Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

46. Więc jutro mogę już umrzeć?


W panice spojrzała w stronę drzwi, ale Shannon patrzyła w przeciwnym kierunku, szukając jej przy stolikach. Zaklęła cicho, obiecując jej wiecznie pusty żołądek wszystkim znanym sobie demonom.

- Cześć Chrissy. – Z niewiadomych względów Gregory pojawił się tuż obok z szybkością będącą bliską teleportacji. – Jak ci mija dzień? Widziałem, że dość szybko wyszłaś ze stołówki.

- Nie czułam się zbyt dobrze – wychrypiała w odpowiedzi. Kaszlnęła cicho. Od kiedy ma chrypkę?

Gregory oparł się dłonią o brzeg fontanny zmniejszając dystans między nimi do obszaru dużo mniejszego niż niezbędne minimum. Chrissy mimowolnie poczuła rosnący nacisk ciekawskich spojrzeń. O tak. Stanowczo widowisko będzie godne obserwacji i musi to wiedzieć każdy, kto zauważył wściekły grymas na twarzy niekoronowanej królowej szkoły. Pochwyciła spojrzenie Shannon, która jak rasowy zdrajca szybko, choć kompletnie błędnie, oceniła sytuacją i pokazywała jej podniesiony do góry kciuk.

- Nie planujesz chorować, prawda Christino? – wymruczał uwodzicielskim tonem.

Gdyby nie fakt, że dosłownie przed sekundą widziała podobną scenę z Alicją ugięłyby się pod nią kolana. Tymczasem zamiast motyli w brzuchu czuła toksyczny skurcz. W jego ręce zafalowały dwie granatowe koperty ze srebrnymi zdobieniami. Idąca za jego plecami Alicia na chwilę się zatrzymała, po czym wręcz przyspieszyła kroku.

- Chciałbym spędzić z tobą ten piątkowy wieczór, Chrissy.

Stojąca już tuż za nim Alicia wciągnęła ze świstem powietrze. Podobnie jak McKinnan, chociaż z zupełnie innych powodów. Pytanie zostało zadane odpowiednio głośno, by zainteresować każdego, kto jeszcze nie zdążył zorientować się w sytuacji.

- Greg... nie wiem czy wiesz, ale ustawia się do ciebie cała kolejka chętnych. Alicia zasugerowała mi, że pierwszeństwo powinno być ustalane na podstawie ilości numerków, więc wypadłam gry. – Siłą woli powstrzymała godny harpii uśmiech, który cisnął się jej na usta. - Sądzę, że gdybyś poczekał jeszcze chwilę z pewnością opowiedziałaby ci o pięknej bieliźnie, którą kupiła na zwieńczenie imprezy. Aha... – Rzuciła mu miażdżące spojrzenie. – Pozdrowienia od Alexandry.

Szach i mat. Niech Pocahontas spróbuje być niezadowolona.

Korzystając z ogłuszenia obojga taktycznie ruszyła w kierunku drzwi, obok których prawie wentylowała się zdrajca-nie-przyjaciółka-Shannon. Oceniając poziom zaskoczenia na jej twarzy dziwiła się, że taca z jedzeniem nie upadła jeszcze z hukiem na podłogę. Złapała ją za ramię i delikatnie pociągnęła w kierunku wnętrza. Instynkt samozachowawczy zaczął wracać i wył głośno, sugerując, że przez kilka najbliższych godzin lepiej schodzić Alicii z drogi.

Cała twarz Shannon przybrała kolor pomidora, który ostatni tydzień spędził w idealnym nasłonecznieniu, a para prawie buchała jej uszami.

- O Boże, Chrissy w życiu nie podejrzewałam, że możesz być taką suką. To było wręcz perfekcyjne – ekscytowała się. –Dokopałaś jednocześnie i Gregowi i Alici. Podziwiam, mówię szczerze. Oglądanie tego było jak zjedzenie perfekcyjnie kremowego torcika! Już dzisiaj będziesz na językach całej szkoły. Sandy będzie w zachwycie.

- Taa, o ile przeżyję i jutro głównym tematem nie będą moje zwłoki – odburknęła świadoma, że może odrobinę przesadziła.

Przyjaciółka prychnęła donośnie.

- Nie przejmuj się, jak raz planuję pilnować twojego dupska tak dokładnie, że nie przeszkodzi mi w tym nawet widok bufetu pełnego ciastek. – Oznajmiła z przekonaniem w głosie. Chrissy za zaskoczenia niemalże się wzruszyła. Przynajmniej dopóki Shanon nie dodała kolejnego zdania: - Zwołujemy dzisiaj potkanie klubu i musisz być na nim żywa.

- Więc jutro mogę już umrzeć? – odparła zgryźliwie.

- Nie? – z zaskoczeniem odpowiedziała Shannie. – Przecież jeszcze...

- Co jeszcze? – Chrissy posłała jej miażdżące spojrzenie.

- Nic. Nie marszcz się tak, bo zostanie ci lwia zmarcha.

Shannon pokazała jej język i zaciągnęła ją z powrotem do stolika na stołówce. No tak... Obiecując, że będzie mnie pilnować nie mówiła, że będę ważniejsza niż żołądek. Myśl była w pewien sposób pokrzepiająca.


Jeszcze trochę Christino. Damy radę i dobrniemy do końca. A na mecie będą wygodne dresy. Wężowe słowo honoru!

Meduza

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro