ⱤoɀʣìɑԎ 17
Jadwiga
Zamek w Budzie, 14 luty Roku Pańskiego 1387 roku.
Erzsebet delikatnie zapukała kilka razy nim weszła do dawnej komnaty swojej pani.
Pamiętała jak jeszcze dzieckiem będąc, biegały między korytarzami, chowając się przed najstarszą Margit: ona i królewny. Wciąż miała w uszach śmiech malutkiej Jadwigi, gdy uczepiła się nogi jej siostry. Jej bystre, piękne oczy, taką radością wypełnione. Tak żywe i wolne od cierpienia, nieznające jeszcze niegodziwości świata.
Gdy spojrzała teraz na Jadwigę, odzianą w tą ponurą czerń, z chustą przesłaniającą jej długie, lśniące włosy jak morskie fale, nie potrafiła dostrzec tego ognia, jaki w sobie miała. Jakby zgasł na dobre. I nawet śmierć księcia Wilhelma nie zdołała go wtedy ugasić.
— Pani... — przemówiła łagodnie, choć czuła, że odejdzie nie usłyszawszy z jej ust odpowiedzi.
Od powrotu z mszy żałobnej w intencji jej matki, królowej Elżbiety, która oddała ducha uduszona własnym warkoczem, młoda księżna położyła się na łożu i leżała bez życia. Tak naprawdę już podczas podróży niewiele nie odzywała, ale nie raz słyszały z Margit jak popłakuje po kątach. Od jakiegoś czasu nawet tego nie robiła.
Erzsebet przystanęła tuż przy łożu królewny.
— Przyniosłam zioła, ukoją nerwy...
— Nie jestem zdenerwowana... — odparła, a serce panny Lackfi zabiło mocniej, nie wiedziała ino czy z trwogi, że jej głos tak słaby był czy z radości, iż w ogóle cokolwiek rzekła po długim milczeniu.
— Jadwigo... wiem, jak się czujesz.
— Wiesz?! — spytała z oburzeniem i podniosła się z łoża, jakby weszły w nią nowe siły. — Straciłam ojca, matkę, babkę i ukochanego. Jak śmiesz się do mnie porównywać?
— Pani... Wszyscy chcemy dla ciebie dobrze! — krzyknęła ze łzami w oczach, bo słowa, choć wypowiedziane w rozpaczy, zabolały.
— Tak, jak dziś, gdy nie wolno mi pożegnać matki, czy wtedy, gdy wydaliście mnie za poganina wbrew mej woli?
Lód spłynął do żołądka biednej dwórki i Jadwiga wiedziała, iż grzeszy mową, myślą i uczynkiem, ale słów swych nie żałowała. Wszak dziś kończyła 13 wiosen, to w sam raz, by zacząć mówić to, co skrywały jej myśli, choćby te najgłębiej skrywane.
Jadwiga miała w sercu dziurę, której nie uleczy ani cyrulik, ani czas, ani nawet dobre słowo. Już na zawsze będzie miała przed oczami wykrzywioną strachem twarz matki, której przed śmiercią nie zdołała uściskać ani ją przed okrutnym losem ochronić. W swej naiwności zaufała niewłaściwej osobie i po kres swoich dni będzie nosiła ten ciężar na barkach jak Szymon z Cyreny chrystusowy krzyż.
— Książę Jogaiła cię miłuje i z pewnością troska się o ciebie — tłumaczyła dwórka.
Jadwiga zaśmiała się gorzko, bo do czego to podobne, by jej własna dwórka nagle zaczęła bronić jej męża.
— Miłuje? Też mi mąż! — parsknęła. — To gdzie on teraz jest?
Erzsebet milczała ze spuszczoną głową.
— Właśnie... nie ma go — dodała z żalem, ale już bez płaczu, bo łez od dawna jej brakowało. — I nie będzie. Ani w Budze ani w moim sercu.
— Pani... Złe słowo powraca, nawet gniewne.
Jadwiga popatrzyła swej dwórce w oczy i westchnęła cicho, czując, iż rozmowa ją zmęczyła. Zbyt wiele kosztowało ją samo wstanie z łoża.
— Zostaw mnie już, Erzsebet. — Usiadła na pościeli, tyłem do drzwi komnaty.
Dwórka ustami poruszyła, ale nieobecna twarz księżnej zniechęciła ją do dalszych dyskusji, więc wolę swej pani uszanowała. Gdy znalazła się w progu, zatrzymała się jednak, słysząc głos Jadwigi.
— Lękam się...
Erzsebet zamknęła wrota komnaty i usiadła obok królewny, która pogrążona we własnych myślach, niczego nie dostrzegała.
— Myślisz, że źle zrobiłam, wychodząc za Jogaiłę?
— O czym ty mówisz, Jadwigo?
— Może Bóg wcale tego nie chciał — rzekła, patrząc przed siebie niewidzącym spojrzeniem. — Może gdybym się nie zgodziła i poszła do klasztoru... albo gdybym poślubiła kogoś z królewskiego rodu... to matka by.... Moja matka by... — Kolejne słowa wyrzucała z siebie jak kamienie z bombard, które nagle urwały się i zamieniły w głośne łkanie.
Nie królewną się teraz czuła ani żadną księżną, a dzieckiem, które utraciło matkę. Samotnym, zagubionym i tyle o świecie wiedzącym, co sama zdążyła poznać na własnej skórze.
Gdy ból na tyle zelżał, że księżna mogła tchu zaczerpnąć, już spokojniej powiedziała do dwórki:
— Chcę napisać list.
— Do księcia Jogaiły?
— Nie. Do mej siostry Katarzyny. Chcę jej ulżyć w cierpieniu.
Dwórka popatrzyła na nią, jakby postradała rozum.
— Pani.... nie rozmawiałyście ze sobą od lat. Od kiedy ona i jej mąż wsparli Zakon Krzyżacki w wojnie przeciwko Litwinom...
— Polska ma pokój z Krzyżakami. I to wciąż moja siostra. Tylko ona mi została. Ona i... Maria. Razem musimy uwolnić Królową Węgier.
Jogaila
Zamek w Wilnie, połowa marca 1387 roku.
Wielki książę zasiadł na swoim tronie zaraz po tym jak otrzymał wieści o przybyciu gońca, najszybszego, jakiego miał. Gdy ów bojar zjawił się, ubrany w łuskowaty pancerz, kniazia Jogailę wzięła jeszcze większa niecierpliwość.
— Panie...
— Mów, co Jadwigą? — Popędził swojego człowieka.
— Szczęśliwie księżnej wraz z całym orszakiem udało się dotrzeć do Budy. Tam została ugoszczona przez króla Zygmunta.
Odetchnął głęboko na tę wieść, na chwilę przymykając oczy. I sam nie rozumiał tego, ale zamiast podziękować swoim bóstwom, przez myśl mu przeszły inne podziękowania, skierowane do Jej Boga.
— A co ze zbrojnymi, których za nią posłałem?
— Udało im się dotrzeć nim przekroczyła polsko-węgierską granicę. Orszak poruszał się wolno przez śniegi.
Taki obród spraw niezwykle go uradował.
— A goniec z glejdem ode mnie?
— Również, panie.
— A drogi?
— Roztopy, ale przejezdne — odparł szybko.
— Odejdź — zwrócił się do sługi i wstał z tronu, odwracając się.
Ulga, którą poczuł wypełniła go po końcówki palców.
Spoczął na ławie przy zamkowym oknie i spoglądał na niebo, teraz czyste, jakby nigdy nie miał spaść z niego deszcz.
Nie mógł dać wiary w naiwność Jadwigi i w to, że zdecydowała się na taki desperacki krok, aby ruszyć na rodzimą ziemię, kiedy ciągle panują tam niepokoje. Rozumiał jednak, że śmierć matki, w okolicznościach tak tragicznych, bez poszanowania dla majestatu królewskiego wpłynęła na jego młodą żonę, a jego przy niej nie było.
Goniec, który przyniósł wieści o śmieci Królowej Matki, najpierw zaniósł tę wieść do Wilna.
Uderzył pięścią o blat ławy, wyrzuty sobie czyniąc, iż był na objeździe zamiast u boku poślubionej Andegawenki, którą obiecał sobie strzec i chronić.
— Bracie... — Usłyszał za plecami głos starszego brata.
Odziany był w grube, czarne futro, bo choć niebo piękne nad Wilnem, mroź nie odpuszczał. Tylko wielkiemu księciu ani zimno nie było, ani głodu nie czuł, jeno ciągłe zmartwienie.
Nawet nie zwrócił uwagi, że Skirgiełło położył mu na ramiona ciepłą skórę, bo odziany był tylko w cienki kaftan.
— Znowu chcesz zachorzeć, aaaa? — Gdy ten nie zareagował, spróbował jeszcze raz. — Jogaila? — nalegał, a kniaź dopiero wówczas się odwrócił i spojrzał na księcia Skirgiełłę.
— Myślisz, że to przeze mnie? — zapytał nagle.
Książę trocki przyjrzał się oczom brata, które szkliste się zrobiły bardziej niż zwykle i to z pewnością nie z powodu zimna.
— Toś ty z tęsknoty chory... — rzekł bardziej do siebie, po czym rozumiejąc pytanie brata z opóźnieniem, dodał: — O czym ty gadasz?
— O Królowej Matce. Jej śmierci — wyjaśnił i spuścił wzrok.
— Przecie to nie twoja wina, bracie... To sprawka tego biskupa... Pála Horváti. I głupota samej Bośniaczki.
— Za mało uczyniłem.
Skirgiełło westchnął z irytacji.
— Wysłałeś list. Zygmunt obiecał pomóc w uwolnieniu królowej Marii i jej matki.
— Biedna Jadwiga... Sama, w Budzie. Z dala od Wilna...
— Jest bezpieczna, bracie. Sam o to zadbałem. Posłałem najlepszych ludzi. I niech no tylko kto ją tknie, a popamięta... — Przerwał, widząc zazdrosne spojrzenie brata — gniew Olgierdowiczów — dokończył.
— A co jeśli pojedzie do Zadaru? Służce powiedziała, że chce uczestniczyć w pogrzebie matki. Jeszcze gotowa będzie za topór chwycić, aby się tam dostać — mówiąc te słowa, w głowie zaświtała mu ta myśl i na moment jego usta w kąciku się wygięły.
— O to też zadbałem. — Książę Skirgiełło uśmiechnął się lisio. — I wierz mi, Jogaila, tak łatwo topora już nie dobędzie — zaśmiał się. — Chyba, że stanie na zydle.
— Tobie tylko żarty w głowie — skwitował ze złością wielki książę.
— A czego jeszcze oczekujesz? — zapytał sam, czując irytację, bo los księżnej Jadwigi też leżał mu na sercu. — Chcesz? Poślij mnie do Budy! Pogonie stamtąd Luksemburczyka, a jak okazja się trafi, sam uwolnię królową Marię — dodał, zaciskając zęby ze złości.
— Litwa ma pokój z Węgrami — przypomniał mu. — A konflikt z Zygmuntem nam nie na rękę. Ale... Nie pojmujesz? Gdy królowej Marii coś się stanie, to Jadwiga zostanie dziedziczką węgierskiej korony. A Zygmunt... Ten lis cwany tak łatwo z władzy nie zrezygnuje.
— Pojadę... — powtórzył, gdyż obawy o bezpieczeństwo królowej teraz i dla niego bardziej zasadne się okazały.
Wtedy myśl się w Skirgiełło urodziła na temat tego, co by się stało, jakby czarne wizje brata się ziściły. Jadwiga zostałaby królową, a przed jego bratem otworzyłyby się drzwi do panowania nad chrześcijańskim królestwem.
— Nie, Skirgiełło. My, Litwini, musimy czekać, co wyniknie z tej andegaweńskiej wojenki.
Jogaila namyślił się chwilę, po czym dodał:
— Wezwij do mnie skrybę albo jakiegoś uczonego w piśmie zachodu. Chcę napisać list.
— Po łacinie? W Wilnie? — Skirgiełło zaśmiał się, ale brat zbył go spojrzeniem.
— Znajdź takiego — rozkazał.
Jadwiga
Zamek w Budzie. Początek kwietnia, Roku Pańskiego 1387.
— Nie mogę przestać o tym myśleć...
Jadwiga siedziała na łożu w swojej dawnej komnacie. Odziana w czarną suknie ze z zaplecionymi z tyłu włosami w ciasny warkocz, taki jak ten Królowej Matki.
— Jak Katarzyna mogła napisać coś takiego?
List, jaki przyszedł z Polski napawał Jadwigę nadzieją, iż uda im się wreszcie odzyskać Marię. Tymczasem jej najstarsza siostra, kierując się wolą swego męża, Francuza, zdecydowała się nie angażować w sprawy Węgier, obarczyła winą za zamieszanie jej matkę i ograniczyła swą pomoc jedynie do gorącej modlitwy za dusze ich przedwcześnie zmarłej matki.
— Pani... słyszałam, że z bratem króla Ludwika jest coś złego. Mówią, że jest szalony...
Jadwiga wejrzała na dwórkę spode łba, bo ani jej to nie pomogło ani nie uspokoiło. Od kilku niedziel nie miała wieści o siostrze.
Prawie w ogóle nie wychodziła z komnaty, a jeśli już na głowę zakładała czarną chustę i żałobną woalkę, żeby udać się na audiencję do króla Zygmunta.
— Wiem, że się trapisz, pani... — Margit spojrzała na swoją dawną podopieczną akurat, gdy delikatnie odkładała na wieszak czarny materiał na nową suknię. Prostą jak ta, którą Jadwiga teraz miała na sobie.
— W nocy śniła mi się matka i Maria... Jak buntownicy wrzucają głowę Mikołaja z Gary do ich powozu... Ich przerażone twarze... — W dużych błękitnych oczach Andegawenki stanęły łzy.
Już od wielu tygodni nie było widać w nich radości, dawne iskierki zgasły, pozostał jeno smutek i żal.
— A co jeśli to zły znak? — zapytała ochrypłym głosem. — Co jeśli Maria teraz też woła o pomoc, a ja... — Zakryła ręką usta, tłumiąc szloch.
Nie przyswoi, aby rozklejać się przy dwórce, wiedziała o tym dobrze. A jej serce krwawiło, jak otwarta rana, a ona z każdym dniem była coraz słabsza.
— Nie mów tak, najmilsza królewno... — I na twarzy panny Lackfi pojawił się ból.
Przecie spędziła na tym zamku z tymi dziewczętami prawie całe życie. I dla niej myśl, że królowa Węgier została uwieziona była wstrętną.
— Nikt nie odważy się skrzywdzić królowej... Króla — poprawiła się Margit. — Król Zygmunt ją uratuje.
— A co jeśli pomoc przyjdzie za późno? — Wstała z łoża i zaczęła przechadzać się po komnacie, z założonymi rękoma.
— Pani... Może czas ruszać do Wilna... Powietrze w Budzie źle ci służy — zaczęła ostrożnie Margit.
Od tygodni obserwowała jak litewska księżna chudnie a jej blade lico straszyło ją nawet za dnia.
— O czym ty mówisz, Margit?! — Jadwiga podniosła ton do krzyku. — Nie ruszę się stąd póki Maria nie będzie bezpieczna!
Królewna często reagowała skrajnie, była jak ogień i woda. Raz zimna, przygaszona, innym razem podenerwowana, drażliwa jak osa. Margit dzielnie znosiła humory swojej pani, wiedząc jak wielkie cierpienie się pod nim kryje.
Jadwiga odwróciła się plecami do Margit.
— To może poszukaj ukojenia w liście. Napisz do męża. Wielki książę Jogaiła wysłał niedawno list. Znalazłaś w nim pocieszenie?
Uniosła dłoń w górę na znak, że ma dość.
— Na co mi listy? To tylko słowa na pergaminie.
Margit spuściła wzrok. Podeszła do stołu, na którym wciąż leżał list od wielkiego księcia. Sięgnęła po niego i zaczęła czytać, nie tak pięknie i płynnie jak jej pani, bo rozumieć zapisane słowa nauczyła się dopiero w późnym wieku za namową Marcina.
— "Żono moja miła, najdroższa Jadwigo. Serce me raduje wieść, że dotarłaś bezpieczne i w zdrowiu do Budy. Z głębokim żalem przyjąłem wiadomość o śmierci twej matki, Pani, Królowej Elżbiety. Gdybym mógł, zabrałbym od ciebie te cierpienie, które Bóg zsyła na te ramiona. Świadom, iż nic nie ukoi bólu po stracie matki jak czas. Pozwól mi potowarzyszyć ci w żałobie. Czekam na Ciebie, byśmy wspólnie mogli opłakiwać miłościwą Panią Węgier..."
Starsza Lackfi zatrzymała się i westchnęła.
— Całkiem ładne...
Królewna wyrwała list z rąk dworki i wrzuciła go do ognia, które tliło się w kominku.
— Jadwigo! Dlaczego to zrobiłaś?
— Myślisz, że ckliwe słowa pomogą? — odparła dumnie. — To ja jestem Andegawenką. Córką króla. Muszę działać... nie słać listy.
Podeszła niespodziewanie do łoża i pochwyciła chustę. Schowała pod nią włosy i prędko opuściła komnatę, przemierzając zamkowe korytarze.
***
— Zygmuncie... — Jadwiga wkroczyła do wielkiej auli, gdzie będąc pacholęciem jeszcze, chowała się przed służkami, które chciały ją czesać, włosy wyrywając przy tym na siłę.
Małżonka jej siostry nie było jednak w sali tronowej.
Tron. Gdy na niego spojrzała, przypomniała sobie ojca. Dobrego i sprawiedliwego króla. Pamiętała, jak razem z matką na nim siadał, jak majestatycznie i dumnie się razem prezentowali, jakby nie Węgrami, a całym światem rządzili wspólnie. Nie raz stary król, którego włosy mieniły się już srebrzyście pozwalał jej spocząć na nim, a ona zastanawiała się, czy kiedyś na tyle duża będzie, że dosięgnie stopą kamiennej podłogi. Ten wysoki mebel tak ogromny jej się wtedy wydawał.
Teraz to było jeno puste krzesło.
Jakaś siła pokierowała ręką królewny, jakby krew Andegawenów się w niej zbudziła, a tron wołał ją do siebie jak dziecię, które zgubiło się matce. Położyła dłoń na bogato rzeźbionym, drewnianym podłokietniku, patrząc wprost na siedzisko. Czy ojciec obawiał się, gdy długo nie mógł spłodzić syna, że na zawsze nikt na nim nie zasiądzie i dlatego oddał go w ręce swych cór? Czy rad jest w królestwie niebieskim, że teraz jego miejsce zajął Luksemburczyk?
A czy Jadwiga kiedykolwiek pomyślała, że sama mogłaby zasiąść na tronie? Skłamałaby, gdyby rzekła, iż w tej chwili jej myśli były czyste od zazdrości i pychy. W końcu całe życie chowano ją na żonę księcia. Znała swe miejsce. Ale była z Andegawenów... Krwią z krwi króla Ludwika i na to, by Niemiec rządził jej ukochaną ojcowizną bez prawowitej następczyni tronu pozwolić nie mogła...
— Pani...
Jej potok myśli zakłóciło nadejście jej szwagra. Odwróciła się i ujrzała, iż miał na sobie strój do jazdy konnej, jakby wrócił z polowania albo przejażdżki... Król dbał o rozrywki, gdy jego żona, a jej najmilsza siostra cierpiała w osamotnieniu w wieży.
Młoda Andegawenka poczuła w sobie złość tak nagłą i nieokiełzaną, iż ślady pozostały na jej twarzy, którą zawsze próbowała zachować kamienną jak te chłodne mury w rozmowie z Zygmuntem...
— Długo kazałeś na siebie czekać, panie...
Zygmunt podszedł bliżej z szelmowskim uśmieszkiem.
— Najpiękniejsza lilia Andegawenów, a potrafi ukuć jak dzika, niepielęgnowana róża... — Zygmunt uniósł lekko dłoń, która zawisła w powietrzu, jakby sam pewny nie był, co chciał uczynić.
Jadwiga odsunęła się, mierząc mężczyznę ostrym wzrokiem.
— Nie baw się ze mną w frazesy, Zygmuncie... — ostrzegła go. — Pamiętaj na czyim tronie siedzisz...
Zygmunt westchnął i zasiadł dumnie na tronie, jakby do niego od zawsze należał. Jego długie, kościste palce, ozdobione licznymi pierścieniami, zaczęły stukać o drewno rytmicznie, trochę z irytacji, a trochę królewnie na złość jak przypuszczała.
— Moja droga małżonka nie miała racji. Harda się przy tym dzikusie zrobiłaś...
Królewna posłała mu krzywy uśmiech, bo choć słowa niegodziwe były z ust króla i godności księcia powinna była bronić, nie po drodze jej było ostatnio z własnym mężem, dlatego więc dodała jedynie rzeczowo:
— Nie chcesz mieć w nas wroga, zaufaj mi.
Mina króla zrzedła.
— Czego więc ode mnie oczekujesz, moja droga lilio? — spytał lekceważącym tonem.
— Żądam, byś natychmiast posłał po moją siostrę Marią. Po króla Węgier.
Luksemburczyk spojrzał młodej królewnie śmiało w oczy, po czym zaśmiał się, jakby usłyszał dobry kabaret.
— Drwisz sobie ze mnie? — spytała ze złością.
— Ależ nie śmiałbym — odparł przymilnym głosem, jakby nieba chciał jej nagle uchylić. — Ale nie będę o tym prawił z niewiastą — dodał chłodniej.
Jadwiga zacisnęła usta w wąską linię. Nie raz już usłyszała tą zniewagę. Słowo "niewiasta" wypowiadane z drwiną bądź pogardą, jakby pluskwą była, którą należy zdeptać. Tym razem nie da się jednak tak łatwo stłamsić.
— Stoję przed tobą jako następczyni tronu w razie... bezpotomnej śmierci mej siostry...
Ledwie przez gardło jej ta czarna myśl przeszła i grzechem musiała się splamić, ale uczyniła to, by zwrócić uwagę Zygmunta. Żałowała, iż użyła takiego argumentu, ale nie skłamała, bo prawo było po jej stronie i Luksemburczyk dobrze o tym wiedział. Jej ojciec o to zadbał, przekazując królestwo jej, gdyby któraś z królowych zeszła z tego świata przedwcześnie, nie zaznając matczynej miłości...
Zygmunt ruszył się z tronu i w kilku krokach znalazł się przy królewnie w dość poufałej odległości.
— Tęsknota ci rozum odbiera, moja droga szwagierko. Chyba najwyższa pora byś dołączyła do męża... Choć jemu najwyraźniej rozłąka nie doskwiera, skoro pozwala ci, pani, towarzyszyć mnie...
Jadwiga puściła obelżywe słowa króla mimo uszu, ale ziarno gdzieś zostało zasiane i mimo niechęci oraz żalu do księcia, poczuła ukłucie, jakby sto igieł przeszyło ją na wskroś.
— Dziękuję za twą gościnę, królu... — odparła ze spuszczonym wzrokiem. — Ale jeśli pozwolisz, chciałabym pozostać w Budzie do czasu powrotu ukochanej siostry...
— Możesz zostać jak długo zechcesz, pani. Jeśli taka twa wola, możesz nawet w ogóle nie wracać na tą bezbożną Litwę... — rzekł, krzywiąc się, jakby poczuł na języku coś kwaśnego. — Do tego... Litwina.
Jadwiga poczuła jak oblewa się rumieńcem we wstydu.
— Wybacz, pani... Nie chciałem sprawiać ci bólu, ale sama wiesz co o was mówią.
Czy wiedziała o plotkach, jakie krążyły na dworze o niej i jej mężu? Na własne uszy słyszała jak możnowładcy i damy dworu szeptały w kościele: że Jogaiła bezbożnik, że kochanki nasprowadzał do łoża i kazał Jadwidze na to patrzeć, że głowy chrześcijanom obcina, a ich skórami oprawia księgi, których nawet nie czyta... Nie wspominając tego, co o sobie się nasłuchała:, że pogańskim bożkom stawia ołtarze, że Boga się wyrzekła i praktykuje pogańskie zwyczaje za nic mając boże przykazania.
Mury zamku, choć zawsze domem dla niej były i kojarzyła raczej z ciepłem i ojcowską miłością, teraz dusiły ją, aż królewnie się zdawało, iż co tylko plecami się odwróci, to słyszy swe imię wypowiadanie ze śmiechem. Znosiła to dzielnie, jak żałobę po matce, byle tylko Marię jeszcze raz ujrzeć.
— Ohydne plotki... — rzekła słabym głosem, a jej oczy się zeszkliły, na widok których nawet wzrok Zygmunta złagodniał.
— Droga Jadwigo — Zygmunt ujął jej dłoń nim zdążyła zareagować i powiodła tam spojrzeniem. — Jesteśmy rodziną. Nie masz już ojca ani matki. Katarzyna daleko. Pozwól mi, jako jedynemu męskiemu przedstawicielowi twojego rodu znaleźć ci innego...
Jadwiga wyrwała dłoń.
— O czym ty mówisz, Zygmuncie? Nie porzucę męża! Nawet o to nie proś!
Nawet jeśli Zygmunta obraziła postawa królewny, nie dał tego po sobie odczuć. Odszedł jedynie i westchnął.
— Jak sobie życzysz... księżno.
Jadwiga posłała szwagrowi ostatnie, zniesmaczone spojrzenie i zamierzała opuścić komnatę, gdy odparł plecami do niej odwrócony:
— Jeśli to cię uraduje, doża wenecki zgodził się posłać swą flotę do twierdzy Novigrad. Też wyślę swe wojska.
— Odbijesz Marię? — spytała z nadzieją, którą powoli gasnąć w niej zaczęła jak niepodsycany ogień.
Zygmuntowi spodobało się, iż zdołał jej zaimponować, ale rzec musiał zgodnie z prawdą.
— Ja zostaję. Muszę dbać o sprawy królestwa. Ale posyłam najlepszych ludzi. Sprowadzą moją gołębicę do domu.
Jadwiga nic nie rzekła, jeno spojrzała na króla. Choć wyczuła w głosie szwagra przejęcie, nie zmazało to goryczy, jaką odczuła na myśl, iż ważniejsze dla niego jest jego własna korona, którą ledwo na głowie utrzymywał niż dobro jego małżonki.
Czy w tym świecie niewiasty nie mają prawa do szczęścia? Ale nikt na te pytanie już jej nie odpowiedział...
Skirgiełło
Lasy pod Wilnem, niedaleko Trok. Początek czerwca Roku Pańskiego 1387.
— Jak to jeszcze nie wyruszyła? — Stado leśnych ptaków poderwało się z gałęzi na gromki krzyk księcia i pewno całą zwierzynę by z buszu przepłoszył, gdyby nie książę Skirgiełło...
— Wiem, żeś wściekły, bracie... — odparł łagodnie. — Ale zrozum, Jadwiga czeka na przyjazd królowej Marii.
— Gdzie?
Książę spuścił głowę i zaczął mamrotać pod nosem...
— Nie słyszę!
— Na zamku w Budzie! — powtórzył głośniej książkę trocki, mierząc brata srogim spojrzeniem.
— Miała jechać do Zadaru, na grób matki!
— Widocznie... zmieniła zdanie — tłumaczył, bo sam ostatnio niewiele z postępowania księżnej pojmował.
— A może twoi gońce mają złe informacje! — Jogaila rzucił mapę na stół, bo po rewelacjach, jakie dziś usłyszał, nie w głowie mu bowiem były wojenki z Krzyżakami. I z Witoldem, który coraz bardziej mu się wymykał, choć oka z niego starał się nie spuszczać.
Wielki książę przysiadł na skraju ławy, a myśli jego zaczęły galopować jak stado turów.
— To już pół roku... — rzekł cicho i jakoś bez życia. — A jeśli nie będzie chciała wrócić?
Skirgiełło spojrzał na brata pobłażliwie, bo mądry był z niego wódz i dobry człowiek, ale czasem jak pachole się zachowywał, co księcia nieraz bawiło, a częściej miał ochotę mu kości porachować.
— Bracie... To twoja żona jest.
— Tutaj, ale nie tam — zauważył i gorąco mu się zrobiło, bo poczuł taką trwogę...
Twarz księcia trockiego wykrzywiła się, jakby uronił ostatnią kropelkę ulubionego piwa.
— Odstaw może tę wodę i napij się czegoś dobrego to głowa ci zacznie działać...
— To dlaczego nie wraca? — spytał, a oczy jego odbijały się o siebie, jakby faktycznie głowa księcia miała zraz wybuchnąć od złych myśli. — A może ona i Zygmunt...
Jeśli krzyk wielkiego księcia wcześniej lasu zwierzyny całkiem nie pozbawił, tak teraz rechot księcia Skirgiełło na pewno to uczynił. Skirgiełło tak się śmiał, że całe plecy mu się trzęsły.
— Gadasz jak pomylony... — dodał, wciąż zanosząc się śmiechem, aż w kącikach stanęły mu łzy. — Wilhelm, Zygmunt, kogo jeszcze wymyślisz, a?
— Nie pomagasz, to odejdź... — rzucił książę gniewnie, choć w sercu czuł bardziej żal.
Wystarczyło, że brat księcia spojrzał na jego ponurą twarz, by to dostrzec. I z jego od razu rozbawienie zeszło, bo przykro się księciu z powodu młodszego Olgierdowicza zrobiło.
— Jadwiga to dobra niewiasta. I wierna tobie...
— A czy wierna Litwie? — spytał ciszej.
Książę Skirgiełło skrzywił się bardziej niż zwykł to robić, nawet gdy był w dobrym nastroju.
— Jak masz głupio gadać to zostaw Krzyżaków mnie i jedź do żony...
— A Witold? — Jogaila westchnął. — Tylko czeka na okazję, by najechać na Wilno.
— Chce wojny? Będzie ją miał. Tak mu skórę przetrzepie, że do końca żywota zapamięta.
Wielki książę uśmiechnął się do siebie i poklepał brata po ramieniu.
— Dobrze mieć cię u boku, Skirgiełło... — odparł z rozrzewnieniem.
Zadowolony książę trocki, myśląc, iż znów brata do swej racji przekonał, zaśmiał się perliście. Zawsze śmiechem krył to co mu było nie na rękę: wzruszenie, gniew czy ból.
— Ale nie pojadę. Muszę przejrzeć plany Witolda.
— To co z Jadwigą?
Jogaila uciekł wzrokiem w bok jak zawsze, gdy nie mówił z nim szczerze lub chciał ukryć, iż zjadł za dużo gruszek, po których miał potem boleści i wzdęcia.
— Wróci... — rzekł z przekonaniem, ale ślepy by zauważył, iż głos zdradzał wątpliwość.
I nawet on, Skirgiełło Iwan Olgierdowicz, moczymorda, zbój i awanturnik, nie miał serca zadać tego pytania: A co, jeśli nie wróci?
Jadwiga
Zamek w Budzie. Początek lipca Roku Pańskiego 1387
Jadwiga od rana wypatrywała orszaku króla i królowej, jaki miał niebawem zawitać na zamek. Wieść o uwolnieniu królowej Marii przez dowódcę floty weneckiej szybko rozeszła się po kraju, a opłaceni przez Zygmunta szpiedzy i poplecznicy donosili o rychłym powrocie miłościwie panującego króla Węgier na łono ojczyzny. I Jadwiga nie miała tutaj na myśli jej szwagra.
Królewna nie udała się razem z Zygmuntem od razu do Zagrzebia, gdzie królowie spędzili kilka dni, myśląc, iż jej najmilsza siostra wolałaby spędzić ten czas w ramionach męża.
Być może w oczach Luksemburczyka nie było przesadnej tęsknoty, ale Jadwiga daleka była od słuchania plotek na temat męża swej siostry, bo doskonale czuła ich brzemię na własnych plecach, choćby dalekie były od prawdy. Dlatego ignorowała szepty służek o kolejnych kochanicach, które samotny król kazał sprowadzać na zamek. Nie mogła też mu odmówić szczerości, gdy otrzymał list od Wenecjan, po którym niemal natychmiast wyruszył królowej na przeciw. Jej nawet tego mąż poskąpił.
Gdy konie królewskie zaczęły wjeżdżać na zamkowy dziedziniec, krzykiem przywołała swe dwórki.
— Margit, Erzsebet!
— Królowa już na zamku? — spytała rozgorączkowana Erzsebet, która ledwie co widziała za stojącą na palcach Margit. Siostry zaczęły się niemal przepychać w okiennicy.
Szczęście jednak rozpierało królewnę tak bardzo, iż nic nie było w stanie go zakłócić. Już za parę chwil weźmie siostrę w ramiona, poczuje jej słodki zapach i lęk o jej życie na chwilę zniknie.
— Idą! — krzyknęła Margit.
Jadwiga, nie bacząc czy to wypada, podwinęła poły sukni, ciągnąc za sobą czarną chustę i zaczęła biec, jakby uciekała przed ogniem. Zbiegła po schodach, jak wtedy, gdy nakryła Wilhelma na podglądaniu jej w komnacie z ukrycia.
Znalazła się na dziedzińcu w momencie, gdy król Zygmunt pomagał zejść królowej z konia.
Maria stała tyłem, więc ujrzeć jej twarzy od razu nie mogła, ale samo to, iż była tu, stała blisko było dla młodej Andegawenki wystarczającą pociechą.
Gdy ją spostrzegła, jej oczy się rozszerzyły.
— Kochana Mario... — rzekła cicho, bo wzruszenie odebrało jej mowę, a głos ugrzązł w gardle. A tyle chciała jej powiedzieć.
Miast tego porwała siostrę w ramiona i mocno do siebie przyciągnęła, na oczach całego dworu, zbrojnych oraz zdumionego jej ciągłą obecnością Zygmunta.
Królowa nie odwzajemniła uścisku, z przejęcia bądź trudów podróży, bo ręce sztywno z boku trzymała i w pewnym momencie odsunęła siostrę od siebie...
Gdy Jadwiga bez przeszkód mogła się jej przyjrzeć spostrzegła jak wielkie cierpienie odcisnęło się na licach tej pięknej białogłowej. Twarz Marii blada była, wychudzona i szara, jakby od miesięcy nie ujrzała słońca. I suknia wisiała na niej, jakby szwaczki pomyliły się przy przymiarkach. Królowa straciła na wadze, jakby głodem próbowano na niej wymusić posłuszeństwo i gdyby nie Zygmunt, który ją przytrzymywał, pewno złamałaby się w pół jak słaba gałąź. A kości obojczyka tak widoczne się stały, że chciały przebić skórę, by wyjść na wierzch.
Ale nie to tak księżną niepokoiło, bo widywała w lochach księcia skazańców, co podobnie wyglądali, a których na szczęście była garstka. Najgorsze były oczy jej kochanej Marii. Dzikie, niewidzące. Błądziła nimi, jakby niczego wokół nie poznawała, a szkliste były, jakby zaraz miały popłynąć z nich łzy. A gdy zatrzymały się na Jadwidze, były takie... wrogie.
— Siostro... — Oczy księżnej litewskiej zaświeciły się jeszcze mocniej.
— Jadwigo... Moją małżonkę zmęczyła podróż. Pozwól, że odprowadzą królową do jej komnat.
Jadwiga usłuchała i posłusznie zrobiła im przejście, ale wtem Maria wyrwała się mężowi i podbiegła do dwórek Jadwigi.
— Margit, Erzsebet, jak dobrze was widzieć! — rzekła, przytulając się do nich. — Zagramy w tryk-traka? Abo nie, wiem! Chodźcie, schowamy się między rabatami jak kiedyś!
Panny Lackfi spojrzały do siebie, jakby królewna postradała rozum.... A co jeśli choroba jej matki została nagle uwolniona przez tak tragiczne zdarzenia?
— Mario... — Jadwiga położyła delikatnie dłoń na ramieniu siostry. — Musisz najpierw odpocząć.
Królowa Węgier spojrzała na młodszą Andegawenkę i wyrwała się, jakby sam dotyk księżnej ją poparzył.
— Nie dotykaj mnie, Przeklęta!
Zimny pot oblał ciało królewny.
— Jesteś przeklęta... — odparła Maria jadowitym głosem, patrząc na Jadwigę, ale czy to ją teraz widziała, czy jakiego upiora, z jakim walczyła jej głowa, bo nagle wybuchła śmiechem niepohamowanym. — Przeklęta, przeklęta, przeklęta...
Zygmunt pochwycił żonę, cały czerwony na twarzy, bo jej krzyki pewnie rozniosły się po całym zamku. Zaczął ją siłą wprowadzać do środka, gdy królowa Maria wciąż krzyczała.
Za to Jadwiga stała w miejscu, jakby ją w posadzkę wmurowali. A po policzku pociekła jej słona łza.
***
— Maria czuje się już lepiej, pani... — odparł Zygmunt, gdy stali za drzwiami komnaty sypialnianej jej siostry.
— Wolę się przekonać na własne oczy... — rzekła uparcie, torując sobie drogę do uchylonych drzwi, przez które widziała jeno siostrę leżącą na łożu.
— Medyk mówi, że dojdzie do siebie, potrzebuje tylko odpoczynku. I lepiej, byś ty tam nie wchodziła...
— A to dlaczego? — zdziwiła się.
— Twoja osoba mogłaby... przywołać złe wspomnienia.
Jadwiga zamrugała, bo to, co opowiadał było niedorzeczne. Była jej siostrą, jak mogłaby stać się przyczyną jej udręki? Miłowała ją najbardziej na świecie. Tylko ona jej została, skoro Katarzyna odwróciła się od niej.
— Lepiej będzie jak wrócisz na Litwę. Do męża. Już pora — dodał szeptem Zygmunt, który od wczorajszo powrotu wiele stracił z majestatycznego wyglądu. Włosy miał rozwiane, twarz wciąż zaróżowioną, a oczy podkrążone, jakby nie spał w nocy.
— Niech wejdzie... — Usłyszeli przez drzwi.
— Ależ najdroższa...
— Powiedziałam... — dodała stanowczo Maria, a Jadwiga natychmiast zjawiła się w komnacie u boku siostry. Przysiadła na jej łożu i chwyciła ją za rękę. O dziwo tym razem ją przyjęła.
Młodsza Andegawenka spojrzała na siostrę z czułością.
— Jak się czujesz?
— Dobrze... Już mi się tak nie miesza w głowie. To pewnie te zioła od Radlicy... Ale nie o tym chciałam mówić. Wezwałam cię, bo pewnie chcesz porozmawiać o matce przed wyjazdem.
Jadwiga przełknęła łzy, które musiała ukrywać. Czyli ona także pragnęła by opuściła Węgry i nawet jeśli to pomysł Zygmunta, ona nie jest temu przeciwna.
— Cierpiała?
— Kaci przyszli nocą, od tyłu jak tchórze... Mnie przytrzymali, a matce założyli pętlę na szyi. Walczyła, ale na próżno — opowiadała na chłodno, bez uczucia, a jej oczy były puste, jakby zgasł w nich nawet smutek.
Jadwiga nie miała tle sił. Po jej policzkach znów popłynęły łzy. Maria spojrzała na nią łagodniej i przez moment jej się zdawało, iż to starsza z sióstr okaże jej wsparcie, ale Maria pozostawała niewzruszona. Jak prawdziwa królowa.
— Wiesz jakie były jej ostatnie słowa? — spytała nagle. — "Jadwiga... przeklęta".
Księżnej litewskiej słabo się zrobiło. Pociemniało jej przed oczami. Dobrze, że wcześniej spoczęła, bo pewno upadłaby od goryczy, palącego bólu w sercu i niesprawiedliwości, jaka ją spotkała.
— Matka... mnie przeklęła?
— Nie... Chciała rzec coś jeszcze, ale wtedy... — Oczy Marii na moment się zamknęły i wzięła głębszy dech. — Wtedy warkocz mocniej się zacisnął na jej szyi.
— Więc co...
Jadwidze kręciło się w głowie, a szum w uszach skupić się na słowach siostry nie pozwalał, a każde kolejne słowo cięło jej skórę jak ciosy zadane od miecza.
— Myślę, że chciała cię ostrzec... przed tymi przeklętymi poganami. Na tej rodzinie ciąży klątwa... — rzekła, pochylając się nad Jadwigą i wlepiła w nią dzikie spojrzenie. — Bóg mi to powiedział.
To niemożliwe, pomyślała, bo w głosie Marii znów pobrzmiewało szaleństwo. Czy to możliwe, iż i na niej...
Wtem przypomniała sobie o staruszce, jaką spotkała przy kościele. Jak się dowiedziała, była to stara szeptucha. Czy to możliwe, iż za jej sprawą sprowadziła na matkę śmierć?
— Kazał mi cię ocalić, ale... każdy winien odpowiadać za swoje winy. Jak nie tu, to w niebie. Dlatego przykro mi, ale... jutro opuścisz zamek. Wrócisz do tego swojego męża... pogańskiego dzikusa.
Młoda księżna miała ochotę wybiec z komnaty i nigdy więcej się nikomu nie pokazywać, by modlitwą i pokutą odkupić swoje grzechy, ale Bóg na ostatku musiał poskąpić jej rozumu, bo jeno popatrzyła siostrze w oczy z żalem, żegnając się. Czuła, iż upłynie sporo czasu nim spotkają się ponownie, więc spojrzała na nią ostatni raz, po czym lekko przygarbiona, powoli puściła komnatę jej sypialni, by zacząć pakować kufry.
Jogaila
Zamek wileński, komnata wielkiego księcia. Początek grudnia 1387 roku.
Wielki książę Jogaila, zaciskając dłonie kurczowo w pięści, odprawił gońca w wieściami od księżnej Jadwigi.
Gdy przestraszony jego srogim spojrzeniem bojar opuścił komnatę, kniaź uderzył w stół, a ból rozszedł się po całym jego ciele, aż zęby zacisnął.
— Jak długo jeszcze? — zapytał sam siebie, choć sprawę sobie zdawał z obecności swojego brata. — Chciała przeżyć żałobę w budzińskim klasztorze klarysek? Dałem zgodę. Chciała ruszyć z orszakiem dopiero przed nastaniem pierwszym śniegów. Przystałem. A teraz? Pielgrzymka na grób prababki?
Książę Skirgiełło wejrzał łagodnie na brata, czyszcząc swój topór.
— Drwi sobie ze mnie? Czy to polscy panowie chcą kolejnej Andegawenki dla siebie? A może chcą ją wydać za tego... — Nie dokończył, bo książę trocki wbił swój ulubiony oręż w blat ławy.
— Co ty gadasz, Jogaila?! — zapytał z wyrzutem, spoglądając z gniewem w oczy młodszego brata.
Ten ze złości pochwycił za jego kaftan, ale szybko się opamiętując, puścił go i oddalił się.
— Sprowadzisz ją tutaj! — Zażądał. — Choćby i wbrew jej woli.
— Zazdrość cię zżera, że na rzyci nie możesz usiedzieć. Trzeba było już dawno ruszyć jej naprzeciw! — krzyknął z wyrzutem. — A nie... biadolić...
— Po szkodzie każdy głupiec mądry. Szykuj konie. Ruszamy na granicę z Koroną.
Skirgiełło pokręcił głową z niezadowoleniem, bo brata swego wcale nie poznawał. Amok go opętał i w tym szale złości zapomniał, iż nie jest to najlepszy czas na opuszczenie Wilna.
— A co z Witoldem? Tylko na to czeka!
— Zadbasz o Wilno, o grody i Troki.
— Ja mam rządzić Wilnem? W twoim imieniu? — zaśmiał się. — Chyba cię ciepłota znów rozpala.
Książę Skirgiełło ani przez moment nie pomyślał, że Jogaila mógłby mu powierzyć Wilno w jego ręce. Znał dobre serce brata, jego wiarę w niego, ale siebie też znał i to nawet lepiej.
— Dobrze byś zadbał o Wilno, bracie — rzekł z przekonaniem, kładąc starszemu księciu dłoń na ramieniu. — Ale masz słuszność. To zły czas... Zawsze zły — westchnął zmęczony. — Odkąd oddałem Witoldowi Łuck tylko jest jak przyczajony wilk. Sam mi doniosłeś, że planuje wydać córkę za syna Dymitra moskiewskiego. Ale co z Jadwigą? — zapytał brata, pierwszy raz nie wiedząc co ma uczynić. — Im dalej jest od Wilna, tym więcej wrogów na Zachodzie.
— Niech się modli, przeżywa żałobę. W klasztorze bezpieczna i nikt jej stamtąd nie ruszy.
— Wolałbym, żeby była na zamku — rzekł, spuszczając wzrok.
— Tęskno ci do niej? — zapytał książę Skirgiełło i w jego pytaniu nie było ani krzty z żartu, tylko nuta nostalgii.
Nie spodziewał się, iż jedno proste pytanie tyle własnych uczyć w nim wzbudzi. Jakiś ciężar w piersi poczuł, jakby dopiero zdał sobie z niego sprawę. Skłamałby jak pies, gdyby rzekł, że nie brakowało mu obecności księżnej w Wilnie, jej kazań i moralizatorskiego tonu, tego spokoju, który czuł w sobie, kiedy przyszło im zamienić słowo.
— Nie pleć! — spławił ostro brata. — Wszystkie dwory mają wiedzieć, że to ja... — Wskazał gestem na siebie. — Jestem mężem córki króla Ludwika. Jogaila Olgierdowicz, wielki książę litewski.
"A nie pogański dzikus", dodał w myślach.
— To się wreszcie ochrzcij. W obrządku matki albo rzymskim. Jeden pies! — Skirgiełło na moment zawiesił głos, po czym dodał. — Jogaila, dlaczego ty się tak boisz święconej wody, aaa?
Nigdy nie mógł pojąć, dlaczego jego brat woli zostać nieochrzczonym, narażać się na zniewagi ze strony innych dworów. Jego wiara w Jedynego Boga zbudowana została na piaskach i tylko przy Jadwidze udawało mu się wnieść pod nią jakieś solidniejsze fundamenty.
— Jeszcze nie czas na chrzest. Nie chcę. Nie chcę się wiązać ani ze Stolicą Apostolską ani z Konstantynopolem. Litwa ma pozostać niezależna.
Książę Skirgiełło wstał zmęczony uporem brata.
— Jakiś pewny... — zakpił. — Jeszcze pożałujesz, Jogaila. Wspomnisz moje słowa. Jadwiga nie wróci póki...
— Póki co?! — Uniósł się ponownie. — Myślisz, że opóźnia swój przyjazd, abym się ochrzcił?
Naprawdę chciał poznać zdanie brata w tej sprawie, ale ten jedynie machnął na niego ręką, jakby miał go dość i opuścił jego komnatę w milczeniu.
***
Styczeń, roku Pańskiego 1388.
— Panie! Panie!
— Nie teraz, Opanaszu... — Książę leżał jeszcze w łożu, choć południe dochodziło i wówczas bez zapowiedzi w drzwiach jego komnaty pojawił się łaziebny.
— Panie! — powtórzył, cały zziajany, jakby całą drogę biegł.
— Mów prędko albo wyjdź — rozkazał obojętnym tonem.
Ostatnio wszystko mu tak spowszedniało: polowania, słoneczne poranki, zapach ulubionego jadła, że jeno leżałby długimi godzinami w łożu, gdyby pilne sprawy nie wymagały od niego gotowości.
— Książę... — Zaczął łapiąc oddech, ale książę litewski nawet nie odwrócił głowy w jego stronę. — Orszak księżnej Jadwigi właśnie przekroczył bramy Wilna.
Jogaila spojrzał na łaziebnego, jakby ten rozum postradał. Minę jednak miał tak przejętą i poważną, że głupcem byłby, aby naraził się na jego gniew, kiedy ta wieść miałaby okazać się nieprawdą.
Odchylając pierzynę, książę wyskoczył z łoża i w kilku długich krokach dobiegł do zamkowego okna. Wówczas zauważył pojawiające się na dziedzińcu wozy i konnych.
— Przyniosę, panie, najlepszy kaftan — dodał Opanasz, uśmiechając się do ucha do ucha.
Szybko jednak rezon stracił, widząc minę swojego księcia.
Pomógł mu się ubrać w czarny, wcale nie tak strojny kaftan na modę ruską.
— Każ przekazać księżnej... — Rozmyślił się w połowie, zdając sobie sprawę jaki afront zamierzał poczynić.
Bez słowa więcej ruszył w kierunku komnat żony, aby tam jej oczekiwać. Po tak długiej rozłące było do miejsce najodpowiedniejsze, gdzie nikt nie raczył się będzie im przeszkadzać.
Wszedł do komnaty, w której służki uwijały się jak w ukropie, aby umilić powrót dawno niewidzianej księżnej, poganiane przez ochmistrzynię.
Jogaila wyprosił jednak wszystkich, widząc, iż komnata jest odpowiednio gotowa na powrót jego żony.
Na wieszaku wisiała już suknia z futerkowym kołnierzem, podarek od niego na poprzednie święta Narodzenia Pańskiego, której nawet nie zdążyła wyjąć z kufra, a która teraz świeżo uprana, czekała, aby ją na siebie włożyła.
Miał już dotknąć drogiego sukna, kiedy usłyszał szczęk zamka w drzwiach. Odwrócił się i zamarł w pół kroku.
Jadwiga stała przed nim wyprostowana jak struna, czerń wychudziła jej sylwetkę, przez co wydała mu się jeszcze drobniejsza, choć nieco wyższa. Włosy, które zwykle luźno związywała za pomocą siateczki na głowie, upięła wysoko i skryła całkowicie pod chustą z czarnego, zwiewnego materiału.
Nie jednak kolor żałoby tak zdziwił wielkiego księcia, kiedy ujrzał oblicze swojej księżnej. Szukał spojrzeniem jej oczu, w które tak dawno nie patrzył i ujrzeć zdołał jedno woalkę, która skrywała jej lico. Czy to z pokory ją nosić zaczęła, czy z powodu żałoby, wiedzieć nie chciał, bo pragnął jedynie ucałować jej dłoń i złożyć wyrazy głębokiego współczucia.
— Jadwigo... — rzekł, choć z jego ust bardziej jak pytanie wybrzmiało.
Nie podeszła ani mu nie odpowiedziała, jakby złożyła jakieś śluby milczenia w klasztorze, w którym ostatnie miesiące spędziła na gorliwych modlitwach.
Nie mogąc dłużej powstrzymać targającego nim wewnątrz afektu, podszedł do żony i pochyliwszy się nad nią, ujął jej obie dłonie. Te zaś skrywały czarne, skórzane rękawice.
— Rad jestem cię widzieć, pani. Jeśli pozwolisz... — Zaczął mówić, zbierając myśli, bo dworskie mowy jego silną stroną nigdy nie były. — Odtąd wspólnie przeżywać będziemy bolesne rozstanie z Królową Węgier. Pozwól mi zaleczyć ranę w twoim sercu — mówiąc to, skierował prawą dłoń Jadwigi w kierunku ust, ale nim zdążył ich dotknąć ustami, wyrwała ją, składając je razem przed siebie.
Poczuł zawód, ale radość z jej powrotu go nie opuszczała i była silniejsza niż zazdrość o chwilę uwagi.
— Rana, którą zadano nam, Andegawenom, jątrzy się i nigdy się nie zrośnie. Podniesiono rękę na majestat i niech sczeźnie dłoń kata. A miłosierny Bóg niech zmiłuje się nad tą biedną duszą potępioną, która nigdy nie zazna spokoju.
— Jeśli mogę coś uczynić...
Twarz jego żony, choć wydała się być wyrzeźbiona z kamienia, pękła na chwilę, ukazując gorycz.
— Możesz, panie — rzekła oficjalnym tonem, zimnym i opanowanym.
Jogaila poruszył się niespokojnie, bo też zrobiłby, co w jego mocy, aby wynagrodzić żonie stratę i ból ostatnich wydarzeń. Byle tylko znów spojrzała na niego przychylnym okiem.
— Chciałabym, aby zabrano z komnat wszelkie zbytki.
Jogaila spojrzał z zaskoczeniem na żonę.
Jej komnaty były urządzone nad wyraz skromnie, bez złoceń, były wręcz niegodne wielkiej księżnej litewskiej. Czego więc jeszcze oczekiwała?
— I każ zabrać strawę. — Spojrzała z obrzydzeniem na syto zastawiony stół, do którego miał zamiar z nią zasiąść, mimo że ich kulinarne gusta różniły się od siebie znacznie. — Poszczę. Wieczorem tylko kromka chleba.
Wyminęła go, stając do niego plecami, aż musiał się odwrócić. Myśli nie dawały mu spokoju, więc spytał:
— Czy to jest to, czego pragniesz, Jadwigo? Zamknąć się w celi? — Nie mógł opanować żalu, jaki nim powodował i bólu, jaki mu sprawiła tak chłodnym przyjęciem.
— Moja dusza zamknięta została w celi smutku. Teraz liczy się dla mnie jedynie modlitwa o zbawienie dla zamordowanej Królowej-Matki.
Nie pojmował tego. Od tamtych przykrych wydarzeń minął niemal rok, a jego żona wciąż nosiła w sercu zadrę. Czy było cos jeszcze, co powodowało u niej takie cierpienie, o czym nie wiedział?
— Jeśli Bóg jest miłosierny jak mówisz, wysłuchał swoich próśb... Królowa Maria uratowana... Miła moja.
Położył jej dłoń na ramieniu, choć pragnął otulić ją całą, przyłożyć policzek do skroni i zabrać to cierpienie, które czuł w każdym jej słowie jak własne.
— Wyjdź z tej celi — zaczął, pochylając się nad żoną, oparł czoło o tył jej głowy. — Dla mnie... — szepnął.
Choć poczuł, że na moment jej sztywne ramiona miękną pod jego dotykiem, szybko zrobiła krok do przodu i odwróciła się w jego stronę.
— Nie tylko moja dusza jest zamknięta, ale także ciało — rzekła, patrząc księciu śmiało w oczy. — Na wszelką radość, pragnienie i... miłowanie — dodała, nieco zawstydzona, opuszczając głowę. — Zdolne odczuwać jedynie żałobę i stratę.
Zmrużył oczy, zdając sobie sprawę z intencji, jaką kryły te słowa. Wystarczyłoby, aby go poprosiła, a zamknąłby się w tej celi razem nią, byle tylko być przy niej, choćby z daleka. Tyle niedziel ich rozdzieliło, a teraz, gdy stała tuż obok niego, była mu jeszcze odleglejsza niż podczas pobytu w Budzie.
— Nie dość już twego smutku? — zapytał, nie mogąc powstrzymać dłużej swoich uczuć. — Życie dalej się toczy, pani.
— Nie dla mnie — rzekła z przekonaniem. — Póki ciało mojej matki nie spocznie obok mego ojca, króla Ludwika.
— Jeśli postępowanie Królowej Elżbiety było słuszne, a oboje wiemy, że miała na sumieniu haniebną zbrodnię, znalazła już spokój. — Szybko pożałował kilku słów za dużo, widząc, że żoną okazała mu niechęć samą swoją postawą.
— Moją matkę bezkarnie uduszono, siostrę uwięziono. Królestwo Węgier to nie twoja dzika Litwa! — odpowiedziała z wyrzutem, którego nigdy wcześniej u niej nie słyszał.
Jej głos poważniejszy się stał i ona sama zaczęła przytłaczać wielkiego kniazia swoim majestatem.
Spuścił głowę jak zbity pies.
— Wybacz Jadwigo... — Gotów był do stóp jej paść, aby mu przebaczyła.
— Ale to prawda. — dodała już łagodniej, a jej głos nieco się załamał. — Matka nie była aniołem. Ale to Bóg powinien był ją osądzić, nie buntownicy!
Jogaila jeszcze nigdy tak nie dyskutował o polityce z niewiastą i zapominając o tym, dał się w ciągnąć w dyskusję, w której słuszne słowa były prędsze od rozsądku i pozbawione delikatności.
Spojrzał na żonę spod zmrużonych powiek.
— Królowa darowała ci w wianie ziemię dobrzyńską, tuż przy granicy krzyżackiej. Myślisz, że z miłości?
Jogaila, choć widział twarz żony jedynie częściowo, zobaczył w jej oczach szklące się łzy i pożałował swojego nietaktu.
— To Maria była jej ulubienicą, ale miłowała mnie.
— Zrozum, Jadwigo, że źle cię traktowała — rzekł łagodniej. — Mądrością przewyższasz wszystkie swoje siostry. To tobie należałaby się korona węgierska.
Jadwiga pokręciła głową z niedowierzaniem.
— To dlatego nie wysłałeś swoich zbrojnych na pomoc? — zapytała wprost.
Książę Jogaila też nie mógł uwierzyć, iż posądziła go o tak haniebne czyny, myśląc, że zamarzyła mu się węgierska korona, ale miał dzisiaj w sobie pokłady wyrozumiałości, o które się nawet nie podejrzewał. I to wszystko za sprawą jego żony.
— To nie tak... najmilsza — rzekł z żalem w głosie, czując wstyd. — Litwę obowiązywał pokój krewski. Jeśli uważasz, że mogłem uczynić więcej, pozwól mi to wynagrodzić.
Zbyt długo walczył z sobą i czując, jak zapada się pod ciężarem własnych uczuć, przyciągnął Jadwigę do siebie i złożył pocałunek na czubku jej głowy.
— Przebacz mi... — szepnął ponownie, czując jak wyrzuty sumienia zbierają mu się pod powiekami.
Chwilę tkwili w uścisku, którego jednak Jadwiga nie odwzajemniła, aż w końcu rzekła:
— ... Chcę się pomodlić.
Słysząc brak czułości w jej słowach, zimno go oblało i nie nadużywając cierpliwości swojej żony, natychmiast opuścił jej komnatę.
_________________________________
Hej kochani, chciałyśmy tylko wytłumaczyć swoją nieobecność. Cóż... wiele się ostatnio dzieje, a w tym całym galimatiasie pojawia się stres, zarówno ten mega pozytywny jak i ten.. mniej ;) Postaramy się wrócić na dobre tory (czyt. rozdział raz w tygodniu), ale dajcie nam trochę czasu. Z resztą jeszcze trochę i historia będzie dobiegała końca. To znaczy... mamy jeszcze parę pomysłów, które chcemy na spokojnie zrealizować w tej historii. Trzymajcie za nas kciuki.
A fanów JJ za taki angst rozdział przepraszamy, ale... musi być gorzej, by było lepiej :)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro