Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ⱤoɀʣìɑԎ 18 (Dla Asi)

Jadwiga

Dziedziniec zamkowy w Wilnie, kwiecień Roku Pańskiego 1388 roku.

Księżna Jadwiga podała wodze Tristana, swojego ukochanego białego konia koniuszemu, który z głową pokornie uniżoną je od swej pani przyjął i zaczął prowadzić zwierzę kamiennym środkiem dziedzińca prosto do książęcych stajni. Drugi z poddanych odebrał konia od księżniczki Aleksandry, która czule pożegnała się z karą bestią pocałunkiem w szyję, nim kazała go odprowadzić.

— Dziękuję, że się zgodziłaś, pani — rzekła rozradowana Oleńka, spoglądając na swoją bratową. — Pogoda dziś tak piękna!

Jadwiga posłała siostrze księcia niewyraźny uśmiech, bo wciąż niewiele miała okazji by się radować, a nadto wiele, by pozostawać strapioną.

Księżniczka wyczuwając nastrój Jadwigi, przypatrzyła się jej z bliska z dokładnością medyka, ale nie skomentowała zbolałego wyglądu księżnej, jej oczu żywych, lecz pogrążonych w smutku by jej bardziej nie zasmucać.

— I tobie ta przejażdżka dobrze zrobiła. Już od tylu dni nie wychodziłaś poza mury zamku.

Jadwiga nic nie rzekła, bo też słów wytłumaczenia na swe dziwne nawyki ostatnio nie miała odpowiednich.

Cała zima upłynęła księżnej na studiowaniu prawd płynących z listów Katarzyny ze Sieny, którym z lubością i żarliwością się oddawała w swoich komnatach. Czas dzieliła między modlitwę a naukę, wyzbywając się wszelkich doczesnych uciech. Częściej ją można było w kaplicy spotkać czy w towarzystwie franciszkanów, aniżeli w auli na ucztach, których z resztą wyprawiała niewiele, robiąc wyjątek jedynie dla ważnych gości, którzy na zamek zjechali, by układać się z wielkim księciem. Raz to był wódz tatarski, a raz sam książę Witold, którego Jogaiła zaprosił wraz z małżonką. Ale nawet wtedy hucznych zabaw unikała, wymawiając się złym nastrojem.

Tak, jak Bogu obiecała, całkowicie poświęciła się Najwyższemu, by to jemu służyć i wyjednać u Niego zbawienie dla swej matki, jak i swojej parszywej duszy...

Jej mąż zdaje się jej potrzebę zrozumiał, bo ani razu nie pojawił się w jej alkowie od jej powrotu do Wilna, za co młoda Andegawenka była mężowi wdzięczna. Widywali się rzadko na korytarzach bądź niemal wcale. Książę dbał też bardzo, by nikt jej w owym czasie nie zakłócał spokoju, czy to z własnej wygody czy mając jej dobro na względzie, tego księżna pewna nie była.

A czy dla niej widok męża był tak wstrętny, że wolała go nie oglądać? Czy wciąż winiła go za śmierć swej matki? Czas swoje zrobił, bo odkąd na zamku wileńskim się zjawiła, nosiła w sobie mniejszy żal, a złość rozmywała się gdzieś jak ślady na piasku, które rozwiewa wiatr.

Prawdą było jednak, że im dłużej męża nie widziała, tym łatwej było jej skupić się na modłach, a mniej na powinnościach żony.

— Może wybierzemy się też jutro? — spytała, biorąc księżną pod ramię i zaczęła prowadzić żwawym krokiem do komnat książęcych. — A po niedzieli udajmy się na polowanie. Samej to smutno, a wiem, że i ty bardzo je lubisz. A brat mój życzyłby sobie...

Jadwiga przystanęła, zaglądając w oczy księżniczki jak w księgę, z której chciała prawdę wyczytać.

— Jogaiła cię przysłał...

Twarz Oleńki spotulniała.

— Martwi się o ciebie, pani... — rzekła łagodnym głosem.

— Nie musi. Mam się doskonale. Możesz to księciu przekazać...

— Otóż to... — dodała litewska księżniczka z żalem. — Zamiast mówić ze sobą szczerze, wysyłacie pośredników. Czy twa żałoba stoi na przeszkodzie, iż nie chcesz widzieć mojego brata?

— Aleksandro... — zaprotestowała księżna, bo też nie zamierzała poruszać tematów małżeńskich z księżniczką, choć już wcześniej zauważyła, że w rodzinie Olgierdowiczów tajemnic nie było żadnych.

— Wybacz... — Aleksandra się wycofała. — Pragnę jedynie zrozumieć, co was poróżniło. Mój dobry brat, oddany swej żonie, wysłał jej piękny podarek, a ona nawet okiem na niego nie rzuciła...

Jadwiga przypomniała sobie o zdobionym piśmie świętym, które otrzymała od swego męża w przeddzień misterium pańskiego. Akurat wówczas, gdy w jej komnatach przebywała Oleńka. Uśmiechem zatuszować próbowała niesnaski między nią a księciem, ale widocznie za mało się starała, bo Aleksandra już wiedziała, a z nią zapewne cały dwór zaczął huczeć.

— Jestem wdzięczna księciu za podarek, ale nie potrzebuje ich, by sławić imię Boga — rzekła z przekonaniem. — Wystarczy szczera modlitwa i pokuta.

— A nie żal ci męża, pani?

Jadwiga uniosła oczy, które dotychczas wbite w ziemię pozostały i spojrzała z zaskoczeniem na księżniczkę litewską, która choć nie była rada z postępowania swej bratowej, życzliwości jej nie potrafiła odmówić.

— Jogaila nigdy nie był tak umartwiony. On cię miłuje — przekonywała czułym głosem na wspomnienie najukochańszego starszego brata.

Młoda Andegawenka przełknęła ślinę, bo też nagle w gardle jej zaschło i jakoś powietrza zaczęło jej brakować.

Czy możliwe było to, o czym prawiła siostra księcia? Jogaiła ją miłował? Wszak nigdy nie prosiła o jego uczucie, bo jej samej trudno byłoby wtedy o odwzajemnienie. A czy chciała tego? Czy była gotowa na miłowanie?

To niedorzeczne, rzekła w swych myślach. Nie dała księciu ani jednego powodu, za który mógłby ją szczerze pokochać. Może ziarno zostało zasiane, ale rozwiało się, gdy przed rokiem udała się do Budy. Pragnął ją jak mąż i mężczyzna, ale nie darzył głębszym uczuciem, była tego pewna. A co jeśli...

— A czy ty nie miłujesz jego, pani?

Pytanie Aleksandry przerwało jej rozważania.

Księżna poruszyła ustami w panice, ale słowa z nich wypaść nie chciały tak jak tego się spodziewała jej rozmówczyni. Nie kryjąc swego zdumienia, księżniczka Aleksandra ściągnęła brwi.

— Jadwigo?

— Czasem miłość to za mało — odparła w końcu Jadwiga, czując gorycz na języku. Wyminęła księżniczkę i ruszyła samotnie w stronę swych komnat.

***

Ciężar na sercu przywiódł księżną nie do jej komnat, jak początkowo zamierzała, a z powrotem do kaplicy zamkowej. Słowa Aleksandry pozostały w pamięci Jadwigi, choć odciągała od swej głowy z całych sił. Nie tyle się nad uczuciami księcia zastanawiała, co nad jego postawą. Oleńka rzekła, iż był jak struty. Najwyraźniej i jego Bóg pokarał, bo wedle opowieści jej mąż snuje się po zamku jak cień.

Jadwiga nie do końca księciu przebaczyła, ale nie chciała, aby z jej powodu znów podupadł na zdrowiu. Przecie nie tak dawno był bliski śmierci. Nikt dwa razy nie ucieka spod kosy. Skąd jej żałość i wyrzuty sumienia, z których chciała się przed Bogiem wyspowiadać.

— Panie... Wystawiłeś mnie na wielką próbę, zsyłając na moją matkę śmierć, ale... nie każ innych za me grzechy. Sama muszę odkupić moje winy.

Łzy znów się cisnęły do oczu biednej królewny węgierskiej, nie z powodu matki, a smutku, jaki w sobie miała na myśl, iż mogła Bogu uchybić tak bardzo, że zsyła na nią nieszczęścia. Opanowała je jednak, słysząc kroki na kamiennej posadce. Otarła policzek i usiadła na ławie. Dopiero wówczas spostrzegła księcia Skirgiełło, który wpierw ukłonił się jej nisko, a potem zasiadł na ławie po przeciwnej stronie.

Milczeli długo, nim to książę pierwszy się odezwał.

— Dobrze się czujesz, pani?

Jadwiga wejrzała przelotnie na księcia trockiego.

— Myślałam, że jesteś tu ze mną, by się pomodlić, książę.

Ostatnio często spotykała księcia w kaplicy, gdzie się widywali. Zwykle niewiele ze sobą mówili, ledwie parę słów, po czym zajmowali klęczniki po obu stronach i cicho szeptali pacierze, każdy w swoim języku, choć do tego samego Boga.

Skirgiełło westchnął i wejrzał na Jadwigę łagodnie.

— Nie dość ci już tego udręczania? Wiosna idzie, słońce takie, że żyć się chce... — rzekł, bo w głowie księcia postępki jego szwagierki nie mogły się pomieścić.

— Cieszę się, że jesteś w dobrym nastroju, książę — odparła, nie patrząc w stronę księcia. — To odgania złe pokusy...

Książę poruszył się niespokojnie, zamrugał, po czym z nieodpartą miną odwrócił się bokiem do ołtarza, by łatwiej mu było spojrzeć na niewiastę i niejako wymusił na młodej księżnej by i ona wejrzała na niego.

— Jadwigo... — powiedział miękko, ale nagląco. — Po cóż ci siedzieć w ciemnej kaplicy? Co będziesz z tego miała, a?

— Jesteś chrześcijaninem. Sam powinieneś to wiedzieć.

— O zbawienie ci idzie? Przecie ty niewinna jak dziecię. Życia twojego szkoda na umartwianie. A i Jogaily... — Machnął ręką z bezradności.

— Co masz na myśli?

Książę zmieszał się, bo znów jego język był szybszy niż głowa. Ale spojrzenie Jadwigi tak dobre było, tak ufne, że książę nie miał wyjścia, jak wyśpiewać wszystko jak na spowiedzi.

— Tylko nie mów Jogaile, bo mi łeb utnie, że ci powiedziałem.

Książę znów westchnął i zaczął niepewnie mówić:

— Chodzi o ciebie, pani... I o Jogaile. On... się zadręcza, bo myśli, że winisz go za śmierć Królowej Elżbiety... Wybacz, pani.

Jadwiga spuściła głowę, nic nie mówiąc. Nie czuła już przeszywającego bólu na myśl o matce, jeno ukłucie w dołku i żal, ale księciu nie miała za złe, że ją przy niej wspominał. Pragnęła, by pamięć jej matki pozostała w umysłach i sercach poddanych, tak jak pamięć o jej wielkim ojcu.

Za to księcia litewskiego co inne strwożyło.

— Na Perkuna... — wyrwało się księciu, bo te wieści nie były miłe dla jego uszu, a co dopiero dla raptownych ust. — Czyli tak?

— Tak... — oparła z wahaniem, ale szybko zmieniła zdanie. — Nie! Nie... Nie winię.

Oboje umilkli, bo też nie było co mówić, ale księżnej jakoś lżej na duszy się zrobiło, gdy to w końcu przyznała.

— Trudna sprawa... — dodał książę litewski, bo nie do końca Węgierce uwierzył, że tak jest ani, że tak być nie może.

Jadwidze też nie spieszno było z wyjaśnieniami, by uspokoić księcia. W końcu mógł o wszystkim bratu donieść, ale było coś ujmującego i kojącego w tym ich milczeniu. Spokój. Spokój, jaki ktoś jej zabrał i tylko przy księciu trockim powracał.

Jadwiga westchnęła w duchu.

— Pani... — odparł nieśmiało książę, bo musiał o to spytać. — Mogę cię o coś spytać?

— Możesz, książę.

— Czy ty w ogóle chciałaś tu wracać?

Jadwiga spojrzała księciu w oczy.

— Moje miejsce jest przy księciu.

To było jej przeznaczenie.

Skirgiełło kiwnął głową i chciał coś jeszcze rzec, ale w porę się powstrzymał, bo on byłby za śmiały, a i pytanie niestosowne.

Ale Jadwiga domyśliła się, o co chciał spytać i odpowiedziała mu w myślach. Czy pragnęła pozostać przy księciu z własnej woli? Tak. I choć czekało ją zapewne cierpienie, pragnęła dotrzymać obietnicy danej Bogu w dniu swych zaślubin.

Jogaila

Komnata wielkiego księcia, kwietniowy wieczór Roku Pańskiego 1388 roku.

Opanasz, wierny sługa księcia litewskiego dolewał mu wody do kufla z wężem na spodku, gdy ujrzał jego świeżo-ogoloną twarz, oblaną blaskiem świec.

— Coś taki skwaszony, panie? — spytał, lustrując swego pana bacznym wzrokiem. — Jadło nie smakuje?

— Nie.

— To każe sługom przynieść owoce.

Już chciał biec, by zadowolić swojego księcia, który ostatnimi czasy go martwił, gdy ten go zatrzymał spojrzeniem.

— Nie trzeba. Nie budź ich. I ty też odpocznij.

Opanasz zamrugał, bo chyba zmysły go zawiodły. Książę nie krzyczał, był spokojny, nawet go zwolnił wcześniej ze służby. Czyżby znów go rozkładała jakaś tajemnicza choroba?

— No nie stój tak, bo się rozmyślę.

Skołowany łaziebny stał jeszcze chwilę, nim zaczął zmierzać w stronę wyjścia, ale książę nagle zmienił zdanie.

— Stój!

Opanasz zatrzymał się z ręcznikiem przewieszonym przez ramię i wbił nieufne spojrzenie w wielkiego księcia. Może każe go teraz wychłostać, że tak szybko się zgodził i nie nalegał dłużej by zostać? Ciężko było myśli samego kniazia odczytać, bo kłębiło się w nim gorzej jak na polu bitwy i nie raz to Opanasza bawiło.

— Masz jakieś wieści od... Jadwigi? — spytał cicho.

— Od księżnej, panie?

— A mam inną żonę? O imieniu Jadwiga? — oburzył się, a Opanasz odetchnął z ulgą.

Księciu nic nie było, poza tęsknotą za żoną. No i podłym nastrojem, co już wiele dni wcześniej dostrzegł. Zatem to księżna stała za zachowaniem kniazia Jogaily.

— Nie, panie... — rzekł zgodnie z prawdą, choć ochotę miał skłamać, by księcia rozweselić.

— Nie pytała o mnie?

Nadzieja w głosie księcia była nazbyt wyczuwalna. Bo choć księżna już od kilku tygodni na zamku, książę czuł się gorzej. Jego żona jeszcze odleglejsza się mu wydawała niż wówczas, gdy przebywała w budzińskim klasztorze.

Opanasz zaprzeczył ruchem głowy, zabierając księciu nadzieję jak ostatnie okruchy ze stołu.

— Możesz odejść... — rzekł ponurym głosem.

Opanaszowi żal się księcia zrobiło, więc zamiast wyjść od razu, jak go książę prosił, rzekł do niego:

— Znasz to powiedzenie, panie? Jeśli Mahomet nie chce przyjść do Góry, Góra musi przyjść do Mahometa.

Twarz księcia napięła się, oczy mu rozbłysły, myśli gdzieś krążyły mu nad głową.

— Przyjść? — spytał, mrużąc oczy, ale bardziej siebie niż sługi.

A może rację miał jego wierny Opanasz.

Książę postanowił usłuchać, choć swych zamiarów nawet samemu Bogu by nie zdradził.

***

Nim nastał na dobre poranek książę udał się do komnat swej żony. Obaw miał sporo, bo pewny nie był jak księżna odbierze jego najście w komnacie, tak bez zapowiedzi i po tak długiej nieobecności. Całą noc miał jednak na pomyślunek i dokładnie wszystko zaplanował. Zamierzał zburzyć tę celę, w której zamknęła się jego żona, choćby miała się do niego więcej nie odezwać.

Strażnicy otworzyli mu drzwi dokładnie, gdy z jej komnaty wychodziła ta cała Margit, której chyba nie za bardzo podobało się przebywanie w wileńskim zamku. Zawsze na jego widok mrużyła podejrzliwie oczy albo milkła, choć to drugie akurat wielkiemu księciu bardziej odpowiadało.

— Panie... — Ukłoniła mu się z dzbanem wody w rękach. — Królewna jeszcze w łożu. Musisz poczekać...

Ignorując jej nieprzyjazny jazgot, wszedł w głąb komnaty.

— Panie! Królewna się modli...

— Zostaw nas — odparł Olgierdowicz, wymierzając w nią stalowe spojrzenie, które spłoszyło ją na tyle, że wybiegła z komnaty urażona.

Jogaila zdecydowanym ruchem otworzył drzwi komnaty sypialnianej. Intuicja księcia nie zawiodła, bo zastał żonę na klęczkach, przed czarnym krucyfiksem, w samej koszuli. Modliła się w ciszy i w takim skupieniu, iż nawet głowy nie odwróciła, by ujrzeć kto przyszedł.

— Jadwigo? — rzucił w przestrzeń, ale nawet litewskie duchy nie raczyły mu odpowiedzieć. A tym bardziej Jadwiga.

Wciąż klepała łacińskie słowa jak zaklęta, jak gdyby księcia w komnacie nie było albo niewidzialny się stał.

— Jadwigo... — powtórzył głośniej, bo być może faktycznie księżna nie usłyszała i wcale nie udawała, że nie słyszy.

Zamiast usłuchać, Andegawenka zaczęła odprawiać swe modły głośniej. To dało księciu pewność, iż umyślnie się tak zachowuje i taki gniew w sobie poczuł, że miał ochotę opuścić komnatę obrażony jak tamta niewista. W porę się jednak zorientował, iż właśnie na tym zależało jego upartej żonie. Chciała się go pozbyć, dlatego na przekór postanowił zostać.

— Jadwigo, wstań... — poprosił, ale niezbyt miłym tonem, bo złość wciąż w nim mocno siedziała.

Nie widział jej twarzy, tym bardziej zachowanie księżnej zaczęło mu uwłaczać. Zawsze wiedział, że niepokorna trafiła mu się żona, ale on wciąż był jej mężem, strażnikiem jej łoża i jej władcą. Należał mu się szacunek. Więc gdy nawet tego nie otrzymał, wybuchł.

— Wstań! — krzyknął dość głośno, na co Węgierka odwróciła się w przestrachu i spojrzała w kierunku męża.

Oczy Jadwigi spotkały się z tymi wielkiego księcia, ale na próżno szukała w nich łagodności, jeśli na nią liczyła.

— Wstań mówię! Nie chcę cię na kolanach, a za mną!

Królewna Jadwiga, jak odwykł o niej myśleć, nazywając w myślach swoją księżną, wstała z klęcznika, spojrzała na niego z niezrozumieniem, a oczy jej wielkie się zrobiły, jakby go nie poznawała, ale to nie powstrzymało księcia przed potokiem słów, które wylały się z niego jak zalegająca na wątrobie żółć.

— Na miłość boską, jesteś moją żoną! Zacznij się tak zachowywać!

Książę umilkł nagle, bo to, co rzekł naprędce tak samo jego zaskoczyło jak księżną litewską. Po raz pierwszy powołał się na jej Boga, choć nieumyślnie.

Zwątpił jedynie w to, czy to tak wzruszyło księżną, że w jej oczach łzy ujrzał, czy to on ich nie wywołał u żony, gdy nie mógł opanować wściekłości.

Patrząc w jej błyszczące oczy, czyste, ale smutne, jeszcze większe wzburzenie w nim urosło. Wzrok jego złagodniał, a ręka księcia sama odnalazła drogę do jej szyi, palec do jej policzka, na którym spoczął jak wędrowiec po długiej podróży.

— Jesteś moją księżną. Mano Kunigaikštienė.

Jadwiga nic nie rzekła, tylko patrzyła na niego jak spłoszona sarenka. Oczy jej błądziły, aż wreszcie zatrzymały się na księciu litewskim.

— Moja Kniahini... — wyszeptał, a wzrok księcia utkwił w twarzy żony, jeszcze piękniejszej niż kiedykolwiek wcześniej, jakby faktycznie miała o dwie wiosny więcej, co wszyscy naokoło księcia ostatnio rozpowiadali.

Liczył na gest pojednania ze strony księżnej, na znak, że jest tu z nim w tej powodzi, a nie dryfuje samotnie po ciemku. Czyżby porzuciła nadzieję, że wspólną odnajdą drogę na ląd?

W przypływie uczuć, przybliżył czoło do jej czoła.

— Bądź ze mną.

Uniósł głowę, by móc spojrzeć w oczy żony, a ręka przesunęła się na jej ramię, blisko kości obojczyka.

Jadwiga wycofała się i stanęła do księcia bokiem, kładąc ręce na ramionach, jakby zimno jej się zrobiło.

— Mogę ci ufać, książę? — spytała, posyłając księciu przelotne spojrzenie, ale Jogaila dostrzegł, że strach z niego bił i niepewność, aż księcia dreszcz przeszedł wzdłuż pleców.

Czyżby sprawa z matką i tym tchórzliwym psem Zygmuntem podburzyła jej zaufanie do niego?

— Nie lękaj się. Przy mnie jesteś bezpieczna. Nie pozwolę by coś złego cię spotkało, przysięgam. — Zniżył głos, który drżący nagle się zrobił, niepewny i brzmiał jakże słabo.

Sił mu jednak nie brakowało, by pokazać księżnej, że nie odejdzie, póki sama go nie odprawi. Obszedł Jadwigę tak, by stanąć za jej plecami i do siebie przyciągnął, gdy się tego nie spodziewała, bo usłyszał wyraźne westchnienie. Jego głowa pochyliła się nad zagłębieniem jej szyi, od której wcześniej nie mógł oderwać oczu.

— Panie... — Z ust Jadwigi wydobyły się słowa protestu, ale nie poszedł za nimi żaden gest.

Książę uśmiechnął się do siebie i pocałował w zagłębienie jej szyi, któremu oprzeć się dłużej nie mógł. Krew Giedymina się w nim odezwała, gdy rozłożył sobie rozgrzaną dłoń na jej tali, a drugą powiódł w dół jej ramienia, kreśląc linie po materiale sukna, choć wolałby czynić to po jej nagiej skórze. Na tą myśl serce księcia uderzyło w piersi jak dzwon.

Czy nie słyszała jak mocno dla niej biło teraz jego serce? Czy głucha była na nie? Czy musiałby je sobie je wyrwać by uwierzyła?

— Każ mi przestać, pani... — szepnął z twarzą przy jej uchu, napawając się jej kwiatowym zapachem, który go od tamtego dnia w komnacie zniewolił, a który wszędzie by rozpoznał.

Gdy wygięła szyję do tyłu, niemal wpadając mu w ramiona, jakby z powodu omdlenia, dech księciu zaparło. Rękę mocniej zacisnął na jej brzuchu, by bliżej mieć ją siebie. Już niecierpliwie palce odszukały sznura jej koszuli nocnej i pociągnęły za nie, by ją z niej uwolnić, gdy nagle Jadwiga zabrała jego dłoń z siebie i uwolniła z uścisku, ale nie odeszła daleko.

— Dość — wydyszała ledwie.

Jej oddech się rwał, a pierś unosiła zbyt szybko. Czyli nie był jej zupełnie obojętny. Nadzieja jeszcze nie umarła.

Książę nie zamierzał jej tak łatwo porzucać. Spróbował raz jeszcze i by złamać opór żony, przyciągnął ją do siebie, ale jego dłonie leżały spokojnie na jej brzuchu.

— Pragnę cię, Jadwigo — wyznał ściszonym głosem, by słowa tylko dla niej wybrzmiały i położył głowę na jej ramieniu. — Jak długo mam czekać na ciebie?

— Nie musisz czekać — odparła.

Książę zamrugał i odwrócił księżną twarzą do siebie. Radość go wypełniła, aż sięgnęła jego oczu, które błyszczały szczęściem.

— Naprawdę? — spytał z szerokim uśmiechem.

Jego pierś unosiła się rytmicznie chyba jeszcze szybciej niż przed chwilą.

— Tak. Nie bronię ci odwiedzać chaty wiedźmy. Pewnie jej łoże tam na ciebie czeka...

Jogaila poczuł ugodzenie w brzuch i odsunął się, niemal potykając o własne nogi. Jej słowa były niczym policzek. Książę zmrużył oczy, mając nadzieję, że żartuje, ale jej oczy były twarde, wzrok pusty, jakby cała namiętność z nich uleciała.

— Tego chcesz, Jadwigo? — spytał, zaglądając jej w oczy głęboko, bo wiedział, że nigdy nie splamiły się kłamstwem. — Bym chodził do wiedźmy zamiast do własnej żony?

Księżna długo nie odpowiadała, przez co palący wzrok księcia ostygł nieco. Czekał aż się wycofa, by mógł zmazać te podłe słowa z jej ust pocałunkiem i by zapomnieli o wszystkim, co złego sobie myślą i uczynkiem zawinili. Już by się o to książę postarał, by wymazać te chwile z pamięci księżnej.

— Tak...

Oczy księcia zaszkliły się wbrew jego woli, ale nim upuścił jej komnatę, rzucił do jej pleców.

— Niech się stanie wola księżnej...

Książę szybkim krokiem opuścił komnatę i kazał natychmiast przyprowadzić do siebie księcia Skirgiełło, który zjawił się niezwłocznie, bo od sługi się dowiedział, iż książę zły jak osa.

— Sprowadź do mnie Raganę! — krzyknął na brata, gdy ten się u niego pojawił. — Natychmiast!

Skirgiełło zbladł i spojrzał na brata spokojnie, bo dawno go tak wzburzonego nie widział.

— Przecie od przeszło roku nie chciałeś jej widzieć.

— Potrzebuje jej — odparł lakonicznie, stojąc plecami do brata wpatrzony w tron Giedymina.

— Jogaila... Pomyśl pierw...

— Możesz odejść — przerwał mu i odwrócony poczekał, aż książęcy brat go opuści.

Jadwiga

Komnaty wielkiej księżnej, kwiecień Roku Pańskiego 1388 roku.

Ledwie drzwi komnaty za wielkim księciem się zamknęły, Jadwiga wybuchła płaczem. Nie rozumiała, dlaczego rzekła to wszystko, słowa, które wyrzuciła z ust jak strzały. Dlaczego skłamała? Skąd ta wątpliwość w uczucia swego męża i chęć by prawda się okazały? Czy to tęsknota jest wszystkiemu winna czy jej własny upór? Cofnąć swych słów jednak nie mogła, bo jaką słabą okazałaby się niewiastą? Ona nie była słaba.

Może właśnie wepchnęła męża w ramiona obcej kobiety. Mężczyznę, którego dotyk skórę jej przypiekał i od zmysłów ją odprowadzał. Którego szept przy uchu był gorętszy od jakiegokolwiek kradzionego pocałunku Wilhelma w jej policzek.

Którego...

Który nigdy nie był tylko jej, jak wcześniej sądziła. Bo jaką pewność miała, że pozostał jej wierny? Może tego się bała najbardziej na świecie... Że otworzyła serce przed kimś, kto je pierw weźmie, a potem porzuci.

Jadwidze w głowie się zakręciło i nieumyślnie zrzuciła ze stołu talerz z posiłkiem. Taca uderzyła o podłogę z brzdękiem.

To zaalarmowało drogą Margit, która weszła do komnaty swej pani krótko po tym, jak wyszedł z niej książę, by sprawdzić czy wszystko dobrze.

— Widziałam jak książę Jogaiła wychodził wzburzony z twojej komnaty... — urwała, dostrzegając łzy na twarzy Jadwigi. — Jadwigo?

Księżna siedziała na podłodze z nieobecnym spojrzeniem. Przerażona dwórka dobiegła do swej pani i przytuliła jak za czasów, gdy bolała ją ręka po złamaniu. Potem zlustrowała wzrokiem komnatę, dostrzegając rozrzuconą tacę.

— Książę Jogaiła...

— Nie... — zaprzeczyła, przełykając łzy.

Ból wykrzywił twarz królewny i kolejne strumienie zalały jej policzki.

— Złamałam mu serce... — dodała słabym głosem.

Zrozumiała to dopiero, gdy ujrzała łzy w oczach księcia. Może wszyscy na około mieli rację? Może księże naprawdę ją miłował? Może cierpiał teraz tak samo jak ona?

— To niemożliwe, Jadwigo — pocieszała ją Margit, głaszcząc królewnę po głowie, jakby była tym dziecięciem z Budy. — Książę Jogaiła to wielki władca. Potrzebuje więcej niż jednego serca, by dać się złamać.

Margit westchnęła, myśląc, że uspokoiła królewską córę, bo nie słyszała już jak płacze. Mogła więc na spokojnie wypytać, by poznać przyczynę jej podłego nastroju, od którego aż ciemno zrobiło się w jej komnacie, choć za oknem wstawało słońce.

— Pani... Skąd te łzy? Czyżby...

— Nie mogę go miłować, Margit — wyznała w końcu, by lżej jej się na sercu zrobiło, ale poczuła jeno większy ból.

Bo czy można się wyleczyć z miłowania poprzez słowo?

— Dlaczego? Może z czasem uda się...

— Za bardzo się lękam...

Margit wejrzała czule na swoją królewnę.

— To nic strasznego, ptaszyno...

— Boję się, że klątwa kiedyś nas dopadnie — wyjaśniła, ocierając mokry policzek. — Nie udźwignę kolejnej straty.

— Jadwigo, jaka klątwa? — Dwórka spojrzała na księżną osłupiała. — Nie ma żadnej klątwy.

Panna Lackfi pomogła królewnie podnieść się z podłogi i poprowadziła w stronę jej łoża.

— Ta stara Rusinka... To ona musiała... — mruczała do siebie.

Serce Margit podeszło do gardła, bo postępowanie Jadwigi zaczęło ją przerażać.

— Odpocznij, pani.

— A co jeśli Maria mnie okłamała i ktoś rzucił na mnie klątwę?

— Jadwigo... — Margit usiadła na łożu obok, ujęła jej dłonie i ucałowała. — Jak możesz tak myśleć?

— A co mam myśleć? — Podniosła głos. — Katarzyna omal nie umarła, gdy posłałam ją do piekła.

— Byłaś wtedy dzieckiem, Jadwigo.

— Wilhelm umarł w górach, bo chciał tam sławić imię Boga, dla mnie.

Jadwiga przypomniała tragiczną śmierć dawnego ukochanego. Czy to nie dziwne, że jeszcze niedawno na myśl o Wilhelmie rozpłakałaby się, a teraz... nie pozostał po łzach żaden ślad?

— Książę Jogaila to nie Wilhelm, pani. Nie masz się czego lękać — zapewniła panna Lackfi, gdy nagle coś sobie uświadomiła, co z opóźnieniem zrozumiała. — Czy to znaczy, że... miłujesz księcia litewskiego, pani?

— Nigdy się tak nie czułam — przyznała szczerze. — Tak... szczęśliwa i nieszczęśliwa jednocześnie. Kiedy jest obok czuję jak... — królewna westchnęła na wspomnienie dłoni męża na swoim brzuchu — wypełnia mnie światło, które... gaśnie, gdy zamykają się za nim drzwi — dodała smutno.

Za to Margit uśmiechnęła się szeroko.

— To cudownie!

— Co w tym cudownego? — zdziwiła się Jadwiga, bo być może to ona niewiele pojmowała. — Że zostanę niewolnicą męża?

Że stanę się dla niego przykrym obowiązkiem? Że będę go miłować, choć on nie będzie miłował mnie?, dodała, ale tylko w myślach. Sama mu przecie kazała iść do innej.

— To, że... — Margit uniosła oczy z zabawną miną. — Miłowanie daje wiele szczęścia, ale i korzyści, gdy niewiasta czegoś pragnie.

Jadwiga spojrzała na nią spod byka.

— Obce mi uciechy cielesne. To, że jestem żoną poganina, nie znaczy, że będę kupczyć ciałem, Margit.

— To jak przekonasz księcia, by się ochrzcił? Może wtedy łatwiej by wam było żyć razem. W Budzie mówiłaś...

— To już nieważne. Książę... niech podąża swoją drogą.

Może nawet jest już w chacie tej swojej wiedźmy.


Ragana

Chata w lesie Świętym Gaju w dolinie Świntoroga. Tego samego dnia.

Litewska kapłanka, naciągawszy na siebie materiał lnianej sukni, wstała z łoża, na którym jeszcze wygodnie rozłożony spoczywał wnuk Giedymina.

Zajęła się zawiązywaniem rzemyków przy dekolcie, które książę zdążył rozwiązać, gdy bez jakiegokolwiek pohamowania oddali się swojej rządzy, z którą oboje długo już i zaciekle walczyli.

Ragana sama nie rozumiała tego płomienia, który ją wypełniał, kiedy tylko jej kochanek zjawiał się w jej chacie.

— Dobra z ciebie wiedźma... — rzekł z niedowierzaniem i zaśmiał się.

Choć przychodził i odchodził, zawsze wracał po więcej, a ona jak dotąd go nie odprawiła. Nigdy żadnej siły nie próbował, niczego na niej nie wymuszał. Wystarczyło, ze rzucił w jej kierunku kąśliwą uwagę, wzrokiem zmierzył i ona mu się oddawała, choć czasem nie z nim była, tylko z bogami swymi, a czasem z ukochanym, z którego już tak dawno nie widziała, bo bramy zamku przed nią zamknął.

— Jak to jest? — zapytał, wstając z łoża.

Książę Skirgiełło odziany jak zawsze w skórę, przybliżył się do Ragany, aby przyjrzeć jej się z bliska.

Kiedy spojrzeć na niego nie chciała, chwycił jej podbródek w swoje palce i skierował na siebie jej spojrzenie.

— Ja ciebie nie chcę. Ty mnie nie chcesz. A lgniemy do siebie jak ćmy do ognia? — zapytał i kapłanka ujrzała w spojrzeniu Pana na Trokach coś miękkiego i otulającego.

Pochylić się już zamierzał, aby znowu złączyć ich usta w pocałunku, kiedy odsunęła się nagle od ściany, aby nie zagrodził jej drogi ucieczki.

— Wiem przecie, że nie po to tu przyszedłeś, książę — odparła z przekąsem. — Jogaila cię przysłał. Czego potrzebuje: maści, ziół na napary?

Skirgiełło przewrócił oczami słysząc, z jaką zazdrością wymawia imię jego brata.

— Sama go zapytasz. Mam cię sprowadzić na zamek.

Słowa księcia tak ją zaskoczyły, iż swojej reakcji nie sposób mogła opanować, aż odwróciła się do księcia twarzą, aby móc w oczy mu spojrzeć. Chciała ujrzeć w nich prawdę, bo łgarstwo to byłoby dla niej zbyt okrutne.

— Ja? Na zamek? — zapytała zdziwiona, a przecie jeszcze przed dwoma zimami te mury znała tak dobrze jak rośliny w lesie i czuła się w nich tak samo swobodnie.

— Tylko słowo piśnij, że moją teraz jesteś a... — mówiąc to, uniósł swój topór, który chciał przywiesić u pasa.

— Należę jedynie do bogów, nie Olgierdowiczów — dodała umyślnie, aby ukłuć księcia tam, gdzie go zaboli.

— Pakuj te swoje zielska i na koń. Jogaila czeka — rzekł już bardziej oschłym tonem, a w jego oczach zgasły wesołe iskry.

Jogaila

Komnata wielkiego księcia, Wilno. Tego samego dnia.

Wielki książę postanowił życzenie swojej żony bez zwłoki spełnić i nim pomyślał może z dwa razy, wysłał brata do pogańskiej wiedźmy, której od niemal dwóch zim na swoje oczy nie widział. Pozostając jednak dla niej serdeczny i opiekuńczy w chłodne tygodnie zadbał, aby nie głodowała, a w jej chacie nie zgasło palenisko. Nic więcej jednak dla niej zrobić nie mógł.

Jednakże skłamałby bogom i sobie, iż czasem, w noc samotną i ciemną jak jego najczarniejsze myśli, nie pragnął, aby jego koszmary odpędziła i to nie tyle czarami, co swoim ciałem, które nadal dobrze pamiętał. Głowę jednak musiałby wpierw czymś zamroczyć, bo gdy go pokusa brała, aby na koń wsiąść i pognać, aby zaznać z nią zaspokojenia, zaraz przed oczami pojawiały mu się smutne oczy Jadwigi.

Tyle, że widocznie Jadwidze było obojętne czy jakieś łoże poza tym swej żony poznał, skoro sama go wysyła do wiedźmy...

Może i był kniaziem, ale też mężem. Białe małżeństwo z Jadwigą na tyle mu przeszkadzać zaczęło, że niecierpliwie oczekiwał powrotu do jej łoża, ale to nie o dziedzica chciał się postarać, a o względy swojej żony, jego Andegawenki. Ona jednak nie miała dla niego ani miłego spojrzenia, ani miłego słowa.

Duma zwyciężyła i gniew w nim urósł jak gradowa chmura. Siedział więc teraz bez ruchu na skraju łoża, oczekując na pojawienie się niewiasty, której nie miłował, której widoku nie pragnął i dla której jego serce nie biło tak jak dla Jadwigi.

— Książę. — Usłyszawszy za sobą głos swojego wiernego sługi, odwrócił głowę w stronę drzwi. — Ragana... — Zaczął niepewnie, jakby się obawiał reakcji swojego pana.

— Dopuść — rzekł stanowczo, patrząc wprost na wileńskie okno.

Opanasz westchnął głęboko, po czym zniknął w korytarzu.

Książę nie odwrócił głowy nawet wówczas, gdy usłyszał szczęk zamka i ciche kroki.

— Książę... — przemówiła znajomym głosem, choć teraz brzmiał nieco niepewnie.

Odziana była w kaptur, który skrywał jej twarz, choć powiedział Skirgielle, że ma wejść do zamku jawnie, ucieszył się, że brat go nie posłuchał.

Słyszał za to wyraźniej wszystkie swoje myśli.

— Pomyliłaś się — rzekł z wyrzutem. — Albo to bogowie robią ze mnie głupca. Mów jak to z nimi jest?! — uniósł się, nie wiedząc, iż taki ogień w sobie nosił, póki Ragana się u niego nie zjawiła.

— Nie rozumiem — odpowiedziała, ściągając z głowy kaptur i spojrzeniem swoim wodziła po całej jego twarzy.

Wstał więc i podszedł do niej bliżej.

— O przeznaczonej mi niewieście. O tej, dla której zmięknie mi serce i która zajmie moje myśli. Co z nią?

— Mnie pytasz, książę? — wymijające odpowiedzi wiedźmy budziły w nim niezadowolenie. — Nie władam twoim sercem, ani nie przenikam twoich myśli.

— Skoro tak masz gadać, odejdź lepiej — odparł, odwracając od niej wzrok z obrzydzeniem.

Ragana ukłoniła się jedynie księciu i gdyby złość swoją trzymał na wodzy jak nieposłusznego konia, zobaczyłby smutek w jej oczach.

— Zostań! — krzyknął, gdy miała już odejść i go opuścić.

Spodziewał się, że ujrzy w spojrzeniu kapłanki radość na jego widok, ale tym razem nieprzejednana była, zupełnie jak Jadwiga. Albo on już z niewiastami nie umiał rozmawiać.

— Mówiłaś, że Jadwiga jest tą niewiastą — rzekł już spokojniej.

— Tak, jest ci przeznaczona — potwierdziła.

— Na pewno? — zapytał, bo miał wielkie wątpliwości.

Czy to możliwe, że przeznaczona mu jest niewiasta, która nie ma dla niego niczego poza szacunkiem? Czy dziecko, którego tak oczekuje i pragnie jego matka oraz wszystkie siostry ma być jedynie owocem obowiązku? Obrzydzenie go brało na samą myśl i smutek wielki, że miałby zawsze zastać zimne łoże w komnacie swojej żony.

Przełknął żółć w gardle, ale wreszcie się zdobył na odwagę, aby bogów zapytać o to co chciał wiedzieć.

— Wejrzyj w ogień. Zapytaj swoje duchy.

Ragana spojrzała na kominek, przy którym stał już garniec. Sięgnęła po mały woreczek, który służył jej do wzywania bogów, aby spełnić wolę jej księcia.

Już miała wrzucić mieszankę ziół do kotła i nad ogniem Gabiję zapytać o wolę bogów, kiedy nagle wielki wiatr się wzmógł i zamknął zamkową okiennicę.

Ragana i Jogaila spojrzeli po sobie, a ten widząc w jej oczach taki sam strach, podbiegł do okna i wejrzał przez nie.

Nad zamkiem zbierały się ciemne chmury, a przesiąkłby, że jeszcze przed chwilą niebo czyste było.

Jogaila stanął za Raganą, a ona wyczuwając jego obecność, zadrżała. Patrzył jej przez ramię, oczekując odpowiedzi.

— Co widzisz? — zapytał ściszonym tonem.

Ragana odwróciła się do niego twarzą, a dzieląca ich niewielka odległość obu nie przeszkadzała.

— Widzę, żeś strapiony, książę. I nie ze mną powinieneś tu być. Idź do tej, o której teraz myślisz. Do tej, przez którą twoje serce krwawi.

Jogaila na te słowa odsunął się i zakładając dłonie na bokach kaftana, odszedł parę kroków, aż przystanął przy ogniu, w który szukał pocieszenia.

Pomrugał oczami, bo zebrała się pod nią niechciana wilgoć. Zapewne od ciepła.

— Zawsze tak będzie?

— Pytasz, czy zacznie cię miłować? — Odczytała jego myśli.

Odwrócił się z miną żałosną, na co Raganie zrobiło się żal swojego księcia, ale nie znała odpowiedzi, co oczami próbowała mu przekazać.

Książę rozumiejąc, znów popatrzył w płomienie.

— To... miłowanie mnie zgubi? Zgubi Litwę?

Już teraz ledwie mógł się skupić na rządzeniu. O złe decyzje łatwo i pochopność, kiedy głowę miał zajętą niewiastą, która odganiając od niego koszmary, sama stała się jego marą.

— Tego nie wiem, Jogaiła — wyznała bez pomocy czarów.

Zaśmiała się cynicznie, ale nie drwiła sobie z księcia, co z okrutnego losu, który dla niej tak łaskawy nie był.

— Wiem jedynie... — dodała, podchodząc do pleców księcia. — że nie pokocha cię, póki ty nie pokochasz jej Boga. Nie klękniesz przed krzyżem, przed którym ona klęczy i nie złożysz rąk do wspólnej modlitwy.

— Dość! — podniósł ponownie ton.

Wyczuł złość w słowach Ragany. Pełna pretensji była i żalu, ale choć źle ją traktował i zasługiwał na chłodne potraktowanie, nie miał zamiaru słuchać niczego więcej z jej ust.

— Chciałeś prawdy, książę. Andegawenka nigdy nie będzie naprawdę twoja póki Litwa i Korona nie połączą się w jedno.

— O czym mówisz? — W jej wąsko zaciśniętych oczach ujrzał coś dzikiego, jakąś nieokiełznaną siłę.

Nim się jednak zdążył odwrócić, Ragana zniknęła. Jakby była tylko podmuchem wiatru.

***

Kaplica w zamku wileńskim. Pora nieszporów.

Książę litewski szybko błąd swój wielki zrozumiał i świadom, że szukał odpowiedzi tam, gdzie nie powinien, poczuł w sercu żal. Już wcześniej zagłuszył on rozsądek, a to nim winien się był kierować jak to miał w zwyczaju. Gdyby był takim raptusem ani Litwy by nie utrzymał tak długo i u własnej matki dawno popadłby w niełaskę. Nie wspominając już o braciach, którzy przestaliby go miłować i zradzali jeden po drugim.

Początkowo ponownie zapragnął poprosić Jadwigę o widzenie, ale szybko tę myśl porzucił, przypominając sobie, że to pora jej wieczornej modlitwy.

Zaszedł w towarzystwie dwóch strażników do kaplicy, która coraz mniej przypominała tą na wzór ruski i to za sprawą Jadwigi, która stworzyła tutaj kawałek Budy, co nie w smak było starej Kniahini, o czym wspomniała mu, niby mimochodem, w liście. Choć na ścianach wciąż wisiały ikony, to wielki krzyż łaciński - crux ordinaria całą uwagę przykuwał.

Wszedł powoli do ciemnych murów, których już nie rozświetlały tak licznie świece palone dla patronów, a odgłos jego kroków niósł się po zamkowej posadzce.

On jednak w połowie głównego przejścia przystanął, dopiero wówczas zauważając Jadwigę w towarzystwie swoich dwórek i chór franciszkańskich braci, którzy śpiewali swoje psalmy.

Dziwnie się poczuł. Jakaś samotność go ogarnęła, kiedy patrzył na niemal pustą kaplicę. Jego najpobożniejsza w świecie żona, sławi imię Boga w samotności, bez tłumu przekupnych możnych i kościelnych dostojników, których przyćmiłaby swoim majestatem, prostotą serca i czystością duszy.

Czy to przez niego pamięć o niej zaginie? O jej dobroci i miłosierdziu? Czy zamek, który winien być jej domem więzieniem się stał z jego powodu? On Boga w sercu nie nosił jak ona, ale czy chciał, aby modliła się do niego w ciszy zamkowych murów, jakby po kryjomu?

Taki skarb trzymał, a lud jego nawet o tym nie wiedział. Słyszał jedynie o pięknej Węgierce, młodziutkiej księżnej, ale nic o jej cnotach, nie wystarczająco, aby ją docenić. Jej siłę i mądrość. Sam ich rozumem do końca nie pojmował.

Mano graži, protinga žmona*.

W przypływie chwili zaczął kierować się w stronę modlącej się Jadwigi.

Jadwiga

Kaplica wileńska, pora wieczorna.

Jadwiga pogrążona w tekstach łacińskich psalmów wyśpiewywanych jej przez ukochanych zakonników, nie słyszała niczego. Ani obcych kroków na posadzce, ani dodatkowej obecności.

Dopiero Ezsebet spostrzegła idącego w ich kierunku wielkiego księcia.

— Pani... — rzekła przestraszonym głosem. — Książę...

Dopiero tym drugim słowem zwróciła uwagę Andegawenki, która spojrzała niepewnym wzrokiem na Margit. Szybko jednak odzyskała fason i wyprostowała się w ławie.

Na widok księcia w kaplicy nawet franciszkanie przestali śpiewać, jakby się czego z jego strony obawiali. Tak naprawdę ci pierwszy raz na oczy go widzieli i jego widok odmienny był od tego, o czym słyszeli. Ani trochę niedźwiedzia nie przypominał, choć na kaftan miał zarzucony zwykły barani płaszcz.

— Zostawcie nas, wszyscy. — Jego głos echem rozniósł się po całej kaplicy.

Franciszkanie ukłonili się z grzecznością i zaraz opuścili kaplicę, trzymając w dłoniach świece. Z ociąganiem zrobiły to dwórki księżnej, które najchętniej pragnęłyby zostać, choć z daleka.

Trzymały się blisko drzwi, jakby chciały być w gotowości dla swojej królewny. Niektóre z zachowań księcia wydawały im się bowiem zbyt niestosowne, zbyt gwałtowne, jak to teraz. Przerwanie modłów i wyproszenie wszystkich. Obawiały się o swoją kruszynę, bo książę, choć dostojny, wciąż nieochrzczony.

— Niech Bóg ma ją w swojej opiece — przeżegnała się Margit.

— Książę nie gwałtownik, ale diabeł nie śpi — dodała Erzseet i obie złączyły dłonie we wspólnej modlitwie.

— A jeśli powie jej co przykrego? Tak księcia rano odprawiła.

— Boże uchowaj!

Jadwiga nieświadoma całej tej rozmowy, ciągle siedziała nieruchomo w ławie.

Oddychała ciężko i łzy jej się pod powiekami zbierały, bo widoku księcia się już dziś nie spodziewała. Wyrzuty sumienia, które w sobie nosiła, rozpaliły jej obolałe serce.

Wargi zaczęły jej drżeć i chciała o wybaczenie prosić, ale nie potrafiła. Zacisnęła dłonie na fałdach sukni.

Kiedy wpatrzony w jej profil książę nie zobaczył u niej żadnego wykonanego w jego kierunku gestu, obszedł ławę i na kolana padł przed nią.

Wówczas słone łzy potoczyły się po jej policzkach.

— Spójrz na mnie... Jadwigo... — rzekł cichym tonem.

Andegawenka z kolei pogrążyła się w jakiejś rozpaczy, której nie potrafiła ubrać w słowa. Czuła ucisk w piersiach, które odbierało jej oddech.

Wówczas książę złożył swoją głowę na jej kolanach, przytulając czoło do fałd jej czarnej jak noc sukni. I jej serce też było czarne, jak jama smoka, który pożarł całą jej radość.

— Wybacz mi, książę... Zgrzeszyłam — rzekła słabym tonem, przypominając sobie haniebne słowa z dzisiejszego poranka.

— Jesteś bez winy, najmilsza — szepnął i odszukał swoimi dłońmi jej złożone dłonie i ucałował.

— Te haniebne słowa... Nie powinnam — dodała, łkając. — Jesteś moim księciem i mężem. Przebaczysz mi? — spytała już silniejszym głosem, opanowując jego drżenie.

— To ty mi wybacz, Jadwigo. — Czuła ciepło jego dłoni, splecionych z jej, ciężar głowy.

Miała ochotę zatopić palce w jego włosach, aby na nią spojrzał, ale trzymał ją mocno, jakby nie chciał wypuścić.

— Wybacz mi, że nie rozumiem twojego bólu. Nie znam słów pocieszenia. Nie łączę się z tobą w żałobie, tak jak tego oczekujesz ani nie potrafię rozmawiać z Tym, którego tak miłujesz. Nie zasługuję na ciebie, moja królowo.

"Moja królowo" ­— słowa, których użył nie pasowały do niej. Choć pochodziła z królewskiego rodu, nie miała szans na koronę, nie była przygotowywana do rządzenia jak jej siostry. Od zawsze miała być jedynie żoną księcia. Stała się nią, choć nie tak jak tego pragnęła i nawet tego obowiązku nie potrafiła wypełnić. Poczuła głęboki wstyd.

— Nie jestem królową — rzekła zakłopotana. — Nie umiem nawet władać moim sercem... aby przestało się lękać.

Podniósł gwałtownie głowę.

— Pozwól mi zrobić to za ciebie — odpowiedział, kładąc dłoń na jej policzku, gładząc delikatnie opuszkiem palców.

Nie wzdrygnęła się. Dotyk księcia był kojący, jakby maść przyłożona do otwartej rany.

— Poczekam na ciebie — Uśmiechnął się szczerze, na co i na jej ustach pojawił się delikatny zarys uśmiechu. — Choćby... nasze włosy miały stać się białe jak lilia.

— Nie będziesz musiał czekać tak długo, kochany.

Nie wiedziała co robi i dlaczego, ale odszukała jego dłonie, a książę rozumiejąc jej intencję wstał i usiadł obok na ławie, przyciągając Jadwigę do siebie. Instynktownie oparła głowę o jego ramię i pozwoliła się przytulać, rozkoszując ciepłem, które oferowały jego silne ramiona.

— Jesteś moją księżną.

Spojrzała na Jogaiłę oczami święcącymi nie od łez, ale od iskierek szczęścia, które wypełniło ją niespodziewanie, kiedy znalazła się tak blisko niego.

— Nikogo prócz ciebie nie pragnę. — Kończąc zdanie, złożył na jej czole opiekuńczy pocałunek. 

* moja piękna, mądra żona. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro