Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ⱤoɀʣìɑԎ 20

Jadwiga

Zamek w Wilnie, sierpień Roku Pańskiego 1388 roku.

— Nic nie zjadłaś, pani — rzekł Jan Radlica, z którym wieczerzała w towarzystwie swych oddanych dwórek, panien Lackfi.

Stół obfitował w przeróżne potrawy, jakie księżna jeszcze z Budy pamiętała i kazała sobie na osobistą prośbę przyrządzać, ale ledwie skubnęła przepiórkę, którą sam książę Skirgiełło dzisiaj z polowania przywiózł.

Biedny biskup znał powód umartwiania królowej. Wciąż nie minął żal, iż książę wyruszył na Ruś, pomimo jej upomnienia, by odstąpił od swych ekspansywnych planów.

— Zjem później, biskupie — oparła, posyłając kanonikowi wymuszony uśmiech, który prędzej diabła by zwiódł niż jego wyczulony na krzywdę królewny nos.

Chciał coś dodać, gdy huk wstrząsnął komnatą.

— Wybacz, pani... — odpadła Margit, której twarz była bielsza od obrusu, jakim okryto długą ławę, przy której wspólnie siedzieli.

Zaczęła pospiesznie zbierać upuszczone naczynie, choć służka stała obok i mogła uczynić to za nią, gdyby tylko dała taki sygnał.

Książna przyjrzała się swej dwórce bacznie, dostrzegając smutek, który rzucił się cieniem na jej zwykle pogodnym i bezchmurnym licu. Nie rzekła jednak nic przy biskupie, który niewiele o miłowaniu wiedział poza naukami kościoła, więc sprawy przy nim wolała nie ruszać. Uznała, iż lepiej będzie, gdy pomówi ze swoją powierniczką w sposobniejszej chwili.

— Widzę, żeś zmęczona. Udaj się na spoczynek, kochana Margit. — Zwróciła się do panny dworskiej ciepło, po czym zerknęła w kierunku jej siostry. — Ty także, droga Erzsebet. Odpocznijcie.

Panny Lackfi spojrzały po sobie w milczeniu, ale posłusznie dygnęły i opuściły komnatę.

Księżna poczuła, że wreszcie może odetchnąć świeżym powietrzem, które wpadało przez okna komnaty, co nie uszło czujnym oczom starego Radlicy.

— I ty powinnaś odpocząć, pani. Twe umartwienie w niczym nie pomoże...

Jadwiga wstała od stołu, krzyżując ręce na piersi.

— To co mam robić? Czekać, aż moje siostry się wykrwawią?

Biskup spuścił głowę z zawstydzenia, przez co królewna węgierska jeszcze podlej się poczuła. Już i tak od świtu, gdy to otrzymała od posłańca wieść, iż jej mąż jest w drodze do Lwowa nie mogła zebrać myśli.

— Wybacz, biskupie... Nie powinnam poddawać się złości.

— Drżysz o los swych sióstr. Twój lęk jest zrozumiały.

— Martwię się o Jogaiłę. Jest przekonany, że to Bóg nim kieruje. Boję się, że zbłądzi... — dodała słabym głosem, pogrążona we własnych myślach. — I zamkną się przed nim wrota Raju, już na zawsze. Może powinnam była go wesprzeć, jak mnie prosił...

Radlica popatrzył z politowaniem na księżną, bo powątpiewał, aby łaskawy Bóg miał coś wspólnego z decyzją Jagiełły.

— Nie mogłaś tego uczynić, jawnie przeciwstawiając się dwóm królowym z twojego rodu... — odpowiedział w końcu. — To zostałoby źle odebrane.

— Dobra żona powinna stać u boku męża, cokolwiek postanowi — rzekła, patrząc biskupowi śmiało w oczy. — Nie tak głosi Pismo?

I wtedy to do niej dotarło. Popełniła błąd. Pozwoliła na wyjazd księcia, ale nie dość wsparcia mu okazała, nawet jeśli nie zgadzała się z jego postanowieniem.

Wstała i podeszła do pulpitu.

— Napiszę do księcia list. Jeszcze nie jest za późno...

— Jadwigo... — wtrącił Radlica z westchnieniem. — Niczego już zmienić nie można. Książę Jagiełło jest już w drodze na Ruś...

— Wierzę w uczciwość męża. Książę ma dobre serce. Przekonam go, by nie atakował pierwszy.

— Pani... Trwa wojna. A wojna to okrutne diabelskie narzędzie w rękach człowieka, nawet poczciwego...

Radlica zbladł, bojąc się, że padły z jego ust o dwa słowa za dużo, ale księżna nie tak łatwo dała się zwieść.

— Dokończ, Radlico.

— To ledwie pogłoska, ale... powinnaś o tym wiedzieć.

Twarz Jadwigi stężała, a serce zaczęło walić jej w piersi. Tę nowinę wolała wysłuchać na siedząco, dlatego zajęła krzesło naprzeciw kanonika.

— Za czasów panowania twej babki w Krakowie doszło do napaści. Zagony litewskich wojowników przedarły się przez granice, grabiąc i paląc do cna wszystko na swej drodze. Dusze niewinnych ucierpiały, w tym księży. Wielu z nich zginęło, innych wzięto do niewoli. Nie oszczędzali wieku ani płci.

Usta Jadwigi rozszerzyły się w zdumieniu. A w środku przepełniała ją trwoga, gdy pomyślała o tych wszystkich biednych niewiastach, dzieciach, starcach...

— Kto za tym stał? — spytała cicho. — Książę Olgierd?

— Jego brat, książę Kiejstut.

Jadwiga spuściła głowę, czując wyraźną ulgę. Słyszała o okrutnym Kiejstucie, który zamordował polskich posłów króla Kazimierza, ale nie mogła za to winić potomków Olgierda.

— Znane mi są losy księcia. Niech Bóg się zmiłuje nad jego duszą — rzekła jeno ze zwieszonym wzrokiem. — Dlaczego o tym teraz wspominasz, biskupie?

— Wybacz Pani, że to powiem, ale...

Jadwiga uniosła lekko głowę z zainteresowaniem. A biedny Radlica, wiedząc, iż zasmuci królewską córę swym nieohamowanym językiem, rzekł co musiał, czując żałość i niesprawiedliwość zarazem.

— Chodzą słuchy, że... — Zaczął łamiącym się głosem. — był wśród nich książę Jagiełło*.

Jadwiga poczuła, jakby ją kto nożem ugodził w brzuch. Popatrzyła na Radlicę, kręcąc z niedowierzenia głową.

— To niemożliwe... — powtarzała, gdy zaczęło jej się kręcić przed oczami. — To na pewno złe języki.

— Podobno zostało tak opisane w jednej z ksiąg.

— Czytałeś ją?

— Nie, ale... udział księcia jest wielce możliwy, pani.

Jadwiga zaczęła opadać z sił. Łzy zebrały się pod jej powiekami. By im nie ulec, przytrzymała się podłokietników krzesła, zaciskając palce niemal do bólu.

— Dziękuję za twą szczerość, biskupie. A teraz chciałabym odpocząć.

Radlica bez zbędnych słów pokłonił się księżnej z ręką na piersi, mówiąc "Pani" i zamknął za sobą wrota komnaty, gdy wtedy samotna łza przetoczyła się przez policzek królewny.

Czyżby to była prawda? Czy aby jej mąż był niegodziwcem, zdolnym do takiego okrucieństwa? Kolejne pytania rodziły się w głowie księżnej, kolejne wątpliwości róść jak chwast. I ból pojawił się w sercu księżnej na myśl, iż dobroć, jaką jej okazał miałaby być jeno polityczną grą i paskudnym kłamstwem.

Jogaila

Obóz pod Lwowem, sierpień Roku Pańskiego 1388 roku

Wojska wielkiego księcia, niemal bez rozlewu krwi dotarły niedaleko Lwowa, gdzie osiadły, by zebrać siły przed najazdem na Halicz, o który najcięższe walki obu królowych się toczyły. Po drodze książę utwierdził w prawie do ziemi łuckiej i włodzimierskiej swego kuzyna, Witolda, który już niedaleko Halicza był, ale nie spieszył się z odbiciem twierdzy, czekając na dogodniejszy moment.

Książę wysłuchał swych doradców w spokoju, pochylony nad mapą, ale choć rad był, iż lud ruski nie jest mu nieprzychylny, w sercu nosił niepokój. Bez ustanku dumał nad tym, co pomyśli jego żona, gdy wróci do Wilna. Przed odjazdem życzyła mu co prawda szczęśliwego powrotu, mówiąc, iż jej myśli skupione będą na modlitwie za niego, ale nie tego oczekiwał.

Jadwiga go nie poparła. Nie był na nią o to zły, bo sam zrobić nic przeciw Skirgielle czy młodszym braciom nie potrafiłby, ale smutek go ogarniał, iż był w tym wszystkim sam, wciąż dręczony niepewnością, czy postępował słusznie. Było jednak zbyt późno, by się wycofać bez plamy na honorze.

— Stój, nie można!

Głowa księcia uniosła się, słysząc krzyki dobiegające zza namiotu.

— Puść, jestem posłem!

— Co tam się dzieje? — spytał z gniewem bojarów, którzy przy nim teraz stali, a żaden zadu nie ruszył z miejsca, by sprawdzić, kto usiłuje dostać się przed oblicze wielkiego księcia.

Wtem jeden z wojowników wprowadził młodzieńca, którego twarz okalały jasne, proste włosy. Wyrywał się jak młode jagnię przed zarżnięciem.

— Puśćże, bo rękę stracisz! — rzekł ostrym tonem, co księciu nawet się spodobało. — Stoisz przed królewskim posłem.

Gdy młody mężczyzna spostrzegł przed sobą księcia litewskiego, nisko na kolana padł i się ukłonił.

— Wybacz wielki książę to najście, ale powód ważki...

Jogaila zmarszczył brwi z zaciekawieniem, bo ów młody rycerz, choć marnej postury, serce do walki miał wielkie.

— Kim jesteś? — spytał książę, bo gęby sobie jego nie przypominał, a pamięć do twarzy miał dobrą.

Poseł dumnie podniósł głowę i swe imię podał, mówiąc donośnym głosem.

— Jestem Spycimir z Melsztyna, wojewoda krakowski i wierny sługa Korony.

Litewski książę przyjrzał się młodzieńcowi z lekko przekrzywioną głową.

— Jak minąłeś straże? — zastanawiał się.

— Wasi wojowie mało bystrzy — wyjaśnił z przekąsem, a gdy ujrzał nietęgą minę księcia, dodał: Mam glejd, od króla Katarzyny —podał dokument jednemu z bojarów, a ten przekazał księciu, który ledwie rzucił na niego okiem, zapatrzony bardziej w młodego rycerza, jakby chciał go na wylot przejrzeć.

— Chyba królowej — wyśmiał posła jeden z bojarów, a reszta wnet dołączyła do drwin.

Poseł zagryzł zęby, ale nie zląkł się.

— U nas niewiasty nie gorsze by nosić koronę.

Kącik ust księcia uniósł się niezauważanie w górę. Nie wiedzieć czemu Jogaila pomyślał o swojej Jadwidze, o tym, że i ona byłaby godna tego zaszczytu, gdyby miała więcej szczęścia.

— Czego zatem chce twój król? — spytał, bo tracić czasu na zbędne gadanie nie lubił.

— Tylko w cztery oczy, panie.

— Panie! On łże! Każ go natychmiast...

— Dość — odparł wielki książę, nie patrząc nawet na wyrywnego bojara, wciąż skupiony na rycerzu. — Zostawcie nas.

Wszyscy wyszli, z wyjątkiem najbliższych strażników. Wielki książę podszedł do polskiego rycerza i lekko rękę uniósł, by ten mógł wreszcie wstać z kolan. Poseł wyprostował się, ale głowa wciąż spoczywała nisko.

— Mów zatem. Czego chcecie?

' — Książę... Jestem tu za namową Panów Polskich. Błagam, panie. Zawróć i odstąp od najazdu na Lwów.

— Dlaczego miałbym to uczynić? — spytał z uśmiechem.

Ta rozmowa zaczynała go bawić coraz bardziej, choć uporu i odwagi nie mógł odmówić temu młodemu rycerzowi.

— Te ziemie od wieków należą do Korony. Król Ludwik bezprawnie wcielił je do Węgier, gdy objął rządy. Królowa Katarzyna chce je jeno odzyskać, zgodnie z wolą króla Kazimierza...

' — Nic mi do waszego króla czy tam królowej... — odparł cynicznie książę litewski. — Mam prawo robić co zechcę.

— Panie... przemyśl to. Nie na rękę ci wszczynać kolejną wojnę z Koroną.

— Mam się bać? Polskich panów? — spytał spokojnie, ale gniew w jego oczach zapłonął. I nawet to nie przepłoszyło dumnego rycerza, który wzrok uniósł i ważył się spojrzeć księciu prosto w oczy.

— Najedziesz Lwów, a co potem? Mury Halicza wysokie, a wy nie macie maszyn oblężniczych. Nie zdobędziecie go.

— A wy tak? — zaśmiał się, szczerze rozweselony i wymierzył w rycerza palec. — Chcecie tej ziemi dla siebie i szczekacie jak psy.

— Zdobyliśmy ją, uczciwie.

— To ja uczciwie wam ją odbiorę — odparł pewny swego.

Twarz wojewody krakowskiego poczerwieniała ze złości.

— Szukasz zwady, książę... — odparł rozgniewany poseł i rzucił księciu groźne spojrzenie.

Wówczas książę litewski poszedł bardzo blisko dzielnego rycerza i spojrzał mu w oczy, przyjmując wyzwanie.

— Inaczej nie opuściłbyś już tego namiotu...

Polski poseł przełknął ślinę i wreszcie spuścił głowę, speszony.

— Przybyłem tu prosić o pokój, nie wojnę.

Wtedy Jogaila przyjrzał się temu młodzieńcowi dokładnie. Nie wyczuł w nim złych intencji, jeno szczerość i prawdziwość, która zapadła mu w pamięć. Ten rycerz, cokolwiek czynił, robił tak z potrzeby serca, nie dla korzyści.

Odszedł od polskiego posła i rozsiadł się na tronie wielkiego księcia, patrząc na niego nieco łagodniej.

— Mamy wspólnego wroga... — rzucił pospiesznie rycerz, z nutą desperacji, z obawy, że traci zainteresowanie księcia.

— Mów dalej...

— Jeśli odstąpisz... Korona i Litwa mogą znaleźć wspólne korzyści.

— Ale co dostanę w zamian? — spytał, zniecierpliwiony.

— Pomoc w walce z Krzyżakami. Wymianę jeńców.

— Macie pokój z Zakonem — przypomniał, bo jak zwykle szukał pułapki w słowach tego całego wojewody. — I to nie wasz król Ludwik zobowiązał się odzyskać utracone ziemie? — dodał z rozbawieniem, aby jeszcze bardziej wypróbować cierpliwość polskiego posła.

Na wszystkich dworach wiedziano wszakże, że króla Orleańczyka bardziej interesuje choroba psychiczna jego brata niż polski tron. I bliżej mu było do Paryża niż Krakowa...

— Mamy pokój, to prawda, ale na tak długo jak dotrzymywać będą układu. Ty najlepiej o tym wiesz, książę...

Jogaila zaśmiał się, tym razem z głębi serca i wstał z tronu.

— Spycimir... Dziwne imię.

— Tak zwano mego dziada, kasztelana krakowskiego. Był najbliżej króla Kazimierza.

— Słyszałem o nim. Wielki władca — rzekł z podziwem, ale ciekawość księcia zwyciężyła. — To prawda co o nim mówią?

Wojewoda krakowski zamrugał.

— Co masz na myśli, książę?

— Że w każdej wsi miał kochankę?

Spytek, bo tak zwali go przyjaciele, uśmiechnął się.

— Nie dało się ukryć, panie.

Jogaila zaśmiał się ponownie, bo nie tylko o nałożnicach króla słyszał, co o jego licznych bękartach, ale po chwili przybrał poważniejszy ton. Nie powinien był się spoufalać z byle posłem. Spojrzał na młodego rycerza, który zyskał jego sympatię, ale gdyby uczuciami miał się kierować, już dawno nie byłby wielkim księciem.

— Idź zatem, Spytku i powiedź swoim panom, że Ruś niedługo należeć będzie do jedynej należytej władczyni tej ziemi.

— Kogo?

— Mojej żony, Jadwigi Andegaweńskiej.

Jadwiga

Dziedziniec zamkowy, wrzesień Roku Pańskiego 1388 roku

— Dziękuję, że zechciałeś mi towarzyszyć, książę — rzekła księżna Jadwiga, kiedy oboje świeżo oddali swoje konie koniuszemu.

Wybrali się razem na poranną przejażdżkę po wileńskiej kniei. Księżna potrzebowała wyrwać się na chwilę poza mury miasta, aby odetchnąć leśnym powietrzem.

Sama też z wielką chęcią wybrałaby się z księciem litewskim na polowanie, bo mało było za zamku zajęć, które odwróciły by jej uwagę od niepokojących myśli.

— Do usług, pani. Słowo tylko rzeknij, a ja do twych stóp padnę, królowo wileńska.

Jadwiga uśmiechnęła się, bo pochlebstwa księcia trockiego zawsze były dla niej zabawne. Zwłaszcza te, którymi ją raczył, gdy Jogaiły nie było w pobliżu.

— I mnie już kości świerzbiły od zamkowych murów — dodał już poważniej, przeciągając się.

Jadwiga zawsze była pełna podziwu dla księcia, który zwykle nosił się tak, jakby w każdej chwili był gotów ruszyć na wojnę. Nie mógł jednak teraz tego uczynić, bo obiecał bratu, że jego żonę i siostry będzie strzegł bardziej niż siebie.

— Śpieszno ci do wojaczki, książę — stwierdziła Jadwiga z uśmiechem, kiedy przemierzali zamkowy dziedziniec.

— Pomógłbym Jogaile swoim mieczem i razem byśmy zdobyli Ruś, zamiast tego zdradzieckiego psa Witolda... — Jadwiga przystanęła z założonymi dłońmi w pasie. — Wybacz, pani — dodał zmieszany Skirgiełło, któremu język nadto przy księżnej się rozwiązywał i padły z jego ust słowa niegodne jej uszu.

— A czemuż to obawiasz się zdrady księcia Witolda, panie? — zapytała z zaciekawieniem.

— On pójdzie z każdym. Jest jak wiatr, który zawiewa ze wszystkich stron. Nie wiesz, z której zaatakuje i kiedy.

— Miej trochę wiary w kuzyna. Książę Witold nie zdradzi, póki nie będzie miał z tego korzyści. Zrozumiał już, że zaręczenie córki Anastazji z synem Dymitra, Basylim, było błędem.

— Jak ty to robisz, pani? — zapytał, kiedy weszli już w zamkowe korytarze. — Tyle w tobie zrozumienia i mądrość wielka, ale i odwagi ci nie brak. To ty powinnaś stanąć na czele wyprawy. Zawstydziłabyś nie jednego męża. Nawet Jogaile.

Uśmiechnęła się szczerze i spojrzała śmiało księciu w oczy. Nie miało znaczenie, że z boku przyglądają im się Margit i Erzsebet.

— Niewiastom przypisana jest inna rola. Nawet tym z królewskiego rodu. — Książę wyczuł nutkę smutku w jej głosie.

— Wybacz śmiałość, pani, ale... masz większe prawo do tych ziem. Większe niż Jogaila. Cokolwiek postanowisz... wiedz, że pójdę za tobą. Masz moje słowo, kniahini — mówiąc to, uderzył się w pierś.

— Dziękuję, książę.

— Ychym... — Usłyszała za sobą krząknięcie Margit i natychmiast odwróciła głowę.

— Wybacz, pani, ale biskup Radlica zaraz rozpocznie katechezę.

— Zatem nie każmy mu czekać. Dołączysz do nas, książę? — zapytała z grzecznością, choć znała odpowiedź.

— Nie tym razem, pani. — Ukłonił się nieco zmieszany i odszedł.

Księżna odprowadziła Skirgiełło wzrokiem, po czym dołączyła do Margit, w której to książę budził jedynie lęk i niechęć.

— Nie uważasz, pani, że książę Skirgiełło za dużo sobie pozwala w twojej obecności? Ludzkie języki... — przerwała, widząc karcące spojrzenie księżnej.

Jadwiga była pewna, że Margit słyszała strzępki ich rozmowy, ale ufała swojej dwórce, że nie zamierzała jej teraz za to besztać.

Obie weszły do komnaty, w której za chwilę miał się pojawić biskup krakowski. Erzsebet w tym czasie poszła po ziołowy napar na ból głowy, który dokuczał jej w trakcie przejażdżki.

— Myślisz się co do księcia. Jest dziki, dużo w nim gniewu, ale ma dobre serce. Jak wszyscy Olgierdowicze.

Jadwiga usiadła na ławie przy zamkowym oknie. Miejsce na przeciw zajęła jej ukochana powierniczka.

— Pewnie masz rację, pani. — Spuściła wzrok i w palcach zaczęła skubać materiał sukni.

— Posmutniałaś... — Zauważyła Jadwiga. — Coś cię trapi?

Twarz Margit wykrzywił grymas żalu.

— Wstyd mówić, pani...

Choć żadne słowa z ust dwórki nie padły, księżna domyśliła się czego nie potrafiła powiedzieć.

— Martwisz się o Sirputisa...

— Codziennie walczę z tym uczuciem, ale... jest silniejsze ode mnie — dodała ze łzami w oczach. — Spowiadam się, bo wiem, że grzeszę myślami i uczynkiem. Spłonę w piekle... — załkała.

— Miłowanie to ciężar na sercu, ale da się go udźwignąć. Bóg nie chce twojego cierpienia, Margit.

— To dlaczego nas tak każe? — zapytała z żalem. — Zabrał jego żonę do siebie... Myślisz, że to przez nasz grzech?

— Bóg nie każe złem za zło...

— Nie minęła jeszcze żałoba... a już wyjechał na wojnę. — Słone łzy potoczyły się po policzkach Margit i ta szybka starła je dłonią, bo też nie wypadało chlipać w towarzystwie księżnej. — Wybacz, pani.

Jadwiga chwyciła jej dłonie w swoje w pocieszającym geście.

— Ufaj w Boży plan i módl się o szczęśliwy powrót dla Sirputisa i... mojego męża — rzekła jedynie i wstała, zakładając dłonie przed siebie.

— Popierasz to, pani? Wyprawę przeciw Węgrom? — zapytała z niedowierzaniem i oburzeniem Margit.

Przecie jej królewna nigdy nie wystąpiłaby przeciw własnym siostrom. Pomimo złego traktowania przez matkę, królową Elżbietę, nie było w niej zazdrości i nienawiści. Zawsze była dobra i miłosierna. Dwórka nie mogła uwierzyć, że dała się przekonać w słuszność tej wyprawy.

— Zrozumiałam, że muszę wspierać męża. Beze mnie jest słabszy.

— Opamiętaj się, pani... Nie możesz odwrócić się od Marii i Katarzyny — upraszała dwórka, której ręce zaczęły się trząść z nerwów.

— Urodziłam się Andegawenką. Ale płynie we mnie również krew babki Elżbiety i króla Kazimierza. Przywrócę panowanie Piastów na Rusi, słowem, nie mieczem. Poślij po skrybę. Natychmiast.

Jak tylko skryba zjawił się z naręczem pergaminów, inkaustem i piórem w ręku, Jadwiga pożałowała, że nie ma własnej kancelarii. Usadziła człeka w ławie i zaczęła mu dyktować słowa, które on zapisywał starannie.

Skończyła dyktować uniwersał, gdy do komnaty, skierowany do mieszkańców Lwowa i Halicza, gdy do komnaty weszła zdyszana Erzsebet.

— Co się stało? — zapytała, wiedząc, iż młodsza z córek Emerica Lackfi nie pozwoliła by sobie na tak nagłe najście, gdyby sprawa pilna nie była.

— Ten list właśnie przyniósł goniec. — Zaczęła, łapiąc się za pierś.

Wręczyła zapięczętowany list Jadwidze i ta zaczęła go czytać. Wnet wszystkie kolory odpłynęły z twarzy księżnej i Erzsebet sama o mało ducha nie wyzionęła.

— Złe wieści, pani?

— Krzyżacy... Wysłali list do papieża, skarżąc się na litewskich książąt, którzy śmieli zaatakować Wiznę, będącą pod ich zastawem. Teraz roszczą sobie prawo odebrania ich zbrojnie... Poślij natychmiast po księcia Skirgiełło. Muszę z nim mówić — zażądała stanowczo.

— Właśnie to zamierzałam ci powiedzieć, pani. Książę Skirgiełło właśnie opuścił Wilno i ruszył na Wiznę.

Księżna odwróciła się, spoglądając w stronę czarnego krucyfiksu.

— Kto został na zamku?

— Najdzielniejsi rycerze księcia, a na zamek zmierza książę Wigunt z posiłkami dla Wilna.

Jadwiga mając już dość złych wieści, wstała i uklękła przed krzyżem, składając dłonie do modlitwy. Tylko tyle mogła zrobić. Modlić się, aby książę Skirgiełło odparł krzyżacką agresję. I o to, aby jej odezwa zażegnała walkę i spowodowała szybszy powrót Jogaiły.

— Niech on rychło wraca — poprosiła Najwyższego.

Jogaila

Obóz w Gródku, późna jesień roku 1388 roku.

Jogaila odetchnął z ulgą po otrzymaniu wieści o poddaniu się wojewody Halicza, Benedykta. Uśmiechał się do siebie, planując już powrót do Wilna.

Gdyby nie jego żona, nie udałoby mu się sprawić, aby bez większych walk otworzono przed nim bramy miasta. Obóz polski stacjonował pod Haliczem i choć rwał się do walki, posiłki z Korony nie przybyły tak licznie jak się spodziewano, bo też duża część polskiego rycerstwa nie poparła jej. Widzieli w tej wyprawie spór węgierskich królowych, a nie polską sprawę. Obawiano się, że ziemie zajęte przez Katarzynę pozostaną lennem węgierskim.

Węgierska załoga była w mniejszości, dlatego odstąpiły jako pierwsza, bo też Zygmuntowi zbytnio na Rusi nie zależało. Polscy Panowie ustąpić nie chcieli, ale w obliczu braku zdecydowanych ruchów ze strony ich króla mieli związane ręce. Głosem rozsądku pozostawał Spytek z Melsztyna, który przestrzegł przed zamiarem buntu, przypominając okres bezkrólewia.

I właśnie wówczas, kiedy żadna ze stron nie miała przewagi, a wojska litewskie były już u bram Lwowa, odczytano uniwersał Jadwigi z Andegawenów. Gwarantował on wszystkie prawa i przywileje nadane miastu wcześniej, i opiekę wojskową przed Tatarami. Ludność lwowska za pośrednictwem wielkiego księcia Jogaily złożyła jej przysięgę wierności jednak dopiero wówczas, gdy usłyszała, iż odtąd nierozerwalnie Ruś, choć dobyta siłami litewskimi, należeć będzie do Korony, a ona złoży hołd lenny królowej Katarzynie. Litwa zaś zachowa Podole kamienieckie i Wołyń, ale to odtąd Jadwiga została prawną dziedziczką Rusi, z której to uczyniono księstwo. Spowodowało to spór ich z Marią i Zygmuntem, ale nie posunęli się dalej niż do działań dyplomatycznych.

Liście zdążyły już opaść z drzew i jedynie co martwiło wielkiego księcia to brak wieści od brata Skirgiełły, który to w ostatniej chwili, dzięki litewskim szpiegom zawrócił z drogi na Wiznę, aby odeprzeć atak krzyżacki na Żmudzi niedaleko Romajne. Krzyżackie krwawe żniwa trwały dwadzieścia dni, zabierając wielu jeńców. W końcu Skirgielle udało się umówić z marszałkiem Zakonu Rabe rozejm i układ o wymianie pojmanych.

Spodziewał się z nim spotkać nie dalej jak za kilka niedziel i razem wyprzeć Krzyżaków z ich terytorium jeszcze przed pierwszymi śniegami.

— O kim tak myślisz, panie? — zapytał wierny Opanasz, który to już nalewał swojemu panu kufel wody.

Zatrzymali się na popas i zaraz mieli ruszyć w dalszą drogę.

— Aż oczy ci się świecą jak świetliki w Święto Rosy.

Faktycznie początkowo myśli miał skupione na polityce, ale teraz, kiedy policzył ile to niedziel nie widział wileńskich murów, tęsknota go ogarnęła i myślał tylko o tej, która na niego tam czekała.

— Każ siodłać konie. Czas wracać do Wilna. Najkrótszym traktem.

— Nie wybierzesz się na polowanie jak mówiłeś rano? — zapytał drocząc się, ponieważ wiedział co gryzie wielkiego księcia i na pewno nie jest to ochota ubicia jakiegoś większego zwierza.

— Polowanie może poczekać — stwierdził krótko.

— Ja myślę, że w Wilnie czeka na ciebie piękniejsza łania, panie. Mądra, piękna... dobra.

— Taka właśnie jest Jadwiga — potwierdził, ale bardziej do siebie.

Uśmiechnął się, bo radowało go, że poddani mają o jego żonie tak dobre słowo.

Już nie mógł się doczekać, aż ujrzy jej pogodną twarz, dotknie dłoni, poczuje zapach jej skóry... Tęsknił do Jadwigi tak mocno, że była to tęsknota porównywalna, jak nie silniejsza do tej, jaką odczuwał po stracie Wilna z winy stryja Kiejstuta.

— Są jakieś wieści o Skirgiełło? — szybko jednak temat rozmowy zmienił, aby nie dać się ponieś temu uczuciu, które by mogło rozproszyć nadto jego myśli.

— Nie, panie.

— Oby tylko nic gorszego się nie stało — powiedział do siebie, po czym opuścił namiot.

Jadwiga

Zamek wileński, początek grudnia Roku Pańskiego 1388 roku.

Szła po mokrej od rosy trawie, czuła zimno pod stopami. Ale święciło piękne słońce, które przebijało się przez wysokie drzewa, tak wysokie, że nie można było dostrzec ich koron. Za to na jej głowie spoczywała złota obręcz, wysadzana drogimi kamieniami.

Nie czuła jednak lęku, a nadzieję, że spotka tego, którego poszukiwała wzrokiem.

W końcu znalazła się w samej w koszuli nad brzegiem Wilii. Z dala dostrzegła Jogaiłę, zmierzającego w jej stronę. Miał na sobie czarne barnie futro i ciemny jasny, odświętny kaftan.

Uśmiechnął się na jej widok.

Podszedł do niej, ale wówczas słońce zaszło, niebo ciemne chmury zasnuły. I noc się zrobiła. Nie bała się jednak, czekając aż dłoń do niej wyciągnie i pogłaszcze ją po policzku.

Zrobił to nim spadła pierwsza kropla. Starł ją z jej lica, ale nie był to zimny deszcz, a ciepły.

Gdy jednak pierwsza kropla opadła mu na twarz, spłynęła mu z twarzy czerwoną smugą.

Wówczas spojrzała w górę. Z nieba krwawy deszcz padał. Każda kropla spadająca na jej koszulę zostawiała na niej czerwoną plamę... Wreszcie rozpadało się tak rzęsiście, że na jej wyciągnięte dłonie były całe mokre od krwi.

Spojrzała pytająco na Jogaiłę, ale została sama.

Obudził ją jej własny krzyk. Czuła jak kosmyki włosów przykleiły się do jej spoconego policzka.

— To tylko zły sen — powiedziała do siebie i odetchnęła z ulgą.

Kaplica zamkowa, o świcie.

Odziana w prostą suknię, narzuciła na siebie jedynie futro i zaraz poprosiła, aby dworki zostawiły ją samą pośród kamiennych murów. Otaczała ją ciemność, bo ołtarz rozświetlało tylko kilka świec, ale tu, w obecności Boga, nie czuła lęku, jeno jego miłość.

— Dlaczego... — zapytała anioły. — Dlaczego zsyłacie mi tak okropne sny?

Pojąc tego nie mogła, ale zły znak, który otrzymała, zaraz postanowiła odpędzić od siebie i męża gorliwą modlitwą, być może jakimś pokutnym votem. Wszak zgrzeszyła, nie popierając wielkiego księcia, kiedy ją o to poprosił.

Choć nie otrzymała żadnej złej wieści, jedynie tą, że książę zmierza już do Wilna, czuła w środku, że coś złego się wydarzy. Oddechu do końca nie mogła złapać, czując w piersi ucisk.

Pater noster, qui es in cælis...

Modliła się na głos, nie zdając sobie sprawy, że nie jest sama.

Kroki usłyszała dopiero wówczas, gdy skończyła odmawiać "Ojcze nasz" po łacinie.

Odwróciła głowę i zobaczyła jak Jogaiła zmierza nieśpiesznie do niej. Radość tak wielka wypełniła jej serce, która nie pozwoliła usiedzieć jej spokojnie w ławie.

Wstała, podpierając się podłokietników.

— Jadwigo... — rzekł na powitanie, a ciszę w kaplicy przerwało jedynie echo.

— Jogaila...

Uśmiechnął się na jej widok, jakby dawno przed sobą nie miał niczego tak pięknego.

Kiedy ona w bezruchu zastygła, jakby zamieniła się w słup soli, wielki książę w kilku krokach pokonał dzielącą ich odległość.

Nie spodziewawszy się tego, poczuła niemal lęk, kiedy ujął w swoje dłonie oba jej policzki i nawet nie zdążył się bliżej przyjrzeć jej rozświetlonym radością oczom, kiedy pochylił się i ją pocałował.

Muśnięcia się spodziewała, jak dotyk motyla, ale pocałunek delikatny nie był. Żar ją rozpalił, że tym razem na chwilę zapragnęła czuć na sobie ciepło ust księcia, ale wstyd jej jednak nie pozwolił na oddanie pieszczoty, w prawdzie oboje znajdowali się w domu Bożym.

Przerwała pocałunek, przymykając oczy, przytuliła się do czoła męża, bo też potrzebowała tej bliskości, choćby jeszcze odrobinę, zanim ulotna chwila minie bezpowrotnie.

W końcu Jogaiła podniósł głowę, kciukiem jednocześnie gładził linie jej szczęki. I choć świec dużo w kaplicy się nie paliło, doskonale widziała co kryje jego rozpalone spojrzenie.

Czy grzechem było to nazwać? Nie, ale bała się, że jeśli uczyni to w swojej głowie, zdarzy się jakieś nieszczęście. Choć serce wiedziało, rozum nadal milczał.

Patrzyli tak na siebie, lekko się do siebie uśmiechając, ale księżna w swoim wewnętrznym rozdarciu musiała tę wymianę spojrzeń przerwać.

— Nie jesteś strudzony po podróży?

Jadwiga przyjrzała się twarzy męża. Wyglądał zdrowo i o wyczerpaniu po długiej konnej jeździe nie mogło być mowy, jakby siły nowe w niego wstąpiły.

— Przy tobie zapominam... O znużeniu, wojnie... Krzyżakach — uśmiechnął się szczerze, aż zmarszczyły mu się policzki. — Tylko o tobie zapomnieć nie mogę — dodał tonem nieco zniecierpliwionym, ale czułym. — Mano mylimasis (moja miła).

Pochylił się, jak gdyby znów miał ochotę na pocałunek.

Jadwiga zaraz odwróciła głowę, jakby dało się co wypatrzeć z okien kaplicy, co niemożliwe było i czym księcia tylko rozbawiła.

— A książę Skirgiełło? Wrócił z tobą?

— Nie. Ale nie mówmy o tym teraz, Jadwigo. Cieszmy się spokojem... — uśmiechnął się jeszcze mocniej.

Jadwiga sama przed sobą przyznać musiała, iż tak wielka radość z powrotu przepełniała jej księcia, że mury kaplicy mogły tego nie wytrzymać. Nie przypominała sobie go nigdy tak rozweselonego.

— Najpierw muszę podziękować za szczęśliwą wyprawę.

Chciała już odwrócić się i odejść w stronę klęcznika, ale mąż jej na to nie pozwolił.

— Bóg widzi twą wdzięczność, Jadwigo. Teraz pozwól mi okazać swoją. — Po tych słowach porwał ją w ramiona, jakby ważyła tyle co pachole. — Zabieram cię stąd — szepnął tylko dla niej.

Ciekawość była nie tyle cnotą księżnej, co jej wadą i zaraz zapytała:

— A wojna? — Z trudem powstrzymała uśmiech, który zakradał się na jej lica.

— Poczeka — dodał cicho książę litewski i nic więcej nie mówiąc, zaniósł swoją żonę tam, gdzie najbardziej tego pragnął.

Jogaila

Komnata księżnej litewskiej.

Szczęście mu dopisało, bo ani jednego z dworzan, ani sług nie spotkał, kiedy niósł swoją umiłowaną żonę pod samą komnatę. Lekka była, jakby niósł same kości i bał się, że mógłby je wszystkie policzyć, gdyby okazja się ku temu nadarzyła.

Na razie jednak nie tyle o uciechach ciała myślał, co o swojej słodkiej małżonce, do której tęskno mu było i której powtórny widok przepełnił go radością.

— Możesz już mnie postawić? — zapytała Jadwiga, kiedy zamknęły się za nimi drzwi komnaty.

— Muszę?­ — zapytał, drocząc się z księżną, bo wówczas traciła cały rezon, co niezmiernie się mu podobało.

— Proszę... — szepnęła i nie było lepszego sposobu, aby przemówić do rozumu wielkiego księcia.

Postawił żonę delikatnie na kamiennej zamkowej posadce, nie spuszczając z niej wzroku.

Miał tyle słów, które chciał jej rzec. Słowa podziękowania, opowieść o podziwie lwowskiego tłumu dla jej majestatu, ale brakło mu języka.

— Słów brak — zaczął. — Czy to dar? — zapytał, widząc niezrozumienie w jej oczach. — Mieć taką żonę... — dodał półszeptem, aby zrozumiała to, co niezgrabnym słowem powiedzieć próbował.

— Nie wiem o czym mówisz, panie... — Spuściła speszony wzrok i choć znów ją zawstydził, nie żałował.

Dotknął kciukiem rumieńca na jej licu.

— Mądrą... dobrą. Najpiękniejszą — Pochylił się, dotykając nosem, czubek jej nosa.

Jeśli grzeszył i wodził na pokuszenie swojego anioła, zbudowałby kościół, sam cegłę by podłożył, ale cierpienia dłuższej rozłąki nie był w stanie udźwignąć.

— Zbyt pochlebne masz o mnie mniemanie, mężu — odpowiedziała, czyniąc krok do tyłu, zmniejszając nieco ich bliskość, choć jeszcze sama przed chwilą ulegle się jej poddała. — Słyszałeś o świętej Kindze? — zapytała, odwracając się od litewskiego księcia.

Choć jej twarzy dostrzec nie był w stanie, wyobraził sobie figlarny uśmieszek, który zakradł się na jej wargi.

Dwa duże kroki zrobił i przyciągnął ją z powrotem do siebie.

— A powinienem? — zapytał, oczekując odpowiedzi.

Ciekaw był, czym go jeszcze zaskoczy.

— Była węgierską królewną, poślubioną polskiemu księciu, Bolesławowi. Była dobrą i bogobojną niewiastą.

— Ty też taka jesteś — szepnął tuż przy jej uchu i pocałował ją w policzek.

Nie potrafił pojąć tego, kto śmiałby ją z kimkolwiek porównać. Dla księcia Jogaiły nie było na świecie urodziwszej i szlachetniejszej niewiasty. Wszystkie dwory powinny o tym wiedzieć. Miał zamiar opłacić każdego wędrownego trubadura, który sławić będzie piękno ciała i duszy litewskiej księżnej Jadwigi.

Odszukał jej dłonie, złączył je razem i oplatając ich nimi w pasie.

— Nie do końca — rzekła z nutą smutku w głosie.

— Co się stało, miła moja?

— Święta Kunegunda obiecała Bogu swoją czystość.

Książę zmrużył oczy i żółć mu do gardła podeszła, że ledwie ją przełknął.

Serce uderzało mu jak podczas ataku na krzyżackiego wroga, ale twarz starał się zachować kamienną, aby w niczym żonie nie uchybić. Jednak wieść o tym, iż jego żona myśli nad zachowaniem wianka nie w smak mu była. Nie zamierzał podzielić losu jakiegoś polskiego książątka. Pragnął swojej żony jak żadnej innej niewiasty i dziedzic też mu był potrzebny.

Może miłowania nie potrafił jej pokazać, zraził ją jakimś gestem, zaczął się zastanawiać. Cierpliwość obiecał jej okazać i słowa chciał dotrzymać, ale myśl, że nigdy łoża nie podzielą, przeraziła go.

— Czystość... — wydukał jeno.

Poluzował uścisk, co księżna wykorzystała, aby stanąć tak by móc mężowi w oczy spojrzeć. On w jej spojrzeć nie potrafił, bojąc się co w nich ujrzeć może, a nie chciał sprawić jej kolejnego zawodu.

A może źle to wszystko pojął? Może wcale Jadwiga nie była mu tak przychylna jak myślał. Może tym jej względy zyskał, że nie naciskał na skonsumowanie małżeństwa już prawie od trzech zim. Obawiał się, że straci jej przychylność, kiedy o dziedzicu tronu zacznie myśleć poważniej.

Co zatem z człowieka miłowanie czyni? Ślepego głupca? Bo byłby gotów i czystość zachować z rozpaczy, że nie będzie miała dla niego miłego słowa, czułego spojrzenia...

— Jadwigo... — zaczął, ale wnet mu przerwała.

— Chcę zachować czystość — powiedziała, czym zbiła sztylet księciu prosto w serce. — Czystość serca... Nie łoża — dodała niepewnie. Nareszcie rozumiejąc, ile nieumyślnie ból sprawiła mężowi, spuściła zawstydzony wzrok, a zwiódł by on i samego diabła.

Niewinność żony tak się księciu upodobała, że z trudem swoje myśli hamował, tylko dłonie go słuchać nie chciały, spragnione dotyku. 

— Czystość myśli... pragnień — dodała, rozmarzonym wzrokiem, jakby znajdowała się teraz daleko. — Czystość duszy... — powiedziała ciszej, a jej oczy świeciły się jaśniej od płomienia świecy.

Cenił rozum żony, ale czasem swoim go nie ogarniał i teraz jedyne czego chciał było to, by jego Jadwiga wróciła do niego.

— Miłowanie jest jak dar od Boga, który nam zsyła... Szczęściem dla udręczonej duszy kochanków, pociechą w srogiej niedoli, gdy oboje miłują szczerze, prawda książę?

Myślami swymi tak daleko odpłynęła, iż nie zwróciła uwagi na to, że książę zaczął delikatnymi pocałunkami obsypywać jej policzek.

Trzymał ją kurczowo, ale tak, by bólu jej żadnego nie sprawić, bo z rąk swych nie miał ochoty jej wypuścić. Oparł brodę na jej ramieniu i gdyby Bóg tak łaskawy był, jak mówili, mógłby czas dla nich zatrzymać, aby wieczną się ta chwila stała.

— Jesteś jak najczystsze źródło, jak przejrzysta tafla jeziora — szepnął, bo nie spamiętał o co spytała.

— A jednak... Nie byłam dobrą żoną... — rzekła ze smutkiem.

Jogaiła odsunął usta od jej policzka, żałując, że teraz nie widzi jej oczu. Dłonie jednak, jakby wbrew jego woli, nie chciały wypuścić Jadwigi z objęcia. Uczyniły to z trudem, kiedy to odwrócił się do niej i spojrzał głęboko w oczy.

— Wybaczysz mi, że zwątpiłam w twoje intencje? — zapytała z żalem i nadzieją w głosie.

— Moja najmilsza... Nie mam ci czego wybaczać.

Pogłaskał ją po gładkim policzku, nie mogąc znieść, iż się zadręcza.

— To ty mi wybacz... Nieczystość myśli, duszy, ale... — Przerwał, aby zebrać myśli i najodpowiedniejszych słów użyć. — Pragnień swoich zachować dłużej już nie mogę... — Z każdym słowem pochylał się na jej twarzą coraz bardziej, a kiedy ponownie złączył razem ich czoła, szepnął. — Pragnę cię, Jadwigo...

Kiedy cisza się przedłużała, a przysiągłby, że słyszy jak mocno serce biło w jej piersi, podniósł głowę, aby jeszcze raz móc na nią popatrzeć.

— Daj mi dziedzica...

Złapał jej dłonie w swoje, ogrzewając swoim ciepłem.

Co jeszcze miał rzec, co zrobić? Chciałby, aby zaczęła wierzyć, że łącząc się z nim, nie zdradzi Tego, Którego Miłuje. Że w życiu człowieka miejsca starczy na boską i ziemską miłość. Że miłowanie nie jest grzechem. On jedynie pragnął zostawić ich ślad na tej litewskiej ziemi.

Otworzyła usta, jakby chciała coś rzec, ale żadne słowa z jej ust nie padły. Patrzyła na niego i choć wątpliwości w jej spojrzeniu dostrzegł, chciał je z jej serca zaraz wymazać.

Pochyliwszy się nad swoją Andegawenką, pocałował ją, ale nie był to delikatny dotyk warg, a pełna żaru pieszczota, którą wskazać jej chciał drogę do miłowania.

Oboje wstrzymali oddech, oddając się w pełni doznaniu, które wypełniło ich swoich wzajemnym ciepłem. Choć Jogaiła nie wiedział, czy żona uczyniła to nieświadomie, czy to z potrzeby serca, ucieszył się, gdy pocałunek, którym ją obdarzył, oddała.

Wówczas przeniósł swoje dłonie i położył kciuki na jej szczęce, podarowując kolejny pocałunek, zachłanniejszy, że obojgu tchu zabrakło.

Zaskoczone oczy Jadwigi na niego spojrzały, ale miłości pełne, więc zaraz znów pochylił się, aby złączyć razem ich wargi, tym razem delikatniej, opierając jedną dłoń na linii jej pleców.

Śmiałe palce księcia znalazły same drogę do supła na sukni i jednym ruchem rozwiązałyby go, nie lękając się bożego gniewu, ale wpierw musiał się upewnić, czy naprawdę tego pragnie. Choć Jadwiga zdała się tego nie dostrzegać, chłonąc każdy pocałunek, który jej dawał i odpowiadając na nie, nie chciał uczynić niczego wbrew jej woli.

Kiedy zdał sobie sprawę jak blisko łoża się znaleźli, wziął jej twarz w swoje dłonie i kazał popatrzeć na siebie. Musiał bowiem wiedzieć na pewno.

— Jadwigo...? — rzekł, bo inne słowa nie chciały opuścić jego krtani.

Choć pragnął, aby jej ufne spojrzenie, dało mu to, co chciał zobaczyć, a mianowicie ogień, który spaliłby tę przeklętą komnatę, Jadwiga po chwili opuściła głowę.

Przymykając oczy, wtuliła się w niego, oplatając swoimi dłońmi w pasie. Policzek przytuliła do jego boku i zdał sobie sprawę, że teraz tego najbardziej pragnie.

Zamarł, nie wiedząc co czynić, ale rozluźnił się, słysząc równy oddech swej żony.

Wtem usłyszeli pukanie do wrót komnaty, a Jadwiga uniosła głowę.

— Panie... Chodzi o księcia Skirgiełło...

Jogailę oblał zimny pot, ale ustał w miejscu.

— Co z nim?

— Jego rana się znów otworzyła. 

__________________________________

Wzmianka o udziale Jogaiły w litewskiej wprawie na Kraków pochodzi z tego artykułu:

https://wielkahistoria.pl/ostatnia-wyprawa-litwinow-na-polske-czy-mlody-wladyslaw-jagiello-gwalcil-polskie-kobiety-i-mordowal-mezczyzn/

Została wykorzystana w celach fabularnych. :)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro