Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

25. Czasem Śmierć Cię Nie Dogania

Shannon ziewała. Na tyle szeroko, że Chrissy mogła w spokoju kontemplować dziurę, która niechybnie pojawiała się na górnej czwórce przyjaciółki. Powie jej o tym, inaczej znowu skończy się na kanałowym i tygodniowym płaczu ze strachu przed dentystą.

Skubnęła bufiasty rękaw, ściągając z niego nieistniejący pyłek. Pani Wallace akurat tłumaczyła przykład, a Bertie usiłował zrozumieć, o co jej chodzi. Najwyraźniej bez powodzenia, ponieważ znowu zaczął ścierać wszystko, co przed chwilą napisał. Cóż, zaraz zacznie rozpisywać przykład po raz czwarty, a potem pewnie i piąty. Matematyka nie była jego mocną stroną, o czym nauczycielka wiedziała doskonale. Może właśnie dlatego postawiła sobie za punkt honoru nauczyć go liczyć.

- To ostatnia lekcja, idziemy prosto do ciebie – wyszeptała Shannon wybijając ją z błogiego nic niemyślenia.

- Przecież Pocahontas będzie dopiero na piętnastą...

- A jedzenie? Chcesz znowu głodować, żeby sukienka lepiej leżała? – Przyjaciółka spojrzała na nią protekcjonalnie. – To będzie twoja ostatnia szansa, żeby zjeść coś ponad odtłuszczony jogurt.

Chrissy miała ochotę jęknąć. Fakt, żywieniowe poglądy Sandy mogły zabić niejedną osobę.

- Pizza? – zaproponowała cicho. – W końcu Mysza jest znowu na chodzie, więc możemy zajechać do Greco.

- Jak dobrze mnie znasz... - Twarz Shannon przeciął uśmiech. Zapewne myślami już odpłynęła do krainy cheddara i gorgonzoli.

Dźwięk dzwonka nieśmiało przerwał rozleniwienie, jasno ogłaszając, że właśnie rozpoczął się weekend i na dwa i pół dnia można zapomnieć o tym miejscu. Chyba, że ktoś miał pecha i w sobotę przychodził za karę szorować szkołę. Nie zdarzało się to często, bo i przewinienie usiało być znaczące, ale niektórym udało się do już dwukrotnie w ciągu tego roku. Przez twarz Chrissy przemknął uśmieszek, kiedy przypomniała sobie Dylana szorującego płytki. Tamtej soboty nie mogła się powstrzymać i specjalnie poszła po rzekomo zapomniane książki. Równie przypadkowo jej telefon zrobił zdjęcie, które bardzo przypadkowo może zostać opublikowane po jakimkolwiek głupim kawale Dylana.

- Pizza, pizza, pizza – wyśpiewała cienkim sopranem Shannon. Prosto do ucha Chrissy.

Na reakcję nie musiała długo czekać, ponieważ prychnięcie Alicii było nieodłączne. Mimo to Shannie zignorowała ją całkowicie i dalej cicho pośpiewywała, jednocześnie pakując rzeczy. Chrissy rzuciła Boulevard pogardliwe spojrzenie. I wróciła do pakowania.

- Podobno idziesz na imprezę do Gregorego. Dziwne, nigdy wcześniej nie zapraszał takich... popłuczyn.

Chrissy rzuciła spojrzenie przyjaciółce. Po wczorajszym policzku miała ochotę zrównać ją z ziemią, ale pani Wallace ciągle siedziała przy biurku i każde głośniejsze wyzwiska mogłyby się skończyć jedynie wspólnym szlabanem, a na taki nie mogła sobie dzisiaj pozwolić.

- Podobno, jeśli obiekt jest za duży, po ssaniu może pojawić się chrypka – rzuciła obojętnie Shannon. – Wolę nie myśleć, co spowodowało twoją Alicia, ale uprzedzę cię też, że w schowku woźnego nie ma zbyt higienicznych warunków.

- Coś mi dajesz do zrozumienia? – Głos Alicii sugerował, że jest na krawędzi wybuchu.

- Ja? Ależ skąd, przecież gdybym to robiła nie musiałabyś pytać. Chyba umiesz słuchać ze zrozumieniem?

Kątek oka Chrissy zobaczyła, że pani Wallace nachyla się bardziej w ich stronę i łowi każde słowo. Złapała Shannon za ramię, by powstrzymać ją zanim się zagalopuje.

- Ale ty jesteś na to zbyt mało inteligentna, pomponiaro – dodała jeszcze cicho.

- Nazywasz mnie pomponiarą?! – głos Alicii wzniósł się o oktawę. Była przeczulona na tym punkcie. – Ja przynajmniej tworzę sztukę, a nie wrzucam głupie piłki do jeszcze głupszego kosza.

- Bo żeby do niego trafić, trzeba się skoncentrować. To dość trudne, kiedy amoniak wypalił ci mózg, kochanie – powiedziała przymilnie Shannon.

Tego było za dużo. Nauczycielka zaczęła się podnosić, a żadna z tych idiotek nawet tego nie zauważyła.

- Shannon! Autobus nam ucieka! – Pisnęła przerażonym głosem Chrissy. – Rusz się!

Tu zadziałał odruch. Złośliwy uśmieszek momentalnie zniknął z jej ust i wystrzeliła w stronę drzwi.

- Do poniedziałku, Boulevard – krzyknęła w locie Chrissy i pobiegła za przyjaciółką.

Sądziła, że da się złapać na numer z autobusem, ale nie sądziła, że uświadomi sobie, że samochód już jest naprawiony dopiero na parkingu. Stała teraz na jego środku i celowała palcem w Chrissy. Widząc to, mogła jedynie zachichotać, zwłaszcza, że w drugiej ręce wesoło majtały kluczyki do Myszy.

- Zapłacisz za to! Już prawie zmiażdżyłam tę dziumdzię*, a ty mi przeszkodziłaś! Widziałaś, jaką miała minę?

Chrissy jedynie popukała się w czoło i wsiadła do samochodu.

- Żałuj, że ni widziałaś miny Wallace.

- Ona tam ciągle była..?

Shannon oparła się ciężko o drzwi, jakby dopiero teraz doszło do niej jak blisko szlabanu była. Właściwie prawdopodobnie tak było. Wtoczyła się za kierownicę i włożyła kluczyki do stacyjki. A więc tak właśnie wygląda ujście z życiem.


Jej, w sumie nawet nie pamiętałam, że to napisałam. Chciałam coś dodać, a tu taki prezencik

Także tego. Może wracam. Może nie.


Kochająca Was Najmocniej Na Świecie,

Dogorywająca Meduza

Dziumdzia* - określenie bardzo uwłaczające, zarezerwowane na specjalne okazje i specjalna Alicię Boulevard

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro