KWD - 2. Kto w ogóle chce się przyjaźnić z ogromnym wombatem?
- Wiesz – szepnęła do niego Hermiona w drodze na transmutację – braliśmy pod uwagę klątwy i uroki, ale są też inne rzeczy, które mogły przyczynić się do tego, że się zmniejszyłeś.
Harry rozejrzał się szybko upewniając się, że Seamus i Dean nie będą mogli ich podsłuchać. Może i wiedzą już, że jest karłem, ale wolał nie słyszeć ich teorii na ten temat. Zadowolony z faktu, że Ron zajmował ich rozmową o quiddtichu, odwrócił się w stronę przyjaciółki.
- Co masz na myśli? – zapytał.
- No więc próbowałam sobie przypomnieć wszystkie książki, które przeczytałam o czarnej magii i te które mogłyby być pomocne w... - zamilkła widząc spojrzenie Harry'ego. – No co? Powinieneś być zadowolony z tego, że jestem taka oczytana! W każdym bądź razie, jeśli weźmiemy pod uwagę to, że zachowywałeś się dziwnie na wczorajszej uczcie, to mógł być jakiś eliksir, który ktoś dodał do twojego jedzenia.
- Ale wszystko smakowało normalnie...
- To nic nie znaczy, Harry. Są eliksiry, które nie mają smaku.
- No dobrze, więc eliksiry to też jakaś opcja. Skąd dowiemy się więcej?
- Porozmawiamy z profesorem Snape'em.
- Ummmm...
- Och, Harry, profesor Snape nie jest taki zły. Poza tym pracowałeś z nim cały zeszły rok na rzecz wojny, a on jest najbardziej doświadczoną i godną zaufania osobą, jeśli chodzi o eliksiry.
Nie chodziło wcale o to, że Harry nie zgadzał się z tym, co powiedziała Hermiona. Wręcz przeciwnie. Snape wcale nie był taki zły i podczas tych wszystkich przygotowań do wojny zrodziło się pomiędzy nimi coś w rodzaju... pozrozumienia. W zasadzie Gryfon nauczył się szanować i podziwiać byłego szpiega oraz polubił przebywanie w jego towarzystwie. I właśnie dlatego chciał teraz trzymać się od niego jak najdalej. Wiedział, że Snape najprawdopodobniej zruga go za wzięcie jakiegoś nieznanego eliksiru i będzie szydził z jego niewiedzy. Tak, najlepiej odwlec to jak najdłużej się da.
- Proszę, Hermiono, czy jest jakaś inna opcja?
- Oczywiście. Możemy odwiedzić Madam Pomfrey.
- A więc wybieram bramkę numer trzy – wymruczał posępnie. Nienawidził skrzydła szpitalnego. Po wojnie spędził tam całe trzy tygodnie, będąc pod opieką dozorcy więziennego i pielęgniarki w jednym – Madam Pomfrey. Poprzysiągł sobie, że nigdy tam nie wróci, chyba że sytuacja będzie naprawdę kryzysowa. Jego przyjaciele wiedzieli, co myśli na ten temat. To był bunt – proste i logiczne.
- To nie jest żaden bunt – sapnęła Hermiona. Harry nie był świadomy, że ostatnie zdanie powiedział na głos i posłał jej przepraszające spojrzenie. – Posłuchaj, ta utrata wzrostu może odbić się na twoim zdrowiu i wizyta w skrzydle szpitalnym to dobry pomysł. Wiem co o tym myślisz i prędzej zjadłbyś sowie przysmaki niż...
- I to z przyjemnością!
- Nieważne, Harry. Ktoś mógł cię otruć lub Merlin jeden wie co jeszcze zrobić.
Ach, więc doszliśmy i do tego. Myśliciel Hermiona rozważyła wszystkie naukowe opcje, proces, który z każdym dniem zabierał coraz więcej czasu i w końcu mogła wejść w skórę Hermiony - Najlepszej – Zmartwionej - Przyjaciółki. Szkoda tylko, że ta cała naukowa wiedza sprawiała, że dziewczyna była coraz bardziej przewrażliwiona. Harry czuł się świetnie. Naprawdę. No bo, powiedzmy sobie szczerze, czy takie rzeczy w życiu Harry'ego Jamesa Pottera nie zdarzają się na porządku dziennym? W ciągu sześciu lat pięć razy walczył z Voldemortem, bił się ze smokiem, był na imprezie z duchami i usypiał trójgłowego psa – Puszka. To tylko część całej zabawy, więc utrata wzrostu była w zasadzie czymś... normalnym. To co robimy dzisiaj po śniadaniu? zastanowił się. Aha! Utrata wzrostu. Świetnie. Zostanie jeszcze trochę czasu na połaskotanie sklątki tylnowybuchowej przed obiadem.
- Harry?
- Przepraszam, Ron, mówiłeś coś?
- Pytałem, o czym rozmawiałeś z Hermioną.
- Och, no więc chce, żebym odwiedził skrzydło szpitalne, ponieważ wpadła na pomysł, że mógł to być jakiś eliksir.
- No jasne! Eliksir. Kurde, Hermiona potrafi zaskoczyć. Dlaczego nie pomyślała o tym wcześniej?
- Ponieważ nie jest naszym prywatnym komputerem i prawdopodobnie brała pod uwagę setki innych scenariuszy.
- Ale wciąż warto się z nią o to podroczyć... czym jest kombuder?
- Nieważne, Ron, już jesteśmy na miejscu. – Uf, uratowany przez McGonagall.
* * *
Wszystkie lekcje oraz lunch, minęły bardzo spokojnie. Można powiedzieć, że szczęście było po jego stronie, ponieważ na żadnych zajęciach nie mieli praktyki, wiec mógł je wszystkie spokojnie przesiedzieć. Harry zauważył, że pomimo tego, iż jeden z uczniów postanowił nagle się skurczyć, nikt tak naprawdę nie zwrócił na niego uwagi. To było coś jak ze ścięciem włosów. Nie żeby choć raz zmienił swoje uczesanie, ale widział sytuacje kiedy ktoś zmieniał fryzurę, a ludzie zauważali to dopiero po kilku tygodniach. To była duża zmiana, to prawda, ale nie z tych, które ludzie zauważają od razu. No chyba że są twoimi najlepszymi przyjaciółmi.
Jednak ten czas nadszedł zbyt szybko i z ciężkim sercem Harry ruszył razem z Ronem i Hermioną - właściwie to dziewczyna ciągnęła go za rękę, podczas gdy rudzielec szedł z tyłu, śmiejąc się głośno - do skrzydła szpitalnego. I to jeszcze przed kolacją.
- Witaj, Harry! Długo się nie widzieliśmy. Zastanawiałam się, kiedy się u mnie pojawisz, ale nie brałam pod uwagę juz pierwszego dnia. Co sprowadza cię do mnie tym razem?
- Skurczyłem się.
- Słucham?
Harry westchnął i wyprostował się.
- Obudziłem się dzisiaj rano 6 cali mniejszy.
- Och, to rzeczywiście imponujące. Chodź tutaj i pozwól mi się przyjrzeć.
- Czy myśli pani - wtrąciła Hermiona, która martwiła się tym wszystkim coraz bardziej - że mógł to spowodować jakiś eliksir? Albo urok? Próbowałam sprawdzić czy nie rzucono na niego żadnych zaklęć, ale...
- Spokojnie, moja droga - powiedziała kobieta, używając swojego najbardziej uspokajającego tonu, który dla Harry'ego brzmiał trochę srogo. Jednak on od początku był uprzedzony do tej wizyty. - Jestem pewna, że po moich badaniach znajdziemy jakieś rozwiązanie.
Po tych słowach skierowała Harry'ego do jednego z łóżek. A w zasadzie do "Jego Łóżka". Kobieta żartowała często, ze zawsze trzyma to posłanie wolne, specjalnie dla niego. Potter nie widział w tym nic śmiesznego.
Pielęgniarka rzuciła kilka niewerbalnych zaklęć. W pewnym momencie wsadziła nawet mu różdżkę w usta, a Harry z paniką pomyślał, że koniecznie musi umyć potem zęby. Jedynymi odpowiedziami na jej starania były ciche pogwizdywania, odgłosy dzwoneczków i masa kolorów. Jego przyjaciele stali tuż obok; Hermiona wciąż miała ten zatroskany wyraz twarzy, podczas gdy Ron nie mógł pozbyć się głupiego uśmiechu. Wiedział, że Harry'emu nic nie jest. Hermiona martwiła się, ponieważ zbyt długo nad tym myślała. Harry stawiał czoła o wiele poważniejszym rzeczom i przeżył. Więc to nie było nic poważnego i na pewno wszystko jakoś się ułoży. Prawda?
- Skończyłam już moje badania – powiedziała nagle pielęgniarka.
Harry zaczekał kilka sekund.
- I?
- Jesteś niski.
- To wszystko? Po tym wszystkim, to jest jedyne rozwiązanie?
- Harry! Maniery! – syknęła Hermiona, używając najlepszego matczynego tonu. – Niech pani kontynuuje. Jaki jest powód tej utraty wzrostu?
- Żaden.
- Huh...?
- Po prostu, panie Potter – westchnęła kobieta. Szanowała tego młodego człowieka, ale czasami sprawiał wrażenie zbyt mało uświadomionego. – Utrata wzrostu nie jest skutkiem żadnego uroku, klątwy, zaklęcia czy eliksiru; to coś zupełnie innego, coś wewnętrznego. Poza tym jesteś okazem zdrowia. W zasadzie twój poziom magii trochę się zwiększył, co sprowadza nas do...
- Dziedzictwa! – wykrzyknęła nagle Hermiona, która wyglądała na złą na siebie; tak jakby to była najbardziej oczywista odpowiedź na świecie.
Co najdziwniejsze, Ron wydawał się być tym razem bardziej poinformowany niż Harry.
- Więc... - powiedział powoli. – Harry jest jakąś magiczną kreaturą?
- Że co takiego?! – wykrzyknął nagle brunet. Jego umysł podsunął mu obrazy siebie samego przemieniającego się w chochlika i wielkiego pająka.
- Uspokój się, młodzieńcze. Jest duże prawdopodobieństwo, że jesteś magiczną kreaturą całkowicie lub tylko częściowo. A w starych, czystokrwistych rodzinach to bardzo często spotykane. Wiele rodów posiada w sobie krew jakiejś humanoidalnej istoty, najczęściej pochodzącą z czasów starożytnych i średniowiecza. Geny te później otrzymują w tak zwanym, „spadku" młodsze pokolenia.
- A więc przegrałem sprawę już w brzuchu matki?
- Jeśli chcesz ująć to w taki prostacki sposób, to tak. Jednak nie oceniałabym tego tak od razu, panie Potter. Ta teoria jest jedyną, którą mogę wysnuć po przeprowadzonych badaniach. Być może twoje ciało po prostu zdecydowało się skurczyć i żadne geny nie mają z tym nic wspólnego. Jednakże, jeśli jesteś istotą humanoidalną, to nie możemy stwierdzić jaką. Z tym jednym symptomem, jest to niemożliwe do ustalenia.
Kilka minut później cała trójka opuściła skrzydło szpitalne. Harry ściskał w dłoniach broszurkę zatytułowaną: Magiczny spadek i Ty. Nie miał pojęcia kto jest jej autorem, ale miał nadzieję, że ta osoba nie obrazi się, jeśli spali ten świstek w najbliższym kominku. Oczywiście zaraz po tym jak ucieknie od Hermiony.
On zwyczajnie nie mógł być jakimś magicznym stworzeniem. To brzmiało zbyt dziwacznie, nawet jak na niego. Natomiast jego przyjaciółka podeszła do tego, jak do każdej pracy domowej: obiecała, że da z siebie wszystko i poszuka jakiegoś rozwiązania w bibliotece. Ron posłał mu krzywe spojrzenie - spędzą tam pewnie mnóstwo czasu, a rudzielcowi wcale to się nie podobało.
Harry poczuł się jak obiekt naukowy widząc, że jego przyjaciółka już miała zestaw pergaminów i piór gotowych do zapisania wszystkich obserwacji. Obydwoje posyłali mu ukradkowe spojrzenia. Wzrok dziewczyny był bardziej oceniający, natomiast Rona wyraźnie mówił: „Boję się, że w każdej chwili możesz zmienić się w jakieś dziwne, straszne bydle". Jakby nie patrzeć, to był świetny dzień.
Otworzył broszurkę i przebiegł wzrokiem pierwszy akapit. Od razu poczuł się lepiej – już na pierwszej stronie widniało rozwiązanie problemu! W tle powinny rozbrzmiewać teraz głośne fanfary na jego cześć, naprawdę.
- Ha! Nie istnieje nawet cień szansy na to, że jestem jakąś magiczną kreaturą!
- Dlaczego tak mówisz? – zapytała Hermiona, która szła, nawet bez udziału ich wiedzy czy woli, w kierunku biblioteki.
- Ponieważ te całe dziedzictwa zdarzają się tylko w urodziny!
- Kto ci to powiedział?
- Oto ta broszurka. A więc to musi być prawda, a odkąd... AU! Za co to było? – Harry potarł tył głowy, gdzie uderzyła go właśnie najlepsza przyjaciółka.
- Ze wszystkich ludzi na świecie to właśnie ty powinieneś wiedzieć, że nie wierzy się wszystkiemu, co się przeczyta. – Ron mruknął pod nosem, maskując kaszlem, coś, co brzmiało jak Mól książkowy. – Jak możesz, Ronaldzie! Co mówi dokładnie ta broszurka?
- „W większości przypadków magiczne dziedzictwo ujawnia się, kiedy czarodziej osiąga pełną dojrzałość. Czasami zbiega się to z ustalonym w czarodziejskim świecie wiekiem pełnoletniości, czyli 17 lat. Jednakże nie jest to do końca ustalone; wszystko zależy od dojrzałości i rodzaju magicznej kreatury." Widzisz? Nie zamienię się w ogromną ropuchę! Zmiany nie nastąpiły w moje urodziny!
- Po pierwsze: czy ty w ogóle słuchałeś tego, co mówiła Madam Pomfrey? Kreatura, w którą się zamienisz, będzie humanoidalna. Czy to wszystko, co przeczytałeś?
- A czy to nie wystarczy?
- Och, Merlinie, oddaj mi to. – Hermiona wyrwała mu broszurkę i sama zaczęła ją czytać. Nie było szans, że uda jej się zniszczyć dobry humor Harry'ego. Ona nie mogła. Nie miała...
- Aha!
No i zniszczyła.
- Co "aha"? Co znalazłaś?
- Następny paragraf, Harry, gdyby tylko chciało ci się go przeczytać, mówi: "Inna, rzadsza, forma otrzymania magicznego spadku, może nastąpić dzięki innym bodźcom: pożywieniu, roślinom lub innej magicznej kreatury czy zwykłej osoby". Czyli może być tak, że zmiany dokonały się przez coś lub kogoś, w tym zamku. A biorąc pod uwagę fakt, że od czasu twoich urodzin byłeś bardzo ospały i dopiero w Hogwarcie odżyłeś, sprowadza nad to do jednego.
Świetnie. Odwołajcie te fanfary.
- Nie byłem ospały. Po prostu nie miałem motywacji.
Ron prychnął i spojrzał na niego rozbawiony.
- Nie miałeś motywacji? Stary, ty ledwo ściągałeś się z łóżka! A gdy już to zrobiłeś włóczyłeś się tylko po domu!
Przed oczami Harry'ego pojawiła się wizja, w której zmienia się w wielkiego ślimaka.
- Dzięki, Ron – mruknął, za co otrzymał szeroki wyszczerz i klępnięcie w plecy.
- Zawsze do usług, stary.
* * *
Obiad w Wielkiej Sali przebiegał w specyficznej atmosferze. Ludzie się gapili. I to bardzo. Nie było w tym nic dziwnego, ale po dzisiejszych wydarzeniach Harry czuł się coraz bardziej zdenerwowany. Oni wiedzieli. Musieli wiedzieć.
- Myślisz, że wiedzą? – zapytał Hermionę znad swojej nietkniętej szarlotki. Nie miał pojęcia co się dzieje, ale jedzenie w tym roku było obrzydliwe. I nie wiedział jak Ron może pożerać go takie ilości.
- Hej, Potter! – zawołał nagle Justin Finch-Fletchley. – Musimy wezwać Departament Kontroli Magicznych Stworzeń, czy Hagrid sam da ci radę?
- No to mam swoją odpowiedź. Jakim cudem się dowiedzieli?
- Widocznie jeden z pacjentów w skrzydle szpitalnym coś podsłuchał i rozsiał plotkę, ale nie martw się tym, Harry. Wyglądasz całkiem normalnie, więc ludzie mówią tak tylko po to, żeby cię zdenerwować – powiedziała Hermiona, nie odrywając wzroku od czytanej książki.
Po drodze do Wielkiej Sali wypożyczyła z biblioteki pierwszą - z zapewne kilkudziesięciu - które miała zamiar przeczytać na temat magicznych spadków i dziedziczności. Harry widział teraz siebie przemieniającego się w wielkiego kozła. No cóż, przynajmniej będzie miał jakiś zarost...
- Harry, czy swędzi cię twoje siedzenie? – zapytała dziewczyna, z roztargnieniem przewracając stronę; jej wzrok wciąż utkwiony był w tekście.
- Słucham? Moje co? A powinno?
- Twój tył – westchnęła i zarumieniła się lekko. – Czy swędzi cię u podstawy kręgosłupa?
- Hermiono, dlaczego interesuję cię tyłek Harry'ego?
- Język, Ronaldzie! – syknęła. – Pytam dlatego, ponieważ może to być oznaką przyszłego ogona.
- Mogę mieć ogon?
- To bardzo możliwe.
- Fantastycznie. To się robi coraz ciekawsze... - jęknął, przeżuwając owoce i zwykłą bułkę. Były chyba jedynymi rzeczami, przeciwko którym nie buntował się jego żołądek. Hermiona zerknęła na niego i szybko zapisała coś na kawałku pergaminu. Właściwie przestało go to obchodzić. Sam Merlin tylko wie, co chodzi jej po głowie. Teraz miał o wiele poważniejsze problemy. – Myślałem, że ludzie nie mając nic do magicznych spadków.
- Bo nie mają.
- Więc dlaczego wszyscy gapią się na mnie, jakbym zaraz miał stanąć w płomieniach?
- Ponieważ to ty. Ludzie zawsze będą się na ciebie gapić, a to daje im dobrą wymówkę. Zaufaj mi, niedługo wszystko wróci do normy. – Harry naprawdę chciał uwierzyć słowom Rona, ale przychodziło mu to z ogromnym trudem.
Ludzie gapili się i szeptali pomiędzy sobą w sposób, który przypominał mu jego pierwszą noc w Hogwarcie i Ceremonią Przydziału. Wtedy był Chłopcem – Który – Przeżył, a teraz został Chłopcem – Który – Przeżył – Żeby – Zamienić – Się – W – Kota – Czy – Coś – Takiego (znowu te pieprzone łączniki). Miał jednak nadzieję, że kreatura w którą się zmieni, będzie miała ostre zęby. Jego zemsta byłaby wtedy łatwiejsza.
Zerknął w stronę stołu nauczycielskiego i napotkał wzrok Dumbledore'a, w którym jak zwykle można było dostrzec wesołe iskierki. Przez głowę Gryfona przemknęła myśl, że dyrektor zapewne o wszystkim wie. Mężczyzna miał niesamowitą i... cóż, przerażającą skłonność do posiadania wiedzy o wszystkim. Może gdyby go zapytali, rozwiązałby całą zagadkę... Nie. Na pewno nie. Powiedziałby im pewnie, że te wszystkie badania to bardzo dobry pomysł. Coś w rodzaju budowania charakteru. Głupi charakter...
W tym właśnie momencie do Wielkiej Sali wkroczyła kolejna rozterka Harry'ego. Severus Snape, oficjalny Mistrz Eliksirów i nieoficjalny Mistrz Ciętej Riposty, kroczył szybko w stronę stołu nauczycielskiego. Jego oczy na krótki moment spotkały się z oczami Harry'ego i Gryfon musiał zacisnąć zęby, żeby nie uśmiechnąć się i nie przywitać.
Zadaniem profesora Snape'a było przeszkolenie Harry'ego w pojedynkach, obronie przed czarną magią i oklumencją. Na początku ich lekcje nie przebiegały w napięciu - mało się nie pozabijali, a podczas samych pojedynków, zniszczyli wiele fiolek i innych łatwo tłukących się rzeczy. Jednak w połowie któregoś treningu, po solidnej dawce adrenaliny, Harry zrobił coś, co planował od bardzo dawna. Przeprosił. Przeprosił mężczyznę za naruszenie jego prywatności, kiedy to zajrzał do jego myślodsiewni na piątym roku. Przeprosiny były szczere i wydawało mu się, że Snape to zauważył. Pomimo że nie zmieniło to zbytnio zachowania profesora, Gryfon wiedział, że tej nocy zawarli coś w rodzaju przyjaźni. Poprosił nawet mężczyznę, żeby mówił mu po imieniu. Nie żeby Snape kiedyś z tego zaszczytu skorzystał. I nie poprosił Harry'ego, aby ten mówił do niego Severus.
No dobra, może nie byli prawdziwymi przyjaciółmi, a bardziej zwykłymi znajomymi, jednak, raz na jakiś czas wdawali się w dyskusję, która nie dotyczyła pojedynków czy czarnej magii. Czasami też Gryfon pomagał profesorowi i otrzymywał od niego spojrzenia, które nie miały w sobie cienia złośliwości. Snape był też jedną z pierwszych osób, które zobaczył zaraz po obudzeniu się w skrzydle szpitalnym po ostatecznej bitwie. Z drugiej strony te niecodzienne oznaki dobroci niosły ze sobą w skutkach zimną maskę Severusa i ignorowanie Gryfona przez kolejne dni, tak jakby był czymś zarażony. Harry'emu wydawało się, że Snape po prostu boi się z nim przyjaźnić. Zupełnie jak gdyby miało to spowodować katastrofę – przeniesienie w czasie do miejsca, gdzie nosi się różowe kapelusze z falbankami i pomarańczowe buty.
Ale był pewien jednej rzeczy: naprawdę chciał poznać Snape'a bliżej. Przez to od pewnego czasu za każdym razem, kiedy przebywał w pobliżu mężczyzny lub gdy wspomniane było jego imię, czuł coś ciepłego w żołądku. Uczucie było dziwne i zastanawiał się, czy powinien w ogóle czuć coś podobnego. Chyba... Tak, odwrócenie uwagi od Mistrza Eliksirów będzie dobrym rozwiązaniem.
Szybko dołączył do dyskusji Rona, Deana i Neville'a. Ha! Zadziałało! Misja Stłumienie Dziwnego Uczucia zakończona sukcesem! Harry naprawdę był wdzięczny losowi za takich przyjaciół. I to nie tylko za to, że odwracali jego uwagę od Severusa, ale też za to, że pomimo wszystko traktowali go normalnie. Nie obchodziło ich, że zamienia się w jakąś istotę – dla nich był tylko Harrym. Jednak nie mógł pozbyć się uczucia, że niektórzy nie zniosą takiej próby woli. Bo kto chce się przyjaźnić z ogromnym wombatem?
Nie zdawał sobie sprawy z tego, że przez resztę wieczoru mówił bardzo szybko, mocno gestykulował i chichotał z kilku żartów Seamusa. On może tego nie zauważył, ale Hermiona tak. Notowała tak szybko, że tylko cudem jej pergamin nie zajął się ogniem.
* * *
Tydzień mijał bez większych incydentów. Oczywiście jeśli nie liczyć tego, że obudził się któregoś dnia i zdał sobie sprawę, że już nie potrzebuje okularów (fakt, który Harry uczcił żenującym tańcem naokoło dormitorium) i kiedy odkrył, że jego włosy urosły i stały się bardziej – o ile to w ogóle możliwe – rozczochrane (tutaj obyło się bez tańców). No i jeszcze więcej „Działalności Pobudzonego Harry'ego", jak nazywał to Ron. Zdarzała się tak często, że nawet Harry nauczył się ją rozpoznawać.
Tak, jeśli nie liczyć tego, wszystko było w porządku. Spojrzenia i szepty ucichły i tylko raz grupa Ślizgonów podesłała mu obrożę i smycz; od razu wszystko spalił i uparcie twierdził, że to na pewno sprawka Draco Malfoy'a, ale według Hermiony było to niemożliwe.
- Dlaczego?
- Ponieważ on też po części jest magiczną kreaturą.
- Żartujesz sobie! – wykrzyknął Ron. – Malfoy naprawdę jest fretką?
- Chłopcy! Ile razy mam powtarzać? Spadkobiercy są humanoidami. – Hermiona powtarzała to stwierdzenie kilka razy dziennie od dnia, w którym zmalał Harry. – Malfoy jest po części Wilą.
- To chyba ma sens... Na pewno na taką wygląda.
- Taaak. I zmienia dziewczyny jak rękawiczki.
- Ronaldzie Weasley, nie bądź prostacki! – Hermiona nie miała zamiaru słuchać takich stwierdzeń od swojego chłopaka.
Widzicie? Normalność w wydaniu Harry'ego Pottera. Udało mu się nawet zarobić szlaban na eliksirach. Może z trochę innego powodu niż zazwyczaj, bo nie przez eksplozję kociołka. Zadziwiające, prawda?
To była normalna lekcja eliksirów z normalną mieszanką Gryfonów i Ślizgonów. Salę wypełniały normalne opary wydobywające się z kociołków i, och tak, nie można zapomnieć o normalnym i despotycznym Mistrzu Eliksirów. Harry miał dziwne wrażenie, że Snape go unika i był z tego powodu zakłopotany, choć nie wiedział dlaczego. Zazwyczaj zdarzało się to po tym, jak był miły dla Harry'ego, a Gryfon nie pamiętał, kiedy ostatnio z nim rozmawiał.
Profesor unikał wzroku Harry'ego przez cały wykład i nie wygłosił żadnego sarkastycznego komentarza pod jego adresem na wtorkowej lekcji, więc wyglądało na to, że teraz będzie tak samo. Nawet jeśli Snape nie chciał być jego przyjacielem... Albo znajomym, nie powinno go to zatrzymywać od oddawania się ulubionej rozrywce, czyli od krytykowania i umniejszania zdolności umysłowych Gryfona.
Nagle poczuł, że nadchodzi kolejna dawka „Działalności Pobudzonego Harry'ego." Nienawidził tego, że zdarzało się to w najmniej odpowiednich chwilach. Jak, na przykład, eliksiry. Na tej lekcji nie wypadało być rozbawionym i gadatliwym. Czuł, że los go po prostu nienawidzi. Z własnej woli nigdy nie pozwoliłby swojemu pobudzonemu alterego wydurniać się na lekcji ze Snape'em, ale oto nadchodził Dun dun dun dah! Super Harry! Skoncentrowanie się w tym stanie na tym, czy eliksir powinien mieć złotą, czy kanarkową barwę, było koszmarem.
Dzisiaj jego noga żyła własnym życiem. Trzęsła się tak mocno, jakby chciała oderwać się od jego ciała i uciec na szkolny korytarz, ale udało jej się tylko zrzucić ze stolika fiolkę i gdyby nie refleks Harry'ego rozbiłaby się ona na milion kawałeczków na kamiennej podłodze sali. Gdy wyprostował się na swoim siedzeniu, poczuł, że ktoś go obserwuje. Odwrócił się i natychmiast napotkał spojrzenie Snape'a, który chyba postanowił zauważyć jego obecność. Harry zwalczył gwałtowną chęć wybuchnięcia śmiechem. Bardzo się starał wiedząc, że w tym stanie wyrzuca z siebie ten głupi chichot, ale im mocniej zaciskał usta, tym bardziej chciało mu się śmiać. I niestety. W przeciągu chwili biedny Harry, chichotał w środku cichej lekcji eliksirów.
- Panie Potter! Czy jest coś, co pana śmieszy?
Harry zarumienił się. Snape przyglądał mu się z ciekawością i Harry wiedział, że powinien odpowiedzieć, jeśli chce ocalić kark i resztki godności, ale jego usta nie chciały go posłuchać. Starał się i błagał w myślach wszystkie dobre duchy, żeby pomogły mu w tej żenującej sytuacji, ale jedyne co mógł się z siebie wydobyć, to ten głupi i coraz głośniejszy chichot. Co on wyprawia? Dlaczego był taki pobudzony? Był na najlepszej drodze, żeby dostać...
- Szlaban, Potter! Jutrzejszy wieczór o 19:00 w moim gabinecie. A teraz skończ już te nonsensy!
Świetnie. Jego pierwszy w tym roku szlaban i to za chichotanie. Odwrócił się i spróbował złapać współczujące spojrzenie Hermiony, ale dziewczyna była pochylona nad kawałkiem pergaminu i notowała coś zawzięcie. Po prostu świetnie.
Piątek był chyba najspokojniejszym dniem z całego tygodnia. W wyglądzie Harry'ego nie zaszły żadne drastyczne zmiany, mieli o połowę mniej lekcji niż zazwyczaj i wszyscy wyglądali na zrelaksowanych. Duch weekendu nadchodził. Gryfon tak bardzo wciągnął się w grę Eksplodującego Durnia, że jego przyjaciele musieli mu przypomnieć o szlabanie, który miał za niecałe 15 minut. W oka mgnieniu wybiegł z Pokoju Wspólnego, modląc się, aby zdążyć na czas.
Harry miał dziwne wrażenie, że jedynymi osobami, które otrzymały więcej szlabanów niż on, byli bliźniacy Weasley'owie i mogło się wydawać, że powinno to być dla niego czymś normalnym. Więc stojąc teraz, o 18:58, przed gabinetem profesora Snape'a, próbując złapać oddech po tym zabójczym sprincie, powinien czuć się normalnie. Ale nic bardziej mylnego. Ponieważ Harry zdecydował, że dzisiaj porozmawia z Severusem tak na poważnie i zapyta go, czy mogliby zostać przyjaciółmi. Poznać się bliżej. Był to iście gryfoński pomysł, ale uznał, że nie ma nic do stracenia. Tak, był gotowy i nie zmieni zdania. Miał nadzieję. Podniósł rękę, by zapukać i w tym samym momencie drzwi otworzyły się, ukazując - co za niespodzianka - profesora Snape'a. Jego usta były wykrzywione w lekkim uśmieszku.
- Jestem pod wrażeniem, panie Potter, udało się panu przybyć na czas. – Severus odsunął się, wpuszczając go do środka.
Nie przyznałby się do tego przed nikim, ale myślał o tym szlabanie przez cały dzień. Nie wiedział dlaczego, ale od zeszłego roku obecność Złotego Chłopca dziwnie na niego wpływała. Na pewno nie chłopca zaoferował cichy głosik w jego głowie. Bardziej pasuje tutaj określenie „młody mężczyzna".
Po tym, jak Potter przeprosił go za wypadek z myślodsiewnią, Severus zaczął inaczej myśleć o swoim młodym protegowanym. James Potter nigdy nie przeprosiłby za zrobienie czegoś takiego. Prędzej szydziłby z niego bez końca; coś, czego młody Potter nie był w stanie zrobić. I gdy Severus przyjął jego przeprosiny, chłopak miał czelność być dla niego... miłym. Głupia gryfońska odwaga. Starał się to ignorować i nie okazywać żadnych emocji; treningi przebiegały normalnie, a można powiedzieć, że były nawet brutalniejsze. Severus się nie przyjaźnij. A na pewno nie z nasieniem Jamesa Pottera.
Jednak wkrótce odkrył, że Potter jest strasznie uzależniający. Podczas ich rozmów i dyskusji nauczył się wiele nowych rzeczy o Ha... o nim. Młody mężczyzna, którego uważał za rozpuszczonego aroganta, okazał się być łagodny i pełen zapału do nauki.
Severus nigdy w życiu nie był bardziej przerażony.
Nie będzie przyjaźnił się z Potterem. To niepojęte.
I wtedy nadszedł dzień ostatecznej bitwy i był świadkiem tego, jak ten nastolatek staje naprzeciw najmroczniejszego czarnoksiężnika. I zwycięża. Na Merlina, naprawdę pokonał Czarnego Pana! A potem upadł nieprzytomny na ziemię, a Severus był pierwszym, który dotarł do jego ciała. Był też jedną z niewielu osób obecnych przy jego obudzeniu się, kilka tygodni później. Właśnie wtedy zdał sobie sprawę, że troszczy się o tego młodego mężczyznę bardziej niż powinien. Zdecydował więc, że powinien utrzymać pomiędzy nimi odpowiedni dystans. Potter ma przed sobą całe życie; nie powinien marnować czasu na żadnego rodzaju związki z tłustowłosym profesorem eliksirów.
- Um, sir?
- O co chodzi, Potter? – zapytał, starając się utrzymać odpowiedni ton złośliwości w swoim głosie; prawie mu się udało.
- Co będę robił na dzisiejszym szlabanie, sir?
- A jak myślisz? Będziesz czyścił kociołki.
Och, tak. Oczywiście. Podszedł ku stosowi kociołków i przyjrzał się im dokładnie. Na Merlina, co tu się działo? Przysięgam, Snape brudzi je specjalnie na te wszystkie szlabany, które rozdaje, pomyślał, wkładając rękawiczki i chwytając gąbkę. Profesor Snape usiadł przy swoim biurku i zaczął pisać coś na pergaminie. Sądząc po zmarszczonych brwiach, oceniał testy niewinnych uczniów.
Przez kilka chwil jedynymi dźwiękami wypełniającymi pokój, było skrobanie pióra i szorowania kociołka. Obaj mężczyźni byli pogrążeni w myślach na temat drugiej osoby znajdującej się w tym pomieszczeniu. Harry znów czuł się lekko pobudzony, ale był w stanie utrzymać to uczucie w ryzach. Przynajmniej nie chichotał jak mała dziewczynka. Zawsze coś, prawda? Z tą energią wyszoruje wszystkie kociołki w rekordowym czasie.
- Panie Potter.
- Tak, sir? – Harry poderwał głowę znad wyjątkowo dużego kociołka.
- Chciałbym dowiedzieć się czegoś więcej o przyczynie zmiany twojej postury i wyglądu zewnętrznego.
- Huh...?
Severus zaczynał się irytować.
- Twój wzrost, Potter! I brak okularów!
- Och, to nic takiego... - Snape coś słyszał? Mówiła o tym cala szkoła, ale Harry wątpił, aby mężczyzna był typem osoby, która z zapartym tchem słucha najświeższych plotek. – Tak naprawdę to sam nie wiem... - To nie było kłamstwo! Wszystko, o czym mówili, cała ta dziedziczność, była tylko teorią. – Obudziłem się któregoś ranka mniejszy, a później z poprawionym wzrokiem. – Widzicie? Znowu – zero kłamstwa.
- I nie powiedziałeś o tym nikomu, Potter? – zapytał Severus, czując się tylko trochę zaskoczonym i cholernie zirytowanym. Kiedy ten głupi Gryfon czegoś się nauczy?!
- Powiedziałem! Poszedłem do Madam Pomfrey, a ta zrobiła kilka badań i powiedziała, że nic mi nie jest.
- Czy sprawdziła cię pod względem eliksirów, które mogły być w twoim organizmie?
Czy w głosie profesora Snape'a słychać było troskę? Nie... To nie mogłoby być to.
- Tak, sir. Wsadziła mi różdżkę w usta i rzuciła jakieś zaklęcie. – Harry zadrżał na to wspomnienie. Czy pamiętał żeby umyć po tym żeby? Bleh... Obrzydlistwo.
Snape zacisnął usta.
- Hm, jak zwykle powierzchowna. Chodź za mną, Potter – powiedział, wstając i ruszając w stronę prywatnego laboratorium, powiewając szatą i całą resztą. Harry szybko ruszył za nim.
Gdy tylko przekroczył próg pomieszczenia, w jego ręce została wepchnięta fiolka z jaskrawo zielonym płynem.
- Wypij to, Potter. Jeśli to wszystko jest skutkiem eliksiru to to, co trzymasz w ręku to udowodni.
Lekko podenerwowany... Okej, bardzo zdenerwowany, Harry wypił zawartość fiolki. Hmm... Smakowało jak cytryna albo coś w tym rodzaju. Mężczyźni stali w ciszy, gapiąc się na siebie. Harry czekał i zastanawiał się, jaki będzie wynik tego... badania. Zastanawiał się również nad wyglądem Mistrza Eliksirów. Jego włosy ładnie wyglądają pomyślał z roztargnieniem. Wygląda tak, jakby częściej je mył... Nie są takie tłuste... Dlaczego rozmyślam o włosach Snape'a?. Jego policzki poróżowiały lekko.
Snape uniósł brew, widząc zachowanie Złotego Chłopca. Jego myśli nie różniły się zbytnio: Bez okularów widać jak bardzo zielone są jego oczy... Dlaczego rozmyślam o oczach Pottera?
- Sir?
- O co chodzi, Potter?
- Więc, um... zastanawiałem się, czy eee...
- Wysławiaj się, Potter. Co chciałeś wiedzieć?
- Skąd będziemy wiedzieli, czy ten eliksir...
Harry urwał w połowie, ponieważ nagle z jego ust wydobyło się imponujące i bardzo, bardzo głośne beknięcie oraz chmurka białego dymu. Jego twarz przybrała odcień dojrzałego pomidora, podczas gdy Snape wykrzywił usta w uśmiechu, widząc jego zażenowanie.
- Dokładnie tak, panie Potter. Wszystko zależy od koloru tej o to chmury dymu.
- Ach, więc co mówi moja?
- W twoim organizmie nie ma i nie było, żadnego obcego eliksiru.
- Rozumiem... Dziękuję, sir.
- Nie ma za co, panie Potter.
Obaj przyglądali się sobie w ciszy.
- Um, sir?
- Tak, panie Potter?
Dobra, teraz albo nigdy. Głęboki wdech, ponieważ w takich sytuacjach im szybciej się mówi, tym lepiej.
- Sir, zastanawiałem się ostatnio, kim dla siebie jesteśmy. Wiem, że od ostatniego roku jesteśmy dla siebie milsi i poznałem pana i naprawdę pana szanuję oraz chcę poznać pana lepiej. I był pan przy mnie, kiedy obudziłem się po ostatecznej bitwie, ale ostatnio ciągle mnie pan od siebie odpycha, ale ja naprawdę chcę zostać pana przyjacielem.
Na Merlina, czy to w ogóle brzmiało poprawnie? Severus starał się przyswoić te wszystkie informacje, ale okazało się to być bardzo trudnym zadaniem.
- Nie możesz chcieć się przyjaźnić ze mną, Potter – wykrztusił w końcu.
- Ale to prawda, sir.
Czy ten chłopak... młody mężczyzna był poważny? Wyglądał na takiego; Snape próbował doszukać się w tych zielonych oczach chociaż cienia fałszu, ale poniósł sromotną porażkę. Potter chciał zostać jego...
- Ja nie mam przyjaciół, Potter.
- A więc może czas znaleźć sobie jakiegoś? – zapytał żywo Harry. – Wiem, że nasza historia nie jest kolorowa, ale może zaczniemy od początku? Tabula rasa*? Czysta kartka?
Severus był pod wrażeniem. Potter znał łacińskie wyrażenia.
Ale Snape miał racje, kiedy mówił, że nie ma przyjaciół. Jedynie z Albusem ta granica była naruszona, ale to i tak był bardziej jak związek ojca i syna. Jednak, co najbardziej go zaskoczyło to to, że tak - chciał zostać przyjacielem tego młodego człowieka. Właściwie nie miał nic do stracenia.
- W porządku, panie Potter, niech będzie tak, jak pan mówi. – Severus wyciągnął dłoń. – Od teraz może pan mówić mi po imieniu, ale tylko, gdy jesteśmy sami.
Harry wyszczerzył się w szerokim uśmiechu. Nie mógł uwierzyć, że Snape... Severus się zgodził! Spróbował doszukać się w jego spojrzeniu złośliwości, ale znalazł tylko akceptację i lekkie rozbawienie. To było szalone.
- Tylko jeśli będziesz mówił do mnie Harry.
Gryfon uścisnął dłoń mężczyzny, żeby przypieczętować ten dziwny układ, ale w momencie, gdy ich dłonie dotknęły się, poczuł się jakby rażony piorunem. Zakręciło mu się w głowie, a cała powstrzymywana energia wystrzeliła w górę. Szybko cofnął dłoń gapiąc się na nią tak, jakby napisana była na niej odpowiedź na to dziwne zjawisko.
Dobra, tego się nie spodziewał. Spojrzał na Severusa, ale mężczyzna wyglądał na równie zaskoczonego, co on.
- Możesz już iść... Harry – powiedział wolno. – Twój szlaban się skończył.
Harry chciał zapytać, co to, do cholery jasnej, miało znaczyć, ale wciąż był zbyt zszokowany, więc kiwnął tylko głową i odwrócił się, wychodząc do biura profesora. Gdy był już przy drzwiach wyjściowych, odwrócił się i zobaczył, że mężczyzna wciąż mu się przygląda.
- Pro... Severusie... - Kurde, to będzie trudniejsze do opanowania. – Dziękuje, że się zgodziłeś.
Severus wyglądał jakby otrząsnął się z głębokiego szoku.
- Dziękuje... Harry... za ofiarowanie swojej przyjaźni.
- Um, nie dokończyłem czyścić kociołków.
Severus spojrzał na niego, unosząc brew i uśmiechając się krzywo.
- Czy to znaczy, że naprawdę chcesz to robić?
- Ja... eee...
- Jest już późno, Harry. Dobranoc.
- Och, umm, dobranoc Severusie. – Harry wyszedł z pomieszczenia, zostawiając za sobą bardzo zdezorientowanego Mistrza Eliksirów. Mężczyzna czuł, że przyjaźń z Harrym Potterem sprowadzi na niego same kłopoty.
Kiedy kładł się spać, po jego umyśle krążyło dziecinne Mam przyjaciela! Natomiast wspomnienie o nagłym przypływie energii, gdy tylko dotknął Harry'ego, zepchnął w głąb swojej jaźni. To nie miało żadnej wartości.
Myśli Harry'ego krążyły wokół podobnego tematu. Severus się zgodził! Zastanawiał się, jak teraz będą spędzać czas. Jako przyjaciele powinni się lepiej poznać, więcej ze sobą rozmawiać. Przebrał się w swoje spodnie od pidżamy i położył do łóżka. Zrezygnował z koszuli, ponieważ i tak było mu dziwnie gorąco. Tuż przed zaśnięciem po raz kolejny przypomniał sobie to nagłe uczucie euforii, które towarzyszyło dotknięciu dłoni Severusa. Po jego prawym ramieniu wciąż przebiegały lekkie dreszcze.
Obudził się następnego ranka w bardzo dobrym nastroju. Czuł się świetnie. Nie wiedział, czy to z powodu wczorajszych wydarzeń, czy tego, że zaczął się weekend, ale nie wiele go to obchodziło. A może to dlatego, że sięgał teraz do karku Rona, a nie do jego klatki... Czekaj, CO?!
- Urosłem! – wrzasnął. Na szczęście w dormitorium był tylko on i rudzielec. – Nie obchodzi mnie dlaczego, ale urosłem! Super! – Harry zaczął swój żenujący taniec naokoło dormitorium. Może nie był tak wysoki jak wcześniej, ale ważne, że urósł. Ten dzień zapowiadał się lepiej niż wszystkie Boże Narodzenia, urodziny czy inne święta na świecie, więc dlaczego Ron nie cieszy się razem z nim?
Odwrócił się w stronę przyjaciela; jego twarz wyrażała minę największego ogłupienia jakie widział świat. Z tymi otwartymi ustami przypominał trochę rybę. Zdziwiło to trochę Harry'ego.
- Umm, stary, co się stało?
Ron potrząsnął głową i wyglądało na to, że próbuje otrząsnąć się z szoku.
- Myślę, że powinieneś przejrzeć się w lustrze, Harry.
Och, nie. To nie brzmiało dobrze. Gdyby to był film, w tle rozbrzmiewałyby teraz złowieszcza muzyka. Co było nie tak? Miał rogi? Psie uszy? A może pysk? Skierował wzrok na swój nos i ruszył w stronę lustra wiszącego na drzwiach łazienki. Jego nos wyglądał w porządku. Rogi. To musiały być rogi. Albo poroża. Albo dziwne uszy. Może jak u jelenia. Albo byka. Lub ewentualnie barana. Wiedział, że Ron idzie za nim i gdy już spojrzał w lustro, chwilę zajęło mu zrozumienie tego, co widzi. Żadnych rogów, poroży, ani niczego w tym rodzaju... Nie.
- Och – zaczął słabo. – Skrzydła.
I to nie byle jakie skrzydła.
- O W MORDĘ, JESTEM WRÓŻKIEM!
* z łacińskiego: niezapisana tablica
Jeśli ktoś nie zajrzał do opisu - przypominam, że opowiadanie nie jest moje i zostało skopiowane z chomikuj.pl, dla łatwiejszego odczytu :)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro