Portret V Lodowa Królowa
Maj 1923r.
Doprowadzam do łez, nie pierwszy raz w życiu. Niszczę najbliższą mi osobę, również któryś już raz. Zadaję cios, prosto w serce i nie płacę za to żadnej ceny, oprócz wewnętrznego dyskomfortu, kiedy widzę, jak ona płacze... Nie obejmę jej, nie przytulę, bo przecież to niczego nie zmieni, nie wpłynie na to, że po prostu stało się tak a nie inaczej. Dzieli nas długość całego pokoju w rzeczywistym wymiarze, a nieskończoność w metafizycznym.
- Wiedziałeś jaki jestem, sam cię ostrzegałem – mówię, chcę, aby na mnie spojrzała, chcę mówić do jej oczu. Nie zamierzam uciekać od swojego czynu.
- Przysięgałeś – kobieta, mimowolnie, poprawia obrączkę symbol naszego małżeństwa.
- Mówiłem: ,,zrób ten błąd" – przypominam własne słowa z lutego, gdy oczarowany jej urodą i elegancją, a w tle wtedy padał śnieg, zakładałem na jej palec stary, pamiątkowy pierścionek.
- Ale... myślałam, że... mnie kochasz – unosi głowę, ale nie odwraca się do mnie, a ja chcę tylko zobaczyć jej oczy...
- A ty mnie kochasz? – widzę, że to pytanie jest zaskoczeniem, dopiero teraz patrzy mi w oczy.
- Pytasz czy teraz? – odpowiada pytaniem na pytanie.
- Niekoniecznie, teraz, kiedyś, w ogóle, kiedy brałaś ze mną ślub? – wzruszam ramionami.
- Ja... nie wiem, jak mam na to odpowiedzieć – mówi wymijająco, ale nie spuszcza ze mnie wzroku.
- Pytanie jest proste Nineczko, a ja nawet znam odpowiedź. Nie. Ty nie czujesz się w tym momencie zraniona, ale upokorzona, całe życie zależy ci na dobrej reputacji, a tu... takie zaskoczenie mąż zdradza tak wielką księżną jaką jesteś, no niedopuszczalne.
- Przestań, nie staraj mi się udowadniać, że to moja wina – nagle wstępują w nią nowe siły, nie krzyczy, bo to nie przystoi hrabiance, ale jej głos jest w stanie zmrozić każdego – to nie ja, ciebie, zdradziłam.
- Bo nie jesteś w stu procentach kobietą – prycham, wstaję i podchodzę do niej. Siadam obok, nie dotykając jej nawet przez przypadek.
- Słucham?! Jak śmiesz, ja... - nabiera powietrza.
- Pisałem ci przecież, jesteś zbyt zimna, nie dopuszczasz mnie do siebie – przytaczam jeszcze raz argument, który wcześniej użyłem w liście – a poza tym, nie możesz zabierać mi wolności, bo cię znienawidzę, a tak to możemy... możemy spróbować stworzyć coś na kształt przyjacielskiego związku, u Żeleńskich to funkcjonuję.
- Ale... - chce chyba zaprotestować, ale tylko kręci głową – ja... to dla mnie po prostu za dużo. Posłuchaj, ja chciałam spokojnego, normalnego małżeństwa.
- To jest całkowicie normalne – przekonuję ją i nieśmiało dotykam jej ramienia – posłuchaj, tak będzie lepiej.
Kobieta odpowiada milczeniem. Jej wzrok kieruje się na ścianę i tam zostaje. Jej spojrzenie staje się puste, jakby wpadła w mantrę.
- Nineczko, to będzie działało w dwie strony, jak się mną znudzisz, to zawsze będziesz mogła, w ramach urozmaicenia, kogoś sobie przyprowadzić, mnie to nie będzie przeszkadzać, a gdy zapragniesz spokoju i stabilizacji, to go odstawisz a ja będę czekać. Będziemy dla siebie nawzajem przystanią i wsparciem, miejscem, gdzie można się wyciszyć, odetchnąć sobą.
- A tobą w ogóle można się znudzić? – pyta kobieta, poprawiając niesforny blond kosmyk, zakładając go za ucho.
- Nie, ale można się mną zmęczyć – mówię poważnie i odrobinę się przybliżam – można mnie nienawidzić, nie rozumieć, myśleć, że pragnie się tylko tego, abym zniknął z czyjegoś życia, ale znudzić nigdy.
- Nie pozwolę już się dotknąć – Nina odpycha mnie i wstaje, jest bledsza niż zwykle, patrzy na mnie wściekle.
- Teraz nie, ale jeszcze zatęsknisz – nie uśmiecham się do niej, wiem, że źle by to odebrała, nie chcę, by myślała, że jej nie szanuję – teraz jedynie mogę cię przepraszać.
- W jaki sposób? – jest wobec mnie nieufna, trudno się dziwić po tym co miało miejsce tak niedawno temu.
- Mogę ci sportretować – oznajmiam – ciebie pozostawię niezmienioną, bawić się będę jedynie tłem, pejzażem, malującym się za twoimi plecami i mogę to robić za każdym razem, gdy cię zranię, zdradzę.
- Sportretujesz mnie tyle razy, ile fotografii masz tamtej zmarłej narzeczonej? – zaplata ręce na piersi i obserwuje mnie z uwagą.
- Ona nie żyje, nie stanowi już dla ciebie żadnego zagrożenia – odpowiadam, przygryzając wargę, mimowolnie zaciskając dłonie w pięści. Nie chcę poruszać przy niej tego tematu.
- A byłaby, gdyby żyła – dopytuje uparcie, jakby wiedząc, że właśnie znalazła mój czuły punkt.
- Ją kochałem – mówię dobitnie, ale po chwili zastanowienia dodaje – ale nie martw się, ciebie też nauczę się kochać.
***
Mija parę długich dni, za nim udaje mi się namówić Ninę na powrót do Zakopanego, w góry, do domu. Wiem, że nie dogaduje się z moją matką, ale przecież nie mogę wybierać pomiędzy nimi. Namawiam ją, aby nikomu nie wspominała o naszym układzie w związku, przecież to tylko nasza sprawa. I chociaż w głębi siebie wiem, że nie zrobiłem nic złego, obcując fizycznie z inną kobietą, bo i tak wierny, oddany będę tylko Nineczce, to postanawiam jej to jakoś wynagrodzić. To dla niej rezygnuję z orgii ze znajomymi. Chcę dać jej trochę normalnego związku o którym tak bardzo marzyła.
Czuję, że ja też tego potrzebuję, kiedy patrzę na Ninkę, podziwiając jej zniewalającą urodę marzę tylko o tym, aby jej dotykać, zanurzać dłonie w jej włosach, palcami pieścić jej skórę, ustami obejmować jej wargi. Czując obrączkę, nieraz mając uczucie, że piecze, albo że jest nieodłączną częścią mojego ciała, cieszę się, z jednej strony, że wreszcie mam żonę, że mogę powiedzieć, że w pewnym stopniu się ustatkowałem, że nawet ze swoimi dziwactwami nie odstaję aż tak bardzo od społeczeństwa. Jednak jest też druga strona medalu, mam poczucie odebranej wolności, swobody. Wszyscy oczekują, że będę trwać przy tej jednej kobiecie, ale ja nie potrafię. Jest tyle pań na świecie, wiele z nich, tych bardziej interesujących, pragnę poznać bliżej, otwierając się na nie, poznając ich historię, sprawiając im przyjemność, uczę się ich, zbieram w ten sposób materiały do portretów, które dzięki temu będą jeszcze ciekawsze, niesamowite, nie będę przy nich potrzebować narkotyków, aby wzbogacić obraz.
Zastanawiam się, przygotowując naszą pierwszą, małżeńską sesję, czy gdybym ją kochał naprawdę, to czy bym ją zdradzał. Jadwigę kochałem całym sobą, nadal nie potrafię o niej zapomnieć, podświadomie, w każdej napotkanej kobiecie szukam jej, pragnę znaleźć coś, co by mi ją przypominało, aby mieć wrażenie, że ona nadal jest obok mnie. Jadwisi przecież nigdy nie zdradziłem... Z Ninką jest problem taki, że ja, po pierwsze, dopiero uczę się ją kochać, a po drugie, że jest zimna, jest moją Królową Śniegu, jeżeli chodzi o cielesne okazywanie uczuć.
Myślami wracam do dnia, gdy się poznaliśmy, gdy zrobiła na mnie wrażenie jej uroda. To był październik zeszłego roku, drobna, wytworna kobieta, a w tle malownicza, romantyczna jesień. Po raz kolejny spotkałem ją w lutym tego roku, znów napłynęły czarne dni, demony przeszłości ożyły, każdy dzień był walką o przetrwanie, każdy najmniejszy szczegół przypominał mi o Jadwidze. W amoku, przepełniony żalem, ciągle powielałem jej zdjęcia, szukając ukojenia przynajmniej w jej, uwiecznionych na wieki oczach. Nie interesowało mnie wtedy nic, aż w końcu znowu zobaczyłem Ninkę, przyjechała kurować się do Zakopanego. I wtedy mnie olśniło. Albo ona, albo żadna.
Po trzech dniach rozmów już byliśmy narzeczeństwem, niby szybko, pozornie zbyt pochopny wybór, zbyt prędko zadane pytanie i uzyskana, twierdząca odpowiedź. Nie robiliśmy jednak tego z miłości. Można powiedzieć, że nią kierował rozsądek, a mną pożądanie i jakieś takie przeczucie, że może coś z tego wyjść, że możemy być dla siebie ratunkiem w tym strasznym, źle uporządkowanym świecie. Może motywy mało moralne, ale przecież ja zdawałem sobie sprawę, że jestem przystojnym kołem ratunkowym przed jej staropanieństwem, a ona moim przed popadnięciem w zupełny obłęd.
Nie minęło nawet pół roku. Jesteśmy ze sobą, na swój, małżeński sposób szczęśliwi, łączy nas specyficzna, ale wspaniała, przyjacielska więź, o wiele silniejsza niż taka, gdzie małżonkowie są swoimi zakładnikami, gdzie zdrada postrzegana jest jako występek karalny, a o ile prościej jest, gdy traktowana jest jako urozmaicenie, przygoda, nic nieznaczącego, ot drobnostka. Uśmiecham się do siebie, na swój sposób mam szczęście.
Wszystko jest już przygotowane, sprzęt, zaprojektowane przez nas dekoracje gotowe. Zadowolony kieruję się do domu. Poprawiam poły kolorowej marynarki, wchodzę do środka. Nie wołam jej. Nie śpieszy nam się. Dzień jest leniwy i słoneczny, nie zamierzam niszczyć go zbędnym pośpiechem.
Zasłony w moim pokoju są zaciągnięte, panuje przyjemny półmrok. Rozglądam się, szukam jej. W końcu czuję jej dłonie, które starają się zasłonić moje oczy, jednak jestem trochę dla niej za wysoki, dlatego specjalnie dla niej uginam kolana. Śmieje się w odpowiedzi, to rzadki dźwięk, nie często tak wylewnie okazuje uczucia, mogę to traktować jako aprobatę.
- Wszystko gotowe, Nineczko – informuję ją.
- A nie możemy zacząć tutaj? – pyta i odchodzi. Dostrzegam, że na jej ramionach jest jedynie cienki szlafrok, który finezyjnie związała w talii jeszcze bardziej podkreślając swoją smukłość. Uśmiecham się, podoba mi się to. Nina podchodzi do okna – tak chyba będzie dobrze.
Już mam odpowiedzieć, że tak, ale w tym momencie, zamiast niej stoi tam ktoś inny. Nieco niższa, młodsza, kobieta z włosami uczesanymi w swój urokliwy sposób do góry. Jasne oczy przeszywają mnie na wskroś. Oniemiały podchodzę tam. Czuję delikatną woń kwiatów, przywołuje to piękne wspomnienia. Słońce ogrzewa moją twarz, kobiecie dodaje blasku.
- Jadwigo – szepcze cicho – Jadwiniu, aniele...
- Stasiu?
I już jej nie ma. Znowu przede mną stoi Ninka, tym razem wydymając jaskrawoczerwone usta. Patrząc na mnie wyczekująco.
- Nie będzie dzisiaj sesji – oznajmiam, jeszcze oszołomiony tamtą wizją.
- Coś się stało? – unosi jedną brew do góry.
- Muszę ci o kimś opowiedzieć.
- To aż tak istotne? – pyta z powątpiewaniem.
- Bez tego nie ruszymy dalej – odpowiadam zamyślony, gotowy, aby się przed nią otworzyć i wyjawić długo skrywany sekret o zmarłej ukochanej.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro