Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 7

Kurt

Zarówno niedziela jak i poniedziałek były jednymi z tych złych dni, w którym byłem bardzo bliski chwycenia za sznur i skończenia z tym wszystkim. Włóczyłem się jak zjawa po korytarzach szkoły, z nikim nie rozmawiałem i na wszystkie zaczepki odpowiadałem warczeniem. Doszło nawet do tego, że gdy Karovski pchnął mnie na szafkę to pożądnie się na niego wydarłem przez co wylądowałem w śmietniku. Jeszcze miesiąc temu nikt by się tym nie przejął, ale teraz byłem w Glee.
Już miałem wejść do sali chóru, gdy usłyszałem fragment szeptanej rozmowy i ukryłem się za ścianą nasłuchując.
- Ktoś wie co się dzieje z Kurtem? - spytał zmartwiony Blaine - Umówiliśmy się na kawę, ale nie przyszedł. Próbowałem z nim pogadać, ale..
- Niech zgadnę - wtrąciła się Mercedes - Wykrzyczał ci w twarz, żebyś zostawił go w spokoju?
- Tak. Skąd wiesz?
- Ze mną było tak samo.
- Ze mną też - mruknął Sam - A chciałem tylko spytać czy nie pożyczyłby mi nut!
Przewróciłem oczami.
- Martwię się o niego - westchnął brunet.
- Niepotrzebnie - powiedziałem wchodząc do klasy - Nic mi nie jest, a poza tym nie ładnie mówić o kimś za jego plecami.
- Kurt! - wykrzyknął zaskoczony Blaine - Przepraszam, wiem że nie powinniśmy się wtrącać, ale...
- Owszem nie powinniście - przerwałem mu i zająłem swoje miejsce.

Wszyscy zamilkli i również usiedli. Mercedes, Finn i Blaine obdarzyli mnie jeszcze tylko smutnym spojrzeniem i również zajęli miejsca. 
Pan Schu zjawił się chwilę później i od razu zawiesił swój wzrok na mnie.
Oho.   
Od razu wiedziałem co się święci.
- Kurt - zaczął niepewnie - Mógłbym zamienić z tobą słowo?
- Jeśli chce pan spytać co ze mną nie tak i myśli pan, że odpowiem to lepiej darujmy sobie ten teatrzyk - warknąłem.
Wszystkich natychmiast zamurowało.
Okay, to nie było zbyt miłe, a nawet bardzo nie było. Czułem się naprawdę źle, ale nic nie mogłem na to poradzić. To był mój mechanizm obronny i jedyna rzecz dzięki której nie skuliłem się jeszcze gdzieś w kącie wylewając tony łez i pogarszając tym samym swoją sytuację. Nauczyciel odkaszlnął żeby poczuć się trochę pewniej i kontynuował:
- Nie chciałem mówić tego przy wszystkich, ale twój tata czeka na ciebie w gabinecie psychologa.

Natychmiast zamarłem. Czułem jak krew odpływa mi z twarzy, a ręce zaczynają drżeć.
- Dobrze się czujesz? - spytał niepewnie Blaine.
- Ja..tak znaczy.. - język mi się plątał, a  odwaga w jednej sekundzie opuściła moje ciało.
Uspokój się Kurt. Wdech i wydech.
Wstałem chwiejnie na nogi i jak najszybciej wyszedłem z sali w obawie, że jak zostanę tu jeszcze chwilę to zemdleję i już żadne kłamstwo mnie nie uratuje.

Blaine

To było naprawdę dziwne i przerażające. Szatyn wyglądał jakby zobaczył ducha więc nic dziwnego, że po jego wyjściu zapanowała głucha cisza.
- Panie Schu- odezwała się w końcu dziewczyna z brązowymi włosami.
Jak jej było? Rakel...Rekel...
- Czy pan coś wie? Martwimy się o niego.
Wszyscy pokiwali zgodnie głowami.
- Niestety nic nie wiem Rachel.
Rachel! Tak jej było.
- Nie wiecie czy wcześniej też się tak zachowywał? - podsunął Arthi.
- Odkąd poznaliśmy się na Glee nigdy taki nie był.
- A wcześniej?
Wszyscy zamilkli. Wcześniej żadne z nich nie zwracało na nikogo uwagi. Przesiadywali samotnie, albo w małych grupkach i nie obchodziło ich co się dzieje z resztą świata.  Ze mną było tak samo.

Zerknąłem na Finn'a, który jako jedyny nie brał udziału w dyskusji.
- Ty coś wiesz - szepnąłem tak cicho, żeby tylko on mógł mnie usłyszeć.
- Nic nie wiem - pisnął wyższym głosem niż zamierzał i potwierdził tym samym moje podejrzenia. Spojrzałem na niego smutnym wzrokiem.
- Błagam Finn - wyszeptałem- Martwię się o niego.
Chłopak westchnął.
- Coś podejrzewam - wyznał - ale to nic pewnego.
- Mów!
Wielkolud wachał się przez chwilę i zagryzał dolną wargę rozważając wszystkie za i przeciw. 
- No dobrze - odezwał się w końcu- Wczoraj słyszałem jak kłócił się z tatą i to tak poważnie, a oni praktycznie nigdy się nie kłócą.
Zastanowiłem się przez chwilę.
- O to co miał mu powiedzieć? - spytałem zanim zdążyłem ugryść się w język.
Wielkolud natychmiast spoważniał i obdarzył mnie podejżliwym spojrzeniem.
- Co ty wiesz?
Tym razem to ja westchnąłem.
- Spotkałem go w sobotę na spacerze. Mówił, że myśli czy nie powiedzieć o czymś ojcu.
- Czyli ci nie powiedział - stwierdził z ulgą.
- O czym?
- Nie ważne. Chodzi o to, że mój brat sobie z czymś nie radzi, a ja głupi nic nie zauważyłem!
Poklepałem go przyjacielsko po plecach.
- Nie zadręczaj się. Nikt z nas nie zauważył.

Kurt

Siedziałem na krześle, pani Pidsbery zadawała mi pytania, ale ja tylko milczałem wpatrzony w swoje ręce. Tata siedział obok i po jakimś czasie stracił cierpliwość i po prostu wyszedł. On wyszedł!
Kobieta natychmiast zamilkła i chwilę patrzyła na drzwi po czym odezwała się ściszonym głosem.
- Wiem o czym myślisz. Musisz przestać.
Uniosłem głowę i spojrzałem na nią pytająco.
- Widziałam jak czytałeś broszurkę. Samobójstwo to nie wyjście - wyjaśniła.
Poderwałem się z miejsca.
- Ja wcale nie...
Urwałem i ponownie opadłem na krzesło. Te myśli towarzyszyły mi tak często, ale nigdy jeszcze nie powiedziałem tego na głos. Bałem się, że jeśli to zrobię to staną się rzeczywiste. Ona wiedziała.
Poczułem jak drżę.

Pani psycholog szybko zorientowała się, że coś jest nie tak.
- Kurt spokojnie. Nie zamierzam nikomu mówić. Zwłaszcza twojemu tacie - uspokajała.
- J..jak to?
- Masz depresję i wiem, że nie chcesz się do tego przyznać, ale to prawda. Nie wiem co ją wywołało, ale prędzej czy później będziesz musiał się z tym zmierzyć. Pamiętaj, jesteś silniejszy niż myślisz.
Nie wiedziałem co powiedzieć, więc po prostu wyszedłem i wróciłem do sali chóru gdzie panowała zarzarta dyskusja, która jednak ucichła natychmiast gdy wszedłem. Pana Schu nie było.
- Ja...chciałem was przeprosić- wychrypiałem - Nie byłem wporządku.
- Kurt nie wiemy co ci jest - zaczęła Rachel - ale wiedz, że możesz na nas liczyć. Jesteśmy rodziną.
- Wiem.
Zająłem miejsce i całkowicie zatraciłem się w myślach. Zdałem sobię sprawę, że żydówka ma racje.  Glee naprawdę było dla mnie jak rodzina. Byłem wśród przyjaciół i...
Chwila! Czy ja właśnie nazwałem ich przyjaciółmi?

Usłyszałem kroki i zamarłem. Wiedziałem kto idzie. Przyjaciele natychmiast zauważyli moją reakcję i wstali. Do klasy wszedł Karovski.
- Hammel! - warknął - Podobno ktoś widział jak niby " rzucam tobą o ścianę ". Jeśli nakłamałeś coś dyrektorowi to...
Podszedł do mnie, a ja skuliłem się czekając na uderzenie, którego nie było. Uniosłem wzrok i zobaczyłem przed sobą Finn'a.
- Wal się Karovski! - krzyknął- Wypad stąd, albo będziesz miał ze mną do czynienia!
- A co ty możesz mi zrobić? - prychnął.
- On sam może nic - wtrąciła się Mercedes- ale z naszą pomocą...
Nie wierzyłem własnym oczom. Całe Glee stanęło przede mną krzyżując ręce na piersi i patrząc wyzywająco na mojego oprawce.   
- Rozumiem - zaśmiał się- wkurzyłem świrów. Jeszcze się policzymy Hammel - syknął i wyszedł z sali.
Stałem tak chwilę w zbyt wielkim szoku by się ruszyć, ale w końcu się otrząsnąłem.
- Czy wy właśnie obroniliście mnie przed Karovskim? - wychrypiałem.
- Jesteśmy przyjaciółmi - powiedziała Mercedes - Nie pozwolimy, żeby ktoś cię obrażał.
Reszta potwierdziła i powoli każdy zaczął wychodzić.

Nawet nie zauważyłem kiedy sala opustoszała i zostałem tylko ja i Blaine, który przesiadł się obok mnie.
- Powiec mu - odezwał się.
- Co? - spytałem wyrwany z zamyślenia.
- Cokolwiek ukrywasz przed tatą...powiec mu. To ci nie daje spokoju.
Westchnąłem.
- To nie takie łatwe.
- Nic nie jest łatwe, ale zobacz ile już osiągnąłeś. Masz kilkunastu przyjaciół, którzy staną za tobą murem. Odwagi Kurt.
Po tych słowach zostawił mnie samego.

Blaine

Gdy tylko wróciłem do domu po korkach pierwsze co zrobiłem to napisałem do Kurta.

Blaine: I jak? Gadałeś z nim?

Kurt: Jeszcze nie wróciłem do domu

Blaine: Jest 18

Kurt: Wiem

Blaine: To gdzie jesteś?

Kurt: W kawiarni

Blaine: Zaraz tam będę

Kurt: NIE MUSISZ

Blaine: Wydaje mi się, że jednak tak

Zamknąłem laptop i zbiegłem na dół.
- Dokąd to? - spytał Coop wychodząc z kuchni.
- Do przyjaciela. Nie jest z nim dobrze.
- Podwieźć cię?
Zaśmiałem się nie wesoło.
- Co to za zaszczyt mnie kopnął? - spytałem.
- Blaine nie bądź taki.
- A jaki mam być? Zjawiasz się po roku i myślisz, że będę cię czcił jak bóstwo?
Brat westchnął tylko i spojrzał na mnie smutno.
- Słuchaj. Wiem, że nie jestem idealnym bratem, ale w środę wracam do LA i chcę spędzić z tobą trochę więcej czasu. Pozwolisz mi?
Teraz to ja westchnąłem.
- W sumie przydałaby mi się podwózka.
Cooper natychmiast się rozpromienił i chwilę później byłem już na miejscu. 

Szybko znalazłem szatyna i usiadłem naprzeciwko niego.
- Miałem nadzieję, że żartujesz - mruknął.
- Najwyraźniej potrzebujesz przyjaciela - wzruszyłem ramionami.
- Jesteśmy nimi? - spytał niepewnie.
- Na to wychodzi.
Kurt uśmiechnął się nieśmiało, a ja po raz kolejny oniemiałem. Chłopak zmieniał się w przeciągu sekundy. W jednej chwili był nieśmiały, ale przyjacielski, chwilę później pewny siebie i sarkastyczny, następnie poirytowany, a wręcz agresywny, po czym znowu oblewał się rumieńcem i spuszczał wzrok. 

Szybko otrząsnąłem się z szoku i spojrzałem na niego z troską.
- Kurt czego ty się tak boisz? - spytałem.
- Boję się wielu rzeczy, ale obecnie, że jeśli mu powiem to uzna, że go zawiodłem.
Zdziwiłem się.
- Czemu miałby tak pomyśleć?
- Nie znasz sytuacji - mruknął.
Przestawiłem krzesło koło niego i chwyciłem jego dłonie.
- Zdradzę ci sekret - powiedziałem - w poprzedniej szkole, nie w Dalton ale w jeszcze wcześniejszej, nie byłem zbyt lubiany.
- Ty? - zaśmiał się- To jakiś żart?
- Mówię poważnie. Dzieciaki trochę się ze mnie nabijały, trochę dręczyły..
- Trudno w to uwierzyć - powiedział- w końcu jeszcze niedawno królowałeś w naszej szkole.
Zaśmiałem się mimowolnie.
- To fakt - przyznałem.
Chłopak milczał przez chwilę zastanawiając się czy zadać nurtujące go pytanie.
- I co zrobiłeś? - przemógł się.
Nie zdziwił mnie tym pytaniem, odpowiedziałem więc zgodnie z prawdą.
- Uciekłem. Nie mogłem znieść jak mnie traktują więc poprosiłem tatę, żeby przeniósł mnie do Dalton. Nawet nie wiesz jak bardzo tego żałuję. Gdybym się wtedy postawił może coś by do niech dotarło, a tak...Kurt próbuję ci powiedzieć, że jeśli się czegoś boisz to powinieneś stawić temu czoła, bo inaczej będziesz żałował. Twój tata cię kocha i nawet jeśli to co powiesz go zrani, to zawsze będziesz jego synem.

Szatyn zarumienił się lekko i uśmiechnął.
- Czemu jak mówisz w taki sposób, to jedyne o czym potrafię myśleć to że masz rację i  że pewnie się teraz rumienię jak głupi? - zaśmiał się, a ja do niego dołączyłem.
- Brat na mnie czeka. Podwieźć cię do domu? - zaproponowałem.
- Nie trzeba, ale dziękuję.
Już miałem odejść, gdy coś sobie przypomniałem.
- Odwagi Kurt - szepnąłem i ruszyłem do drzwi.
Wróciłem do samochodu i  zapiołem pas starając się ignorować ciekawskie spojrzenia brata.
- I jak? - spytał nie mogąc się powstrzymać.
- Jedziemy na pizzę? - zagadnąłem.
- Co?
Jego mina była bezcenna.
- Mówiłeś, że chcesz spędzić ze mną czas - odparłem starając się brzmieć obojętnie, ale w środku aż trząsłem się ze śmiechu.
Coop uśmiechnął się od ucha do ucha, zapiął pas, podgłosił muzykę na fula i ruszył z piskiem opon krzycząc: Z drogi ślamazary! Mam pizzę do odebrania.  

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro