Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

𝟰: wizyta

Kiedy człowiek chce wziąć się za pracę... Przepraszam za opóźnienie. W połowie listopada okazało się, że karta sieciowa w moim laptopie postanowiła pójść do sklepu po mleko i nigdy nie wrócić. Uszkodzenie było na tyle duże, że musiałam kupić nowy komputer, dlatego to tyle trwało. Przepraszam i obiecuję poprawę!


Lydia ze spokojem siedziała w wielkiej wannie w swoim domu, z zainteresowaniem przeglądając wywiady i artykuły, jakie pojawiły się, niczym grzyby po deszczu, w środowym wydaniu Proroka Codziennego. Wszystko szło po jej myśli - faktycznie wyszła na zakochaną nastolatkę, która poświęciłaby wiele w imię miłości. Zwłaszcza, że do dziennikarzy dotarła już informacja o piątkowej konferencji prasowej w Świętym Mungu i wiele mózgów pracowało, jak połączyć ten nagły przejaw dobroci z jej życiem. Zamruczała się cicho i rozkosznie, niczym łasząca się kotka, odrzucając gazetę na podłogę. Chwyciła bąbelkowy płyn do kąpieli o zapachu bzu i pokrzywy, wylewając go odrobinę na gąbkę. Z delikatnością i spokojem obmywała swoje ciało, w myślach zastanawiając się jaka ma być dla Olivera Wooda. Na początku musiała być miła, ale nie do bólu. Tak, aby zorientował się, że coś jest na rzeczy i może żeby zaczął myśleć, że nawet jeśli nie zapałają do siebie wielkim uczuciem, to nie straci na tym związku, a później małżeństwie. Ostatecznie jednak trzeba będzie znaleźć jakiś czynnik, który uniemożliwi mu odejście od niej, nieważne jak okropna byłaby. Z westchnieniem przymknęła oczy, zaciskając palce na gąbce.

- Panienko, przyniosłam panience rzeczy na przebranie. - Zawstydzona skrzatka pojawiła się w pomieszczeniu, niosąc jej ukochaną, haftowaną koszulę nocną, która poza wielkimi ilościami koronki, satynowych przejść miała całe mnóstwo. Lydia z uśmiechem wydała jej kilka rozkazów, aby podręczyć biedną Mrużkę - stworzonko uznawało się za niegodne, aby spoglądać na którekolwiek ze swoich właścicieli, gdy to było rozebrane do naga. Prawdopodobnie później zaserwuje sobie okropnie dotkliwą karę, zupełnie nieznośną dla jej małego i lichego ciałka. Mimo tego Crouch z uporem diablicy codziennie kazała przynosić sobie piżamę lub inne, potrzebne do kąpieli rzeczy. - Panienka ma gościa, pana Wooda. Przeprosił za tak późną porę, ale chciał wyrazić swoją wdzięczność. Czeka w saloniku.

- Dobrze, możesz iść przynieść naszemu gościowi jakiejś dobrej herbaty i kilka ciasteczek, napalić odrobinę w kominku w mojej sypialni i na dzisiaj to będzie koniec. - Wstała, a skrzatka pisnęła, od razu zakrywając oczy. Zniknęła tak szybko, jak się pojawiła, zostawiając panienkę samą. Dziewczyna niedbale wytarła swoje ciało, narzucając na siebie koszulę nocną oraz szlafrok. Zeszła do salonu chwilę później. Na jednej z kanap, wpatrując się w trzaskający ogień, siedział "obiekt jej westchnień". Delikatny uśmiech ozdobił jej twarz, a usta zabłyszczały, gdy przypatrzyła mu się z bliska. Nie mogła trafić lepiej - pomijając to, że był to w miarę neutralny strzał, to jeszcze niesamowicie przystojny. Widziała jego mięśnie ramion i kawałek delikatnie odsłoniętych obojczyków, które sprawiały, że chciała je dotknąć. Jego wyraz twarzy mówił o tym, że jest zamyślony i odrobinę niepewny tego, co robi, ale jednocześnie sumiennie chce wypełnić obowiązek. Podeszła do jego kanapy, siadając tuż obok, łapiąc za imbryk i rozlewając herbatę do dwóch, przygotowanych przez Mrużkę filiżanek. - Dobry wieczór, Oliverze. Mogę wiedzieć czemu zjawia się pan tutaj o tak późnej porze?

- Och, Lydia! Zawiesiłem się trochę! - Posłał jej szybki uśmiech, łapiąc za uszko i unosząc naczynie do ust. Syknął boleśnie, gdy napar okazał się zbyt gorący. Odłożył naczynię na talerzyk, patrząc na nią z zażenowaniem bijącym z jego oczu. - Wybacz, jestem odrobinę zestresowany tym spotkaniem.

- Nic nie szkodzi, spokojnie. Pokaż mi to oparzenie. - Złapała jego podbródek, delikatnie palcem badając jego poparzone wargi. Oliver widocznie zastygł w bezruchu, ponieważ ledwo co wyczuła malutkie podmuchy powietrza, wydobywające się z jego ust. Przeprosiła go na chwilę, przynosząc kilka kostek lodu i ujęła jedną, przykładając ją do poparzonego miejsca. Już po chwili zaczęła się topić, ale nie zwracała na to uwagi, nawet jeśli woda ściekająca po przedramieniu i łokciu nie była zbyt przyjemną opcją. - Co cię do mnie sprowadza?

- Dzisiejszego dnia dostałem list od ordynatora Świętego Munga, że wpłaciłaś ogromną kwotę na leczenie chorych na smoczą ospę. Moja matka, prawdopodobnie przed końcem roku zostanie wyleczona. Dziękuję ci, więc... Mogę coś dla ciebie zrobić? W podzięce? - Lydia udała zamyśloną, po czym wyciągnęła ramiona, chcąc, aby ją przytulił. Zdezorientowany zamrugał intensywnie, jakby nie rozumiejąc o co może jej chodzić. - Tylko tyle? - szepnął, oczarowany urodą kobiety, jej złotymi, spływającymi na ramiona włosami i delikatnym uśmiechem, który dodawał jej kobiecości. Objął ją, łagodnie dociskając do swojej klatki piersiowej, mając nadzieję, że nie usłyszy dudniącego w jego klatce piersiowej serca. Przez wiele, szkolnych lat odmawiał sobie spotkań z dziewczynami. W czasach Hogwartu istniał dla niego tylko Quidditch. Jednak z biegiem lat zaczynał zauważać, jak głupia była jego decyzja - chodził na śluby, imprezy urodzinowe, wracał do psutego domu. W Lydii zaczynał widzieć interesujący dar od losu, aby zmienić to, co zawalił.

- Kiedy mówisz "tylko tyle", czuję się dogłębnie zraniona. Nigdy nie wiesz, czy dla drugiej osoby nie jest to "aż tyle" - szepnęła cicho w jego ramię, obejmując go ramionami i zaciskając dłonie na jego koszuli. Oddychała cicho i głęboko, nie dostrzegając w tym momencie nic magicznego. Wielokrotnie była przytulana, gdy pracowała jako modelka, ale niczym najlepszy aktor Hollywood, nigdy nie pozwoliła, aby opinia publiczna dostrzegła w tym coś niekomfortowego dla niej. Postanowiła uczynić z tego spektakl godny tego jednego, romantycznego filmu, w którym zgodziła się zagrać na początku swojej kariery, jako rola pierwszoplanowa.

Wood oddychał odrobinę głośniej, magicznie nęcony przez zapach bzu oraz pokrzywy, by zanurzyć nos w jej włosach. Gdy już zdecydował się to zrobić, poczuł, że jej uścisk się rozluźnia, a ona ucieka mu z objęć, na kanapę po drugiej stronie stolika. Miała na twarzy cudownie-różowe rumieńce, a on poczuł, że jego galopujące serce chce biec jeszcze szybciej, jedynie dzięki spojrzeniu na tą uroczą kobietę.

- Dziękuję za wizytę, Olivierze. Jednak ze względu na późną porę, będę musiała poprosić cię o wyjście - powiedziała, z utęsknieniem patrząc na zegarek, jakby chciała poprosić go, aby zatrzymał się na kilka chwil i odpoczął. Kiwnął głową, dziękując jeszcze raz za pomoc, po czym odprowadzony przez Mrużkę, opuścił jej dom, z szerokim uśmiechem na ustach. W jego głowie powoli kiełkowała nadzieja na odmianę swojego losu, dzięki Lydii. Była kochanym, małym aniołkiem - jego zakochujące się w tej chwili serce, nie umiało przyjąć do wiadomości, że może być inaczej.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro