Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

42. Warto Pozostać Sobą

Pierwsza zimna kropla wylądowała na szyi Chrissy, która zaskoczona nieprzyjemnym doznaniem z piskiem, odsunęła się od Dylana. Za ta jedną leciały kolejne, okrywając ich prawdziwą kurtyną z deszczu, zupełnie jakby niebiosa zdecydowały się uratować ją przed tym, co jak się spodziewała, mogła usłyszeć. I czego nie chciała słyszeć!

Cieszyła się z zimna, bo to je mogła oskarżyć o drżenie rąk, mrowienie ust i szaleńczą akcję serca. Czemu część mnie chce w to wszystko wierzyć? Sapnęła z ulgą, znajdując się w końcu w suchym pomieszczeniu. Makijaż, wcześniej naruszony łzami musiał już kompletnie spłynąć i wolała nie myśleć, co na jej widok powiedziałaby Sandy. Pewnie po prostu załamałaby nerwowo ręce i przystąpiła do naprawy, ale nie było jej tutaj.

Dylan uśmiechnął się do niej i w następnej chwili oboje wybuchli śmiechem. Nażelowane włosy chłopaka tworzyły urocze gniazdo na jego głowie, a Chrissy musiała wyglądać jak klaun.

- Nie możesz tak wrócić na lekcje – oznajmił chłopak.

I tu Christina McKinnan musiała mu przyznać rację. Poza fatalnym wyglądem czuła, że cała jest przemoczona i nie ma jak się z tego wykaraskać. Przecież nie wyschnie w pięć minut. Mimo to, kiedy Dylan złapał ją za rękę miała ochotę wyrwać się z całą siłą. Och, wiedziała, że prawdopodobnie ma już plan jak niespostrzeżenie wyjść ze szkoły, ale po niedokończonej deklaracji dotyk jego skóry wzbudzał w niej autentyczne przerażenie.

- Wyjdziemy wyjściem dla personelu, z tyłu przy boiskach. A potem na parking. Odwiozę cię do domu McKinnan.

- Sama dam radę dotrzeć... - zawiesiła głos i kichnęła cicho – do domu.

- Akurat – prychnął. – To będzie cud jeśli się nie rozchorujesz. Zawiozę cię i odstawię do łóżka.

Chrissy zarumieniła się wściekle, ale bez słowa sprzeciwu pozwoliła mu zrealizować plan.

***

Wtorkowy poranek przywitał ją bólem głowy i piekącymi oczami. Pani McKinnan wystarczyło jedno spojrzenie na córkę, żeby wiedzieć, że nie udaje i jest chora. Wczorajszego poranka, kiedy Dylan odwiózł ją do domu, udała się prosto pod prysznic, a potem do łóżka. I co jej się nigdy nie zdarzało, po prostu usnęła w ciągu dnia.

Gdzieś na krańcach umysłu miała wrażenie, że słyszy Dylana rozmawiającego z jej mamą, ale nie poświęcała im uwagi. Zupełnie jakby cały stres tamtego poranka i zimny deszcz wystarczyły, żeby ją wyłączyć. Faktem jest jednak, że drań jakoś przekonał Sofię do usprawiedliwienia jednej z nielicznych w życiu Chrissy ucieczek z lekcji. Bo czym to było jeśli nie ucieczką?

Smutne rozważania przerwał jej huk otwieranych drzwi. Skrzywiła się odruchowo, przymykając oczy. Musi wziąć aspirynę. Tak. Koniecznie.

- Boże, wyglądasz strasznie Siss!

- Dzięki, Sandy – Ledwo zdołała wykrztusić.

Materac obok ugiął się pod jej ciężarem, a po chwili koleżanka wcisnęła się pod kołdrę i przytuliła.

- Słyszałam, że jesteś chora, ale nie chciałam uwierzyć. Serio nie wyglądasz najlepiej. Dylan mówił, że wczoraj miałaś chyba zły dzień i możesz mnie potrzebować.

- Och, Sandy...

I Chrissy po raz kolejny się rozkleiła. Połykając łzy opowiedziała Sandy wszystko to, czego dowiedziała się od Margaret, a nawet nie pomijając tego, co nagle mogła poczuć do jej kuzyna. W międzyczasie zastanawiała się od kiedy jest taką galaretą i jaki sens ma fakt, że z tego wszystkiego zwierza się nowo poznanej dziewczynie, a nie najlepszej przyjaciółce.

Ostatecznie to Shannon znała dużo dłużej i powinna była poczekać na nią, ale wiedziała doskonale co usłyszałaby w ramach porady. Że ma się nie mazgaić i cieszyć obrotem sytuacji, bo wszystko jest ok., a Dylana najlepiej olać, wyprowadzić się na Alaskę i tym podobne.

Sandy, słodka Sandy, po prostu ją przytuliła. Obiecała, że będzie dobrze i nie ma o co płakać, bo ona jej pomoże. Ba! Nawet kiedy Sofia przyszła ze śniadaniem po prostu je od niej wzięła, ukrywając zasmarkany stan Chrissy, instynktownie rozumiejąc, że nie jest to temat, który mogłaby chcieć poruszyć ze swoją mamą.

- Wiesz? Złość na Grega mi przechodzi. Ostatecznie po prostu okazał się dupkiem – westchnęła, biorąc potężny kęs kanapki z Nutellą, zupełnie jakby zapomniała o tym kim jest. – Tom okazał się niewarty uwagi, ale przecież na świecie jest masa facetów. To, że jestem sama nie wynika z tego, że nikt mnie nie chce. Po prostu nie znalazłam jeszcze nikogo godnego mnie. Greg kiedyś natrafi na dziewczynę równie płochą co on sam... Zaczynam wierzyć, że karma wraca, wiesz Siss?

- Więc nie chcesz się już mścić?

Alexandra Cranbury uśmiechnęła się rybio.

- Szkoda mi to teraz porzucić... ale chyba nie ma co krzywdzić go za bardzo, prawda? U was w szkole niedługo ma być zabawa, na którą pewnie cię zaprosi. Znając jego melodramatyzm będzie pewny zgody i zrobi to publicznie. Powiedz wtedy, że nie masz ochoty z nim iść. Pogrąż go jakoś. Mi to wystarczy.

- A co z Margie i moim byłym?

Sandy wzniosła oczy ku niebu i wzięła kolejny potężny gryz.

- Wiem, że Scott to dupek, ale ty nie jesteś taka Chrissy. Może jesteś burkliwa, złośliwa i preferujesz styl chłopaczary, ale masz dobre serce. Sama podejmiesz decyzję, ale wiesz co? Ja zbyt długo dawałam się ponosić złości i żałuję tego. Chyba potrzebowałam zacząć tę akcję, żeby zobaczyć, że już mi nie zależy i wyleczyłam się z Grega. Ale wiesz co jest najlepsze? Poznałam masę niesamowitych dziewczyn. Chociażby po to warto było brać udział w drace.

- I zaczęłaś jeść Nutellę – dodała Chrissy. – Co z odtłuszczonym jogurtem?

Sandy położyła palec na ustach.

- Shhh... Jeśli ktoś ma mnie pokochać, to pokocha i wtedy kiedy będzie mnie dwa kilogramy więcej. W życiu nie chodzi o to, żeby sobie wszystkiego odmawiać.


Potrzebuję komentarza, bo wyszło słodko, ale musiało wyjść. Wiecie ile miałam jeszcze zrealizować? Ale mam po prostu dość. Ogólnie to dopiero drugi poniedziałek i wtorek, a chciałabym zamknąć akcję w przeciągu 14 dni <nie licząc prologu i epillogu>

Ktoś tu jest?


Medi, Bo Meduza

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro