ⱤoɀʣìɑԎ 16
Przedmowa
Pierwsza scena rozdziału powstała w zamyśle (czyt. naszej szalonej wyobraźni) jeszcze przed pojawieniem się odcinków. Mamy nadzieję, że nikomu w żaden sposób nie "zaspoilerujemy" niczego.
Rozdział jest długi, ale mamy nadzieję, że dotrwace do końca.
Miłego czytania!
Jadwiga
Zamek wileński, komnata księżnej litewskiej, połowa lipca, Roku Pańskiego 1386.
Jadwiga poczuła nagłe szarpnięcie w pościeli i oczy otworzyła, wyrwana niespodziewanie z objęć Morfeusza.
Ciemnica taka opanowała komnatę, iż Andegawenka ledwie mogła dostrzec zarys swojej dłoni uniesionej w powietrzu. Czuła wilgoć murów i zapach letniego powietrza.
Szybko jednak jej wzrok się przyzwyczaił do zmroku i zaczęła widzieć więcej: zarysy mebli, blask księżyca, który wkradał się przez zamkowe okna, dając tylko nieśmiałe światło i kładł na deskach.
— Nenužudyk... nenužudyk...* — Usłyszała obok i wnet przypomniała sobie o obecności męża.
Leżąc wcześniej na plecach, na bok się przekręciła w jego stronę, dostrzegając w tym nikłym świetle twarz wielkiego księcia.
Kosmyki włosów przylegały mu do spoconego czoła, bladość skóry na jego twarzy przywołała jej obraz choroby, ale najbardziej zwróciło uwagę Jadwigi to, iż wiercił się niespokojnie, walcząc w snach z najczarniejszymi marami.
— Eik šalin... Eik...** — Szarpał się we śnie, wypowiadał nieznajome jej słowa, ale dopiero wówczas, gdy się do niej odwrócił, niemalże zajmując jej stronę i mrucząc coś niewyraźnie, zlękła się.
— Jogaiła... — Wsparła się na łokciu i położyła mężowi drugą rękę na ramieniu.
Nie zbudził się jednak jak myślała, a mara, która go w swe szpony chwyciła, nie chciała odpuścić.
W odruchu nachyliła się nad księciem i dotknęła jego gładkiego policzka.
— Zbudź się, mężu — powiedziała czułym głosem.
Głaskała go po policzku kciukiem, może nieco zbyt gwałtownie, aż głowę na poduszce przechylił ku niej i otworzył oczy.
Popatrzył na nią miękkim wzrokiem i wówczas przypominając sobie o dłoni, zabrała ją z jego twarzy i bezwiednie położyła na jego torsie, przy wiązaniu koszuli.
— Ar tu esi vaiduoklis?*** — zapytał, patrząc na nią jeszcze sennie.
— Jogaiła, to tylko zły sen. — Zamrugał powiekami a do jego oczu wrócił namysł. — Senna mara — dodała łagodniej, przypatrując się księciu dłużej.
Podniósł się lekko na poduszce, więc sama robiła mu miejsce, kładąc się na bok twarzą do niego.
Leżał na plecach bez ruchu, wpatrzony w zdobienia na suficie.
— Jeszcze noc, śpij.
Tylko jak mogła zasnąć, wiedząc, iż jej męża coś trapi. Coś tak potwornego w swej brzydocie, że odbiera mu oddech i życie wyciska.
— Co widziałeś? — zapytała nieśmiało, ale z troską w głosie.
Odwrócił głowę w jej stronę, zaskoczony.
— Nie co, tylko kogo... — odparł szybko, ale lakonicznie, powstrzymując się przed powiedzeniem czegoś jeszcze.
Jadwiga nie spuszczała z niego wzroku. Wpatrywała się w źrenice Jogaiły, czarne jak dwa paciorki.
"Co nie pozwala ci spać w nocy", pragnęła spytać, ale odwagi jej na to nie starczyło i czekała jeno, czy to od niego sama usłyszy.
Jogaiła długo też w oczy jej spoglądał, jakby co chciał w nich zobaczyć, o czym ona pojęcia mieć nie mogła, ale pozwoliła mu na to i swojego ciepłego spojrzenia mu nie szczędziła. Kącik jej ust sam delikatnie drgnął do serdecznego uśmiechu.
Dopiero po chwili jasność umysłu jej wróciła, aby zauważyć szczegóły, których jej rozum początkowo poskąpił.
Przyjrzała się kropelkom potu perlącym się na jego skroni, mokrym włosom na czole, ujrzała bladość jego lica, spojrzenie rozbiegane i przyśpieszony oddech, który z widocznym trudem nabierał.
W odruchu kolejnym przystawiła dłoń do jego czoła.
— Skąd ta ciepłota? — zapytała z przerażeniem. — Każę zawołać medyka. Sług...! — Nie zdążyła krzyknąć, bo nakrył jej dłoń swoją.
Choć wciąż pozostawała na jego czole tym gestem powstrzymał ją od wstania.
— Nic mi nie jest — szepnął, zabierając jej dłoń i bezwiednie przytrzymał ją dłużej aniżeli konieczne to było.
Chciała zaprotestować, ale książę szybko się podniósł, odchylił pierzynę i wstał.
— Śpij, pani. Noc przecie... — powtórzył już bardziej zniecierpliwionym głosem.
Usiadł na ławie przy otwartej okiennicy w samej koszuli, że Jadwiga jedynie z daleka mogła dojrzeć zarys jego sylwetki.
Chciała rzec, aby się odział, bo choć noc ciepła, mury zimne i łatwo zapaść na jakąś chorobę, nawet w lecie, ale nie śmiała upominać wielkiego księcia, kiedy ważniejsza dla niego była walka z jego własnymi koszmarami.
Długo go obserwowała, zastanawiając jak pomóc księciu, ale sen z nią wygrał. Gdy przed nastaniem poranka się zbudziła, jego już nie było. Za to chłód był taki w komnacie, że aż dostała gęsiej skórki od przeciągu. Bowiem wszystkie okiennice były na oścież otwarte, jakby księciu w nocy za ciepło było.
— Służba! — zawołała, otulając się pościelą po samą szyję.
Kazała natychmiast wszystkie okna zamknąć, co uczyniono.
— Czy książę już wstał?
Służka, która za kotarą zaczęła ściągać Jadwidze koszulę nocną przez głowę, by pomóc jej się przebrać, przełknęła ślinę i odrzekła słabym głosem:
— Tak, pani. Z samego rana udał się na polowanie.
Jadwiga zasłoniła piersi, jakby to miało ją uchronić przed zimnem nim służka naciągnęła na nią giezło.
— Polowanie? — wymsknęło się księżnej. — Dlaczego mi nie powiedział... — mruknęła do siebie.
Gdy skończyła ubieranie, udała się bez spożycia posiłku od razu do kaplicy. Chciała się pomodlić o spokój ducha dla księcia, by Bóg zabrał od niego te koszmarne sny. Myślała, iż będzie sama, zważywszy, iż pora wczesna i jakież było jej zdziwienie, gdy nagle dołączył do niej książę Skirgiełło.
Klęknął tuż obok, wpatrzony w krzyż, jaki ufundowała. Serce księżnej się radowało i coś mocno ścisnęło ją w dołku na widok gorliwej modlitwy u książęcego brata.
— Potrzeba serca zaprowadziła cię od rana do kaplicy, książę? — spytała z ciekawości, nie patrząc na niego, gdy się przeżegnał.
— Ciężar duszy łatwiej przy Bogu zgubić...
Książę nieśmiało zerknął w jej stronę, a i ona spojrzała wtedy na niego z delikatnym uśmiechem.
— Rada jestem, że masz taką ufność w Panu... Pomódlmy się razem, by zabrał od ciebie ten ciężar.
Jadwiga ponownie złożyła ręce do modlitwy i zaczęła cicho powtarzać słowa pacierza. Nie skończyła jeszcze, gdy książę Skirgiełło ponownie się odezwał.
— Pani... czy Bóg wszystko widzi i o wszystkim wie?
Księżna uśmiechnęła się skrycie, bo znów pytanie jej szwagra dziecinne się wydało, jakby z pacholęciem teraz się modliła.
— Tak. Zna nasze serce, nasze winy i nasze słabości — odparła, patrząc w tym samym kierunku co on. Przeczuwała, do czego słowa księcia miały zmierzać i pragnęła mu ulżyć.
— Wszystkie nasze... winy?
Oczy Jadwigi jeno na moment zerknęły na twarz księcia, która wykrzywiona była, jakby go co w duszy uwierało.
— Tak. Ale wie też, czy żal jest szczery...
Młoda księżna żywiła nadzieję, iż książę Skirgiełło znajdzie w tych kilku słowach pocieszenie, otworzy się wreszcie na Boga.
— Mój grzech za ciężki, pani... — odparł z takim żalem, że królewna dłużej bawić się w niedomówienia nie zdołała, więc zapytała wprost, spoglądając księciu w oczy.
— Co się stało?
Książę zmieszał się i chwilę walczył ze sobą, czy może jej rzec, co mu leży na wątrobie. A dnia by mu całego nawet nie starczyło, gdyby wszystkie swe grzechy, które ostatnio popełnił, miał jej wyjawić: zdrada brata, zabójstwo, nienawiść do Krzyżaków...
Wybrał więc jeden.
— Zabiłem, pani...
Serce księżnej podeszło do gardła, ale szybko opanowała jego bicie, przypomniawszy sobie o mężczyźnie z lochu.
— Mówisz o tym zdrajcy... — rzekła, odwracając oczy od księcia. — Bóg widzi i osądzi go wedle jego uczynków.
— A czy zawsze wybacza grzesznikom?
— Bóg zna powód twego grzechu, książę. Pomódlmy się za duszę zmarłego. I za Ciebie książę... byś i ty spokój odnalazł.
Książę jednak zamiast skupić się na proszeniu Boga o przebaczenie, skupił się na wielkiej księżnej, którą miał u boku. Nadziwić się nie mógł jej dobroci, pobożności i otwartości na drugiego człowieka. Bał się bowiem, iż gdy jej wyzna co uczynił, królewna węgierska poskąpi mu życzliwości, w jej oczach pięknych jak dwie perły znajdzie lęk lub nawet wstręt do niego, a miast tego okazała mu tyle zrozumienia.
Ale Jadwiga inaczej postąpić nie mogła i obiecała sobie w duchu codziennie modlić się za duszę księcia Skirgiełło, by Bóg wybaczył mu każde życie, które dla jej męża musiał skrócić.
Jogaila
Lasy wileńskie, połowa lipca Roku Pańskiego 1386
Wielki książę wynurzył się z jeziora, otrząsnął włosy i nagi wyszedł z wody prosto pod rozciągnięte płótno Opanasza, który podbiegł do swojego księcia i okrył go nim w pośpiechu.
— Panie... Woda jak lód. Rozchorujesz się — Zaczął go wycierać, ale książę wyrwał mu się, posyłając swojemu słudze karcące spojrzenie i zaczął robić to po swojemu.
Przyjął od łaziebnego koszulę, którą sam na siebie zarzucił.
Zimna woda podziałała na niego jak zapewne dzban miodu na jego najstarszego brata, pozwalając, by ciepło jak w sobie nosił zniknęło na chwilę. Poczuł się lekko i rześko, krew zaczęła warto krążyć, mięśnie się rozluźniły, a i głowa księcia nieco się przewietrzyła pośród śpiewu leśnych ptaków. Wciąż jednak senne mary z księciem pozostały jak nachalne kochanki, od których nie mógł się odpędzić, a których nigdy na jawie nie miał.
— Moi bracia wrócili już z łowów? — spytał spokojnie.
— Książę Wigunt upolował odyńca — odparł z zachwytem Opanasz. — Pięęęęękna sztuka — dodał przeciągle.
Książę uśmiechnął się do siebie i zakaszlał, bo nagłą suchość w gardle poczuł.
— Wody — rzekł nagląco, a Opanasz już biegł z kubkiem dla księcia i mu go podał.
Ten wychylił go za jednym razem, patrząc w niebo.
— Chmury idą... — stwierdził. — Wiatr się zmienia...
— Zanosi się na burzę.
— Zwołaj moich braci. Wracamy na zamek.
Nim zdążył to rzec na policzek księcia spadła pierwsza kropla deszczu i usłyszeli grzmot.
***
Zajazd przy skrzyżowaniu dróg, Wilno.
Kolejny grzmot niemal zatrząsł ścianami zajezdni nieopodal Wilna, gdy wielki książę wraz ze swoją świtą i zbrojnymi przekroczył jej próg. Szczęśliwie posiadała ona stan**** i mogli ulokować swoje konie.
Wchodząc do izby karczemnej ciężkie płaszcze ociekały z wody, pozostawiając na drewnianych deskach kałuże. Nie udało im się uciec przed deszczem i w połowie drogi burza się taka rozszalała, jakiej świat dawno nie widział, że naprędce musieli szukać schronienia przed piorunami, jakie Perkun ciskał z niebios.
Karczmarz, rozpoznając w przybyszu kniazia Jogailę, najwyższego pana na Litwie zląkł się, ale pokornie wykonywał wszystko, co mu kazano. Dał gościom strawę, ciepły miód i miejsce przy ogniu, gdzie mogli się ogrzać i osuszyć.
Zarówno na głowie księcia, jak i ciele nie było suchej nitki, gdy podszedł bliżej paleniska. Zakasłał przy tym tak mocno, aż w płucach mu zadudniło. Woda ściekała mu po twarzy, a koszula, którą miał pod wierzchnim odzieniem równie mocno przesiąkła.
— Ogrzej się, panie, boś przemókł... — rzekł z troską Opanasz.
Litwin kolejny raz dzisiaj spojrzeniem go zbył, każąc przynieść wodę dla siebie i stanął przy kominku. Nasłuchiwał jak krople uderzały o dach chatynki i wpatrzony w suche drewno zajmujące się od ognia, nie zauważył nadejścia swego sługi z kuflem, o jaki prosił.
Długiego pobytu nie przewidując, ściął jeno z siebie podróżny płaszcz i przewiesił na krześle blisko paleniska.
— Kiedy burza nieco ustanie, wracamy na zamek.
— Osusz się, książę... — powtórzył biedny, zmartwiony łaziebny, który również był cały zmoczony letnim deszczem, ale bardziej swoim panem się martwił niźli sobą.
— A pójdziesz precz! — fuknął na niego zniecierpliwiony Jogaila a jego słowa niemal zagłuszył odgłos pioruna. — I każ szukać spłoszonych koni i moich braci!
— Książęta Wigunt i Korygiełło wyruszyli wcześniej, już pewnie dawno zza murami.
To nieco uspokoiło wielkiego księcia, bo nic na to poradzić nie mógł, iż w burzy tak gwałtownej, co chce aż powyrywać drzewa z korzeniami, złych znaków się doszukiwał.
— I dobrze... — Rozwiązał skórzany rzemyk sakwy i wręczył Opanaszowi. — Przekaż zapłatę karczmarzowi — rzekł już łagodniej na niego spoglądając.
Usiadł na twardym zydle***** przy prostej ławie, odprowadzając wzrokiem sługę, kiedy ten podchodził do szynkwasu******.
Sam zganił się za dziwne uczucie niepokoju, które mu towarzyszyło. Przecie Jadwiga i jego bracia bezpieczni, chroniły ich grube mury giedyminowego zamku.
Przeląkł się, kiedy niebo rozdarł potężny grzmot.
— Co chcesz mi powiedzieć? — zapytał sam siebie cicho, spoglądając w górę, ale bynajmniej nie na słomiane poszycie dachu.
Przerwał mu żydowski karczmarz, który postawił przed nim talerz z wędzoną słoniną i kiełbasą, podejrzewał, że najlepszą, jaką miał. Chciał mu podziękować za trud, ale wówczas w jego gardle, jakby stanęło mu małe piórko i uwierało.
Zaczął kaszleć, aby się go pozbyć, aż poczuł ucisk w piersi. Zrobił łyk wody ze swojego kubka i to na chwilę pomogło opanować łaskotanie w gardle.
— Może każesz przygotować sobie izbę gościnną? — zaproponował Opanasz.
Litewski książę rzucił mu porozumiewawcze spojrzenie i odprawił gestem dłoni. Przesiedział tak długo w bezruchu, do ust nawet nie wziął zakąski, bo apetyt miał słaby, aż nie spostrzegł przez niewielkie okienka karczmy, że nie przecinał jej już żaden błysk, choć ulewa nie ustawała i zanosiło się, iż długo nie przestanie lać.
Wstał jako pierwszy, zebrał kilku zbrojnych i rozporządził co z resztą.
— Wracamy.
Wtem poczuł na ramieniu dotyk.
Odwrócił się i ujrzał młodą niewiastę, skąpo odzianą i całkiem ładną, która na widok tak dostojnego pana, w dodatku niewątpliwej urody, uśmiechała się zalotnie.
Odprawił ją jednym srogim spojrzeniem.
— Odejdź — rzekł, nie podarowując jej ani chwili swojej uwagi, a kobieta dygnęła w przestrachu.
Opanasz podszedł bliżej, przyjrzał się swojemu księciu, a potem rzekł:
— Coś taki zarumieniony, panie?
Jogaila zmrużył oczy, bo nie ma większej zniewagi dla poważanego męża niż ta, że oblał się rumieńcem jak dziewka.
— To od ognia... — skłamał. — Idź już. Każ przyszykować konie.
Przez wstyd się nie przyznał, iż drżał cały na ciele z zimna, jakie zaoferowało mu przemoczone ubranie, ale nie do takich trudów był przyzwyczajony, by się na deszcz teraz uskarżać. Do spoczynku zamiast łoza w gościnnej izbie wystarczyłaby mu wiązka słomy, ale chciał już znaleźć się na zamku, choć potrzeby tej nie rozumiał.
Kiedy wsiadł z powrotem na konia czuł w ciele każdy mięsień, jakby nie schodził z niego dwa dni.
Zmierzch już zapadł, gdy przejechał przez bramę i ciemności opanowały dziedziniec zamku, ale książę litewski odetchnął z ulgą na widok spłoszonych ogierów z książęcej stajni. Ześlizgnął się z konia prosto w błoto i grzązł w nim, gdy przechodził przez środek dziedzińca. Intensywny, nieustający deszcz zmiękczył utwardzone podłoże i podmył nieco mury, tworząc głębokie rowy i kałuże.
Książę zmęczenie poczuł i to takie, które wycisnęło z niego resztę sił. Zrozumiał to jednak po swojemu, a to tak, iż to mara, która męczyła go w nocy przeniosła się na całe jego ciało. Jedyne, o czym marzył, to o ciepłym, nagrzanym łożu. I może o niewieścich ramionach, które pomógłby mu przyjemniej przywitać poranek, ale przez moment zaledwie, bo wiedział, iż na to drugie nie miał co się gorączkować.
Przebrał się jedynie w suchą koszulę, na którą narzucił wierzchni rozpinany płaszcz i domyślając się, że zapewne Jadwiga udała się na spoczynek, także postanowił położyć się w komnacie żony, nawet jeśli wybawienia od snów w jej łożu już dłużej nie znajdzie.
Wchodząc, minął bez słowa wychodzącą dwórkę, Margit, która zapewne sprawdzała czy księżna już zasnęła. Dygnęła przed nim i sama udała się do swojej komnaty.
Wszedł najciszej jak umiał, jakby ciągle był na polowaniu. Na szczęście świece jeszcze nie wygasły całkowicie i dość wyraźnie widział zarys pościeli pod Jadwigą.
Nim się położył, usiadł plecami do niej, myśląc o zbliżającej się nocy i tym, co mu przyniesie.
— Czekałam na ciebie — usłyszał za sobą.
Odwrócił się, widząc, że Jadwiga leży na boku i nie śpi jak sądził, bo wyraźnie widział białka jej pięknych, dużych oczu.
Kiedy ich spojrzenia się spotkały, zapomniał, co chciał jej na to rzec.
— Zapaliłam świece do Matki Bożej. O wasz bezpieczny powrót.
Dopiero teraz ujrzał grubą świecę z pszczelego wosku stojącą w oknie. To ona dawała tyle światła.
Wówczas znowu niebo rozdarła błyskawica i grzmot, ale gdzieś w oddali, a Jadwiga wzdrygnęła się w łożu.
— To tylko burza — rzekł, aby ją uspokoić. — A to ma odstraszać złe duchy? — zapytał, wskazując na świecę, a kącik jego ust drgnął w nieco pogardliwym uśmiechu.
Tak samo dobroduszna trafiła mu się żona, co naiwna, jeśli myślała, iż wielki kawał palącego się wosku jest w stanie kogokolwiek ochronić przed złym losem.
— Babka Elżbieta święciła takie w Krakowie. Na pamiątkę ofiarowania Panu Bogu w świątyni Dzieciątka Jezus. Starzec o imieniu Symeon wziął dzieciątko na ręce i rzekł: "Światło na oświecenie pogan i chwałę ludu Twego, Izraela".
Wysłuchał w spokoju kolejnej opowieści o Bogu, ale ani siły nie miał ani ochoty wdawać się w teologiczne polemiki, bo wiedział, że jego rozum nie jest w stanie objąć tego, o czym do niego mówiła.
— Połóż się, Jadwigo, a twój Bóg na pewno ochroni cię od błysków i grzmotów a ukaże grzesznych bezbożników — powiedział, nie mogąc ukryć rozbawienia i lekkiego rozdrażnienia.
Nakrył się kołdrą. Już miał złożyć głowę na poduszce i zamknąć powieki, kiedy Jadwiga usiadła, krzyżując ręce na piersi.
Spojrzał na nią przenikliwie, zastanawiając, czy aby czasem nie przyjęła jego słów za urazę.
— Bluźnisz, panie.
Westchnął, wywracając oczyma, bo nabył pewności, iż jego żona nie zamierza dzielić łoża z bluźniercą.
Wzrok utkwiła przed siebie i uparcie nie raczyła na niego spojrzeć. Usta zacisnęła w wąską linię a dłonie zaciskała kurczowo na materiale koszuli.
Rozumiejąc, iż bezmyślnymi słowami mógł jej przykrość sprawić, przybliżył się w stronę Jadwigi i ucałował w policzek.
— Wybaczysz?
Odwróciła do niego głowę i początkowo chwilę z sobą toczyła walkę, aż na jej ustach zaczął pojawiać się delikatny uśmiech. Nakrył jej dłoń swoją.
Szybko radość zeszła z jej twarzy, powieki szerzej rozwarła i lekko rozchyliła usta.
I widok ten mu się spodobał. Bo nawet w powtórnym zmęczeniu urok swojej żony potrafił dostrzec, który dech mu zaparł i jakoś od razu mu się lepiej zrobiło, gdy znów spojrzał na jej usta.
Bezwiednie zaczął się do niej przybliżać.
Jadwiga chwyciła obie dłonie wielkiego księcia w swoje, ale szybko je puściła, aby następnie przyłożyć mu swoją do czoła.
— Jesteś rozpalony — rzekła z przerażeniem w oczach. — Ciepłota od ciebie bije, że aż sama ją czuję.
Uśmiechnął się.
Chciał coś rzec, wyjaśnić co nieco z małżeńskich sekretów swej niedoświadczonej żonie, ale tak by nie odzierać jej jeszcze z jej słodkiej niewinności, ale wówczas znowu coś go w płucach szarpnęło i zaczął kasłać.
— Służba! — krzyknęła Jadwiga, ale zamierzał ją uciszyć pocałunkiem, by zamieszania zbędnego nie robiła, szepcząc "moja piękna" po litewsku przy jej twarzy.
I już prawie sięgnął jej ust, gdy gęsty śluz zaczął mu wypływać z nosa i musiał wytrzeć go niezauważalnie w nadgarstek.
Jadwiga widząc to, wstała szybko, akurat w chwili, gdy posłuszne służki księżnej zjawiły się w drzwiach.
— Sprowadźcie medyka, prędko!
— Nie!
— Boże Przenajświętszy! — pisnęła jedna z kobiet, widząc w komnacie wielkiego księcia i szybko spuściła wzrok.
— Ogłuchłaś?! — warknęła księżna. — Medyka!
Gdyby nie to, że kiedy tylko go odkryła zaczął drżeć, wstałby i odprawił wszystkich. Włącznie z Jadwigą i to z jej własnej komnaty.
— Dość! Żadnego medyka! — rzekł ostro. — Wszyscy wyjść! — Podniósł lekko ton, aby brzmieć stanowczo.
Kto to widział, aby wielki książę pozwalał się oglądać medykowi z powodu przemoknięcia na deszczu.
Jadwiga stanęła oniemiała, nie mogąc znaleźć żadnego słowa, kiedy służki zostawiły ich samych.
— Jestem zdrów — rzekł bez przekonania, bo dobrze wiedział, iż drwi sobie teraz z mądrości swojej żony.
Długa cisza zawisła między nimi nim królewna się odezwała.
— Pomodlę się. A ty połóż się, książę — poprosiła go delikatnym głosem, w którym to jednak wyczuł zmartwienie i odmówić jej nie mógł, nawet jeśli wolałby, aby teraz położyła się obok niego.
— Całą noc? — zapytał, ale nie usłyszała, bo już klęknęła przy czarnym krucyfiksie.
— Ave Maria, gratia plena. Dominus tecum... — Wzniósł oczy ku niebu i uśmiechnął się do siebie, bo jej troska o niego bawiła księcia i radowała jednocześnie, bo jeszcze niedawno gotowała byłaby mu wbić w bok topór, aby tylko wrócić do Budy.
Przykrył się szczelnie pościelą, co go nieco ogrzało i poczuł się lepiej. Sen go zmorzył szybko, bo tym razem ukołysały go łacińskie słowa wypowiadane przed Jadwigę.
Gdy trwał w półśnie miał wrażenie, że jakieś niewidzialne dłonie przykładają mu zimne ręce do czoła i ściągają z niego gorąco. Wtedy zasnął całkowicie.
***
Obudziło go potworne zimno. Wpierw myślał, że służba zapomniała o zamknięciu okiennic, ale gdy zamglonym wzrokiem spostrzegł, iż są szczelnie pozamykane, zrozumiał, że to w sobie nosił chłód od nieokrytego ciała.
Noc znów miał niespokojną. Raz mu było za ciepło, to znów za zimno. Na dodatek ten sen...
Gdy otworzył do końca oczy zobaczył, iż zasłony łoża są rozciągnięte, jakby ktoś chciał go w nocy ochronić przed światłem i chłodem. Podniósł się i rozsunąwszy materiał, ujrzał Jadwigę, która spała, z głową położoną na pulpicie klęcznika.
Tak źle się z tym poczuł, niemal jak nie mężczyzna, iż nie dopilnował, by żona wróciła do łoża, gdzie powinna była się znaleźć, ale gdy próbował się podnieść, ból przeszył jego ciało i opadł z powrotem na poduchy z głośnym jękiem.
Chciał coś jeszcze powiedzieć, ale zaschło mu w gardle.
Na to księżna otworzyła oczy, jak czuwający strażnik, co na warcie stoi i reaguje wzmożoną czujnością na każdy najmniejszy szelest. Zamrugała i ujrzawszy męża, wstała z klęczek. Przyjrzała się jego twarzy i ujrzał strach w jej oczach, bo domyślił się, iż daleki był od godnego książęcego wizerunku, ale nie mogło być z nim tak źle, by aż taki lęk w niej wzbudzić.
Chyba zauważyła jego spierzchnięte usta, bo nalała wody do kufla z lilią andegaweńską, jaką sam dla niej wystrugał. Zastygł chwilę, bo nikomu oprócz Opanasza nie pozwał dotykać tego, co sam do ręki brał: pościeli, kufla, talerza, konia...
— Wypij... — poprosiła zachęcającym głosem.
Z oporami, ale przyjął kufel od żony, gdy przystawiła go do jego ust, bo czuł nieprzyjemne drapanie w gardle.
— Odpocznij, a ja zawołam medyka...
— Nie... — rzekł ochrypniętym głosem, zbyt gwałtownie, bo wtedy ogień mu gardle stanął, jakby miał tam w środku nabrzmiałą ranę. Przełknął, zaczął kasłać, ale tylko pogorszył. Uczucie pieczenia się wzmogło.
Chwycił się za szyję, próbując coś rzec, ale nie mógł, jakby w środku mu coś zalegało. Wejrzał jedynie na Jadwigę.
Stała tylko, blada jak lilie na jej koszuli nocnej i patrzyła, wciąż trzymając kufel w dłoni, jakby się bała go odłożyć. A jej oczy się zaszkliły.
A wtedy w księciu myśl zapłonęła, ciemna, paląca i gorzka jak same dno piekieł. Oblał się zimnym potem z przerażenia, ale ostatkiem sił wyciągnął spod łoża misę i splunął na nią, doszukując się na języku oznak trucizny...
— Medyka! — krzyknęła Jadwiga, ale jakoś cicho i niewyraźnie.
Gdy ona próbowała głos z siebie mocniejszy wydobyć, książę odetchnął z ulgą, nie widząc w ślinie ani kropelki krwi... Nadal czuł się jednak jak po walce na miecze i to ze śmiertelnym wrogiem. Podniósł oczy na Jadwigę, która zastygła w niemocy, żałując swych nieczystych myśli... za które jej Bóg go pewnie teraz każe fizycznym cierpieniem.
Wtem do komnaty wpadł bojar Sirputis, kilka służek i panny Lackfi, które na widok pochylonego nad misą księcia pisnęły.
— Panie! — krzyknął bojar i pomógł księciu wrócić do loża. — Wyprowadźcie księżną!
Jadwiga z opóźnieniem poczuła dłoń Margit na swym ramieniu.
— Pani...
— Ale... — rzekła słabo.
— Zostaw nas, Jadwigo... — odparł wielki książę, ale z trudem, bo każe słowa palące gardło przecisnąć się nie chciały.
Jadwiga posłała zaniepokojone spojrzenie swojemu mężowi, ale wtedy dwie dwórki zabrały młodą Andegawenkę pod pachy i ją wyprowadziły z komnaty.
Litwin podniósł się nieco, co przypłacił bólem, by przybliżyć do swojego zaufanego człowieka i rzec mu na ucho.
— Nikt nie może się dowiedzieć — szepnął do Sirputisa, gdy zostali sami. — Poślijcie po mojego brata. Po Skirgiełłę...
— Ależ panie, a jeśli to...
— Rzekłem... — mruknął Jogaila z trudem. — Idź.
— A co powiedzieć kniahini?
Namyślił się chwilę, ale w końcu odpowiedział strapiony.
— Prawdę. Idź już.
Głowa wielkiego księcia opadła na poduszki i długo na niej została, nie mogąc się unieść. Ciało miał ociężałe, obolałe, jakby go kto w imadło wcisnął albo koń kopnął. Oczy zamykały mu się, gdy walczył z kolejnymi falami dreszczy.
Głowę miał ciężką i trudno mu się myślało. A zastanawiał się, czy znowu któryś z wnuków Giedymina padnie ofiarą otrucia, wszak trucizna krążyła wśród jego krewniaków, ale w żyłach. Przecie w karczmie ani nic nie jadł, ani czego nie dotknął. Opanasz jeno podał mu wodę i na pewno sprawdził jej smak.
W końcu jednak ze słabości ledwie rozumiał, co do niego mówili i tylko raz wydawało mu się, że słyszał głos swojego Skirgiełło.
— Bracie kochany...
Jak żył nigdy się tak nie czuł. Nawet w dzieciństwie nigdy nie chorował i tylko raz złamał sobie palec u stopy, kiedy jako pacholę uderzył w konar ze złości po tym, jak krzywo wypuścił strzałę z łuku. Teraz na przemian tracił przytomność, bo oczy same mu się do snu zamykały, to znów się budził, dręczony majakami i nieprzyjemnymi snami. Ktoś podstawiał mu coś do wypicia, co paskudnie śmierdziało, a smakowało jeszcze gorzej, to poduszkę poprawił mu pod głową.
Znajdował się we władaniu gorączki. On, wielki książę litewski, wnuk Giedymina, syn wielkiego Olgierda jak byle niewolnik, który skazany jest na łaskę i niełaskę swych panów, i żadnego wpływu na swój los nie ma. A z tym pogodzić się już nie potrafił.
Nie wiedział ile tak przeleżał w łożu, bo noc z dniem się zlewała w całość. Nie czuł smaków, dźwięków, jakby już gdzieś między śmiercią, a życiem się znalazł. Krążył po listowiu nawołując Velinasa. I zastanawiał sie, czy tak jego koniec będzie wyglądał. W łóżku, w ciepłocie, z ogniem zamiast języka. I tylko jednego żałował, że to tak nagle się stanie, gdy jeszcze tyle miał do udowodnienia.
A gdy już w nocy myślał, że jego koniec przyszedł, bo ujrzał przed sobą anioła śmierci, nagle wszystko zaczęło ustępować. Bóle, zmęczenie i ta ciepłota, która wszystkie poty z niego wyssała.
Jadwiga
Komnaty księżnej litewskiej, lipiec 1386.
Księżna stała przy oknie z różańcem w ręku, cały czas się modląc po cichu, bo jej chód po komnacie zaczął irytować podenerwowane dwórki i zapłakaną Aleksandrę.
Napisała już list do nadwornego medyka jej matki, biskupa Radlicy i kazała z nim posłać najszybszego jeźdźca na Litwie. W ten sposób czuła, że czyni coś dla męża. Tylko Marii i matce księcia oszczędziła trosk, bo wspólnie oddawały się głębokiej modlitwie w Witebsku.
Dwórki kazały jej spocząć wreszcie, tylko jak mogła w miejscu usiedzieć, gdy jej mąż walczył za drzwiami z nieznaną chorobą, która zwaliła go niemal z nóg. Jego - wielkiego księcia litewskiego, który przed wrogiem nie zginał karku, trwogi żadnej w sercu nie czuł i żadnej zarazy się nie lękał, aż do tej chwili.
Wtedy drzwi jej komnaty sypialnianej się otworzyły i stanął w nich książę Skirgiełło. Był blady, wymęczony, o oczach tak smutnych, że cierpienie księżnej jeszcze bardziej się nasiliło.
Wszystkie niewiasty się ożywiły, a królewna węgierska podbiegła do niego.
— Czy to... — Nie zdołała dokończyć, ale książę Skirgiełło zaprzeczył ruchem głowy.
Księżniczka Aleksandra powiedziała coś z ulgą po litewsku, czego Jadwiga nie zrozumiała. Przełknęła ino ślinę, bo w gardle ją ściskało, a żołądek od rana miała zawiązany w supeł. Nie mogła jeść, chodzić, myśleć...
— Żyw będzie... — rzekł szybko, widząc zmartwioną twarz księżnej. — Musi leżeć, ale męczy się...
— Może lepiej przenieś księcia do jego komnat? — zapytała z nadzieją, że własne łoże wróci mu siły i odpędzi chorobę.
— Pani... — zaciął się, jakby szukał odpowiednich słów. — Mój brat nie chce, aby wieść o jego chorobie rozeszła się po zamku.
Nikogo dziwić nie będzie jeśli wielki książę przez jakiś czas nie będzie wychodził z komnat żony. Jadwiga o tym wiedziała, ale ta myśl wywołała u niej wstyd.
— Masz słuszność, książę. — Spuściła wzrok i zapytała ciszej. — Potrafisz ulżyć kniaziowi?
Ból w głosie bratowej rozrywał serce księcia trockiego nie mniej niż sam widok umęczonego brata. Oczy jego i bratowej spotkały się na moment, jakby u siebie nawzajem ratunku szukali.
— Znam kogoś... — mruknął ze wstydem. — Zna się na ziołach... Może pomóc.
— To poślij po niego...
— To wiedźma — dodał książę ze spuszczonym wzrokiem, jakby niegodny się poczuł, by na nią teraz spoglądać, bo śmiał takie rzeczy proponować.
— Sprowadź ją — odparła bez wahania.
— Pani... — Wyczuła w głosie Aleksandry zaniepokojenie, ale zignorowała własne przekonania, sumienie i niechęć do tej kobiety, nie potrzebowała jeszcze lamentów siostry księcia.
— Dość. Powiedziałam — dodała władczym tonem, z jakim nikt już nie dyskutował.
Książę wyszedł w pośpiechu, a za kilka pacierzy sprowadził do komnaty kobietę w ciemnym kapturze na głowie. Jadwiga miała okazję wreszcie przyjrzeć się jej z bliska, choć przez chwilę, ale z tego, co jej bystre oko zdążyło zauważyć była to kobieta nieco starsza od niej, o zgrabnej posturze, przenikliwym spojrzeniu i urzekającej twarzy. Piękna.
Ukłucie w dołku niemal pozbawiło ją tchu, ale zaraz potem poczuła wstyd za swe nieczyste myśli. Teraz najważniejsze było wyleczyć jej męża.
Jak się dowiedziała, Ragana przyniosła dla Jogaiły napar z lipy i kazała przygotować kucharzowi ciepłe mleko z czosnkiem.
Zniknęli za drzwiami i długo z niej nie wychodzili. Ale brak wiadomości to był dobry znak, więc Jadwiga skupiła się całkowicie na modlitwie razem z Aleksandrą.
Gdy wyszli, księżna ledwie zerknęła na uciekającą wiedźmę i próbowała dostać się do środka.
— Pani... Jogaila śpi — rzekł łagodnie Skirgiełło. — I ty też się połóż.
Jadwiga zamrugała, bo chyba coś się księciu pomyliło.
— Nie opuszczę męża w chorobie!
— Pani... — Spróbowała łagodnie Margit. — Komnata czeka. Wrócisz rano.
Ale księżna ani myślała posłuchać. Spuściła głowę, a gdy książę się odsunął ruszyła do drzwi komnaty i zamknęła je za sobą.
— Pani! — Ignorując ich krzyki, wolnym krokiem zbliżyła się do łoża, na którym leżał jej mąż.
Czoło i włosy miał mokre, oczy zamknięte, jakby nigdy więcej miał ich nie otworzyć. A policzki zaróżowione, co było jeszcze bardziej widać w świetle świec.
Łzy podeszły do oczu młodej Andegawenki, ale zwalczyła je i podeszła do łoża jeszcze bliżej. Stała i obserwowała, jak klatka piersiowa księcia unosi się i opada równo, jak jego powieki się ruszają, nie wiedząc co jeszcze mogłaby zrobić. Odkryć czy dać dodatkowy koc. A może wyżej położyć poduchy...
Lękała się czynić cokolwiek, bo w pamięci został jej wzrok księcia, gdy podała mu wodę do wypicia. Jak on wtedy na nią patrzył. Jakby to z jej winy zaniemógł tak niespodziewanie. Jakby to ona była przyczyną jego udręki.
Już chciała odejść, nie burząc jego spokoju, gdy znów otworzył oczy. Tak się zlękła, że zamarła w bezruchu. Bo czy zdoła jeszcze raz unieść ciężar tego spojrzenia?
Ale książę patrzył na nią, jakby jej nie poznawał.
— Aš mirštu?******* — spytał szeptem i królewna węgierska zrozumiała tylko drugie słowo: umierać.
— Ne...******** — zaprzeczyła w tym samym języku, choć kiepsko znała litewski i pewna nie była czy książę zrozumie. — Būsite sveiki... ********* — dodała ciepłym, łagodnym głosem, by dodać mu sił.
Mina księcia niewiele jej mówiła, więc uśmiechnęła się pogodnie.
— Dabar miegok, melsiuosi už tave**********
Książę przełknął z trudem.
— Ar liksi su manimi?***********— spytał jak pacholę, która prosi matkę, by odegnała koszmary.
Jadwiga już nic nie rzekła, tylko usiadła na łożu i poczekała, aż książę zaśnie. A gdy nabrała pewności, że dycha i to wcale nie ledwie, położyła się krzyżem na podłodze, modląc się tak długo i gorliwie jak dawno tego nie czyniła.
Ocknęła się nad ranem i nie słysząc żadnego dźwięku dobiegającego z łoża, z przestrachem zerknęła na księcia, ale ten wciąż znajdował się w głębokim śnie. Za to policzki mu zbladły i wyglądał po prostu, jakby spał.
Odeszła, dziękując Bogu za łaskę uzdrowienia.
Jogaila
Komnaty księżnej, lipiec 1386 roku
Zbudziły go pierwsze promienia słońca, które padając na jego policzek, obdarzyły swym ciepłem, jakby to usta niewiasty złożyły na niech pocałunek.
Pomrugał, ale o dziwo jasność umysłu powróciła do jego głowy i szybko przypomniał sobie, że ostatnie dwa dni spędził w łożu Jadwigi, ale nie tak jak wszyscy by tego oczekiwali.
Nie czuł już w sobie gorąca, w gardle też już go tak nie paliło, jeno gdy pociągnął nosem ciągle czuł tam wilgoć i nawet miał ochotę zdrowo kichnąć, ale podrapał się po nosie i przeszło.
Czuł od siebie kwaśny zapach, wstał więc, aby zawołać Opanasza, aby przygotował mu kąpiel.
Wówczas zauważył leżącą na podłodze Jadwigę i aż serce mu stanęło.
Dłonie miała rozłożone po bokach, a policzek przytulony do drewnianej posadzki. Spała.
Ukląkł zaraz, nie czując już większego bólu w ciele, był znośny.
— Jadwigo? — zapytał sam siebie, bo spała twardo.
Pewnie ze zmęczenia, pomyślał i położył dłoń na jej plecach, aby spróbować ją dobudzić.
— Jadwigo... — powtórzył szeptem, dotykając kciukiem jej policzka.
Otworzyła oczy, spoglądając sennie na księcia i wyraźnie zauważył w nich odrysowaną ulgę i radość.
Podparła się na dłoniach i powoli usiadła do klęczek.
— Rada jestem widzieć cię w lepszym zdrowiu, książę. — Uśmiechnęła się, ale jej lico blade było jak u ducha, a oczy zasinione jak u umarłego.
Nie bacząc na nic, pochwycił żonę w ramiona, a sił miał w sobie więcej niż zwykle, zwłaszcza na myśl, iż księżna całą noc spędziła na zimnej podłodze, modląc się za niego.
Kiedy ją przenosił na łóżko, instynktownie wtuliła głowę w zakłębienie jego barku. Na sobie miała ciężką suknię, ale miał wrażenie, że sama waży mniej niż dziecko.
Położył Jadwigę na łóżku z drugiej strony i sam usiadł obok. Oczu nie mógł z nie spuścić. Chciał ucałować jej dłonie, ale jakby zastygł i tylko patrzył.
— Bóg wysłuchał moich modlitw — rzekła a jej usta wygięły się w podkówkę.
— To Bóg to sprawił, czy ty, pani? — zapytał.
Nie wiedział, co ma myśleć. Czy naprawdę Bogu ma zawdzięczać rychłe ozdrowienie, ziołom Ragany, czy swojemu młodemu ciału, które szybko wypędziło z siebie chorobę?
— Wiernie Mu służę, to prawda. Ale nie mam daru uzdrawiania. Nie jestem świętą.
Uśmiechnął się, bo jej skromność radowała jego serce, rozpala w nim ciepło, ale nie palące jak ciepłota, którą czuł na ciele. To ciepło rozgrzewało go na duszy, łaskotało.
— Jesteś święta, Jadwigo — powiedział z przekonaniem. — Mądra... Dobra, miłościwa i... Miła memu sercu. — Ostatnie słowa padły z jego ust bezwiednie, ale wraz z ich wypowiedzeniem, poczuł się lekki, jakby zaraz miał unieść go najlżejszy powiew.
Już dłoń wyciągał, aby złożyć ją na policzku księżnej, pogłaskać po gładkiej skórze... Już oczy przymknął, aby zbliżyć czoło do jej czoła...
— Panie! — usłyszał zza sobą jednego ze swoich ludzi.
Wszedł do komnaty bez zapowiedzi, a Jadwiga momentalnie odsunęła się, opierając o wezgłowie łoża.
— Precz! — krzyknął na tego intruza i złość w sobie nosił tak wielką, że w tym gniewie jeszcze byłby gotów skazać go na noc w lochu.
— Wybacz, panie — powiedział z przerażeniem w głosie. — Sprawa pilna.
— Co się stało? — zapytał, ciągle nie zaszczycając posłańca nawet spojrzeniem, bo wpatrzony był w żonę i tylko w nią.
— Goniec ledwie żywy dotarł. Krzyżacy zaatakowali Kowno************.
Czy w swoich oczach przerażenie pokazał, że teraz oczy Jadwigi tak pełne lęku były, nie wiedział. Szybko jednak przypomniał sobie, że Litwę poślubił najpierw.
Wstał gwałtownie i wyszedł z komnaty sypialnianej. Spostrzegł uprany kaftan i pas przewieszony przez oparcie krzesła, jakby tylko na niego czekały.
Chwycił wpierw za miecz, jakby to nie Kowno a Wilno zostało zaatakowane i musiał stanąć na murach, choćby i w samej koszuli.
— Kto? — zapytał sługi.
— Wielki Mistrz Zöllner.
Uderzył ze złości pięścią w stół.
— Poślij po Skirgiełło. Niech zacznie zbierać oddział.
Wściekłość go w środku rozsadzała, iż krzyżackie żmije zdecydowały się na kolejną rejzę, kiedy on leżał zbity z nóg gorączką.
— Panie, ale... Oblężenie silne. Nie zdąż...
— Zejdź mi z oczu!
Szybko ocenił szansę. Po ostatnim ataku zamek nadal pozostawał nieodbudowany, mury niewzmocnione. Drugi raz nie uda im się go obronić ani odbić.
Jego poddani być może ginęli, broniąc zamku, a on siedział na zadzie w Wilnie.
— Panie? — usłyszał za swoimi plecami zmartwiony głos Jadwigi.
Odwrócił się do niej, bo zasługiwała choć na tyle.
— Żono moja... Miła moja... Nie teraz — poprosił błagalnie, bo siły chciał zostawić na walkę z wrogiem, a nie strzępić sobie język na wyjaśnienia.
Jadwiga może i uczona była, znała pismo i języki, ale ciągle pozostawała niewiastą.
— Niech Bóg cię prowadzi — rzekła tylko i wyciągnęła do niego ręce, które przyjął. — I chroni — mówiąc to uczyniła znak krzyża w powietrzu.
Chciał już coś rzec, ucałować jej dłonie w podzięce i na przeprosiny, ale nie zdążył, bo drzwi komnaty ponownie stanęły otworem, a w nich pojawiły się Margit i Erzsebet. Obie miały przerażenie wypisane na twarzy.
— Złe wieści, pani... — Zaczęła ta starsza.
— Mówcie — odpowiedziała księżna, choć ns twarzy straciła już wszystkie kolory.
— Chodzi o twoją matkę, pani... — dodała młodsza Lackfi.
— Mówże! — Jadwiga pierwszy raz podniosła przy nim ton na kogokolwiek.
— Właśnie dotarł poseł z Budy... Królowa Matka i twoja siostra, pani... Zostały zmuszone schronić się w posiadłości Mikołaja z Gary.
— Boże Mój... — Królewna zakryła ręką usta w geście przerażenia. — Przecież moja matka zawarła pakt z Ludwikiem Orleańskim i moją siostrą Katarzyną? Kto więc?! Kto odważył się nastawać na ich życie? — zapytała stanowczo z odrazą w głosie.
— Na razie są bezpieczne... księżno — dodała Erzsebet, ale jakoś bez przekonania.
Jadwiga chwyciła się stołu i odwróciła się od wielkiego księcia plecami.
— Zostawcie nas — poleciła jeno dwórkom.
Nieszczęście spadły na nich oboje i serce mu krwawiło, ale czas go naglił, a chciał pocieszyć żonę przed odjazdem.
Podszedł do niej powoli, a ona wówczas odwróciła się, jakby nie spodziewała się go już widzieć.
— Twojej matce i siostrze głos z głowy nie spadnie — powiedział, choć nie zwykł rzucać słów na wiatr.
— Możesz coś zrobić? — zapytała, a głos księżnej załamał się, jakby puściły w niej wszystkie tamy.
— Poślę list... Pogrożę... — dodał z nutą rozbawienia, aby zabrać od niej na chwilę to zmartwienie.
— Dziękuję książę — powiedziała już weselszym tonem, tak pełnym nadziei i wdzięczności.
Jogaila spuścił wzrok.
— Teraz wybacz... Ale muszę zadbać o bezpieczeństwa na Litwie — dodał tonem proszącym o przebaczenie.
Odnalazł dłoń żony i złożył na niej pożegnalny pocałunek, po czym nie oglądając się za siebie, ruszył prosto do zbrojowni.
***
Obóz Jogaily pod Trokami, początek sierpnia 1386 roku.
Wielki książę wciąż miał w głowie przerażające odgłosy maszyn oblężniczych, które z całą swoją mocą skruszały zamkowe mury warowni w Kownie. Zamek padł i jedynie, co zyskał to obietnicę wypuszczenia jeńców.
Musiał jednak działać szybko, aby krzyżackie oddziały nie podeszły pod Troki. To o Żmudź teraz toczyła się największa walka.
— Bracie! Bracie! — usłyszał z namiotu głos swojego starszego brata.
Zmęczenie odcisnęło na nich wszystkich swoje piętno, ale najważniejsze było powstrzymać zapędy Zollnera i jak najmniej żyć poświęcić.
— Co się stało? — zapytał, kiedy książę Skirgiełło z hukiem odłożył swój topór na blacie stołu.
— Zöllner zawarł przymierze z książętami pomorskimi Warcisławem i Bogusławem************* — powiedział na jednym wydechu.
— Jak to tak?! Przecież sprawa Litwy to nie ich rzecz! — zapytał, ale bardziej sam siebie, bo książę trocki tylko stał i patrzył, czekając co ma do powiedzenia jego brat. — Psy... Roszczą sobie prawo do spadku po królu Kazimierzu, zwłaszcza ziemi dobrzyńskiej. Korzystają z naszego układu z Koroną, na mocy której zobowiązani są nas wspomóc.
— Nie pojmuję... — Stwierdził Skirgiełło, zaciskając powieki z zaciekawieniem.
— Książęta pomorscy wystąpią nie tylko przeciwko wspierających Litwę Katarzynie i Orleańczykowi, ale też przeciwko Jadwidze... Bo to ona otrzymała w posagu od matki ziemię dobrzyńską darowaną Opolczykowi************** przez króla Ludwika w lenno.
— Myślisz, że panowie małopolscy zgodzą się przysłanie oddziału? Przecież obowiązuje ich pokój kaliski...
— Nie zgodzą — stwierdził pewnie, uśmiechając się pogardliwie. — Pobawią się w dyplomację... Boją się otworzyć starą ranę... A Krzyżacy? Pewnie już starają się udowodnić na Zachodzie, że Żmudź, a może i cała Litwa należą do nich i są w prawie, tak samo jak te słupskie książątka... W ich oczach zapewne bezprawnie zagarnąłem te ziemię, żeniąc się z Jadwigą.
— To co zrobisz? — zapytał zrezygnowany Skirgiełło, bo głowa już mu zaczynała pękać od potoku myśli wielkiego księcia.
— Odciągniemy Krzyżaków od Wilna. Na prawdziwą wojnę przyjdzie jeszcze czas... — Uśmiechnął się, sięgając po swój kufel.
Ich rozmowę przerwało nadejście gońca.
— Panie! Przyszedł list od księżnej Jadwigi.
Bojar podszedł do księcia i wręczył go księciu Jogaile.
Ten trzymał go w dłoniach i nawet nie raczył przełamać pieczęci.
— No dalej, Jogaila! Poślij po kogoś, aby go przeczytał.
— Nie muszę — rzekł, przełamując pieczęć i rozkładając pergamin.
Przez ułamek sekundy książę trocki pomyślał, iż jego brat wie, co napisano w liście, ale szybko sobie przypomniał, że oboje czytali jedynie po rusku.
— A może tam co ważnego? — próbował przekonać brata.
Nie rozumiał dlaczego ten nie chciał dowiedzieć się co pisze jego małżonka.
— Wiem, co napisała Jadwiga — Skirgiełło z trudem opanował wybuch śmiechu.
— Niech zgadnę: "Najmilszy mężu..., Umiłowany królu mego serca..." — Zaśmiał się, bo strojenie sobie żartów z brata zawsze humor mu poprawiało.
— Nie dworuj sobie! — Uciszył brata spojrzeniem. — Zwolennicy Durazzów zamordowali Mikołaja z Gary i schwytali królową Bośniaczkę z córką. Obie osadzono w Novigradzie.
Skirgiełło przeżegnał się w wierze prawosławnej.
— No na co czekasz? Ruszaj do żony!
Jogaila westchnął i odłożył list na blat ławy.
— W tej sprawie... Nie za wiele mogę zrobić — stwierdził z żalem.
Jadwiga
Aula zamku w Wilnie, Dzień Narodzenia Pańskiego w tradycji prawosławnej, styczeń roku 1387.
Adwent powoli dobiegał końca, choć dla niej było to wcześniej niż dla reszty dworu, ale w tym roku pańskim nie miał wiele wspólnego z radosnym oczekiwaniem na narodziny dzieciątka Jezus.
Jadwiga po otrzymaniu listu o śmierci Mikołaja z Gary miesiącami zadręczała się myślą co dalej z jej matką i siostrą, które uwięzione, czekały na ratunek ze strony jej szwagra Zygmunta Luksemburskiego. Wielokrotnie w tej sprawie korespondowała z mężem, ale zajęty własną wojną z Krzyżakami, za wiele czasu nie miał by odpisywać na jej błagalne apele o pomoc dla krewnych.
Obie z księżniczką Marią zajmowały się przygotowywaniem uroczystej wieczerzy, pod czujnym okiem księżnej Julianny i choć na zamku miało zabraknąć połowy rodziny jej męża, żadna z olgierdowych cór pogody ducha nie traciła.
— Nie martw się, pani... — rzekła Maria, pocierając opiekuńczo ramię swej bratowej. — Mój brat niedługo wróci z wojny i prawdziwa radość z nowonarodzonego Zbawiciela zagości na zamku...
— I oby w końcu i naszą rodzinę Błogosławiona Maryja pobłogosławiła dziecięciem... — dodała księżna Julianna, lustrując wzrokiem synową, bez złośliwości, ale też bez przesadnej życzliwości. Odeszła, zawołana przez ochmistrzynię Dragę.
Jadwiga spuściła głowę, pochwytując przepraszające spojrzenie siostry księcia. Maria nachyliła się nad królewną, jakby chciała rzec coś w sekrecie, ale tak, by jej mateczka nie słyszała.
— Jeszcze moją matkę uszy zabolą od płaczu małego Jogaily...
Jadwiga zaśmiała się, bo rozmowa z Marią zawsze była jak przyłożenie maści na bolącą ranę.
Już w lepszym nastroju zajęła się kończeniem przygotowań, w czym nie ustępowały jej węgierskie dwórki królewny. Rozmawiały swobodnie po węgiersku przy wielkim świeczniku, jaki miał zawisnąć nad salą jak to pamiętały z Budy, zanosząc się śmiechem od czasu do czasu, gdy nagle pisk przeszył aulę.
Królewna odwróciła głowę i... zamarła, widząc Marię i Oleńkę w objęciach księcia Skirgiełło. Ale widok ten być może tak by jej nie wzruszył, gdyby obok niego nie było wielkiego księcia.
Stał w odświętnym kaftanie w pawie wzory, dumnie wyprostowany. Cały i zdrów. Ale nawet stąd księżna zdołała zauważyć, iż jego włosy urosły, sięgały już niemal do ramion.
Jadwidze wydawało się, iż nagle wszystkie dźwięki ucichły, jakby ktoś jej słuch odebrał, bo mogła tylko patrzeć na twarz księcia, gdy on tak spoglądał na nią, jakby nic innego się dla niego nie liczyło. Ani wojny, ani ziemia, po której stąpał. A serce jej biło, jakby przebudziło się po miesiącach trwania w zimowym śnie.
— Nowonarodzony zesłał nam niespodziankę... — zawołała radośnie księżniczka Maria.
— No nie stój tak, Jadwigo — rzekła Aleksandra, wyciągając dłoń do bratowej. — Chodź przywitać się z mężem.
Jadwiga zawahała się, ale czując mocne szarpnięcie, dała się prowadzić za rękę Oleńki.
Z bliska twarz księcia wydała się jej tak znajoma, jak gdyby wcale nie minęło kilkanaście niedziel, a dni, od kiedy się ostatnio widzieli. Czy tęskno jej było za tym widokiem? Czuła radość, spokój i ulgę, ale czy miłowanie? Wszak książę nie zdołał się z nią nawet pożegnać, zanim opuścił zamkowe mury. Czy chowała w sercu urazę?
— No pocałuj żonę, bracie... — dodała druga z sióstr, gdy obie nie odrywały wzroku od wielkoksiążęcej pary z szerokimi uśmiechami na twarzach.
Jadwiga usłyszała chichot księcia Skirgiełło, ale zignorowała go, bo wstyd jej było i tak niezręcznie.
Książę Jogaila ocknął się pierwszy, posłał siostrom nieodgadnione spojrzenie, po czym położył dłoń na plecach Jadwigi i przyciągnął do siebie.
Jadwiga westchnęła niechcąco, bo gest księcia nagły, a i ona na takie zbliżenie nie była gotowa. Potem nachylił się, zawisł nad jej ustami z oczami przymkniętymi, ale w ostatniej chwili powstrzymał się i złożył pocałunek na jej czole, przytrzymując usta dłużej niż wypadało.
— Wciąż trwa adwent — rzekł, posyłając siostrom zezłoszczone spojrzenie, a ona tylko westchnęły z niezadowoleniem, bo wiedziały, że choć brat nieochrzczony, szanował ich posty.
Za to książę Skirgiełło stał bokiem, wpatrzony w swoje buty.
— Książę... — rzekła Jadwiga do szwagra, ale ten tylko posłał jej niewinny uśmiech, oboje w progu wyminął, a po chwili już zgarnął ze stołu pierwszy lepszy dzban z piwem.
Księżna zmarkotniała na twarzy, widząc, iż nawyk księcia znów nad nim góruje.
— Musimy pomówić, pani... — Deszcz przeszedł po plecach królewskiej córki, gdy książę litewski nachylił się nad jej uchem.
Księżna, domyślając się, iż chce pewno umówić z nią sprawy jej matki, kiwnęła głową, ale wtem księżna Julianna stanęła naprzeciw syna i porwała w swe matczyne ramiona.
— Jogaila... — szepnęła. — Bóg jest miłosierny...
Wielki książę nie zdążył zareagować, a matka już ciągnęła go do stołu, by mogli rozpocząć przedwczesne świętowanie.
Wtedy Jadwiga pomyślała, iż poczeka do zmroku, by porozmawiać z księciem w swojej komnacie, ale... książę nie przyszedł. Ani tej nocy ani następnej.
Widywała go jedynie przy stole lub w towarzystwie księcia Skirgiełło, z którym omawiał sprawy państwowe.
Zjawił się u niej tylko raz od czasu powrotu.
Jogaila
Komnaty wielkiej księżnej, Wilno, początek stycznia 1387 roku
Książę Jogaila wszedł do komnaty żony, ale w łożu jej nie zastał jak myślał, ale z Biblią w ręce, siedzącą przy stole, otuloną futrem z soboli, zapewne chroniącym ją przed grudniowym powietrzem.
Gdy go spostrzegła, zamknęła Biblię, ale niespiesznie.
— Z czym przychodzisz, książę?
Jakby igła wbiła się w serce księcia, ale nie zdziwiło go tak chłodne powitanie, choć zimniej się zrobiło w jej komnacie niż na zewnątrz, lecz... zasłużył na nie. Czy celowo unikał żony? Być może, ale nie z niechęci, a... z troski o nią. Bo gdyby wcześniej znalazł sposobność, by z nią pomówić, musiałby się przyznać do porażki. A nie chciał zobaczyć zawodu w jej oczach.
Bo odkąd ją wtedy zobaczył taką radosną...
Gdy zaraz po powrocie z wojny wszedł do auli i przystanął, jego oczy od razu wypatrzyły ją. Jakby wiedziały, gdzie się znajduje, choć rozum za nimi nie nadążał.
Uśmiechała się, bawiąc się świecą z ogromnego świecznika, jaki kazała zamówić. Miała na sobie długą, jasną suknię, niemal białą, a nie tą przeklętą czerń, która dodawała jej lat. A blask od niej bił taki, co wszystkie klejnoty i odblaski świec mogły jej jeno zazdrościć. Bo nikt nie błyszczał tak jak Jadwiga, choć ona w swej skromności nawet tego nie zauważała.
I z ust chciał jej scałować te ostatnie troski, których był powodem, ale nie chciał tego czynić. Nie tak, przy świadkach, bez pewności, że i ona tego chce, a nie tego swojego Habsburga...
— Mam dla ciebie wieści, pani...
Jadwiga wstała i złość zniknęła z jej twarzy, jak gdyby wcześniej jej nie było. Podeszła do wielkiego księcia spokojnym krokiem, ale z oczami rozbieganymi, jakby miał jej zaraz coś złego powiedzieć.
— O mojej matce?
Nie do końca tak było, ale to, co powiedzieć zamierzał, nie ucieszy jego żony.
— Obiecałem ci list...
— Nie wysłałeś go?
Uśmiechnął się gorzko, bo winić żony za jej słabą wiarę w niego nie mógł. Minął ją i stanął do niej plecami, by nie patrzeć jej w oczy, tak wielką nadzieją przepełnione, a którą on musiał ugasić.
— Nie, wysłałem. Ale... moje słowa niewiele znaczą, pani. Słów poganina nikt nie słucha. Ani Luksemburczyk, ani Orleańczyk...
— A moje słowo? Córki króla Ludwika?
Jogaila odwrócił się gwałtownie w jej stronę, bo coś w jej słowach go ubodło.
— Słowa niewiasty, która poślubiła bezbożnika?
Jadwiga wciągnęła powietrze i księciu przykro się zrobiło, iż dobrał niewłaściwe słowa.
Jego twarz złagodniała.
— Wybacz...
— Nie gniewam się... — rzekła, ale nie patrzyła mu w oczy, wciąż myślami daleko od niego.
— Teraz los twojej matki i siostry leży w rękach twojego Boga, pani...
Jadwiga w skupieniu wysłuchała jego słów, po czym odeszła na bok z oczami zwieszonymi w dół. Już chciał podejść, chcąc pocieszyć, ale nie zdążył.
— Jeśli to wszystko, książę... Chciałabym udać się na spoczynek.
Książę litewski westchnął, ale ze zrozumieniem przyjął jej prośbę, by dzisiaj już jej nie niepokoił.
Chciał jeszcze coś rzec, ale bał się odpowiedzi.
No gdyby zapytał, czy w tej chwili żałowała, iż wyszła za ostatniego pogańskiego władcę na ziemi, czy nie odpowiedziałaby twierdząco?
— Jest jeszcze coś, pani... — dodał, ale nie słysząc z ust żony sprzeciwu, dokończył. — Wyjeżdżam na wschodnie ziemie, w objazd.
Jadwiga milczała, jakby miała się już do niego nie odezwać nigdy, a on nie nalegał, by usłyszeć jej głos raz jeszcze.
***
Obóz Jogaily na ziemiach smoleńskich, koniec stycznia 1387 roku.
Miesiące poza Wilnem odbiły swoje piętno w postaci tęsknoty, jaką odczuwał na myśl o tak długim rozstaniu z rodziną. Zaraz jednak po odparciu krzyżackiej rejzy wczesną jesienią udał się na południe. W Łucku przyjął zawarł akt przymierza z Jerzym, synem poległego księcia smoleńskiego Światosława***************. Ten złożył mu przysięgę wierności, zaczął tytułować wielkim księciem i zerwał stosunki z jego przyrodnim bratem Andrzejem.
Przed nastaniem zimy udało mu się także załatwić sprawy na wschodzie, które zaraz po prawosławnym święcie Bożego Narodzenia chciał załatwić.
Udał się do Łucka**************** i tam przyjął hołd brata Korybuta i Wasyla Narymuntowicza pińskiego. Później pragnął ponownie udać się na północ, aby na dłużej osiąść w Wilnie i być może zająć się kwestią dziedzica wielkoksiążęcego tronu, bo białe małżeństwo z Jadwigą nie zabezpieczało już w żaden sposób Litwy.
Właśnie trwała uczta na zamku w Łucku, która została przerwana nadejściem litewskiego gońca.
— Panie... List z Budy — powiedział posłaniec.
Mając obok człowieka uczonego w piśmie, natychmiast wstał od stołu i list odebrał, każąc sobie przeczytać.
— "Z bólem serca muszę przekazać wiadomość o śmierci Królowej Matki, Opiekunki Królestwa Węgierskiego, Elżbiety z Bośni".
Żółć podeszła do gardła Jogaile, aż poczuł kwas na języku. Uczestnicy uczty zamilkli, oczekując na reakcję wielkiego księcia.
— Wracamy do Wilna! Natychmiast...
***
Dni ciągnęły się niesłychanie podczas podróży powrotnej do Wilna. Spędzone w siodle, na przystankach gdzieś po karczmach, choć wielki książę zmuszał orszak do pośpiechu, a biedne konie do niewyobrażalnego wręcz wysiłku, za co później ukochane zwierzęta w myślach przepraszał.
Chciał jednak jak najszybciej jak się dało znaleźć u boku Jadwigi, która zapewne rozpaczała po śmierci swej rodzicielki. Nie wiedział, czy uda mu się znaleźć dla niej pocieszenie, czy jego ramiona będą wystarczającym lekarstwem, ale chciał chociażby spróbować.
Przez te wszystkie miesiące z dala od niej miał wiele czasu do namysłu i pojął wreszcie, iż jego ozdrowienie z tajemniczej choroby to musiała być jej sprawka. Sprawka jego świętej żony. Bo czy Ragana nie powiedziała mu niegdyś, iż Jadwiga będzie jego wybawieniem? Tylko jak to się miało do kolejnej części jej przepowiedni...
Póki, co wolał zostawić złe myśli czartom i skupić się na na odbyciu żałoby z małżonką.
Wszedł do zamku nikogo wcześniej nie powiadamiając i od razu pokierował się do komnat swej żony. Bał się widoku, jaki zastanie, ale mógł dłużej wytrzymać z niepewności.
Wparował do jej sypialni, myśląc, iż pewno leży na łożu, przykuta cierpieniem, ale nie zastał jej tam. Zamiast tego ujrzał służkę, która zmieniała pościel.
— Panie... — Ukłoniła się.
— Gdzie Jadwiga... moja żona?
— Jak to gdzie... — wyrwało się niepokornej służce. — Wyjechała do Budy. Na pogrzeb matki...
_______________________________________________
* "Nie zabijaj, nie zabijaj".
**"Idź stąd, odejdź".
*** "Czy jesteś duchem?".
**** stan - stajnia z wozownią w karczmie.
***** zydel - drewniany stołek.
****** szynkwas - bufek w karczmie.
******* "Umieram?".
******** "Nie".
********* "Będziesz zdrowy".
********** "Teraz spij, będę się za ciebi modlić"
*********** "Czy zostaniesz ze mną".
************ Kowno - zamek w Kownie historycznie został zdobyty przez Zollnera w 1383 roku i po jego zburzeniu powstała krzyżacka warownia Ritterswerde.
************* 10 lipca 1386 roku w wielki mistrz Konrad Zöllner von Rotenstein zawarł z książętami pomorskimi Warcisławem VII i Bogusławem VIII wymierzony przeciwko Jagielle.
************** W naszej alternatywnej historii ziemia dobrzyńska została ofiarowana w posagu Jadwidze. Historycznie Władysław Opolczyk otrzymał ją od króla Ludwika Węgierskiego w lenno jako odszkodowanie.
*************** Historycznie 6 września 1386 roku w Wilnie Jerzy Światosławowicz uznał się lennikiem Władysława Jagiełły i Skirigiełły.
**************** Historycznie w październiku 1386 roku w Łucku Władysław Jagiełło odebrał hołdy Korybuta Nowogrodzkiego i Wasyla Narymuntowicza Pińskiego. W naszej historii odbyło się to później.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro