ⱤoɀʣìɑԎ 13
Jogaila
Komnata wielkiego księcia, zamek wileński. Nazajutrz.
— Niczego nie tknąłeś, panie... — Opanasz jeszcze raz próbował przekonać wielkiego księcia do zjedzenia chociaż kęsa sera albo kromki chleba.
Jogaila jednak wolał przy ławie pod oknem siedzieć i wytrwale rozmyślać. A miał nad czym boleć, bo i bratu krwi napsuł, nie mówiąc o własnej żonie, którą potraktował zbyt chłodno, kiedy wykazała się swoją chrześcijańską troską o bliźniego.
— Znów Krzyżacy, książę? Niech Perkun ciśnie piorunem w sam Malbork.
Jogaila uśmiechnął się w duchu, ale w oczach jedynie można było dostrzec coś na kształt rozbawienia.
— Gdzie Skirgiełło? — zapytał w końcu, przerywając swe dłuższe milczenie.
Łaziebny podniósł tacę z jedzeniem i spuszczając wzrok odszedł, aby ją odłożyć na stół.
— Nikt go od wczoraj nie widział, panie — wyjaśnił, obawiając się, że Olgierdowicz od razu się zezłości i to na niego jego gniew spadnie.
— Do karczmy poszedł?
— Straże nie wiedzieli — powiedział, co wiedział.
— Pewnie znowu pijany gdzieś leży — rzekł zrezygnowany i wziął głębszy oddech w płuca.
Choć słońce wysoko świeciło, to nie dla niego najwyraźniej, bo czuł w kościach, że na burzę się zbiera i to taką co lodowymi kamieniami z nieba sypie, choć za niedługo najkrótsza noc w roku.
— A Jadwiga?
Opanasz sam czasem czuł się nie jak sługa książęcy, a goniec, co ino wieści przynosi i to przeważnie te złe. Dziw był, że książę sam nie sprawdzi co porabia jego małżonka zamiast rozpytywać jego jakby był jakim tajnym szpiegiem.
— Pewnie na porannej mszy, panie. To ciebie dzisiaj dzień zastał wyjątkowo wcześnie.
Przeważnie jego książę przesypiał poranną mszę małżonki i jadał też stosunkowo późno, ale taki przywilej władcy.
Samego księcia zapał żony do modlitw w ogóle już tak nie dziwił i nawet przywykł, że taki ranny z niej ptaszek, co czasem jak wąż ukąsić potrafi. Uśmiechnął się sam do siebie przypominając sobie, iż nazwala go zgorzknialcem, choć nieco piękniejszych słów użyła, bardziej dyplomatycznych.
Musiał sam przed sobą przyznać, iż serca z gniewu nie oczyścił, nim do stołu z nią zasiadł a to za sprawą Witolda. Nie przychylny jest wydania córki za Skirgiełłę. I nich go koń kopnie, pomyślał Jogaila, bo Skirgiełło miał rację. Podejrzewać zaczął, iż Witold potajemnie planuje zacząć układać się na wschodzie, dlatego odrzucił początkowo jego propozycję. Przyjął ją ze śmiechem, by następnie uchybić jego bratu, nazywając zbójem i pijakiem, któremu nawet za kopiec złota by córki w ręce nie oddał.
Przywołał kuzyna do porządku, ale ten satysfakcję czuł wyraźną, że udało mu się go zezłościć. Obiecał jedynie pomówić z Anną i wziąć propozycję mariażu jeszcze raz pod rozwagę.
— Myślisz, że jej Bóg każe mnie takim krewniakiem za odwrócenie się od niego? Czy to bogowie się mszczą?
— O kim mówisz, panie? — Nalał księciu wody do kufla.
— Witold coś knuje... — wstał, wskazując palcem w powietrzu. — A ja muszę być dwa kroki przed nim. Każ poszukać Skirgiełły. Muszę z nim mówić.
***
Długo czekać nie musiał na odpowiedź, gdyż od razu ktoś księciu doniósł, że starszy Olgierdowicz przekroczył bramy zamku.
Sam jednak nim miał pomówić z bratem, postanowił sprawdzić co u Jadwigi. Był pewien, że zaniemogła jak Oleńka, która była jeszcze w łożu, ale przekonał się, że jego żona mocną ma głowę.
Szedł korytarzem, gdy spostrzegł, iż drzwi do komnaty jego żony są otwarte i żadnej dwórki nie było widać w oddali.
Słysząc głosy, które znajome mu się wydały podszedł bliżej.
— ... Za Jogailę, matkę i każdego z mych braci i sióstr. I za Litwę.
Przystanął w pół kroku, domyślając się ich to słowa jego brata, ale nie zamierzał wchodzić od razu. Pomyślał, być może błędnie, iż jego żona ukarać chce jego pijaństwo, zmuszając do odmówienia modlitw wi intencji tych, których przed chwilą wskazał jego starszy brat.
Poczuł satysfakcję i nawet uśmiechnął się w duchu. I jakieś nieznajome ciepło, będąc świadkiem jak jego żona wspiera duchowo Skirgiełłę. Miał nadzieję, że jej pokora mu do rozumu przemówi, bo on nie wiedział już co miałby mu rzec. Początkowo zły był na niego, że na uczcie się nie zjawił, ale teraz złość na niego mu przeszła.
— Dlatego ci ufam książę. I wiem, że powiesz mi prawdę.
Zmrużył oczy, przyciskając się bliżej ściany. Nie wiedząc dlaczego, szczękę zacisnął i poczuł, jakby ktoś mu coś zabrał, a przecież nie miał powodu tak sądzić. Bo niczego w tych słowach nie było niewłaściwego, a jednak zazdrość mu ścisnęła trzewia.
Może dlatego, iż bardziej godny zaufania królewny jego brat się okazał, ale nie był temu aż tak dziw, bo przecież on sam Skirgielle ufał jak nikomu innemu, więc nie mógł winić Jadwigi, że i jej zaufanie zyskał. Bardziej zaczął się zastanawiać o jakiej prawdzie mówiła Jadwiga.
— Kim jest niewiasta, którą odwiedza mój mąż?
Słysząc to zapytanie serce mu do gardła podskoczyło i wpadł do komnaty w szybkich krokach.
Zobaczył Jadwigę stojącą w przyzwoitej odległości od jego brata z dłońmi założonymi przed siebie. Skirgiełło zaś zrobił zaskoczoną minę, jakby mu kto kufel piwa sprzed nosa zabrał i patrzył na niego bez słowa. Pierwszym co wielki kniaź spostrzegł to nie piękną suknię Jadwigi, z szarego sukna, tylko brak dwórek przy jego żonie.
— Drzwi pomyliłeś? — zapytał brata przyjaźnie, choć dało się wyczuć niezadowolenie, a ten minę zrobił, jakby miał zaraz oddać łeb pod topór. — Zostaw nas — poprosił, patrząc na Jadwigę.
Ona również oka z niego nie spuszczała. Doskonale wiedziała, iż słyszał o czym mówili, zanim im tak nagle przerwał, czego jedynie Skirgiełło nie był świadom.
Drzwi się za nimi zamknęły, ale jego żona ciągle stała prosto, jak cięciwa łuku.
— Nie za wcześnie na katechezę, kiedy głowa jeszcze nie zdążyła wytrzeźwieć? — zapytał, umyślnie zmieniając temat.
— Na prawdę nigdy nie jest za wcześnie — odpowiedziała i miał wrażenie, że przeszywa go spojrzeniem, jakby dosięgła miecza.
Odwróciła się od księcia i temu pozostał widok jedynie na jej plecy i długie, spływające po nich włosy, na które przypadkowo padł słoneczny refleks. On sam za to poczuł się jak drobinki kurzu, które obojętnie koło nich przefrunęły, niegodne, aby ich dotknąć.
— To nie tak, pani — powiedział miękkim głosem, bo wstyd poczuł i złość, ale tym razem na siebie.
Odwróciła się gwałtownie. Spojrzała na niego srogim wzrokiem, którego u niej wcześniej nie widział i aż przeszedł go chłód.
— Nie mnie się winieneś tłumaczyć, książę. Tylko Panu Bogu.
Na Perkuna!, miał ochotę wykrzyknąć. Przecie nie ma z czego. I to, co ona nazywa sumieniem, ma czyste.
— A twój Bóg wpierw słucha, czy karze? — zapytał ostrzej, choć nie powinien, bo jakby drewna do palącego się ognia dorzucił.
Widział po żonie, iż drży w środku, dłonie kurczowo zaciska na sobie. Domyślając się, że złość nią kieruje, postanowił bardziej panować nad swoim zniecierpliwieniem.
Hańba wielka by ją okryła, gdyby wyszło na jaw, że po ślubie z Jadwigą spędza noce poza zamkiem i to w łożu pogańskiej wiedźmy. Jemu także chrześcijański świat by takiej zniewagi nie wybaczył, więc musiał przekonać Andegawenkę, aby przestała wątpić w jego wierność. Nie cudzołożył z nikim przecie i chciał, aby Jadwiga tą prawdę dostrzegła i nie słuchała złych języków.
Spuścił skruszony głowę.
— Ta niewiasta, pani... — Rękę oderwała od brzucha, jakby chciała ją w górę unieść, ale szybko się opanowała. — To litewska kapłanka. Związana z domem Olgierdowiczów.
Jego słowa pozostały bez echa na twarzy córki Ludwika. Jakby nie takich wyjaśnień się spodziewała albo ją w ogóle nie obeszły i tylko patrzyła gdzieś w bok, byle nie na niego. Spróbował więc inaczej zawalczyć o jej uwagę.
— Słyszałaś pani jak powstało Wilno?
Jeśli pytanie to zaciekawiło Jadwigę, nie okazała mu tego. Stała bez słowa, jakby tylko czekała, aż opuści jej komnatę. On spojrzał na nieruchomą twarz Jadwigi, a pod jego wpływem głowę lekko uniosła i zajrzała głęboko w oczy litewskiego księcia.
— Tuż przed założeniem Wilna dziad Giedymin polował w lasach w dolinie Świntoroga, tu nad Wilią i spłynął na niego sen. Wyśnił, iż za dnia pokonał tura, a w nocy zaś przyszedł do niego żelazny wilk. A wycie miał tak potężne, jakby sto wilków naraz wyło. Wówczas poprosił kapłana... — zaakcentował. — Lizdejkę o jego objaśnienie. Rzekł mu wówczas, iż żelazny wilk oznacza miasto, nie do zdobycia, a wycie wilka sławę, którą ono zdobędzie, kiedy je wzniesie.
— Piękna to opowieść, ale pozwól, panie, że odwiedzę teraz twą siostrę — mówiąc to, spuściła wzrok.
Westchnął i podszedł bliżej niepocieszonej żony.
— Mam sny — powiedział szczerze. — Od dawna.
Uniosła głowę a w jej oczach spostrzegł zaskoczenie.
Jaką miał ochotę wówczas dotknąć dłonią jej gładkiego lica i sam tej potrzeby nie mógł zrozumieć. Zrobiłby to, gdyby porywu serca nie zwalczył rozumiem.
— Nie rozumiem ich... — dodał dla objaśnienia, marszcząc czoło.
— Dlatego to Panu Naszemu powierzamy nasze troski. To On nami kieruje, nie nocne mary.
— Sen mara — Bóg wiara. Czyż nie? — Uśmiechnął się kącikiem ust.
Na twarzy Jadwigi również zagościł delikatny uśmiech. Jeśli mu uwierzyła, to był najlepszy sposób, aby mu to okazać.
— Pozwolisz, Jadwigo, że cię odprowadzę? — dodał, a jego ton mimowolnie łagodniejszy się stał, kiedy do niej mówił.
Miał już ująć dłoń stojącej obok niego niewiasty, myśląc, że znów ułożył sprawy między nimi, kiedy jego małżonka odwróciła się ponownie i zaczęła się przechadzać po komnacie, nie patrząc na niego.
— Skoro, książe, tak chętnie korzystasz z leśnego powietrza po nocach, pozwolisz i ja dzisiaj wybiorę się na przejażdżkę po wileńskiej knei. Bądź jednak pewny, że nie będę ubijać tura ani słuchać nawoływania wilka.
Książę litewski zbladł i został bez słowa.
Jadwiga
Komnaty wielkiej księżnej.
Jadwiga siedziała na kilku poduszkach, zanim zaprosiła do środka swoją ochmistrzynię Dragę. Włosy Margit upięła jej z tyłu w warkocz, w który wplotła siateczkę ze złotej nici. Chciała bowiem dzisiaj wyglądać dostojnie, a nie jak łagodne dziewczę.
Kiedy drzwi komnaty uchylono przed pulchną ochmistrzynią, zmierzała do środka powolnym krokiem, wpatrzona w księżną i obie jej dwórki stojące po obu stronach krzesła.
Sama była ochrzczona w wierze prawosławnej imieniem Katarzyna, ale się nim nie posługiwała i nawet zapisać by go nie potrafiła. Teraz jednak miała ochotę się przeżegnać, bojąc się, że czym swojej pani uchybiła i ta wyrzuci ją z zamku. A przecie lepszej posady nie znajdzie, wdową jest i jeszcze dzieci ma do odchowania.
Kiedy drzwi się za nią zamknęły, zlękła się, jakby żywa stąd miała nie wyjść. Musiała sobie przypomnieć, że jej pani jest gorliwą chrześcijanką, która nie pozwoliła myszołapom myszy ubić. Dopiero teraz się uspokoiła.
— Pani. — Ukłoniła się, bo zawsze królewna Jadwiga jak wśród służby o niej mówiono, majestatem przewyższała i samego króla.
Choć żadnego króla na oczy Draga nigdy nie widziała, ale jeśli by jej dane było, tak by sobie go wyobrażała.
— Wezwałam cię w pilnej sprawie — przemówiła w końcu poważnym tonem a twarze Margit i Ezsebet były tak samo skupione jak księżnej.
Ukłoniła się jeszcze raz niezdarnie i czekała na słowa Jadwigi.
— Wiernie mi służysz. Dlatego i teraz chcę prosić cię o szczerość.
— Zawsze, pani. Czy służebne w czymś zawiniły?
— Sprawa jest bardziej... delikatna. Podejdź bliżej — poprosiła.
Ochmistrzyni posłusznie wykonała polecenie ze spuszczonym pokornie wzrokiem w podłogę.
— Chcę usłyszeć od ciebie, co wiesz o litewskiej kapłance, którą wczoraj widziano na zamku.
Draga pochwyciła spojrzenie Margit, ale nie miała gdzie szukać pomocy.
— Pani miłościwa... — Zaczęła się jąkać.
Przecie każdy na zamku wiedział kim była niewiasta co ciągle z kapturem chodzi po zamku i chyłkiem się wymyka. Nikt nigdy nie wie jak do niego weszła i jak udało jej się opuścić zamkowe mury.
Wiedziano za to dobrze, że wielki książę nie tylko po wróżby do niej chodził.
— Mówże wreszcie, niewiasto — ponagliła ją Margit, ale Jadwiga uniosła rękę w górę w teatralnym geście, jaki miała wyćwiczony od dziecka.
— Mówią o niej, że to... — Wzięła głębszy oddech. — ... wiedźma wielkiego księcia, pani.
Jadwidze krew zaszumiała w uszach, ale minę zachowała niewzruszoną. Nauczono ją przecie przyjmowania złych wieści z założoną maską na twarzy.
— Gdzie mieszka? — zapytała, nie mogąc zapanować nad drżeniem w głosie.
— W chacie w lesie. Ponoć w nocy oddaje się leśnym bogom, aby mieć dla księcia wróżby.
— A książę... Często u niej... bywał?
— Pani... Miej litość.
Spuściła wzrok i była gotowa paść do jej stóp i całować ciżmy swojej pani, aby ją od tej udręki opowiadania tych wszystkich okropnych rzeczy wybawiła.
— Mów! — Podniosła ton i stała się bardziej stanowcza.
Choć początkowo planowała jedynie spokojnie wypytać ochmistrzynie, która była mądrą kobietą i miała oczy dokoła głowy o sprawy księcia, teraz złość ją ogarnęła i paliła w środku. Może to ona ślepa była i głucha. I głupia jak gęś, myśląc, iż książę z uciech ciała nie korzystał, wykorzystując do tego inne niewiasty.
Zmarła królowa Aldona Anna Giedyminówna, która była ciotką Jogaily, też musiała przymykać oczy na zdrady króla Kazimierza. Ale czy ona będzie potrafiła? Duma i krew andegaweńska, która w niej wartko płynęła nie pozwalały przyjąć tej wieści spokojnie.
— Pani! — Padła przed księżną na kolana. — Niech mnie czyraki całe pokryją jak kłamię. Ale wielki książę od czasu ożenku z tobą pani z Raganą nie był widziany.
— Wstań... — Żal ją ogarnął, iż wprowadziła ochmistrzynię w takie strapienie.
Draga posłusznie wstała.
Jadwiga skinęła na sakiewkę i Erzsebet ją podała. Następnie przysunęła ją w kierunku kobiety.
— Pani... Nie mogę...
— Weź — poprosiła. — Kupisz dzieciom ciepłe odzienie na zimę.
Draga jeszcze długo się wahała, ale widząc, iż mogłaby urazić panią, przyjęła zapłatę. Sama też majętna nie była i nie pogardziła monetami.
— Mam jeszcze jedną prośbę — rzekła do ochmistrzyni na odchodne.
Tym razem podeszła do niej Erzsebet, która nie spuszczała z niej wzroku.
— Miej oczy i uszy otwarte — rzekła srogim tonem.
Ochmistrzyni posłusznie kiwnęła głową, dygnęła i opuściła komnatę jakby się paliło.
Gdyby o inną sprawę chodziło zapewne Jadwiga i jej dwórki wybuchłyby gromkim śmiechem. Teraz jedynie spojrzały po sobie i zachowały milczenie.
***
Stajnie książęce. Połowa czerwca 1386 roku.
Odkąd Jadwiga ponownie dosiadła Tristana w swoim nowym siodle nie posiadała się z radości. Ponieważ Jogaila ani zgody na jej przejażdżkę nie wyraził, ani też jej tego nie zakazał, postanowiła korzystać z nowego przywileju opuszczania zamku. Od ostatniej rozmowy z mężem regularnie korzystała z pięknej pogody na łonie natury i kiedy tylko mogła wybierała się do lasu.
Najpierw jednak musiała minąć bramy miasta.
Większy był ten wileński zamek niż początkowo sądziła Jadwiga, przybywając tu w środku zimy. Murowana twierdza z czerwonej cegły, z trzema basztami i wysokimi wałami obronnymi wzniesiona na górze, którą otaczało koryto Wilny przy ujściu do Wilii. U stóp góry nad Wilią zaś stał Zamek Dolny i mieszkanie książęce zwane Krzywym Grodem*. Tam również, między dwoma rzekami znajdował się porośnięty gęsto starożytnymi drzewami święty gaj, zwany doliną Świntoroga, w którym palił się Znicz, wieczny ogień, wyraz litewskiego kultu a także stała świątynia z mieszkaniami dla pogańskich kapłanów oraz osadzony na kamiennej podstawie posąg Perkuna, boga piorunów. Wokoło zaś wznosiły się zabudowania dolnego zamku, których mury zwieńczone były blankami i wieżami obok których w rzędzie powstały domy możniejszych bojarów.
Na dwór wielkiego księcia składało się kilka gmachów, w tym obszerny skarbiec i stajnie. Drewniane stajnie znajdowały się między górą zamkową i królewskim młynem. Między południem a zachodem zaś znajdowały się zbudowany z grubych murów dom z czterema wieżyczkami, obok której stała okrągła wieżą z cegły i kamienia. To z jej okna litewscy kapłani ogłaszali ludowi wileńskiemu swoje przepowiednie. Obwód Krzywego Grodu zaś otoczony został ostrokołem.
Z bramy zachodniej dolnego zamku wychodziła droga na dwa mosty na rzece Wilnie i strumieniu Wingier, która prowadziła do Kiernowa. Obok niej porastały poświęcone sosny i dęby, które Litwini otaczali czcią. Stamtąd jeszcze dwa inne ważne trakty prowadziły. Jeden z nich do Trok, gdzie na piaskach stał niski i drewniany franciszkański kościół i klasztor. Druga droga zaś za ruskim monasterem prowadziła na południe i rozchodziła się na trzy szlaki.
Oba zamki z kolei otaczało miasto o nierównej zabudowie, z drewnianymi domami, stojącymi na błotnistym podłożu, z których wydobywał się dym z palenisk, ułożone w kilka większych skupisk, które rozdzielały pola. A jeden dom od drugiego odgradzały płoty i ogródki. Dalej na południe od dolnego zamku zaś znajdowała się kupiecka część miasta. Był to duży plac w samym sercu miasta, na którym ustawione zostały kramy kupieckie odgrodzone parkanem przed najazdami krzyżackimi, zwany Krasnym Grodem.
Tak bardzo różniło się to od widoku rynku chociażby tego, który widziała w Krakowie, że zarazem fascynowało ją to i napawało smutkiem.
Tego dnia także do drogi gotowe były Margit i Erzsebet, ale ich koni jeszcze nie przyprowadzono. Dla Jadwigi, jakby czas się cofnął i znowu była na dziedzińcu w Budzie.
Wtem podszedł do nich bojar, prowadząc ze sobą dwa kare konie.
— Co tu robisz? — wyrwało się Margit, która na widok bojara pobladła i stała się nerwowa.
Sirputis, bo to on przyprowadził konie, ukłonił się damom pięknie i omijając spojrzenie dwórki, od razu rzekł do księżnej.
— Z rozkazu wielkiego księcia od dziś mam wam towarzyszyć, pani... — wytłumaczył.
— Ale my już mamy wartowników — odparła Jadwiga rzeczowo, spoglądając gniewnie na bojara, bo nie lubiła, gdy ktoś jej plany psuł i coś bez jej wiedzy narzucał.
— W lasach roi się od zbójców albo Krzyżaków. Bezpieczniej pani, bym pojechał z wami... Kniaź Jogaiła nalega.
Królewna namyśliła się chwilę, ale uznając, iż nic złego w tym nie było, by tym razem miały w pobliżu zaprawionego w bojach wojownika, kiwnęła głową na zgodę.
Nie umknęło jednak Jadwidze błagalne spojrzenie Margit, która uciekłaby stąd jak najdalej, byle tylko nie znosić zalotów bojara, który gołym okiem było widać, głowę stracił dla jej dwórki. Nie było jeszcze sposobności, a Jadwiga wcześniej nie chciała poruszać tematu drażliwej natury, ale obiecała sobie, iż w stosownej chwili wypyta swoją dawną opiekunkę jak się odnosi do awansów tego potężnego mężczyzny.
Sirputis pomógł najpierw dosiąść konia Erzsebet, która znacznie lepiej sobie w siodle radziła niż jej siostra, bo gdy przyszła na nią kolej, spojrzała niepewnie na zwierzę, ale bojar uniósł ją lekko, jakby kamyczek z ziemi podnosił i posadził na zwierzęciu.
Twarz Margit purpurowa się zrobiła.
Tak, na pewno wypyta o bojara.
***
Lasy wileńskie. Połowa czerwca 1386 roku.
Jadwiga i jej dwórki odpoczywały na kocu, ciesząc się z promieni słońca, które ciepłym blaskiem ogrzewały ich twarze, a lekki wiaterek rozwiewał ich włosy.
Pogoda wyjątkowo dopisywała, iż królewnie niemal przypomniało się to piękne lato w Zadarze, gdzie jeszcze będąc młodą panną przebywała na naukach, a w nielicznych chwilach wolnych od ksiąg i kazań Radlicy udawała się na brzeg, by popatrzeć na morze, ten olbrzymi pas wody, którego końca nie było widać. I zawsze się wtedy zastanawiała co jest po drugiej stronie.
Ale tutaj, wśród tych wysokich koron drzew porośniętych liśćmi; wśród lasów pachnących żywicą, sosną i zapachem natury, pośród szumu strumyka, który rzeźbił kamienne dno i mienił się w świetle dnia o wiele piękniej niż klejnoty w jej szkatułce... Otoczona śpiewem leśnych stworzeń, czuła się tak wspaniale. Tak jej było błogo.
Dziś jednak nie nad rzekę się wybrała, a nad jezioro wileńskie, o którym po drodze jej Sirputis opowiadał. A robił to tylko po to, by rozchmurzyć biedną Margit, której żadne rozmowy, nawet zabawne nie zajmowały, bo cały czas unikała wzroku woja.
Nawet teraz biedny bojar stał z boku, doglądając swojego konia, którego do pnia drzewa przywiązał i ognia w palenisku pilnował, bo lękał sie choćby lekko głowę przekręcić, by Margit krzywo na niego nie wejrzała.
Jadwiga jednak dobrze znała Margit, lepiej niż jej się wydawało, więc gdy ta myślała, że niczyjej uwagi nie skupia, oczami wodziła za swym bojarem, co Jadwiga doskonale widziała.
— Pięknie tu... i tak spokojnie. Jak nie Litwa — mruknęła rozmarzona Erzsebet, która beztrosko wiła wianek z kwiatów, jakie nazbierała na łące nieopodal jeziora.
— Tylko te muchy tak gryzą... — mruknęła markotna Margit.
Jadwiga posmutniała, bo co innego jej biedną przyjaciółkę gryzło niż jeziorne muchy, ale widząc pusty kosz, który obok niej stał, wpadła na sprytny pomysł jak by tu skłonić jej dwórkę do zwierzeń.
— Erzsebet... Mogłabyś nazbierać więcej tych kwiatów? Kosz pusty, a chciałabym je zabrać do zamku, przystroić komnatę...
Młodsza Lackfi posłała królewnie spojrzenie pełne niezrozumienia, bo na cóż księżnej takie polne zielsko, ale gdy ta przytaknęła niemal niezauważalnie, dwórka natychmiast pojęła o co ją jej pani prosi.
— To ja pójdę nazbierać tych kwiatów... — rzekła, wstając.
— Zabierz ze sobą Sirputisa — krzyknęła za nią Jadwiga. —Pomoże ci nieść kosz...
Gdy jej siostra nie patrzyła, Erzsebet szepnęła cicho imię bojara, jakby nie rozumiała na co mu on, ale posłusznie odeszła i podała wiklinowy kosz mężczyźnie.
— Wybacz Margit, że wcześniej nie zapytałam... — szepnęła, obdarzając swą dwórkę ciepłym uśmiechem. — To przez Sirputisa, prawda? Zakochałaś się...
Twarz starszej z sióstr Lackfi wykrzywił ból i jej oczy napełniły się łzami. Nie takie zachowanie spodziewała się ujrzeć królewna, gdy jej opiekunka wyzna jej wreszcie, że kogoś miłuje, więc i jej uśmiech powoli się wycofywał z ust.
— Ale to przecie nic złego. Miłowanie to piękne uczucie.
Margit na dół głowę spuściła.
— To nie przez nie te łzy...
— Uchybił ci w czymś? — spytała z przestrachem księżna, a gdy Margit zasłoniła ręką usta, by stłumić szloch, Jadwiga zamarła. — Czy on... Każę go natychmiast...
— Nie, pani! — przerwała jej i wyjaśniła szybko, by pohamować wzburzenie królewny. — On ma żonę!
Jadwiga przymrużyła powieki.
— I nie powiedział ci... — domyśliła się.
Kłamstwo Sirputisa jej samej księcia Jogaiłę i jego wiedźmę przywiodło i coś ją w sercu ukłuło, ale szybko swój własny żal schowała, by odnaleźć w sobie dobrą radę dla przyjaciółki. Jej była bardziej potrzebna, bo dobre serce Margit cierpiało z miłości, a ona przecie księcia nie miłowała...
— Ma żonę w Kiernowie i dorosłego syna, o którym z resztą słuch zaginął! A ja... Miłuje człowieka, który ma inną kobietę, jest wierutnym kłamcą i na dodatek poganinem — wykrzyczała w rozpaczy, od czego serce Jadwigi się ścisnęło z żalu.
Księżna chwyciła jej dłonie w swoje, by dodać otuchy swej dwórce, ale słów pocieszenia Bóg jakoś na nią nie zesłał. Mogła tylko patrzeć i współczuć...
— Pani... co ja mam robić?
— Margit, spokojnie... Może to Bóg zsyła ci ten dar miłowania, by otworzyć twą duszę na innych...
— Otworzyć moją duszę czy wysłać do piekła? — spytała z gniewem, ale jej głos się łamał z bezradności.
— Zaufaj miłosierdziu bożemu. On nie chce waszej krzywdy... — tłumaczyła, patrząc dwórce w oczy. — Może to... boży plan, by was połączyć i nawrócić Sirputisa na ścieżki Pana...
— Naprawdę tak myślisz, pani? — spytała Margit spokojniej.
Jadwiga rozpromieniła się i uśmiechnęła się pokrzepiająco.
— Póki co nie ulegaj Sirputisowi i poczekaj co wam los przyniesie.
Usta Margit drgnęły do uśmiechu, ale policzki wciąż jednak miała mokre od płaczu, który strumieniami lał się z jej oczu.
— Nie mogę pohamować łez, gdy o nim myślę... — szepnęła, wstydząc się okazywanej słabości. — Czy miłowanie właśnie tak wygląda? Czy zawsze tak boli?
Jadwiga umilkła, bo nie znała odpowiedzi na to pytanie. Jej miłość do Wilhelma była czysta, radosna, pełna śmiechu i dziecięcych figli, a dopiero po jego śmierci bolała. Ból jednak szybko zelżał i bywały dni, gdy zapominała, że w ogóle istniał. Ale czy to było prawdziwe miłowanie a nie dziecięca fantazja? Po tym, co tu widziała, jak patrzyła na tę dwójkę zakochanych i umęczonych wzajemnym uczuciem dusz; na to, jak jakaś siła ciągnie ich do siebie, choć oboje temu przeczą; aż wreszcie na to, jaka tęsknota ich rozdziera, gdy są oddaleni od siebie... to już taka pewna nie była.
— Wiem, co nam obu dobrze zrobi — Jadwiga się poderwała z kolan z figlarnym uśmiechem. — Rozwiąż suknię...
Margit wejrzała na nią z niezrozumieniem, ale odwiązała sznurki.
Wtem Jadwiga spuściła suknię z ramion, a materiał opadł na trawę jak niesiony wiatrem liść. Zaraz za nią giezło i ciżmy.
Pozbawiona odzienia księżna na boso zmierzała w stronę spokojnej tafli zarośniętego jeziorzyska.
— Jadwigo... To nierozsądne, by kąpać się w jeziorze! — wołała za nią Margit z brzegu. — Jeszcze nie było Świętego Ja...
Ale Jadwiga już była po pas we wodzie i uśmiechała się jak kiedyś, gdy udała jej się jakaś psota.
Jogaila
Lasy wileńskie nad jeziorem, 20 czerwca 1368 roku
Głowa wielkiego księcia, obolała i nabrzmiała od trosk, krzyżackich intryg i spraw bieżących potrzebowała chwili wytchnienia i odpoczynku.
A nigdzie się wielkiemu księciu tak dobrze nie odpoczywało jak w lasach pod Wilnem, gdzie niemal całe swe dziecięce lata u boku ojca spędził, na polowaniach czy przejażdżkach konnych, bo żadnej okazji by poza mury zamku wyjść młody książę nie przegapił. I nawet Skirgiełło nie raz się z niego naśmiewał, iż lepiej mu wśród wilków się chować jest niż w książęcych komnatach. Ale nawet dzieckiem będąc, wolał na łonie natury przebywać niż siedzieć w ciasnych, dusznych i zadymionych pokojach zamkowych, gdzie matka zmuszała go do nauki modlitw, a jakiś jej klecha do zapamiętywania liter pisma, które wyglądały jak narysowane patykiem na piasku wzory.
Tym razem jednak nie przed matką uciekał, a przed snami, jakie go w nocy nękały, wyciskając oddech z piersi i wybudziły dziś z krzykiem po raz kolejny.
A w śnie szedł wzdłuż komnaty tronowej, jakby izba nagle się wydłużyła. Gdy przystanął z niepokojem, serce mu go gardła podbiegło, bo zobaczył swoją własną głowę na tronie Giedymina, z oczami otwartymi, ale mętnymi i zastygłymi w chwili śmierci.
Zobaczył jak wielki ogień trawił całe Wilno, niszczył domostwa, zamieniając je w zgliszcza i popielisko. Jak ludzie uciekali w popłochu, tratując się i wrzeszcząc w niebogłosy, aż w końcu dymem się potruli i padali jak muchy.
Na końcu zaś Witolda z krwawiącym mieczem, który wyszedł zza jego pleców. Jogaila ruszyć się nie mógł ani nawet krzyknąć, gdy ten uniósł miecz i się na niego zamachnął...
Wtedy się budził.
Na samo wspomnienie dreszcz przechodził wzdłuż pleców księcia. By umysł oczyścić, zdecydował się na samotną przejażdżkę z najwierniejszymi wojami i nawet nikomu o tym na zamku nie wspomniał, by choć na chwilę pobyć z dala od ludzi, którzy nie było dnia ani nocy, by czegoś od niego nie chcieli.
Książę poklepał konia po grzbiecie i odszedł od miejsca postoju, by w końcu zażyć świeżego powietrza.
Przystanął z zamkniętymi oczami, nosem podciągnął, a w jego nozdrza uderzył ukochany zapach lasu i wolności. I spokój go ogarnął, jakby wszystkie sępy, które krążyły mu nad głową nagle odfrunęły.
Uniósł głowę wysoko i uśmiechnął się sam do siebie, dziękując bogom leśnym za dobrodziejstwa, jakimi go dziś w swej dobroci obdarowały. Zasłuchany w śpiew ptaków, oddychał miarowo, a jego pierś uniosła się rytmicznie.
Wtem rozpoznał głos słowika, który zawsze go fascynował swym pięknem. Pamiętał, jak mając zaledwie dziesięć wiosen szedł przez gęsty bór, gdy nagle spostrzegł jednego na gałęzi. Chciał mu się z bliska przyjrzeć. Kroczył powoli, stawiał kroki najciszej jak potrafił, by go nie spłoszyć. Wtedy łepek w jego stronę odwrócił i odleciał. Mały książę oczami za nim powiódł, by go w locie jeszcze chwilę podziwiać dokładnie w chwili, gdy strzała leciała w jego stronę. Zdążył uskoczyć nim ojciec krzyknął "Jogaila", a stary wuj Kiejstut ubił krzyżowca swoją strzałą z naprzeciwka.
Wtedy jeszcze tego nie pojmował, bo za młody był i umysł miał jeszcze nie ten, ale dziś już wiedział, że mały ptaszek uchronił go tamtego dnia od śmierci.
Teraz podobnego ratunku w swym przyjacielu szukał i podążył za głosem słowika w stronę, z której dobiegał jego cudny śpiew. Maszerował przez leśną głuszę, którą przerywał jedynie oddech księcia, bo potrafił poruszać się po lesie bezszelestnie. Szedł za głosem, jak za nawoływaniem matki, która go wzywała.
Zatrzymał sie dopiero, gdy oślepił go blask. Zamrugał kilka razy i spostrzegł, że znalazł się nad taflą wody. I zapewne odszedłby, nie zakłócając niczyjego spokoju, gdyby nie ten widok, jaki nagle mu wyrósł przed oczyma.
Książę przystanął i z wrażenia oniemiał.
W wodzie ujrzał niewiastę. Naga była. Pasma jej długich, ciemnych włosów spływały z odkrytych ramion na jej plecy i kończyły się na linii jej wąskiej miednicy.
Książę śmiało powiódł spojrzeniem niżej, a gdy młode, jędrne pośladki niewieście ujrzał i długie nogi, poczuł wybuch gorąca pod kaftanem. Serce mu załomotało, bo nawet stąd dojrzał, jak promienie letniego słońca tańczyły po jej alabastrowej skórze, gładkiej jak jedwab, jakby składały na niej pocałunki. I sam zamarzył, by jej choć raz dotknąć i pieścić między palcami.
Czy tak wygląda rusałka, która wodzi młodzieńców na pokuszenie i wciąga w ciemną, bezdenną toń? Jeśli tak, na Perkuna, wszedłby za nią w najczarniejsze głębiny. Nie widział jej twarzy, bo tyłem do niego stała, ale pewny był, że widoku jej lica nigdy nie zapomni. Bo czuł, że już gdzieś ją widział. Ale czy to było możliwe?
Czyżby to była ona? Ta jedyna, która jest mu przeznaczona? Poczuł bowiem mocne drgnięcie w sercu, jakby wyrywało się właśnie do niej. Do tej wodnej rusałki, którą pokochał, choć imienia jej nie znał. Czy to na nią miał właśnie czekać?
Książę Jogaiła stał w miejscu, będąc pod urokiem tego dziewczęcia i błagał wszystkich swych bogów, by pozwolili mu ujrzeć jej twarz. I w brzuchu księcia, jakby rój pszczół się zagnieździł i kąsał od środka, byle z wnętrza wyfrunąć. Niecierpliwy czasem był i raptowny, to prawda, ale nie zniósłby, gdyby go bogowie teraz pokarali i zabrali mu taki widok z oczu.
Wtem dziewczę głowę odwróciło, jakby błagalne myśli księcia swobodnie popłynęły i nawet ona je usłyszała.
I już nie nieznajoma przed nim stała, co...
— Jadwigo, wróć! Woda dziś zimna!
Niemożliwe, na Perkuna...
Tajemniczą panią jeziora była jego żona, Jadwiga. Jadwiga, której piękno ujrzał już w pierwszej chwili, gdy ją zobaczył tamtego mroźnego dnia. Ale czy to teraz ta sama niewiasta przed nim stała? To zlęknione, niepewne pachole?
Przyjrzał się Jadwidze dokładniej, jakby nagle ją po raz pierwszy ujrzał, ale oczom już swym nie ufał. Jej nagiemu ciału, które zazwyczaj koszulą zakrywała lub wciskała w te swoje ciemne stroje, jak w pancerz. Jej włosom naturalnie poskręcanym od wody i wijącym się na wietrze. A wtedy całkiem się odwróciła i serce księcia zamarło, a potem zaczęło bić jak szalone.
Nieświadoma obecności księcia, Jadwiga bez wstydu wyszła na brzeg prosto pod wyciągnięte płótno, którym ją okryto. I być może powinien oczy swe na chwilę przymrużyć, ale nie żałował, że miał je otwarte i chyba głupcem by był, gdyby je zamknął. Bo na widok jej piersi drobnych, płaskiego brzucha, zwieńczonego biodrami i kobiecym łonem, odetchnął ciężko.
Zaklął cicho po litewsku. Bowiem nie dziecko poślubił, jak naiwnie w swych sądach utrzymywał, a w pełni rozwiniętą, młodą i niebywale urodziwą niewiastę.
Niewiastę, którą chciałby mieć.
I nagle poczuł dreszcz i tak silne go wzięło pożądanie, że z trudem w miejscu wystał. Wyszedł i niechcący nadepnął na gałąź, która pod ciężarem jego buta się załamała.
A wtedy Jadwiga, ubrana w koszulinę, go spostrzegła.
Jadwiga
Lasy wileńskie nad jeziorem, 20 czerwca 1368 roku
Jadwidze serce do gardła podeszło, gdy usłyszała trzask gałęzi w kniei, bo pomyślała, że to jacyś zbóje zaraz ich napadną. A jeszcze większe ją ogarnęło przerażenie, gdy ujrzała przed sobą własnego męża, odzianego w płaszcz podróżny.
Książę oka z niej nie spuszczał, gdy podchodził bliżej.
Czyżby ją śledził i kazał natychmiast powrócić z nim na zamek? Przecie zgodził się, by mogła opuszczać mury i nawet dał jej Sirputisa, jednego z najlepszych bojarów, by jej strzegł. Miała już nawet o to zapytać, ale wzrok księcia ją powstrzymał.
Bo patrzył na nią tak... jak jeszcze nigdy. Inaczej. Skupiał wzrok na jej twarzy, od czego księżnej serce zaczęło bić szybciej, a jego oczy płonęły jak pochodnie i to w biały dzień.
— Odejdź... — mruknął do Margit, ale Jadwiga kiepsko go usłyszała i jakoś z oddali, choć stał parę kroków od niej.
— Panie...
— Nie słyszałaś? — Ton głosu miał ostry, naglący i nieznoszący sprzeciwu.
Jadwiga przełknęła ślinę ze strachu. Ale gdy odwzajemniała spojrzenie księcia, nie było w nim widać złości. Coś mrocznego i dzikiego kryło się w jego spojrzeniu, ale... nie bała się.
Tylko dlaczego serce jej nie słuchało i biło tak mocno?
Książę zaczął się zbliżać, a z każdym niespiesznym krokiem oddech Jadwigi gasł, jakby jej mąż kradł jej sprzed nosa powietrze. To uczucie było intensywne i obce dla niej. Ale całkiem przyjemne.
Myślała, że książę stanie naprzeciw niej, bo ma jej coś do powiedzenia, ale nie zatrzymał się w należytej odległości. Tak blisko stanął, iż poczuła jego zapach: mieszankę leśnych nut z czymś, co Jadwiga nawet nie potrafiła nazwać, a co kojarzyło jej się tylko z nim.
Próbowała udać, iż bliskość męża nie zrobiła na niej wrażenia, ale tak nie było, bo niewiele pamiętała z ich nocy poślubnej. Podobnie jak teraz stali, ale inaczej to wtedy odczuwała. Na pewno nie zapamiętała, że traciła oddech, a jej język stanął kołkiem, choć wiele słów cisnęło jej się na usta.
Książę też nic nie mówił, czym jeszcze bardziej ją zdenerwował. Bo to zdenerwowanie, które nią zawładnęło sprawiało, iż ciało nie słuchało głowy i myśli z niej uciekały. Sama chciała umknąć od tego wzroku, głębokiego i parzącego jak rozgrzane żelazo, jak gdyby jej skórę przypiekał. Czuła się, jakby naga przed księciem stała, a przecież miała na sobie koszulę.
Wtedy jej dłoń ujął. Wziął sobie w obie ręce i nawet nie spytał, czy mu na to pozwala. Jego długie palce oplotły jej szczupłą rękę, ogrzewając ją swoim ciepłem bardziej niż gorejące słońce.
Na policzkach Jadwigi jeszcze większe piekące rumieńce wyskoczyły i w duchu się skarciła, że się tak wstydem oblała, jak byle młódka co dotyku mężczyzny nie zna. Książę Jogaiła na szczęście, skupiony na jej dłoni, którą w palcach obracał, niczego nie dostrzegł. Pochylił się za to i złożył na wierzchu jej dłoni długi pocałunek z oczami przymkniętymi.
Księżna wciągnęła powietrze, bo choć nacisk jego warg na skórze znała wcześniej, bo często na znak szacunku tak czynił, te delikatne muśnięcie było inne niż wtedy. I deszcz ją po plecach przeszedł, jakby znów w tej lodowatej wodzie się znalazła.
Wtedy książę Jogaiła puścił dłoń żony, by zaraz potem chwycić ją za podbródek i unieść w górę. Przysunął się, jakby za mało jej przy nim było i chciał koło niej się znaleźć jak mężczyzna z kobietą tylko mogą. I ona tę potrzebę odczuwała wyraźniej, choć do teraz pojęcia nie miała jak to jest pragnąć by być koło mężczyzny jak blisko.
Czy o tym uczuciu rozpisywali się pisarze i wielcy poeci? O tym drżeniu serca niczym trzepotanie skrzydeł, mocnym porywie jak targnięcie wiatru, miłosnym uniesieniu, co człowieka żarem w środku wypełnia bardziej niż niebo czerwienią o zachodzie?
Młoda Andegawenka czuła bowiem jak jej serce szalało, jakby jej chciało z piersi wyskoczyć. A gdy patrzyła w te oczy ciemne jak noc i śmiałe, oddech jej przyśpieszał, to znów go jej zaczynało brakować. A im dłużej tak stali, tym większa tęsknota za nieznanym ją ogarniała.
Litewski książę oczu od niej nie odrywając, jak żeglarz co za światłem latarni podąża, pochylił się i zetknął ich czoła.
Jadwiga zamknęła oczy, czekając na pocałunek.
— Jadwigo... — szepnął z oczami przymrużonymi, z ustami przy jej ustach, a jego ciepły oddech osiadł na jej rzęsach.
Ciche westchnienie wydostało się z gardła księżnej.
Czy to tu, w tej leśnej gęstwinie, wśród śpiewu ptaków i szumu wody, pozna jak to mężczyzna całuje wybrankę? I czy on będzie wiedzieć, iż nigdy wcześniej nikt tego z nią nie robił?
Tyle pytań w jej głowie narosło, tyle lęków wszelakich i chciała je wszystkie tym jednym pocałunkiem wymazać. I gdy już myślała, iż książę jej tego dostarczy, gdy on odsunął się z jękiem.
Otworzyła oczy jeszcze bardziej niepewna i zlękniona myślą, iż czymś do siebie męża zraziła, bo gdy spojrzała na niego, twarz miał wykrzywioną bólem.
Odszedł nagle, wymijając ją, jakby mu stopy kto żeliwem przypalił i nawet nie wejrzał na nią.
— Jogaiła... — szepnęła, ale tylko do siebie, bo mąż jej błagalnego nawoływania nie słyszał.
***
Zamek w Wilnie, Pogańskie Święto Rosy, poranek 23 czerwca 1368 roku
Księżna przez sen się uśmiechała, gdy o poranku jeszcze nawet pierwsze promyki słońca przez zamkowe okno nie zaglądały. Otworzyła oczy nieśpiesznie, jakby w tej cudownej krainie chciała pozostać, ale sen w końcu się urwał i odpłynął co przyjęła z niechęcią.
Zamrugała, podniosła się na łożu i rękę do ust przywiodła, jakby na jawie smak ust chciała sobie przypomnieć, co tylko w snach było jej dane skosztować.
Z rozrzewnieniem i nostalgią wspominała tamten moment, bo choć pragnęła wtenczas, by książę Jogaiła ją pocałował, pożałowała później swych grzesznych myśli. Bo czy pragnąc w ten sposób innego mężczyzny nie złamała przysięgi danej Wilhelmowi i nie zdradziła uczucia do niego?
Przyrzekła przecie nad jego grobem, że myśli jej nigdy do innego nie ulecą, a jej usta szczerze nie poddadzą się ustom obcemu. Tylko dlaczego na myśl o niewinnych pieszczotach, Wilhelm już nie był pierwszym, który stawał jej przed oczami?
— Pani... księżniczka Aleksandra nalega na posłuchanie — usłyszała przez drzwi swej komnaty głos służki.
Jadwiga nie zdążyła wyjść z pościeli, gdy siostra jej męża weszła do komnaty. Nie byłoby w tym nic wstydliwego, bo ostatnio często do jej osobistych komnat zaglądała, gdyby nie to, iż ona również nie miała na sobie dziennego odzienia, tylko samą koszulę nocną.
— Pospiesz się księżno, słońce niedługo wstanie... — rzekła i pociągnęła ją za rękę, a jej długi, jasny warkocz spadł na ramię.
— Na co? — spytała Andegawenka, bo o ile ją pamięć nie zawiodła, nie działo sie dziś na zamku nic ważnego, a już na pewno nie takiego, co z łoża wyciąga siłą przed świtem.
— Dziś czas Kupoles. Bogini roślin i mądrych kobiet... — odparła radośnie Aleksandra, ale widząc nietęgą minę królewny węgierskiej, dodała z delikatnym uśmiechem: — Nie lękaj się, pani. To nic złego. Litwini czczą rosę, modlą się o urodzaj i dobre wróżby dla panien. Bo czy Bóg nie stworzył ziemi i roślin, by człowiek uczynił ją sobie poddaną, zaludnił ją i czerpał z niej plony?
Jadwiga posłała księżnej blady uśmiech i uścisnęła jej dłonie.
Księżniczka Aleksandra, wszystkie siostry księcia i reszta chętnych panien zaprowadziły wielką księżną na pola nieopodal zamku, wszystkie na boso, ubrane tak samo, w biel i zwiewne koszule, a ich warkocze mieniły się o brzasku jak kłosy pszenicy, w którą właśnie wchodziły. Zaczęły tańczyć i śpiewać wśród łanów zboża, na której krople porannej rosy jeszcze się ostały i skapywały na miękką glebę. Ocierały się i obracały w tańcu, aż wkrótce same miały warkocze zroszone wodą. A ich pogodne pieśni i niewinne dziewczęce śmiechy zakłócały ciszę wyglądającego nieśmiało zza horyzontu słońca.
I choć Jadwiga próbowała myśleć o tym zwyczaju, jak o czczeniu obcych bogów, niczego złego w radosnym witaniu poranka nie zobaczyła, więc gdy roześmiana Maria zaprosiła ją do koła, by wspólnie się mogły radować, królewna nie zaprotestowała.
Starsza z sióstr księcia, Maria, szepnęła jej na ucho, iż rosa w tym jedynym dniu ma szczególne lecznicze właściwości, a wróżba wiązała się z nią taka, iż po obmyciu się w niej powinny znów spać iść, by ujrzeć twarz przyszłego męża. Jadwiga we wróżby nie wierzyła, ale odkąd dowiedziała się, że jej mąż taką wiarę w nich pokłada, postanowiła bliżej się z nimi zaznajomić.
Potem wspólnie kwiaty na polu zbierały, ale tylko te kwitnące na żółto bądź niebiesko, z których niezamężne niewiasty plotły wianki, śpiewając przy tym radośnie. Andegawenka pomyślała wówczas o swych dwórkach, które pięknie w takich bukietach na głowach by wyglądały, ale nie chciała by czyniły coś wbrew sobie, dlatego zmuszać ich do przestrzegania litewskich obyczajów nie zamierzała.
Gdy wróciły na zamek, Maria z Oleńką opowiedziały jej o reszcie tradycyjnych obrządków, więc księżna zgodziła się i w nich uczestniczyć. Gdy przyszła pora i zapadał zmrok, udała się wraz z dworskimi dziewczętami w wyznaczone miejsce, zwane świętym gajem.
A tam już wielki stóg stał na kurhanie, żerdź obrzędowa ze zboża i gałęzi. A wszystko to związane było z kultem dwóch świętych żywiołów - ognia i wody. Ognia poprzez palenie ognisk, które miały wiedźmy, demony i złe moce odstraszać. Wody, poprzez puszczanie wianków przez młode niewiasty, co zwiastowało szczęśliwe zamążpójście bądź skazywało na staropanieństwo.
Miejscowa ludność powoli gromadziła się wokół mniejszych ognisk, z których unosił się zapach ziół. Maszerowała w korowodach, niosąc zapalone świece i pochodnie oraz podśpiewując litewskie pieśni. Młode panny w białych sukniach, które na tle pogłębiającej się ciemności kontrastowały, miały na głowach wianki z litewskich ziół i polnych kwiatów, a kawalerowie korony z liści dębu.
Jadwiga spoglądała na to wszystko z podziwem, którego w sobie stłumić nie zdołała. Piękne się to córce króla, wychowanej na osławionym węgierskim dworze wydało i tak pełne magii, choć różniło się od tego, co znała i niewiele miało wspólnego ze sławieniem imienia bożego, jak to czynią chrześcijanie.
"Boże", pomyślała Jadwiga. "Wybacz, jeśli grzeszę, ale jeśli w niczym ci nie uchybiłam, proszę spełnij to, co tak pokornie ciebie przyszli prosić, choć słów właściwych nie znają".
Nigdzie tylko swego męża nie widziała ani księcia Skirgiełło, jeno młodszych braci książąt, którzy już wokół panien zaczęli krążyć, bo najchętniej już by wianki z ich głów zdarli i puścili z łagodnym nurtem Wilii.
— Gdzie mój małżonek? — spytała Jadwiga Oleńkę, która jej na krok nie odstępowała, jak z resztą siostry Lackfi, które uparły się, że pójdą tam, gdzie ich pani. I nawet założyły wianki.
— Obchodzi pola z płonącymi żagwiami — wyjaśniła. — To pomaga w dojrzewaniu zboża.
Niespotykane to było, jak ochrzczona przez gorliwą chrześcijankę księżniczka z takim spokojem w sercu łączyła oba wierzenia i nie uznawała praktyk ojca za zastałe, niezgodne z tym, co na katechezie ją zapewne uczono. Jadwiga się zastanawiała czy i jej uda się wiarę jej ludu w pełni zaakceptować, jeśli nie uda jej się nakłonić księcia do chrztu za jej życia. Bo cóż pocznie, jeśli książę uprze się, iż wiary nie zmieni? Jakoś będzie musiała żyć z tym ludem i ich obrzędami, a swej wiary w Boga strzec przed zwątpieniem.
Wtem nagle usłyszeli tętent kopyt i Jadwiga spostrzegła księcia Jogaiłę na swym ulubionym rumaku. Myślała, iż przywykła do jego widoku, wszak niewiele go widziała od tamtej chwili nad jeziorem, ale gdy ledwie na niego wejrzała, znów serce jej zabiło szybciej.
Książę zszedł z konia, gdy ten jeszcze był w ruchu, a za jego plecami wyrósł jego brat oraz książę Witold i kilku innych mężczyzn. Jednego z nich Jadwiga rozpoznała, bo był to kapłan, ale znacznie młodszy od tego, który wykrzykiwał wtedy groźby pod kościołem.
Wnet obok księcia zaroiło się od sług, który podali książętom pochodnię. Obaj podeszli do wysokiego słupa i poczekali na resztę swych braci. Wszyscy Olgierdowicze stanęli w okręgu, jak równy z równym, z uniesionymi wstęgami ognia i na znak wielkiego księcia podpalili żerdź. Ogień buchnął wysoko w górę, rozświetlając twarze książąt.
Gdy Jadwiga obserwowała w milczeniu jak języki ognia tańczyły w palenisku, jej oczy wyszły na spotkanie z oczami jej męża. Stali bez ruchu, patrząc na siebie, ale to księżna pierwsza głowę odwróciła i tym razem to ona odeszła.
***
Gdy kapłan kilka razy obszedł palący się stos, szepcząc swe modły, których Jadwiga słuchać już nie chciała, rozpoczęły się radosne tańce, śpiewy i skoki przez ogniska. Jadwiga nie brała udziału w zbiorowych tańcach wokół ognia, tylko siedziała na skórach razem z innymi dworskimi paniami wokół paleniska. Panowie mieli własne kilka metrów dalej.
Potem przyszedł czas na najważniejszą część obrządków. Kawalerowie oraz niezamężne niewiasty pochodzili z wieńcami z płonącą świecą w środku i kładli je na wodę.
— Pani... możemy? — spytała Erzsebet, która dzisiejszej nocy była jakaś odmieniona, jakby i na nią spłynął radosny nastrój.
Jej oczy jaśniały, a twarz miała rozpromienioną.
— Idźcie... — rzekła z przyjaznym uśmiechem.
Gdy młodsza z sióstr ciągnęła starszą nad brzeg rzeki, Jadwiga w ciszy obserwowała poczynania młodych Olgierdówień, które po kolei pochylały się nad strumykiem i puszczały własne wianki. Ten najmłodszej Jadwigi, jej imienniczki, popłynął daleko, ale zaplątał się w zaroślach i zatonął. Młodziutka dziewczyna pobiegła z płaczem, bo wedle zwyczaju, znaczyło to, iż nie dla niej słodycz małżeństwa i starą panną zostanie. Wianek Aleksandry popłynął daleko i kilku bojarów rzuciło się do wody, by go pochwycić, ale nurt był wartki i go zabrał. Tak jak ten Erzsebet, na co młoda panna Lacki zachichotała.
Gdy przyszła kolej Margit, ktoś ją za rękę chwycił i ku sobie przyciągnął. Zerwał z jej głowy wianek, przez co ten ze świecą, jaki w rękach trzymała upadł obok jej stóp. Dopiero po chwili księżna rozpoznała w mężczyźnie bojara Sirputisa, bo Margit z uśmiechem dała się mu prowadzić ku pniu drzewa, o który ją oparł, a następnie pocałował.
Jadwiga miała nadzieję, że Margit, która jej od zawsze towarzyszyła, posłucha jej dobrej rady i nawet w tym dniu szczególnym, kiedy wstyd i dobre obyczaje na chwilę znikają, nie pozwoli litewskiemu wojowi na zbyt wielką śmiałość. Źle by się z tym czuła, gdyby i ona przez jej wybory zapłaciła słono.
Księżna wstała z klęczek, bo przy ogniu źle jej się odpoczywało, bo noc była ciepła, a od płomieni żar buchał. Odeszła więc i przysiadła na powalonym pniu drzewa. Spojrzała w niebo i ujrzała gwiazdy, które tutaj, pośród tej litewskiej głuszy, zakłócanej piszczałkami, śpiewem i beztroskim śmiechem, wydały jej się niemymi obserwatorami i strażnikami tajemnic.
Od zawsze fascynowały ją te małe punkciki na niebie i zastanawiała się jak czuli się pasterze, gdy grudniowej nocy ujrzeli na niebie gwiazdę betlejemską. Dumała często podczas świąt, gdy niebo było przejrzyste, czy było ją z daleka widać, czy na chwilę tylko się pojawiła po czym zgasła, czy dłużej na sklepieniu została.
— Lubisz gwiazdy, pani?
Przestraszyła się, słysząc głos blisko siebie. Rozpoznała go jednak więc szybko jej lęk ucichł na rzecz innego strachu.
W gardle ją ścisnęło, słowa wydusić przez to nie mogła, więc po prostu odwróciła głowę i dalej w gwiazdy patrzyła.
— Litwini wierzą, że każdy ma swoją gwiazdę. Kiedy człowiek się rodzi, na niebie pojawia się nowa gwiazda, a kiedy on umiera, jego gwiazda spada. Te największe to władcy, mniejsze zwykli ludzie.
Jadwiga wysłuchała słów męża w milczeniu i sama zaczęła rozmyślać nad tym, czy i jej gwiazda tam się znajduje, skoro w to nie wierzy. I jak to się ma do Boga, który o wszystkim decyduje.
— To nie gwiazdy ani pochodzenie decydują o losie człowieka. Tylko jego uczynki i wola Boga...
Książę się zaśmiał. Nie widziała tego, ale słyszała.
— A jest coś, o czym nie decyduje ten twój Bóg?
Jadwiga spojrzała na męża.
— Bóg nam nie mówi, kogo miłować. Sami dokonujemy wyboru.
Twarz Jogaiły napięła się, ale westchnął i przysiadł na końcu pnia po drugiej stronie.
— Wiesz dlaczego Litwini czczą ogień? — spytał ciszej, a dreszcz przeszedł po plecach księżnej, zapewne od wiatru.
— By ustrzec się przed wiedźmami? — spytała z przekąsem i posłała księciu znaczące spojrzenie. — Pewnie dlatego ich tu dzisiaj nie ma.
Jego oczy rozbłysły jeszcze bardziej, choć w nikłym świetle ognisk wydawało się to Jadwidze niemożliwe, a jego kącik ust drgnął do uśmiechu. Nie rozumiała dlaczego to rzekła akurat teraz, te słowa same na jej ustach się ułożyły i wyszły bez jej przyzwolenia.
— Ogień symbolizuje życie — wyjaśnił. — Ale równie ważna jest też woda.
— Woda gasi ogień.
Książę przybliżył się do niej, że prawie stykali się barkami, ale żadne na siebie nie spoglądało.
— Dziś ogień i woda to jedność.
Młoda księżna poczuła ciepło i obejrzała się na swoją dłoń, którą przytrzymywała się kory drzewa z obu stron. Widząc, iż jej maż nakrył ją swoją, szybko wycofała ją bliżej sobie.
Zerknęła kątem na Jogaiłę, czy nie sprawiła mu przykrości, ale książę znów spoglądał w gwiazdy.
— Na Litwie opowiadamy legendę o pierwszej wiośnie po stworzeniu świata...
Jadwiga miała ochotę przerwać te opowieści, bo do niczego one nie prowadziły, ale ciało ją zawodziło, a głowa rozpamiętywała ciepłą dłoń księcia na jej dłoni. Poza tym było coś w tych opowieściach, co ją przyciągało, choć w nie nigdy nie uwierzy.
— Wtedy księżyc wziął ślub ze Słońcem. Kiedy Słońce po nocy poślubnej wstało i wzniosło się ponad horyzont, Księżyc je opuścił i zdradził z Jutrzenką. Od tamtej pory są wrogami, którzy nieustannie ze sobą rywalizują i walczą – najbardziej dzisiejszej nocy, kiedy noc jest najkrótsza, a dzień najdłuższy.
Jadwiga długo się nie odzywała, czym chyba zdenerwowała męża, bo i on nic nie mówił. Miała już go nawet prosić o wybaczenie, myśląc, że znów nieumyślnie uraziła jego uczucia.
Odwróciła głowę w jego stronę, układając słowa przeprosin, gdy zdała sobie sprawę, iż Jogaiła jej się przygląda. I musiał to czynić od dłuższego czasu.
Otworzyła usta, ale słowa ugrzęzły w gardle.
Książę przysunął się do niej, niosąc ze sobą powiew wiatru i ten leśny zapach, który ją zniewolił.
— Kim jesteś, Jadwigo? — wyszeptał, chwytając ją za brodę i przysuwając do swojej twarzy. — Słońcem czy Jutrzenką?
Serce Jadwigi zatrzepotało, ciało omdlewało z rozkoszy, gdy tak czule i słodko do niej mówił. I cała drżąca przed nim teraz siedziała, wyczekując, czy tym razem złączy ich usta w jedno. Pozwoliłaby na to, choćby z ciekawości, by się samemu na własnej skórze przekonać jak to jest być miłowanym.
Książę oczy otworzył na moment, choć wcześniej miał je zamknięte, a młodą Andegawenkę oblał zimny pot. Bo nie miłowanie w oczach swego męża ujrzała, a rządzę czystą i chęć posiadania, jak u tamtych młodzieńców przy ognisku, którzy swe panny nagabywali i mniej lub bardziej nieświadome, zaciągali w głąb lasu. Oczy księcia tak samo ciemne i dzikie były.
Jadwiga spuściła głowę i odsunęła męża lekko za ramiona.
— Wracajmy na zamek — odparła zdławionym głosem, który zadrżał i zdradził za wiele.
Wstała i odeszła, nie patrząc czy mąż idzie za nią.
_________________________________________________________
* Kompleks zamkowy w Wilni za czasów panowania Jogaiły składał się z Zamku Górego, Zamku Dolnego i zamku zwanego Krzywym Grodem, ale jego lokalizacja do dziś nie jest znana, dlategoprzyjęłyśmy, że Zamek Krzywy stanowi część Dolnego. Najprawdopodobniej jednak Krzywy Gród znajdował się na lewym brzegu Wilejki.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro