Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

36

- Przepraszam profesorze, ale chyba nie rozumiem. - Przyznał Harry patrząc niepewnie to na fotografie, to na Dumbledore'a. 

- James i Clary są rodzeństwem. Byli wspaniałymi dziećmi - uśmiechnął się smutno. - Żałuję, że stchórzyłem. Może gdyby nie moje obawy wszystko teraz wyglądało by inaczej. Widzisz profesor McGonagall miała dwadzieścia lat, kiedy odeszła od męża...

- Od Voldemorta - mruknął Harry. 

- Tak - westchnął starzec. - Następnego dnia miałem się żenić. Nie planowałem tego, oboje tego nie planowaliśmy, ale widzisz... Minerwę i mnie łączyło już coś, kiedy ona była jeszcze moją uczennicą w siódmej klasie. Kochałem ją, może to mną wtedy kierowało. Tak, czy inaczej, nie zerwałem zaręczyn, nie odwołałem ślubu, ale nigdy też nie spojrzałem już w ten sposób na Verę.

Harry zmarszczył brwi nie za bardzo nadążając za profesorem. 

- Trzy tygodnie później, Minerwa powiedziała mi, że jest w ciąży. Potem...

- Urodził się mój ojciec i Clary - Harry wyszczerzył oczy nie mogąc w to uwierzyć. Dumbledore jedynie rozłożył ręce w odpowiedzi. - Profesor McGongall jest moją babcią? A pan, pan dziadkiem? - Powiedział z niedowierzaniem. 

- Twój ojciec miał taką samą, mało inteligentną minę, kiedy się dowiedział. - Albus uśmiechnął się delikatnie. 

- Jestem... Dumbledore'em? 

- Tak.

- A mąż mojej babci próbuje mnie zabić odkąd skończyłem roczek?

- Patologie w rodzinach się zdarzają...

- Ja chyba śnię. - Harry pokręcił głową. Już sam nie wiedział, co czuje z jednej strony cieszył się, ale z drugiej... To wszystko brzmiało, jak jakiś mało realny sen. On Harry, nie dość, że jest Chłopcem, Który Przeżył to w dodatku jest wnukiem Dumbledore'a... Tego Dumbledore'a.

- Harry, dobrze się czujesz? - Dumbledore wstał zaniepokojony patrząc na chłopaka, który wyglądał, jakby cała krew odpłynęła z jego twarzy.

- Tak, tak, po prostu... Trochę mnie pan zaskoczył. - Uśmiechnął się słabo. 

- Kiedy już wygramy wojnę, wszystko będzie lepsze, takie, jak kiedyś... 

- I co masz zamiar teraz zrobić? - Spytała bawiąc się piórem. - Zmusić mnie, żebym go zabiła? Wiesz, że tego nie zrobię. 

Voldemort spojrzał na Minerwę i zacisnął pięści z wściekłości. Była jego żoną, zrobił z niej Czarną Panią a ona w taki sposób mu się odwdzięcza? 

- Nic nie powiesz? No dobrze, może zagrać w Króla Ciszy, - mruknęła znudzona. - Start.

- Długo masz zamiar tak sobie jeszcze kpić? - Warknął, szukając czegoś w komodzie. Przekrzywiła głowę, przyglądając mu się uważniej. 

- Zależy, jak długo masz zamiar trzymać mnie tu zamkniętą. - Odpowiedziała po chwili, odkładając pióro. 

- Jak długo? - Powtórzył prychając. - Całą wieczność kochanie. Tak jak ci obiecałem, całą wieczność będziesz stała przy moim boku. - Podniósł na nią wzrok, uśmiechając się lekko. - Najpierw jednak odpokutujesz za swoje błędy. 

- I co zrobisz? Zamkniesz mnie w lochu na najbliższe trzydzieści lat? - Podeszła do okna i odsunęła zasłony. - Chyba powinnam nacieszyć się widokiem słońca, jak myślisz? - Odwróciła się w stronę Toma z niewinnym uśmiechem na ustach. 

- Raziłbym ci raczej przygotować czarne szaty. - Zasugerował wyciągając z szuflady, tak długo szukane przez niego granatowe pudełeczko. 

- Moją karą będzie udawanie Severusa? 

- Nie. - Powiedział spokojnym tonem podchodząc do niej. Wyciągnął  z pudełka srebrny diadem i założył jej na głowę, nie zwracając uwagi na pytające spojrzenie, które mu posłała. - Pochowasz jutro córkę. 

- Nie skrzywdzisz Maribelli. 

- Skąd ta pewność Minerwo? - Uniósł brew w pytającym geście. - Masz jednak rację, nie zabiję naszej córki, ale ty masz przecież jeszcze jedną. Prawda? Już jednego twojego bękarta się pozbyłem. Clarissa, jest do ciebie bardzo podobna. - Pokiwał głową z uznaniem. 

Minerwa pobladła momentalnie. Przymknęła powieki, próbując odgonić od siebie myśl, że Tom mógłby zabić jej dziecko... W dodatku w pełni tego świadomy... Potrząsnęła głową.

- Nie... Nie zrobisz tego. - Wyszeptała przez zaciśnięte gardło. - Wiesz, że nigdy bym ci tego nie wybaczyła. 

- Ratuj więc córkę, Minnie. Zabij jej ojca, a nie będzie potrzebne przelewać krwi nikogo więcej. 

- Dlaczego to robisz Tom? Przecież to wszystko mogłoby wyglądać inaczej. 

- Dlaczego? Bo cię kocham, idiotko. 

Pokręciła głową:

- Gdybyś mnie kochał, szanowałbyś moje zdanie. - Westchnęła. 

Uśmiechnął się smutno i powiedział:

- Podejrzliwość w stosunku do wszystkich jest męcząca. Ciebie nieustannie muszę pilnować. Żeby nie zwariować muszę komuś ufać. Ufając tobie mogłem przy tobie jednocześnie odpocząć od problemów i cieszyć się z życia. Jednak dopóki żyje człowiek, którego kochasz bardziej ode mnie, nie odpoczniemy oboje, nieustannie będziemy się oszukiwać.

- Zostawiłam cię, bo nie potrafiłeś dotrzymać danego mi słowa. Nieustannie mnie okłamywałeś. - Wzięła głęboki wdech. - Stworzyłam potwora, Tom, nad którym nie potrafiłam zapanować. 

- Widzisz, mężczyźni mają to do siebie, że z żonami lubią dzielić jedynie obowiązki, kochanki są od dzielenia fantazji... Twój problem leży w tym, że jednocześnie byłaś jedną i drugą dla jednego mężczyzny. Kochanka wprowadziła mnie w świat mroku a żona między czystą krew.

Uniósł ostrożnie jej podbródek i spojrzał prosto w oczy:

-  Im dłużej kazałaś mi na ciebie czekać, tym bardziej mi ciebie brakowało, im bardziej mi ciebie brakowało tym więcej mrocznych wizji pojawiało się w mojej głowie. Najmroczniejszą zostawiłem na koniec. 

- Na koniec? - Powtórzyła, próbując odgadnąć to puste spojrzenie w jego oczach. W oczach, które kiedyś tak bardzo ją zauroczyły. Przygryzła wargę. 

- Dumbledore zasłużył na godny koniec. Przyznasz mi rację, że Avada Kedavra byłaby zbyt prosta, prawda? 

- Chęć zemsty cię niszczy. Zastanów się, czy jest tego warta. 

- Ty jesteś. To mi wystarczy. Sprowadź tu Hermionę, już czas. - Dodał wychodząc z pokoju. 



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro