46. Więc jutro mogę już umrzeć?
W panice spojrzała w stronę drzwi, ale Shannon patrzyła w przeciwnym kierunku, szukając jej przy stolikach. Zaklęła cicho, obiecując jej wiecznie pusty żołądek wszystkim znanym sobie demonom.
- Cześć Chrissy. – Z niewiadomych względów Gregory pojawił się tuż obok z szybkością będącą bliską teleportacji. – Jak ci mija dzień? Widziałem, że dość szybko wyszłaś ze stołówki.
- Nie czułam się zbyt dobrze – wychrypiała w odpowiedzi. Kaszlnęła cicho. Od kiedy ma chrypkę?
Gregory oparł się dłonią o brzeg fontanny zmniejszając dystans między nimi do obszaru dużo mniejszego niż niezbędne minimum. Chrissy mimowolnie poczuła rosnący nacisk ciekawskich spojrzeń. O tak. Stanowczo widowisko będzie godne obserwacji i musi to wiedzieć każdy, kto zauważył wściekły grymas na twarzy niekoronowanej królowej szkoły. Pochwyciła spojrzenie Shannon, która jak rasowy zdrajca szybko, choć kompletnie błędnie, oceniła sytuacją i pokazywała jej podniesiony do góry kciuk.
- Nie planujesz chorować, prawda Christino? – wymruczał uwodzicielskim tonem.
Gdyby nie fakt, że dosłownie przed sekundą widziała podobną scenę z Alicją ugięłyby się pod nią kolana. Tymczasem zamiast motyli w brzuchu czuła toksyczny skurcz. W jego ręce zafalowały dwie granatowe koperty ze srebrnymi zdobieniami. Idąca za jego plecami Alicia na chwilę się zatrzymała, po czym wręcz przyspieszyła kroku.
- Chciałbym spędzić z tobą ten piątkowy wieczór, Chrissy.
Stojąca już tuż za nim Alicia wciągnęła ze świstem powietrze. Podobnie jak McKinnan, chociaż z zupełnie innych powodów. Pytanie zostało zadane odpowiednio głośno, by zainteresować każdego, kto jeszcze nie zdążył zorientować się w sytuacji.
- Greg... nie wiem czy wiesz, ale ustawia się do ciebie cała kolejka chętnych. Alicia zasugerowała mi, że pierwszeństwo powinno być ustalane na podstawie ilości numerków, więc wypadłam gry. – Siłą woli powstrzymała godny harpii uśmiech, który cisnął się jej na usta. - Sądzę, że gdybyś poczekał jeszcze chwilę z pewnością opowiedziałaby ci o pięknej bieliźnie, którą kupiła na zwieńczenie imprezy. Aha... – Rzuciła mu miażdżące spojrzenie. – Pozdrowienia od Alexandry.
Szach i mat. Niech Pocahontas spróbuje być niezadowolona.
Korzystając z ogłuszenia obojga taktycznie ruszyła w kierunku drzwi, obok których prawie wentylowała się zdrajca-nie-przyjaciółka-Shannon. Oceniając poziom zaskoczenia na jej twarzy dziwiła się, że taca z jedzeniem nie upadła jeszcze z hukiem na podłogę. Złapała ją za ramię i delikatnie pociągnęła w kierunku wnętrza. Instynkt samozachowawczy zaczął wracać i wył głośno, sugerując, że przez kilka najbliższych godzin lepiej schodzić Alicii z drogi.
Cała twarz Shannon przybrała kolor pomidora, który ostatni tydzień spędził w idealnym nasłonecznieniu, a para prawie buchała jej uszami.
- O Boże, Chrissy w życiu nie podejrzewałam, że możesz być taką suką. To było wręcz perfekcyjne – ekscytowała się. –Dokopałaś jednocześnie i Gregowi i Alici. Podziwiam, mówię szczerze. Oglądanie tego było jak zjedzenie perfekcyjnie kremowego torcika! Już dzisiaj będziesz na językach całej szkoły. Sandy będzie w zachwycie.
- Taa, o ile przeżyję i jutro głównym tematem nie będą moje zwłoki – odburknęła świadoma, że może odrobinę przesadziła.
Przyjaciółka prychnęła donośnie.
- Nie przejmuj się, jak raz planuję pilnować twojego dupska tak dokładnie, że nie przeszkodzi mi w tym nawet widok bufetu pełnego ciastek. – Oznajmiła z przekonaniem w głosie. Chrissy za zaskoczenia niemalże się wzruszyła. Przynajmniej dopóki Shanon nie dodała kolejnego zdania: - Zwołujemy dzisiaj potkanie klubu i musisz być na nim żywa.
- Więc jutro mogę już umrzeć? – odparła zgryźliwie.
- Nie? – z zaskoczeniem odpowiedziała Shannie. – Przecież jeszcze...
- Co jeszcze? – Chrissy posłała jej miażdżące spojrzenie.
- Nic. Nie marszcz się tak, bo zostanie ci lwia zmarcha.
Shannon pokazała jej język i zaciągnęła ją z powrotem do stolika na stołówce. No tak... Obiecując, że będzie mnie pilnować nie mówiła, że będę ważniejsza niż żołądek. Myśl była w pewien sposób pokrzepiająca.
Jeszcze trochę Christino. Damy radę i dobrniemy do końca. A na mecie będą wygodne dresy. Wężowe słowo honoru!
Meduza
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro