38
Hermiona stała i przyglądała się w osłupieniu, temu, co rozgrywało się na jej oczach. Podobnie, jak inni nie była w stanie nawet krzyknąć. Przeklinała w duchu Dumbledore'a za to, że tak skutecznie wyłączył ich z walki. Nie mogła więc zrobić nic więcej, jak patrzeć i modlić się, żeby to wszystko skończyło się dobrze. Mimo wszystko.
Harry rzucił niespokojne spojrzenie w stronę walczących dziadków. Doskonale wiedział, że nie pokona Voldemorta dopóki Dumbledore nie zabije Minerwy. Ale nie wyglądało na to, żeby jakoś szczególnie mu się śpieszyło. A on czuł już wszechogarniające go zmęczenie. Nie nadążał unikać klątw przeciwnika i jednocześnie rzucać kolejne uroki na niego. Czuł jak ciało powoli odmawia mu posłuszeństwa. Ból zagłuszał myśli. Nie potrafił się skupić. Chciał rzucać zaklęcia, ale jedyne jakie przychodziły mu do głowy w żaden sposób nie pozwoliłyby mu pokonać Voldemorta. Chyba, że miałby oślepić go światłem Lumus Maxima.
Zrobił szybki unik, przed kolejną bliżej nieokreśloną klątwą. Miał dość. Walka miała trwać kilka minut a walczyli już tak od dobrej godziny. Pod warunkiem, że w tym wszystkim nie zgubił poczucia czasu albo – co wydawało się Harry'emu gorsze i jeszcze bardziej frustrujące – czas płynął nieubłaganie wolno i w rzeczywistości walczyli ze sobą nie z mała dziesięć minut.
Kiedy akurat rzucał na Voldemorta urok, który miał go choć na chwilę spowolnić i dać Harry'emu szansę na szybką regenerację. Usłyszał cichy odgłos upadającej na kamienną posadzkę różdżki. Mimowolnie odwrócił się w stronę drugiej pojedynkującej się pary. Z ulgą dostrzegł, że i Voldemort również skupił na nich swoją uwagę.
Harry zamarł. McGonagall stała wpatrzona w Dumbledore'a z wyczekiwaniem. Jej różdżka leżała raptem kilka stóp od niej. Poddała się. I choć doskonale zdawał sobie sprawę, że to musi się właśnie tak zakończyć... Był w szoku. Do końca wierzył, że znajdzie się jakiś sposób. W pewnym stopniu liczył, że jeśli ona przeżyje, mu też się uda. Może jego zachowanie było naiwne i egoistyczne, ale w tym momencie stracił już resztki nadziei.
Wszystko zdawało się zamrzeć w bezruchu. Nawet wiatr ustał. Jedynie napięcie wciąż narastało, Harry był pewien, że gdyby ktoś dał mu teraz nóż to mógłby pokroić otaczającą ich atmosferę niczym tort urodzinowy. Stał jednak i patrzył w oczekiwaniu na Dumbledore'a. Te parę sekund od momentu, w którym McGonagall odrzuciła swoją różdżkę zdawało się zmieniać w ciągnące się w nieskończoność minuty. Ku zaskoczeniu wszystkich Albus nie zrobił nic więcej oprócz odłożenia własnej różdżki. Później wymamrotał coś pod nosem, stał jednak zbyt daleko, aby Harry mógł usłyszeć co to było. Bezbłędnie jednak rozróżnił każdą klątwę, którą Voldemort chwilę potem rzucał na starca. I każde zaklęcie, którym próbował zatrzymać krwotok. Było jednak zbyt późno.
Harry odwrócił wzrok. Nie mógł patrzeć, jak każda, nawet najmniejsza żyła profesor McGonagall rozrywa się i wytryskuje z nich krew. Usłyszał jeszcze tylko jej zduszony krzyk – sam nie wiedział, czy bardziej spowodowany bólem czy samym szokiem – zanim padła martwa, tuż obok porzuconej różdżki. Później wszystko potoczyło się bardzo szybko.
Nie odróżniał zaklęć, które rzucał on, a które Dumbledore czy Voldemort. Nie był nawet w stanie powiedzieć, czy celował w Voldemorta, czy może jednak nie. Był pewien jednak jednego. W pewnym momencie, zobaczył rozrywającą się twarz swojego wroga. Chwilę później była już tylko wszechogarniająca ciemność.
Czyżby tak wyglądała śmierć?
Hermiona nawet nie zauważyła, kiedy bariery Dumbledore'a opadły. W jednej chwili patrzyła na śmierć babci, potem dziadka, by na samym końcu zobaczyć upadające ciało Harry'ego. W drugiej stała w samym sercu krwawej bitwy. Walki na śmierć lub życie. W końcu to od jej wyniku zależało kto wygra a kto przegra. Kto resztę życia spędzi w Azkabanie a kto umrze z „honorem" tutaj. Rzucała zaklęcia po omacku, nie patrząc nawet w kogo trafią. Z resztą czy miało to znaczenie „nasi", „ich"? Przecież była po obu stronach. Z jednej z przymusu, z drugiej z dobrej woli, ale każdy teraz zdawał się być i wrogiem i przyjacielem. Nie wiedziała już przeciwko komu walczyć a kogo bronić.
Ucieszyła się widząc walczącego z Bellatrix, Severusa. Żył. Odkąd do bitwy dołączył Voldemort, nigdzie go nie widziała. W jej głowie przewijały się miliony czarnych scenariuszy, rozbijane jedynie kilkoma nikłymi myślami, przepełnionymi nadzieją.
Kiedy kilkadziesiąt minut później ustały ostanie pojedynki, oparła się z ulgą o filar, będący pewnie pozostałością po jakimś krużganku. Właściwie nie była już nawet pewna, gdzie się znajduje. Która to część zamku? Jeśli zamkiem można nazwać kilka do połowy spalonych wierz i coś co przypomniało zniekształconą bryłę, powstałą z gruzów dawnych sal i korytarzy.
Rozejrzała się dookoła. Wszyscy wyglądali, jak duchy swoich dawnych postaci. Wymęczeni, zrezygnowani, zakrwawieni. Wygrali? Cóż bynajmniej na takich nie wyglądali. Zmarszczyła brwi, znowu nie mogła nigdzie znaleźć Severusa. A nie jest. Stoi z Dumbledore'em, chyba sprawdzają, czy Harry żyje. Czy to możliwe? Może żyć? Płomyk nadziei rozpalił jej serce. Nie wiele myśląc ruszyła w ich stronę.
Zatrzymała się jednak kilka kroków od nich. Poczuła jak jej płuca się zaciskają, odmawiając współpracy. Co prawda widziała, co stało się z ciałami jej dziadków, ale stała w tedy tak daleko, że nie mogła dostrzec, jak bardzo makabrycznie to wygląda. Zamknęła oczy chcąc wymazać z pamięci ten obraz. Babcia niczym nie przypominała Hermionie tej profesor McGonagall, która wprowadziła ich siedem lat temu do Wielkiej Sali. Porozrywane żyły wciąż krwawiły, choć nie tak intensywnie, jak godzinę temu. Twarzy nie można było dostrzec spod porozrywanej skóry. Przez chwilę zdawało jej się, że widzi pod mięśniami wciąż bijące serce. Potrząsnęła głową, przecież to nie możliwe. Od godziny powinna być martwa. Nikt nie przeżył by tak długo, wykrwawiając się... Wszędzie.
Po Voldemorcie nie licząc kości nie pozostało zbyt wiele –dużych- kawałków. Całe ciało wraz z wnętrznościami były porozrzucane dookoła szkieletu. Rozerwane na strzępki. Hermiona nie miała wątpliwości, że oboje zgineli od tego samego zaklęcia. Choć ona miała zdecydowanie więcej szczęścia.
Przełknęła głośno ślinę i podeszła do Severusa, biorąc go za rękę. Przynajmniej ciało Harry'ego zdawało się być nienaruszone.
- On żyje. – Powiedział niespodziewanie Dumbledore. Hermiona nie mogła się wyzbyć wrażenia, jakby mówił to z wyrzutami. Już chciała otwierać usta i powiedzieć, co o tym myśli, ale Severus, - jakby czytając jej w myślach – złapał ją mocniej za rękę i potrząsnął głową. – Minerwa dała mu eliksir, który sama miała wypić. Molly mi powiedziała, że była rano w Norze. Dolała go Harry'emu do herbaty. Nie przystała na propozycję Toma. Umarła, bo chciała uratować życie wnukowi.
Hermiona czuła, jak z każdym kolejny słowem, coraz bardziej się czerwieni. Przecież to ona zasugerowała, że Minerwa w ostatniej chwili zmieniła strony. Podniosła jednak wzrok na Dumbledore'a, choć wciąż nie ośmieliła się spojrzeć mu w oczy, gdy usłyszała ostatnie słowo.
- J-jak to wnukowi? – spytała niepewnie, próbując przeanalizować to, co właśnie usłyszała.
- Potter jest twoim kuzynem. Wnukiem Albusa i Minerwy. Dlatego oddała mu eliksir. Nie mogła uratować syna...
- Chciała chociaż wnuka. – Dokończył za Severusa Dumbledore. Wydawał się Hermionie dziwnie nieobecny. Wyglądał, jakby przed chwilą pocałował go dementor. Poczuła, jak po jej kręgosłupie przechodzi zimy dreszcz na samo wspomnienie tych przerażających istot. – Zabiłem ją. Rozerwałem ją żywcem. Moją Min.
W tedy zrozumiała. Spojrzała jeszcze raz na zmasakrowane szczątki babci. Ile jeszcze ma się dowiedzieć? Czym jeszcze ją zaskoczy?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro