42.5 Zdania Nie Zmienia Się W Ciągu Godziny
Po południu Chrissy była już niemalże pewna, że kolejnego dnia pojawi się w szkole. Głowa nie bolała, katar zakończył spływ z nosa, a wełniane skarpetki niemalże parzyły ją w stopy. O tak... Jej mama była niekwestionowanym mistrzem niweczenia nadziei na dłuższe wolne i to nie zmieniało się od lat. Wzdrygnęła się, mając świeżo w pamięci obrzydliwy syrop cebulowo-czosnkowy. Abstrahując od jego prozdrowotnych właściwości bardzo dobrze wykrywał też wszystkie przekręty. Nie zdarzyło się jeszcze, żeby jakakolwiek zdrowa osoba dobrowolnie zgodziła się go wypić.
Z hukiem zamknęła podręcznik do chemii, ciesząc się że braki ma już z głowy. Nieoceniona Shannon wysłała jej notatki z czego mogła. Reszta znajomych nie okazała się mniej hojna w pstrykaniu zdjęć swoim zeszytom. Niemniej... odpytka jej nie minie. Niektórzy nauczyciele za honor obierali sobie odpytywanie ucznia wracającego z chorobowego. Jakby chcieli na siłę udowodnić, że nieobecność to potwarz wymagająca kary.
Westchnęła ciężko, jednak dźwięk wewnętrznego bólu został zagłuszony przez otwierające się drzwi. Zza progu wyglądał Andrew McKinnan. Rodzic atypowy. Taki, który chociaż nie puka do pokoju swoich dzieci, zawsze pyta czy może wejść. Chrissy skinęła jedynie lekko głową, w odpowiedzi na co tata wpakował się do pokoju i bezpardonowo przysiadł na łóżku.
- Usłyszałem jęk grozy, więc wpadłem sprawdzić, czy wszystko w porządku.
Siss uśmiechnęła się lekko. O ile mama potrafiła wiercić prawdziwą dziurę w brzuchu tata po prostu stwarzał dogodne warunki do wyznań. Tak też było tym razem i po raz trzeci w tym tygodniu, chociaż tym razem już bez łez, opowiedziała o rewelacjach jakich dowiedziała się od Margaret w damskiej łazience. Reakcja głowy rodziny McKinnan nie różniła się wiele od reakcji Pocahontas, ale było to zrozumiałe – ostatecznie żaden ojciec nie chciał mieć za córkę wrednej larwy. A co istotniejsze Chrissy nie chciała być wredną larwą. Jednak czy uswiadomienie byłego, który okazał się niesamowitym idiotą, nie zakrawało z kolei na głupotę?
- Kochanie – zapytał tonem, jednoznacznie wskazującym na wielką myśl. – Nie zastanawiałaś się dlaczego Margaret wzięła się akurat za twojego Scotta, skoro wokół jest cała masa dużo lepszego materiału?
Chrissy prychnęła z ironią.
- Bo potrzebowała konkretnie frajera?
-Ale dlaczego? – Drążył dalej, próbując zasiać w niej ziarno niepewności. – Przecież to już nie zeszłe stulecie, samotna matka nie jest niczym strasznym, młode matki też...
- Ale samotna młoda matka? Nie znasz Margie, to kujonka, zawsze na piątkach. – Chrissy uśmiechnęła się gorzko. – Rodzice są pewnie na nią wściekli... O mój Boże! Tato! Czemu mi to robisz?
- Właśnie dlatego, że masz sumienie i prędzej czy później zdałabyś sobie sprawę, że o ile Scott jest dupkiem, o tyle Margaret kieruje się strachem.
Chrissy wstała nagłym ruchem i obronnie splotła ręce na piersi.
- I to ma być usprawiedliwienie? Tępa suka ukradła mi chłopaka, bo się BAŁA? Dalej nie widzę tu mojej roli.
Andrew również wstał, ale dużo spokojniej. Niespiesznie podszedł do okna i dopiero wtedy, oparty o parapet przyjął taką samą pozę jak córka.
- Nie? Ja na twoim miejscu powiedziałbym Scottowi prawdę. Uwierz mi, najgorszą karę już dostał, nie musisz go dodatkowo zmuszać do wychowania cudzego dziecka. Zwłaszcza, że twoje serce już nie opłakuje straty.
- Jak to nie opłakuje? – burknęła Chrissy.
Ojciec zaśmiał się wesoło i skierował do drzwi, po drodze targając jej włosy.
- Bo nie jest już puste, słonko.
I nim córka zdążyła zapalczywie zaprzeczyć drzwi zamknęły się z cichym jękiem. Niepewnie podeszła do łóżka i wywaliła się na poduszki. Skoro nawet jej bliscy to widzieli...
Dodatkowo problemem były raz obudzone przez tatę uczucia takie jak współczucie i litość. Litość do byłego. Za co mi się tak dostało? Z jękiem przekręciła się na plecy i tępo wpatrywała w sufit, chociaż już doskonale wiedziała, że nie ma innej opcji, chyba, że chce, aby pożarło ją własne sumienie. Nie może żyć w kłamstwie.
Chwyciła jedną z poduszek i szalenie mocno przycisnęła ją do głowy, żeby stłumić wściekły wrzask. Dopiero potem sięgnęła po lezący na szafce nocnej telefon i walcząc ze sobą wybrała odpowiedni numer.
- Dylan? Muszę się z tobą spotkać. Koniecznie.
Po co Dylan? Na co on komu?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro