𝟭: wizerunek medialny
Poprawki w toku! ;) Jak Wam się podoba odmienione ff? :D
Przekrzykiwania dziennikarzy powoli znikały za specjalnie wyciszonymi drzwiami. James uśmiechnął się gdy zobaczył Lydię, która szybko wyciągnęła różdżkę i rzuciła na pomieszczenie kilka zaklęć. Jej codzienny rytuał rozpoczynał się. Tego wieczora, jak każdego innego, nie rezygnowała z ciszy, spokoju oraz analizy tego wszystkiego, co dokonała w ciągu całego dnia. Bezszelestnie podeszła do swojego fotela, a falbany jej sukni wirowały z każdym jej krokiem. Rozejrzała się jeszcze uważnie, chcąc mieć pewność, że na pewno jest tu tylko z szefem swojej kampanii, po czym opadła na siedzenie, natychmiast przysuwając się do blatu. Cisza, która ich otaczała była tak groteskowa, gdy miał świadomość, że zaledwie kilka metrów dalej dziennikarze słownie konkurują o to, kto z dzisiejszej konferencji wyciągnął najlepsze materiały. Być może zastanawiali się nad czatowaniem przy drzwiami, aż młoda pani polityk postanowi wyjść z swojego gabinetu? Miał nadzieję, że pomyślą o tym, że w środku może być kominek, który został połączony z jej domem i wkrótce opuszczą Ministerstwo Magii, by przygotować się na jutrzejszy druk. Prawdopodobnie nie zostało im już tak wiele czasu, biorąc pod uwagę, że była już siódma.
- Powinnam była wybrać aktorstwo, a nie modeling. - Nieukrywane zadowolenie brzmiało w jej głosie. Nie było to nic dziwnego, bo od zawsze uważał to za zdolność, z której powinna być dumna. Znał ją od pierwszej, hogwarckiej klasy i nigdy nie sądził, że może być jeszcze bardziej pusta niż w tamtych czasach, a jednak - Lydia była pustą wydmuszką, którą doskonale wypełniała udawanymi emocjami w odpowiednich momentach, tak, aby porwać wszystkich fanów oraz skruszyć zimne serca dziennikarzy. Jednak poza tą umiejętnością, pewnością siebie, inteligencją i okrucieństwem, niewiele było z niej zwykłej Czarownicy.
- To podkreśla jedynie to, że jesteś na tyle inteligentna, aby nie pozostawiać po sobie śladów. - Usiadł w fotelu w rogu, patrząc w sufit. W czasach szkolnych, jego przyjaciółka jeszcze reagowała na jakiekolwiek komplementy z jego ust. Nawet jeśli były to tylko drobne kiwnięcia głową, czy zbycie ich machnięciem dłoni z powodu ważnej lektury. Bo oczywiście, gdzieś w głębi duszy, James dalej Lydię za przyjaciółkę uznawał. Od lat ukochał w niej tą okrutną szczerość, niezależność i styl życia, którym bawiła się tak, jakby cały glob miał upaść jej do stóp. - Rok temu, gdyby ktoś mi powiedział, że tak ocieplisz własny wizerunek po wyczynach ojca i brata, nigdy nie uwierzyłbym. A jednak, dokonałaś tego! - zaśmiał się rozbawiony, odwracając w jej stronę. Patrzyła przed siebie, a jej palce splotły się w powietrzu, gdy oparła łokcie o drewno. Widział w całej jej postawie, że jest niesamowicie zadowolona z całej pracy, którą włożyła w budowanie wizerunku.
Wróciła, niczym feniks z popiołów, dwa lata temu, gdy zarówno jej ojciec, jak i brat jeszcze żyli. Objawiła się niczym mała bogini w brytyjskim rządzie i pełna swobody zaczęła działać na polu mugolskiej polityki. Jak się okazało, szybko odnajdując się wraz z swoimi wiernymi fanami, którzy pamiętali jej ogromne sukcesy w modelingu. Teraz ich idolka okazała się na tyle idealna, że była także nieziemsko inteligentna. Odnosiła sukcesy tak szybko, że już po zaledwie roku była ważnym ogniwem w współpracy mugolsko-magicznej. Po śmierci ojca, kompletnie stopiła się z magicznym światem, zajmując stanowisko Szefa Dymplomacji z Mugolami. Sądził, że i to już tak było niebotycznie wysoko. Do czasu, gdy zaledwie pół roku temu ludzie zaczęli naciskać na Knota, zaczęła konkurować o stanowisko Ministra Magii. Prawdopodobnie przez całą resztę życia będzie pamiętał to, jak spokojnie i pewnie mu to oznajmiła.
- To jeszcze nie ten czas, aby rządzić. Potrzebuję czegoś więcej, James. Ładna buzia wystarczy, aby zachwycić mugoli, a dostateczny intelekt, aby prowadzić czarodziejów i czarownice jak baranki na rzeź. Problem w tym, że Scrimeourg jest starszy, bardziej doświadczony. Nikt nie wątpi, że jest człowiekiem statecznym i inteligentnym, w ciszy zdobywa także poparcie popleczników Voldemorta. Ciężko coś na niego znaleźć, ma totalnie czystą kartę i nie jest upolityczniony. Niby miał jakieś znikome działania w Ministerstwie, ale o wiele lepiej jest wybrać kogoś kim da się manipulować za trochę złota i artefaktów. Nic dziwnego, że jest trybikiem w ich planie obalenia Ministerstwa Magii. Po drugiej stronie zaś masz mnie. Młodą dziewczynę, skazaną na porażkę. Bo pracowałam u mugoli, z mugolami i dla mugoli. Tak, jakbym kiedykolwiek robiła to dla przyjemności! Nienawidzę ich nieruchomych zdjęć, obleśnych fotografów i rozdętych osobowości. Było to jednak tak proste! Wystarczyło Glamour, kilka kontaktów i Hollywood stawało przed tobą otworem. Zbyt wiele rzeczy to ułatwiało, abym nie skorzystała! — W ciągu sekundy jej mina z zadowolonej zmieniła się na gniewną. Zdecydowanie zapomniał już, jak wyglądała, gdy coś nie szło po jej myśli. Tak, Lydia Kallioppe Crouch zdecydowanie była ideałem, dopóki stałeś po jednej ze stron aparatu czy mikrofonu. W istocie rzeczy, sam diabeł ulepił ją z najczarniejszych prochów, a później tchnął w nią pasję do niekonwencjonalnych tortur i złośliwości, które na co dzień stosowała. Była nieznośnym człowiekiem jeśli chodzi o życie prywatne i praktycznie nikt poza nim z nią nie wytrzymywał. Dlatego właśnie, mając w zapamiętaniu to jak dobry w marketingu był, został szefem jej kampanii. A ona teraz, po naprawdę ciężkiej pracy jego i osiemnastu innych osób, tak po prostu mówiła mu, że to nie wypali, nie ważne co zrobi? Widocznie się jednak tym nie przejmowała, gniew szybko z niej wyparował. Teraz siedziała sztywno, zamyślona szukała odpowiedzi na zadane sobie pytanie. Nie minęło wiele czasu, a widocznie wpadła na zadowalającą ją odpowiedź, bo odwróciła się powoli w jego stronę, a zadowolony błysk w jej oku wcale nie spodobał mu się tak, jak powinien.
- Co znowu wymyśliłaś? - westchnął ciężko, przyzwyczajony do jej często bardzo nieszablonowych pomysłów. I tego, że zawsze musiał wcielać je w życie. Nie narzekał. W pewnym sensie dzięki nim była powiewem świeżości w polityce, a oszustw i nieszczerego uśmiechu damy uczyła się przecież od najlepszych - Crouch'ów. Jej brat, od dziecka wpajał jej ideały czarnej strony. Był od niej sporo starszy, dzieliło ich przeszło dwanaście lat, ale zawsze skrycie go podziwiała. Porzucił wszystko, zupełnie wszystko dla Voldemorta i jego chwały, byleby wyrwać się ze szponów ojca.
Tak, ich ojca-potwora. Gdy na swojego syna nakładał Imperiusa, ją wiązał przysięgą, by nie mogła zdradzić tego, co dzieje się w ich domu. Śmiertelną przysięgą, która mogła w każdej chwili sprawić, że padłaby trupem, nawet na środku szkolnego korytarza. Chyba wtedy zauważyła, że zaczęła tracić jakiekolwiek pozytywne emocje. Rodzina kojarzyła jej się z największym złem, miłość z czymś, co rani, a dobro wyparowało z jej życia. Bo skoro Bartemiusz uznawany był przez ludzi za dobrego, a robił im to wszystko, to czy dobro mogło istnieć? Na szczęście w jej głowie została niezachwiana pewność siebie, którą matka wykreowała przez jej dziecięce lata. Ciągle pamiętała, jak mówiła o jej pięknie, mądrości i wspaniałości. To dla niej się uczyła - więcej i częściej niż inni. Nie zawracała sobie głowy kształtem własnego charakteru, czy też przyjaciółmi, których niewątpliwie mogłaby mieć, gdyby odrobinę się postarała. Zamiast tego postawiła na szacunek, wiedzę i wygląd, co było dosłownie strzałem w dziesiątkę. I gdy jej koleżanki z roku zaczynały pracę na jakichś przeciętnych, pozbawionych jakiejkolwiek ikry stanowiskach na spółkę z rodzeniem dzieci niezbyt urodziwym mężom, ona śmiała się z nich w głos, jednocześnie niemal obsesyjnie wmawiając sobie, że jest już blisko własnego celu.
Jej podła upartość była zwyczajnie zatrważająca.
- Miłość. Miłość może połączyć inteligencję z pięknem, sprawić, że ludzie ponownie zachwycą się mną. A starsi Czarodzieje i Czarownice przestaną widzieć we mnie dzieciaka. Sam mi ostatnio mówiłeś o tym wierszu w Proroku Codziennym. Tym o mądrej róży, która zgniła z braku miłości. Nie znam się wprawdzie na sztuce i poematach, ale znam się na cyferkach, a te absolutnie nie kłamią, że był to hit. - Uśmiechnęła się błędnie, nie zwracając uwagi na zaciśnięte mocno na krawędzi blatu, zbielałe dłonie James'a. - Niech Alexandra do jutra wieczór przygotuje mi spis uczniów. Gryffindor, Ravenclaw, Hufflepuff. Trzy lata w górę i w dół. Musimy znaleźć mi odpowiedniego mężczyznę. Zamierzam wyjść za mąż jak najszybciej.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro