Rozdział 1
Ravena nie po raz pierwszy zastanawiała się, dlaczego podjęła decyzję o służbie na dworze. Nieraz zdawało się jej, iż była jedyną osobą rzeczywiście dbającą o bezpieczeństwo królowej. Podwładnych Raveny bowiem przerastało już sporządzenie raportu, a co dopiero akcje w terenie.
Znów musiała udzielać reprymendy temu samemu chłopakowi co ostatnio. Stał przed nią, drżąc ze zdenerwowania, co jeszcze bardziej irytowało Ravenę. Ludzie przeznaczeni do ochrony władczyni nie mogli mieć w sobie ani krzty tchórzostwa. Musieli być najlepsi z najlepszych. Ravena zmarszczyła brwi, nie pojmując jak to możliwe, że ten wątły chłopak zdołał przejść szkolenie.
- Nawet jeśli chcesz wstąpić w szeregi szpiegów a nie do armii, musisz wykazać się umiejętnościami, sprytem i rozwagą - Ravena mówiła powoli, lecz stanowczo. - Nie możesz bez dowodów oskarżać kogoś o zdradę, tylko dlatego, że zaproponował królowej wina, z jak to ująłeś, podejrzanym uśmiechem.
Zachari, jeśli Ravena dobrze zapamiętała imię, spąsowiał i z uporem wpatrywał się we własne buty. Ravena powstrzymała się od przewrócenia oczami, gdyż byłoby to nie na miejscu.
- Daję ci ostatnią szansę. Jedna pomyłka, a możesz zapomnieć o zaprzysiężeniu. Liczę, że wyraziłam się jasno. - Splotła dłonie na biurku. - Możesz odejść.
Zachari w odpowiedzi skinął jedynie głową, po czym opuścił gabinet Raveny. Kobieta odetchnęła z ulgą, choć wiedziała, że spokój nie potrwa długo.
Dziś bowiem odbyć się miała koronacja królewny Yviry, a tuż po niej wystawny bal. Tysiące lat temu Tharaon został założony przez legendarną Grysel. Koronę dziedziczyły wyłącznie kobiety. Nie oznaczało to jednak dyskryminacji, każde magiczne stworzenie, nieważne jak dziwne, mogło odnaleźć tu swój dom.
Wszystko zaczęło się od podłości rodziny Grysel. Księżniczka pewnego razu namówiła brata na jazdę konną, lecz mały chłopiec spadł z konia tak niefortunnie, że pod jego głową utworzyła się kałuża krwi. Rodzice obwiniali Grysel za śmierć swego jedynego syna. Od tamtej pory nie potrafili kochać córki, traktowali ją gorzej niż psa. Gdy po raz kolejny ojciec uderzył dziewczynę, coś w niej pękło. Zostawiła wszystko, co znała i uciekła z pałacu pod osłoną nocy.
Droga z początku dłużyła jej się z powodu samotności. Grysel jakiś czas błąkała się po świecie, nie wiedząc, dokąd powinna się udać. Trafiła do kraju ludzi, gdzie zmuszona była ukrywać magiczne moce. Kraj ten nosił nazwę Ellevor. Ludność Ellevoru nienawidziła magii, gardziła nią i prawdziwie się jej obawiała. Grysel zdołała odnaleźć podobnych sobie, wyprowadziła ich z wrogiego królestwa. Stała się symbolem odwagi i dobroci.
Wraz z magiczną świtą doszła do pustkowi. Nie należały one do nikogo. Zdecydowała się założyć tu własną osadę przyjazną każdemu, kto potrzebowałby schronienia. Z każdym rokiem miasteczko rozrastało się, aż w końcu przekształciło się w królestwo.
Ravena przymknęła oczy i oparła się plecami o krzesło. Gabinet był niczym jej drugi dom. Pomieszczenie szczyciło się przestronnością i nie dało się w nim dostrzec ani drobinki kurzu. Za grubymi zasłonami w kolorze granatu znajdowały się ogromne, niemal na całą wysokość ściany, okna. Ciężkie biurko, za którym siedziała Ravena, zostało wykonane z mahoniu. Przed biurkiem zaś stał pojedynczy fotel obity miękkim materiałem. Starczyło również miejsca na pięć regałów z książkami.
Nagle do uszu Raveny dotarło pukanie do drzwi. Ravena obawiając się, że znów odesłano do niej Zachariego, podeszła i otworzyła drzwi. Jej oczom ukazał się wysoki mężczyzna. Brązowe, ciepłe oczy idealnie komponowały się z opaloną cerą. Pod koszulą zaś wyraźnie rysowały się mięśnie. Na widok ukochanego na twarzy Raveny pojawił się uśmiech. Nie spodziewała się go zobaczyć przed koronacją.
Odsunęła się, by wpuścić Venarda do środka. Złożył na jej ustach czuły pocałunek, co Ravena bez wahania odwzajemniła. Gdy oderwali się od siebie, Venard spojrzał na nią i chwycił jej dłoń. Ravena obdarzyła go szerokim, promiennym uśmiechem.
- Cudownie cię wreszcie zobaczyć, najdroższa.
- Również się cieszę, że cię widzę. Ostatnie miesiące bez ciebie okropnie mi się dłużyły. Martwiłam się. - Szczęście w oczach zastąpiła troska. - Wiesz, ostatnio mam wrażenie, że przez ostatni rok cały czas się mijamy. Gdy ja jestem Thareonie, nie ma ciebie i na odwrót.
Na twarzy Raveny wypisany był smutek. Usta wygięły się w grymasie. Ravena objęła się ramionami. Nie ukrywała przed Venardem, co sądziła o tym wszystkim. Kochała go bardziej niż pozycję pierwszego szpiega na dworze. Poza tym mogła prosić o przeniesienie do szpiegów działających na miejscu. Niekiedy oczyma wyobraźni widziała ich wspólny dom, ogród, a za kilka lat może nawet dzieci.
- Raveno, przecież pracuję tak ciężko dla nas, na naszą przyszłość. - Chwycił ją za podbródek i obrócił delikatnie, by spojrzeć w oczy. - Chcę dać ci wszystko, co najlepsze. Wiem, że wychowałaś się w pałacu i nie wybaczyłbym sobie, gdybyś przeze mnie musiała zamieszkać w nędznej chacie. - Skrzywił się, wyraźnie przypominając sobie swe dzieciństwo.
Ravena oparła czoło o czoło Venarda, lecz milczała. Znała zdanie mężczyzny na ten temat, ale czuła inaczej. Pieniądze stanowiły rzecz nabytą, były, a potem znikały jak wszystko, co materialne na tym świecie. A miłość to siła, której nic nie powinno zatrzymać. Niekiedy odnosiła wrażenie, że oddalali się od siebie, co wzmagało jej niepokój.
Niespodziewanie Venard uklęknął na jedno kolano, na co serce Raveny przyspieszyło. Może jej marzenie miało się właśnie spełnić?
- Raveno z rodu Trail, czy uczynisz mi ten zaszczyt i pójdziesz ze mną na bal z okazji koronacji?
Kobieta, starając się ukryć zawód, zmusiła się do uśmiechu. Wtuliła się w szeroką pierś Venarda.
- Oczywiście, że tak. Nawet nie przemknęło mi przez myśl, że mogłabym pójść z kimś innym.
- Fantastycznie. Muszę już iść, obowiązki wzywają - rzekł, pocałował Ravenę w czoło na pożegnanie, a następnie wyszedł.
Ravena przytknęła dłoń do skroni. Przecież oświadczyny po takiej rozmowie... To by się nie zgadzało. Mimo to Ravena poczuła się strasznie głupio i uderzyły w nią wyrzuty sumienia. Venard uczyniłby dla niej wszystko, a ona najwidoczniej była niewdzięczna.
Zerknęła na drewniany zegar wiszący na ścianie. Niedługo wybije południe. Ravena, przypomniawszy sobie o spotkaniu z siostrą, zerwała się z krzesła.
Przemierzała korytarze, niemal biegnąc. Wiedziała, że łamiąc zasady konwenansów ściągała na siebie spojrzenia pełne dezaprobaty. Nie zwracała na to jednak uwagi. Niekiedy reguły pałacowej uprzejmości zdawały się jej irracjonalne i bezsensowne.
Wpadła jak burza do komnaty należącej do jej siostry. Ta siedziała przy toaletce i obróciła się w stronę Raveny z uniesioną brwią.
- Proszę, proszę, ta zawsze punktualna Ravena się spóźniła. - W jej głosie brzmiało rozbawienie.
- Będziesz wypominać mi jedno spóźnienie? Łamiesz mi serce, Veriko. - Udała oburzenie. Po chwili obie nie wytrzymały i parsknęły śmiechem.
- Co cię zatrzymało właściwie?
- Venard - odparła krótko.
- Wy tak w gabinecie...? - Verika uniosła kącik ust.
- Veriko, przywołuję cię do porządku. Nadal jesteś tylko młodszą siostrą - powiedziała Ravena, na co Verika przewróciła oczami. - Wyobraź sobie, że uklęknął, a ja głupia myślałam, że zaproponuje mi małżeństwo - prychnęła, zatapiając twarz w dłoniach.
Verika podeszła do Raveny i położyła dłoń na jej ramieniu w geście otuchy. Miała świadomość, ile Venard dla niej znaczył i choć bywała irytująca, była jedną z najbliższych Ravenie osób.
- Czasem zastanawiam się, dlaczego on jest tak ślepy. Bo głupim mimo wszystko nie mogę go nazwać - stwierdziła ze zrezygnowaniem Verika. - Ale teraz daj temu spokój i zajmijmy się przygotowaniami. Pozwoliłam sobie odwiedzić twoje apartamenty i znalazłam w garderobie kilka sukienek, które z pewnością będą wyglądać na tobie cudownie.
Jednakże Ravena już nie słuchała Veriki. Myśli krążyły gdzieś daleko na wodach niepewnej przyszłości. Ravena przez chwilę pomyślała, że może fale zmiotą ją z powierzchni i nie doczeka małżeństwa z Venardem. Verika pomachała dłonią przed jej oczami, brutalnie wyrywając ją z rozmyślań.
- Czy ty mnie w ogóle słuchasz, Raveno? - Założyła ręce na piersi, myśląc zapewne, że wyglądała groźnie.
- Może najpierw ja pomogę ci się przygotować. Dobrze?
Verika, rzecz jasna, natychmiast z entuzjazmem się zgodziła. Ravena wskazała Verice suknię, która według niej była najodpowiedniejsza. Gdy Verika ją przywdziała, Ravena wskazała stołek przy toaletce i zajęła się jej fryzurą.
- Pamiętam jak przez mgłę, że mama często zaplatała nam warkocze.
Ravena znieruchomiała i mimowolnie zagryzła wargę. Z trudem przełknęła ślinę.
- Veriko, ona nas zostawiła. - Głos Raveny zabrzmiał ostrzej, niż zamierzała. - Nie zasługuje, by tak ją nazywać. Pamiętasz, co działo się z tatą po jej odejściu? Jaki był smutny i jak snuł się po pałacu niczym duch?
Ravena miała wówczas jedenaście wiosen, a Verika osiem. Tworzyli szczęśliwą rodzinę. Ich matka, Lilienne, była nadworną czarodziejką i należała do kasty zmiennokształtnych tak jak Ravena. Ojciec, Amon zajmował się wykrywaniem zdrady na dworze. Wszystko układało się cudownie, aż pewnego dnia Lilienne przepadła niczym kamień w wodę. Miesiące, które nastąpiły potem, Ravena wspominała z niepohamowanym gniewem. Łzy, żal, niezrozumienie, co się właściwie stało, towarzyszyło im na każdym kroku.
- Myślisz, że dlaczego ona nas zostawiła? - zapytała Verika. Pomimo że niedawno skończyła siedemnaście wiosen, co oznaczało osiągnięcie dorosłości, zachowywała się jak dziecko błądzące we mgle.
- Nie wiem, Veriko. Nie umiem odpowiedzieć na to pytanie, ale jestem przekonana, że jeśli by nas kochała, to zrobiłaby co w jej mocy, by utrzymać nas przy sobie - odpowiedziała stanowczo. - Nie zapominaj, że masz mnie i tatę. My nigdy cię nie zostawimy. O, i gotowe.
Verika wstała, a Ravena dokładnie przyjrzała się siostrze. Długie do pasa, brązowe włosy zaplecione były w pięknego warkocza. Zwiewna suknia w barwie błękitu niezwykle pasowała do Veriki. Jedynie dół sukni ozdobiono kwiatowym motywem. Verika i Ravena były niczym ogień i woda. Obie miały ten sam śniady kolor skóry. Verika jednak posiadała szmaragdowe oczy w kształcie migdałów, których duże oczy Raveny w innej barwie wcale nie przypominały.
- To co? Teraz ja jestem skazana na tortury?
Verika uśmiechnęła się i jak na skrzydłach chwyciła suknię. Ravena pokręciła głową. Wiedziała, że Verika była w swoim żywiole. Bez słowa pozwoliła więc siostrze ubrać się i uczesać.
- Jednego jestem pewna. Oczarujesz Venarda i każdego mężczyznę, który tam będzie - rzekła z wyraźną dumą Verika po skończeniu swego dzieła.
Ravena spojrzała w lustro i nieskromnie musiała przyznać, że podobało jej się to, co ujrzała. Czarne loki Verika spięła w koka, z którego wypadło kilka kosmyków. Ciemnoniebieska suknia nie posiadała rękawów i przy dekolcie lśniło kilka drobnych, białych kryształków. Gdy Verika zapięła na jej szyi pasującą kolię, było idealnie.
- Skoro ja sama zaniemówiłam, to chyba muszę przyznać ci rację. - Ravena roześmiała się dźwięcznie. - Ty też wyglądasz przepięknie.
Verika z radością obróciła się wokół własnej osi. Ravena udała, że zaprasza ją do tańca, a po tym, jak Verika lekko dygnęła, zaczęły wirować, kręcić się i wymyślały różne pozy, które w niczym nie przypominały tańca na balach królewskich.
Beztroską zabawę przerwały, dopiero gdy należało udać się do Wielkiej Sali, gdzie odbyć się miała koronacja. Otrzepały suknie i opuściły komnatę.
Wielka Sala była, oczywiście, największym pomieszczeniem w całym pałacu. Przy ścianie znajdował się misternie zdobiony tron, dzieło jednego z najlepszych rzeźbiarzy w królestwie. Nad nim wisiało co najmniej dziesięć obrazów w złotych ramach przedstawiających najwybitniejsze władczynie w dziejach Thareonu. Ravena i Verika były jednymi z pierwszych przybyłych, gdyż sala dopiero zapełniała się gośćmi.
Kiedy każde z miejsc zostało zajęte, próg przekroczył najwyższy urzędnik. Koronacja należała do jego zadań. Dawniej podobno zajmowali się tym kapłani lub kapłanki, którzy szerzyli wiarę w bogów. Wiara w Thareonie jednak podupadła i obecnie uważano, że bogowie zostawili ludzi i magiczne stworzenia samym sobie i odeszli w poszukiwaniu lepszego miejsca.
Urzędnik dał znak dłonią. Rozległ się dźwięk trąbek oznaczający przybycie przyszłej władczyni. Obecni powstali, by oddać należny jej szacunek. Zapanowała cisza jak makiem zasiał. Nawet dzieci wpuszczone na salę pojmowały wagę tej uroczystości.
W końcu królewna Yvira dotarła do tronu i obróciła się do zebranych. Ravenie przemknęło przez myśl, iż Yvira była wręcz stworzona do swej roli. Ogniste, rude włosy spływały po plecach falami. Złote oczy z dystansem spoglądały na świat. Suknia z długim trenem w takim samym jak oczy kolorze prezentowała się iście królewsko. Nietrudno domyślić się, że Yvira dla wielu kobiet stanowiła niedościgniony ideał.
Urzędnik skierował się wpierw ku ludowi.
- Zebraliśmy się tu dziś tak licznie, bowiem królewna Yvira stanie się dziś królową Thareonu. - Głos mężczyzny rozniósł się echem po sali. Każdy z nas ma świadomość, jak ważna jest obecność dobrej, mądrej i sprawiedliwie panującej władczyni, co nie raz już pokazała nam historia. Thareonowi potrzebna jest przywódczyni, która poprowadzi nas i dzięki której przetrwamy każdy sztorm. Teraz zwracam się do ciebie, pani. Czy przysięgasz nigdy nie zdradzić Thareonu i być lojalna wobec swej ojczyzny?
- Przysięgam - odparła uroczyście Yvira z dłonią na sercu, jak wymagała tradycja.
- Czy przysięgasz nigdy nie skrzywdzić swych poddanych, a w razie potrzeby udzielić im potrzebnej pomocy?
- Przysięgam.
- Czy przysięgasz wykorzystywać magię jedynie w dobrych celach?
- Przysięgam.
Urzędnik wziął w obie dłonie złotą koronę ozdobioną rubinami i nałożył na głowę Yviry. Następnie mężczyzna chwycił berło, ucałował je i wręczył Yvirze.
- Oto królowa Yvira Elia, trzecia o tym imieniu, z rodu Athelien. Powstań ludu i oddaj cześć swej królowej.
Wszyscy wstali i skłonili się. Królowa Yvira zaraz po tym opuściła Wielką Salę. Goście zaczęli się tłoczyć, niektórzy wręcz przepychali się, na co Ravena uniosła brew.
- Czy tylko ja sądzę, że królowa Yvira jest niezwykła?
- Z pewnością jej wygląd jest niezwykły, ale wiesz, że to nie jest najważniejsze, Veriko.
Verika zacisnęła usta w wąską kreskę, jak zawsze po usłyszeniu w głosie Raveny przygany.
- Chodźmy. Zapewne wszyscy są już w Sali Balowej, a spóźnienie nie byłoby eleganckie.
Opuściły Wielką Salę i weszły po schodach na kolejne piętro pałacu. Przy otwartych wrotach do Sali Balowej, stało dwóch gwardzistów. Obdarzyli je krótkim spojrzeniem, lecz nie zauważywszy broni, jeden z nich wskazał dłonią na drzwi.
Panował tłok i zewsząd docierały rozmowy. Stroje gości mieniły się najróżnorodniejszymi barwami. Świece stanowiły jedyne źródło światła, bowiem słońce zdążyło już zajść za horyzontem.
Herold zatrzymał Ravenę oraz Verikę, nim dołączyły do zabawy i spytał o imiona oraz ród.
- Ravena oraz Verika z rodu Trail - wykrzyknął, na co Ravenę rozbolały uszy.
Zeszły po schodach i skierowały się do królowej Yviry, jak nakazywała uprzejmość. Gdy przyszła ich kolej, ukloniły się nisko.
- Wasza wysokość - powiedziały Ravena i Verika niemal w tym samym momencie.
- Witajcie. Ty musisz być tą słynną Raveną, o której rodzice mi opowiadali. - Zwróciła spojrzenie złotych oczu na nią, a Ravena poczuła dziwne, niewyjaśnione uczucie niepokoju.
Nie wiedząc, co odpowiedzieć, Ravena jedynie skinęła głową. Nie spodziewała się, że poprzednia królowa tak ją ceniła. Ravena nigdy nie szukała poklasku, ale miło było zostać docenioną.
- Jesteś zmiennokształtną, zgadza się?
- Owszem, Wasza Wysokość - potwierdziła Ravena.
- Fascynujące. Zawsze zastanawiałam się, jak to jest przemieniać się w zwierzę - przyznała bezpośrednio. - Moja moc jest zgoła inna i przy tym sprawia wrażenie prozaicznej. Potrafię uzdrawiać ludzi jak i zwierzęta.
- To godna podziwu moc.
Królowa Yvira skinęła głową, po czym pożegnała je, zapraszając do jedzenia oraz tańca. Ravena spojrzała na Verikę, która zdawała się przygaszona. Szła zgarbiona, a uśmiech zniknął z jej twarzy.
- Veriko, wszystko dobrze? - zapytała Ravena.
Verika nie powstrzymała się od prychnięcia. Zatrzymała się, wpatrując w Ravenę z wyrzutem.
- Poza tym, że znowu czuję się jak twój cień, wszystko jest w jak najlepszym porządku.
- To nie jest moja wina. Nie wzbudzaj we mnie poczucia winy - odrzekła chłodno.
- Myślę, że ten bal wolę spędzić sama - stwierdziła Verika, mrużąc oczy.
- Droga wolna. Tylko nie przynieś wstydu rodzie Trail.
Verika odeszła, nie oglądając się za siebie. Ravena odetchnęła głęboko, próbując zdusić w sobie zdenerwowanie. Jak na razie ten bal nie zapowiadał się tak, jak to sobie zaplanowała.
Znienacka poczuła czyjąś dłoń na ramieniu. Odwróciła się i z ulgą ujrzała Venarda.
- Myślałem, że będzie z tobą, Verika. Coś się stało? - spytał, prowadząc ją w stronę jednego z okrągłych stołów zastawionych jedzeniem.
- Znasz ją, jest zazdrosna. Podeszłyśmy do królowej, a ona zaczęła wypytywać mnie o zmiennokształtność, wspomniała, że rodzice jej o mnie opowiadali. A to nie jest moja wina.
- Wiem, Raveno. Ale pomyśl, Verika jest młoda, chciałaby się wykazać, a postawiłaś jej wysoką poprzeczkę. Ludzie wkoło mówią o tobie, nigdy o niej. To że nie odziedziczyła magii po waszej matce też nie pomaga...
Ravena spojrzała z niedowierzaniem na ukochanego i pokręciła głową.
- Nie mam wpływu na jej brak mocy ani na to, co ludzie gadają. Mnie to nigdy nie interesowało i gdybym mogła, oddałabym jej tę całą sławę. - Zmarszczyła brwi. – Jest mi zwyczajnie przykro, że ona postrzega to w ten sposób. Nie chciałabym, by coś takiego wpłynęło na nasze relacje.
– Nie martw się, wszystko z pewnością się ułoży, skarbie. A tymczasem, czy podaruje mi pani taniec?
– Z przyjemnością, Venardzie.
Wstali i udali się na parkiet, gdzie tańczyło kilkadziesiąt par. Orkiestra skończyła właśnie grać skoczną melodię, której Ravena nie znała. Obecna była o wiele spokojniejsza, idealna do wolnego tańca. Venard przyciągnął ją do siebie i objął, na co Ravena uśmiechnęła się. Ramiona Venarda kojarzyły się jej z bezpieczeństwem.
– O czym myślisz? – zapytał cicho Venard.
– O tym, że uwielbiam, gdy jesteś blisko mnie – odparła rozbrajająco szczerze.
– Także uwielbiam być blisko ciebie.
Ravena uśmiechnęła się z zadowoleniem. Pragnęła, by ta chwila trwała jak najdłużej, by już nigdy nie musieli rozstawać się na długo.
Nie bądź naiwna. To marzenie ściętej głowy...
Starała się zagłuszyć myśli, które rujnowały ten jakże cudowny moment. Musiała skupić się na tym co tu i teraz. Nic innego nie powinno się liczyć.
– Willem z rodu Filnor z Ellevoru. – Po sali znów rozległ się krzyk herolda.
Ravena niemal zadławiła się śliną. Przez moment nawet sądziła, że to niemożliwe, że to przesłyszała się. Ale nie mogło być mowy o pomyłce. Jego imię wciąż dźwięczało w umyśle Raveny.
Kilka lat temu dała się mu omotać. Wierzyła, że to, co ich połączyło, to najprawdziwsza miłość. W rzeczywistości okazało się to morzem kłamstw, gdyż Willem pewnego dnia zniknął. Po raz kolejny jedna z najbliższych osób tak po prostu zostawiła Ravenę samą i zostawiło to w jej sercu trwałe blizny. Miała nadzieję, że nigdy już się nie spotkają i nie będzie musiała oglądać jego twarzy.
Wrócili z Venardem do stolika. Ravena zauważyła, że wielu z niechęcią wpatrywało się w Willema. Nic dziwnego, w końcu był posłańcem z Ellevoru.
Relacje Thareonu oraz Ellevoru nigdy nie malowały się w jasnych barwach. Obecnie panował pokój, gdyż państwa zdecydowały się na sojusz. Nie zmieniało to faktu, że Ellevor nie był przyjazny w stosunku do magii. W każdej chwili mogło wydarzyć się zatem coś, co zakończyłoby sojusz.
– Wybacz, Venardzie, muszę na chwilę wyjść do ogrodu. Duszno się zrobiło przez ten tłok.
– W takim razie pójdę z tobą – zaproponował prędko Venard.
– Nie. Znaczy, nie ma takiej potrzeby – zreflektowała się Ravena.
Przeszła przez salę, nie dostrzegając tego, co działo się wokół niej. Raz czy dwa wpadła na kogoś, ale w końcu udało jej się wydostać z pomieszczenia, które było jak klatka.
Zamknęła oczy, skupiając się na równomiernym oddechu. Czym ona właściwie się martwiła? Przyjechał i jeszcze dziś prawdopodobnie wróci do Ellevoru. Szanse, że się spotkają w tym tłumie były bardzo małe. A jeśli się spotkają, będzie to znak, że Ravena naprawdę miała pecha w życiu.
– Przepraszam, czy wszystko dobrze? Może powinienem wezwać medyka?
Ten głos. W Ravenie się zagotowało. Udało jej się wywołać wilka z lasu. Otworzyła oczy. Willem od razu ją poznał, o czym świadczyło trwające sekundę zmieszanie. Prędko na jego twarzy pojawił się ten czarujący uśmiech, który kiedyś sprawił, że Ravena oddała mu serce. Tym razem nie zamierzała się na to nabrać.
– Tych oczu nigdy w życiu bym nie zapomniał.
Ravena zacisnęła dłonie w pięści i starała się go ominąć, ale on złapał ją za rękę.
– Puść mnie. Straciłeś prawo do dotykania mnie dawno temu. Może zapomniałeś, ale zostawiłeś mnie.
– Nadal to rozpamiętujesz? – zapytał szorstko. – To było dawno, teraz oboje jesteśmy dorośli.
Ravena zmrużyła oczy i wyrwała dłoń z jego uścisku. Wróciła do sali, ale słyszała jego kroki za sobą, co nie podobało jej się. W pewnym momencie potknęła się i runęłaby jak długa, gdyby Willem jej nie złapał.
– Aż przypomniałem sobie, jak tańczyliśmy w świetle księżyca i w tę samą noc...
– Zamilcz – warknęła Ravena. – Dla własnego dobra. Nie chciałabym tu rozpętać krwawej jatki. Czego ode mnie chcesz?
– W tej chwili niczego. Byłaś damą w opałach, a ja cię uratowałem. Właściwie to wypadałoby mi podziękować, Raveno.
– Dziękuję – wycedziła. – A teraz możesz mnie już zostawić. Jestem tu z kimś i nie chciałabym, by się martwił.
Willem uniósł brwi, ale podniósł Ravenę do pionu. Byli zdecydowanie zbyt blisko. Willem wpatrywał się czujnie w jej oczy, potem jego spojrzenie spoczęło na ustach. Roześmiał się cicho.
– Coś czuję, że się jeszcze spotkamy.
I tego właśnie obawiała się Ravena.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro