Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ⱤoɀʣìɑԎ 14

Jogaila

Komnata wielkiego księcia, zamek wileński. 24 czerwca 1386 roku.

Kniaź leżał wyciągnięty w wannie, z której para unosiła się od gorącej wody. Kazał wyjść Opanaszowi, aby w całości oddać się myśleniu i wszystkie zmysły wytępić, które od wczorajszej nocy miał wyostrzone jak u zwierzyny łownej.

Sam czuł się wówczas nie jak mąż, a drapieżnik, który nad swoją chucią nie może zapanować i którego myśli jak sokół krążą tylko nad chęcią jej zaspokojenia. I kto padłby w kupalnockę jego ofiarą? Jego własna święta żona. Delikatna i tak samo niespotykana jak słowiański kwiat paproci.

Złość trawiła go od środka za to, że nie czuł się winny. Jego sumienie najwidoczniej wynaturzone było, że chciało w posiadanie wziąć ciało tak niewinnej niewiasty. Ciągle bardzo młodej, choć fizycznie dojrzałej i jemu poślubionej.

Litwa w potrzebie przecie czekała, a on nie mógł myśli swoich odciągnąć od widoku nagiej żony.

Na samo to wspomnienie aż pięści zacisnął, oblał twarz wodą, po czym oparł głowę o róg wanny i przymknął oczy. Tak łatwiej mu było oddech wyrównać, aż spłynęły na niego błogość i spokój, których tak usilnie potrzebował.

Miał już się wyprostować i sięgnąć po płótno, kiedy poczuł leciutkie łaskotanie na ramieniu, delikatne jak dotyk motylkowych skrzydełek.

Uśmiechnął się, bo mógłby teraz w sen zapaść, tak mu dobrze było. Oczu nie otwierał z obawy, że gdy to uczyni, to doznanie zniknie.

— Kim jesteś? — zapytał tę boginkę, która swoim dotykiem znaczyła mu ramiona i linie mięśni na klatce piersiowej.

Poznał bowiem dotyk niewieścich palców, ale nigdy żadne nie pieściły go w taki sposób.

— Przemówisz do mnie? — zapytał szeptem.

Dłoń wyciągnął i napotkał gładką skórę, którą sam zaczął znaczyć swoimi palcami, rozpoznając, iż składał nieśmiałe muśnięcia na kobiecym udzie.

Nadal bał się jednak spojrzeć na tę o piórkowym dotyku, aby mu nie uciekła.

Usłyszał śmiech, szczery i radosny, aż sam się w kąciku uśmiechnął, bo to, co robił, musiało łaskotać jego niewiastę.

"Mam łaskotki" — odpowiedziała mu, ale usłyszał ją, jakby z tyłu głowy, oddzieloną od niego taflą wody i głosu nie rozpoznał.

A przecie była tu z nim, żywa i niemal czuł jej zapach. Zapach jej rozgrzanej skóry.

"Otwórz oczy, książę" — poprosiła.

— Nie znikniesz?

Tak bardzo tego pragnął i żałowałby, gdyby teraz nie mógł jej zobaczyć.

"Jeśli tego nie chcesz".

— Nie chcę — odparł z naciskiem.

Otworzył oczy, dłużej nie mogąc nad swoimi uczuciami zapanować. Gorącem, które paliło jego ciało i pustką, którą w sobie czuł, jakby tylko czekał, aby ją czymś zapełnić, jak szkatułkę wypełnia się najcenniejszymi klejnotami.

Wzrokiem w górę powiódł, wodząc od śnieżnobiałych ud, po długie, lekko mokre brązowe włosy, pod którymi chował się nieśmiały zarys piersi. A wtedy ujrzał jej twarz i oniemiał.

Powieki zmrużył, zastanawiając się, czy wzrok go nie myli.

Jadwiga siedziała na skraju wanny, odwrócona do niego bokiem, ale z głową skierowaną ku niemu.

— Jadwigo? — zapytał bardziej siebie niż ją.

Uśmiechnęła się do niego.

To, co robiła z nim samym dotykiem opuszków palców grzechem by nazwał, gdyby nie to, że nie czuł wstydu. I ona, zdaje się, też nie, bo śmiało mu w oczy patrzyła.

— Widzisz. Wciąż tu jestem — powiedziała w końcu czułym głosem i popatrzyła przed siebie.

Wówczas spojrzał na jej dłonie, którymi krawędzi wanny się przytrzymywała, aby nie spaść.

Podniósł się nieco, siadając tak, aby mieć ją bliżej, nie by więcej zobaczyć. Wzroku nie mógł oderwał od jej gołych pleców i lekkiego zarysu pośladków.

Znaczył linie jej kręgosłupa palcem i choć pokusę poczuł, aby robić to ustami, zwalczył ją. Ona reagowała drżeniem na jego niewinne pieszczoty, wyginając się w łuk. Niewidoczne włoski na jej ciele się uniosły, gdy palec śledził wgłębienie wzdłuż jej pleców, a jego zimny dotyk zostawiał na nich gęsią skórkę.

— Zostaniesz? — błagał niemal.

— Zostanę, jeśli i ty tego pragniesz — rzekła melodyjnym i kuszącym głosem.

O Perkunie, pomyślał. Gdyby tylko wiedziała jak bardzo tego chce. Jego ciało i umysł wyrywało się do niej. Dałby sobie ręce obciąć, gdyby miał jej już nigdy więcej nie dotknąć, pozwoliłby oczy sobie żeliwem wypalić, gdyby miał jej więcej nie ujrzeć, a język sam by sobie wyrwał, gdyby miał jej nigdy nie pocałować.

Chciał ją już poprosić, aby do niego dołączyła, kiedy Jadwiga wstała i zaczęła się zbliżać powolnym krokiem w stronę drewnianych drzwi.

Wychylił się nad wanną i pochwycił w swoją jej dłoń. Kolejny raz bowiem nie pozwoliłby jej odejść.

— Zostań.

I tak też zrobiła. Została.

Ciągle trzymał jej dłoń, kiedy wchodziła do wanny i patrzył nie dalej niż w jej oczy, aby jej nie spłoszyć. Usiadła naprzeciwko niego a jej długie włosy rozlały się po obu stronach jej piersi jak dwa strumienie. Teraz naprawdę przypominała mu rusałkę.

I wcale nie myślał o tym, czego ujrzeć nie może, ale o tym co chciałby zobaczyć. I w końcu to dostrzegł. Płomień w jej oczach tak jasny jak księżyc w pełni.

Przysunął się do niej, chwycił w dłonie jej kości policzkowe i swym pocałunkiem ją do siebie przyciągnął.

Poczuł jednak nie słony smak jej ust. W usta wody nabrał i zaczął się szarpać, aż otworzył oczy. Wyprostował się, ocierając twarz.

Zakaszlał raz, czy dwa, ale wzrokiem ciągle szukał swej żony, aby zdać sobie w końcu sprawę, iż wcale jej tu nie było.

Opanasz widząc, iż jego książę omal się we własnej wannie nie utopił, upuścił płótna i podbiegł szybko. Uderzył księcia w plecy, aby wypluł resztę wody z płuc.

— Dosyć! — odepchnął łaziebnego.

— Chrześcijanie mówią, że za częste mycie prowadzi do śmierci.

— Gdzie ona jest? — zapytał jeszcze będąc zamroczonym.

— Kto? — zapytał, nie rozumiejąc o czym mówił.

— Diabeł z rogami! Wyjdź! — krzyknął.

— Pójdę po czyste płótna — powiedział na odchodne.

Niegodne dla wielkiego księcia było bowiem zbierać te z podłogi. Opanasz, nie rozumiejąc złości swojego pana, posłusznie go zostawił samego.

— Czego jeszcze chcesz ode mnie? — zapytał, choć sam nie wiedział kogo: Jadwigę, czy tego jej Boga.

Jadwiga

Kaplica zamkowa. 25 czerwca 1386 roku.

— Wstydzę się myśli, która mnie ogarnia — wyszeptała księżna litewska na klęczniku ze złożonymi dłońmi do modlitwy. — Uchroń mnie, Panie, od nieczystych chęci i nie pozwól źle sądzić o mężu. Wlej w moje serce cierpliwość i miłość. I jego napełnij uczuciem czystym jak twoje miłosierdzie.

Długo się jeszcze modliła po porannej mszy, ciągle rozpamiętując oczy rozpalone żarem, które wczorajszej nocy się w nią wpatrywały. I skłamałaby sromotnie, gdyby przed Bogiem rzekła, iż się nie lęka. Bała się, iż jeśli mąż zaspokoi swoją ciekawość, szybko straci zainteresowanie, a ona ani miłości męża nie zdobędzie, ani swojego zerwanego kwiatu nie odzyska.

— Całe życie kochałam Wilhelma. To jemu oddałam swoje serce — powiedziała, niemal łkając. — Czy wolno mi pokochać innego? Prześlij do mnie jakiś znak, Panie — wyszeptała i przywiodła głowę do złączonych razem dłoni. — Muszę wiedzieć, czy to co czuję jest miłe mojemu rycerzowi. — Z ostatnim zwróciła się do samej siebie.

Myślała, że zna swoje serce i wie, kogo umiłowało, ale z każdym dniem w wileńskim zamku traciła tę pewność. Raz otwierało się na widok podziwu i szacunku w szczerych oczach poddanego, innym razem na obcego mężczyznę, którego dotyk sprawiał, że topiła się jak wosk świecy.

— Jeśli grzeszę, ukarz mnie, o Sprawiedliwy. Ale nie zabieraj mi radości, która się we mnie rodzi. Mea culpa, mea maxima culpa.

Andegawenka pogrążona w cichej modlitwie, oświetlonej licznymi lichtarzami prawosławnej kaplicy, którą przekształcono dla pierwszej żony księcia Olgierda, Marii Witebskiej* i w której modliła się księżna Julianna, nie zauważyła, że księżniczka Maria zmierza przejściem między ławkami.

Jadwiga podniosła głowę dopiero usłyszawszy szelest sukni i stukot bliższych kroków.

— Wybacz, pani. Nie chciałam przeszkodzić w modlitwie.

— Nie przeszkodziłaś. — Przeżegnała się i wstała z klęczek, przysiadając się obok szwagierki.

Przyjrzała się słodkiej twarzy Marii, wpatrzonej w krzyż, który ufundowała. Włosy miała schowane pod śnieżnobiałą, przezroczystą chustą, którą przytrzymywała pozłacana obręcz.

— Piękny — rzekła Maria z przejęciem.

— To tylko symbol. Boga nosi się w sercu.

— Nie tylko Boga... — odpowiedziała smutno.

— Mario... — rzekła ze współczuciem Jadwiga.

Ból na twarzy jej szwagierki łamał serce księżnej.

— Jak zapomnieć o ukochanym, kiedy tylko zamknę oczy, widzę jego twarz? — zapytała bezradnie, a po jej policzku przetoczyła się pojedyncza łza, którą starła dłonią.

— Masz wielkie serce. Znajdzie się tam miejsce dla żywych i umarłych.

— Jak w twoim? — zapytała śmiało i choć nie patrzyły sobie w oczy to jakby przejrzały wszystkie swoje myśli.

— Zmarłych chowam w pamięci, nie w sercu.

Maria wejrzała na nią z powątpiewaniem, a Jadwiga czuła, że te słowa jej zapewne nie wystarczą by uwierzyła. Na szczęście wykazała się wyrozumiałością i dyskrecją godną księżniczki, i nie ciągnęła za język Jadwigi na siłę.

— Nie potrafię przestać go miłować, a przecie to już tyle lat — wyznała i westchnęła ciężko.

— Znajdziesz siłę. Ból mija, pamięć się zaciera jak stronice w księdze, a serce... Z czasem otworzy się na nową miłość — dodała, jakby chciała zapewnić o tym samą siebie.

— Mówisz tak, pani, bo miłujesz mojego brata. — Jadwiga odwróciła głowę w stronę Marii a ta odwzajemniła jej spojrzenie. — Ja nie chcę nikogo innego poza Wojdyłło.

— Czas ruszyć z miejsca, kochana Mario. — Chwyciła jej drobną dłoń w swoją. — Nawet najsroższa zima dobiega końca, a po niej przychodzi wiosna. Wojdyłło nie chciałby, abyś poświęcała dla niego swą młodość. Jogaiła także pragnie twojego szczęścia.

— Dajesz mi nadzieję, pani. Jako jedyna mnie rozumiesz, bo też straciłaś ukochanego. Wiem, że muszę pogrzebać miłość do niego, bo jest jak chomąto, zniewala mnie.

Jadwiga spodziewała się uderzenia bólu na wspomnienie o byłym narzeczonym, jednakże nie poczuła niczego, ani małego ukłucia. Zaczęła się zastanawiać, czy to był ten znak, o który tak Najwyższego prosiła. Czyżby wreszcie wysłuchał jej modlitw i oczyścił jej duszę z tęsknoty, cierpienia i żałoby?

— Miłosierny Bóg pozwala nam miłować więcej niż raz, bo sam jest miłością. — Uśmiechnęła się, choć na skutek wzruszenia jej oczy nieco się zaszkliły.

— Jestem rada, że Nasz Pan zesłał ciebie mojemu bratu.

— Pomódl się ze mną, Mario. Aby w naszych sercach nigdy nie zabrakło miłości.

Obie uklękły nie na klęczniku a na zimnej podłodze. Długo się modliły, aż spłynął na nie upragniony spokój.

***

Komnaty wielkiej księżnej, Wilno.

Jadwiga niemal wbiegła do komnaty, szczęśliwa i wreszcie wolna, jakby zdjęła łańcuchy i wyszła z lochu udręki. Skoro Bóg w swojej łaskawości wyzwolił ją od bólu po stracie ukochanego Wilhelma, najwyższa pora, aby i ona otworzyła swoje serce dla męża.

— Erzsebet poszła cię szukać, pani.

Poprosiła je co prawda o samotną modlitwę, ale dwórka nie była rada, że kazała się zostawić samą na tak długo.

— Czuję się taka lekka — rzekła, ledwie przekroczywszy próg swoich komnat, pełnym wesołości głosem. — Mogłabym unosić się na wietrze.

Margit uśmiechnęła się, widząc swoją królewnę rozanieloną, tak radosną, ale była ciekawa, co sprawiło ten cud. Panna Lackfi nie widziała jej takiej od czasu wyjazdu z Budy.

— Uśmiechasz się, pani?

— Tak — Jej śliczne lico rozjaśnił jeszcze szerszy uśmiech. — To Anioł Stróż, Margit.

Dwórka zmarszczyła brwi, patrząc na swoją panią. Księżna wyciągnęła do niej dłonie, które wzięła w swoje.

— Jakieś dobre wieści? — zapytała z ciekawości, bo bywało, że Jadwiga zawile mówiła i niewiele z jej słów było zrozumiałych.

Była pewna, że list od matki albo siostry tak uradował jej ptaszynę, bo cóżby innego?

— Jestem gotowa — wyjaśniła zagadkowo.

— Na co, pani...? — Radość, która jej się udzieliła, szybko przemieniła się w troskę o nią, której zawsze miała w sobie za dużo.

— Aby pokochać księcia Jogaiłę — wyznała otwarcie.

Boże przenajświętszy, rzekła w duchu zmartwiona Margit, nie potrafiąc pojąć słow córki Ludwika.

— O czym mówisz, pani?

Jadwiga pociągnęła opiekunkę na ławę pod dużym zamkowym oknem, na której spoczęły.

— Bóg Jedyny wie jak moje serce krwawiło po śmierci Wilhelma... Mojego rycerza — uśmiechnęła się, ale choć obraz dawnego narzeczonego pojawił się przed jej oczami, był zamazany i niewyraźny.

— Nie myśl teraz o tym, Jadwigo... — Próbowała ją odwieść od przykrych wspomnień.

— W tym rzecz. Najwyższy czas pogrzebać tę miłość. Wyrzuciłam wszystkie dary od niego, ale nie wyrzuciłam go z serca. Czas z tym skończyć — powiedziała pewnym siebie głosem. — Jestem żoną Jogaiły. Od dziś to dla niego będzie bić moje serce. Miłować powinno się męża, nie ducha.

Margit spuściła wzrok, bo choć wielką mądrością się wykazała, sama wiedziała, że serce nie słuchało rozkazów ani czyjeś woli.

— Zrozumiałam jak mało robiłam, aby stać się dobrą żoną. Chcę to zmienić.

— Pani... Cieszy mnie, że przywykłaś do... pogańskiego męża. — Jadwiga przechyliła głowę w wyrazie niezadowolenia na te niepochlebne słowa swej dwórki.

Choć Margit, miała nadzieję, bezwiednie przypomniała jej, że to nie Bóg ich złączył a intratny kontakt ślubny i litewski zabobon, nie miała jej tego za złe. Jej dwórka nie była królewską córką, nie mogła się z nią równać i nie musiała pojmować jej wyborów.

— A ty? Miłujesz Sirputisa? Jeśli tak, rzeknę słowo księciu. Na pewno zgodzi się na wasze zaślubiny, jeśli tylko twój bojar przyjmie chrzest...

Czuła się jak ślepiec. Odkąd pojęła, że sama może być zdolna do miłowania, postanowiła mieć oczy otwarte i dostrzegać miłość tam, gdzie się rodzi.

— Świat byłby lepszy, gdyby ludzi łączyła jedynie miłość — powiedziała poważnym tonem Margit.

Jadwiga posłała jej pokrzepiający uśmiech na znak, że się z nią zgadza.

— Niestety mąż nie zawsze łączy się z niewiastą z miłości... — Spuściła wzrok i zaczęła skubać w palcach materiał sukni.

Jadwiga na moment zamarła, przypomniawszy sobie miłosne uniesienie, jakiemu jej dwórka poddała się w noc świętojańską, a czego była niemym świadkiem.

— Czy... — Przełknęła ciężko. — Czy Sirputis cię skrzywdził? Każę go powiesić na murach zamku! — uniosła się.

Honor jej dwórek równie cenny dla niej był, co jej własny i nie pozwoliłaby, żeby którykolwiek z bojarów zbałamucił członkinię jej fraucymeru, nie ponosząc za to surowej kary.

— Nie jestem bez winy, pani — powiedziała słabym głosem. — Chcę się zapaść pod ziemię. Zrozumiem, jeśli... mnie oddalisz.

— Co się stało? — dopytała, widząc cierpienie na jej twarzy.

— Jego... pogańska żona zachorzała i wrócił do niej.

— Miłość ma wiele oblicz, Margit. Czasem jest tylko spełnieniem obowiązku. Ale wasze wzajemne miłowanie jest szczere. Bóg nie zesłałby wam tego uczucia, jeśli nie miałby swojego planu. Bądź cierpliwa i ufaj temu, co przyniesie wam los.

— Pewnie masz rację, pani. Ale czasem miłowanie to nic więcej niż zwierzęca chuć — powiedziała ze złością, ale szybko się opanowała. — Wybacz, księżno.

Obie na chwilę zamilkły, pogrążone we własnych myślach.

— Jak to odróżnić? — zapytała wprost Jadwiga. — Jak rozpoznać, że mąż pragnie miłować twoją duszę, a nie ciało?

Margit jednak sama nie znała słów wyjaśnienia.

Jogaila

Aula, zamek wileński. Tego samego dnia, rok 1386.

W komnacie roiło się od książąt i zaufanych litewskich bojarów, ale to w głowie księcia panował większy chaos od tego gwaru, pokrzykiwań i nagromadzonych lęków. Powietrze było ciężkie, mimo przyjaznej letniej aury, że było można ją mieczem siekać, a duchota wzajemnych pytań i pretensji nie do uniesienia.

Nawet dla wielkiego księcia.

— Krzyżacy znów na granicach! Szpiedzy donieśli, że Garbaty z nimi trzyma! — Donośny głos księcia Skirgiełło przebił się przez tę plątaninę głosów i niewypowiedzianych myśli, budząc księcia na tyle, że podniósł głowę z pozycji tronu i przyglądał się swojemu otoczeniu. Wciąż jednak milczał, jakby mu język kto obciął.

— Garbaty siedzi w Moskwie! — odezwał się jeden z bojarów.

— Wrócił. Na mój Mścisław znów się sposobi! — wyjaśnił rozgniewany Korygiełło. — I Łukomlę!

— Ruś zagrożona?

— Przecie Świętosław zabity! Włócznią go mój człek przeszył.

— To trzeba ubić tego gada parszywego, te garbate panisko... — wycedził przez zaciśnięte zęby najstarszy Olgierdowicz.

— Rozum straciłeś? — wrzasnął Korygiełło, posyłając bratu stalowe spojrzenie. — Przecie to brat, krew ojca!

Tego było dla wielkiego księcia za wiele.

— DOŚĆ!

Podniósł się z tronu, a jego głośny krzyk rozniósł się po sali, omal nie rozbijając murów komnaty.

— Wszyscy wyjść... — dodał ciszej, a młodsi książęta, bojarzy i wojowie opuścili księcia. Tylko książę Skirgiełło się zawahał, ale gdy wzrokiem szukał brata, a napotkał jeno jego plecy, uznał, że i jego brat nie chciał na razie oglądać...

Ruszył do wyjścia, ale książę się odezwał.

— Ty zostań... — odparł zmęczonym głosem i przysiadł na skraju stołu, chowając twarz w dłoniach.

Stał tak, bez słowa i rozmyślał.

— Milczysz? Takiś strapiony? — spytał po długiej ciszy książę Skirgiełło, bawiąc się płomykiem świecy, który to próbował w palce złapać, a nawet się przy tym nie poparzył.

— Ten Garbaty... nic nie ma z ojca — mruknął i odwrócił się twarzą do starszego z książąt.

Ten przyjrzał się bratu z dokładnością, jakby chciał z niego miarę zabrać.

— Przyznaj się, Jogaila — odparł, krzywiąc się, jakby coś śmierdzącego poczuł. — Tu nie o Garbatego chodzi...

— O mój lud mi chodzi! O Litwę! — Podszedł i klepnął brata w ramię, wcale nie lekko, by mu rozum do tego kudłatego łba wbić siłą, ale umilkł nagle.

Bo choćby nawet chciał się przejmować, że jego ludowi znów śmierć i głód zajrzą w oczy, ziemie padną łupem zdrajców i okrutników, a bracia znów na odsiecz pójdą w obronie ojcowizny, w tej chwili jedyne, o czym mógł myśleć, to...

— Nie uciekaj przed prawdą, Jogaila. — Skirgiełło posłał bratu poirytowane spojrzenie, bo dosyć miał słuchania biadolenia, za trzeźwy był na to. — Znam cię dobrze, bracie.

Wielki książę spojrzał na brata ostrzej.

— Nie mówisz o niej... ale myślisz. — Książę wskazał na brata palcem. — Wspominasz. Pragniesz — dodał z rozbawieniem, patrząc młodszemu prosto w oczy. — Wystarczy, że ci na gębę spojrzę.

Czy faktycznie miał wymalowane na twarzy, że myślał o Jadwidze? Czyżby aż tak się zdradził? Wstyd go ogarnął, jakby go matka na baraszkowaniu z wszetecznicą przyłapała i poczuł ciepło na policzkach, więc musiał się odsunąć.

— Bzdury! — zaprzeczył.

— Takiej żałosnej miny to nawet przy wiedźmie żeś nie robił...

— Milcz! — warknął, bo i jego całe te wywody zaczęły doprowadzać do szału.

— Boisz się, że Jadwiga usłyszy, a? — zaśmiał się książę Skirgiełło. — Że znów ci będzie suszyć głowę?

Czyżby jego brat aż tak przepadł w uczuciach do swej żony, że teraz pokorny jak piesek będzie wokół niej chodził? Skirgiełło marzył, by być pierwszym, który to na własne oczy ujrzy. A potem do niego dotarło, co to oznacza i mina mu zrzedła z niedowierzania.

— Chcesz Jadwigi... — wyszeptał.

— Zawsze chciałem... Tyle się o niej nagadałeś. Bośniaczka dotrzymuje układu. Ze Zygmuntem spokój. Przeklętych Krzyżaków też przegonimy.

Jogaila spojrzał na brata, upewniając się, czy da mu spokój.

— A ty znowu swoje... — westchnął starszy książę i rozluźnił się, aż mu w karku strzeliło. — Lepiej żoną się zajmij, bo matka za niedługo będzie pytać o następcę.

— Później... może dziś — dodał cicho do siebie.

— Co tam mruczysz? — spytał Skirgiełło, nadstawiając uszu, ale brat mu nie zdążył odpowiedzieć, bo sługa im przerwał.

— Panie... kupiec Hanul czeka na dziedzińcu. Przywiózł towary, o jakie prosiłeś.

O, bogowie, pomyślał z ulgą i bez słowa zostawił brata samego.

— Despota... — rzucił do jego pleców Skirgiełło i rozejrzał się po komnacie za czymś do picia. Gdy niczego nie znalazł, co by mu przez gardło przeszło, a zdziwiłby się, gdyby tak było, zawołał sługę.

***

Korytarze zamkowe, Wilno.

Książę Jogaila szedł zamaszystym krokiem na spotkanie z Hanulem, który cudem go przed bratem ochronił.

Dość już musiał się dwoić i troić, by odwieźć brata od spraw dla niego niewygodnych. Gdy zawsze o nie pytał, czuł się, jakby go ktoś z ulubionych butów wyzuł, a nie postradał zmysłów na tyle, by tak obnażać się z uczuciami przed własnym bratem. Nawet najmilszym.

Przystanął jednak, gdy naprzeciwko siebie ujrzał Jadwigę.

Wyszła zza filaru, jakby się przed kim chowała i zmierzała powolnym krokiem w jego stronę. Jej oczy wyszły na spotkanie z jego oczami, aż książę miał odczucie, że to właśnie jego szukały po zamku.

Serce mu zabiło w piersi i książę miał ochotę dotknąć się tam, by sprawdzić, czy mu się nie wydaje, ale w porę pokusę w sobie ugasił. Wziął głębszy oddech nosem, ale nie pomogło. Wciąż waliło, jak gdyby ktoś w środku bił w dzwony.

Księżna przystanęła, nie odrywając oczu od jego twarzy.

— Szukałam cię... — rzekła drżącym i pełnym bojaźni głosem.

I pewnie zapytałby, co w nim takiego jest, że o taki lęk ją przyprawia, ale czymś innym jego myśli były zajęte.

Jego wzrok padł w dół, na jej suknie, znów ciemną jak litewski las o zmroku. Śledził niespiesznie fałdy na spódnicy, lekko zwężającej się na jej wąskiej miednicy. Potem uniósł oczy na jej dekolt, całkowicie materiałem okryty aż po szyję, ale wysadzany niewielkimi perełkami, jakby faktycznie nosiła na sobie gwieździstą noc. I nawet ta czerń księciu przestała przeszkadzać.

Bowiem oczy księcia tak skupione na tej sukni były, na tym kawałku niedrogiego sukna, za które on by grosza nie zapłacił, jakby w zwierciadło jakieś patrzyły i chciały przeniknąć przez nie, a potem przejść na drugą stronę.

— Książę...? — spytała, gdy on wciąż próbował wyobraźnią dopowiedzieć to, co mu tak podle poskąpiono.

— Nie teraz, Jadwigo... — rzekł grubym głosem, z bólem odrywając wzrok od jej sukni i wyminął ją, muskając delikatnie jej ramię.

Nie patrzył, czy się za nim obejrzała, bo wiedział, że tak.

Poczuł za to, jakby go Opanasz zimną wodą oblał, ale ten chłód był znacznie przyjemniejszy.

***

Komnaty wielkiego księcia, Zamek w Wilnie. Noc z 25 na 26 czerwca 1386 roku

— Skirgiełło! — krzyknął głośno i nagląco, bo dość już miał czekania. — Skirgiełło! — powtórzył.

Jego brat wszedł powoli, jemu na złość zapewne, ale gniewać się na niego nie miał czasu. Czuł, że dłużej nie wytrzyma.

Cały dzień się powstrzymywał. Od spotkania z Hanulem, aż do nastania zmroku, który, ku jego niezadowoleniu, wolniej dziś zapadł i księciu się zdawało, że czas się dziś niebywale ciągnął...

— Czego? — spytał brat wielkiego księcia, robiąc łyk trunku ze swojego dzbana, jaki przytulał do piersi.

Książę Jogaila stał w milczeniu, co starszego z książąt zaczęło drażnić. Nie lubił, gdy brat tak się z nim cackał, co wzrokiem swym mu ukazał.

— Pójdziesz teraz do Jadwigi... Powiesz, że... ją oczekuję. Tylko po cichu — odparł w końcu, odwracając się plecami do brata, bo głupio mu było tak przy nim o tym mówić, ale nie miał nikogo innego, komu mógłby powierzyć tę sprawę.

— Co? — zawył, bo chyba mu się coś w głowie pomieszało od miodu i źle zrozumiał. — Ja? Do Jadwigi? Noc przecie...

Jogaila spojrzał na brata, jakby mu z osłem przyszło rozmawiać, a nie z książęcym bratem, wychowywanym przez tą samą mać.

Skirgiełło z wrażenia zamrugał i uniósł brwi w górę.

— A takie oczekiwanie... — wydukał cicho.

Wielki książę westchnął i poczuł złość.

— Przecie sam mnie do tego namawiałeś...

— Ale nie od razu! — wyjaśnił z gniewem, bo krew mu do głowy uderzyła. Albo miód. — Ledwo wspomniałem, a ty już, lecisz. Wierny pies Jogaila. Żebyś ty mnie tak w czymś innym słuchał, a?

— Właśnie słucham... — odparł i na twarzy księcia szczery uśmiech zagościł od ucha do ucha.

Sam nie rozumiał tej potrzeby, jaką w sobie cały dzień nosił. Bo prócz pragnienia czuł coś jeszcze. Radość i ciekawość, od której nie mógł wystać w miejscu. I jakby światło go wypełniało.

Przystanął i pochylił się nad krzesłem, na którym się wsparł dłońmi, bo też nie wiedział co miał czynić z rękoma.

— Myślisz, że już śpi? — spytał zamyślony.

— Idź i sam sprawdź... — mruknął Skirgiełło i popił, aż mu po brodzie zaczęło ściekać.

— Sprowadź ją tutaj... — rozkazał stanowczo i uderzył w oparcie.

— A nie lepiej ci... — Jogaila przerwał bratu.

— Nie chcę by... to się rozeszło. Jej dwórki są jak szpiedzy. — Zaczął kroczyć po komnacie w tą i na zad. — Niech nikt nam nie przeszkadza. Zajmiesz się tym. I strażników odeślesz, pod byle pozorem. Wymyślisz...

Skirgiełło zamrugał, bo nie rozumiał tego całego zamieszania. Przecie to jego własna żona była, więc na cóż mu te potajemne schadzki. Ale najbardziej nie rozumiał jednego...

— Po co ci ona? — spytał poważnie, gdy brat stanął naprzeciw niego. — Tylko szczerze.

— Chcę jej... do łóża. Sam mówiłeś, że piękna.

Jogaila popatrzył na brata z uśmiechem, ale Skirgiełło wcale do śmiechu nie było. Jego brat w jakiś amok wpadł, że ledwie go poznawał i dalej poza czub własnego nosa nie patrzył. A on widział: biedną Jadwigę, której serce było delikatne jak płatek róży.

I księciu Skirgiełło się zagotowało.

— A o Jadwidze pomyślałeś, ty... ogierze jeden ty?

Wielki książę zmrużył oczy z niezrozumienia.

— O co ci chodzi?

— Obudź się, Jogaila, bo... głową nie myślisz. — Skirgiełło wejrzał na niego gniewnie. — A co, jeśli ona nie jest gotowa, a?

— A ty skąd wiesz? — spytał podejrzliwie, a jego oczy zapłonęły tak samo jak brata.

Książę Skirgiełło poczuł się zmieszany.

— Sam mówiłeś, że... młoda.

— Nie twoja rzecz, bracie... — dodał z kamienną twarzą, choć oczy księcia wciąż utkwione były w księciu trockim. — Każ ją przyprowadzić.

— Chcesz sprowadzić królewską córkę do komnaty jak jakąś nałożnicę?

— Moją żonę — odparł z naciskiem, bo troska księcia Skirgiełło o książęcą małżonkę, choć szlachetna, zaczynała wielkiego kniazia denerwować. — Zważaj na słowa.

Nie oglądając się na brata, ruszył do wyjścia z komnaty.

— Nie dręcz jej — Usłyszał za plecami i przystanął zaskoczony.

Odwrócił głowę w stronę starszego Olgierdowicza.

— A jeśli wciąż miłuje Habsburga?

Twarz wielkiego księcia się napięła, ale bez słowa opuścił komnatę. Uszedł bodaj parę kroków, gdy złość z nim wygrała.

Uderzył ręką w mury zamku, aż pociemniało mu przed oczami. Ból rozszedł się po ciele i go zamroczył na chwilę, ale ciemnych chmur znad głowy księcia nie przegonił. Kłębiły się jak natrętne myśli.

— Nie miłuje... — szepnął do siebie, rozmasowując sobie dłoń. — Nie pozwolę...

Jadwiga

Korytarze zamkowe.

Jadwiga ciągle żywo miała w pamięci słowa swojej ukochanej Margit, której czynu nie pochwalała, ale też nie potrafiła potępić. Postanowiła się pomodlić o jakieś rozwiązanie i poprosić o wybaczenie w jej imieniu. Historia jej i Sirputisa przywiodła księżnej na myśl tę z opowieści o nieszczęśliwych miłościach, ale miała nadzieję, że Bóg napisze dla nich szczęśliwe zakończenie. I choć cierpienia, jakie towarzyszy teraz jej dwórce czuć by nie pragnęła, jednego jeno żałowała. Chciałaby, tak jak Margit, poznać smak prawdziwego miłowania, co wypełnia ciało człowieka gorącym światłem, aż po czubki palców.

Czy to światło widziała w oczach Jogaiły tamtej nocy?, zastanawiała się. Czy on też czuł to samo pragnienie, tą suchość w ustach, którą chciał ugasić?

— Dokąd tak pędzisz, pani? — zawołała za nią Margit.

Biedna dwórka nie potrafiła nadążyć za długimi krokami swojej pani, która kroczyła dumnie zamkowymi korytarzami, trzymając oburącz swoją suknię, aby się o nią nie potknąć.

Choć Jadwiga sama ciebie przestała rozumieć, zapragnęła, aby poszukać na zamku wielkiego księcia, aby go zobaczyć i zamienić choć kilka słów. Tak dawno go już przecie nie widziała, od tamtej pamiętnej sobótkowej nocy.

Miała swój własny plan spędzenia chwili z mężem. Słyszała od jednej podkuchennej, iż za niedługo książę wybierze się na polowanie. Zapragnęła udać się razem z nim i Aleksandrą, która także je uwielbiała bardziej niż dworskie rozrywki. Przy siostrze Jogaiła zawsze zachowywał się swobodniej i zrzucał wszystkie kłody, które nosił na barkach.

Jadwiga przeszła korytarz zamkowy, aż stanęła przed drzwiami komnat męża. Nie widząc obok strażników, nacisnęła na klamki dwuskrzydłowych drzwi i weszła do środka.

— Wielki książę? — zapytała, ale nikogo w komnacie nie zastała.

— Pani? — zawołała za nią Erzsebet.

Wyszła z komnaty zrezygnowana i przeszła za dwórką parę kroków, by stanąć za filarem.

— Każ sługom poszukać księcia. Muszę z nim mówić.

— Może książę wyruszył wcześniej, pani?

Jadwiga spuściła zawiedziona głowę. Ileż to razy książę opuszczał zamek, nie informując jej o tym.

— Sama go poszukam — dodała z niezadowoleniem z tej uwagi.

Ledwie wychyliła się za filar, ujrzała wielkiego księcia, kroczącego dumnie w towarzystwie czterech strażników.

Schowała się instynktownie i uśmiechnęła się figlarnie.

— Sercu czasem pomóc... Aby szybciej zabiło — rzekła tajemniczo, bo też Erzsebet nie pojęła jej słów.

Wzięła głębszy oddech i ruszyła na spotkanie z księciem. Starała się iść pewnie, ale na widok męża straciła część siły w nogach.

Książę zauważywszy księżną dopiero po chwili, przystanął i poczekał, aż do niego dojdzie.

Kiedy stanęli naprzeciw siebie, Jadwiga w końcu przyjrzała się jego twarzy, którą jak zwykle miał nieodgadnioną i za nic nie była w stanie wskazać, czy jest rad na jej widok, czy wręcz przeciwnie.

Spojrzeniem swym omiótł ją całą od stóp do głów, aż poczuła gorąco na policzkach i jej cała wiara w siebie gdzieś uleciała, jakby już nie płynęła w jej żyłach błękitna krew jej ojca-króla Ludwika.

— Szukałam cię... — Język stanął kołkiem w ustach księżnej i z trudem przychodziło jej wypowiadanie znanych słów.

Książę wzrok miał spuszczony i nie patrzył jej w oczy, przez co księżna czuła się, jakby była towarem na targowisku. To oceniające spojrzenie, co żarem oblewało jej ciało, było zarazem jak igła wbijana w świeżą ranę. Rzekła więc:

— Książę? — Głos nieco odzyskała i sama spojrzała na męża z większą odwagą, kiedy ten nareszcie podniósł na nią oczy.

W jego źrenicach odbiły się płomienie pochodni, a przecie słońce jeszcze unosiło się wysoko nad wileńskim zamkiem.

Jabłko Adama na szyi księcia się uniosło, kiedy przełknął.

— Nie teraz, Jadwigo... — odpowiedział, patrząc jej oczy tak jakby wcale nie chciał przestać.

Księżna poruszyła niezauważalnie ustami, bo chciała coś dodać, zapytać... Zatrzymać na dłużej dla siebie. Czy znowu Litwa jej księcia odbierała, czy inna niewiasta? Ta, do której chodził po słowa pocieszenia po nocnych marach zamiast do własnej żony...

Wzrok spuścił i wyminął ją, lekko szturchając w ramię. Ruszył przed siebie i tylko jej pozostał widok na jego plecy, kiedy odwróciła się, aby go spojrzeniem odprowadzić.

— Mężu... — szepnęła za późno.

***

Komnaty wielkiej księżnej. Noc z 25 na 25 czerwca, Roku Pańskiego 1386.

— Połóż się już, pani — poprosiła Erzsebet. — Łoże gotowe.

Jadwiga ciągle jednak siedziała na krześle, odziana w nocną koszulę i bez słowa czekała, aż Margit skończy czesać jej włosy.

— Nie przyszedł do mnie... — szepnęła, ale na tyle głośno, że obie dwórki ją usłyszały.

Margit i Erzsebet spojrzały po sobie, zastanawiając się co takiego zmieniło się w księżnej, czego nie zauważyły. Jeszcze niedawno cała drżąca czekała jeno, aż mąż ją opuści, a teraz? Obie nie zdobyły się na śmiałość, aby zapytać, czy Jadwiga zaczęła żyć z księciem jak mąż z żoną i czyniły sobie nawzajem wyrzuty, że czegoś nie dostrzegły, nie ochroniły...

Gdyby Jadwiga znała myśli swoich towarzyszek, zasmuciłaby się jeszcze bardziej. Posępną miała minę i strapioną, nie mogąc przestać myślec czym zawiniła księciu, iż ten skąpi jej nawet chwili rozmowy, spojrzenia, choć jednego miłego gestu. Znana jej była skłonność księcia do chowania urazy, ale czy na pewno miał powód?

— Może nie mógł, pani... — wydukała nieśmiało Margit, odkładając złoty grzebień.

— Udajcie się na spoczynek i zostawcie mnie już samą — powiedziała smutnym głosem.

— Zostaniemy z tobą, aż nie zaśniesz — poprosiła Erzsebet, która wzięła do ręki mleko z miodem, którego Jadwiga nawet nie tknęła.

— Chcę zostać sama — dodała bardziej stanowczo i dwórki nie protestowały więcej.

Wyszły z komnaty sypialnianej, ale nim same udały się do własnych komnat, zamieniły ze sobą kilka słów.

— Myślisz, że podzielili już łoże? — zapytała Erzsebet.

Margit spuściła wzrok, wiedząc dobrze, iż mogło to się stać wówczas, kiedy ona sama cudzołożyła ze swoim bojarem a Erzsebet dała się ponieś tańcom z księżniczką Aleksandrą.

— Na pewno nie — dodała Margit, ale tylko po to, aby uspokoić młodszą siostrę, która nie rozumiała jeszcze jak niewiasta może dać się zwieść porywom serca.

Miały już odejść, kiedy zauważyły zmierzającego korytarzem księcia trockiego.

Ukłoniły się i głowy spuściły pokornie, czym wywołały tylko jeszcze większy uśmiech na twarzy Olgierdowicza.

Chciał bez żadnego ceremoniału do środka wejść, kiedy obie mu drogę zastąpiły.

— Pani w łożu, książę.

Odszedł krok w tył, bo wiedziałby, że brat byłby gotów głowę mu urwać, gdyby zobaczył coś, czego nie powinien.

— Mam wiadomość dla księżnej Jadwigi od wielkiego księcia — rzekł już poważnie.

— Księżna kazała sobie nie przeszkadzać — wtrąciła Margit. — Wróć rano, panie.

Książę Skirgiełło spojrzał dworce w oczy i się uśmiechnął.

Już miał słowa na ustach, które uciszyłyby krnąbrną dwórkę, której należało się nauczyć szacunku do Litwina, gdyby nie to, że widział ją z Sirputisem w sobótkę. I tylko przez wzgląd na wiernego druha powstrzymał swój ostry język, choć korciło księcia by do słuchu przygadać tej piękności o bystrym spojrzeniu.

Wtem drzwi od komnaty się otworzyły i w szparze ujrzał Jadwigę z narzuconym na siebie futrem z popielicy.

Włosy miała luźno puszczone na ramionach i trochę rezonu stracił nim się zdążył ukłonić.

— Wybacz, pani. Mam wieści od wielkiego księcia — mówiąc, ciągle wzroku nie podnosił. — Tylko dla twoich uszu — dodał.

— Wejdź, książę.

— Nie godzi się! — Podniosła ton Margit, czym zyskała sobie tylko srogie spojrzenie Jadwigi.

— Od kiedy dwórki mówią mi co godne księżnej litewskiej? — Tymi słowami uciszyła obie niewiasty, które dygnęły i przepuściły księcia Skirgiełło.

Książęcy brat mijając Margit, posłał jej zwycięski uśmieszek.

Jadwiga usiadła na krześle a Skirgiełło stanął ze spuszczonym wzrokiem, choć futro szczelnie utulało ciało księżnej i niczego niewłaściwego nie mógł zobaczyć.

— Jakieś złe wieści?

Czując gorąco pod kaftanem, bo niezręczna była tao okoliczność i krępująca, szybko zabrał się do wyjaśnienia sprawy.

— Brat mój Jogaila pragnie cię zaprosić do swoich komnat, pani. — powiedział niemal na jednym wydechu, jak wtedy, gdy pięknymi słowami zachwalał swojego księcia na zamku w Budzie.

Serce Jadwigi podskoczyło do gardła a po ciele przeszedł dreszcz, ale łgałaby, gdyby rzekła, że to lęk przed mężem ją teraz ogarnął, bo go nie czuła. Był to inny rodzaj strachu, nie tak paraliżujący jak wcześniej. Prędzej łaskoczący, który sprawiał, iż ciekawość ją brała a była jak wezbrany nurt, który porywał ją ku niemu.

Jogaila

Zamek wileński, komnata wielkiego księcia.

Wyszedł z sali tronowej zaraz po tym, jak sługa poinformował go, że księżna Jadwiga czeka na niego w jego komnacie.

Uśmiechnął się do siebie z zadowoleniem. Bał się bowiem, że jego żona odmówi pod byle pretekstem. Czy to znaczyło, że jej serce jest wolne od żałoby i smutku? Gotowe, aby się dla niego otworzyć? Czy jest czyste i dla niego zabije, jeśli wskaże jej drogę? Pewny był przecie, że miłowania prawdziwego nie znała, bo co też mogło jej dać to wiedeńskie książątko oprócz rzewnych listów i darów, aby wzbudzić w niej szczere przywiązanie? To on był jej mężem i opiekunem. To on winien być jej miły.

Wstał z tronu, na którym siedział i zastanawiał się, czy słusznie czyni. Dłużej jednak walczyć z sobą nie był w stanie i jedynie myśli swoje nieczyste siekał w swojej głowie jak wrogów.

Pokierował swoje kroki wprost do swoich komnat. Przed wejściem skinieniem odprawił strażników. Poprawił mankiety kaftana, bo zaczęły go uwierać i wziąwszy jeden duży oddech, uchylił masywne drzwi.

Stanął w progu, zakładając dłonie za siebie i popatrzył wgłąb komnaty.

Jadwiga siedziała na skraju materaca i lekko się poruszyła na jego widok. Jej twarz dla niego zagadką pozostała, bo wpatrywała się w niego, śledząc każdy jego ruch.

Podziw jego zyskała jeszcze większy. Nigdy nie spotkał takiej niewiasty: pokornej, dobrej i mu oddanej, choć nie uczynił nic, aby na to oddanie zasłużyć.

— Pani... — Ledwo z siebie wydobył słowo przywitania.

— Panie... — rzekła, wstając i krzyżowała ręce na piersi.

Jeśli Jadwiga coś jeszcze odpowiedziała, nie słyszał tego, zapatrzony w jej twarz, na której tańczyły płomyki świec i wydawało mu się, iż ujrzał jak kącik jej ust ledwie uniósł się w górę.

Westchnął, chcąc zapanować nad ekscytacją, którą zwykle czuł przed potyczką na polu bitwy. Odwrócił się bokiem i zaczął rozwiązywać rzemienie długiego, rozciętego, czarnego kaftana.

Spojrzał jeszcze na Jadwigę niepewnym wzrokiem, a jej piersi zafalowały pod koszulą. Usta lekko rozchyliła, jakby czekała.

Rozpiął pas i odłożył na stole, po czym rzucił wierzchnie odzienie na oparcie krzesła, pozostając jedynie w długiej koszuli. Rozwiązał supeł przy szyi. Choć noc była parna, on poczuł nagle chłód, ale nie od murów zamku, a prędzej od lęku, który go przeszył.

Może źle robi? Jeszcze może się wycofać i wyjść.

Odwrócił się jednak w stronę łoża, do którego zmierzał w krokach powolnych i ostrożnych, jakby się zbliżał do płochliwej zwierzyny.

Kiedy stanęli naprzeciw siebie, wzroku oboje nie mogli od siebie oderwać i w odruchu nagłym Jogaila chwycił delikatną dłoń Jadwigi i zbliżył do swoich ust, ciągle patrząc w te oczy piękne, i jasne jak u anioła z ikony.

Westchnęła głęboko, aż posmakował resztki jej oddechu.

Mano ponia, mano žmona..*. — wyszeptał.

Fejedelmem... Férjem*.

Nie czekając ni chwili dłużej pochylił się i podniósł żonę lekko, jakby warzyła tyle co worek gęsiego pierzą, przenosząc ją na skraj łoża. Odruchowo objęła go za szyję a dłonie miała zimne, że na karku księcia włoski stanęły dęba.

Sam usiadł obok a materac ugiął się po jego ciężarem. Oddech miał przyspieszony, w dłoniach by nie był w stanie miecza utrzymać, a serce chciało mu z piersi wyskoczyć.

Czuł w sobie gorąco i potrzebę, której ugasić nie potrafił. Usta rozchylił bezwiednie, jakby już był gotowy, aby złączyć je z jej ustami, których smak tak pilnie chciał poznać.

Uniósł swoją dłoń powoli i do jej twarzy bez słowa przybliżył, smakując w opuszkiem kciuka jej gładkie lico, brodę i kontur ust. A patrzył na to wszystko oczyma pełnymi zachwytu, bo piękniejszego widoku przed oczami nie miał jak długo żył.

Jadwiga

Jadwiga patrzyła na wielkiego księcia, w ciele szalała w niej burza, której stłumić nie potrafiła. Rozchyliła usta z zachwytu i zamrugała oczyma, kiedy palce męża muskały delikatnie jej policzek. Miły był jej ten dotyk i bliskość jego miła była jej sercu, ale lękała się, czy to co czyni miłe jest też Panu Bogu.

Kedvesem...* — wyszeptała, przymykając oczy, kiedy jego kciuk dotknął jej ust, zostawiając na nich gorący ślad.

— Jadwigo... — rzekł z przejęciem. — Lękasz się mnie? — zapytał po rusku, głaszcząc delikatnie jej blade lico, bledsze jeszcze w świetle świec.

— Lękam się pragnienia, które mnie trawi — szepnęła drżącym głosem, pełna obaw, czy jej mąż je pojmie.

— I mnie ogniem przypala — dodał, patrząc w jej oczy szeroko otwarte i lekko zaszklone. — ... A serce... jakby je kto włócznią przeszył, kiedy oczy dalekie są od twego widoku... — Pogłaskał delikatnie linie jej dolnej powieki, po czym pochylił głowę nad zagłębieniem jej szyi. — Zapachu... — szepnął niemal bezgłośnie, łaskocząc ją tam włosami.

Widząc, iż się pośpieszył, głowę uniósł tak, że teraz niemal stykali się nosami. Oboje przymknęli oczy, kiedy zbliżył czoło do jej czoła.

Szybko jednak to przestało wystarczać. Rządza silniejsza się stała i w odruchu szukania pocieszenia, odnalazła jego dłonie i pochwyciła w swoje przyciągając do siebie.

"Czy to pragnienie to grzech?", spytała samą siebie, bo już niczego nie była pewna.

Kobieta posłuszna mężowi być powinna, ale też uciech ciała się wystrzegać. Co więc miała począć z tym co czuła, mając tak blisko swojego litewskiego księcia. Którego dotyk parzył jej skórę, ale nie uciekała przed ogniem, a gotowa była rzucić się w płomienie i cała spłonąć.

Czy właśnie potwierdzenie tego szukał w jej oczach książę, bo nagle ich dłonie rozdzielił i w palce wziął wyszywany złotą nicią sznureczek jej koszuli.

Równo z tym jak go pociągnął i rozwiązał supeł, złożył na jej policzku pierwszy pocałunek.

Dotyk ust księcia wypalił na jej skórze piętno, aż lekko zadrżała, ale z jej gardła wydobył się cichy jęk zadowolenia.

Jogaila oderwał usta od lica żony jeno na moment, bo zaraz znów ich dotknął w innym miejscu, drogę sobie torując od jej policzka, aż po żuchwę i zagłębienie szyi. Jego oddech załaskotał ją, ale przyjemność tego doznania wymazywały z jej myśli wszelkie wątpliwości.

"Czy to tak mąż miłuje żonę", zastanawiała się. Czy mu w tym nie uchybi, że cała drży od jego dotyku, a jednocześnie pragnie więcej? Czy to diabeł każe jej czuć taką przyjemność, aby obedrzeć ją z tego, co niewiasta ma najcenniejszego? Czy mężowskie miłowanie teraz smakuje, czy tylko grzeszną rozkosz?

Oderwał głowę od jej szyi, a miejsce się to stało zimne, jakby ktoś przyłożył tam lód.

Spojrzał jeszcze na nią oczyma rozpalonymi namiętnością i wziął między palce materiał koszuli, który naciągnął, odsłaniając jej nagie ramię. Zbliżył się do niego, muskając delikatnie czubkiem nosa, a ona poczuła to, jakby mały motylek usiadł jej na ramieniu, tak delikatne było to doznanie, tak przyjemne.

Serce jej w piersi trzepotało jak szaleniec, widząc, z jakim umiłowaniem na nią patrzył, jak rozkoszował się kawałkiem jej skóry, jakby była cennym darem.

Nie potrafiąc pokusy w sobie zwalczyć, przywiodła swoją dłoń, zatopiła we włosach męża i pogłaskała, uśmiechając się do siebie.

Jogaila podniósł gwałtownie głowę i Jadwiga ujrzała głód w jego spojrzeniu tak silny, iż opanować go już nie próbował.

Wziął jej podbródek w swoje dłonie i złączył ich usta w pocałunku.

Jogaila

Tak piękny i pociągający męża obraz miał przed sobą, że ledwie mógł oddychać. Tak nadobnej niewiasty nie widział na oczy.

Skórę miała gładką jak tafla jeziora, oczy błękitne jak letnie niebo, a usta...

Nie mógł dłużej zwalczyć w sobie potrzeby, aby ich zasmakować.

Podniósł głowę znad jej barku, który miał ochotę ogrzać swoim ciepłem. Palcami poznawał zagłębienia kości obojczyka. Ale kiedy poczuł dotyk jej małej dłoni na swojej głowie, która głaskała czule jego włosy, kontrolę wszelką stracił.

Dotykiem swoich dłoni schował w nich jej drobny podbródek i przybliżył nagle do siebie, a jego usta znalazły drogę do jej ust.

Poczuł słony smak i gładkość pod naciskiem swoich warg. Jego męskość z nim wygrała i już rządza rozlała się po całym ciele.

Pociągnął ją za sobą w dół na łoże, wydłużając pocałunek, kradnąc jej oddech. I instynktownie już miał szukać dłonią jej nagiego uda, ale na tyle rozum mu wrócił, że nawet materiału koszuli nie zdążył dotknąć, nie chcąc, aby huć go pokonała.

Oderwał się na chwilę, spojrzał w jej oczy, szkliste i ufne, na jej twarz słodką i niewinną, na jej włosy, które rozlały się nad głową jak aureola... i zamarł. Bo choć pragnął całym sobą, nie potrafił...

Nie potrafił zbezcześcić tej świętości.

Jadwiga spojrzała na niego ze strachem, gdy tak pochylony nad nią zawisł, a nie pospieszył z wyjaśnieniami. Leżała bez ruchu, z rękoma przy bokach i widział, że nie rozumiała, co się wydarzyło. Sam tego nie pojmował.

Wtedy zobaczył, jak chwyta coś w swoją drobną dłoń.

— Krzyżyk? — szepnęła.

Przypomniał sobie medaliku, jaki nosił zawieszony na szyi. Ten z krzyżem.

Poczuł, jak się lodem oblewa z zakłopotania i usiadł gwałtowanie na łożu, chowając go powrotem za koszulę. Nagle wstyd mu było, jemu-poganinowi, nosić coś, co ona tak miłowała.

— Nie chowaj go... — poprosiła, podnosząc się za nim. — Mogę go zobaczyć?

Jogaiła popatrzył na żonę, ale czując, jak siły go nagle opuściły, ściągnął go przez głowę i jej podał.

Jadwiga usiadła obok niego na łożu, a wielki książę obserwował jak obracała go między palcami.

— Piękny.... To podarek? — spytała wciąż zdumiona.

Pamiątka. Po ojcu — mruknął, nie patrząc na nią.

— Ale książę Olg...

— Był poganinem, jak ja dodał oschle i wejrzał na nią kątem oka, sprawdzając, czy zobaczy w nich zawód. Nie mylił się.

Poczuł ukłucie w sercu. Westchnął głęboko. Odebrał od niej wisior, ponownie założył i wstał.

— Książę... — krzyknęła, chcąc go zatrzymać. I dałby sobie rękę uciąć, że wyczuł lęk w jej głosie.

Chwyciło to za serce księcia, zalewając ciepłym uczuciem.

Podszedł do świec i zaczął je po kolei gasić. Gdy ugasił ostatnią i spojrzał na Jadwigę, ta już leżała z zamkniętymi oczami. Uśmiechnął się do siebie w ciemnościach.

Chciał już wyjść, gdy poczuł się nagle, jakby go kto z ołowiu wykuł. Był taki zmęczony, taki... senny. Marzył o łożu, ciepłej pościeli i upragnionym śnie.

Podszedł do łoża od drugiej strony i lekko uniósł pościel, by się pod nią schować. Jego głowa sama odnalazła miękką poduszkę i pewno mruknęłaby z zadowoleniem, gdyby potrafiła mówić.

Wyczuł, iż Jadwiga się podniosła, ale nie zareagował. Był taki ciężki, tak potwornie umęczony...

— Śpij, Jadwigo... — mruknął, po czym zapadł w głęboki sen. 

______________________________________________________

* Maria Witebska - pierwsza żona wielkiego księcia Olgierga ochrzczona w obrządku wschodnim. Nie znalazłyśmy źródeł historycznych na temat istnienia kaplicy w wileńskim zamku, dlatego jest to nasza fikcja literacka.

*lit. Pani moja, żono moja.

* węg. Książę mój, mężu mój.

* węg. Miły mój/Drogi mój.

PS. Końcówki jeszcze nie czytałyśmy, więc za błędy najmocniej przepraszamy, ale chciałyśmy się wywiązać z obietnicy :*

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro