ⱤoɀʣìɑԎ 12
Jadwiga
Komnaty książęce, Zamek w Wilnie. Zielone Świątki. 9 czerwca roku 1386 roku.
Jadwiga wraz z nadejściem Marii i Oleńki poczuła wyraźniej zapach młodej brzeziny, którą przystrojono drzwi, ramy ikon wiszących na ścianach i kąty jej komnaty. Włożono je też do wazonów, a nieznanym jej kalmusowym zielem* wyłożono część podłogi. Majono tak również komnaty książąt i księżniczek litewskich oraz dziedziniec.
Z opowieści sióstr wielkiego księcia słyszała, że wieńcami z gałązek brzozy chłopi ustroili dzisiaj swoje krowy, aby dawały więcej mleka, a bydło wszelakie okadzano dymem z palonych ziół. O tym zwyczaju wiedziała jeszcze za czasów życia jej babki Elżbiety, która przybliżała jej tradycje ludu w Koronie, gdyż starsza królowa skrycie pragnęła, aby to jej ulubienica zasiadła na piastowskim tronie zamiast Katarzyny.
Jadwiga jednak miała żywo w pamięci nauki Kościoła i nie tyle z niechęcią się wetkniętym za drzwi gałązkom przyglądała, co z powściągliwością. Zabobonom i wierze w inne bożki surowo się sprzeciwiała, ale znała obyczaj, iż te zabiegi służyły odpędzeniu wszelkiego rodzaju złych uroków, nimf i wodnych demonów, którym Litwini przypisywali też nieurodzaj. Na zamku często wiara ruska mieszała się z litewską wiarą przodków, ale przymykała na to oko i choć sama Zesłanie Ducha Świętego obchodziła przed niedzielą, pozwalała by jej nowy lud ze świąt się cieszył tak, jak chciał.
— Pani...? — zapytała w końcu Oleńka, kiedy księżna długo milczała.
Spojrzała na szwagierkę łagodnym wzrokiem.
— Wiem żeś nie przywykła do litewskich obyczajów. Ale Jogaila nie po złości tobie czyni, a z troski — tłumaczyła Aleksandra.
— Nawet nasza mateczka na to pozwalała — dodała Maria. — Kazała wyprawić zabawy w mieście a na zamku ucztę.
— A gałązki tak pięknie pachną — rzekła Oleńka i na dowód powąchała trzymaną w dłoniach gałązkę młodej brzózki.
— Nie pochwalam to prawda — odpowiedziała Jadwiga. — Ale od wierzeń swego ludu nie będę odwracać wzroku.
— Nasz ojciec mawiał, że młode gałązki mogą wypędzić wszelkie boleści z ciała. I nie tylko polom zapewniają płodność — Oleńka uśmiechnęła się dwuznacznie. — Wiedział co mówi, w końcu matka wydała na świat szesnaścioro.
Jadwiga spuściła wzrok, zawstydzona.
Maria spojrzała porozumiewawczo na Oleńkę i zmartwiły się nagłym strapieniem księżnej. Obie doskonale wiedziały, iż Jadwiga winna być juz w błogosławionym stanie. Miały jeszcze taką nadzieję, iż kolejne dni dadzą im odpowiedź twierdzącą jak w przypadku ich matki, która szybko po ślubie z ich ojcem spodziewała się dziecięcia i szczęśliwie powiła Kennę w następnym roku pańskim. W końcu ich brat odwiedzał komnatę żony nie raz.
— Wybacz, pani... — zreflektowała się Oleńka. — Nie trap się, Jadwigo. Jestem pewna, że wkrótce poczniesz dziecię. A na zamku zapanuje radość. — Odnalazła jej dłoń na stole i ucisnęła w geście pocieszenia.
Chciały pomóc jak umiały, nawet jeśli miało to być trochę obcych jej pogańskich praktyk.
Jadwiga nie miała tego za złe młodym Olgierdównom. W prawdzie wiedziała, iż winą za brak potomka zostanie obarczona ona, za ułomności ciała, a nie młody, jurny mąż, który z inną niewiastą spłodziłby już dawno niejednego syna.
A czy ona myślała o poczęciu? Przywykła już do bycia żoną, zaakceptowała męża i obdarzyła szacunkiem. To powinno wystarczyć do sprowadzenia na świat dziecka. Ona jednak nie chciała, aby jej umiłowane dzieciątko przyszło na świat z obowiązku, a stało się owocem miłości. Czy było to jednak możliwe? Starała się pokochać Jogaiłę, ale czy serce można zmusić do miłowania? Ono nikogo słuchać nie będzie.
Modliła się o męża, o łaskę nawrócenia dla niego, o ich spokojne, harmonijne życie razem, bez zwad.
Tylko jak mam go pokochać, jak go nie widuję?, pomyślała. Te krótkie chwile, szczątki rozmów, przelotne spojrzenia, to jej było mało. A przecie wystarczyło, że spojrzeniem swym nieśmiałym niedojrzałej jeszcze dziewczynki omiotła lico Wilhelma i ten już stał się jej oblubieńcem. Pamiętała ich wspólne zabawy na dziedzińcu zamkowym w Wiedniu, ich wspólne psoty, które przyprawiały o ból głowy biedną księżną Viridis. Kochała go szczerze. Nawet kiedy położono ich razem w noc pokładzin i z przejęcia zapaskudził ich łoże. Wybaczyła mu to i przyjęła. Dlaczego więc nie może mu wybaczyć jego śmierci?
Zaczęła się zastanawiać, czy to nie w jej zakurzonym już uczuciu do Wilhelma tkwi problem. Wielka to była miłość. Niespełniona i tragiczna. Czy aby nie przez to zapomnienie przychodzi jej z takim trudem? Choć zaczytywała się w różnych opowieściach o nieszczęśliwych kochankach, bohaterką jednej z nich nie chciała zostać.
Samotność poczuła, nie mogąc szczerze mówić ze szwagierkami, które zyskały jej przyjaźń i dzięki którym mury wileńskie mogła zacząć nazywać swym domem. Nadal tęskniła za dworem w Budzie, ale z każdym dniem stawało się to mniej dotkliwe. Rana w sercu zaczęła się zrastać i teraz też niekiedy się odzywa, ale już tak nie boli.
— O kim myślisz, pani? — zapytała Maria.
Dopiero teraz zdała sobie sprawę, iż po jej policzku przetoczyła się łza, którą szybko starła dłonią.
Jadwiga wymieniła z Marią dłuższe spojrzenie i pod jego wpływem, odwróciła głowę do Oleńki.
— Pomyślałam o babce Elżbiecie — powiedziała, siląc się na uśmiech. — Ona wiedziałaby co robić. Zawsze służyła mi dobrą radą.
Maria jednak wciąż jej się uparcie przyglądała, jakby nie do końca dała się zwieść jej słowom. A jeśli cokolwiek zauważyła, zachowała swe myśli dla siebie.
— Mam nadzieję, pani, że nie masz za złe naszej matce, że nie ma cię przy niej. Uparła się, że święto spędzi w wileńskim monasterze, aby przysposobić się do stanu duchownego — dodała wdowa po Wojdylle.
— Ja też pragnę wstąpić do monasteru pieczarskiego. Oddać się Najwyższemu i mu służyć, jak ty, pani.
— Nie dam cię zamknąć w celi — usłyszały za sobą po otwarciu drzwi komnat.
Jadwiga dostrzegła księcia niemal od razu. Ubrany był w odświętny kaftan na modę ruską. Bardziej zdobny i to w kolorze czarnym jak krucze pióra.
— Jogaila! — krzyknęła Oleńka i wstała, aby się przywitać z bratem, a zaraz za nią Maria.
Jogaiła wszedł do komnaty, trzymając w dłoni dwa wieńce. Okręcił z uśmiechem najpierw Oleńkę, potem Marię i włożył im brzozowe wieńce na głowy, a one uśmiechnęły się do niego i przylgnęły do jego boków.
Przez tą krótką chwilę zapomnieli o obecności Jadwigi, jakby byli sami w komnacie.
— Długo kazałeś małżonce na siebie czekać, bracie — rzekła Aleksandra, dając przytyk bratu.
Wszakże tak pięknej żony nie powinno się jej zdaniem zaniedbywać.
Książę litewski dopiero wówczas spojrzał na Jadwigę, zostawił siostry i podszedł do żony.
— Pani... — Nachylił się nad nią i zdając sobie z obecności sióstr, ujął jej dłoń i ucałował.
Maria i Oleńska szczerze się uśmiechnęły.
Samą Jadwigę dotyk ust księcia na swej dłoni palił, ale przyjemnie to było doznanie i chętnie dłużej chciałaby poczuć ciepło jego dłoni. On też chwilę się zawahał,nim uwolnił jej dłoń ze swojego uścisku.
— Jogaila... Pozwolisz nam pójść wieczorem popatrzeć na zabawę na dziedzińcu? Będą tańce i śpiewy. I wielkie ognisko.
— A co na to matka? — zapytał, nie chcąc jej gniewać.
— Czego oczy nie widzą... — dodała Maria i książę był rad, że uśmiech wrócił na jej twarz.
— Pójdziecie ze Skirgiełło... Popatrzeć.
Cnota jego sióstr, zwłaszcza niezamężnej jeszcze Aleksandry, była mu droga i za nic nie naraziłby ich na zbałamucenie. Wiedział bowiem jak lubieżne bywają to zabawy.
Chciał jeszcze coś dodać, ale wówczas do komnaty wszedł sługa.
— Wybacz Panie...Pani. — Ukłonił się z szacunkiem. — Ale przybyły dary dla wileńskiego kościoła.
— Nareszcie! — Na twarzy Jadwigi w końcu uśmiech szeroki zagościł i aż wstała z krzesła, oczekując na wniesienie skrzyń.
A były w nich lichtarze, kielichy i księgi przeróżne, za które swoje własne klejnoty oddała, aby obdarować skromny kościół franciszkański. O część darów już dawno poprosiła matkę, aby posłała z Budy to, co może.
Kiedy wszytko wniesiono, zachwycona Oleńka wzięła do ręki jeden z pozłacanych kielichów mszalnych.
— Hojną masz małżonkę, bracie — powiedziała to z wielkim podziwem dla jej wiary i dobroczynności. — Dziękujmy Panu Naszemu za taką wielką księżną dla Litwy.
— Amen — dodała Maria.
Jogaila jednak ani Jadwiga nie odezwali się więcej, bo tylko patrzyli na siebie, nie spuszczając z siebie wzroku. Nie zauważyli nawet jak Oleńka i Maria zostawili ich samych.
Andegawenka przyznać musiała, iż widok dawno niewidzianego męża był jej miły, bo choć w jednym zamku mieszkali, to jakby dzieliły ich góry i morza. Teraz też na pola się udał, aby na pogańskich uroczystościach zatroszczyć się o urodzaj dla poddanych.
— Mężu... Chciałabym podarować ten krzyż dla zamkowej kaplicy.
Był to wyjątkowy krzyż, wysadzany perłami, który winien swoim pięknem zachwycać wnętrza katedry, a nie skromnej kaplicy, w dodatku w pobliżu pogańskich bałwanów w Świątyni Perkuna.
— Dobrze, zgadzam się — rzekł, choć Jadwiga zauważyła, że nawet nie spojrzał na dar, który ufundowała.
— I pragnę jeszcze pomówić z tobą o... — Nie dane jej było dokończyć, gdyż ponownie im przerwano.
— Panie... — Ten sam sługa zwrócił się tym razem do samego księcia. — Książę Skirgiełło właśnie dotarł na zamek.
Widziała po minie księcia, iż oczekiwał brata, a ona miała mu jeszcze tyle do powiedzenia odnośnie tego jak zamierza obdarować wileńskie domy boże. Chciała też go prosić o pozwolenie na opuszczenie murów zamku, gdyż tak długo nie siedziała w siodle, że zaczęła za tym tęsknić.
— Wybaczysz? — zapytał niepewnie, wiedząc, iż poświęcił żonie mniej czasu niż na to zasługiwała.
Godząc się z tym, iż znowu nie znajdzie dla niej wolnej chwili, skinęła głową.
— Nie każ bratu czekać, książę.
To usłyszawszy, wielki książę odwrócił się i opuścił jej komnatę. Jadwiga tylko westchnęła cicho i poprosiła swoje dwórki, aby pomogły jej rozdzielić dary. Postanowiła, że nie zapomni także o cerkwi, bo część jej poddanych w tym obrządku jest ochrzczona a ona nie zamierzała patrzeć na kwestię wiary tylko jednym okiem.
***
Gdy dwórki Jadwigi skończyły z darami, udały się jeszcze na korytarze zamkowe, by je według uznania księżnej przystroić. Jadwiga rozdysponowała ozdoby i kazała służbie je porozwieszać, ale czujnym okiem sprawdzała postęp prac w zamku w związku z przybyciem księcia Witolda z rodziną.
Jadwiga stała z boku i rozmawiała z ochmistrzynią z boku, gdy siostry Lackfi dzielnie ją zastępowały w niektórych obowiązkach i powierzone zadania wypełniały z ochotą.
— Tak dobrze? — Erzsebet spytała siostrę, prosząc o radę.
— Wyżej... — rzekła Margit, gdy sługa stojąc na stołku, wyginał się, dwojąc się i trojąc, by spełnić zachciankę dam dworu.
Leciwy mężczyzna posłusznie poprawił wieniec i powiesił wyżej.
Starsza z sióstr skrzywiła się jednak i kazała zawiesić jak było wcześniej. Jej twarz znów się jednak pomarszczyła.
— Lekko w lewo... albo nie, w prawo!
Sługa, który ledwo rozumiał słowa po litewsku, a co dopiero łamaną ruszczyzną, wejrzał z błaganiem na damy, by go od męki tej wybawiły i pozwoliły odpocząć zdrętwiałym ramionom.
Margit westchnęła z irytacją i posyłając starcowi wrogie spojrzenie, weszła na stołek by samemu wieniec poprawić. Ciżma, w którą była jednak odziana jej mała stópka, poślizgnęła się jednak na stopniu i dwórka runęła w dół.
Jadwiga, która kątem oka obserwowała swe damy dworu krzyknąć nie zdążyła, by ją ostrzec.
I pewno biedna Margit upadłaby potłuczona i obolała, gdyby nie silne ramiona, które złapały ją w locie.
Bojar, który wychodził zza zakrętu wyciągnął ręce, a niewiasta wpadła mu w nie jak manna z nieba.
— Pani... — mruknął zaskoczony, ale niepozbawiony przyjemności, że takie cudo dziś w ręce pochwycił.
I uśmiechnął się najpiękniej jak potrafił.
Margit spojrzała na swego wybawcę wzrokiem lekko zamroczonym i nieostrym, ale jak oczarowana. Gdy nagle rozpoznała w nim człeka, który ją sprzed komnaty księcia odprawił siłą i jej królewnę w namiocie przetrzymywał, zachwyt szybko z jej twarzy zniknął, a miast tego złość na nią się wkradła.
— Postaw mnie, panie — rzekła, ale jakoś tak cicho, niewyraźnie i bez mocy.
— Mógłbym cię jeszcze tak długo trzymać, pani, i bądź pewną, że sił mi nie zabraknie, Margit.
Margit zmilkła, bo dreszcz ją przeszył, gdy usłyszała swe imię, a jej młodsza siostra Erzsebet zachichotała, kryjąc się pod włosami.
— Proszę... — dodała jeszcze słabiej, nie odrywając oczu od mężczyzny.
Bojar z niechęcią pochwyconą niewiastę postawił na ziemi, ale długo jeszcze jego ciemne oczy tkwiły w tańcu z oczami dwórki, jakby czas się dla nich zatrzymał.
Jadwiga widząc tą scenę z boku, szczerze się uśmiechnęła, ale potem coś ją w środku ukłuło. Czyżby pozazdrościła swej dwórce przygody rodem z jej romantycznych opowieści?
Skirgiełło
Zamek wileński. Zielone Świątki, 9 czerwca 1386 roku.
Jogaila oczekiwał na brata nie w sali z tronem Giedymina, a w swojej komnacie. Ten wszedł sam bez zapowiedzi. Cały odziany w skórę i krokiem pewnym, jakby miał się szykować na kolejną wyprawę przeciw Krzyżakom.
— Powiedzieli mi, że chcesz pomówić? — zapytał na wejściu.
— Usiądź. — Wskazał na stół, na którym stały owoce, migdały i orzechy laskowe a także dzban najlepszego sprowadzanego do Wilna wina.
— A to co? — Uśmiechnął się i siadł na ławie przy oknie naprzeciwko brata. — Napijesz się ze mną wreszcie? — zapytał, powstrzymując się od napadu śmiechu.
— Nie, ale ty się napij jak chcesz.
Skirgiełło popatrzył na brata, jakby ten rozum stracił, ale dobrym winem grzechem było wzgardzić, zwłaszcza po zejściu z konia.
— Muszę z tobą pomówić... — Zaczął niepewnie i w oczy mu nie patrzył. — Ważna to sprawa. — Jogaila uniósł w końcu głowę, a w jego oczach książę trocki ujrzał wahanie i jakiś ból, którego przyczyny nie był w stanie określić.
— Mówże. Nawet najstraszniejsze rzeczy. Zniosę.
Wielki książę westchnął i spojrzał w zamkowe okno. Ciągle bił się z własnymi myślami i zastanawiał, czy aby nie za wiele wymaga od swego ukochanego brata, ale decyzję już podjął i teraz należało ją jedynie ogłosić.
— Wyduś to! — powiedział w końcu Skirgiełło, pukając w stół otwartą dłonią. — Chcesz oddać Witoldowi Troki?
Młodszy z książąt jeszcze chwilę milczał, ale rychło wydobył z siebie to co chciał mu rzec od samego początku.
— Ożenisz się — powiedział pewnym głosem, patrząc bratu głęboko w oczy.
Skirgiełło zmrużył powieki i rozchylił usta w zaskoczonym wyrazie.
— Z Zofią Witoldówną.
Myśląc, iż brat dworuje sobie z niego, wybuchnął śmiechem nagłym i głośnym, bo dłużej nie mógł się już pohamować.
— Z Zofią Witoldówną. Żeś wymyślił — ciągle się śmiał, ale od tej nagłej wieści w ustach mu zaschło i musiał popić winem. — Gdyby matka cię słyszała... — Gdybał sobie, a wesołość księcia już zaczęła Jogaile przeszkadzać.
— Weźmiesz za żonę córkę Witolda, Zofię — powtórzył bardziej stanowczo, czym ponownie zwrócił uwagę brata.
— Ja z córką tego zdradzieckiego psa Witolda? Rozum ci odjęło od chłeptania wody?! — Wstał i miał ochotę ze złości zrzucić wszystkie misy ze stołu.
— Uważaj! Stoisz teraz przed wielkim księciem. — Ton jego głosu stał się bardziej szorstki i sam wstał, podchodząc bliżej brata.
Obawiał się bowiem, że krew uderzy mu szybko do głowy i nie zdąży wysłuchać powodów jego decyzji.
— Przed bratem stoję! — poprawił go. — Na Perkuna! Prędzej ducha oddam niż wżenię się w ród tego suczysyna!
— Zrobisz to! — krzyknął Jogaila i wykonał jeszcze jeden krok w stronę brata, chwytając go za kaftan na piersi. — Zrobisz to dla Litwy, słyszysz?!
Książęcy brat wyszarpnął się i odszedł kilka kroków, jakby chciał wybiec w złości z komnaty.
— Witold układa się z Krzyżakami albo Garbatym. Szczuje lud! Jeszcze trochę i najedzie Wilno! Tego chcesz?
Skirgiełło nieco spotulniał. Wiedział, iż musi posłuchać Jogaiły, bo znał go jak nikogo innego i ten nie kazałby mu bratać się z wrogiem, gdyby nie było takiej konieczności.
— Ale dlaczego akurat z Witoldówną? — zapytał już mniej wzburzony. — Co ci to da? — zastanawiał się na głos, hamując własną złość, bo ciekaw był jego motywów.
— Spokój i czas — powiedział zmęczonym głosem i podszedł do brata, kładąc mu obie dłonie na ramionach. — Ten lis przebiegły nie odpuści. Spali Wilno. Spali Troki. Chce władzy — powiedział, zniżając ton. — A tak dostanie w wianie Kowno. Ale to ty będziesz księciem trockim, bracie. Jesteś drugi po wielkim księciu na Litwie — tłumaczył już spokojnym, rzeczowym głosem. — Inaczej Litwa zatopi się w morzu krwi... — Odwrócił wzrok, pogrążając się w potwornej wizji przyszłości.
Wizji śmierci. Bał się nawet myśleć o tych potwornościach, które mu się w nocy przyśniły, a od których znów nie mógł w nocy spać.
— Brat pójdzie na brata. Mamy już jednego wroga, Zakon. A z drugiego uczynimy przyjaciela.
— Zaspokoimy jego wilczy apetyt... — powiedział ze spuszczonym wzrokiem Skirgiełło.
Jogaila wiedział, iż ma brata po swojej stronie. Jakkolwiek by się mu początkowo sprzeciwiał i opierał, zawsze stawał przy nim. Dlatego tak go umiłował. Bo był wiernym i lojalnym druhem, choć niejeden raz nie rozumiał jego postępowania, ale wspierał go.
Dlatego Jogaila mu tak ufał.
— Odda córkę rodzinie wielkiego księcia? Już tak łatwo nie przyjdzie mu zdrada — uśmiechnął się, chcąc, aby na twarzy brata pojawił się cień uśmiechu. — Nie po złości ci ją wybrałem. Wiesz to? — zapytał, spoglądając na brata łagodnie i z nadzieją.
Skirgiełło, nie mogąc znieść jego spojrzenia, pierwszy odwrócił głowę.
— I tak się nie zgodzi! I pośle córkę do Moskwy, zobaczysz. — Wskazał na niego palcem.
— Przekonamy go — zapewnił Skirgiełłę i zagryzł migdały leżące na stole.
Ponownie usiedli, ale trawiąc wieści, Skirgiełło wychylił cały kufel wina.
— Że też jedyna córka Kiejstutowicza musiała wyjść z kpa** Anny...
— Przywykniesz. To polityka. Pojmujesz? — Jeszcze raz przyjrzał się bratu, czy aby na pewno go rozumie.
— Mieczem bym go pobił, a nie...
— Znajdziesz inny oręż. — Zaśmiał się. — Podobno Zofia jest całkiem urodziwa.
— Żeby twój nie sparciał***.
Jogaila klepnął brata w ramię, choć tak najchętniej kopnąłby go w zad za tę zniewagę.
— Jogaila... Wiem przecie żeś Jadwigi palcem nie tknął.
— Zamilcz! Ciszej! — upomniał brata, bojąc się, że jeszcze kto za drzwiami usłyszy jego niewyparzoną gębę.
— Matka za chwilę się dowie. Wszyscy zaczną pytać dlaczego Jadwiga nie jest brzemienna. Co im powiesz?
Wielki książę stracił cały rezon i spuścił głowę, bo wstyd mu było.
— To nie ich rzecz. To moja niewiasta — powiedział chcąc uciąć temat.
— Ale dziedzic Litwy wspólny! — odgryzł się Skirgiełło.
— O dziedzica już się nie martw. Spłodzę syna. W swoim czasie.
— Ale to przecie nienormalne! Żeby chłop z babą nie... — mówiąc to, zrobił sugestywny gest rękoma, aż machnął prawicą, ciągle nie rozumiejąc na co jego brat czeka.
Aż w końcu ciekawość go wzięła i zapytał:
— A za czym ty czekasz a?
— Jadwiga młoda — wymamrotał książę, bo gdyby mu rzekł to, co od Ragany wiedział, brat znów by go wyśmiał.
— A ile wiosen ma Witoldówna? Trzynaście? — zapytał, bo pamięć to już zwodziła.
— Jedenaście — odpowiedział, ale wciąż był zamyślony czymś innym.
— I gotowa na ożenek, tak? A Jadwiga nie? — pił do brata.
— Nie każę ci się żenić z nią od razu przecie! Niech dojrzeje.
— Jak Jadwiga? — dopytał.
Wielki książę stracił cierpliwość.
— Idź już! — zaczął go wyganiać. — Zaraz zjadą tu Witold z Anną i Zofią.
— Chcesz ją wprzód dla mnie obejrzeć? — uśmiechnął się głupkowato.
— Sam to zrobisz. A teraz idź. Chcę pomyśleć.
Choć książe trocki nie był przychylny pomysłowi ożenku z córką syna Kiejstuta, postanowił się nie buntować. Zostawił brata, gdyż wiedział, iż zanim zacznie z Witoldem kwestie mariażu, jeszcze raz to przemyśli. Miał jednak nadzieję, że w ostateczności zmieni zdanie i do takiego układu nie dojdzie. Gdyby jednak musiał na to przystać, zgodziłby się. Dla Litwy, a przede wszystkim dla Jogaily.
Zanim jednak wyszedł, przypomniała mu się jeszcze jedna kwestia.
— A co zrobimy z Lizdejką****? Podburza ludzi przeciw chrześcijanom. Bojarów i chołopów. Ludzie nie chcą tu wiary w jedynego Boga. Buntują się. A Jadwiga...
— Będziemy go pilnować. Ma zasługi dla Litwy. To najwyższy kriwe***** — odparł wielki książę.
— To starzec.
— Przyzwyczai się do mojej żony i przestanie buntować. Jak nie, przeniesie się do Kiernowa i tam będzie pilnować Znicza.
Jadwiga
Aula. Zielone Świątki, 9 czerwca roku 1386 roku.
Wielki książę wstał z tronu, gdy do komnaty wszedł jego brat stryjeczny Witold wraz z małżonką i jedyną pociechą, Zofią. Stanął u boku Jadwigi, która już czekała naprzeciw drzwi, zaś książę trocki z boku i ledwo wejrzał na przybyłych gości.
Za to młoda Witoldówna rozglądała się wokoło, jakby zamek ją nazbyt interesował i pierwszy raz go na oczy widziała, ale trafiając na przeszywający wzrok księcia Skirgiełło, zlękła się tak bardzo, że za plecy ojca uciekła, iż rapem było widać brzeg jej sukni.
— Panie... Pani... — Witold ukłonił się i pozdrowił parę książęcą.
Tego samego oczekiwał od swej żony, ale Anna Świętosławowna stanęła z ustami zaciśniętymi w wąską linię i z głową dumnie uniesioną, jakby to jej zaszczyty i tytuły były należne.
— Anno? — ponaglił swą żonę, ale ta oczu nie odrywała od Wielkiej Księżnej, co wyglądało, jak gdyby jej samym patrzeniem chciała wszystkie szwy w sukni powyrywać, a już za grosz głowy pochylić nie zamierzała.
Zakłopotany książe Witold, czując na sobie wyczekujący wzrok kuzyna, pochylił się nad żoną i do ucha jej szepnął.
— Mam się pokłonić tej Węgierce? — odburknęła po litewsku, myśląc, że Jadwiga jej mowy nie zrozumie.
Karcących słów męża jednak w spokoju wysłuchała i podchodząc, oddała pokłon najpierw wielkiemu księciu, a potem jego żonie. A minę przy tym miała nietęgą.
— Witaj, Anno. Rada jestem, że gościcie na zamku wielkiego księcia — rzekła Jadwiga, jakby wcześniejsze słowa wcale nie padły, na co usta Jogaily wygięły się w uśmiechu, bo on tak grzecznie jak jego żona przypomnieć im gdzie ich miejsce by nie potrafił.
— Witaj, pani... — odburknęła nieprzyjaźnie i obejrzała sobie Jadwigę z bliska dokładnie. — Czy nosisz w sercu żałobę? Stąd ta skromna suknia i brak klejnotów?
Jadwiga zamrugała, nie spodziewając się czegoś takiego. Wejrzała na ciemną tkaninę swej sukni, jaka opasała jej wąskie ciało i która faktycznie zdobna nie była w porównaniu z przepiękną jedwabną suknią Anny i jej biżuterią, która miała zawieszoną na szyi. Nawet jej czepiec i chusta pokryte były świecidełkami.
Królewna nigdy w klejnotach nie przebierała jak w ulęgałkach, nawet będąc w Budzie i na myśl jej nie przyszło, iż stanie się przez to powodem do drwin ze strony żony księcia Witolda.
Wtem poczuła na sobie dotyk, gdy jej mąż ujął jej dłonie w swoje i lekko przyciągnął do siebie.
— Moja żona nie potrzebuje klejnotów i tysięcy sukien, by lśnić — rzekł, patrząc Jadwidze prosto w oczy, od czego znów dech jej zaparło. — Sama jest niczym najpiękniejszy klejnot.
Andegawenka poczuła, iż się czerwieni, ale uśmiechnęła się grzecznie. Chcąc uciec przed napastliwym wzrokiem męża, obejrzała się na księcia Skirgiełło, który zanosił się cichym śmiechem.
Książę Jogaila jeszcze chwilę nie odrywał wzroku od żony, a gdy to wreszcie zrobił, rzekł do zabranych z uśmiechem.
— Zapraszam na ucztę! Bawmy się!
Gdy spojrzał na żonę kuzyna, ta stała z oczami wlepionymi w ziemię niemal tak samo jak jej zawstydzona córka.
— Moja żona odprowadzi księżną Annę i Zofię, a ja chciałbym z tobą pomówić, kuzynie.
***
Uczta na zamku trwała już jakiś czas, gdy wreszcie dołączyli do niej jej mąż i książę Witold. Brakowało jedynie księcia Skirgiełło i Jadwiga już się zaczęła zastanawiać gdzie przepadł, bo dotychczas żadnej okazji na ucztowanie nie przepuścił.
Wielki książę zajął puste dotąd miejsce obok żony i pochwycił jej zaciekawione spojrzenie.
— Księcia Skirgiełło nie ma z tobą? — spytała, próbując się głosem przebić przez muzykę grajków i szepty dworzan.
— Dołączy później — odrzekł krótko i po jego zasępionej minie księżna wyczuła, że nie chce o tym teraz rozmawiać.
Jadwidze jednak taka odpowiedź nie wystarczała i nie byłaby sobą, gdyby nie dopytała. Taka już z niej była ciekawska duszyczka przez co nie raz pakowała się w kłopoty.
— Czy coś się stało, książę?
Litwin nie odpowiedział od razu ani też na nią nie patrzył.
— Dlaczego pytasz, pani?
— Książę Skirgiełło jeszcze w Budzie nie stronił od zabaw.
— I od trunków też... — mruknął zniecierpliwionym głosem i spojrzał na żonę podejrzliwie. — Widzę, że dobrze go znasz, pani.
Jadwiga uniosła dumnie podbródek, bo na tego typu przytyki nie zasługiwała, nawet jeśli mąż był rozgniewany.
— Jest powód, dla którego twój brat tyle pije. Sam powinieneś to już dobrze wiedzieć, mężu.
Litewski książę wejrzał na nią ostrzej.
— Nie twoja rzecz, pani — odpowiedział, aż jego oczy od gniewu mu rozbłysły.
Jadwiga zagryzła zęby i odwróciła głowę od męża.
Pół wieczora udawała przed siostrami księcia, iż dobrze się bawi, swobodnie z nimi gawędząc, choć najchętniej opuściłaby wieczerzę już dawno. Wiedziała jednak, iż jej rychłe wyjście wystawiłoby ich na kolejne plotki dworzan, dlatego dzielnie znosiła chłód męża i aby czas czymś zabić, zaczęła siorbać piwo. Pierwszy kufel opróżniła szybko, choć jej nie smakowało, bo duszno się w sali zrobiło od potu i ciepłej strawy, i pragnienie musiała ugasić. Przy kolejnym już goryczki tak nie czuła, za to jej jakoś weselej było na duszy i nawet jej zasmakowało.
Księżniczka Aleksandra również kolejny kufel z nią wypiła, a śmiały się przy tym do rozpuku.
— W Budzie nie było piwa, pani? — dopytała z ciekawości, bo nigdy dalej poza Wilno nie wyjeżdżała, a tak marzyło jej się, by daleki świat zobaczyć.
— Było, ale to wasze mocniejsze — wyjaśniła królewna węgierska i zachichotała, jakby powiedziała coś zabawnego.
Bynajmniej nie piwo uderzyło jej do głowy, co poczuła, że to co ją krępowało w środku, nagle puściło. Jakby znowu znalazła się w rodzinnym zamku i bez obawy mogła się śmiać bezrosko.
— A jak tam jest? W Budzie?
Królewna westchnęła z rozmarzeniem, ale trunek sprawił, że nie czuła bolesnej tęsknoty.
— Gwarno, tłoczno. W dzień od dysput artystów i filozofów. Wieczorami zaś od głośnej muzyki i tańców. Gdy rozbrzmiewała muzyka, dźwięki lutni niosły się po całym zamku...
— Piękne... — szepnęła Aleksandra. — A jak było w Wiedniu?
Jadwiga zamrugała z zaskoczeniem, a wielki książę, który dotychczas ledwie się przysłuchiwał, odwrócił gwałtownie głowę.
— W Wiedniu... — Zaczęła królewna z wahaniem, ale książę Jogaila zabrał kufel swej małżonki z lilią andegaweńską i odwrócił do góry dnem. To samo uczynił z kuflem swej siostry.
— Dość już.
Jadwiga posłała mu roziskrzone spojrzenie, a książę nie wiedział czy jej oczy błyszczały tak od złości czy od piwa.
— Muzykanci tak pięknie grają... Nie radujesz się z nami, bracie? — rzekła rozmarzona Oleńka i sama najchętniej zainicjowałaby tańce, o których opowiadała jej Jadwiga.
— Nie wszystkie serca są pogodne. Inne wolą pozostać skwaśniałe. Nie każdy ma powody do radości, kochana Aleksandro — mówiąc to spojrzała na swojego męża.
Jogaila podniósł głowę, tocząc walkę na spojrzenia ze swoją żoną.
Nie wiedząc, czy Jadwiga ogólny fakt przytoczyła, czy chciała mu w ten sposób dopiec, do czego piwo jej pewnie odwagi dodało, wstał z zamiarem opuszczenia wieczerzy****.
Na szczęście Oleńka tego nie zauważyła, bo już roześmiana porwała Marię do tańca i obie śmiały się, jakby świętowały swój dziewiczy wieczór.
Muzyka natychmiast umilkła, gdy Jadwiga odprowadzała męża wzrokiem, po czym sama wstała i bez słowa pokierowała się do wyjścia, a za nią ruszyły jej dwórki. Straciła bowiem cały zapał do zabawy. Dumnym krokiem przecinała długą komnatę w ciszy, ale nie zatrzymała się, choć czuła na plecach wzrok zebranych. Uśmiechali się zapewne, myśląc o zachciankach ciała, których w ich mniemaniu poszli się oddać. Nic jednak nie było zgodne z prawdą.
Jadwiga zwolniła dopiero pod drzwiami swej komnaty. Zastygła w bezruchu, widząc ciemną postać przypartą do masywnych drzwi, ale dopiero jak się pochyliła ją rozpoznała.
— Skirgiełło?
Książę trocki ożywił się, jego twarz rozpromieniła się na widok szwagierki i usta wykrzywiły mu się w głupkowatym uśmiechu.
— Pani... — Próbował się pochylić, ale zachwiał się i runął na ziemię. — Nech me Perkn porazi... — wymamrotał niewyraźnie, próbując się podnieść, ale stracił przytomność.
Jadwiga miała już zawołać straże, by podprowadzili księcia do jego komnat, bo widocznie kierunki pomylił, gdy wyrosła przed nią zakapturzona kobieta. Wiedziała, iż to niewiasta, bo na ramionach miała długie pasma włosów, a jej ciało wydało się Jadwidze drobne. Na pewno nie należało do mężczyzny.
— Kim jesteś? — spytała, bo jej twarz wydała się księżnej dziwnie znajoma, nawet w ciemnościach, jakby już ją kiedyś widziała.
I wtem przypomniała sobie o służce, która podarowała jej gałązkę, dzięki której sny o Wilhelmie zniknęły. A potem przed oczami wkradł jej się obraz jej i księcia, gdy tak na siebie patrzyli, jakby dzielili jakiś sekret.
Złość ją ogarnęła na myśl, iż książę coś przed nią ukrywa, a jej samej nawet słowa nie pozwala powiedzieć.
— Straże! — krzyknęła Jadwiga.
— Nie lękajcie się, pani — uspokajała kobieta szeptem. — I nie donoście na mnie. Jeśli pozwolicie, to pomogę.
Jadwiga na bok odepchnęła własne uprzedzenia, gdy drugi raz na księcia spojrzała, który bez przytomności wciąż leżał.
Gdyby jej mąż zobaczył brata w takim stanie i to w dodatku pod komnatami swej żony, wpadłby w szał i długo chowałby urazę. Czuła to w kościach.
— Jak? — spytała zatem, by szwagra przed gniewem brata zachować.
— Pomóżcie mi go podnieść pani, a uleczę księcia.
— Znasz się na ziołach? — spytała jeszcze. — Jesteś uzdrowicielką?
Ale kobieta jej nie odpowiedziała, tylko zaczęła podnosić księcia. On jednak jeszcze cięższy się stał pod wpływem trunków i kobieta sama nie dawała rady.
— Pani... przecież to jest... — wymamrotała przerażona Margit, ale jej pani nie pozwoliła jej dokończyć.
— Margit, Erzsebet pomóżcie... — poleciła i sama też zaczęła podnosić swojego szwagra.
Siostry Lackfi wejrzały po sobie, ale posłusznie nachyliły się nad księciem trockim.
— Ciężki jak skała — mruknęła Erzsebet.
A ileż to musiały wszystkie wysiłku włożyć, by choćby postawić ociężałego księcia do pionu i oprzeć o drzwi.
Wtedy się jednak przebudził i gdy ujrzał twarz Ragany przed sobą, skrzywił się znacznie.
— Widzma... a kysz — wybełkotał.
Już go wszystkie niewiasty miały zacząć podprowadzać, gdy z mroku wyłonił się bojar Sirputus.
— Pani... nie godzi się! — krzyknął.
Stanął za Margit i sam wziął księcia pod ramię. Siostry Lackfi odsunęły się, że teraz tylko on i Ragana przytrzymywały książęcego brata, by znów nie upadł.
— Smm... pójddd... — mamrotał i zaczął się wyrywać, ale uchwyt bojara był dla niego za silny.
Sirputis się jednak nie ruszył z miejsca. Jadwiga spostrzegła, iż Margit wymieniła z bojarem dłuższe spojrzenie i nie chciała im przeszkadzać, skoro mieli się ku sobie, ale chciałaby już by książę znalazł się w swojej komnacie, z dala od oczu jej męża.
— Pośpiesz się Sirputusie. Wielki książę nie może się dowiedzieć, bo gardłem zapłacisz — dodała ostrzej, choć nie wiedziała po co użyła groźby, skoro tak chętnie pomógł.
— Tak pani... — odparł i ostatni raz posłał Margit spojrzenie, od którego usta jej dwórki uniosły się w uśmiechu.
Gdy odchodzili, Jadwiga widziała jeszcze jak książę Skirgiełło wejrzał na Litwinkę i mruknął pod nosem:
— Mnie daje dziecię, a sam do wiedźmy chodzi...
Jadwiga nie wiedziała jedno na ile przez niego miód przemawiał, a na ile jego własna szczerość.
Skirgiełło
Chata Ragany, lasy wileńskie, 10 czerwca 1386 roku.
Książę trocki skrzywił się, gdy mu pod nos coś ostrego przystawiono. Poczuł, że żołądek mu się skurczył i pochylił głowę nad wiadrem, które w ostatniej chwili ktoś mu podstawił. Czuł jeszcze rękę, która mu włosy przytrzymywała.
— Dobrze książę, wyrzuć wszystko — usłyszał kojący, delikatny głos, który ledwie mu do uszu dochodził.
Gdy skończył zwracać to, co mu zalegało, zobaczył, iż litewska kapłanka wyciąga rękę z chustą, by otwarł nią usta, ale odtrącił jej dłoń i wytarł się rękawem.
Jeszcze chwilę siedział pochylony, w obawie, że znów go zemdli, a gdy przeszło zupełnie, zdał sobie sprawę, że siedział na twardym łożu Ragany, które wcześniej tylko widział.
Więc to tu jego brat z nią sobie używał do woli, na tym twardym posłaniu, od którego księcia trockiego po jednym razie plecy by już bolały.
— Coś ty mi dała, wiedźmo? — wycharczał.
Ragana odwróciła się do paleniska, nad którym miała przewieszony garnek. Nalała mu do kubka czegoś przezroczystego i podeszła do łoża, podciągając suknię z jednej strony.
Olgierdowy syn spojrzał na kubek nieufnie.
— To woda. Dobrze ci zrobi — wyjaśniła.
— Zabieraj to i odejdź! — rozkazał srogim tonem. — Nic od ciebie nie wezmę, byś mnie czasem nie struła.
Ragana zaśmiała się w głos, na co książę zmarszczył czoło, bo nigdy wcześniej nie pomyślał, iż potrafi się z czegoś śmiać.
— Myślisz, że chce cię otruć?
Książę zamrugał, bo chyba jeszcze nie do końca sam wytrzeźwiał i ciężką miał głowę.
Litewska kapłanka pochyliła się nad księciem, a on wyczuł, że pachniała lasem i nieznanymi mu ziołami. Całkiem przyjemnie.
— Gdybym chciała cię otruć, książę... to już byś tu zdechły jak ta mysz leżał. — Wskazała palcem w dół, gdy nagle pod nogami księcia przebiegło małe żyjątko.
Książę uniósł nogi w przestrachu z głupią miną, od której kapłanka znów się zaśmiała.
— Taki wielki, a małej myszki się lęka...
Litewski książę wstał i przepłukał usta wodą z kubka, ale w głowie mu się zakręciło, więc z powrotem usiadł na łoże.
Zaczął się rozglądać po jej chacie.
Kapłanka mieszkała skromnie. Jej domostwo to zaledwie jedna izba, ciemna i zadymiona od ognia z paleniska. A wszędzie gdzie się dało zioła miała przewieszone.
— Kto mnie tu przywlókł? — spytał nagle, bo nie pamiętał, by sam tu o własnych siłach doszedł. Prędzej by w otchłań piekielną się rzucił po pijanemu niż znalazł drogę do chaty tej wiedzmy.
— Bojar twojego brata — wyjaśniła.
— Tyś pewnie Jogaily wyglądała... — mruknął złośliwie, ale czasem tak miał po ciężkim miodzie. — Nic z tego. On ma teraz żonę.
Ragana posłała mu ostrzegawcze spojrzenie, ale nagle ból dostrzegł w jej oczach, przez co poczuł ukłucie w środku. Obserwował, jak w ciszy zaczęła mieszać w garnku, choć to sama woda była. Czując, że przesadził, złagodniał nieco.
Wstał i podszedł do niej bliżej.
— Czekaj... Coś ty na zamku wtedy robiła?
Jak przez mgłę pamiętał, iż mijał ją po drodze, gdy szedł do...
— Byłam blisko... Nic więcej — wyjaśniła.
— Kazałem ci odejść. Mogłaś wyjechać, opuścić Wilno.
— Nie ruszę się stąd, gdy książę mnie potrzebuje.
Skirgiełło, choć się starał, zaczynał tracić cierpliwość.
— Jemu teraz żona potrzebna, nie ty. Za chwilę urodzi mu dziedzica i nawet twoje czary nie pomogą, by go zatrzymać.
Na usta wiedźmy wkradł się szelmowski uśmieszek.
— Ta jałowa Węgierka?
W księciu Skirgiełło się zagotowało. Podszedł do Ragany i szarpnął nią mocno.
— O czym ty mówisz? — spytał, zaciskając mocniej palce na jej skórze, choć wiedział, że sprawia jej ból.
— Puść! — krzyknęła i szarpała się.
— Gadaj, bo do kata pójdziesz!
Kapłanka splunęła księciu w twarz.
Skirgiełło zmrużył oczy z zaciśniętą szczęką i znów policzek otarł dłonią. Spojrzał na kapłankę srogim wzrokiem, od czego jej błyszczące oczy zrobiły się jeszcze większe i zobaczył w nich strach.
Jej klatka piersiowa unosiła się teraz szybciej, bodajże z wysiłku, jaki wkładała w uwolnienie się, co nie uszło uwadze księcia, bo ledwie miała na sobie lnianą suknie, przez którą, gdyby się dobrze przyjrzał, wiele prześwitywało. A twarz jej, taka wykrzywiona w gniewie, w połowie skryta w mroku, jakaś ładniejsza się księciu wydała i dla oka przyjemna.
I nagle oddech księcia też przyśpieszył, bo serce zabiło mu jak oszalałe. W odruchu pochylił się i przycisnął usta do jej ust.
Ragana wyrwała mu się i zaczęła okładać po ramionach, a wtedy książę jej twarz w dwie dłonie złapał mocno i znów przyciągnął do siebie.
Gdy się uwolniła, z krzykiem pchnęła go, że upadł plecami na posłanie. Tak go swą siłą i uczynkiem zaskoczyła, że pierw poczuł, a dopiero później zobaczył, że usiadła na nim i zaczęła go bić rękoma gdzie się da.
— Nie jestem twoja, książę! — wrzeszczała na całe gardło. — I nie będę, pamiętaj!
Pozwolił na to tylko dlatego, iż samemu pożałował na co przed chwilą się zdobył, bo gdyby wiedział, że w taki amok wpadnie, w życiu by jej nie tknął nawet palcem u stopy.
Odczekał, aż się wykrzyczy, bo to było najmądrzejsze, bo mu do głowy przyszło, a gdy skończyła, zobaczył jak jej twarz poczerwieniała, a pierś falowała jeszcze szybciej.
Zajrzała mu w oczy i gdy myślał, iż w końcu z niego zejdzie i da mu odejść w spokoju, ona zrobiła coś zupełnie odwrotnego.
Poczuł jak chwyciła go za policzki i przyciągnęła do siebie. Pocałowała go delikatnie i otworzyła oczy, a widząc zaskoczenie na jej twarzy, sam zamarł.
— Nie będę... — szepnęła do siebie.
Wstała nagle, jakby pocałunek nie miał miejsca.
— Odejdź... — mruknęła.
Skirgiełło nie bacząc na to, co się przed chwilą stało, opuścił jej chatę i obiecał sobie, by tu nigdy więcej nie trafić.
Jadwiga
Kaplica zamkowa, 10 czerwca 1386 roku.
Już z samego rana czekała aż słońce wzejdzie, by udać się do kaplicy i tam w spokoju pomodlić. Chciała powierzyć Bogu w opiece jej szwagra, który upił się do nieprzytomności i pewno teraz odchorowuje ciężką noc. Miała też prosić Boga o cierpliwość do męża, który znów ją z równowagi wyprowadził.
Myślała, że o tej porze zastanie tylko świętych na ikonach, dlatego oczom nie wierzyła, gdy z daleka spostrzegła posturę księcia Skirgiełło pod samym ołtarzem.
Ucieszyła się w duchu, iż książę też swoje grzechy przyszedł Bogu wyjawić i będzie jej łatwiej wyprosić przebaczenie dla niego.
Już miała odejść, by jego spokoju nie burzyć, ale odwrócił się, słysząc jej kroki.
Wstał, kłaniając się.
— Wybacz, książę. Nie chciałam przerywać modlitwy.
— I tak już skończyłem... — rzekł, ale jakoś cicho.
Spostrzegła też, że inaczej wyglądał. Był blady, wymęczony, jego oczy, w których zawsze czaiła się wesołość, jakieś smutne teraz były. I włosy miał mokre, jakby dopiero co z rzeki wyszedł. Cóż... możliwe, że właśnie tak było.
Gołym okiem jednak było widać, iż książę miał jakiś kłopot.
Jadwiga podeszła bliżej księcia i uklękła na klęczniku.
— Bóg na pewno cię wysłuchał... Jemu można powierzyć wszystkie nasze troski...
Nie patrzyła na niego, ale miała nadzieję, że przykuła jego uwagę.
— Wszystkie? — dopytał jak dziecko, przez co królewna była pewna, że osiągnęła cel.
— Tak... Zawsze znajdzie dla nas pociechę, wystarczy tylko go szukać i słuchać co do nas mówi...
Wejrzała kątem na księcia i zobaczyła, iż ten jej się przyglądał z zainteresowaniem.
— A skąd mam wiedzieć, że do mnie przemówił?
— Bóg mówi do nas na różne sposoby... Podsyła ludzkie anioły Mówi przez ludzi, którzy nas otaczają... Przesyła znaki — dodała, ale gdy znów zobaczyła pogrążoną w myślach twarz księcia, zrozumiała, iż w tym stanie nie zrozumie tego, co chciała mu przekazać. Zapytała zatem wprost: — Ale chyba nie o tym chcesz rozmawiać.
Skirgiełło zmieszał się, ale nie odpowiedział. Nie wiedział bowiem, czy mógł poruszać z niewiastą takie tematy i to w dodatku z żoną własnego brata.
— Twój brat jest trudny, ale cię miłuje... — dodała nagle, wstając i odwróciła od niego wzrok, bo jej samej się przykro zrobiło na myśl o mężu, którego ciężko jej czasem było zrozumieć.
— Skąd pani..? — Przerwała mu w pół słowa.
— Nie znam powodu, ale widzę, że obaj cierpicie — Zaczęła kroczyć w kierunku wyjścia z kaplicy, a książę ruszył za nią.
I nagle coś pękło w księciu Skirgiełło. Już wcześniej podświadomie czuł, że jeśli miałby z kimś rozmawiać szczerze, byłaby to właśnie Jadwiga.
Więc opowiedział jej o pomyśle jego zaręczyn z księżniczką Zofią, o buntach ludności przeciw nowej wierze żony brata, choć wcale taka nowa nie była i nikt siłą nie chrzci. I o obawach związanych z Witoldem.
Księżna wysłuchała go w spokoju, spacerując między wąskimi korytarzami wileńskiego zamku, aż w końcu weszli go jadalnej części jej komnaty, do której go zaprosiła.
— Ślub z Zofią to dobre rozwiązanie — rzekła pewnie i szczerze, nawet jeśli wiedziała, iż księciu się to nie spodoba. — Miałbyś go na oku, choć nie wierzę, że gotów jest znów zdradzić. Jest za słaby, a Jogaiła za blisko.
Usta księcia wygięły się w uśmiechu.
— Mówisz pani bardziej jak mąż niż niewiasta... — oznajmił ze śmiechem, ale i nieukrywanym podziwem.
— Słowa niewiast, choćby i najmądrzejsze, ciężko trafiają do uszu mężów...
— Mój ojciec nie miał takiego wsparcia w matce. Jogaila wkrótce dostrzeże twoją mądrość, pani.
Jadwiga uśmiechnęła się przyjaźnie, ale czuła smutek, bo czy miała pewność, iż książę miał rację?
— Mój małżonek sam woli nieść na barkach swój tron. Nie będę mu się sprzeciwiać, jeśli taka jest jego wola.
Książę Skirgiełło przystanął nagle, bo czegoś tu znów nie pojął. Jego brat powinien wiedzieć, jaka mu się wspaniała żona trafiła...
— Dlatego takaś smutna, pani? — zapytał z troski. — Jogaila czasem nie słuchał nawet matki, ale nie jest głuchy na mądre rady, gdy je usłyszy.
Królewska córka ucieszyła się w duchu, że jej mąż ma tak wiernego brata, który broni go, choć nie jest do końca przekonany, czy powinien. Lojalność księcia Skirgiełło to dar dla niego od Boga.
— Cieszy mnie, że masz tak dobre o bracie mniemanie.
— Przy mnie możesz mówić szczerze. Jest jeszcze coś co cię martwi, kniahini?
Serce jej szybciej zabiło, kiedy książę trocki użył jej tytułu używając ruskiego słowa. Miała wrażenie, że najbardziej ze wszystkich darzy ją szacunkiem i patrzy na nią nie jak na niewiastę, a człowieka, który mu dorównuje.
— Gdybym cię poprosiła, oddałbyś za mnie życie, książę?
Książę zmierzył Jadwigę z góry i na jego twarzy pojawiło się rozbawienie.
Widząc jednak poważny wzrok Jadwigi, podobny do tego, jakim obdarzyła go w kaplicy w Budzie, szybko opanował wesołość.
— Oddałbym — rzekł z mocą. — Za ciebie, pani. Za Jogailę, matkę i każdego z mych braci i sióstr. I za Litwę — mówiąc to klepnął się w pierś.
— Dlatego ci ufam, książę. I wiem, że powiesz mi prawdę.
Zmrużył oczy, bo początkowo jej słowa wydały mu się zabawne, ale teraz wiedział, iż podobnie jak brat księżna się z nim liczy.
— Kim jest niewiasta, którą odwiedza mój mąż?
_____
*kalmusowe ziele (tatarskie ziele) -inne nazwy tataraku.
** kiep (st.pol./wulg.) - określenie niewieściego sromu.
*** sparcieć - o tkaninie, skórze: utracić elastyczność» «o warzywach, owocach: stracić jędrność».
**** Lizdejka (Lizdejko) - arcykapłan w legendzie litewskiej, postać pojawiająca się w podaniu o założeniu Wilna. W jednym ze źródeł historycznych Jagiełło po przyjęciu chrztu przez Litwę za cichą zgodą miał udać się do Kiernowa,gdzie miał rezydować i strzec tam znicza w świątyni [Tomasz Krzywicki, Przewodnik. Litwa, 2005]. Z informacji na Wikipedii z kolej Lizdejko zmarł w 1350 roku, w wieku 70 lat. My przyjęłyśmy pierwszą wersję i możecie ją traktować albo jako postać historyczną albo fikcyjną.
*****kriwe (krewe, krywe) ; w oryginale: krewe-krewejto - pogański kapłan na Litwie w okresie przed przyjęciem chrztu.
****** wykorzystałyśmy informacje z niektórych źródeł historycznych, w których Jagiełło był określany jako człowiek, który łatwo się obrażał i potrafił obrażony opuścić ucztę w jej trakcie.
______________________________________________________________________________
A w następnym rozdziale czeka Was Noc Świętojańska. Dzięki za liczny odzew pod poprzednim rozdziałem ♥
Poza tym, nasz fanfik "Poganin, Kniahini i Książęcy brat" bierze udział w konkursie literackim "Papierowe Róże" organizowanym przez OgrodRozany . Jeśli macie ochotę "dać nam po różyczce" to możecie to zrobić w rodziale Fanficion przy naszym nicku w komentarzu. Szczegóły na profilu konkursu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro