Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Klepsydra

Stałam samotnie na wysokim wzgórzu. Lekki, wiosenny wietrzyk rozwiewał moje blond włosy i tarmosił błękitną sukienkę. Nagle poczułam, że ktoś chwyta mnie za rękę. Nieprzyjemny dreszcz przeszył mnie wzdłuż karku. Zerknęłam do tyłu, aby ujrzeć osobę, której dotyk napawał mnie przerażeniem. Moim oczom ukazała się istota... To nie był człowiek, lecz jakiś stwór! Postać była niezwykle wysoka, jej ciało okrywał długi płaszcz, który na smukłej sylwetce przypominał czarne prześcieradło, zwisające bezwładnie z kościstych ramion. Dłonie miała tak samo przerażająco chude jak resztę ciała, a palce zakończone spiczastymi, poszarzałymi pazurami. Nie widziałam twarzy, gdyż całą zakrywał kaptur, ale na szyi zauważyłam wisior z klepsydrą.

-Czasu nie oszukasz – powiedział stwór przerażającym, zimnym tonem, pozbawionym jakiejkolwiek życzliwości.

Odruchowo zerknęłam na swoje dłonie. W mgnieniu oka stały się stare, zniszczone i pomarszczone. Przerażona dotknęłam nimi twarzy. Pod palcami wyczułam warstwę zupełnie mi dotąd obcych, zmarszczek.

-Co ze mną zrobiłeś?! – wrzasnęłam z wyrzutem i przerażeniem. Błyskawicznie utraciłam całą swoją młodość i rześkość. Stałam się, co najmniej, osiemdziesięcioletnią staruszką, która nie miała siły na zabawę czy wygłupy. Czułam się tak schorowana, że ledwo stałam na nogach.

Istota roześmiała się nikczemnie, a jej długi, niepohamowany chichot roznosił się echem po okolicy, rozpraszając moje myśli. Postać wzbudziła we mnie jeszcze większy lęk.

-Kim jesteś? – wyjąkałam. Wypowiedzenie tego zdania było niezwykle trudne, gdyż czułam, jak obrzydliwe macki strachu zaciskają się na mojej szyi.

Istota ponownie się roześmiała, jednak trwało to krócej, niż ostatnio.

- Jestem tym, którego nie widać lecz przynosi nieubłagalne skutki. Tym, którego nie unikniesz i nie oszukasz. Tym, który...

-Co? Co to znaczy?! – przerwałam mu sfrustrowana – Mów jaśniej! Nic z tego nie rozumiem!

Stwór ponownie wydał z siebie okropny śmiech, który zaczynał drażnić moje uszy. Nagle, zupełnie niespodziewanie uniósł się w powietrze, za nim ciągnęła się gęsta warstwa dymu, podniósł dłonie zakończone spiczastymi pazurami i zaczął zbliżać się do mnie. Sunął w błyskawicznym tempie i, zanim zdążyłam cokolwiek zrobić, zacisnął swoje oślizgłe łapska na moim gardle.

Nagle zaczął docierać do mnie czyjś głos. Był niewyraźny i zniekształcony, mimo to bez trudu go poznałam.

- Adeline! Adeline! – ten ciepły, aczkolwiek stanowczy ton nie dawał mi spokoju, to była moja mama. Zaraz, zaraz... Co ona tu robi? Dłonie stwora nadal zaciskały się na mojej szyi. Coraz mocniej i mocniej, jednak nie zwracałam już na nie uwagi. Zupełnie tak, jakbym się nie dusiła, jakby nie brakowało mi tchu. Moje myśli wędrowały w zupełnie innym kierunku.

-Adeline Stone! – ciepły ton zmienił się w irytację – Jest już dwunasta godzina, a ty nadal wylegujesz się w łóżku?!

Po chwili poczułam jak ciepła kołdra zsuwa się z moich nóg. Na szczęście spotkanie z przerażającą, zakapturzoną postacią, przerażające uczucie, że stałam się osiemdziesięcioletnią staruszką, a także niezwykła istota i jej niecne zamiary, okazały się koszmarnym snem. Wyskoczyłam z łóżka z zawrotną szybkością. Promienie kalifornijskiego słońca przedzierały się przez śnieżnobiałe firanki mojego pokoju, oświetlając błękitne ściany i zatroskaną twarz mojej mamy.

- Wszystko w porządku, skarbie?- zapytała niepewnie, patrzyła na mnie ze zmartwieniem.

Z początku nie wiedziałam, o co jej chodzi. Dotknęłam dłonią czoła. Było rozpalone i oblane zimnym potem.

-Źle wyglądasz – szepnęła mama, po czym lekko dotknęła mojej głowy. – Poczekaj, pójdę po termometr, chyba masz gorączkę.

Nie ukrywałam zaskoczenia. Przecież rano czułam się dobrze. Nie bolało mnie gardło, nie kaszlałam, nie miałam kataru... To nie mogło być przeziębienie. Więc co? Jak to możliwe, że po tym dziwnym śnie pogorszył się mój stan zdrowia? Po chwili do pokoju wróciła mama. W ręce trzymała termometr, który błyskawicznie znalazł się pod moją pachą.

-38 – szepnęła. – Zostaniesz dzisiaj w domu. Leż w łóżku i nigdzie nie wychodź. Pilnowałabym Cię, ale niestety za chwilę muszę wyjść do pracy.

-Mamo, spokojnie. Jestem już dorosła, poradzę sobie.

Kobieta zamilkła na chwilę. Zupełnie tak, jakby się nad czym zastanawiała. Po chwili, jednak pochyliła się nade mną i cmoknęła mnie w czoło.

-To prawda, ciągle o tym zapominam – przyznała się. – Za każdym razem mam wrażenie, jakbyś nadal była małą Ade, która wszędzie ciągnęła ze sobą swojego ulubionego pluszowego misia. Albo tą niesforną nastolatką w podkolanówkach w kratę, która pomyliła szampon z farbą do włosów.

Spuściłam wzrok. Nie lubiłam, gdy wspominała o moich młodzieńczych wybrykach i dziecinnych pomysłach.

-Która to godzina? - zerknęła na zegarek – Matko Boska! Spóźnię się do pracy!

Wybiegła z pokoju. Wychyliłam się lekko w stronę korytarza, chcąc ujrzeć, co robi. Mama stała przed lustrem i ewidentnie szykowała się do wyjścia. Starała się rozczesać swoje długie czarne loki, później pomalowała sobie oczy i przejechała czerwoną szminką po ustach. W zasadzie robiła to co zwykle, nic ciekawego, jednak od dziecka lubiłam ją obserwować. Każdy jej ruch, każde uniesienie ręki, w której znajdował się tusz czy cienie do powiek, zdawała się wykonywać z fascynującą ostrożnością. Każde pociągnięcie pędzelkiem było niczym magia. W niesamowity sposób na jej oczach pojawiały się nowe barwy. Pamiętam, że kiedy miałam 5 lat próbowałam naśladować swoją mamę. Chciałam być jak ona, postanowiłam zrobić sobie makijaż. Jak można się spodziewać, wyszedł gorzej niż beznadziejnie. Pomadka znalazła się nawet na moich policzkach, a tusz do rzęs na powiekach i w okolicach brwi. Nie wracajmy do tego. Było, minęło, nie warto rozpamiętywać przeszłości. Nadal obserwowałam swoją mamę, która chwyciła w biegu torbę, po czym krzyknęła na odchodne:

-Wrócę po siódmej, w kuchni stoi garnek z ciepłą zupą... Zjedz, to ci dobrze zrobi. Pa.

Nie zdążyłam odpowiedzieć zwykłego ''pa'', gdyż w tym samym momencie zamknęły się za nią drzwi. Westchnęłam, po czym przeciągnęłam się i udałam w kierunku kuchni. Mama mówiła prawdę. Na kuchence stał, jeszcze ciepły, garnek mojej ulubionej zupy. Wyjęłam z szafy talerz i nalałam jej do pełna. Zabrałam się za jedzenie. Kiedy skończyłam, wstawiłam naczynie do zmywarki, po czym wróciłam do pokoju, aby się przebrać. Narzuciłam na siebie wełniany sweterek, szare spodnie od dresu i mięciutkie kapcie z Myszką Mickey. Włosy związałam w kucyk, po czym usiadłam na łóżku i zaczęłam zastanawiać się nad tym, co będę robić przez cały dzień. W końcu wpadłam na dość oryginalny pomysł, biorąc pod uwagę fakt, że miałam 38 stopni gorączki i powinnam leżeć w łóżku. Postanowiłam posprzątać na strychu, w miejscu, do którego od lat nikt nie zaglądał. Wdrapałam się po drabinie prowadzącej na sam szczyt naszego domu. Moim oczom ukazał się ogromny bałagan. Kiedy stanęłam już bezpiecznie na drewnianej podłodze, mogłam podziwiać niezwykłość i tajemniczość tego miejsca. Wydawałoby się, że na starym, zakurzonym strychu nie ma nic ciekawego. Jednak nie w tym przypadku. Dookoła pełno było zniszczonych mebli, zakurzonych pudeł i innych tajemniczych sprzętów. Krótko mówiąc, doprowadzenie tego do porządku zajęłoby sporo czasu. Wzięłam się za przeglądanie zawartości pudeł. Większość z nich przepełniona była moimi zabawkami z dzieciństwa. Postanowiłam oddać je potrzebującym. W kolejnych kątach znajdowały się stare, zakurzone rupiecie, które niegdyś ozdabiały półki w moim pokoju. Przeglądałam je, przywołując wspomnienia minionych, beztroskich lat. W końcu natrafiłam na albumy ze zdjęciami. Jak można się łatwo domyślić, od razu zaczęłam je przeglądać. Na fotografiach znajdowała się moja rodzina. Sprawiała wrażenie szczęśliwej i idealnej, jak z filmu. Niech tak zostanie. Wstałam z podłogi. Podnosząc się, niechcący zrzuciłam stojące na szafie pudełeczko. Schyliłam się, aby je podnieść. Gdy odstawiałam je na miejsce dostrzegłam, że na półce stoi ... klepsydra. Chwyciłam tajemniczy przedmiot i zaczęłam obracać go w dłoniach. Oglądałam z ciekawością, wyczuwając pod palcami zdobienia i nierówności. Ta klepsydra... była tak zadziwiająca, tajemnicza i niezwykła. Zafascynował mnie jej kolor, kształt, wielkość. Dlaczego wydawała mi się tak znajoma? Wpatrywałam się w błyszczące szkło. Teraz wszystko stało się jasne. Czy to... Tak, to ta sama klepsydra, którą widziałam we śnie, na szyi tej dziwnej zakapturzonej postaci. Była jednak o wiele mniejsza i nie miała do żelaznego łańcucha. W pewnym momencie piasek klepsydry zaczął się przesypywać, a w szkle ujrzałam... istotę, która napawała mnie przerażeniem. W mgnieniu oka zmaterializowała się przede mną. Stało się to tak szybko i niespodziewanie, że nie byłam w stanie zareagować. Stwór przyglądał mi się z ciekawością. Nic nie mówił, jednak skrawek kaptura, pod którym ukrywał swoje oblicze, zadrżał lekko, przez co miałam wrażenie, jakby się do mnie uśmiechnął. Ale dlaczego? Czego on ode mnie chce? Nie może po prostu odejść i zostawić mnie w spokoju?

-Znam cię – szepnęłam z przerażeniem. – Śniłeś mi się, ale dalej nie wiem, jak masz na imię. Jak mam się do ciebie zwracać? Czego ode mnie chcesz?

To wszystko zdawało się być jak z filmu, jak ze słabego horroru, na który nikt nie chciał pójść do kina. Jednak nie zamierzałam być jedną z aktorek, nie chciałam brać udziału w tej historii, dlatego postanowiłam poznać intencje irracjonalnej postaci.

– Nie musisz znać mojego imienia, ważne, że ja znam twoje. Adeline...

Zamurowało mnie. Co miałam zrobić? Co odpowiedzieć?

-Skąd...- zawahałam się – Skąd wiesz, jak się nazywam?

-To tajemnica – odparł z chichotem.

-Powiedz przynajmniej, skąd mnie znasz – upierałam się. Chciałam wyciągnąć od niego jak najwięcej informacji. –Ty mnie znasz, a ja nadal nic o tobie nie wiem.

Istota wyprostowała się, po czym uniosła dumnie nad ziemią, tworząc przy tym gęsty dym.

-Jestem tym, którego się boisz – zaczął majestatycznie. Tym, którego skutków doświadczasz, mimo, że nie możesz ujrzeć gołym okiem...

-Pokaż mi swoje oblicze – przerwałam mu.

Jak się później okazało, to nie była dobra decyzja. Rozległ się głośny krzyk, huk i odgłos tłuczonego szkła. Po chwili dym, który dostawał się pod moje powieki stał się tak gęsty, że nie widziałam już nic, poza... parą przerażających, czerwonych oczu, które zbliżały się do mnie, przeszywając swoją przenikliwością. Niespodziewanie poczułam, że kręci mi się w głowie, czego następstwem było tracenie świadomości i silny ucisk w okolicach szyi.

-Jestem...- ten głos docierał do mnie niczym echo – Nieuniknionym, niepokonanym... CZASEM.

To były ostatnie słowa, które udało mi się usłyszeć, zanim straciłam przytomność.

*****************

Otworzyłam oczy i rozejrzałam się po pokoju, w którym się znalazłam. Wyglądał jak sala szpitalna o białych ścianach i przejrzystym wnętrzu. Zaintrygował mnie fakt, że w pokoju stało tylko jedno łóżko-to, na którym leżałam. Chciałam, by ktoś wyjaśnił mi, o co chodzi, jak się tu znalazłam, jednak w pobliżu nikogo nie było. Spanikowana zaczęłam wołać lekarzy i pielęgniarki.

Krzyczałam ile sił, bezskutecznie. W końcu zdecydowałam się podjąć drastyczne kroki. Bez namysłu odłączyłam kroplówkę i odpięłam się od kabli aparatury, podłączonych do mojego ciała. Wstałam i ruszyłam w kierunku szklanych drzwi, prowadzących do sali, w której prawdopodobnie spędziłam kilka godzin. Ciągle osłabiona, chwiejnym krokiem, przemierzałam długie szpitalne korytarze. Dlaczego nikogo nie spotkałam? Czy to możliwe, bym była sama? Żadnych lekarzy, żadnych pielęgniarek... Wreszcie dotarłam do rejestracji. Za blatem również nikogo nie było. Postanowiłam skorzystać z okazji i przejrzeć komputer oraz dokumenty, w poszukiwaniu informacji o tak niecodziennej sytuacji. Bez namysłu otworzyłam szufladę i wyszukałam w niej swoją kartę pacjenta. Ku mojemu zdziwieniu, była pusta. Nie licząc imienia i nazwiska, świeciła bielą. Westchnęłam. Sytuacja wydała mi się bezsensowna, tajemnicza i przytłaczająca. Z nutką nadziei włączyłam komputer. Nie myślałam o tym, że może być chroniony hasłem, nie zastanawiałam się nad niczym, chciałam tylko wrócić do domu, do rodziny. Po chwili moim oczom ukazało się imię, które świeciło na monitorze. Przerażona czytałam po jednej literze. A-D-E-L-I-N-E. To było moje imię! Nagle, usłyszałam niepokojący szum i stukot, dobiegający z końca korytarza.

-Halo? Kto tam jest? – pytałam przerażona

Nikt nie odpowiedział, ale tajemnicze odgłosy nasiliły się, wywołując u mnie gęsią skórkę i nieprzyjemny dreszcz. W pewnym momencie pod swoimi stopami ujrzałam narastającą chmurę dymu, która sunęła od biurka po krzesła w poczekalni. Serce waliło mi jak oszalałe. Oddychałam szybko i nieregularnie, nieudolnie próbując wpaść na jakiś pomysł. Nie oszukujmy się, to nie była codzienna sytuacja, dlatego ciężko było mi zebrać myśli i zachowywać się racjonalnie. Nagle usłyszałam huk i odgłos tłuczonego szkła. Klosz lampy, która wisiała nade mną pękł i rozsypał się na mnóstwo kawałeczków. Po chwili to samo stało się z resztą oświetlenia. Zapanował mrok. Tak, to dobry moment, by uciekać.

-Adeline! No rusz się! – podpowiadał mi zdrowy rozsądek – Przed chwilą stłukły się wszystkie lampy w okolicy, to nie jest normalne. Klosze nie rozpadają się tak znienacka... Rusz się, Ade!

Próbowałam wstać z krzesła i ruszyć ślepo przed siebie, jednak byłam jak sparaliżowana. Zadrżałam. W powietrzu zaczął unosić się nieprzyjemny zapach. Ostry i intensywny. Drażnił moje nozdrza.

-Uciekaj, Ade! Uciekaj! – krzyczała moja podświadomość

W tym momencie na końcu korytarza pojawiło się dziwne światło. Rozchodziło się promieniście, tak rozlegle, że było w stanie musnąć moją bladą ze strachu twarz. Głuchy chichot, ten śmiech... znam go. Po chwili z jaskrawego światła wyłoniła się postać. Niczym Anioł... Anioł śmierci. Od razu poznałam istotę, która podawała się za Czas. Przyszedł po mnie, chce mnie zabrać, porwać, zabić... Nie, nie mogę na to pozwolić. Zerwałam się z miejsca i, zapominając o dawnym paraliżującym strachu, pognałam na oślep przed siebie. Przedzierałam się przez mroki nieznanego mi, szpitalnego korytarza. Miałam już serdecznie dość istoty w długim czarnym płaszczu z kapturem, która pojawia się znienacka, bez żadnego wyjaśnienia, przyprawia mnie o omdlenia, które kończą się wysoką gorączką i wizytą w pustym szpitalu. Dlaczego nie może powiedzieć wprost, czego ode mnie chce? Czy to tak wiele? Biegłam, co chwilę potykając się o własne nogi i przedmioty, stojące w przejściu, których nie byłam w stanie dostrzec. Nagle ujrzałam przed sobą przeszklone drzwi prowadzące do wyjścia. Gnałam, nie oglądałam się za siebie. W końcu dotarłam do szklanych drzwi, które były dla mnie jak wybawienie. Bez namysłu popchnęłam je z całej siły i opuściłam szpital. Byłam jak w transie. Biegłam wzdłuż kalifornijskich ulic, nie zważając na to, że nie spotkałam żadnego człowieka ani nawet zwierzęcia. Na parkingu stały samotne samochody pochłonięte przez rdze. Nie zważałam na to. W tym momencie nic nie liczyło się tak, jak bezpieczne dotarcie do domu, gdzie mogłabym w spokoju zastanowić się nad tym, co powinnam robić dalej. Miałam jednak nadzieję, że w moich rodzinnych progach czeka na mnie mama. Pędziłam wzdłuż ulic, przeszłam przez skrzyżowanie, rondo aż w końcu znalazłam się przed bramką prowadzącą do mojego podwórka. Wpadłam zdyszana do domu i dokładnie zamknęłam za sobą drzwi.

-Mamo! Już jestem! – krzyknęłam od progu, próbując złapać oddech

W mieszkaniu panowała głucha cisza. Nikt nie odpowiedział na moje powitanie.

-Mamo! – zawołałam, przechodząc w głąb domu

Przeszłam do salonu. W pokoju jak zwykle było pedantycznie czysto, żadnego kurzu na regałach, żadnych okruchów na dywanie, a szklane kieliszki w witrynie, jak zwykle błyszczały niczym kryształy. Cała mama, nie mogła znieść ani odrobiny brudu i zaniedbania w swoim mieszkaniu. Przeszłam do kuchni, gdzie również rozglądałam się w poszukiwaniu bliskiej memu sercu kobiety lub choćby wiadomości, gdzie mogę ją znaleźć. Niestety, nie było nawet zwykłej kartki z numerem telefonu, ale, ku mojemu zdziwieniu, w zlewie piętrzył się stos brudnych talerzy. Odruchowo zabrałam się za zmywanie. W końcu wytarłam ręce o suchą ścierkę i kontynuowałam poszukiwania. Po półgodzinie doszłam do wniosku, że jestem sama. Jedyna w mieście, jedyna w okolicy... Kto wie, czy nie jestem ostatnim człowiekiem na Ziemi? Usiadłam w fotelu, który stał przy oknie w salonie, oparłam głowę na dłoni. W tym momencie, wszystkie silne uczucia, które od rana się we mnie kotłowały, wzięły górę. Po moich policzkach wolno spłynęły łzy. Nie wiedziałam, co robić, czułam się taka bezsilna. W końcu zdecydowałam się sięgnąć po telefon i spróbować zadzwonić do mamy. Wybrałam numer i przyłożyłam słuchawkę do ucha.

-Osoba, do której dzwonisz, jest w tej chwili niedostępna – usłyszałam.

Wybrałam numer na policję, nie zastanawiając się nad tym, co powiem funkcjonariuszom. Brak sygnału... Po chwili jednak usłyszałam przerażający głos, który docierał do mnie echem:

- Jestem tym, którego się boisz. Tym, którego skutków doświadczasz, mimo, że nie możesz ujrzeć gołym okiem... Jestem... Nieuniknionym, niepokonanym... CZASEM.

Przerażona odłożyłam słuchawkę i ukryłam twarz w dłoniach. Nagle coś uderzyło o szybę, poczułam jak strach wstrzymuje mój oddech. Niespodziewanie zasłonki zasunęły się ze szmerem, krzyknęłam z przerażenia i zacisnęłam mocniej powieki. Nie chciałam na to patrzeć, wolałam nie wiedzieć, co aktualnie dzieje się w moim domu. Usłyszałam huk spadających z półek książek, odgłos tłuczonej porcelany... Jak ja to wszystko wytłumaczę mamie? W końcu nastała niespodziewana cisza, którą przerwało głośne stukanie do drzwi. Nigdy nie lubiłam niezapowiedzianych wizyt, dlatego nie zamierzałam wpuszczać gościa do środka. Z drugiej strony, niedawno wydawało mi się, że jestem jedynym żyjącym stworzeniem w okolicy. Czyżbym się myliła? Ciekawość wzięła górę. Chwiejnym krokiem ruszyłam w kierunku drzwi, otworzyłam je. Ku mojemu zdziwieniu, na podwórku nikogo nie było. Rozejrzałam się. No tak. Wariuję, a może to wszystko mi się śni? Uszczypnęłam się kilka razy w przedramię, po czym zamknęłam drzwi. W tym samym momencie poczułam, że coś dotyka mojego ramienia. Przygryzłam wargę z przerażenia, a następnie zamknęłam oczy i, głęboko oddychając, zaczęłam liczyć do dziesięciu, modląc się, by ten koszmar się skończył. Uchyliłam powieki i kątem oka zerknęłam na swoje ramię. Ujrzałam na nim... kościstą dłoń dobrze znanej mi istoty. Dość! Już dosyć tego ciągłego lęku!

-Odejdź!- wrzasnęłam, ile sił w płucach

Czas zaśmiał się drwiąco. Poczułam, jak jakaś nieznana mi siła, odwraca mnie w stronę tej istoty. Unosiłam się nad ziemią, patrząc na jego przerażające oblicze. Mimo, że w środku umierałam ze strachu, postanowiłam udawać, że niczego się nie boję.

-Czego ode mnie chcesz?! – wrzasnęłam, wisząc tuż nad nim – Gdzie są wszyscy? Gdzie moja rodzina, przyjaciele? Gdzie ludzie? Gdzie zwierzęta? Co stało się z tym światem?!

W tym momencie istota, z zadziwiającą powagą, majestatycznie zsunęła z głowy kaptur. Moim oczom ukazała się koścista, blada twarz, krwisto czerwone oczy bez wyrazu i długie czarne włosy. Tak właśnie wyglądał czas. Mogłam podziwiać go w całej okazałości. Nie był to jednak przyjemny widok. Po chwili stwór wysunął do przodu żuchwę i wydał z siebie przerażający, ogłuszający dźwięk. Jakby wycie połączone z szuraniem kredą po szybie. Zatkałam uszy dłońmi, nie mogłam dłużej znieść tego pisku. W końcu Czas wzniósł się na moją wysokość, ucichł i zmierzył mnie groźnym, świdrującym spojrzeniem.

-Nigdy nie doceniałaś tego, co miałaś – zaczął, nieco spokojniejszym tonem.

-Co? – nic z tego nie rozumiałam

-Nie lubisz żyć wspomnieniami, Adeline Stone – kontynuował. – Drwiłaś z ludzi, krzywdziłaś ich i czułaś do nich pogardę. Mijałaś głodne dzieci, bezdomnych, schorowane staruszki, patrzyłaś na nich kątem oka i nie zamierzałaś nikomu pomóc. Sądziłaś, że jesteś nieśmiertelna, uważałaś się za bóstwo, twierdziłaś, że ciebie to nie spotka...

-Przestań mi to wypominać! ­– krzyknęłam – Było, minęło... Nie warto do tego wracać!

-Było, minęło, powiadasz? – Czas zbliżył się do mnie jeszcze bardziej, tak blisko, że byłabym w stanie dotknąć jego bladej twarzy – Powinnaś wiedzieć, że wszystko, co zrobisz dzisiaj, będzie miało swoje skutki w przyszłości. Pamiętasz tego małego chłopca, który żebrał pod kościołem? Stracił rodziców, nie miał pieniędzy nawet na jedzenie. Teraz ty nie masz nikogo... Żadnej osoby, nawet tej, która niegdyś działała ci na nerwy. Otwierałaś lodówkę? Jest pusta, a w portfelu nie znajdziesz ani centa...

Coś ugodziło mnie w serce.

-Kojarzysz tę staruszkę, która bała się przejść przez ulice? Lękała się o swoje życie... Nie chciała zostawić swoich najbliższych. Minęłaś ją, zerkając z pogardą.

W tym momencie moja skóra ponownie pomarszczyła się, a twarz pokryła się zmarszczkami. Przed oczami miałam tylko kolorowe plamy, traciłam wzrok.

-Ten niewidomy, którego o mało nie potraciłaś...

-Dosyć, wystarczy! – tego było już za wiele, z lekką chrypą przerwałam istocie, nie chciałam, by ukazywał ciemne strony mojej przeszłości.

-Nie jesteś nieśmiertelna – oznajmił. – Pora, byś to zrozumiała...

Czas okrył mnie swym czarnym płaszczem, poczułam, że rozpadam się na miliony kawałeczków. Umierałam, usychałam niczym roślina. Sama, bez rodziny, bez przyjaciół, bez nikogo...

-Zmień się... - usłyszałam zimny ton Czasu

Otworzyłam oczy. Leżałam w swoim pokoju, okryta ciepłą kołdrą. Obok mnie, na krześle siedziała mama. Bez namysłu ją przytuliłam.

-Mamusiu, przepraszam – zalałam się łzami. – Przepraszam za wszystko.

Kobieta nie ukrywała swojego zaskoczenia, mimo to dziękowałam Bogu i istocie z klepsydrą na szyi, że dali mi jeszcze jedną szansę, pozwolili się zmienić. Mamy tylko jedno życie i musimy je przeżywać tak, jakby lada dzień miało się skończyć. Czasu nie oszukasz...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro