Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

10. Nie Trzeba Nocy, Żeby Widzieć Gwiazdy

Dzień nie należał ani do najkrótszych, ani do najlepszych. Co było łatwe do przewidzenia, Shannon całkowicie olała naukę na historię, a patrzenie na palec przejeżdżający po liście w poszukiwaniu ofiary wprawiło Chrissy w stan przedzawałowy. Szczęściem historykowi w oczy rzuciło się inne nazwisko. Nie zmieniało to jednak faktu, że była zła na przyjaciółkę. Nawet teraz, kiedy stała pod szafką, była zdana na siebie, ponieważ Shannie popędziła zdać relację do Klubu Byłych.

- Widziałam jak wodził za tobą spojrzeniem. Złapał się jak ryba na robaka – rzuciła jej ze śmiechem, zanim ostatecznie zwiała z klasy.

I tyle ją widziała. Wściekła trzasnęła szafką i rozejrzała się po korytarzu, który powoli pustoszał. Lekcje się skończyły i zostały tylko osoby chętne na dodatkowe zajęcia lub nieszczęśnicy powłóczący na karną godzinę. Oparła się czołem o zimną szafkę, zastanawiając gdzie i czy w ogóle powinna poczekać na Dylana. Dzień był znacznie cięższy niż zakładała. Nawet pomijając milczeniem to głupie parsknięcie Alicii na jej widok.

Wyprostowała się, słysząc przeciągłe gwizdnięcie. O tej porze i w tych okolicznościach mogło należeć tylko do jednej osoby. Do Dylana. Spojrzała na niego nie ukrywając poirytowania.

- Już się napatrzyłeś? – warknęła. – Jak nie, to spadaj do cyrku.

Chłopak jedynie pokręcił głową, ale w oczach mignął jej błysk uznania.

- Planujemy jechać autobusem, czy pójdziemy pieszo?

Chrissy bez słowa wskazała na sandałki na lekkim koturnie. O ile z rana były nawet wygodne, teraz powodowały jedynie ból i brak chęci do życia. Tylko dla Sandy nie liczył się taki szczegół. Liczył się wygląd.

- Rozumiem. – Uśmiechnął się szyderczo, taksując ją wzrokiem od stóp po czubek głowy. – McKinnan, kto cię tak urządził? Wyglądasz całkiem jak dziewczyna.

- Przyjaciółka, która ma problem z moim statusem na Facebooku – burknęła. – Nie twoja sprawa, więc nie zadawaj głupich pytań. Idziemy.

- Wziąć ci tą torebkę?

Chrissy spojrzała na torebkę, która dzięki tomowi wierszy nie należała tego dnia do najlżejszych – musiała w domu odnaleźć odpowiednie fragmenty potrzebne do pracy kolejnego dnia – i bez słowa oddała ją chłopakowi.

- Tylko nie kradnij – dodała zmęczonym głosem. – Jedyna cenna rzecz poza moim portfelem to prawie pełne pudełko tamponów i nie sądzę, żebyś mógł je spożytkować w jakikolwiek sposób.

Dylan roześmiał się głośno i przerzucił torebkę na plecy. Był nawet na tyle uprzejmy, żeby nie gnać szaleńczym tempem, dzięki czemu stopy Chrissy nie paliły żywym ogniem. Co nie znaczy, że ból minął. Ignorowała go na ile mogła, skupiając się na każdym kolejnym kroku. W autobusie od razu opadła na jedno z ostatnich wolnych miejsc i prawie westchnęła czując chwilową ulgę. W myślach analizowała, ile kroków musi wykonać, żeby z przystanku dostać się do swojego domu i ściągnąć z nóg te idiotyczne sandałki. Odległość wydawała się zdecydowanie zbyt duża, jednak możliwa do przejścia.

- Gdybyśmy natrafili przypadkiem na kogokolwiek z mojej rodziny – powiedziała, rzucając mu ostrzegawcze spojrzenie – a na pewno natrafimy, masz mówić, że jesteś tylko kolegą i że razem robimy projekt z literatury, jasne?

- Aż tak boisz się przyprowadzać chłopaków do domu?

Chrissy rzuciła mu mordercze spojrzenie.

- Nie mówiłam jeszcze nikomu, że zerwałam ze Scottem.

- Och...

- Zamknij się. Pogadamy u mnie – burknęła, zanim zdążył się rozkręcić. – Jak ci nie pasuje, możesz wysiąść na dowolnym przystanku.

Chłopak obronnie podniósł ręce do góry i zamilkł już do końca trasy, co nie było jednak wielkim wyczynem, jako że zostały im ledwie trzy przystanki. Przez ten czas Chrissy zastanawiała się, kiedy i jak powiedzieć rodzinie, że Scott stracił status ich przyszłego zięcia.

Dzięki kilkunastu minutom odpoczynku z przystanku do domu dała radę dojść, nie potykając się o własne nogi, ale nie należało to do przyjemności. Chociaż nie chciała tego przyznawać sama przed sobą, była wdzięczna Dylanowi, że ciągle niósł jej torebkę. Nie musiał być tak miły. Najwyraźniej jednak sukienki dokonują cudów. Otworzyła szeroko drzwi, pozwalając mu wejść i ponownie zamknęła je na klucz, ciesząc się, że Mikey jeszcze nie wrócił. Zdjęcie sandałków mogła porównać jedynie z odprężającym masażem w spa – z tą różnicą, że sandałki zdejmuje się za darmo.

- Całkiem ładny dom – przerwał ciszę Dylan.

Nie odpowiedziała mu. Ograniczyła się do wskazania dłonią schodów, a sama zahaczyła o kuchnię. Miała dobre przeczucia – w lodówce znalazła talerz z kanapkami ze śniadania. Prawdopodobnie nawet jej kanapkami. Mama miała w zwyczaju każdego dnia robić wielki talerz dla wszystkich domowników, chociaż zajmowało jej to dość dużo czasu. Nie znaczy to jednak, że wszyscy codziennie załapali się na pyszne kanapki – zwłaszcza jeśli to Mikey wstał pierwszy.

Dylana znalazła u szczytu schodów. Patrzył na nią kpiąco, jakby doskonale wiedział, że jej jedynym posiłkiem tego dnia był jakiś jogurt, na szczęście nie odtłuszczony, który kupiła jej Shannon i kawa. „Żeby zachować płaski brzuch! W tej sukience nie da się objadać!"

- Ostatni na prosto – pokierowała go, a kiedy nie ruszył się z miejsca, bez oporów wyprzedziła. – Na szczęście póki co nikogo nie ma i mam szczerą nadzieję, że znikniesz zanim wrócą – powiedziała zimno. – Zapraszam w moje skromne progi.

Z wyzwaniem na twarzy obserwowała jak wzrok Dylana prześlizguje się po lipowych meblach, fioletowych ścianach i ląduje na puchatym, beżowym kocu przykrywającym łóżko. Czekała na jakąkolwiek krytykę, gotowa odpowiednio odwarknąć, ale Dylan nie powiedział ani słowa. Postawił torebkę przy biurku, do którego i ona podeszła, żeby odstawić kanapki. Spojrzała na nie tęsknie i wyciągnęła rękę po tę z szynką, kiedy chłopak pacnął ją w dłoń.

- Jeśli masz mnie całować, nie chcę czuć kanapki. To obrzydliwe – rzucił.

- Spadaj. Umyję zęby, wrażliwcu – wysepleniła, wgryzając się w miękką bułkę.

- Więc mam nie opowiadać o Scottcie?

Pokręciła głową, połykając pierwszy kęs.

- Najpierw mi opowiesz. Płaci się zwykle po wykonaniu usługi. Poza tym umarłabym z głodu.

Dylan podszedł do łóżka i rozłożył się na nim niczym na własnym. Chrissy jedynie przekręciła oczami, biorąc kolejny gryz. Gestem zachęciła go do mówienia, a sama usiadła na fotelu. Zarówno pierwsza jak i druga kanapka zniknęły w zawrotnym tempie. Rozważała wzięcie trzeciej, ale ciekawość wygrała z częściowo zaspokojonym głodem – Dylan nie odezwał się nawet słowem.

- Więc? – zapytała, chcąc skłonić go do mówienia.

Podniósł głowę z jej poduszki.

- Najpierw ząbki.

Z poirytowaniem godnym mokrego kota Chrissy wstała i wymaszerowała do łazienki. Skłoniła się nawet do użycia płynu do płukania, byle się potem nie czepiał. Nabrała pewnego podejrzenia, że Dylan może nie wiedzieć absolutnie nic, a całe to gadanie było jedynie pretekstem żeby pośmiać się z niej jeszcze bardziej. Cóż... w takim razie nawet lepiej, że zaprosiła go do siebie – tutaj nijak nie narobi jej wstydu.

- Zadowolony? – burknęła, opadając z powrotem na krzesło. – A teraz czekam. Nie krępuj się.

Dylan uśmiechnął się do niej bezczelnie i lekko podniósł na poduszkach.

- Więc... według informacji jakie posiadam jesteś mistrzem subtelnej pracy języka oraz nieudolnych jęków.

- Jęków? – powtórzyła jak echo Chrissy. – Ty chyba nie masz na myśli... - Schowała twarz w dłoniach, widząc jak kiwa głową. – Co za dupek!

- A to dopiero początek! Kolejny fakt, jaki zna większość facetów w naszej szkole, to twoja wręcz legendarna migrena, która zwykle rozpoczyna się tuż po przejściu do pozycji leżącej.

Tym razem rumieniec wypłynął na policzki w pełni okazałości. Zwłaszcza, gdy wyobraziła sobie, że mogła się tego dowiedzieć w szkole, gdzie mógł to usłyszeć każdy przypadkowy uczeń. W kolejnej chwili poczuła wściekłość na Scotta. Jeśli Dylan nie kłamał, a ten jeden raz zdawał się być szczery, przez cztery lata umawiała się z żałosnym dzieciakiem.

- Spokojnie, McKinnan, najlepsze przed tobą. Chwalił się kiedyś, że... - zawiesił głos.

- Że co?

Dylan uśmiechnął się leniwie.

- Podobno cudownie przekupujesz nauczycieli, kiedy się ciebie o to poprosi. Dzięki temu zaliczył geografię, przynajmniej tak się chwalił...

- Co za kretyn! To dlatego jego koledzy patrzyli na mnie jak na wariatkę – wybuchła Chrissy. – A ja głupia siedziałam z nim przez kilka dni i robiłam notatki z książek! Wiesz co, Cottingham, chociaż raz się na coś przydałeś – powiedziała, nim zdążyła się pohamować. – Dzięki.

Zdawała sobie sprawę, że w jej głosie słychać ulgę, ale nie przejmowała się tym za bardzo. Liczył się tylko fakt, że nie straciła ukochanego chłopaka. Po prostu przez przypadek pozbyła się ze swojego życia totalnego śmiecia. Oparła się i zaśmiała sama do siebie, ignorując zaskoczone spojrzenie Dylana.

- Pozwól, że odprowadzę cię do wyjścia – powiedziała szybko, licząc na wymiganie się ze swojej części umowy.

Dylan prawie się nie poruszył – jedynie podłożył rękę pod głowę.

- Chyba coś mi się należy, McKinnan.

Chrissy skrzywiła się jakby właśnie zjadła pół cytryny. Owszem, miała świadomość, że rozwalony na łóżku Dylan jest przystojny, ale za nic nie mogła zrozumieć co pokusiło ją do zaproponowania tak głupiej wymiany. A jego do zgody. W ogóle co doprowadziło do sytuacji, w której dobrowolnie znaleźli się w jej pokoju.

- Dalej się przy tym upierasz?

- Po prostu jestem ciekawy...

- Tłumacz sobie – prychnęła. – Przyznaj w końcu, że ta fikuśna sukienka robi wrażenie. Jest dość dopasowana.

Chrissy przejechała rękami po smukłej talii, jednocześnie obserwując minę Dylana i chichocząc wewnątrz. Oto on, jej największy wróg, całkowicie pod wpływem jej wyglądu. Miała ochotę go wyśmiać.

- Mów co chcesz, McKinnan, umowa jest umową.

- No to podejdź – burknęła, tracąc do reszty dobry humor.

- Obiecywałaś mi, że odlecę, a mi lepiej lata się na leżąco. Więc to ty chodź tutaj.

- To moje łóżko! – krzyknęła buntowniczo.

- Wiem doskonale. Całkiem niczego sobie. Długo mam czekać?

Chrissy wykonała drobny krok w jego stronę.

- Jesteś głupi, wiesz?

Podeszła jeszcze dwa kroki. Nagle podniósł się i łapiąc ją jedną ręką w talii wywalił na łóżko. Usatysfakcjonowany dziełem położył dłonie po jej bokach, poniekąd uniemożliwiając ucieczkę. Chrissy odetchnęła głośniej, próbując uspokoić rozszalałe serce, które przyspieszyło w odpowiedzi na zaskoczenie.

- A może tylko się zgrywałaś i Scott miał racje na temat twoich miernych umiejętności, co, McKinnan? – zapytał drwiąco, budząc w niej wściekłość

Bez słowa sięgnęła dłońmi do jego twarzy i przylgnęła do jego ust, z każdym ruchem pogłębiając pocałunek. Nie czekała długo na jego odpowiedź i po chwili prowadzili cichą bitwę o dominację. Dylan złapał jeden nadgarstek i przyszpilił go swoją dłonią tuż nad jej głową, podczas gdy druga ręka chciwie zacisnęła się wokół talii. Chrissy, czując że traci kontrolę nad sytuacją, odepchnęła go wolną ręką, jednak chłopak ani myślał ją puścić i teraz do ona była na górze. Miała wrażenie, że opór jaki próbuje stawić jest bezsensowny, ponieważ Dylan nie odpuści, dopóki nie poczuje się usatysfakcjonowany.

Poza tym to tylko zakład, wmówiła sobie i rozluźniła mięśnie. Lewą dłonią delikatnie dotknęła jego szczęki i sunęła nią aż do umięśnionego ramienia. Wypukłość, z której niewielkiego rozmiaru tak się kiedyś śmiała, postanowiła zignorować, biorąc ją jedynie za dowód skuteczności. Jęknęła cicho, kiedy wplótł rękę we włosy i delikatnie je pociągnął. Przylgnęła do niego jeszcze mocniej i wślizgnęła się językiem do jego ust. Dłonie chłopaka z talii przesunęły się na pośladki i zacisnęły w geście posiadania. Chrissy z oburzeniem oderwała się od niego, jednak silne ramiona natychmiast ściągnęły ją w dół, tak że wylądowała na jego klatce piersiowej. Dylan spokojnie pogładził ją po włosach.

- Może ja nie odleciałem, ale wydaje mi się, że ty dotarłaś przynajmniej do gwiazd, McKinnan.

Fajerwerki.

Czekam na komentarze na temat jakże ckliwego pocałunku (to nie tak, że chwilę wcześniej czytałam świetny, pełen bogatych opisów, romans - cieszcie się, że nie brałam pod uwagę innych scen ^^).

Wasza Całkowicie Źle Wychowana,

Blanccca

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro