Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Prolog

W powietrzu unosił się zapach kwiatów, kuszący i obezwładniający słodyczą. Zielone liście drzew kołysały się w kierunku wskazanym przez lekki wietrzyk. Niebo przywdziało dziś jasny, błękitny płaszcz, po którym płynęły obłoki o cudownie czystej, białej barwie.

Dwójka dzieci leżała na trawie, nie przejmując się, iż nadal była ona pokryta ranną rosą. Oboje wpatrywali się w firmament niczym zaczarowani.

– Ta chmura po lewej przypomina biegnące stado koni. A ty, co widzisz, Raveno? – zapytał chłopiec, skubiąc palcami trawę.

Ravena przekrzywiła głowę, lecz w żaden sposób nie potrafiła dostrzec w górze koni. Nieregularny kształt obłoków przypominał jej raczej wzburzone fale, gniewnie uderzające o brzeg. Spojrzała ze zwątpieniem na przyjaciela.

– Nie wiem, jakim cudem przypomina ci to konie – parsknęła, nie mogąc się powstrzymać. – Ja widzę tam fale – szepnęła, a w jej głosie zabrzmiał najszczerszy smutek.

Willem wiedział, że fale kojarzyły się Ravenie z domem, który musiała opuścić. Chwycił jej dłoń w geście otuchy, na co ona spojrzała na niego z wdzięcznością. Zawsze uważał oczy Raveny za niezwykłe, prawe bowiem miało jasny, błękitny jak lód kolor, a lewe było fioletowe i przypominało o magicznym dziedzictwie Raveny.

Chłopak prędko zerwał kwiat znajdujący się najbliżej niego. Nie znosił, gdy Ravena płakała. Nigdy nie wiedział, jak powinien się wówczas zachować. Poza tym nie chciał, by była smutna. Stokroć bardziej wolał, kiedy promieniała szczęściem i śmiała się wraz z nim.

Ravena gwałtownie wstała, usta miała ściśnięte w wąską kreskę. Willem wpatrywał się w nią niezrozumiale, przecież pragnął tylko ją pocieszyć, nie uczynił nic złego.

– Nie rób tego więcej. – Ostra nuta w głosie Raveny nie spodobała się Willemowi.

– Czego? Chodzi ci o ten kwiatek? – Wstał i machnął roślinką przed jej twarzą.

– Nie rozumiesz. Zrywanie kwiatów jest złe. One tak jak ludzie i zwierzęta żyją oraz posiadają dusze – wyjaśniła, już spokojniej, Ravena. – Rozejrzyj się. Czy ta łąka nie tętni według ciebie życiem? Jest martwa twoim zdaniem?

Willem skrzywił się, ale pojął swój błąd. Może rzeczywiście należało pozwolić temu kwiatowi na spokojny wzrost w glebie.

– Nikt nigdy nie mówił mi, że rośliny również mają dusze. Kiedy tak o tym mówisz, to sądzę, że możesz mieć rację. – Pokiwał głową.

Ravena obdarzyła go lekkim uśmiechem, który Willem odwzajemnił.

– Zatem nie zrobisz tego więcej? – zapytała poważnie Ravena, marszcząc brwi.

– Nigdy. Obiecuję – odpowiedział. – Chociaż chciałem dobrze. Nie lubię, gdy jesteś smutna – mruknął.

Ravena potrząsnęła głową, śmiejąc się z nieporadności Willema. To, co powiedział, wydało jej się niezwykle urocze. Podeszła do niego i złożyła pocałunek na policzku chłopaka, a ten tylko bardziej się zarumienił.

– Złap mnie, jeśli potrafisz. – Roześmiała się, a następnie zaczęła uciekać przed przyjacielem.

Ten w chwilę potem zdołał się otrząsnąć i pobiegł, by ją złapać. W pewnym momencie Ravena zniknęła z jego pola widzenia, ale prędko dobiegł do niego głos z drzewa.

– Tu jestem, głuptasie. – Wyraźnie była z siebie zadowolona. – Wiem, że nie chciałeś nic złego. Dziękuję ci, że wciąż jesteś przy mnie.

Zeszła z drzewa i przytuliła Willema. Wpierw chłopak był lekko zaskoczony, lecz po chwili również objął ją ramionami.

– Będę zawsze.

Te słowa rozbrzmiały echem w ich głowach i miały do nich wrócić wiele lat później.

Mam nadzieję, że prolog Was nie zniechęcił a wprost przeciwnie. Do zobaczenia w pierwszym rozdziale!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro