25. Czasem Śmierć Cię Nie Dogania
Shannon ziewała. Na tyle szeroko, że Chrissy mogła w spokoju kontemplować dziurę, która niechybnie pojawiała się na górnej czwórce przyjaciółki. Powie jej o tym, inaczej znowu skończy się na kanałowym i tygodniowym płaczu ze strachu przed dentystą.
Skubnęła bufiasty rękaw, ściągając z niego nieistniejący pyłek. Pani Wallace akurat tłumaczyła przykład, a Bertie usiłował zrozumieć, o co jej chodzi. Najwyraźniej bez powodzenia, ponieważ znowu zaczął ścierać wszystko, co przed chwilą napisał. Cóż, zaraz zacznie rozpisywać przykład po raz czwarty, a potem pewnie i piąty. Matematyka nie była jego mocną stroną, o czym nauczycielka wiedziała doskonale. Może właśnie dlatego postawiła sobie za punkt honoru nauczyć go liczyć.
- To ostatnia lekcja, idziemy prosto do ciebie – wyszeptała Shannon wybijając ją z błogiego nic niemyślenia.
- Przecież Pocahontas będzie dopiero na piętnastą...
- A jedzenie? Chcesz znowu głodować, żeby sukienka lepiej leżała? – Przyjaciółka spojrzała na nią protekcjonalnie. – To będzie twoja ostatnia szansa, żeby zjeść coś ponad odtłuszczony jogurt.
Chrissy miała ochotę jęknąć. Fakt, żywieniowe poglądy Sandy mogły zabić niejedną osobę.
- Pizza? – zaproponowała cicho. – W końcu Mysza jest znowu na chodzie, więc możemy zajechać do Greco.
- Jak dobrze mnie znasz... - Twarz Shannon przeciął uśmiech. Zapewne myślami już odpłynęła do krainy cheddara i gorgonzoli.
Dźwięk dzwonka nieśmiało przerwał rozleniwienie, jasno ogłaszając, że właśnie rozpoczął się weekend i na dwa i pół dnia można zapomnieć o tym miejscu. Chyba, że ktoś miał pecha i w sobotę przychodził za karę szorować szkołę. Nie zdarzało się to często, bo i przewinienie usiało być znaczące, ale niektórym udało się do już dwukrotnie w ciągu tego roku. Przez twarz Chrissy przemknął uśmieszek, kiedy przypomniała sobie Dylana szorującego płytki. Tamtej soboty nie mogła się powstrzymać i specjalnie poszła po rzekomo zapomniane książki. Równie przypadkowo jej telefon zrobił zdjęcie, które bardzo przypadkowo może zostać opublikowane po jakimkolwiek głupim kawale Dylana.
- Pizza, pizza, pizza – wyśpiewała cienkim sopranem Shannon. Prosto do ucha Chrissy.
Na reakcję nie musiała długo czekać, ponieważ prychnięcie Alicii było nieodłączne. Mimo to Shannie zignorowała ją całkowicie i dalej cicho pośpiewywała, jednocześnie pakując rzeczy. Chrissy rzuciła Boulevard pogardliwe spojrzenie. I wróciła do pakowania.
- Podobno idziesz na imprezę do Gregorego. Dziwne, nigdy wcześniej nie zapraszał takich... popłuczyn.
Chrissy rzuciła spojrzenie przyjaciółce. Po wczorajszym policzku miała ochotę zrównać ją z ziemią, ale pani Wallace ciągle siedziała przy biurku i każde głośniejsze wyzwiska mogłyby się skończyć jedynie wspólnym szlabanem, a na taki nie mogła sobie dzisiaj pozwolić.
- Podobno, jeśli obiekt jest za duży, po ssaniu może pojawić się chrypka – rzuciła obojętnie Shannon. – Wolę nie myśleć, co spowodowało twoją Alicia, ale uprzedzę cię też, że w schowku woźnego nie ma zbyt higienicznych warunków.
- Coś mi dajesz do zrozumienia? – Głos Alicii sugerował, że jest na krawędzi wybuchu.
- Ja? Ależ skąd, przecież gdybym to robiła nie musiałabyś pytać. Chyba umiesz słuchać ze zrozumieniem?
Kątek oka Chrissy zobaczyła, że pani Wallace nachyla się bardziej w ich stronę i łowi każde słowo. Złapała Shannon za ramię, by powstrzymać ją zanim się zagalopuje.
- Ale ty jesteś na to zbyt mało inteligentna, pomponiaro – dodała jeszcze cicho.
- Nazywasz mnie pomponiarą?! – głos Alicii wzniósł się o oktawę. Była przeczulona na tym punkcie. – Ja przynajmniej tworzę sztukę, a nie wrzucam głupie piłki do jeszcze głupszego kosza.
- Bo żeby do niego trafić, trzeba się skoncentrować. To dość trudne, kiedy amoniak wypalił ci mózg, kochanie – powiedziała przymilnie Shannon.
Tego było za dużo. Nauczycielka zaczęła się podnosić, a żadna z tych idiotek nawet tego nie zauważyła.
- Shannon! Autobus nam ucieka! – Pisnęła przerażonym głosem Chrissy. – Rusz się!
Tu zadziałał odruch. Złośliwy uśmieszek momentalnie zniknął z jej ust i wystrzeliła w stronę drzwi.
- Do poniedziałku, Boulevard – krzyknęła w locie Chrissy i pobiegła za przyjaciółką.
Sądziła, że da się złapać na numer z autobusem, ale nie sądziła, że uświadomi sobie, że samochód już jest naprawiony dopiero na parkingu. Stała teraz na jego środku i celowała palcem w Chrissy. Widząc to, mogła jedynie zachichotać, zwłaszcza, że w drugiej ręce wesoło majtały kluczyki do Myszy.
- Zapłacisz za to! Już prawie zmiażdżyłam tę dziumdzię*, a ty mi przeszkodziłaś! Widziałaś, jaką miała minę?
Chrissy jedynie popukała się w czoło i wsiadła do samochodu.
- Żałuj, że ni widziałaś miny Wallace.
- Ona tam ciągle była..?
Shannon oparła się ciężko o drzwi, jakby dopiero teraz doszło do niej jak blisko szlabanu była. Właściwie prawdopodobnie tak było. Wtoczyła się za kierownicę i włożyła kluczyki do stacyjki. A więc tak właśnie wygląda ujście z życiem.
Jej, w sumie nawet nie pamiętałam, że to napisałam. Chciałam coś dodać, a tu taki prezencik
Także tego. Może wracam. Może nie.
Kochająca Was Najmocniej Na Świecie,
Dogorywająca Meduza
Dziumdzia* - określenie bardzo uwłaczające, zarezerwowane na specjalne okazje i specjalna Alicię Boulevard
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro