34
Albus patrzył jeszcze chwilę na śpiącą w jego ramionach Minerwe. Uśmiechnął się słabo. Tęsknił za nią tak bardzo a teraz kiedy była tak blisko nie mógł w to uwierzyć. Westchnął, przywołał szlafrok i starając się nie obudzić Minerwy wyszedł z sypialni i wrócił do gabinetu. Spojrzał na mapy, które wcześniej rozłożyła Minerwa. Miała rację, najlepszym miejscem dla Voldemorta do zaatakowania Hogwartu będzie Zakazany Las. Ułatwiało to nieco sprawę, łatwiej im będzie bronić szkoły i da to dodatkowy czas na ewakuację uczniów.
Usiadł do biurka i zaczął rozstawiać figury w najbardziej strategicznych miejscach. Zamoczył pióro w kałamarzu i zaczął robić notatki. Godzinę później usłyszał ciche stukanie, nim zdążył jakkolwiek zareagować do środka wszedł Alastor i skierował się w stronę barku. Albus przyglądał się przez chwilę przyjacielowi, gdy ten nalewał sobie Ognistej. Kiedy się odwrócił posłał Albusowi zaciekawione spojrzenie widząc kilka zadrapań na jego klatce piersiowej i ślad szminki na szyi, o której najwidoczniej Albus zapomniał.
- Nie powinieneś być na górze z Verą? - spytał z przekąsem wypijając szklankę Whisky jednym duszkiem.
- Jak już to z Minerwą - uśmiechnął się blado widząc minę Alastora. - Była zmęczona i poszła spać, a ja nie mogłem zasnąć.
- Nie jestem pewien czy powinieneś jej wciąż ufać – powiedział Alastor dolewając sobie Ognistej.
- Znasz Minerwę, ona nas nie zdradzi - odparł Albus surowym tonem.
- Ostatnio dosyć dobrze jej się żyje z Sam Wiesz Kim - prychnął Szalonooki.
- Przyjaźnisz się z nią i oskarżasz o takie rzeczy? - Albus wstał gwałtownie nie zwracając uwagi na to, że przy okazji rozlał atrament, który zalewał właśnie jego notatki.
- Minerwa się zmieniła ostatnio - wzruszył ramionami. - Nie rozumiem ciebie, Albus. Spośród tych wszystkich kobiet, które mógłbyś mieć... Czemu tak bardzo uparłeś się na Minerwe?
- Tylko ją kocham. Powinieneś to rozumieć, patrząc chociażby na ciebie i Poppy.
- Dalej uważam, że powinniśmy pilnować Minerwy.
- Bo was zdradzę? - Zarówno Albus, jak i Szalonooki podskoczyli na głos Minerwy.
- Minerwa czemu nie śpisz? - Albus spojrzał na nią zaskoczony, ale i zmartwiony, wciąż widząc zmęczenie odbijające się w jej oczach.
- Usłyszałam hałasy z gabinetu, myślałam, że Vera wróciła - wzruszyła ramionami usilnie nie patrząc na aurora.
Alastor zmarszczył brwi dostrzegając fioletowy ślad na szyi Minerwy.
- To dzieło Albusa? - spytał.
- Nie, to dzieło Toma - odpowiedziała Minerwa odwracając się do niego tyłem i zsuwają lekko szlafrok z pleców, pokazując mu tym samym resztę siniaka, który rozchodził się na niemal całe jej łopatki.
- Nie wiedziałem – wymamrotał spuszczając wzrok.
- Bardzo wielu rzeczy nie wiesz Alastorze – odparła, schodząc ze schodów i podchodząc do Albusa. – To, co mogę wam pomóc czy jestem aktualnie wrogiem? – spytała odgarniając włosy do tyłu i nachylając się nad mapami.
- Mogłabyś mi pomóc zrozumieć Popy – westchnął unikając jej spojrzenia. – Jak dużo czasu mamy?
- Półtora tygodnia... co najwyżej dwa jeśli zaatakuje po świętach – odparł posępnie Albus, biorąc Minerwę za rękę.
- No to powtórka z Grindelwalda się zapowiada – mruknął Alastor przywołując sobie fotel. – Co tak patrzycie? Nie mamy czasu!
KILKA GODZIN WCZEŚNIEJ:
Hermiona patrzyła wstrząśnięta na scenę rozgrywającą się przed jej oczami.
- Minerwo, oboje tego nie chcemy, wystarczy jedno zaklęcie, kochanie – Voldemort mówił spokojnym głosem, ale w jego oczach odbijała się wściekłość. Chociaż Hermiona nie była pewna, czy to wystarczające określenie.
Dziewczyna spojrzała na swoją matkę wijącą się z bólu pod stopami Minerwy. Pluła krwią, ledwo łapała powietrze. Jedynie jej oczy pozostawały bez wyrazu, zdawały się być już martwe.
- Tom... - jęknęła cicho starsza czarownica, patrząc błagalnie na męża, ale kiedy ten rzucił jedynie kolejne zaklęcie w stronę ich córki, Hermiona zobaczyła jak w jej babci coś pęka. – Crucio – ryknęła.
Hermiona odwróciła twarz i zacisnęła oczy nie chcąc widzieć cierpienia Fleur. Jednak to nie jej krzyk usłyszała. Jej powieki otworzyły się gwałtownie. Patrzyła teraz na Bellatrix wrzeszczącą w niebo głosy. Ucichły z kolei wrzaski jej matki, która walczyła teraz o każdy oddech. Hermiona podbiegła do niej, odgarnęła włosy z mokrego czoła rodzicielki i starła jej łzy. Musiała ją zabrać do Popy i to już.
Podniosła wzrok na babcię, która wciąż celowała różdżką w Lastrange. Teraz jednak nie wyglądała na tak kruchą i słabą jak przed chwilą. Voldemort podszedł do niej i położył rękę na jej talię. Dziewczyna wzdrygnęła się na ten widok:
- Tylko na tyle cię stać, skarbie? – spytał nachylając się nad jej szyją.
Hermiona zagryzła wargę, widząc jak klatka piersiowa Bellatrix się rozrywa a krew opryskuje wszystko dookoła. Potem musiało paść chyba zaklęcie Sectusempra, ale nie miała pewności. Ciało Bellatrix wywijało się pod wpływem bólu a jej krzyki przecinały powietrze.
- Starczy. Jeszcze nam się przyda – powiedział po chwili Voldemort, ale Minerwa nie opuściła różdżki, rzucając kolejne zaklęcia. – Minerwa.
Hermiona zamarła słysząc jak pierwsze sylaby Avady Kedavry wychodzą z ust jej babci. Potem wszystko podziało się bardzo szybko. Voldemort odrzucił Minerwę prosto w ścianę.
- Obiecuję, że po bitwie ją wykończysz – powiedział pomagając jej wstać, - ale do czasu bitwy nam się jeszcze przyda. Później będziesz z nią robić, co ci się żywnie podoba, moja Pani.
Hermiona posłała babci nie pewne spojrzenie. Mirabella stawała się coraz bledsza, ciepło uciekało z jej ciała. Nie mieli zbyt dużo czasu. Nie mogła stracić matki, nie teraz, kiedy ledwo co ją poznała i na pewno nie w taki sposób.
- Babciu, dziadku – wyszeptała łamiącym się głosem, aby zwrócić ich uwagę na siebie. Voldemort odwrócił się w jej strony, widocznie niezadowolony tym, że ktoś odważył się mu przerwać. Wyraz jego twarzy zelżał jednak, kiedy spojrzał na bezwładne ciało córki.
- Zabierz ją do Pomfrey. Ona jej pomoże – powiedział rzucając w stronę Hermiony małą fiolkę z mazistą zawartością. – Niech jej to poda.
Hermiona skinęła głową, chowając eliksir do kieszeni. Przy pomocy magii uniosła ciało matki i skierowała się z nim w stronę kominka.
- Minerwo, przekaż Dumbledore'owi, że dni do bitwy są już policzone – złapał ją za podbródek i zmusił by spojrzała w jego oczy. – Tylko wróć wieczorem.
Kobieta spiorunowała go wzrokiem:
- Idę sprawdzić, czy co z Maribell – warknęła znikając w kominku zaraz po Hermionie.
Hermiona wpadła do skrzydła szpitalnego i ułożyła matkę na łóżku. Rozejrzała się dookoła, ale nigdzie nie mogła znaleźć pani Pomfrey:
- Wytrzymaj mamo. Zaraz będzie lepiej – wyszeptała w stronę kobiety, która była już cała rozpalona. – Pani Pomfrey?! – zawołała kierując się w stronę gabinetu szkolnej pielęgniarki. – Pani Pomfrey!
Starsza czarownica otworzyła drzwi z rozmachem. Posłała Hermionie pytające spojrzenie.
- Moja matka... Musisz jej pomóc – Hermiona chciała dodać coś jeszcze, ale przerwał jej krzyk babci, która właśnie wyszła z kominka i znalazła się przy łóżku córki.
- Popy, błagam cię szybko!
Pani Pomfrey i Hermiona znalazły się niemal od razu przy łóżku Maribell. Pomfrey sapnęła widząc ciało dziewczyny.
- Co jej się stało? – spytała, ale nie czekała na odpowiedź tylko od razu zaczęła rzucać zaklęcia, które Hermiona słyszała po raz pierwszy. – Minerwa idź po Severusa, szybko.
Kobieta spojrzała nie pewnie na córkę.
- Popy... Nie mogę jej stracić, nie mogę – wyszeptała, gładząc twarz swojego dziecka.
- Jeśli w tej chwili przyprowadzisz mi tu Snape'a wszystko będzie dobrze – Popy westchnęła patrząc na przyjaciółkę. – Idź już. Zrobię wszystko, co w mojej mocy, aby przeżyła.
Minerwa posłała Hermionie niepewne spojrzenie. Dopiero widząc jej cichą obietnicę wstała i pobiegła do lochów pod postacią kota.
- Voldemort dał mi to – Hermiona przerwała ciszę, która zapadła w skrzydle szpitalnym i wyciągnęła z kieszeni fiolkę. – Powiedział, że to pomoże.
Pomfrey podniosła wzrok znad chorej. Bez zbędnych pytań wzięła fiolkę i podała ją Mirabelli.
- Wyjdzie z tego? – spytała drżącym głosem, trzymając rękę matki.
- Wyjdzie. Jest silna. W jej krwi płynie krew jednych z najpotężniejszych czarodziejów naszych czasów. Musi z tego wyjść, ma dla kogo walczyć – Hermiona zacisnęła usta widząc, że kobieta próbuje przekonać samą siebie.
Drzwi otworzyły się gwałtownie a przez nie wszedł Severus, za którym unosiły się jego czarne jak noc szaty. Serce Hermiony zabiło szybciej na jego widok. Zganiła się w myślach, że myśli o takich rzeczach w takiej chwili.
- Co z nią? – spytał niemal dosłownie dopadając do łóżka. – Może Bel, wyglądasz okropnie – mruknął, odgarniając włosy z jej twarzy.
- Już i tak jest lepiej. Gdzie Minerwa? – spytała Pomfrey robiąc mu miejsce by mógł sam teraz przebadać kobietę.
- Jest w tak złym stanie, że wysłałem ją do Albusa. On przynajmniej będzie w stanie ją ogarnąć.
Pomfrey skinęła głową jedynie w odpowiedzi.
- Granger skoro już tu jesteś pomóż mi z łaski swojej i wetrzyj to w jej klatkę piersiową.
Hermiona ożyła, kiedy zwrócił na nią uwagę, ale uparcie na nią nie patrzył. Zabrała serum z jego rąk i zaczęła smarować, wcześniej rozpinając guziki szaty matki.
- Smith, nie Granger – westchnęła cicho.
- Właściwie jeśli już musisz być precyzyjna to Black, ale twoja rodzina uwielbia wszystko komplikować – mruknął wciąż na nią nie patrząc. Doskonale wiedział, że wystarczyło jedno spojrzenie w stronę tej młodej czarownicy, aby do końca roku nie myśleć już o niczym więcej. Już jej głos wystarczająco go drażnił. Teraz jednak zamilkła. Zacisnął zęby, chciał słyszeć jak mówi. Dawało mu to znikome poczucie, że jest blisko. Niemal tak blisko jakby chciał, aby była.
Mimo to żadno z nich nie odezwało się do drugiego przez następne kilka godzin. Kiedy skończył z Maribell i jedynie Pomfrey mogła teraz pomóc, opadł na łóżko obok. Dopiero teraz odważył się spojrzeć na Hermionę. Widział jej łzy napływające do tych pięknych brązowych oczu. Chciał wziąć ją w ramiona i już nigdy nie puszczać. Ich spojrzenia spotkały się. Miał wrażenie, że coś w nim pękło.
- Panno Smith... Hermiono – poprawił się pod naciskiem jej spojrzenia. – Zapraszam do moich komnat. Musisz... potrzebujesz teraz wsparcia...
- I pan mi go udzieli? –prychnęła nie spuszczając wzroku z matki, która wciąż wyglądało tak cholernie blado, jedynie unosząca się lekko klatka piersiowa odróżniała ją od nieboszczyka.
Severus zagotował się od środka. Chciał jej pokazać jak dużo dla niego znaczy, ale... to było tak nieprofesjonalne... Z resztą była między nimi tak duża przepaść wiekowa. Podszedł do dziewczyny. Chciał, aby na niego spojrzała. Nie zrobiła tego jednak. Westchnął i pokręcił głową poirytowany.
- Czemu wszystkie Gryfonki są tak cholernie uparte? Popy wyślij wiadomość do moich komnat, kiedy stan Bel się zmieni – dodał do pielęgniarki, która jedynie skinęła głową podając chorej kolejny eliksir. Wziął Hermione na ręce i nie zwracając uwagi na jej protesty zabrał ją do swojej sypialni.
Położył ją do swojego łóżka i jednym zaklęciem zmienił jej szaty w ciepłe piżamy.
- Musisz odpocząć, dużo dzisiaj przeszłaś – wyszeptał, poprawiając jej kołdrę.
Hermiona spojrzała na niego nie pewnie. Zacisnęła usta, nie mogła tego dłużej przed nim ukrywać.
- Severus – wyszeptała. Mężczyzna spojrzał prosto w jej oczy przez chwilę miał wrażenie, że widzi w nich miłość... Nie, musiało mu się przywidzieć. Była tak młoda, piękna i inteligenta, co mogłaby widzieć w takim starym pierniku jak on?
- Ja... Wiem, że to nie odpowiednie... Ale ja...
- Hermiona jesteś zmęczona. Idź spać – westchnął otwierając drzwi.
- Kocham cię – wyszeptała. Nie była pewna, czy to usłyszał. Drzwi się za nim zamknęły z trzaskiem a nowe łzy zaczęły napływać do jej czekoladowych oczu. Wtedy Severus wrócił do sypialni przebrany we własne piżamy i położył się do łóżka tuż obok niej.
- Smith, przesuń się na Merlina – mruknął próbując się pomieścić na łóżku, w końcu zrezygnował, zgarnął ją w ramiona. – Też cię kocham... Jesteś totalną kretynką, że to czujesz, ale ja dzięki twojej głupocie mogę być szczęśliwy... Chociaż do momentu, w którym się nie obudzę.
Łzy spłynęły po jej twarzy. Wtuliła się w jego pierś i cieszyła się przez chwilę jego zapachem.
- Nie obudzisz się – wyszeptała.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro