobie wyobrażała, nie tak boleśnie opisywały je inne niewiasty przed nią. Z trudem złapała powietrze, bo choć ból nieco zelżał, był daleki od przyjemności z doznania, które niektóre grzeczne księgi opisują jako przyjemne. Ona tego nie czuła i chciała, aby było już po wszystkim.

Mocno zaciskała palce na dłoni ukochanego, zapewne wbijając mu paznokcie w skórę, ale nawet się nie poruszył. Zaczął scałowywać jej łzy i szeptać po litewsku słowa pocieszenia, ale dla niej nie układały się w żadne zdania.

Zamknęła powieki i nowe łzy spłynęły po jej twarzy, łzy wzruszenia i smutku zarazem. Bo też inaczej myśleć nie potrafiła nad to, iż jej Sprawiedliwy Bóg zesłał na nią ból, potępiając ich miłowanie. Poganina i Chrześcijanki.

Choć mąż starał się jej pokazać, iż miłowanie grzechem nie jest, ona czuła się grzeszna. Gdy czuła go w sobie, a przyjemność chciała utorować sobie drogę, tłumiła ją w siebie, nie chcąc gniewać Boga jeszcze bardziej.

Pozwoliła, aby dopełniło się ich pożycie. Zbliżył czoło do jej czoła i na chwile zniknął w ogrodzie rozkoszy.

— Nieziemska... — szepnął, gdy do niej wrócił. — Najmilsza... — Pocałował ją w usta.

Przymknęła oczy ze zmęczenia, starając się nie pokazać po sobie jak dużo ją to kosztowało. Zdobyła się nawet na delikatny uśmiech skierowany do swojego ukochanego Litwina, czym go wyraźnie uspokoiła. Bo jeśli ona zgrzeszyła, on był bez grzechu, bo nie znając Boga był jak zagubiona owieczka, której nie miał kto poprowadzić.

Ten grzech ciążył na niej. I to ona musi uczynić wszystko, aby zbliżyć ich oboje do Boga.     


Jogaila

Komnata wielkiej księżnej, luty 1389 roku.

Czuł delikatny ciężar głowy Jadwigi, która opierała się o jego ramię. Jedną dłoń wplótł w jej kare włosy, nie potrafiąc pokusy stłumić. Poznał dokładnie topografię jej ciała, każde zakłębienie, znamię, a jego palce i usta odznaczyły się na nich, zostawiając miłosny ślad.

Nie znał słów, aby opisać to jak bardzo umiłował niewiastę, która teraz naga, tylko dla niego, spała w jego ramionach. Czekał za nią długo i czekałby nadal, bo nie było na świecie drugiej, która skradłaby mu serce. Wiedział już to na pewno. Chciał ją miłować i czcić do końca swojego żywota. I gdyby mu przyszło zejść z tego świata nagle, jedynie czego by żałował, byłoby to, że nie mógł ostatni raz spojrzeć w jej oczy i powiedzieć jak bardzo ją miłuje.

Pokochał ją całą, oddał jej wszystko, jak i ona oddała mu się cała, choć ich ścieżki kręte były początkowo, a on od tej miłości uciekał jak zające od ognia.

Mano mylimasis*** — rzekł do siebie, czując jak jego samego ogarnia senność, choć mógłby pilnować swojej żony całą noc jak nocny stróż na warcie, aby nic nie przerwało jej spokojnego snu. Mógłby gładzić jej gładkie lico i zapomnieć o Krzyżakach, o zdradzieckim Witoldzie, o Wilnie, o ukochanej Litwie.

W końcu jednak przegrał walkę z własnym zmęczeniem i pozwolił sobie powieki zmrużyć. Nie minęła chwila, a może tylko jemu tak się zdawało, a poczuł, jak Jadwiga delikatnie się poruszyła. Nie przeszkadzała mu to, wręcz ukołysało jeszcze bardziej. Sam też starał się nie ruszać, aby jej nie niepokoić.

Czuł na sobie spojrzenie Jadwigi, ale udawał, że śpi głęboko. Wówczas księżna, powoli podniosła głowę, wyswobadzając się z objęć męża. Nieświadoma tego, iż ten czuje jej każdy ruch, usiadła na łożu, pozostawiając księciu widok zarysu jej pleców.

Sięgnęła dłonią po rozłożone na krześle giezło, które książę odłożył tak samo starannie jak swój kaftan, kiedy poprosił ją, aby udała się na spoczynek. Przełożyła je przez głowę, a Jogaila obserwował to wszystko z lekkim uśmiechem na twarzy, bo on wstydu nie znał. A już na pewno nie takiego, który nie pozwalałby mu zasnąć nieodzianym.

Czekał, aż Jadwiga wróci do niego, bo oczy jego już do ciemności przywykły, w przeciwieństwie do jego żony, która po omacku szukała drogi. Wróciła do łoża, kładąc się delikatnie i wówczas Jogaila usłyszał cichy jęk, który wydobył się z jej ust. Domyślając się, iż sam stał się tego powodem, poczuł skruchę. Postanowił więc, że osłodzi jej cały ból, który jej zadał.

Udał, że instynktownie ją do siebie przyciąga, obejmując i rad był, iż księżna przyjęła go natychmiast, bo też bardzo potrzebowała jego bliskości i wsparcia. Kiedy zasnęła, pocałował ją raz jeszcze w czubek głowy i patrzył na jej równy oddech, a było to dla niego najpiękniejszą kołysanką.

***

Zełgałby solennie, gdyby rzekł, iż udało mu się przespać chociaż część nocy. Kiedy oczy próbował zamknąć, te same się otwierały, nienasycone widokiem śpiącej węgierskiej królewny, jego kniahini, która zaczęła rządzić jego myślami, nim ten poddał się woli bogów.

Nie często zdarzało mu się obserwować rodzący się nowy dzień. Pomarańczowa poświata brzasku przywitała litewskiego księcia, rzucając pierwsze promyki słońca na lekko zaróżowione policzki Jadwigi.

Graži...**** — szepnął trzy razy Litwin za każdym razem z większym przekonaniem, bo sam uwierzyć nie mógł, iż trafiła mu się tak urodziwa żona. Do tego mądra i dobra, tak bardzo różniąca się od wszystkich niewiast jakie poznał.

Usłyszawszy dzwony wzywające na poranną mszę, popatrzył na żonę, która nawet nie poruszyła skrzydełkiem nosa, leżąc na boku, wtulona w jego pierś. Sen miała twardy jak święty kamień.

Wsparł się na łokciu i obrócił na bok nieśpiesznie, aby jej nie obudzić nagle, bo zamierzał inaczej to uczynić. Przybliżył się do jej twarzy i ucałował w policzek, ale Jadwiga nawet tego nie poczuła. Spróbował więc z pocałunkiem w czubek nosa, a gdy to nieskuteczne się okazało, bo tylko mruknęła coś niezrozumiale, westchnął tuż przy jej uchu.

— Jadwigo... — szepnął, myśląc, iż jego mowa wyrwie ją ze snu.

Dłużej nie mógł sobie odmówić niedotykania żony, więc nosem rysował delikatne linie na jej policzku, szyi, nieco odkrytym kawałku ramienia.

— Zbudź się, miła moja — rzekł już głośniej, ale w odpowiedzi księżna mocniej wtuliła się w poduchę.

Pragnął pocałować kącik jej ust, aby odzyskać ukochaną żonę, której spojrzenia łaknął, spragniony widoku jej pięknych, jasnych oczu. Chciał być pierwszym, którego spostrzeże dzisiejszego poranka, przywitać razem z nią nowy dzień, który darem od Boga by nazwał, gdyby tylko w niego uwierzył. A skłonny byłby i nawet w istnienie Jego uwierzyć, bo też nigdy wcześniej jego bogowie tak obcy mu się nie wydali, tak odlegli. I jeśli prawdą jest, że Bóg króluje w Niebie, to tylko on mógł stworzyć ten cud, który dzielił dzisiaj z nim łoże. Bo co jeśli naprawdę istnieje i właśnie przemawia do niego przez Jadwigę?

Jego bogowie też do niego mówili, prawda to, ale może tak naprawdę ich nie ma. Może jego nocne mary nie są ich przyczyną, a to jego własne obawy i lęki, których na głos boi się wypowiedzieć?

Długo jeszcze polemizowałby sam ze sobą, napawając się obecnością swojej oblubienicy, gdyby nie obce dłonie, które z natarczywością piania koguta, wybijały rytm na deskach.

Panie? — usłyszał na drzwiami głos Opanasza, gdy nie zareagował na jego pukanie.

"A tego licho przywiało", pomyślał ze złością.

— Odejdź — rzekł nie za głośno, ale tak, aby łaziebny go usłyszał przez zamknięte drzwi.

Był pewien, że zbudzi tym Jadwigę, ale ulgę poczuł, gdy jeno zmrużyła oczy i przekręciła się na plecy.

Książę... Wileńscy bojarzy już czekają na dziedzińcu!

— Niech czekają!

"Choćby i do wiosny", dodał w myślach z przekąsem.

Ależ, panie, zwołałeś ich, aby udali się z tobą na polowanie — tłumaczył książęcy sługa, ale nic co by powiedział, nie oderwałoby teraz myśli Jogaiły od żony. Już nic nie rzekł więcej, aby ten sam odstąpił i odszedł, zanim sam go przegoni.

Książę Witold jest z nimi! Właśnie przybył na zamek z księżną Anną i księżniczką Zofią!

Miarka się dla księcia przebrała i ten gwałtownie zdarł z siebie pierzynę i ruszył w kierunku drzwi.

Otworzył je zamaszyście i pretensji by do siebie nie miał, gdyby trafił nimi Opanasza w nos. Może by wówczas zamilkł.

A pójdziesz precz! — krzyknął do niego, stojąc przed łaziebnym w samej koszuli.

Ciekawskie oczy Opanasza zajrzały wówczas w głąb komnaty, dostrzegając postać księżnej litewskiej na środku łoża.

— Wybacz, panie — rzekł nieco zlękniony. — Ale kazałeś sobie bodaj łeb polać, byś tylko się zbudził o świcie.

Książę posłał słudze spojrzenie, jakby sam zaraz miał mu głowę polać wiadrem zimnej wody z rzeki. Albo urwać gołymi rękami.

— Nie widzisz, że teraz nie ma ważniejszej sprawy? Odejdź, Opanaszu.

Miał już drzwi przed nim zamknąć, kiedy z ust Opanasza potok słów zaczął się wylewać.

— Polowanie sprawa ważna... Życzenie księżnej Jadwigi, aby upolowaną zwierzynę przekazać biedocie. Twój łowczy, panie, wypatrzył gromadę kuropatw przy polach. Sfory psów już gotowe. Tak samo jak wozy i...

— Dosyć! — przerwał książę, bo wystarczająco już usłyszał.

Rozsądek bił się z sercem o to, który zwycięży, ale koniec końców wygrał rozsądek. Rozwścieczenie bojarów posunięciem byłoby nierozważnym, tak samo jak pozostawienie z nimi Witolda. Temu wystarczyłby pretekst, aby zacząć knuć za jego plecami.

— Każ osiodłać konie — rzekł zrezygnowanym głosem i zamknął drzwi.

Odział się we wczorajszy kaftan i pochyliwszy się nad twarzą Jadwigi, wyszeptał z żalem:

— Wybacz, najmilsza. — Po czym złożył na jej policzku długi pocałunek.

Okrył ją jeszcze szczelniej pierzyną i nawet kotary łoża zasłonił, aby nie było jej zimno. A może myślał, że w ten sposób tylko dla siebie ją zachowa i będzie mógł do niej wrócić, a ona nawet nie zauważy, że go nie było? Najchętniej chciałby, aby Jadwiga z łoża nie wyszła, póki on nie wróci. Płonna to była nadzieja, ale jednak nadzieja, że Jadwiga długo będzie dziś spała...

Obiecał sobie, że pierwsze ptactwo jakie ubije, zaraz na zamek karze sprowadzić dla Jadwigi w darze. Doglądnie jeno polowania, wybada księcia Witolda, a potem wróci na zamek.

***

Wilno, poza murami zamku, tego samego dnia.

Psiarczyk prowadził książęce psy myśliwskie, kiedy książę Jogaiła z kuzynem Witoldem zmierzali już w stronę zamku.

Szczęście dzisiaj wielkiemu kniaziowi dopisało, iż jeszcze zanim polowanie na dobre się zaczęło, temu udało się wypatrzeć samotnego ptaka, który najwyraźniej odłączył się od stada, aby udać się na żer. Aby wypatrzeć kuropatwę sokole oko trzeba posiadać, bo giną w otoczeniu i trudno je zauważyć. Nie potrzebował nawet psa, aby spłoszył ptaka. Stała bowiem nieruchomo na ośnieżonym polu, jakby tylko czekała, aż pośle w nią strzałę.

Gdy trzymał już dumnie upolowaną zdobycz w swoich zimowych rękawicach, uśmiechnął się dumnie i rzekł:

— Poślijcie księżnej. Niech kuchmistrz przyrządzi ją po królewsku.

Wówczas pochwycił nieco złośliwe spojrzenie Witolda, któremu najwidoczniej nie w smak było, iż litewski książę odwołuje się do zachodnich królestw. Bo dla niego Litwa sama sobie była Panem i nie potrzebowała obcych, namaszczonych monarszych głów i ich obyczajów.

Książę rozmówił się z nim krótko jak sprawy się mają w Łucku, bo też kuzyn długą drogę musiał przebyć, aby się z nim spotkać. Obaj skromną życzliwość sobie okazali, aby potem udać na strawę do chaty myśliwskiej nieopodal Wilna.

Książę Jogaila zasiadł na krześle przy drewnianej ławie i nie zdążył nawet tknąć półmiska z kaszą, kiedy to do skromnej izby wszedł jego brat Skirgiełło wesołym krokiem.

— Po coś posłał po tego psa Witolda? — zapytał od razu na wejściu, przynosząc z sobą mroźne powietrze.

— Bo zgoda ma być. I między wami też. — Wskazał palcem na brata.

— Przecie ten lis przebrzydły zaraz cię zdradzi! Zacznie knuć z Krzyżakami albo Żmudzinami, a jedni warci drugich.

Wielki książę wiedział, że między jego bratem a kuzynem wielka się zrodziła niechęć, ale musiał ją powstrzymać, bo nie stała ona w interesie Litwy.

— O Żmudź się nie martw. Śniegi spadły, Krzyżacy nie wyruszą na kolejną rejzę, bośmy ich niedawno przegonili — rzekł z uśmiechem i z przejęcia aż uderzył w stół.

Pan na Trokach dopiero teraz uważniej mu się przyjrzał. Brat jego był dziwnie nieswój, rozweselony, promienny, a wigoru miał w sobie tyle, jakby dopiero co upolował niedźwiedzia a nie bezbronną kurę.

— A tyś co taki wesół? — zapytał, mrużąc powieki i przyglądając się bratu podejrzliwie.

Młodszy z książąt litewskich wstał wówczas i podszedł do brata.

— Wkrótce Litwa doczeka się dziedzica! — rzekł podniosłym tonem, nie potrafiąc ukryć dłużej swojej radości przed bratem, który czytał z niego jak z księgi.

Skirgiełło otworzył usta i w uszach mu zaszumiało od tej wieści, ale opanował się, bo jego słowa zagadką dla niego pozostały. Przecie on i Jadwiga nie żyli jak mąż z żoną.

Chyba, że...

— Dotarłeś do Budy? — zapytał słabym głosem, który gdzieś mu w krtani utknął jak rybia ość.

Jogaiła wówczas zaniósł się wesołym śmiechem i poklepał brata po ramieniu. Obszedł go, na powrót zasiadł za stołem i triumfalnie mu się przyglądał, jakby co najmniej najechał Malbork.

Grdyka na szyi księcia trockiego podskoczyła, gdy przełknął z trudem, co Jogaila zauważył, ale Skirgiełło zaraz usta wygiął w uśmiechu i wykrzyknął:

— Nareszcie, bracie! Chodź się ze mną napijesz! Za przyszłego, nienarodzonego wielkiego księcia! Krew z Krwi Litwy! — wykrzykiwał coraz głośniej z każdym słowem.

— Ciszej! — uspokoił brata. — Jeszcze nic nie wiadomo.

— To na co czekasz! — upomniał brata Skirgiełło. — Jedź do niej... i popraw, dla pewności — dodał ze śmiechem i nutką kpiny, co młodszemu Olgierdowiczowi już się nie spodobało.

Skirgiełło odruchowo chwycił za stągiew, ale splunął, gdy zamoczył usta w wodzie.

— Wszytko w swoim czasie — dodał wieki książę, by ten nie był tak prędki.

— Tak żeś ją wymęczył, aaa? — Szturchnął brata w łokieć, wcale nie lekko, jakby mu na złość.

— Zważaj na słowa! — upomniał brata. — Miłuje ją! — Posłał bratu zezłoszczone spojrzenie, które starszy brat odwzajemnił. Obaj książęta chwilę patrzyli na siebie wilkiem, jakby toczyli walkę na miecze.

— Wybacz. — Skirgiełło spuścił w końcu wzrok z zawstydzeniem.

— Jadwiga da dziedzica Litwie — powtórzył z większą mocą i zaczął obchodzić izbę. — Pięknego księcia — dodał z rozmarzeniem i oczami wyobraźni uczył już syna jazdy konnej i strzelania z łuku.

— Pamiętasz jak było z naszą matką?

Jogaila skinął głową.

— Ojciec jak zawsze wracał, przez kilka dni nie wychodził z jej sypialni — przypomniał starszemu bratu. — A później okazywało się, że jest brzemienna.

— Wszystkie baby takie same. Chcesz dziedzica? — zapytał, nie czekając na odpowiedź. — Nie opuszczaj Jadwigi.

W tym musiał się zgodzić z bratem. I w żadnym razie nie zamierzał być z daleka od niej. Postanowił dać małżonce góra dzień odpoczynku, by mógł ponownie ją odwiedzić. Wszak dla Jadwigi to jak nowe ciżmy, które musi rozchodzić.

Jadwiga

Komnata wielkiej księżnej, luty 1389 roku.

Zjawiła się pokojowa z zawiadomieniem, że książę Jogaila pragnie ją odwiedzić i pytał ją o pozwolenie. Jadwiga skinęła głową i zgodziła się.

Jej książęcy małżonek zjawił się niezwłocznie w jej komnacie sypialnianej. Był w samej koszuli.

Tej nocy była jednak lepiej przygotowana i mądrzejsza, bo czekała już na męża w ciepłym łożu, a nie ze stopami na zimnej podłodze. Wiedziała też, co może nastąpić i mniej się denerwowała, choć lęk wciąż nie opuszczał jej głowy.

Książę znów nie szczędził jej czułych gestów, uwodził i obchodził niemal jak z jajkiem, co niezmiernie radowało węgierską królewnę i ośmielało nieco, ale nie na tyle, by młoda niewiasta mogła zapomnieć o wstydzie.

Samo zbliżenie wyglądało podobnie, ale wciąż obce było dla niej i... mało przyjemne. Bała się poruszyć, leżała sztywno, aż jej mąż nie ucałował jej czoła i zmęczony ułożył obok niej na łożu. Poczuła się bezpieczniej, gdy skierował głowę ku niej i przyciągnął do siebie. Księżna wszczepiła się palcami w jego koszulę, której nie zdejmował, jakby szukała schronienia, a wielki książę przykrył ich pierzyną po pas, bo drżała z zimna. Oboje zasnęli, przytuleni do siebie i księżna uśmiechała się przez sen, bo jej mąż chyba był zadowolony.

Dlatego nie zdziwiło ją tak bardzo, gdy kolejnego dnia także przyszedł. Robił tak co noc, aż do Wielkiego Postu. Przywitał ją gorącym pocałunkiem, który zdradzał tęsknotę. Tym razem jednak zjawił się o wiele za wcześnie, bo nie zdążyła się nawet przebrać w nocne giezło. To jednak księciu nie przeszkodziło i poradził sobie z jej suknią sprawnie ją z niej uwalniając, jakby miał w dłoniach miecz, którym nauczył się władać. Kaftan też ściągnął z siebie bez trudu, jakby się spieszył lub miał dziś mało czasu.

Przeniósł ją na łoże i usadowił wygodnie, po czym uniósł jej koszulę i ściągnął przez głowę. Znów przeszył ją chłód, ale gorące pocałunki księcia łagodziły dyskomfort. Trwały jednak krócej niż ją do tego przyzwyczaił, ale nic nie rzekła, myśląc, iż niewiasta nie ma prawa zwracać mężowi uwagi w takiej chwili. Na szczęście przykrył ich i Jadwidze przestało być zimno, ale zdenerwowanie narosło przez co nie poszło dziś księciu tak łatwo. Mocował się chwilę, ale w końcu odetchnął z ulgą.

Jadwiga coraz mniej skupiając się na pocałunkach księcia i tym, co robił, a bardziej z ciekawości, spuściła wzrok, jakby chciała podpatrzeć co się działo pod pierzyną, ale Jogaila jej na to nie pozwolił, bo nie mógł oderwać się od jej ust.

I choć wciąż traktował ją z szacunkiem i delikatnością, sam był dziś rozgorączkowany, niecierpliwy, jakby się z kimś ścigał. Zaskoczył ją tym, bo dorównać mu kroku nie umiała. Nie wiedząc co mogłaby uczynić, czekała niespokojnie. Zlękła się nieco, gdy przez pewien czas odpłynął gdzieś daleko. W niej też zaczynało się dziać coś nowego, ale odrzuciła to i znów uszczypnęła męża w ramię, nie tyle by go zatrzymać, co sprawdzić, czy dobrze się czuje. Wówczas książę jęknął, najwyraźniej z bólu, jaki mu zadała, po czym zastygł, a następnie jego ciało zaczęło drżeć, co odczuwała nawet przez jego koszulę. Patrzył na nią mętnym wzrokiem, a księżna miała wrażenie, że jej nie widzi.

Książę litewski został bez sił i jego czoło opadło na jej pierś. Gdy w końcu uniósł głowę, Jadwiga ujrzała jego twarz, rozanieloną i przeszczęśliwą, jakby... właśnie dostąpił bram raju. Dziwiło to księżną i zastanawiało, bo ona nic podobnego nie czuła. Tak sobie pomyślała, że skoro oboje się miłują, to czy nie powinna wejść tam razem z nim? Sama zapragnęła być bliżej niebios i postanowiła to sprawdzić przy najbliższej okazji, bo być może była niedostatecznie skupiona.

Następnego dnia, gdy przekroczył próg jej komnaty, sama zainicjowała akt miłosny. Wystarczyło, iż wspięła się na palce i go pocałowała, a zaraz znaleźli się w łożu. Nic jednak nie szło po myśli księżnej, bo jej ciało nie chciało jej słuchać, a głowa wciąż pełna była zawiłych myśli, niewyjawionych spraw i lęków. Jej ciało napinało się i gasło, choć jej mąż był jak polano, które żarzyło się w kominku. Książna była sztywna jak kłoda, a gdy przyszedł ten moment, mimowolnie zacisnęła kolana do siebie. Nic na to nie mogła poradzić, tego zawsze obawiała się najmocniej i tym razem zabrakło jej odwagi.

Książę uniósł głowę i poparzył na nią z niezrozumieniem.

— Jadwigo?

Uciszyła go pocałunkiem, bo było jej wstyd za okazaną słabość. Jaka marna byłaby z niej żona, gdyby odmówiła księciu tego, co jako jej małżonkowi mu się należy. Wszak liczył się obowiązek.

Uspokoiła go na tyle, że sam rozsunął jej nogi, trzymając za kolana, ale pozwolił jej jeszcze chwilę cieszyć się samymi pieszczotami. Dziś wrócił do niej jej delikatny Jogaiła, ale Jadwiga i tak czuła się nie do końca szczęśliwa.

Gdy leżeli już w łożu, przytuleni, Jadwigę znów dopadły wstyd i złe myśli, czy czasem Boga nie uraziła, dopuszczając męża za często do siebie, wbrew namowom biskupa, który nakazywał wstrzemięźliwość.

— Wróć do mnie, Jadwigo... — szepnął i przystawił czoło do skroni żony.

Księżna ocknęła się i spojrzała przepraszająco na księcia.

— Wybacz, miły mój...

Uśmiech szczęścia wkradł się na usta Jogaiły i popatrzył na nią jeszcze czulej, jakby spijał z jej ust każde słowo. Ale czuł się mniej winny za jej zmęczenie, które najwyraźniej zaczęło jej doskwierać i obiecał sobie, że od jutra, aż do świąt nie tknie żony, chyba, że na jej wyraźną prośbę.

— Może mi poczytasz? — spytał, bo nie był dziś senny, a marzyło mu się jeszcze chwilę mieć ją w ramionach.

— Zechciałbyś?

— Mógłbym słuchać twego głosu do końca świata.

Oczy księżnej się zaszkliły, ale uśmiech miała blady. By go ukryć, usiadła na łożu. Podniosła z podłogi giezło, które na siebie założyła i podeszła do pulpitu, na którym leżała jeszcze otwarta biblia.

Jadwiga poczuła jak jej policzki się czerwienią, bo zapomniała ją dziś zamknąć zanim wszedł Jogaila, za co się później skarciła, wszak Bóg nie patrzył na nią z księgi, tylko z nieba, a i tak o wszystkim wiedział.

Wróciła z pismem świętym do łoża.

— To wasza święta księga? — spytał, oglądając, jak trzymała ją w dłoniach. — Nie jest gruba...

— Gruba? — zdziwiła się.

— Tyle w niej zakazów, że myślałem, że warzy conajmniej tyle co zbroja.

Jadwiga posłała księciu karcące spojrzenie, a on zaśmiał się z niej i ucałował jej dłoń na przeprosiny, by nie żywiła do niego urazy.

— A jest tam co o miłości?

— Bóg jest miłością — mruknęła.

— A miał niewiastę?

— Nie... — odparła z zawahaniem.

— To co on może wiedzieć o miłowaniu?

— Jezus zrodził się z Ducha Świętego, z Maryi, żony Józefa, do której przyszedł anioł. Urodził się w stajence, a był królem. Józef wychował go jak swojego.

— Królem?

— Królem, synem Boga i człowiekiem, który umarł za nas wszystkich, byśmy mogli spotkać się z Panem w niebiosach.

Czując, iż zyskała żywe zainteresowanie męża, chyba pierwszy raz tak naprawdę, zaczęła czytać fragmenty pisma, rada, że potrafili jeszcze rozmawiać ze sobą w łożu. Bo choć ceniła to, że Jogaila nie opuścił jej przez tyle dni, zaczynało jej brakować zwykłego czasu, gdy kładli się obok siebie i nasłuchiwali swoich równych oddechów podczas snu. A im dłużej czytała o Maryi, dzieciątku Jezus, sama zaczęła się zastanawiać czy i w niej właśnie nie rośnie nowe życie, może niezrodzone z sakramentu, ale nie mniej kochane niż malutki Jezus, który urodził się nagi, biedny i w samotności.

Gdy książę usnął, chyba zmęczony czytaniem, dotknęła ręką brzucha, mając nadzieję, że przyjęła dostatecznie dużo ziarenek, z której może wykiełkować latorośl.

***

Wilno, Truduum Paschalne Roku Pańskiego 1389

W ten okres Wielkiego Postu Jadwiga przystępowała z nowymi nadziejami. Wedle biskupa Radlicy za niedługo miała się dowiedzieć, czy stolicą Litwy nie wstrząśnie wieść o rychłych narodzinach następcy. Wciąż niezamężne siostry księcia, Maria, Jadwiga i Oleńka nie odstępowały jej na krok, zapewne z polecenia jej męża, bo słyszały, że księcia siłą trzeba wyciągać z komnaty żony.

— Myślałaś już nad imieniem, pani? — spytała radośnie Oleńka, gdy wspólnie czyniły przygotowania do drogi krzyżowej, jeszcze w komnacie księżnej, klęcząc przed Ukrzyżowanym Chrystusem zaraz po spowiedzi, choć winien być to czas skupienia, powagi i powstrzymywania się od ziemskich radości.

— Wybór należy do księcia — rzekła Jadwiga, ale delikatny uśmiech sam wkradł jej się na usta i dodała. — Ludwik.

— Ludwik? — zaśmiała się Jadwiga, najmłodsza i chyba najmniej okrzesana z dziewcząt, wychowanych przez starą kniahinię.

— Po mym ojcu, Ludwiku z Andegawenów — wyjaśniła spokojnie.

— Jogaila się nie zgodzi. Wybierze Olgierda albo Giedymina — odparła pewnie Oleńka.

Jadwiga próbowała dworować z siostrami księcia, ale coraz więcej czasu upływało, a ona nie czuła w sobie żadnej zmiany. Nie miała niestety kogo o radę spytać, by rozwiać wątpliwości. A co jeśli wcale nie była...

— Byle nie drugiego Wigunta, by nie wdał się w stryja... — dodała ze śmiechem Maria.

— Ani Skirgiełły...

Wtem królewna poczuła jak robi jej się ciemno przed oczami. Upadła.

Nie mówiąc nic księciu postanowiła poczekać, aż brzuch się zaokrągli, bo omdlenie mogło być równie dobrze sprawką długiego postu.

Przykra wiadomość zastała ją w łożu, w niedzielny, paschalny poranek, gdy ujrzała zakrwawioną pościel, choć o kilka niedziel za późno. Margit, która była przy niej w tym czasie, uścisnęła jej ramię w ramach pocieszenia.

— To nic, pani. Masz dużo czasu.

Jadwiga poczuła się źle z myślą, że nie da księciu następcy, ale Margit miała rację. Może nie zawsze udaje się za pierwszym razem. Jej matka z królem też długo czekać musieli, zanim matka wydała na świat Katarzynę, więc Jadwiga postanowiła odegnać smutek i radować się, że Chrystus zmartwychwstał. Być może jeszcze trochę, a przyjdzie jej cieszyć się wraz ze świeżo ochrzczonym mężem. A cały swój wolny czas poświęcała ludowi wileńskiemu, któremu pomagała jak tylko była w stanie, za co mieszkańcy odwdzięczali się miłością i uznaniem dla swojej kniahini.

Jogaila

Troki, kwiecień Roku Pańskiego 1389

Jogaila wszedł do karczmy i uderzyła w niego woń stęchlizny. A gdy nachylił się nad śpiącym księciem trockim, poczuł od niego nieprzyjemną woń miodu i wina, którą zeszłej nocy musiał zmieszać. Nie bardziej jednak niż awantura, jakiej się dopuścił ze swoimi kompanami, aż po wielkiego księcia posłano, by go za swoje pieniądze wykupił. A podobno szkód narobił tyle, że musiał przed karczmarzem świecić oczami. On, Wielki Książę Litwy. Wnuk Giedymina.

— Zbudźcie go — rozkazał zbrojnym.

Bojarzy kiwnęli głową, a wtem wiadro z wodą wylądowało na głowie księcia.

— Na Perkuna! — wrzasnął książę Skirgiełło i otworzył oczy, szamocząc się, a ręka księcia sama odnalazła nóż przy pasie, który wymierzył prostu w kucającego Jogaiłę.

Ujrzawszy swego brata, Pan na Trokach szybko schował nóż.

— Witaj, bracie... — mruknął ochrypłym głosem.

— Wyjdźcie — rzekł do karczmarza i bojarów, nie bacząc na to, czy go posłuchali. Wzrok zaś utkwił w bracie, wcale nie pogodny, raczej ostrzejszy niż nóż.

— Bracie, kochany... — rzekł Skirgiełło na klęczkach z godną pożałowania miną, ale wielki książę miał dziś zły humor.

— Żebym cię musiał wykupywać z karczmy, jak byle pijaka! — warknął wściele, a jego oczy pociemniały gniewem.

— Ja już nie będę pił! — rzekł przepraszającym tonem książę Skirgiełło, chwycił brata za ramiona i do siebie przyciągnął. — Kropli do mordy nie wezmę! Miodu palcem nie tknę! Na rany Chrystusa przysięgam!

Jogaile serce zmiękło na widok zaszklonych oczu księcia i choćby chciał, dłużej się na niego złościć, nie potrafił. Wiedział, iż jego starszy brat lubił moczyć gębę w trunkach dla zabawy, ale coraz mocniej zaczynało to księcia niepokoić, gdy od tygodnia z karczmy niemal nie wychodził.

— Co z tobą, bracie? — mruknął bardziej do siebie i wstał.

— Na wojnę mnie poślij! — rzekł błagalnie Skirgiełło, chwytając za książęcą pelerynę, wciąż będąc na klęczkach przed bratem.

Jogaila znał brata dobrze, czuł, że książę zacznie się dusić za murami Trok, bo Skirgiełło-gorączka, usiedzieć zbyt długo w jednym miejscu nie mógł, ale nie chciał pozwolić mu bić się z Krzyżowcami, którzy znów przypomnieli o sobie księciu i napsuli mu krwi.

— Tyś mi tu potrzebny. Ktoś będzie musiał strzec Jadwigi. Witoldowi odwidzi się knucie, gdy Jadwiga urodzi mi syna.

Mina księcia trockiego zrzedła jeszcze bardziej, jakby czegoś księciu nie mówił, ale wielki książę miał swoje plany, których nikt nie mógł zakłócić i świata poza tym, co sobie sam obmyślił nie widział.

— A jeśli...

— Panie. — Na to wszedł jeden z bojarów. — Chodzi o kniahinię...

Strach Jogaiłę obleciał, że z jego ukochaną dzieje się coś złego.

— Mów prędko! — ponaglił go.

— Pilnie oczekuje cię na zamku.

Ucieszony Jogaila, myśląc, że ma dla niego dobre wieści, wszak zrobił wszystko tak, jak jego ojciec, pożegnał się z bratem i udał konno wprost do zamku. Po drodze wydawało mu się, że ujrzał Raganę, przemykającą gdzieś między krzakami, ale przeczucie zignorował.

— Gdyby pojawiła się wiedźma, nie wpuszczać — rzekł do zaufanego strażnika przy bramie, a ten jeno kiwnął głową.

***

Oczekiwał niecierpliwie żony w komnacie Giedymina. Zdążył się przebrać w lżejszy kaftan i popatrzeć na tron swego wielkiego dziada, gdy usłyszał radosne zawołanie żony, która żywym krokiem wchodziła do auli.

— Kochany!

Jogaila odwrócił się z uśmiechem i wyciągnął do niej ręce. Nie mogąc tłumić radości, a też będąc ciekaw jaką to pilną sprawę ma do niego, sam sobie odpowiedział. Jego oczy rozbłysły, gdy spojrzał na rozpromienioną twarz Jadwigi.

— Będzie dziedzic? — spytał, a nadzieja wręcz wylewała się z tych słów.

Jadwiga przystanęła i pobladła. Zmartwiony, iż może niestosownie zareagował i żonę przestraszył, szybko swój błąd naprawił.

— Albo słodka księżniczka — dodał, bo tak samo kochałby to dziecię, nieważne czy chłopca czy dziewczynkę. — Matka też pierwszą powiła Kennę. Byle była podobna do ciebie, Jadwigo.

Jadwiga przełknęła i spuściła głowę.

— Nie jestem brzemienna.

Książę zrobił krok w tył i otworzył usta z wrażenia. Chwilę mu zajęło przetrawienie tej wiadomości, czym żonę zasmucił jeszcze bardziej, ale posłał jej niewesoły uśmiech, by ją rozweselić. I siebie trochę też.

— Nie smuć się, najmilsza. Mamy dużo czasu.

Wszak to była prawda. Jego żona była wciąż bardzo młoda i zdrowa, a jemu siły przy Jadwidze chyba nigdy się nie skończą, więc książę był dobrej myśli.

Jadwiga podniosła smutne oczy, więc książę przystawił czoło do jej czoła z uroczym uśmiechem, rozjaśniając tym mrok na jej twarzy.

— Wciąż możemy próbować — szepnął dla jej ucha. — Koniec postu.

Oczy Jadwigi uciekły w podłogę, a księciu znów wydało się urocze jak się rumieni. Tęsknił do niej, do jej ciała i marzył już o chwili, gdy przekroczy próg jej komnaty, dlatego teraz ucałował jej dłoń, by nie kusić losu.

— To co to za pilna sprawa? — spytał, choć z mniejszym zainteresowaniem, byle myśli od Jadwigi odciągnąć.

— Dostałam list od papieża Urbana. Jego Świętobliwość potępia ataki na chrześcijan i wzywa zakon do...

— Kolejny list... — rzekł krótko, nieco zmęczonym głosem, starając się ukryć zniecierpliwienie. — Wciąż z nim korespondujesz?

— Zakon jest mu podległy, a ojciec święty musi wiedzieć co wyprawiają jego rycerze w imię Chrystusa.

— Papieżowi nic do Litwy, póki nieochrzczona — rzekł z uśmiechem, bo rozmowa z żoną zaczynała go bardziej bawić niż złościć i choć doceniał jej starania, by utemperować Wielkiego Mistrza, niewiele widział w tym faktycznej mocy, by ich nakłonić do posłuszeństwa papieżowi.

— To ochrzcij się — rzekła Jadwiga i spuściła oczy, jakby próbowała cofnąć własne słowa, ale jeno na moment, bo za chwilę znów je uniosła, tym razem z większą siłą. — Ochrzcij Litwę.

— Jadwigo... — rzekł łagodnie.

— Gdy ty i twój lud przyjmiecie Boga, Zakon nie będzie umiał brata atakować. Pomogę ci. Uczynimy to razem. — Chwyciła jego dłoń w ośmielającym geście. — Jogaila, przemyśl to...

Wzrok księcia padł na ich palce, które teraz stanowiły jedność, ale z przykrością musiał je rozłączyć. Westchnął.

— Nie czas...

— Dlaczego tak się wzbraniasz przed chrztem? — spytała, a w jej głosie pobrzmiewał żal i złość. — Jest jakiś powód?

Jogaila przełknął ślinę, zaskoczony pytaniem, na które nie mógł odpowiedzieć. Bo jakże miał się przyznać, że w snach widział jak jego żona składa mu ręce do modlitwy, by za chwilę na Litwę spadło wielkie nieszczęście? Jak miał jej wyjawić, że widział ich oboje, razem w kaplicy, by potem Jadwiga zniknęła mu z oczu i nie mógł jej odnaleźć? Aż ciarki przeszły po plecach księcia na myśl o tamtych przykrych snach... Wolał nie kusić losu.

A czy Jadwidze przyszło cały swój żywot spędzić u boku poganina, w grzechu? Czy jej misja, jaką Bóg jej powierzył spełznie na niczym, jeśli nie uda jej się nakłonić księcia do chrztu? Czy już zawsze upór księcia będzie dla ich granicą nie do przejścia? Kolejne wątpliwości zaczęły rosnąć w głowie księżnej jak grzyby po deszczu...

Jogaila nie odpowiedział, ino pożegnał się z żoną, aż do wieczora, ale gdy wychodziła, pod drzwiami zjawił się Opanasz i nachylił nad uchem księcia.

— Ragana wali w wrota. Prosi o posłuchanie...

Jadwiga obejrzała się na księcia, ale Jogaila pewny był, że niczego nie usłyszała, zwłaszcza, gdy prawili w jego ojczystej mowie.

— Odpraw...

— Mówi, że to ważne.

— Nie wpuszczać — rozkazał. 

_____________________

* Nie bój się, moja kochana.

** Jesteś tu ze mną. 

*** MOja ukochana

**** Piękna

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro