Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Trucizna

Rozdział I
Na autostradę wjeżdża stare Audi A4. Kierowca wyprzedza krzywo jadące zielone Polo. Nagle Volkswagen zaczyna hamować. Również coś dziwnego dzieje się z kierowcą A4. Puszcza kierownicę i łapie się za gardło. Uderza w barierę oddzielającą pasy ruchu. Czarny Focus uderza z dużą prędkością w Polo, które z kolei uderza w Audi. Do karambolu dołączają trzy inne samochody: Opel Corsa, Toyota Auris i Yaris.
Pierwsi na miejscu wypadku zjawiają się strażacy. Zajmują się udzielaniem pierwszej pomocy i wyciąganiem zakleszczonych osób z pojazdów. Później zjawiają się kartki i dwa zespoły policji drogowej.
Wszystko wyglądało okropnie. Pełno było szkła. Ludzie płakali, krzyczeli, trzęśli się.
Po opatrzeniu rannych strażacy zajęli się udrażnianiem jednego pasa ruchu. Pierwszy oddział drogówki kierowała ruchem. Natomiast Celmer z Dudą spisywali zeznania ocalałych, a później pojechali przesłuchać rannych.
- Czy pan mnie słyszy? – zapytała Klara, pochylając się nad poturbowanym kierowcą Pola. Jego stan był na tyle dobry, że lekarz pozwolił porozmawiać policji z nim.
- Yhm. – wybełkotał. – Taaak — poprawił się.
- Był pan zmęczony, senny? Co się stało?
- W aucie zrobiło mi się słabo, miałem problemy z oddychaniem.
- Brał pan jakieś leki?
- Nie.
- Jadł lub pił coś.
- Jakąś kanapkę i kawę w zajeździe.

***
- Jak, to jeden z kierowców wcześniej nie żył!? Nieboszczyk wsiadł za kierownicę? – dopytywała Celmer.
- Raczej zasnął za kierownicą — powiedziała lekarka.
- Od snu się nie umiera.
- Lecz sen jest bratem śmierci, a przy użyciu rohypnolu ta granica się zatarła. Musiał mieć chyba jakieś stare zapasy, bo od 2006 nie ma już tego leku w aptekach.
- Co, to takiego? – zapytał Duda.
- Flunitrazepam, stan po jego przedawkowaniu przypomina upojnie alkoholowe. Po mniej więcej dwudziestu minutach człowiek zasypia na siedem do ośmiu godzin. Po przebudzeniu niczego nie pamięta, a po siedemdziesięciu dwóch godzinach od momentu zażycie jest nie do wykrycia w organizmie.
- Pani wspominała, że on już nie żył — zauważyła Celmer.
- Tak, to prawda. Pewnie ktoś mu podał ten środek i inny lek na rozszerzenie naczyń krwionośnych.
- Dlaczego jeden kierowca przeżył, a drugi nie?
- Przypadek, może nie dopił kawy, albo dostał mniejszą dawkę.

Rozdział II
W drodze do radiowozu Celmer powiedziała:
- Pięknie, czyli mamy morderstwo, a nie zwykły wypadek.
- Słuszna uwaga, czyli mamy fajrant-zatarł ręce z radości.
- Czyli teraz tylko uzupełnić dokumentację i przekazać sprawę kryminalnym. Zrobisz, to?
- Ja!? Dlaczego? – odblokował radiowóz. – Przecież, to ty masz znajomości.
- Właśnie dlatego — trzasnęła drzwiami samochodu.
- Nie korci cię, aby poprowadzić sprawę samemu?
- I żeby jeszcze bardziej podpaść? A może pan aspirant by chciał, tylko się do tego nie przyzna?
- A w życiu, tu jest mi dobrze, ale ty się męczysz. W dodatku nasi kochani koledzy.
- Nie wspominaj o tych głupkach z drogówki.
- Według mnie nie słusznie cię traktują.
- Ehhh... przynajmniej jawnie zemnie, nie drwią tylko za plecami.
Resztę drogi na komendę pokonali w milczeniu.
- Papier, kamień, nożyce? – zasugerował Duda na parkingu policyjnym. – Przegrany idzie, a wygrany pisze.
- Dobra.
- Trzy, czte-ry – powiedzieli wspólnie.
Kacper owinął papierem kamień Klary.
- Hehe, to los tak chciał — zażartował.

***

Klara znowu szła na górę w swoim mundurze, trzymając teczkę. Przypomniał się jej identyczny moment jak ten, po zamknięciu sprawy Feliksa.
Przekroczyła próg swojego dawnego wydziału. Nikt nie z obecnych tam policjantów nie zwrócił na nią większej uwagi. Za to ona zauważyła, że nie ma Czarneckiego, a Sendler była w gabinecie Markowicza. Podawała mu jakieś dokumenty do podpisu.
Ustała przed szklanymi drzwiami, które jak na złość miały opuszczone żaluzje podobnie jak okno, które wychodziło na wydział. Zastanawiała się, czy nie przeszkodzi w czymś Dembskiemu. A może wcale go tam nie ma? Zapukała.
Proszę — usłyszała donośny głos.
Weszła do środka. Miejsce Dembskiego było puste, za to z jej starego fotelu podniósł się brunet, gładko ogolony. Był, miej więcej tego samego wzrostu co policjantka.
- W czym mogę pomóc? – miał miłą barwę głosu.
- Przynoszę zeznania świadków i raport z wypadku...
- Chyba się pani — spojrzał na mundur. – sierżant pomyliła, my tutaj nie zajmujemy się wypadkami drogowymi.
- Tyle że to było morderstwo upozorowane na wypadek.
- A to już zmienia postać rzeczy. Proszę usiąść — wskazała na krzesło naprzeciwko.
Przyjęła zaproszenie.
- Wszystkie dokumenty i informacje znajdują się w tej teczce — podała mu ją.
- Ale ja bym wolał usłyszeć, to od pani.
- A ja wolałabym nie spotkać pana nadkomisarza.
- Mamy jeszcze parę minut do powrotu Sebastiana — spojrzał na zegarek.
A więc są już na ty — pomyślała.
Streściła mu wszystkie informacje.
- Ciekawe... wcześniej powiedziała pani, że nie chce spotkać się z Dembskim.
- To najbardziej pana zainteresowało?
- Zapytam wprost: Czy jest pani moją poprzedniczką?
- Tak, ale nie bezpośrednią.
- W ogóle to gdzie moje maniery. Paweł Lincz — wstał i podał rękę nad blatem.
- Klara Celmer.
- Wiele o pani słyszałem.
- Chyba same okropne rzeczy?
- Wręcz przeciwnie pani Bożenka i pan Stanisław chwalą panią, a Sebastian nie wspomina wcale o swoich byłych partnerach. Ma pani doświadczenie w sprawach kryminalnych, a może pomogłaby pani nam?
- Dziękuję za propozycje, ale moje stosunki z nadkomisarzem Dembskich nie należą do przyjacielskich, a to by tylko utrudniło śledztwo.
- No cóż, dziękuję. To moja wizytówka może kiedyś się umówimy na kawę lub herbatę.

Rozdział III
- O nareszcie wróciłeś – oznajmił Lincz na widok Dembskiego.
- Czy człowiek w spokoju nie może zjeść obiad?
- Na pewno nie wtedy, kiedy jest się na służbie. Dlaczego nie odebrałeś telefonu?
- Bo z pełną buzią się nie mówi – usiadł na swoim fotelu.
- Ale ty tak się nie rozsiadaj, mamy seryjnego mordercę. Jedziemy przesłuchać właścicielkę zajazdu, w którym doszło do otrucia.

Właścicielką zajazdu „Gośka" okazała się Małgorzata Serkowska. Była to kobieta przed trzydziestką. Miała ciemne włosy spięte w kok. Siedziała naprzeciwko policjantów i przyglądała się im za okularów.
- Czy chciał ktoś pani zaszkodzić?
- Nikt.
- Może jakiś wielbiciel? – zapytał podkomisarz.
- Mam ich na pęczki – zażartowała. – Są to głównie kierowcy ciężarówek, którzy z nudów filtrują z kelnerką. Dzisiaj spławiłam jednego.
- Dlaczego?
- Bo gdy zemną, rozmawiał, nie patrzył mi w oczy.
- Naprawdę? Jak można nie zauważyć tych pięknych piwnych oczu?
Dziewczyna roześmiała się na słowa Lincza.
- Kiedy mój bar będzie znowu czynny?
- Kiedy będzie już po wszystkim – odpowiedział Dembski.

***

Na miejscu sąsiedniej budowy niestety policjanci nikogo nie zastali. Najwidoczniej robotnicy skończyli już swoją pracę.
Następnego dnia Dembski przyjechał ich przesłuchać.
- Dzień dobry, nadkomisarz Sebastian Dembski – pokazał legitymacje. – Mam do panów kilka pytań.
- Chłopaki czas na drugie śniadanie! – zawołał pracownik, było już po dziesiątej.
- Czy wczoraj byliście panowie tutaj wszyscy?
- Zawsze jesteśmy tutaj od siódmej do piętnastej, od poniedziałku do piątku.
- Nikt się wczoraj nie spóźnił.
- Znaczy wczoraj, nie było Roberta, a dzisiaj przyszedł parę minut przed panem i złożył wypowiedzenie – robotnik poczęstował policjanta herbatą.
- Dlaczego się zwolnił?
- A kto go tam wie...
- Coś więcej wie pan o nim?
- Nazywa się Linowski i nie skończył budowlanki. Jest dziwny – zrobił gest wskazujący, że jest wariatem.
- No cóż dziękuję – oddał kubek od termosu.
Dembski szedł do radiowozu. Otworzył drzwi, wtedy robotnik, z którym rozmawiał, zagwizdał.
- Ej panie! – krzyknął, a nadkomisarz na niego spojrzał. – Tamten to Linowski – wskazał na motocyklistę.
Dembski wsiadł do samochodu i ruszył w pościg. Motocyklista zawrócił w leśną drogę, a Alfa Romeo za nim. Po kilku minutach radiowóz z dogonił Harleya. Jednak było zbyt wąsko, aby policjant mógł go wyprzedzić.
Nagle samochód zaczął zwalniać, aż w końcu ustał. Linowski też ustał, a po chwili podjechał do radiowozu. Chciał otworzyć drzwi, bo widział, że Dembski miał głowę opartą na kierownicy. Nadkomisarz jednak odżył i rzucił się w pogoń za podejrzanym. Po kilku metrach zwolnił. Złapał się za gardło, stracił oddech i padł na ziemię. Linowski podszedł do niego. Szturchnął go nogą. Zero reakcji. Wymierzył silnego kopniaka w brzuch... i nic.
- Zabiłem go! Zabiłem go! – podskakiwał z radości.

Rozdział IV
- Nie podoba mi się tamta okolica – powiedziała Celmer do partnera. – Mam złe przeczucie.
- Przestań, postoimy trochę w Pikutkowie i złapiemy paru.
- Nie mogliśmy postać, gdzieś w mieście? Nie zdążyłam zjeść śniadania.
- Spoko w drodze powrotnej gdzieś się zatrzymamy.
Minęli tablicę informującą, że wyjeżdżają z Włocławka. Po jakimś kilometrze Duda zjechał do zajazdu „Gośka".
- Po co tu przyjechałeś? Przecież bar jest nieczynny – wywróciła oczami.
- Nie chcę jeść, muszę skorzystać z toalety – zgasił silnik.
- Serio? Też sobie moment i miejsce znalazłeś, a dookoła las i pełno krzaków.
- Żartujesz?! – wysiadł z samochodu i poszedł zapukać do zajazdu, bo drzwi były zamknięte.
- A dobijaj się mieściuchu – powiedziała do siebie pod nosem.
Nikt policjantowi nie otworzył, gdy wsiadł do samochodu dziewczyna, wyśmiała go.
- Poszukaj może w lesie znajdziesz toi toia.
- Budowa no jasne – uderzył się ręką w czoło.
Parę metrów dalej znajdowała się budowa ogrodzona blaszanym płotem. Aspirant podjechał tam samochodem.
- Ty, to kurde jesteś nienormalny.
Kacper pobiegł jak oparzony do przenośnej toalety.
Klara wysiadła z Kii. Było dla niej czymś dziwnym, że nie pojawił się, żaden pracownik, a brama była otwarta. Stał też pomarańczowy dostawczak. Wszystko to wydało się jej podejrzane. Po kilkunastu sekundach zobaczyła dwóch leżących ludzi na ziemi. Odruchowo pobiegła do nich.
Byli nie przytomni, ale mieli jeszcze wyczuwalne tętno. Zaczęła dzwonić po pogotowie, wtedy dostrzegła kolejnych trzech mężczyzn. Podeszła do nich jednocześnie rozmawiając z dyspozytorką. Jeden z pracowników czołgał się.
- Ilu was było? – zapytała.
- Pięciu i policjant.
- Gdzie on jest?
- Tam pojechał – wskazał na leśną drogę.
- Pogotowie jest już w drodze.
Duda wyszedł z WC.
- Dawaj kluczyki! – krzyknęła do niego.
- Po co?
- Zaczekaj na przyjazd karetki i dawaj te cholerne kluczyki! – stała już obok niego z wyciągniętą ręką.
Gdy wyjmował je z kieszeni, ona mu je wyrwała. Wtedy też zobaczył nieprzytomnych robotników.
- Co ty kuźwa zrobiłaś!? – przeraził się.
- Jeszcze nic.
Jadąc leśną drogą, Celmer zastanawiała się kogo znajdzie, Dembskiego czy Lincza. Długo nie musiała czekać.
Na środku drogi stała srebra Alfa Romeo, a kawałek dalej leżał nadkomisarz.

Rozdział V
- Palenie pod szpitalem jest tak samo szkodliwe, jak palenie w każdym innym miejscu na świecie – powiedziała Celmer podchodząc do opartego o drzewo Lincza.
- Zazwyczaj nie palę, ale są momenty, kiedy muszę – wypuścił dym. – szybko się uspokoić.
- Ja jestem spokojna, kiedy się wyżyję. Polecam bieganie lub chociaż spacer po tym lesie.
- Kto wpadł na pomysł budowy szpitala w lesie? Jeszcze kiedyś jakiś dzik wpadnie do budynku.
Dziewczyna się roześmiała.
- Podrzucić cię na komendę? – zgasił papierosa.
- Tak. Oficjalnie jestem na urlopie.
- A nie oficjalnie bawisz się w mściciela? Chcesz nam pomóc?
- Nie... chcę złapać tego, który spieprzył robotę...

***

W gabinecie Markowicza miała miejsce narada, której członkami byli: inspektor, Lincz, Czarnecki i Sendler.
- Jak się czuje Dembski? Podobno odzyskał przytomność – zapytał aspirant.
- Sebastian uważa, że nic mu nie jest i chciał wyjść ze szpitala – odpowiedział podkomisarz.
- To, co go powstrzymuje przed wyjściem ze szpitala? Zawsze miał w nosie zalecenia lekarzy.
- Jego własne kajdanki – roześmiał się. – Jest przykuty do łóżka, a ja mam kluczyk.
- Świetna robota – pochwalił go inspektor. – Mamy go na jakiś czas z głowy. Linowski jest nieobliczalny. Sprowokujemy go, żeby się ujawnił, a informację zamieścimy w lokalnych mediach.
- Ale, to może go rozzłościć i znowu zaatakuje – zauważył Lincz.
- Zawsze istnieje ryzyko. Miejmy nadzieję, że podejmie grę z nami, a nie z niewinnymi. Paweł jedziesz ze mną do jego mieszkania.
Mieszkanie, a raczej rudera, w której mieszkał Linowski, mieściła się w śródmieściu, w kamienicy przeznaczonej do rozbiórki. Nikt oprócz niego nie był już tam zameldowany, a jego sąsiadami byli bezdomni.
Nie było go w lokalu, podobnie jak aparatury laboratoryjnej. Za to Markowicz znalazł notes Linowskiego, w którym były dwa zdjęcia dziewczyny.
Lincz i Czarnecki spędzili całą noc pod numery telefonów znajdujące się w notesie. Aspirantowi udało się dodzwonić do jego dziewczyny. Nazywała się Agnieszka Wiśniewska. Umówił podkomisarza na rano pod Delectą, w której pracował Wiśniewska. Czarnecki poszedł do domu, a Lincz resztę nocy poświęcił na szukanie informacji o Linowskim.

Rozdział VI
Na parking przy katedrze wjechało zielone Evo z czerwonymi smokami. Wysiadła z niego niewysoko brunetka ubrana w czarną skórzaną kurtkę. Mężczyzna opierający się o swoją Alfę zagwizdał z podziwu.
-O wiele ładniej wyglądasz bez munduru – powiedział na powitanie.
-Dziękuję – uśmiechnęła się. – To, co idziemy?
-Jeszcze mamy chwilę. Kiedy pierwszy raz byłem na parkingu przed komendą, zastanawiałem się do kogo, należy ten samochód.
-Nie podoba ci się?
-Jest dość oryginalny...
-Bo taki miał być, miał wyglądać jak auto ścigacza.
-Mniejsza z tym Linowski ma rozdwojone zaburzenie osobowości...
-Można po polsku? – przerwała mu Celmer.
-Ma niewykształconą osobowość, występuje u jedynaków i najmłodszych z rodzeństwa, bo są rozpieszczani lub przeciwnie zaniedbywani. Dlatego właśnie Linowski mści się na społeczeństwie.
-A on jest?
-Jedynakiem, matka zmarła podczas porodu, a ojciec miesiąc temu. Teraz jest sam na tym świecie i nikt nie jest w stanie nad nim zapanować.
-A dziewczyna?
-To ty ją oto spytaj, czeka już na nas.
Podeszli do młodej kobiety, która stała przy bramie zakładowej.
-Dzień dobry, pani Agnieszka Wiśniewska?
-Zgadza się.
-Podkomisarz Paweł Lincz i Klara Celmer – przedstawił policjant. – Kiedy ostatnio pani go widziała?
-No, wtedy kiedy zabrał mnie do lasu i kiedy z nim zerwałam.
-Dlaczego pani z nim zerwała? – zapytał.
Podeszła do Celmer i powiedziała jej na ucho:
-Bo się do mnie dobierał.
-A kiedy, to dokładnie było? Pewnie pani pamięta.
-Tego samego dnia, co zmarł jego ojciec.
-Czy to był jedyny powód, dla którego zerwaliście?
-Pani komisarz! Przecież, to jest wystarczający powód! Bóg zakazał przed ślubem.
-No tak... oczywiście.
-Czy pani chłopak miał jakieś inne mieszkanie, czy coś? – zapytał policjant.
-Raz zabrał mnie do swojego garażu, ale nie pamiętam gdzie, to było – rozłożyła bezradnie ręce.
-A cokolwiek pani pamięta?
-Tak słyszałam tam pociągi.

Rozdział VII
Celmer wraz z Linczem pojechali do biura, kiedy Czarnecki z Millerem ich zmienili. Mieli pilnować Wiśniewskiej.
Sendler wyznaczyła teren na Zazamczu, gdzie mógł się znajdować garaż Linowskiego. Policjanci odwiedzili zarządców budynków. Około godziny czternastej znaleźli to, czego szukali. W garażu znalazła się własnoręcznie zrobiona aparatura laboratoryjna. Wtedy też dostali smutną wiadomość. Linowski zgwałcił swoją byłą dziewczynę. Próbował ją także otruć, ale wystraszył się mundurowych i uciekł.
Na usta Klary cisły się same przekleństwa.
- Jak? Jak do cholery mógł im uciec?
- Czarnecki zajął się Wiśniewską, a Miller twierdzi, że Linowski zniknął.
- Rozpłynął się w powietrzu, czy zapadł się pod ziemię?
- Uspokój się – powiedział podkomisarz.
- Jestem spokojna! – wrzasnęła.
- Co byś zrobiła na jego miejscu?
- Zabiłabym kogoś.
- Tego, kto wszedł ci w drogę?
- Yhm.
- Szybko do szpitala! – pobiegł do samochodu, a Klara za nim tylko wolniej.
- I po co ten pośpiech? – zapytała w radiowozie.
Lincz spojrzał na nią z niedowierzaniem i włączył koguty.
- Przecież, to Dembski. Uratujesz mu życie, a on ci nawet nie podziękuje, a nawet tylko jeszcze zbeszta.

***
Lincz wpadł piorunem do szpitala. Na piętrze gdzie leżały obie ofiary, było dwóch mundurowych. Oczywiście durnie nie przyglądali się przechodzącym lekarzom, a jednym z nich był Linowski. Lincz wbiegł do pokoju nadkomisarza, a tam nad śpiącym policjantem stał truciciel.
- Odłóż to! Bo strzelę! – podkomisarz miał go na muszce.
Linowski mają, to gdzieś, czy policjant do niego strzeli. Wstrzyknął zawartość strzykawki do kroplówki. Lincz rzucił się na niego i go obezwładnił, a tamten się śmiał.
Celmer odłączył kroplówkę niczemu nieświadomemu Dembskiemu, który był pod wpływem leków nasennych.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro