𝟳: loża
Lydia wkroczyła na stadion, a jej błękitna szata rozwiewała się tuż za nią. Mecz miał zacząć się za kilka minut, a ona nie zamierzała przegapić nawet minuty. Loża honorowa znajdowała się po drugiej stronie, a ciągnący się przed nią korytarz mógłby wyglądać strasznie i mrocznie dla zwykłej czarownicy. Ruszyła przed siebie ze stoickim spokojem, analizując wszystko, co do tej pory stało się w jej długim, a zarazem tylko dwudziestodwuletnim życiu. Szczególną uwagę zwróciła na rok bieżący - od początku większość ludności czarodziejskiej nie była zadowolona z władzy Korneliusza Knota. Pojawiły się przebąkiwania o tym, że jest za stary i zbyt głupi, aby dalej być na stanowisku Ministra Magii, dlatego od samego stycznia ciężko pracowała, aby zdobyć jak największą ilość fanów oraz zwolenników. Zdrowie psychiczne tego starego człowieka wkrótce miało się wyczerpać. Poddanie się do dymisji wydawało się o wiele łagodniejszą opcją, niż zostanie skazanym za swoje błędy lub zlinczowanym za bunt dementorów. Myślała, że wtedy będzie miała szansę aby zdobyć władzę, ale w starciu z Rufusem, nie miała absolutnie żadnej szansy. Widocznie na spełnienie swoich marzeń będzie musiała poczekać kolejną kadencję.
Nie zatrzymała się, nawet gdy ujrzała wysoką, ciemniejącą postać czekającą na środku korytarza. Czuła, że dzisiaj przyjdzie ktoś do niej - niekoniecznie dziennikarz, aby stwierdzić, po której stronie się znajduje. Z samego rana spakowała wszystkie swoje "mugolskie" ubrania, dzieła sztuki, książki, a także wysłała prośbę do Gringotta, aby ci odkopali jak najbardziej czarodziejskie obrazy, artefakty i rzeźby z jej skarbca. Właśnie te rzeczy - w małym kuferku dostarczonym przez Jamesa - Mrużka właśnie rozkładała w domu. To był ten moment, w którym musiała się określić, która strona jest jej bliższa.
- Witam, panie Malfoy. Nie sądziłam, że spotkamy się tutaj. - Dygnęła grzecznie, pokazując swoje najlepsze, czystokrwiste wychowanie. Mężczyzna spojrzał na nią z góry, oceniając ją na każdy możliwy sposób. Niska blondynka o mocno zarysowanej szczęce, łagodnym spojrzeniu i od szyi do stóp odziana w czarodziejskie szaty, sprostała jego oczekiwaniom. Łagodnie uścisnął jej dłoń, nie odrywając od niej niebieskich oczu nawet na sekundę. - Czy byłby pan zainteresowany dołączeniem do mnie w loży honorowej? Arystokracie nie godzi się siedzieć wśród plebejuszy.
- Z wielką chęcią, panienko Crouch. Jestem pewny, że z loży honorowej będziemy mieli doskonały widok na walkę obu drużyn. - Mówił spokojnie i powoli, podkreślając niektóre słowa w swojej wypowiedzi. Czytała między wierszami, krocząc kilka kroków za nim. Na razie wszystko zrobiła tak, jak powinna - była grzeczna, uprzejma, a zarazem dobrze wychowana. Podkreśliła, że są wyjątkowi i ponad zwykłych ludzi, jako czystokrwiści. Malfoy widocznie zaaprobował jej starania, ponieważ zamiast zwrócić się do niej po imieniu, co ze względu na różnicę wieku byłoby odpowiednie, użył jej nazwiska oraz stanu panieńskiego. Oglądanie "walki" musiało się równać z porównaniem zalet i wad obu stron. Uśmiechnęła się za jego plecami, nie mogąc się doczekać tej niesamowitej gry słów, w którą teraz będą się bawić. W końcu znalazła kogoś, na odpowiednim poziomie. Prostolinijna Byrne, a także łatwowierny James nigdy nie mogli stanowić jej przeciwnika, w zawiłej dziedzinie, jaką była rozmowa. Prosto komunikowali wszystko, co mogli, a później schodzili z drogi, nie umiejąc odpowiedzieć na najprostszą zaczepkę. Nawet strasznie okrutną, która godziła w ich honor i dumę.
Usiedli na swoje miejsca w momencie, gdy komentator przedstawiał dwie drużyny, które spotkały się na tym towarzyskim meczu. Pomarańczowe stroje Zjednoczonych z Puddlemere idealnie kontrastowały z czarnymi szatami Kanie z Karasjok, norweskiej drużyny, która była dzisiaj przeciwnikiem Anglików. Spojrzała na Wooda, który zajął swoje miejsce, po czym zerknął na nią zaciekawiony. Kiwnęła mu głową, co nie umknęło uwadze Lucjusza.
- Nie sądzi pan, że Kanie powinni na początku udawać, że nie mają przewagi, aby później zdobyć miażdżące zwycięstwo? - spytała uprzejmie, zwracając się do towarzystwa. - To byłby interesujący zwrot akcji w historii całego świata Quidditcha.
- Sądziłem, że sympatyzujesz bardziej z Anglią, niż z Norwegią - rzucił, a ona wewnętrznie spięła się, wiedząc jak niebezpieczną grę właśnie podjęła. Jej droga do stołka Ministra Magii właśnie taka musiała być - wyboista i ciężka do przejścia, a zarazem pełna ekscytujących momentów.
- Zjednoczeni z Puddlemere mają w swoim szyku interesujące jednostki, to oczywiste. Gdyby był to konkurs talentów oraz szczęścia, być może. Jednak prawdziwą drużyną są Kanie. Widać, że są gotowi bronić swojej dumy zawodnika. - Ruszyli do gry. Pomarańczowym w pierwszej chwili udało się zdobyć kilka punktów ze względu na fenomenalną grę jednego z Ścigających, za którym nie mogli nadążyć członkowie norweskiej formacji. - Sympatyzuję z zwycięzcami, nie z przegranymi.
Gra nagle odwróciła swój bieg. Gdy było siedemdziesiąt do zera dla Anglików, Norwedzy nagle zaczęli trafiać bramkę za bramką, nie pozwalając się dogonić nikomu, nawet Woodowi, który dwoił się i troił, aby jak najlepiej wypaść. Miała na to widoczny wpływ, ponieważ przy każdej udanej akcji, zerkał w jej stronę, aby upewnić się, że uważnie obserwuje te małe zwycięstwa.
- Jestem pełen podziwu dla tego zespołu. Widać, że doskonale radzą sobie z manipulacją przeciwnika oraz dążeniem do wcześniej ustalonego celu. - Lydia odetchnęła w duchu, zdając sobie sprawę z tego, że dobrze wypadła. Lucjusz wydawał się zadowolony z każdej jej odpowiedzi, doskonale czytając drużyny jako metaforę Czarnej oraz Białej Strony. W tej niby niezobowiązującej rozmowie, pokazała mu, która strona jest jej bliższa.
Wstał, gdy norweski zawodnik zanurkował po znicz.
- O północy w Malfoy Manor. - Kiwnęła tylko głową, nie odwracając wzroku od boiska. Mężczyzna opuścił lożę, a po stadionie rozległ się odgłos buczenia oraz nieliczne okrzyki radości. Kanie z Karasjok wygrali mecz miażdżącym zwycięstwem, siedemdziesiąt do dwustu czterdziestu. Zrobiła pocieszającą minę, gdy zobaczyła, że mężczyzna, dla którego tu była, patrzy na nią, jakby oczekując jakiejkolwiek reakcji. Uśmiechnął się do niej, po czym odleciał do trenera, widocznie szykując się na reprymendę.
Ruszyła do wyjścia, lecz dopiero w korytarzu pozwoliła sobie na to, aby zdjąć minę zatroskanej, młodej kobiety. Zimne, zielone oczy i mimika bez wyrazu, na to pozwalała sobie tylko wtedy, gdy była sama. Tak, jak w tej chwili.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro