Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

1


Szaleńczy wiatr podnosił sukienkę brązowowłosej do góry i miotał jej sprężystymi lokami na wszystkie strony. Nad głową młodej Gryfonki kłębiło się coraz więcej, czarnych, burzowych chmur. Co chwilę niebo przeszywały błyskawice, a grzmoty niosły się echem prawie bez ustanku. Zaraz ulewa dojdzie i tu. Musiała się śpieszyć, jeśli nie chciała, żeby burza ją tu dopadła.  Zaczęła biec przytrzymując dół swojej sukienki, co i rusz potykając się o wystające kamienie. Nagle, w  jednej chwili zaczął padać rzęsisty deszcz zmieniający się powoli w grad.

- Cudownie - warknęła pełna irytacji, przyśpieszyła i po chwili stała już pod drzwiami do domu Weasley'ów. Otworzyła drzwi z rozmachem i wpadła do środka. Byli już niemal wszyscy. Pod oknem stał Szalonooki Moody wyglądając przez nie co jakiś czas, zapewne szukając pozostałych. Harry, Ginny , Ron i bliźniacy siedzieli przy stole, gdzie leżały już sterty papierów i jakieś mapy. Tonks razem z Lupinem stali w kącie i coś pili, zapewne herbatę, ale Hermiona nie miała pewności. Pan Weasley siedział nad jakąś grubą księgą razem z Kingslay'em.  Fletcher jak zwykle pijany skulił się w kącie przy kominku. Fleur rozmawiała o czymś z Billim. Byli też inni, niektórych z nich Hermiona kojarzyła jeszcze z akcji "siedem Potterów", innych nie znała w ogóle.

- Hermiona, kochanieńka, gdzie ty się tyle podziewałaś? Martwiłam się - pani Weasley machnęła różdżką wysuszając ubrania nastolatki i wcisnęła jej w ręce gruby koc, marudząc coś pod nosem, że się wyziębi. - Zjedz coś skarbie i zaraz wszyscy na górę. Nie chcę was tu widzieć jak zacznie się zebranie - wskazała na Hermionę, Harry'ego i swoje dzieci.

- Ale mamo!

- Żadnego 'ale' Ron - warknęła, podając zmarzniętej dziewczynie kubek z ciepłą herbatą i kanapki.

- Tak się składa Molly, że Dumbledore prosił, żeby byli tutaj, kiedy przyjdzie - wtrącił Alastor odrywając wzrok od okna, dopiero teraz Hermiona zauważyła, że w ręce trzymał różdżkę. Jak zawsze w pogotowiu, przeszło jej przez myśl.

- Ale ja się nie zgadzam! - wybuchła rudowłosa kobieta.- Ani mi się śni pozwolić ich wplątać w jakieś poważne sprawy! To jeszcze dzieci!

- Nie przesadzaj panna Granger, pan Potter i twoi synowie mają już albo prawie, albo więcej niż siedemnaście lat, a Ginewra jest tylko rok od nich młodsza. Są już pełnoletni - burknął Moody wyjmując swoje magiczne oko i sprawdzając coś w nim. Hermionę przeszedł dreszcz, chyba nigdy się do tego nie przyzwyczai.

- Pełnoletni nie znaczy dorośli! Dzieciaki na górę! W tej chwili! - wrzasnęła tonem nieznoszącym sprzeciwu.

- Dobry wieczór - w drzwiach stanął Dumbledore, za nim stali profesorowie Snape i McGonagall.

- Albusie oni nie mogą wstąpić do Zakonu, to dzieci! - zaczęła od razu Molly nie dając gościom nawet dobrze przejść przez próg.

- Spokojnie, chciałem z nimi tylko porozmawiać - posłał jej pokrzepiający uśmiech. Wyciągnął z kieszeni paczkę dropsów i wziął do buzi dwa, wyjątkowo duże.

- Ale nie pozwolisz im wstąpić do Zakonu, prawda?- dopytywała kobieta widocznie zmartwiona wizją jej dzieci, jako członków Zakonu Feniksa.

Profesor McGonagall przewróciła oczami i usiadła na jednym z pustych miejsc u szczytu stołu. Hermiona uśmiechnęła się mimowolnie. Zawsze po prawicy.

- Na razie jeszcze nie,ale... - Zaczął spokojnie, ale nie dane było mu dokończyć.

- Co ma znaczyć na razie jeszcze nie?! Albusie! To dzieci! Dzie-ci! - Pani Weasley wyraźnie zaakcentowała ostatnie słowo.

- Molly kiedyś i tak będą musieli nam pomóc, to nieuniknione. - Westchnął rozkładając ramiona w geście bezradności. Dosiadł się do stołu, zajmując swoje zwyczajowe miejsce u jego szczytu.

Hermiona podniosła wzrok, żeby zobaczyć czy profesor nie żartuje i odetchnęła z ulgą, gdy przekonała się, że mówi serio.

- Nieuniknione?! Nieuniknione jest to, że...

- Molly uspokój się - mruknęła od niechcenia profesor McGonagall. - Nikt nie będzie ich do niczego zmuszać. Sami podejmą decyzję, kiedy będzie to potrzebne. Są już prawie dorośli - na słowo prawie dała specjalny nacisk, żeby uspokoić już czerwoną od złości kobietę, - nie będą się ciebie pytać o zdanie, jeśli zechcą dołączyć. Ty powinnaś ich w tym wspierać.

Molly ze zrezygnowaniem podeszła do blatu, gdzie zaczęła zbyt energicznie kroić warzywa. Hermionę przeszedł dreszcz. 

- O czym chciał pan z nami porozmawiać, profesorze? - spytała widocznie zaciekawiona Hermiona.

- Za chwilę panno Granger, poczekamy aż przyjdzie cały zakon - Spojrzał raz jeszcze na dziewczynę. Przypominała mu kogoś. Westchnął, miał nadzieję, że panna Granger nie zabłądzi tak jak jego dawna uczennica, nie popełni tych samych błędów. Były do siebie tak podobne, oby w tym jednym aspekcie okazały się zupełnie różne. Dziewczyna, o której myślał nadto lubiła ryzyko, zawsze przebywała nie tam, gdzie powinna, jej ciekawość ją zabiła. Panna Granger przyjaźni się z Potterem.  Pokręcił głową chcąc wyzbyć się tej myśli. Cichy głosik w jego głowie przypominał mu, że nawet ta lepsza strona może stworzyć z człowieka potwora. Pozostaje mieć nadzieję. Nadzieję, na to że będzie wybierała świadomie patrząc w przyszłość. Że wcześniej dostrzeże ryzyko - pomyślał, wkładając sobie do ust kolejnego cytrynowego dropsa. Chociaż, nawet ty w tym wszystkim zbłądziłeś, Albusie. Skarcił się w myślach.

Nie musieli długo czekać. Już po chwili do Nory przybyli wszyscy pozostali członkowie Zakonu Feniksa. Moody musiał powiększyć kuchnię Weasley'ów, żeby wszyscy mogli się w niej pomieścić. Kiedy każdy zajął już swoje miejsce, Dumbledore uciszył ich gestem dłoni po czym przemówił:

- A więc za nim zaczniemy nasze zebranie chciałbym was o czymś poinformować. - Dziesiątki zaciekawionych par oczu zwróciło się ku niemu.- Mianowicie chodzi o naszych drogich uczniów. - Ciągnął dalej nie zwracając uwagi na mordercze spojrzenie pani Weasley. - Po długich rozmowach z profesor McGonagall doszliśmy do wniosku, że zważając na pogarszającą się sytuację powinniśmy przygotować ich do tego z czym najbliższym czasie będą zmuszeni się zmierzyć.

- Chyba... chyba nie chcecie ich szkolić do... Albusie! - Molly powoli przybierała kolor dojrzałego pomidora, prawą rękę zaciskając na różdżce. 

- Molly, nie jesteśmy w stanie ich nieustannie strzec.- Wtrąciła się profesor McGonagall nawet nie podnosząc wzroku znad notatek, które przeglądała. - W pewnym momencie, miejmy nadzieję, że do niego nie dojdzie - dodała trochę ciszej - mogą zostać zmuszeni do walki. Obrony. Nie chciałabym, żeby przez jakiekolwiek powiązania z kimkolwiek w tej sali, któryś z twoich synów był torturowany, aby otruto twoją córkę... Chyba wszyscy się zgodzimy, że jest zbyt wiele czynników podnoszących ryzyko. Wszyscy jak tu siedzimy, wiemy, że Lord Voldemort - większość osób skrzywiło się na dźwięk tego imienia -nie będzie siedział z założonymi rękami, bo są młodzi. Gdyby to broniło kogokolwiek byłoby nas tutaj dużo więcej. - Zakończyła gorzko.

- Ale... - Molly nie dawała za wygraną.

- Lekcje obrony przed czarną magią - przerwał jej Snape typowym dla siebie oschłym i przeszywającym głosem - nie nauczą ich wszystkiego. Profesor McGonagall i Alastor Moody należą do tych nielicznych, którzy przeszli pełne szkolenie aurorów.  Myślę, że jest to wiedza, którą powinniśmy spożytkować, chociażby, żeby wiedzieć czy ktoś nie dolał im trucizny. 

- Albo żeby potrafić wykryć eliksir wzmacniający w swojej herbacie - mruknęła McGonagall posyłając pani Pomfrey oskarżające spojrzenie. Hermiona uniosła brew widząc, jak nauczycielka opróżnia swoją filiżankę. 

Molly widocznie dała za wygraną. Spuściła wzrok i siedziała już tak naburmuszona dając tym samym znak, aby Dumbledore kontynuował.

 - Zatem wracając - odchrząknął dyrektor odrywając zdumione spojrzenie od swojej zastępczyni. - Chciałbym, aby panny Granger i Weasley oraz panowie Potter i Weasley od jutra zaczęli szkolenia u co niektórych członków Zakonu.  Miałoby to za zadanie udoskonalić ich zdolności i... przygotować do tego, co wojna może przed nimi postawić. Nie muszę chyba uświadamiać nikogo, że przeszliśmy już do otwartej walki. - Zrobił pauzę, wziął jedną z notatek od profesor McGonagall. - Tak więc Ginewra będzie uczyć się magomedyki z panią Pomfrey – spojrzał na rudowłosą dziewczynę, która oblała się rumieńcem. - Harry ty będziesz miał lekcje ze mną – Harry uśmiechnął się szeroko. - Ronald z profesor McGonagall, Fred i George wy będziecie ćwiczyć z profesorami Moddy'm oraz Lupinem w terenie.- Dumbledore musiał mocno się starać, żeby się nie roześmiać, gdy zobaczył minę zarówno Rona, jak i Minerwy. - Została nam jeszcze Hermiona. Twoja inteligencja i umiejętności numerologiczne przydadzą nam się w odszyfrowywaniu przechwyconych wiadomości z profesorem Snape'em. Czasami będzie pani pomagać w przygotowywaniach brakujących eliksirów. – Zapadła cisza. Dumblodore rozejrzał się po kuchni, ale gdy nikt nic nie powiedział, postanowił kontynuować. - Tak jak mówiłem zaczniecie od jutra macie pojawić się w Hogwarcie o siódmej rano w gabinetach nauczycieli, po Freda i George'a przyjdzie Alastor o 8. Teraz chciałbym, abyście poszli na górę. Cieszcie się ostatnim spokojnym wieczorem tych wakacji - powiedział nie spuszczając z oczu pani Weasley, która trzymała nóż niebezpiecznie skierowany w jego stronę.

Cała szóstka posłusznie wstała od stołu wymieniając porozumiewawcze spojrzenia. Pożegnali się i niemal wbiegli na schody. Po chwili wszyscy siedzieli w pokoju bliźniaków rozmawiając ożywionymi głosami. Tylko Ron nie wyglądał na zbytnio zadowolonego:
- Kilka godzin z McSztywną! Przecież to nie nagroda a kara! Co ja tam niby będę robił? Uczyć się jak transmutować małpy w zegarki? – jęczał Ron chowając twarz w poduszkę.

- Ron! Pani profesor to po pierwsze, po drugie słyszałeś Snape'a, przeszła pełne szkolenie aurorów. Wiecie jak niewiele osób je w ogóle zaliczyło? - Przerwała mu zbulwersowana Hermiona. 

Nagle drzwi się otworzyły, a z korytarza wyłoniła się profesor McGonagall. 
- Eee... pani profesor - zaczął zakłopotany Ron zastanawiając się czy czarownica coś słyszała, ale przerwała mu.
- Przyjdź jutro nie wcześniej niż o dziesiątej, mam...
- Ale profesor Dumbledore kazał mi przyjść o siódmej! - zaprotestował zbulwersowany.

McGonagall przymknęła oczy zbierając resztki cierpliwości:
- Może i jestem stara Weasley, ale nie jestem głucha. Nie życzę sobie, abyś unosił na mnie głos. - Rudowłosy zarumienił się. - Mam rano bardzo ważne sprawy do załatwienia. Spodziewam się ciebie najwcześniej o godzinie dziesiątej w moim gabinecie- posłała mu jedno z tych typowych spojrzeń Snape'a, Hermiona  zaczęła się zastanawiać, kto od kogo się tego uczył...
- Ale pani profesor, Dumbledore...
Nie dokończył, bo nauczycielka zamknęła drzwi i zeszła z powrotem na dół. Hermiona i Harry musieli się powstrzymywać, żeby nie wybuchnąć śmiechem widząc zdezorientowaną minę Rona. Tylko pozostałe latorośle Weasley'ów się nie przejmowali i głośno śmiali z brata.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro