Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

𝟮: wybór kandydata

- Ten chłopczyk ma zbyt krzywe zęby i w ogóle wygląda na jednego, wielkiego kujona. Będzie bardzo źle przy mnie wyglądać. William Byrne. On nie jest przypadkiem z mojego roku? Ravenclaw? Kojarzę go trochę bardziej, ale w sumie tacy jak on nigdy nie są zbyt popularni, po prostu rodzą się, aby żyć i umierać jako nikt. - Lydia westchnęła znudzona, przerzucając kolejne kartki. Wśród dwóch domów Hogwartu, przy żadnej osobistości nie zatrzymała się na tyle długo, aby móc powiedzieć, że jest nim jakkolwiek zainteresowana. Większość z nich była nijaka, zniknęłaby u boku piękności lub z góry nie miała szans na dotrzymanie jej kroku. Fani prawdopodobnie nie oczekiwali, że zakocha się w kimś przystojnym, ale poniżające byłoby nie dotrzymanie jakiegoś niezbędnego minimum. To nie była opowieść o pięknej i bestii, ta wydawała się zbyt żałosna, by mogła sobie na to pozwolić. Jednak te roczniki, podczas których ona uczyła się w Hogwarcie, wizualnie były naprawdę nijakie, poza przystojnymi i przebojowymi Ślizgonami, których niestety musiała z góry odrzucić. Nie zniosłaby świadomości, że jej mężczyzna ma jakiekolwiek nieprzydatne powiązania, a służba u Czarnego Pana zdecydowanie takim była. 

Wskazówki na zegarze spotkały się w samą północ, a ona dalej przerzucała zapełnione przez Alexandrę kartki. Ostatni, masywny segregator oznaczony krukiem powoli przestawał mieć przed nią jakiekolwiek tajemnice, gdy analizowała coraz to nowe persony, których widoku nie mogła znieść. Zaledwie kilku zwróciło na siebie uwagę, jednak gdy przechodziła do podstawowych informacji, popadali w zapomnienie. Sekretarka siedziała w głębokim fotelu ustawionym przy kominku w centralnej części pomieszczenia, bezmyślnie notując większość uwag swojej szefowej, co jakiś czas zaciskając palce na krawędzi notesu, gdy bezwstydnie obrażała jej przyjaciół z czasów szkolnych lub znajome osoby. Po usłyszeniu opinii na temat Willa, odchrząknęła mocno. Zwróciła na siebie uwagę Lydii, która z zaskoczeniem spojrzała jeszcze raz na dokumenty, a później na swoją podwładną. Uśmiechnęła się okrutnie, a później odwróciła stronę z powrotem na Williama. Dostrzegała pewne podobieństwa pomiędzy nimi i wiedziała, że uderzyła w czuły punkt swojej pracownicy. Nie zamierzała jednak na tym poprzestać. Ich droczenie się od początku było otwartą nienawiścią, a na profesjonalizm podczas pracy wpływała jedynie przysięga, którą obie złożyły na początku umowy. Gdyby nie ona, prawdopodobnie Byrne robiłaby wszystko, aby negatywnie wpłynąć na karierę młodej polityk. - Szukamy kogoś czystokrwistego, ostatecznie półkrwi. A nie jakieś brudne szlamy. Te nadają się co najwyżej na sekretarkę.

- Tak... - Blondynka z satysfakcją wpatrywała się, jak Alexandra gwałtownie mruga oczami. Głos, który się z niej wydobywał, był wręcz ściśnięty w gardle. Lydii dawało to jakąś satysfakcję, którą szczerze mogła okazywać tylko i wyłącznie w tym gabinecie. Poza nim była miła, spokojna i uśmiechnięta, zupełnie tak, jak nie znosiła. W każdej chwili jakiś paparazzi mógł wkraść się do jej życia i udostępnić z niego kilka lub kilkanaście momentów, które jeśli dostałyby się do mediów, skończyłyby ją o wiele szybciej niż Harry Potter Czarnego Pana. - Czy mogłabym już wrócić do domu? Jest późno, a chcę się przygotować na jutrzejszy dzień.

Lydia odesłała ją gestem, po czym zerknęła jeszcze raz do segregatora Gryffindoru. Uśmiechnęła się okrutnie do przystojnego chłopaka ze zdjęcia, a później rzuciła okiem na dane, które przedstawiały się w tabeli poniżej. Fakt, że było ich wiele, pokazywał zainteresowanie Byrne jego osobą. Niegdysiejszy Gryfon, dzisiaj dość sławny obrońca Quidditcha. Dalej z na tyle marną pensją, aby nie móc do końca opłacić leczenia matki, która z każdym dniem była coraz bliżej śmierci na smoczą ospę. Zgodnie z założeniami, zaledwie kilka procent przypadków zostało wyleczonych, reszta zdecydowanie pogrążyła się w śmierci i niebycie ze względu na brak finansowych środków wśród rodziny chorego. Chętnie go wykorzysta, by wyjść na dobrą i zakochaną jednocześnie. Opinia publiczna była na tyle głupia, aby uwierzyć w to, że dla miłości nie liczą się ani pieniądze, ani zasługi, a jedynie szczęście ukochanej osoby? W jej planie nie było możliwości pomyłki.

Kobieta złapała za pióro, lekką ręką wpisując dość sporą kwotę na czeku i władając go do koperty, gdy tusz zasechł. Swoim starannym pismem poprosiła ordynatora Świętego Munga, aby pieniądze te przeznaczył na leczenie osób chorych na smoczą ospę. Jednocześnie zapytała o to, czy będzie mogła odwiedzić te niesamowite osoby, które tak dzielnie radzą sobie z chorobą. Była pewna, że zrobi się z tego małe, medialne wydarzenie, a to była tylko pierwsza część tego, aby złapać Olivera Wooda w swoje sieci. Nawet jeśli był od niej o rok młodszy, dalej był zbyt atrakcyjnym kąskiem, aby go odpuścić.

- Jutro grają w Dewon. Będę musiała się tam wybrać i uważnie śledzić jego poczynania przez cały mecz i to tak aby wszyscy wiedzieli na kogo patrzę. W piątek już wszyscy muszą wiedzieć o kim mówię i dla kogo to zrobiłam. Chwilowe odsunięcie się od polityki też jest dobrym pomysłem, bo robienie z siebie, jak baran, celu dla Czarnego Pana, jest w tej chwili głupie. Zwłaszcza, że podobno Potter zaczął już coś działać w celu unicestwienia Voldemorta. A jak ja znam szczęście tego dzieciaka, to za rok będzie po wszystkim i ktoś będzie musiał posprzątać ten burdel po wojnie. I tym kimś muszę być ja. Dlatego bądź tak miły i z samego rana wykup mi jakieś podrzędne miejsce. Raczej nie powinni mieć ogromnej widowni. - Kątem oka zauważyła, jak kształt przy nieprawdziwym oknie się poruszył. Przez chwilę wydawało jej się, że James zapadł w sen na swoim zwyczajowym miejscu. Ten jednak z zaskoczeniem mierzył ją wzrokiem, zupełnie nie orientując się, że Lydia już wybrała swój cel. Skrzywił się, jakby zjadł właśnie coś niesamowicie niedobrego. Liczył na to, że po przejrzeniu wszystkich segregatorów, nie znajdzie nikogo dla siebie. - Wiem co o tym sądzisz, ale nie obchodzi mnie to. Dobierz mi jakiś strój w kolorach drużyny i dostarcz go na rano do mojego domu. To tyle na dzisiaj. - Wstała od biurka, zabierając małą torebkę i kierując się w stronę paleniska. 

- Czemu chcesz być z jakąś gwiazdeczką Quidditcha? Nie możesz jeszcze raz... - zaczął, ale ona zagłuszyła jego wypowiedź bardzo udawanym kaszlem. Spojrzał na nią z żalem, ponieważ doskonale wiedziała co chciał powiedzieć. Zebrał się z okna, wychodząc z pomieszczenia i mocno zaciskając pięści z zdenerwowania. Nawet w najgorszych koszmarach nie śniło mu się, że będzie musiał pomóc znaleźć męża osobie, którą kocha całym sob. To było tak denerwujące i osłabiające jednocześnie. Lydia Crouch zdecydowanie była najbardziej okrutną osobą, jaką poznał. W każdym tych słów znaczeniu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro