Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ⱤoɀʣìɑԎ 11

Ragana

Komnaty książęce, Wilno. Majowa noc 1386 roku.

Jadwiga spała, gdy kazał wprowadzić Raganę do jej komnaty.

Wcześniej słyszała jak wielki książę dwie węgierskie dwórki spod drzwi odesłał, które jej nie odstępowały na krok.

Kapłanka litewska wyłoniła się z mroku, zrzucając z głowy kaptur i podeszła do łoża księżnej, pewnie się poruszając po ciemnej izbie, jakby ciemności jej straszne nie były. I pewnie tak było, bo czasem się jej wydawało, że traktowała je jak młodszą siostrę, która się za nią ciągnęła. I z niej samej często jakaś szarość wychodziła, niezrozumiała i niejasna, jakby była częścią innego świata, co księcia raz o podziw przyprawiało, a czasem wręcz o lęk, a co łatwo z jego oczu wyczytywała. Lepiej go znała niż chciała przyznać przed bogami i samą sobą.

Nikt jednak tak dobrze na czarach się nie znał jak ona i jej ukochany Jogaila dobrze o tym wiedział.

Chodził teraz po komnacie nerwowo, z ręką do twarzy przywiedzioną i igły zazdrości pokłuły serce młodej wiedźmy, widząc niekłamane strapienie na jego pięknej twarzy, którą w pamięci po nocach odtwarzała, by nie zapomnieć.

Niewiasta spojrzała na śpiącą Węgierkę, pierwszy raz z takiego bliska. Na to dziewczę jeszcze niewinne i ledwo wyrośnięte, ale o licach tak gładkich, szlachetnych i doskonałych, że sama jej piękna odmówić nie mogła. Milda nadzwyczaj łaskawa była i coraz lepiej Ragana zaczynała rozumieć dlaczego najzacniejszy mąż tej ziemi dla jej urody głowę straci niebawem.

Patrzyła jak żona jego księcia powolne oddechy nabiera i z wahaniem ujęła jej rękę. Podszeptów bogów jednak wysłuchała, a jej głowa sama o ruchach decydując, poprowadziła jej dłoń na brzuch królewny, który kapłanka zbadała.

Wzdrygnęła się i przełknęła ślinę, ale głowy nie odwróciła, by Jogaila czasem jej miny teraz nie zobaczył. Trudno jej było czasem pełnić rolę pośrednika między bogami, bo wiedza, jaką jej nieraz przekazywali, nie dla uszu innych często była przeznaczona, co tylko dla jej udręczonej duszy.

Wyczuła, że Jogaila się niecierpliwił, więc uniosła dumnie głowę i rzekła sucho:

— Królewna zdrowa, książę...

Litwin zatrzymał się i spojrzał w kierunku kapłanki.

— To pewne?

— Nie ufasz mi już, Jogaila? — spytała z cynicznym uśmiechem na ustach, bo dotknęły ją te słowa i poczuła urazę.

Aura księcia się zmieniła, bo chłodem od niego zawiało, aż dostała gęsiej skórki. Wiedziała, że nie miał czasu ani ochoty na jej zazdrość, ale nie zdążył jednak nic rzec, bo prędko dodała:

— Kołacza jej dajcie i porządny kawał mięsa to wydobrzeje. Chuchro z niej takie...

— Drwisz? — Podniósł ton i podszedł bliżej Ragany z ostrzejszym wzrokiem, na co spokorniała. — O księżnej mówisz.

Ragana spuściła wzrok, bo oczy księcia, zazwyczaj ogniste, gdy na nią patrzyły w nocy, teraz odległe i zimne się stały.

Znów w sercu ból poczuła, jakby ją kto sztyletem w plecy dźgnął i przebił na wylot.

— Niech śpi — poleciła cicho. — A jutro wstanie jak nowa.

Księciu chyba się głupio zrobiło, bo twarz mu się rozluźniła i zamiast złości, namysł na nią wszedł. Jego wzrok uciekł do śpiącej księżnej.

— Ta starucha... Znasz ją?

— To stara Rusinka. Szeptucha. Mieszka w chacie za lasem. Niegroźna.

Ragana niechętnie się przyznała, bo choć słyszała o niej co nieco, niewiele miała z nią do czynienia. Bo choć i ona czasem do niewielkiej magii się uciekała, by granice czasu złamać i poznać przeznaczenie, nawet dla niej, wybranki bogów, córki Laimy, niektóre praktyki wydawały się igraniem z ogniem.

— Mówiła coś, zanim... Myślisz, że rzuciła urok?

Ragana zamrugała, bo coś innego się z księciem działo, co wcześniej jej umknęło. Ta troska, ten strach o życie królewny...

— Nie znam się na złych urokach, książę. Wiem tyle, co bogowie sami mi powiedzą i jak z nimi rozmawiać.

Książę popatrzył w oczy kapłanki, jakby chciał prawdę z niej wyciągnąć.

— Nie kłamiesz?

Triumfalny uśmiech zagościł na ustach Ragany, bo znów lepiej jego uczucia w sercu poznała niż on je sam potrafił nazwać.

— A po co miałabym łgać ci, książę? Twoja Węgierka jest twoim przeznaczeniem. Wkrótce sam się o tym przekonasz.

— Przeznaczeniem? — spytał, a wtedy Ragana rzuciła proszkiem w oczy księcia, iż zamknął powieki.

A ona zniknęła. Jak rosa.


Jogaila

Komnaty książęce, Wilno. Majowa noc 1386 roku.

Po wyjściu Ragany jeszcze chwilę pobył w komnacie żony. Przysiadł na jej łożu delikatnie, by jej nie zbudzić i patrzył. Patrzył, jakby nie na nią ktoś czar rzucił, co jego samego złe licho wodziło na pokuszenie, gdy tylko jego wzrok padał na nią. A z każdym mrugnięciem serce mu szybciej biło i pożądanie go pod skórą paliło bardziej. I prawie rękę wyciągnął, by pogładzić jej blady policzek i małe, słodkie usta...

Odkąd się ocknęła w kolebie wydawała się zdrowa, ale chciałby już, by jeszcze raz otworzyła oczy. Bo gdy tak jak nieżywa w jego ramionach leżała...

Odepchnął od siebie tę myśl.

Wezwał do siebie węgierskie siostry, a te pokornie się zjawiły. Poprosił, by doglądały królewny tej nocy na zmianę. Kiwnęły głowami i się ukłoniły, a książę z rozbawieniem pomyślał, że gdyby jego ludzie tak we wszystkim go słuchali jak te dwie niewiasty, byłby najbogatszym z władców na świecie. Rad był jednak, że jego żona otaczała się wiernymi sługami, którym i on mógł zaufać.

Książę Skirgiełło, co prawda wcześniej badał jego żonę i orzekł, iż królewna jest cała, tylko z głodu zaniemogła, bo od kilku dni znów pościła, ale wielki książę Jogaila wolał zyskać pewność czy nie ma do czynienia ze złymi duchami. Dość już o sobie się nasłuchał i brakło jednie, by zaczęto pisać w plugawych słowach, iż z powodu zgryzot, jakie przysporzył biednej Jadwidze, niewinnej męczennicy bożej, ta na zdrowiu podupadła. Z resztą nie zdziwi się, że wieść o słabym zdrowiu żony wkrótce się rozejdzie po świecie.

Dlatego wezwał Raganę, z którą ostatnio mu nie po drodze było, bo niewiele mu ostatnio powiedziała. Czuł, że nie dlatego, że bogowie jej tego poskąpili, tylko z przyczyn, nad którymi nigdy głębiej się nie zastanawiał, bo tak było wygodniej. Szanował ją i podziwiał, ale miłować nie umiał. Tylko tyle dla niej miał.

Teraz tego pierwszego w księciu było więcej, ale nie wiedział czy dobrze czynił, każąc jej tu przybyć pod osłoną nocy. Zmieniła się bardzo odkąd poślubił Jadwigę, jakby inna ciemność ją oplotła. Jeszcze głębsza i mroczniejsza. I coraz trudnej było księciu ją zrozumieć, choć myślał, że całkiem nieźle jej zawiłe myśli dotychczas odczytywał.

Potrzebował jej by sny mu pomagała wyjaśniać, bo niewiele nocy pamiętał, co tak jak Jadwiga spał smacznie i lekko. Czasem wręcz o lęk go przyprawiały, co bez trudu z jego oczu wyczytywała. Lepiej go znała czasem niż sam chciał przyznać przed bogami i samym sobą.

Rano, znów po ciężkiej nocy, wezwał do siebie swych braci, Skirgiełłę, Korygiełłę i Wigunta, by się naradzić, co by tu ze zdrajcą uczynić.

— Trzeba go było na miejscu ubić. Parszywy pies — szepnął Skirgiełło ze złością, choć nadzwyczaj cicho jak na siebie.

— Nie godzi się zabijać... przy Jadwidze — wyjaśnił wielki książę.

Na twarzy Wigunta wkradł się zawadiacki uśmiech.

— Żona zagroziła, że do łoża cię nie wpuści, bracie?

— Nie musi, bo stamtąd nie wychodzi... — szepnął Korygiełło, za co oboje od księcia Skirgiełło dostali przez głowę, który wcześniej rękawy podciągnął.

Obaj zarechotali, a Świdrygiełło schował uśmiech pod dłonią.

— Przyznaj bracie, żeś przepadł...

— Jadwiga nadobna jest... — dodał Korygiełło z zachwytem i posłał Jogaile szczery uśmiech. — I charakterna.

— Uważaj! — ostrzegł wielki książę, ale sam się uśmiechnął.

— Wybacz, o wielki kniaziu...

— Chyba wielki kogucie! — poprawił go Wigunt.

— Jeszcze słowo, a łeb ukręcę! — wycedził Skirgiełło do najweselszego księcia, którego żarty się dziś trzymały jak włosy na głowie, sterczące, każdy włos w inną stronę, jakby na sianie dziś spał, a nie w komnatach książęcych.

— I wasz czas wkrótce nadejdzie — zapowiedział Jogaila, wstając z tronu, by podejść do wielkiego zamkowego okna, którego widok na Wilno ułatwiał mu myślenie.

Położył dłoń na rękojeści sztyletu.

— Litwie potrzebne sojusze.

— Ja się prędko żenił nie będę — zaprotestował Wigunt. — Tyle chętnych panien jest... — Umilkł, gdy poczuł na sobie wzrok Skirgiełło, który już rękę wyciągał, by mu drugi raz poprawić.

— Ani ja... chyba, że z miłości.

— Nie dla miłości, a dla Litwy to zrobicie — powiedział surowiej książę Jogaila, bo znów czarne myśli go opętały i stracił ochotę na swobodne dyskusje. — W swoim czasie...

— O czym myślisz? — spytał Skirgiełło, bo znów jako pierwszy odczytał zmianę nastroju brata.

— Witold... — rzekł krótko i westchnął.

— Myślisz, że to on nimi sterował? Że zdradził?

— Witold z nami teraz jest przecie — wtrącił się Korygiełło, ucinając domysły. — Na ślub żeś go prosił.

— Miód razem piliśmy! — dorzucił Wigunt.

— Tyś akurat więcej zwracał...

Wigunt pacnął księcia Korygiełło i oboje zaczęli się szarpać.

— Spokój! — ryknął najstarszy z braci.

Książęta od razu się pohamowali.

— To co chcesz z nim zrobić? — spytał zazwyczaj milczący Świdrygiełło, którego myśli czasem inaczej u niego krążyły niż u reszty książąt i najciężej było Jogaile go przejrzeć.

Nawet jak młodszy był i coś przeskrobał, nigdy nie był pewny czy szczery żal nim kierował czy korzyść. Silny był z niego charakter, krew z krwi Giedymina, ale najmniej ojca w nim rozpoznawał, bo i też najmniej go zdążył poznać, zatem ciężko było mu go naśladować. Starsi bracia starali się mu o wielkim Olgierdzie opowiadać, by nie czuł, że coś go ominęło, ale i tak, jakby przepaść ich dzieliła.

— Sprawdzić — rzekł po namyśle książę Jogaila.

— Chcesz ich puścić? — Domyślił się najstarszy Olgierdowicz.

— Poślij za nimi szpiegów. Niech ich pilnują.

— A co z tym wężem z za długim jęzorem?

Jogaila spuścił głowę.

— Jego będę musiał zabić... — odparł stanowczo, ale nie było w tych słowach chęci odwetu, co szczery żal i bezradność.


Jadwiga

Korytarze zamkowe, Wilno. Maj, 1386 roku.

Siostry Lackfi upierały się, by królewna z łóża dziś nie wychodziła, ale ona jak zwykle musiała uczynić po swojemu. Zgodziła się jedynie spożyć pożywny posiłek zanim uda się do księcia, by z nim pomówić w cztery oczy. Już wyraziła wdzięczność Bogu długą modlitwą za okazaną łaskę dla tamtego człowieka, ale chciała też podziękować księciu.

Zbliżała się już pod komnaty męża, gdy wpierw usłyszała, a potem zobaczyła księżną Juliannę, która stała razem z synem. W pierwszym odruchu królewna schowała się za filar, nie chcąc przeszkadzać w rozmowie i wrócić później.

Ciekawość jednak zwyciężyła i królewna została, choć nieładnie było tak podsłuchiwać i obiecała sobie, że przed zbliżającymi się świętami Pięćdziesiątnicy na pewno się z grzechu wyspowiada.

— Zamierzałeś to przede mną ukrywać?

— Bo wiedziałem, że się zdenerwujesz...

— Gdybym sama do ręki listu nie dostała, pewnie byś słowem nie pisnął. Żaden z Was!

Jadwidze przykro się zrobiło, słysząc, że krzyżackie listy dotarły także do księżnej. Nigdy nie pragnęła stać się kością niezgody między matką, a synem. Nie spodziewała się jednak, iż z ust jej teściowej padną tak gorzkie słowa.

Czułam, że Jadwiga sprowadzi tylko hańbę na nasz ród! Ale ty jak zwykle mnie nie posłuchałeś, żeniąc się z tą... Andegawenką.

— Jak długo jeszcze będziesz mi wypominać? — W głosie księcia pobrzmiewał gniew.

Jadwiga przysunęła się bliżej i lekko wyszła zza ściany, by móc zobaczyć twarz księcia, ale stał do niej tyłem.

— Mógłbyś wziąć Zofię i Boga ze Wschodu jak ja, ale ty nasłuchałeś się bajek o pięknej Jadwidze, a teraz będziesz musiał oczami na dworach świecić! Wiesz, co o nas mówią?

— Od kiedy słuchasz plotek, matko?

Twarz Julianny stężała, co Jadwiga doskonale widziała nawet z pewnej odległości, która ich dzieliła.

— Ten ślub się źle skończy, zobaczysz...

— Ten ślub był lepszy dla Litwy, nie rozumiesz? — Książę podniósł ton. — To polityka. Chcę tylko, żeby Litwa rosła w siłę. By była wielka! Tylko na tym mi zależy...

— Synu... Musisz...

Wtem Księżna Julianna przerwała i jej wzrok zawiesił się na czymś stojącym przed nią, a gdy ujrzała Jadwigę, jej oczy powiększyły się, by później złagodnieć nieco.

Było już za późno, więc młoda Andegawenka naprzeciw starej księżnej stanęła, nie kryjąc przykrości, którą miała wymalowaną na twarzy z powodu tego, czego była świadkiem. Jej mąż dopiero po chwili zdał sobie sprawę, dlaczego jego matka zamilkła i odwrócił się, a na widok swej żony westchnął ino i ręce na piersi skrzyżował, ze zniecierpliwienia albo bezradności, sama nie wiedziała.

— Zostaw nas, matko... mruknął surowym tonem, nie patrząc w stronę Julianny.

Nie! Nie będę przeszkadzać pisnęła cicho Jadwiga, przełykając łzy, które jej jakimś cudem gardło ścisnęły.

Nie bacząc na maniery, po prostu ruszyła z powrotem w stronę swych komnat, zapominając o czym chciała z księciem mówić. W głowie miała jeno słowa księżnej Julianny, które bolały bardziej niż cięcie nożem.

Myślała, że choć niechętna woli syna, była jej koniec końców przychylna. Tymczasem wystarczyła jedna krzyżacka intryga, by niechęć księżnej do niej urosła jeszcze bardziej.


***

Jadwiga nie przyznała się swym dwórkom, co usłyszała, bo było jej zwyczajnie wstyd, że ona, córka króla, straciła zaufanie matki swojego męża. I gdy zapytały, dlaczego posmutniała, zrzuciła winę na wcześniejsze omdlenie. Swe troski powierzyła dopiero Bogu w kaplicy zamkowej, należącej notabene do księżnej Julianny, która sama kazała ją na zamku wybudować.

Wychodząc, natknęła się na księcia Skirgiełło, który posłał jej wesoły uśmiech i się zatrzymał.

— Widzę, żeś jak nowa.

— Dziękuję, dobry książę. Zioła od ciebie pomogły — odparła, siląc się na uśmiech, ale smutek w oczach pozostał, co o dziwo nie umknęło uwadze jej szwagra.

— Na ciało może, ale dusza wciąż udręczona. Wyglądasz pani jak... z krzyża zdjęta.

Nie było sensu kłamać, a dość odważne porównanie było trafione, więc po prostu królewska córka spuściła głowę i zamilkła.

— To przez listy takaś smutna?

— Czy wiadomo już kto je pisał? — spytała po chwili ciszy, wymijając księcia.

Jadwiga zaczęła się przechadzać po korytarzach, a książę szedł obok niej. Musiała mocno zadzierać głowę, by popatrzeć na książęcego brata, bo przy nim czuła się jak pchła, którą mógłby butem wdepnąć i rozgnieść. Faktycznie był wielki, wyższy nawet od jej męża, który wzrostem mu nigdy nie dorówna, co wydało się jej nawet zabawne któregoś razu, gdy o tym pomyślała. Wielki książę nie jest wcale taki wielki...

Książę Skirgiełło nie odpowiedział od razu, pewnie zastanawiając się co i jak wolno mu rzec.

— Wciąż szukamy łotra... — odparł zatem krótko.

Królewna głową kiwnęła ze zrozumieniem.

— Ale znajdziemy go i ukarzemy stosownie — dodał, by uspokoić bratową. — Odszczeka każde słowo, które napisał.

— Nie szukam zemsty...

Książę Skirgiełło zamrugał, jakby nie pojął co ma na myśli.

— To dlaczego...?

— Chcę stanąć z tym człowiekiem twarzą w twarz — wytłumaczyła, wchodząc księciu w słowo. — Chcę sama odpowiedzieć na jego oszczerstwa.

— Pani... Wystarczy, że powiesz Jogaile, a każe go pociąć i rzucić psom. Nie będziesz musiała nawet na niego patrzeć.

Jadwiga się zatrzymała i spojrzała księciu w oczy.

— Nie skażę męża na grzech z mojego powodu. Sama wyznaczę mu karę. Wyjedzie na pielgrzymkę do Ziemi Świętej i tam będzie sławił imię Boga...

Książę, jeszcze bardziej zaskoczony, patrzył teraz na królewnę, jakby jej nie poznawał albo ujrzał na nowo.

— Chcesz mu darować życie po tym co zrobił? — zapytał z niedowierzaniem.

— Biblia mówi: "Niech bezbożny porzuci swoją drogę, a przestępca swoje zamysły i niech się nawróci do Pana, aby się nad nim zlitował, do naszego Boga, gdyż jest hojny w odpuszczaniu"*. Nie czytano ci tego, książę?

Zdumienie na twarzy go nie opuszczało, gdy najstarszy z olgierdowych synów spuścił głowę, co nie tyle rozbawiło Jadwigę co rozczuliło.

— Zawsze w niedzielne południe czytamy fragment pisma z bratem Kleofasem. Przyjdź, gdy będziesz miał ochotę, książę.

Olgierdowicz już miał odpowiadać, gdy tym razem on zamilkł. Jadwiga powiodła za jego spojrzeniem, a ujrzawszy męża przed sobą, poczuła zdenerwowanie i ciało nagle zastygło.

Wielki książę ledwo omiótł spojrzeniem brata i popatrzył na księżną, którego siła wzroku zmusiła ją opuszczenia oczu w dół.

— Chciałaś ze mną pomówić, pani.

— To może zaczekać, książę... — wycedziła. — Teraz chciałabym się pomodlić w kaplicy...

Skirgiełło wejrzał na bratową. Przecież dopiero co z niej wyszła, pomyślał...

— Wyglądało na coś pilnego... — dodał wielki książę.

Skirgiełło spoglądał to na brata to na bratową, po czym nabrał powietrza tak, że zaraz pękł by chyba od tej dusznoty w powietrzu i ukłoniwszy się parze książęcej, zostawił ich samych.


Jogaila

Korytarze zamkowe, Wilno. Maj, 1386 roku.

Jogaila wszedł za żoną do jej komnaty, nie odrywając wzroku od jej sukni. Czarnej, skromnej, bez zbędnych ozdób, jakby była w żałobie i w duchu zaczął się zastanawiać czy już zawsze będzie się tak nosić, czy ujrzy ją w czymś innym niż czerń. W niej wyglądała na bledszą niż zwykle, a jej drobne ciało jeszcze bardziej się w niej kurczyło. Ciekaw był jakby to było zobaczyć ją w czymś mniej szarym, w odcieniach błękitu lub krwistej czerwieni i nie wiedzieć czemu akurat teraz o tym pomyślał...

A może to przez swoje posty straciła na wadze? Bo nie pamiętał, by w noc poślubną...

— Chciałam pomówić o tym człeku sprzed kościoła.

Słowa Jadwigi wyrwały go z zamyślenia, przez które ledwo zrozumiał co do niego mówiła po rusku, a jej oficjalny ton zaczął go bawić i podjął próbę, by to ukryć. A i może ją nieco rozweselić.

— Interesujesz się pogańskim poddanym, pani?

Nie udało się.

Kącik ust księcia drgnął i zamiar skruszenia lodu w sercu żony na nic się zdał. Zwykle jak w czymś siostrom zawinił wystarczyło, że posłał im podarek albo wesoły uśmiech i znów były mu przychylne, ale nie Jadwiga.

Królewna była jeszcze mniej rada, a na twarzy przybrała poważniejszy wyraz skupienia, by i książę na nią z większą powagą spojrzał.

Nic jednak za to nie mógł, że widział w jej jedynie dziewczę, a nie posła, z którym mógłby debatować, choć lekceważyć jej umyślnie nie chciał.

— Chcę wymierzyć mu karę — rzekła chłodno, spoglądając księciu w śmiało oczy, aż jego brew uniosła się w górę.

— Już wydałem rozkazy. Zapłaci gardłem za zniewagę.

Jadwiga pobladła.

— Gardłem?

Westchnął głośno, zakładając dłonie na biodrach.

— Nie myśl o tym, pani. To nie są sprawy niewieście.

Czuł, że to nie był dobry pomysł, by z nią o tym mówić. Jeszcze tego brakowało, by mu znów zasłabła z przejęcia. Nie powinien w ogóle zaczynać z nią tej sprawy i trapić tym żony, która pewno serce okazałaby nawet myszom na zamku.

— Nie traktuj mnie jak pachole, panie — odrzekła ze złością, podchodząc bliżej męża. — Wiem, że należy mu się kara, ale chciałabym cię o coś prosić.

Wielki książę spojrzał z zaciekawieniem w kierunku żony i zrobił krok w jej stronę.

— O co takiego?

— Chcę, żebyś darował mu życie — odrzekła gładko.

Jogaila zaśmiał się gorzko, na co Jadwiga zacisnęła zęby.

— Na Perkuna! — krzyknął, bo w nim gniew zaczynał wzbierać, jak w wezbranym morzu nad Połągą. — Obraził cię na oczach poddanych, a ty chcesz darować mu życie!

— Jezus też przebaczał swoim oprawcom, gdy umierał na krzyżu. Rzekł do ojca: "Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą co czynią"*.

Jogaila stanął naprzeciwko żony i pochylił się na nią, wbijając w nią ostre spojrzenie.

— On nie wiedział, gdy splunął ci w twarz?

Jadwiga zamrugała, ale nie odsunęła się.

— Może i wiedział, ale nie rozumiał. Jest niewinny jak dziecko, które nie poznało jeszcze słowa bożego. "I nie sądźcie, a nie będziecie sądzeni, i nie potępiajcie, a nie będziecie potępieni, odpuszczajcie, a dostąpicie odpuszczenia"*. Ewangelia Łukasza... — wyszeptała, patrząc mężowi w oczy.

Czy oni teraz rozmawiali jedynie o tym zdrajcy?, pomyślał z przekorą i uśmiechnął się, ale głową przy tym kręcił, bo rozumiem jej wiary pojąć nie potrafił. Ani nie chciał.

— I wszyscy dosięgniemy życia wiecznego... — dodał cynicznie.

— By dostąpić zmartwychwstania trzeba uwierzyć w Chrystusa i popierać wiarę czynami, przestrzegając jego nakazów...

Niespodziewanie Jadwiga chwyciła jego dłoń i otworzyła ją. Zaskoczony książę litewski powiódł za jej ruchami, ale nie wyszarpnął dłoni w jej delikatnego uścisku.

— Niewierny Tomasz też nie wierzył, póki nie ujrzał Pana. Rzekł: Jeżeli na rękach Jego nie zobaczę śladu gwoździ i nie włożę palca mego w miejsce gwoździ, i nie włożę ręki mojej do boku Jego, nie uwierzę"*. Na to Pan mu powiedział: "Uwierzyłeś dlatego, ponieważ Mnie ujrzałeś? Błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli"*.

Prawda w jej niezmąconych i podszytych szczerością oczach chwytała księcia za serce, ale umysłu księcia już nie dosięgła, bo zwyczajnie miejsca w nim nie było na pobożne życzenia. Zbyt wiele zła na świecie widział, które zadali jego wrogowie i które on był zmuszony im zadać. Gdzie była w tym Boża ręka?, zastanawiał się.

— A ty wciąż w to wierzysz... — odrzekł cicho, gdy puściła jego dłoń.

— Kto jest bez winy, niech pierwszy rzuci kamieniem.

Jogaila zrobił ostatni krok w stronę niewiasty. Oczy księcia trawił żywy ogień, gdy spojrzał na Jadwigę, której pierś szybciej się teraz unosiła, a na twarz więcej kolorów nagle wróciło.

A na widok królewny, tak odmienionej, i w księciu żar zapłonął, który teraz z trudem tłumił w sobie. Może to złość nim kierowała, a może co innego, iż przez moment miał ochotę porwać żonę w ramiona by dokończyć rozmowę w łożu. Ciekaw był jak długo by mu o Bogu, Jezusie czy zbawieniu opowiadała zanim...

— Dalius zapłaci gardłem za swoje winy przez wzgląd na szacunek dla wielkiego księcia... — odparł zamiast tego, nie odklejając wzroku od małżonki, której jak zauważył, tchu zaczynało brakować i ku własnej uciesze, zaczynało mu się to podobać.

Odważnie jednak odparła:

— Życie cenniejsze niż ludzka pycha, mężu...

Jogaila wyprostował się gwałtownie.

— Pycha? — zapytał, mrużąc oczy. — Myślisz, że dużo jej we mnie?

— Książę... — mruknęła, chcąc zaprotestować.

Jadwiga się odsunęła, więc niepotrzebnie głos uniósł, kiedy krew dziada ponownie się w nim odezwała jak stara rana. Westchnął zatem tylko głośno i dodał:

— Robię to dla ciebie, pani... Władcy należy się szacunek. Jeśli lud nie będzie cię szanował...

— Sama zyskam ich szacunek. Dobrem i miłosierdziem. Nie potrzebuję niczyjej śmierci... — tłumaczyła spokojnie. — Więc jeśli naprawdę chcesz coś dla mnie uczynić... oszczędź go.

Wielki książę spuścił głowę w namyśle. Jeszcze chwilę temu sam pewien był, iż tak należało postąpić, a teraz...

— J... Jogaiła, proszę.

Jego głowa w bok nagle odskoczyła, słysząc swoje imię. Wypowiedziała je inaczej niż jej matka czy siostry, bardziej twardo, ale samo to, iż pierwszy raz je z jej ust słyszał sprawiło, iż poczuł gorąco pod koszulą, a myśli, które mu po głowie krążyły, urwały się nagle.

Podszedł do Jadwigi i bez zapytania ujął jej dłoń. Pamiętał jeszcze jak gładką i delikatną miała skórę, ale sam nieco zadrżał, gdy przystawił ją do ust. Musnął ją zaledwie, po czym, unikając wzroku żony, czego później pożałował, wyszedł.

Czy to znaczyło, iż się właśnie zgodził?


***

— Opanasz! — krzyknął na łaziebnego, kiedy wparował do swoich komnat jak taran.

— Tak, książę? — rzekł wierny sługa i spojrzał na swojego księcia.

Rozgorączkowany był jaki i wejrzał tylko na niego, aby ten jak najszybciej naszykował wody do wanny.

— Podgrzeje wodę — powiedział i skinął głową z rozweseloną miną.

Wiedział bowiem, iż niedawno komnatę żony opuścił i domyślił się, że księciu potrzeba teraz spokoju i czasu na myślenie.

— Idź po wodę z rzeki. Ma być zimna! — Wskazał na Opanasza palcem.

— Ciepłota cię pali, panie? — zapytał zmartwiony.

Jeszcze by tego brakło, że wielki kniaź sam na zdrowiu podupadnie, przecie przy chorej żonie czuwał. Może to mor jaki?, pomyślał z przerażaniem. Opanasz przestraszył się o swojego księcia, którego od najmłodszych lat znał i innego pana mieć by nigdy nie chciał.

— A może to jakie zaraźliwe? — zapytał i spojrzał na Jogaile, jakby o siebie samego też zaczął się bać.

— A daj pokój i idź już! — krzyknął.

Pomyślał, że książę ostatnio drażliwy się zrobił i począł się zastanawiać, czy to przez to, co ludzie mówili. Słyszał różne pogłoski. A to podkuchenne deliberowały o tym, że królewna Jadwiga, jak zwykło się o niej mówić w Wilnie, wielkiego księcia do swych komnat wpuszczać zakazała i to podobno z powodu wiedźmy ,z którą się widywał po nocach. A to akurat koniuszy dodał. Praczki z kolei lamentowały o tym, iż księżna nieskora jest do małżeńskich uciech i przez to księciu ochota osłabła, a dziedzica, jak nie było na horyzoncie, tak nie ma, a przecie już tyle niedziel od ślubu minęło.

Poszedł, nabrał wody do wiader, tak jak sobie książę zażyczył i przyniósł... Nalał potem lodowatą do wanny, a książę już w koszuli czekał, popijając ze swojego kufla.

— Żebyś się nie przeziębił, panie... — próbował jeszcze odwieść księcia, ale na większe dyskusje się nie zdobył. Spojrzenie, jakie posłał książę swojemu łaziebnemu wszelkie złe duchy by teraz odpędziło na cztery wiatry.

Jogaila, chcąc zgasić w sobie ogień, który czuł wszędzie na ciele, a którego nigdy wcześniej w swoim życiu nie doznał, wszedł bez odzienia do wanny. A zimna była, że niewiasty krzyczałyby w niebogłosy na cały wileński zamek, a może i w Trokach by je usłyszeli.

— Jeszcze — powiedział, a Opanasz nie do końca pojął, czego sobie życzy.

Wskazał spojrzeniem na drewniane wiadro.

Podniósł je, ale wolał się upewnić, nim zmoczy łeb swojego pana.

— Lejże! — ponaglił.

Tak też zrobił i bez ostrzeżenia, strumień lodowatej wody rozlał mu na głowę, aż ten się wzdrygnął, ale o dziwo nie pisnął.

— Jeszcze... — powiedział, choć jego zziębnięte ciało rzekłoby inaczej.

— Co się tak pali, panie? — zmartwił się jeszcze bardziej.

A może to jaka trucizna pali go od środka?, pomyślał. Ale niemożliwe to było. Książę zawsze ze swojego kubka pił i tylko wodę. Zaczął więc oglądać kaftan księcia i powąchał, szukając nieznanego zapachu.

— Poślę po medyka, książę...

— Zgłupiałeś?! Jestem zdrów. — powiedział w końcu, aby łaziebny się uspokoił. — Jadwiga...

— Aaaa... Trzeba tak było od razu, panie. — Uśmiechnął się znacząco, czym o mało księcia Jogaily znowu nie zezłościł.

— Co za niewiasta... — dodał przecierając oczy mokrymi dłońmi.

— Słyszałem, panie, że twa żona charakterna... — powiedział w zgodzie z tym, co słyszał a i tak połowę przez sito przepuścił.

Wiedział jednak, iż jak żył, takiego księcia nie widział więc i ziarno prawdy musiało być w tym ukryte.

— I uparta jak osioł — rzekł, wyciągając rękę, aby Opanasz podał mu kufel.

— Użyj nie kija, panie, a marchewki, jak to mówią... — powiedział i uśmiechnął się głupkowato.

Książę nie wiedział jak ma mu rzec, że żadne podarki na jego żonie wrażenia nie robiły. Ani zdobione klejnotami ani piękne w dotyku. A bodaj by takiego "kija" na nią znalazł, co sam by nim oberwał. Taka już mu się niepokorna żona trafiła, co raz o gorączkę ze złości go doprowadzała a innym razem z chuci.

— To może, panie...? — Zaczął zagadkowo, czym zwrócił uwagę księcia. — to nie ciepłota cię tak rozpaliła, a miłowanie?

— Pleciesz! — wtrącił ze złością. — Miłuję Litwę i dobrze o tym wiesz. Idź po Skirgiełło. Chce z nim pomówić.

— Bo ja co złego powiedziałem? — zapytał. — Przecie to zwyczajne, że miłuje się żonę, panie.

— Nie miłuje... — powiedział ciszej i skrzywił się, na co Opanasz tylko się uśmiechnął.

Ale czy prawdę rzekł, sam nie był pewien. Skąd miał to wiedzieć, skoro nigdy tego w sercu nie czuł. Czym bowiem miłowanie się objawiało? Spełnianiem zachcianek żony? Na Perkuna... Jeśli tak, klął się na wszystko co święte, święte gaje i kamienie, jakie widział na oczy.


Jadwiga

Jadwiga bezwiednie złapała miejsca, które jeszcze ją gorącem paliło, choć mąż już dawno od niej wyszedł. Pogładziła miejsce, w którym Jogaiła złożył na jej dłoni pocałunek, ledwie muśnięcie ustami. Dlaczego więc poczuła je, jakby ogrzało ją ciepło z kominka? I dlaczego cała drżała w środku na wspomnienie tego, jak blisko siebie stali? I te oczy księcia, przez które...

— Pani... — Margit i Erzsebet, które weszły do komnaty królewny próbowały zwrócić jej uwagę.

— Tak? — Odwróciła się w ich stronę i obdarzyła szczerym uśmiechem.

— Wszystko dobrze, pani? — zapytała z niepokojem Margit.

Księżna podeszła do niej bliżej i powiedziała:

— Nic mi nie jest, kochana Margit... Słodka Erzsebet. — Obu uścisnęła dłonie.

— Jesteś... radosna, pani? — zapytała zaskoczona Erzsebet.

Bardzo była ciekawa, co ją tak uradowało, bo na widok swojej ptaszyny w tak pogodnym nastroju, uśmiech sam na usta wyskakiwał.

Opowiedziała im zatem o tym, że wielki książę zgodził się darować winy Daliusowi.

— Wiedziałam, że serce księcia wielkie — powiedziała radośnie. — Wkrótce też otworzy się na Pana Boga.

— Pani... — Zaczęła delikatnie Erzsebet i spojrzała porozumiewawczo na Margit, czy może mówić dalej o tym, co później usłyszała.

Kiedy wróciły pod komnaty królewny i okazało się, że książę już wyszedł, miała powiedzieć o tym od razu, ale teraz ogarnęły ją wątpliwości, bo za nic nie chciała psuć radości Jadwidze.

— Mów, jeśli masz co do powiedzenia — powiedziała księżna ostrzej, widząc, że jej dwórka miota się w tłumaczeniach jak opryszek przed badaniem kata.

— Idąc korytarzem usłyszałam jak książę Skirgiełło rozmawia z twoim mężem, pani.

— I? — ponagliła ją księżna, posyłając zniecierpliwione spojrzenie.

— Kazał wywieść tego człeka, który cię znieważył, pani, do Krewa i zamknąć w lochu.

— To niemożliwe, Erzsebet. Musiałaś coś źle zrozumieć — zaczęła tłumaczyć księżna.

Od kiedy to jej dwórki rozumieją litewską mowę? Była pewna, że książę dotrzyma słowa i okaże miłosierdzie.

— Była ze mną Giedre, jedna z praczek. To ona mi powiedziała, o czym prawili.

Cała wesołość ją opuściła w jednej chwili a jeszcze przed momentem gotowała była śpiewać jak trubadur z karczmy.

Jadwiga ze złości zacisnęła dłonie na brzegach sukni i odprawiła dwórki spojrzeniem.

Udała się wprost do książęcej stajni, aby odetchnąć świeżym powietrzem, bo to zamkowe zaczęło ją dusić. A czekała ją jeszcze kolejna bitwa o godne życie dla człowieka, którego jedynym przewinieniem było to, że obarczył ją winą za swoją biedę i niedolę.

— Każ osiodłać Tristana — rzekła stanowczym tonem do koniuszego, którego pierwszy raz widziała na oczy.

— Pani... — ukłonił się księżnej, ale nie uczynił od razu tego, co mu poleciła.

Pomyślała, iż może jej nie poznał, w końcu rzadko przechadzała się po dziedzińcu, a właściwie wcale.

— Księżna ci każe, nie słyszałeś, dobry człowieku?

— Kniahini. — Pochylił głowę jeszcze bardziej w przestrachu. — Nie mogę, pani — wydukał w końcu.

— A czemuż to? Pożałowaliście mojemu koniowi owsa?

— Ależ skąd, księżno. Tristan ma się dobrze. Piękne zwierzę.

— Więc sam go osiodłaj — dodała bardziej rozkazująco i zadarła dumnie głowę w geście godnej królowej. — Wybieram się na przejażdżkę po wileńskich lasach.

— Nie mogę tego uczynić, miłościwa pani. Wielki książę zakazał ci, pani, opuszczać mury zamku.

Obejrzała się w bok, jakby szukała potwierdzenia słów koniuszego w oczach dwórek, ale nie jego ujrzała, a księcia Skirgiełłę. Stał oparty o mur stajni i musiał jej się dłużej przypatrywać. Pociągał sobie za to powoli z dzbana i zapewne nie był to ziołowy napar.

Ogłuchłeś, ośle jeden? — krzyknął książę trocki pijacką mową po litewsku i podszedł do koniuszego. — Wielka księżna ci każe! — Złapał człowieka za ramię i popchnął w stronę stajni.

Ten odszedł prędko w obawie, że pijany książę jeszcze bardziej nerwowy się stanie.

— To było niepotrzebne, książę.

Książę otarł usta rękawem skórzanego kaftana i odstawił dzban. Nie mógł bowiem znieść oskarżycielskiego spojrzenia, jakim obdarzyła go księżna.

— Wybacz, pani — Ukłonił się i zdobył na przyjacielski uśmiech.

Mina księcia, który pijany uśmiechnąć się próbował, nieco złagodziła jej minę i pożałowała księcia Skirgiełło, który umiar w piciu czasem tracił. Pomyślała, że pomodli się o wstrzemięźliwość dla niego.

— Myślę, że już ci wystarczy, książę — dodała Jadwiga, gdy chciał kolejny łyk z dzbana zrobić.

— Masz słuszność, pani, bo i w dzbanie pusto — zaśmiał się, jakby sobie z niej dworował i na dowód uniósł dzban do góry dnem, z którego ani kropelka nie wypłynęła.

— Linas! — krzyknął na koniuszego. — Siodłaj mojego ko-nia! — Uśmiechnął się do Jadwigi przymilnie. — Jeśli pozwolisz, pani. Pojadę z tobą i twoją strażą.

Jadwiga spojrzała na szwagra łagodniej. Choć grzech popełnił, pijąc bez umiaru i to w biały dzień, nie mogła się na niego gniewać.

— Innym razem, książę. Dzisiaj nie zamierzałam wybierać się daleko — skłamała, bo nie chciała mu mówić o zakazie jego brata.

Słyszała, że po winie książę jest skłonny do robienia głupot, a nie chciała, aby pogniewał się z bratem, tym bardziej z jej powodu. Dość już, że z matką żył teraz w gniewie przez nią.

Skirgiełło już miał coś powiedzieć, kiedy Linas prowadził za wodze jej Tristana. Na jego widok poczuła zdwojoną tęsknotę i zaczęła głaskać go po głowie.

— Mój miły — wyszeptała tylko do swojego rumaka i przytuliła się do niego na chwilę.

Linas chciał podać pani stołek, aby mogła dosiąść konia, ale nim się obejrzała, dwie silne dłonie ją chwyciły i posadziły w siodle.

Jak na pijanego, książe Skirgiełło miał w sobie siłę i dość stabilnie trzymał się na nogach.

Spuściła zawstydzona głowę, bo poczuła się dziwnie w towarzystwie książęcego brata. On też się nieco od niej oddalił, jakby dopiero teraz zdał sobie sprawę co uczynił.

Ileż to razy przecie sadzał na konia Oleńkę czy Marię? A nawet Jogailę, jak jeszcze pacholęciem był i ledwie sam na konia potrafił wskoczyć. Teraz jednak niestosowne mu się to wydało i obejrzał się, czy jaki szpieg nie doniesie o tym Jogaile. Kubka swojego nie kazał dotknąć obcemu, ubrań ani nawet łoża i wściekłby się, gdyby się dowiedział, iż położył swoje łapy na sukni jego urodziwej żony.

— Dziękuję, książę. Możesz zostawić mnie samą. — Zmieniła ton na mniej poufały, co znaczyło, iż dłużej nie chciała go oglądać.

Oddalił się więc, upewniając się jeszcze, czy aby pewnie siedzi w siodle, bo nie darowałby sobie, gdyby coś jej się stało na jego oczach, a nie chciał by znów coś jej się przytrafiło.

Księżna jednak długo w siodle nie siedziała. Obeszła parę razy dziedziniec, mówiąc, że chce wypróbować siodło.

W końcu jednak, kiedy zsiadła z konia, kazała koniuszemu zamówić nowe. Nie dlatego, że go potrzebowała, a dlatego, iż wstydem było się przyznać przed poddanym, że bez zgody męża nie może opuścić zamku.


***

Sala tronowa, zamek wileński.

Jadwiga słysząc od sługi, iż wielkiego księcia nie ma w jego komnatach, udała się do sali z tronem Giedymina, której progu nigdy wcześniej nie przekraczała, bo też takiej potrzeby nie czuła.

Straże przy drzwiach spojrzeli po sobie, czy aby czasem mają ją wpuścić, ale odpuścili, wszak stała przed nimi wielka księżna.

Weszła do komnaty zamaszyście, ciągnąc za sobą materiał sukni. Specjalnie wybrała na wizytę u księcia obszerniejszą, pozłacaną, aby dodało jej to majestatu i przypomniało księciu z kim ma do czynienia — nie byle niewiastą, a córką namaszczonego olejami świętymi króla Ludwika.

— Okłamałeś mnie, panie — rzekła, wkraczając do komnaty.

Książę, który siedział na tronie i przyjmował mieszczanina, którego z wizyt w monasterze pamiętała, wyprostował się jeszcze bardziej na krześle.

Tron Giedymina, na którym zasiadał, był cały z drewna wykonany i bogato rzeźbiony, podobnie jak ten jej ojca, tylko mniejszy.

— Zostaw nas, Hanulu.

— Panie... Pani... — Ukłonił się parze książęcej z należytym szacunkiem, ale Jadwiga nie spuszczała oka z męża.

Czuła gorycz w sercu i złość, której się wstydziła i jak każdego z popełnianego przez siebie grzechu szczerze za niego żałowała.

— Nigdy więcej nie wypominaj mi kłamstwa przy poddanych, Jadwigo — mówiąc to, wstał z tronu i powolnym krokiem zbliżał się do żony, nie spuszczając z niej oczu, w których szalała burza.

Jadwiga stanęła przed nim, splatając dłonie w pasie.

— A jak nazwać twój uczynek, panie? — dopytała, czym wzbudziła ciekawość księcia.

Jogaila począł się zastanawiać o jakim uczynku mówiła. Zawinił jej w czymś, nawet o tym nie wiedząc?

Spojrzał łagodniej na żonę, bo nie chciał doprowadzić do kolejnej zwady. Trudno było mu z żoną wspólny język znaleźć, bo tak bardzo się od siebie różnili. Postanowił ze spokojem wysłuchać jej skargi, zapominając o jej wcześniejszych słowach.

Podał jej dłoń, wskazując na krzesło, na którym chciał, aby spoczęła.

Chwilę się zawahała, ale pozwoliła się doprowadzić do stołu, przy którym oboje usiedli.

— Pozwoliłeś mi uwierzyć, że oszczędziłeś biednego losu dla człeka sprzed kościoła.

— Życie oszczędziłem. — Zaczął tłumaczyć Jogaila. — Zniewagę przebaczyłem. Czyż nie tak czynią chrześcijanie, pani? — zapytał szczerze, nie rozumiejąc co złego uczynił.

— Wysłałeś go do krewskiego lochu z dala od moich oczu, ale nie sumienia.

— Dziwna rzecz... sumienie. Każdy je ma, ale nie każdy słucha. — Jadwiga spuściła wzrok chowając przed księciem własny smutek i poczucie winy. — Wystarczy czynić wedle nakazów sumienia, aby prawo postępować, tylko tyle? A co jeśli jest głuche i ślepe?

Ponownie spojrzała mu w oczu. Wielka mądrość z nich biła i był ciekaw, co mu odpowie.

— Wtedy Bóg ich osądzi, książę. Ale nawet największy grzesznik może okazać skruchę i liczyć na Jego łaskę.

— Jak jeden z łotrów obok ukrzyżowanego Jezusa? — zapytał, czym swoją żonę zaskoczył. — Matka opowiadała mi tą historię.

— "Zaprawdę powiadam ci: Dziś będziesz ze Mną w Raju"*.

Uśmiechnął się, bo pomyślał, że jego żona jest jak otwarta księga, z której nie potrafi odczytać ani słowa, a jednak próbuje.

— Dalius to tutejszy bednarz. Niedawno stracił żonę, która osierociła czwórkę dzieci. Wiedziałeś o tym, panie?

Spuścił wzrok, czując to, co pewnie nazwałaby wyrzutami sumienia, ale ciągle obstawał przy tym, iż słusznie postąpił.

— Kara się należy — powiedział stanowczo.

— A sierotom ojciec! — uniosła się królewna, w której spojrzeniu dojrzał palące się ogniki złości. — Odbierzecie chlebodawcę niewinnym dziatkom, panie?

Westchnął i głowę spuścił ze wstydu, bo słuszność miała, choć wielki kniaź za nic nie przyznałby się do tego przed swą żoną.

— Czy ich los będzie ci na twym sumieniu ciążyć, pani? — zapytał.

— W myślach i sercu — rzekła z mocą.

Dłużej się w swoje oczy nawzajem wpatrywali i żadne z nich pierwsze nie chciało odwrócić wzroku. W końcu jednak to wielki książę odpuścił.

— Dobrze zatem. Poślę dzieci bednarza z najbliższą rodziną do Krewa. A Daliusa uwolnię. Zacznie nowe życie, ale z daleka od Wilna.

— Bóg ci wynagrodzi — uśmiechnęła się.

Oczy sam z niedowierzania otworzył szerzej, bo nie myślał, iż jedną decyzją, błahą wydawać by się mogło, kiedy na co dzień zasiada się na giedyminowym tronie, tak ją ucieszy.

Jadwiga wstała pierwsza, więc książę zaraz za nią, aby ją do jej komnaty odprowadzić.

— Za drzwiami czekają na mnie moje dwórki, mężu — powiedziała, nie chcąc czasu mu dłużej zajmować.

Skinął więc tylko głową.

Jadwiga miała już wychodzić, kiedy w ostatniej chwili jeszcze do niego przemówiła:

— Będę się za ciebie modlić — powiedziała łagodnie i znów zobaczył iskierki w jej źrenicach, ale tym razem tańczyły jak świetliki w Święto Rosy.

Kiedy opuściła jego komnatę, ponownie zasiadł na tronie dziada, ale głowy już nie miał do sprawy zakupionych towarów od kupców z Rygi. 

______________________________________________

*cytaty pochodzą z Biblii Tysiąclecia, oczywiście niewspółczesnej dla bohaterów.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro