𝟲: problem
Pukanie do drzwi swojego biura było tym, czego się spodziewała po przerwie obiadowej. Rozejrzała się po pomieszczeniu, rzucając kilka zaklęć czyszczących, a później w kilka sekund ułożyła kupkę z dokumentów, które właśnie przeglądała. Opcji na to, kto mógł to być, było kilka: albo zdenerwowany urzędnik z działu finansów, albo Minister Magii, albo James, który poszedł na spotkanie ze swoimi informatorami. Żadna z tych opcji jej nie satysfakcjonowała, bo każda wiązała się z pracą, której dzisiaj nie chciała brać na siebie zbyt wiele, ze względu na popołudniowy mecz Olivera. Musiała udowodnić światu oraz jemu, że jej nagłe zainteresowanie jej osobą nie jest przypadkowe.
- Proszę - powiedziała donośnie, a ciemne drewno natychmiast ustąpiło pod naciskiem klamki. Wysoki, blondyn wkroczył do pomieszczenia, nawet nie patrząc na Aleksandrę, która segregowała właśnie rachunki oraz pisma, które przyszły do niej z samego rana. Mężczyzna przeszedł całą długość pokoju, po czym spoczął na parapecie, zerkając w dół. - Jakieś wieści z Nokturnu? - spytała na głos, a Byrne jak zwykle zadrżała, gdy zaczynali mówić o ciemnych zakamarkach Magicznego Świata. Nie była przyzwyczajona do myślenia o magii jak o czymś brudnym, ciemnym i skalanym. Tym bardziej jako narzędziu do zdobycia świata. Wolała dać się oczarować do tego stopnia, że zapominała o tym, jak wiele zła mogło wyrządzić jedno źle użyte zaklęcie. Przy każdej takiej reakcji, Lydia zastanawiała się czemu wybrała tą dziewczynę jako swoją asystentkę. Była od niej dwa lata młodsza i mimo, że obie były w Ravenclaw, w latach Hogwartu unikały się jak ognia. Chociaż było to złe określenie - Crouch była obojętna względem Aleksandry, która za każdym razem poszukiwała dumy i uznania w oczach swojej prefekt. Nigdy jednak go nie znalazła.
- Mamy poważny problem, Lydia. Wiele osób słyszało o twoim wystąpieniu, dlatego kilku wpływowych artystokratów także postanowiło złożyć datki na szpital. W tym część z nich jest Śmierciożercami lub powiązana jest w jakimś stopniu z Ciemną Stroną. - Parsknięcie nie było tym, czego się spodziewał. Crouch opadła na fotel, a później odwróciła się w jego stronę. Zadowolenie, że ją rozbawił rozlało się na chwilę po jego sercu, ale gdy mózg zaalarmował o tym, że robi się w ich życiu niebezpiecznie, natychmiast spoważniał. Nie wyobrażał sobie teraz, co przyjdzie jej do głowy. Od dawna balansowała na cienkiej linii - jej wykreowana postać bardzo dobrze wpasowywała się w ideały dobrej strony, lecz prawdziwe oblicze było równie przerażające, jak sam Czarny Pan. Teraz zgubił się w tym labiryncie myśli, nie wiedząc, co jest jej celem i do czego w tej chwili dąży. Zawsze była to władza i stołek Ministra Magii. Ale od kiedy oświadczyła, że to jeszcze nie ta chwila, jej sposób działania zmienił się, jakby rozluźnił. I ta cała pogoń za miłością? Wszystko zdawało się bezsensowne. - Nie rozumiem cię, serio. Ktoś może spróbować cię zabić, uciszyć, przeciągnąć na swoją stronę, a ty tylko tak reagujesz?
- Aleksandra. Podaj mi czysty pergamin. - Kobieta podskoczyła w miejscu, aby natychmiast wykonać polecenie przełożonej. Ta zaczęła coś pisać starannym pismem, a z układu listu wyglądało na to, że jest to jakiś dokument. - Dotrzymam warunków umowy, którą spisałyśmy, gdy zaczęłaś dla mnie pracować. Jako iż od dzisiejszego popołudnia zrobi się niebezpiecznie, zwalniam cię. Pamiętaj jednak, że przysięga milczenia jest dożywotnia, a kara za jej złamanie, większa niż ty i twój brat zdążylibyście zarobić przez pięć następnych żyć. Jednak jako iż umowa kończyła się dopiero w grudniu, jestem zobowiązana zapłacić ci równowartość wszystkich wypłat, których przeze mnie nie możesz wypracować. Mam wypłacić ci pełną kwotę, czy co miesiąc wysyłać sowę wraz z czekiem? - Podpisała się zamaszyście u dołu, odwracając papier w stronę zdezorientowanej Krukonki. Przełknęła ślinę, nie zwracając już uwagi na to, że spódnica jest zbyt ciasna, a szpilki ponownie obdarły jej ścięgna Achillesa. Teraz mogła wpatrywać się tylko w zielone oczy Lydii, która wyglądała dzisiaj doskonale, w czarodziejskich szatach. Na jej twarzy nie widać było nawet grama niedoskonałości lub znudzenia, wręcz przeciwnie. Była idealna z zewnątrz, cudowna maska dla tak zgniłego wnętrza, którego Aleksandra wręcz nie znosiła. Płaciła jednak podwójną stawkę, a umowa z nią od zawsze była przejrzysta, nawet jeśli odrobinę zbyt dokładna.
- Chcę dostać wszystko od razu. Mam nadzieję, że już nigdy nie będę musiała na ciebie patrzeć. - Była już sekretarka podpisała się na samym dole, po czym wróciła na swoje stanowisko, zabrała torebkę i wyszła z biura. James westchnął cicho, zdając sobie sprawę z tego, jak prosty test oblała Alexandra i jak wiele mogła na nim zyskać w przyszłości. Lubił ją, od początku uznawał ją za ładną, być może odrobinę głupiutką dziewczynę, która jednak dobrze radziła sobie z umawianiem spotkań, prowadzeniem kalendarza oraz drobnymi poleceniami, które do tej pory jej zlecali. Sądził, że zacznie się licytować: powie co może zaryzykować, a co chce na tym zyskać, po czym dziewczyny dogadają się. Lydia musiała w międzyczasie polubić ją odrobinę.
- Zatem, gdy już pozbyliśmy się jednego problemu... - Ponownie zwróciła się do niego, po czym wstała z swojego miejsca. Założyła na siebie szatę wierzchnią, poprawiając jeszcze drobne zmarszczki, które powstały na materiale. Wypisała kolejny dokument, po czym położyła go na mały stolik, niedaleko parapetu, na którym siedział. - Jak wyschnie, idź do mnie do domu. Powiedz Mrużce, że ma przygotować nasz dom na odwiedziny. Będzie wiedzieć o co chodzi. Ma także dać ci purpurową torbę z sypialni. Zaniesiesz ją do Gringotta, wraz z tym dokumentem. W zamian otrzymasz małą skrzynkę, którą później ponownie dostarczysz Mrużce i na dzisiaj to będzie koniec twojej pracy. Z resztą muszę zmierzyć się sama. - Wyszła pospiesznie, a on nie zdążył jej zatrzymać. Miał nadzieję, że żartuje i tak naprawdę idzie na kolejny z tych głupich meczy, które nijak mają się do Wielkiego Planu.
Był naiwny. Lydia Crouch nigdy nie żartowała.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro