Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

37

Mrok otaczał ją z każdej strony. Nie ważne, gdzie nie spojrzała wszędzie widziała ciemność, wrogość, strach. Wzięła głęboki oddech, ale przychodziło jej to z coraz większym trudem. Z każdą odrobiną powietrza wtłaczaną do płuc, czuła się, jakby niewidzialna ręka rozrywała jej klatkę piersiową. W oczach pojawiły się łzy, ból był nie do zniesienia, ale obiecała mu, musiała dotrzymać danego słowa. 

Schyliła się, unikając wrogiego zaklęcia. Podniosła wściekłe spojrzenie, już miała rzucić jakąś klątwę w stronę napastnika, kiedy okazało się, że to ktoś z Zakonu. Poczuła jak coś w niej pęka. Przecież była po ich stronie! Zacisnęła usta i pobiegła dalej, Dumbledore miał rację - przystąpienie do walki w szeregach Voldemorta (nawet jako szpieg) wniosło zbyt dużo niepewności. Biegła tak, przeskakując ciała, czasami rzucała zaklęcia broniąc siebie, czasami innych, czasami, aby Śmierciożercy nie nabrali podejrzeń atakowała członków Zakonu, ale wciąż szukała go wzrokiem. Musiała go znaleźć. 

Oparła się o kolumnę w miejscu, które jeszcze parę godzin wcześniej było spokojnym dziedzińcem, teraz toczyła tu się jedna z  najkrwawszych bitew z całej wojny - jeśli nie najkrwawsza.  Musiała zwolnić, uspokoić się, bo płuca nie dawały o sobie zapomnieć, coraz mocniej piekąc. Wypluła krew na ziemię. Długo tak nie wytrzyma. Przeklęta Alecto, jeszcze jej za to zapłaci. Jednak najpierw musi znaleźć Harry'ego, dać mu ostatniego horkruksa i uprzedzić... Łzy zaczęły spływać po jej policzkach, ale już nie z bólu, a na pewno nie z tego fizycznego. Nie, odczuwała ból, ale psychiczny, ten zdecydowanie bardziej dotkliwszy. Jednego dnia musiała stracić tak wiele osób. Najpierw babcia, potem Harry, a co jeśli w tym wszystkim straci jeszcze Severusa?, Rona?, Draco? No dobrze, ten ostatni może nie był jej bliski, ale żałowała chłopaka, zdążyła go poznać i wiedziała, że choć jego zmiana jest niemożliwa, to nie było jego winą, że wychował go taki brutal, jak Lucjusz Malfoy... Cóż tchórzliwy nieudacznik, ale wciąż brutal. 

Upewniła się, czy w kieszeni wciąż ma diadem, który wcześniej przekazała jej babcia. Był. Biorąc ostatni spokojny oddech, ruszyła dalej biegnąc i szukając przyjaciela. Przecież nie mógł tak po prostu rozpłynąć się w powietrzu! Kątem oka zobaczyła Dumbledore'a walczącego z jakimiś trzema Śmierciożercami, niedaleko walczyli też Luna i Moody. Nigdzie jednak nie widziała Harry'ego. Czemu znikał zawsze, w tedy, kiedy był potrzebny? 

Nagle poczuła, jak coś ciężkiego się na nią rzuca i powala na ziemię. Krzyknęła z bólu, czuła jak jej płuca się zapadają od ciężaru. Nie mogła złapać oddechu a palący ból nie opuszczał jej już ani na chwilę. Złapała za szatę oprawcy w rozpaczliwym geście, kaszląc przeraźliwie i krztusząc się własną krwią. W tedy rozpoznała w winowajcy twarz Severusa. Nim zdążyła jakkolwiek zareagować rzucił na Hermionę jakieś zaklęcie, nie zrozumiała formułki, ale niemal natychmiast poczuła ogromną ulgę w płucach i lekkość przy łapaniu oddechu. Już miała mu dziękować, kiedy zganił ją:

- Musisz się pilnować. Omal nie dostałaś Avadą. - Syknął przez zaciśnięte zęby. 

- Muszę znaleźć Harry'ego. 

- Walczy na błoniach. Jest z nim Ginny. Szybko ich znajdziesz. Tylko, uważaj na siebie. - Mówił szybko, krótkimi, urywanymi zdaniami. Zanim pozwolił jej odejść musnął delikatnie jej usta swoimi i wrócił do walki. 

Hermiona nie zwlekając ani chwili dłużej popędziła na błonie, teraz zachowując dużo większą ostrożność. Zbiegła po stromym poboczu, rozglądając się wszędzie za rudą burzą włosów Ginny, mając nadzieję, że razem z nią znajdzie Harry'ego. Uśmiechnęła się, gdy ich w końcu dostrzegła, już miała ruszyć w ich stronę, kiedy po błoniach i jak się domyślała również po korytarzach  zamku, poniósł się, tak dobrze jej znany głos dziadka. 

- Oddajcie mi Pottera a nikomu więcej nic się nie stanie. Czemu mamy przelewać tyle cennej krwi niewinnych czarodziei? Przejdźcie na naszą stronę a już nikt nie ucierpi. Oddajcie Pottera a ta bezsensowna walka się zakończy. Jeśli w ciągu godziny go nie dostanę zginiecie wszyscy, bez wyjątku. Macie godzinę na pochowanie bliskich, po tym czasie chcę Pottera. Godzina. 

Zamarła. Godzina? Tak mało im zostało? Przygryzła wargę i ze łzami w oczach zbiegła po zboczu, prosto w ramiona Harry'ego. 

- Muszę tam iść. On zabije ich wszystkich. - Powiedział chłopak niewyraźnym głosem przytulając kuzynkę, wciąż niczego nie świadomą. - Miona, to koniec. Przegraliśmy, cokolwiek nie zrobimy, nie zabiję go. 

Hermiona potrząsnęła przecząco głową i drżącą ręką wyciągnęła z szaty srebrny diadem. 

- Harry, - wzięła głęboki wdech dziękując Merlinowi, że przynajmniej pozbyła się piekących płuc- dostałam go od babci dziś rano. To diadem Roweny Ravenclaw. Jeden z trzech ostatnich horkruksów. 

- Jeszcze profesor McGonagall i Naginii - przytaknął niechętnie, zabierając ode niej biżuterię. 

- Nie, Harry. Naginii już nie żyje. Została moja babcia, która umrze w ostatniej chwili, wtedy będziesz mógł zadać ostateczny cios Volemortowi, ale... Zostajesz jeszcze ty...  - Nawet nie zauważyła, kiedy z przygryzanej przez nią wargę, zaczęła spływać stróżka krwi. 

- Jak to ja? - Harry spojrzał na przyjaciółkę zdziwiony, cofnął się o kilka kroków. 

- Jesteś ostatnim horkruksem mojego dziadka. Zabił twoich rodziców a chwilę później, próbując zabić ciebie... Zostawił w tobie cząstkę swojej duszy. Tak, jak babci, gdy próbując uratować ją, pozwolił umrzeć ich synowi...

I jeden z nich musi zginąć z ręki drugiego, bo żaden nie może żyć, gdy drugi przeżyje... Teraz to ma sens. Merlinie, Harry. - Ginny rzuciła się na chłopaka, zalewając się łzami.

- Trzeba zniszczyć horkruksy. Potem oddam się Voldemortowi, skoro to jedyne rozwiązanie. - Westchnął ciężko. - Mam jedynie nadzieję, że zadziała. Chodźmy pomóc reszcie. 

*

- Uważasz, że tak po prostu się poddadzą? Myślisz, że po to walczyli tyle lat, po to tracili całe rodziny, aby teraz zrezygnować? - spytała obojętnym tonem, zapinając złote klamry krwistoczerwonej szaty. Wyszła zza czarnej zasłony i spojrzała na męża. - Znowu zamierzasz się nie odzywać? 

Voldemort spojrzał znużony na stojącą przed nim kobietę. 

- Zepnij włosy, tylko, tak jak lubię. Niech z tyłu będą rozpuszczone. - Mruknął wracając do lektury, jakiejś starej księgi obitej w brązową skórę. Minerwa prychnęła coraz bardziej znudzona tym ciągłym oczekiwaniem i zirytowana wiecznymi rozkazami męża. Wyrwała mu książkę z rąk. 

- Może jeszcze jakieś życzenia, jaśnie panie? - Zadrwiła, krzyżując ręce na piersiach. - Może zrobić herbatki?

- Minerwa. - Podniósł się z wygodnego fotela i podszedł do niej, zmęczony jej ciągłymi docinkami i marudzeniem. - Zepnij włosy, żeby ci nie przeszkadzały w walce. Dumbledore bez niej się nie podda. Sprawdzimy jeszcze czy z Ines wszystko w porządku i zaraz do nich dołączymy. Nie masz się tak o co pieklić. Jeszcze kilka godzin i już nic nie stanie nam na przeszkodzie, dzisiaj Wielka Brytania, jutro reszta świata. 

- Jesteś bardzo pewny siebie. Chciałabym ci jednak przypomnieć, że twoja wnuczka właśnie przekazała jeden z twoich horkrusków Potterowi, sam zaraz zniszczysz drugi, a ja mam walczyć z Dumbledore'em, jesteś aż tak pewny tego, że mnie nie zabije? - uniosła lekko brew  w pytającym geście. 

- Nie zabije cię. Jeśli tylko spróbuje, ostatni co zobaczy przed śmiercią - złapał ją delikatnie za podbródek chcąc mieć pewność, że będzie mu patrzeć prosto w oczy - będzie śmierć kogoś innego, waszej córki i wnuków. Okropna śmierć. - Dodał po chwili jadowitym głosem. 

- Masz zamiar mścić się na mnie czy na nim? 

- Na nim, tobie oszczędzę tych widoków. - Uśmiechnął się pocieszająco. 

- Litościwy jesteś. - Burknęła odchodząc od niego. 

- Zabijesz go szybko, to obejdzie się bez dodatkowych ofiar. - Przysunął ją do siebie i cmoknął w policzek. - Nie dąsaj się. Wynagrodzę ci to. 

- Idę sprawdzić, co u Ines. - Westchnęła, chcąc jak najszybciej się od niego uwolnić. 

- Zaraz do was dołączę. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro