Prolog "Poznanie"
Pov Alexander
- I pamiętaj, Alex bądź miły dla kolegów i koleżanek, a przede wszystkim nie rób kłopotów.- powiedziała mama, któryś raz z rzędu.
-Dobrze mamo.- uśmiechnąłem się do niej łobuziarsko. Mówi mi to, jakbym był małym dzieckiem, a mam już pięć lat!
- Niech się pani nie martwi, zajmę się chłopcem.- odezwał się pan Washington.
-Bardzo panu dziękuje. Kochanie, możesz iść do dzieci się pobawić?
-Jasne! Pa mamo!- krzyknąłem i pobiegłem na dywan, gdzie siedziała reszta osób, które poznam.
- Lafi, zejdź ze stołu. - powiedział rozbawiony piegus, który coś rysował. Koło niego siedział czarnoskóry chłopiec z czapką na głowie, a ubrany był w szary dresik. Za to na stole pewnie stał ich kolega z bujną czarną czupryną, wymachując bagietką.
- Idealny pirat nie zostawia swojego okrętu mon ami.- odezwał się chłopak. Podbiegłem do nich, uśmiechnąłem się przyjaźnie, a oni to odwzajemnili.
- Siemanko, jestem Alex, a wy?-czarnoskóry wstał i uścisnął mą rękę.
- Hejka, jestem Hercules. O a ten, co rysuje to John. -przysunął się do mojego ucha i dodał:
-Możesz na niego mówić piegusek, nie lubi tego, ale śmiesznie wygląda jak się wkurza.
-Ej słyszałem to!- szatyn oderwał wzrok od rysunku żółwia.
- Hehe sam widzisz. A ten pirat na stole to....
-To wspaniały Marie Joseph Paul Yves Roch Gilbert du Motier markiz de Lafayette!
-Chwila... Czy ty mi przypadkiem nie powiedziałeś imiona swoich rodziców i rodzeństwa?
-Co? To moje imiona i nazwisko!
-Oj dużo tego...
-Wystarczy Joseph, Marie brzmi jak imię do dziewczynki.
-Pasuje idealnie. - wychichotał John. Po krótkiej kłótni francóza i piegusa ( którą wygrał Lafi używając bagietkowego head shotu), siadam koło Herculesa i przyglądam się ogromnej sali, która była wypełniona zabawkami, kilkoma ławkami oraz jednym biurkiem.
-Hercek wiesz może, kim jest ten chłopiec z książeczką? -pokazuje na łysego chłopca siedzącego pod ścianą skupiony na oglądaniu strony.
- A to Aaron Burr, inaczej mówiąc Burrek ogórek sałata i sznurek.- zachichotałem. Czarnoskóry spojrzał w naszą stronę, widząc, że na niego patrzymy, zacisnął palce na książce i skupił się na niej. Zacząłem rozmawiać z Johnem o jego rysunku, powiedział, że uwielbia żółwie, bo są takie zielone... I żółwiaste. Nie wnikam.
- Tommi, gdzie chusteczki? - usłyszałem cichy głosik po drugiej stronie stołu, uniosłem głowę i zobaczyłem dwóch chłopaków o ciemnym kolorze skóry, obydwoje mieli czarne włosy tylko, że ten wyższy miał wielkie afro przypominające tyłek barana.
-Tutaj, masz. - barani zadek podał swojemu koledze paczuszkę chusteczek.
-Dzięki Tommi.
- Hehe, do usług. Hmm... Co się gapisz? -warknął. Podrapałem się po karku.
- Eem nie gapie się. Jestem Alexander Hamilton, a wy?
-Nie twoja sprawa.- wstali i odeszli od stołu, dziwny chłopiec.
- Nie martw się Alex, Thomas taki jest. Ten drugi to Jeames, taki choruszek.
-Rozumiem.- Po dłuższym czasie na dywan wszedł uśmiechnięty pan Washington. Zaproponował nam wspólną zabawę klockami, wszyscy podbiegliśmy do okularnika i usiedliśmy koło niego, mężczyzna wysypał z kartona klocki. Ja z Johnem postanowiliśmy zrobić domek dla pluszowej rodziny żółwia Stevena, Herc i Lafi kłócili się czy zrobić wieże, czy raczej zamek.
-John podasz mi tamten klocek?
-Który? Ten czerwony czy brązowy?
-Brązowy. Będzie pasował na dach.- piegusek podał mi upragniony klocek, który włożyłem na sam czubek budowli.
-Brawo chłopcy! Nieźle wam wyszło. -Pan Washington rozchochrał nam włosy, przez co zaśmialiśmy się. Nagle na sale wpadły trzy dziewczyny.
- O! Panienki Schuyler w końcu się pojawiły.
-Tatuś zaspał dlatego.-odezwała się czarnoskóra trzpymiąc swoje siostrzyczki.
-Rozumiem. Chłopcy poznajcie nowe koleżanki: Angelikę, Elize i...
-Peggi!-pisnęła najmłodsza wyciagając z buzi smoczek. Zapowiada się ciekawie.
Hejka!
Taaa w prologu nic się nie działo takiego, ale mam nadzieje, że następne rozdziały będą ciekawsze i przypadną wam do gustu. ;)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro