Rozdział 45
Blaine.
Gdy otworzyłem oczy wszystko wokół wirowało. Wróć! To pewnie moja głowa. Znowu za dużo wypiłem.
Tylko gdzie ja jestem? Zupełnie nic nie pamiętam. I jeszcze ten okropny ból.
W pewnej chwili usłyszałem skrzypnięcie drzwi i syknąłem.
- Przepraszam - wyszeptał szatyn przysiadając na brzegu łóżka i podając mi szklankę z wodą - Jak się czujesz?
Wypiłem całą zawartość i odetchnąłem z ulgą. Mała pociecha, ale zawsze coś. Spojrzałem na przyjaciela i zobaczyłem, że jest lekko podenerwowany. Zignorowałem to jednak, bo głowa bolała mnie tak mocno, że nie mogłem myśleć.
- Zwarzywszy, że role się odwróciły? - prychnąłem - Wolałem jak to ty byłeś na kacu.
- Miłe - zaśmiał się.
Znowu dostrzegłem, że coś jest nie tak. Szatyn udawał, że bawi go mój stan, ale za dobrze go znałem, żeby się na to nabrać. Coś go niepokoiło.
- A właśnie!- coś sobie przypomniałem- Chyba nie zrobiłem czegoś głupiego co? Nic nie pamiętam.
- Zupełnie? - zdziwił się.
- Tylko jak tańczyliśmy. Potem już nic.
Chłopak zagryzł wargi i milczał przez chwilę. Wydawał się toczyć ze sobą wewnętrzną wallkę, zupełnie jakby sam zrobił coś głupiego i nie chciał się do tego przyznać.
- Nic głupiego nie zrobiłeś - odparł podnosząc się z miejsca.
- Na pewno? - uniosłem brwi, bo jego mina mówiła coś zupełnie innego.
- Na pewno.
Kurt
Siedziałem przy śniadaniu podczas pory obiadowej, a tata udawał, że czyta gazetę, tak naprawdę bacznie mnie obserwując.
- Powiesz o co ci chodzi? - mruknąłem cicho nakładając sobie na talerz trochę sałatki.
Nie lubiłem gdy ludzie się tak na mnie patrzyli. To wyglądało jakby miał do mnie jakieś pretensje i chciał żebym się do czegoś przyznał. Pytanie do czego?
- To znaczy? - udał, że nie wie o czym mówię.
Przewróciłem oczami.
- Nie udawaj- jęknąłem -Odkąd usiedliśmy, nie przestajesz się na mnie gapić.
Skrzyżowałem ręcę na piersi i przez moment mierzyliśmy się spojrzeniami ignorując resztę domowników, która właśnie zasiadła do stołu. W końcu Bert odłożył gazetę i oparł dłonie na stole. Carol przyjżała mu się uważnie i wysłała mi zaniepokojone spojrzenie. Tata rzadko bywał tak poważny.
- Dzisiaj jak wróciłeś - zaczął - Zachowywałeś się bardzo dziwnie.
- Tak jak ty teraz? - mruknąłem przewracając oczami.
- Byłeś bardzo podenerwowany - ciągnął ignorując mój komentarz.
Finn spojrzał na mnie dziwnie, a Carol odwróciła wzrok od talerza i wysłała mężowi pełne irytacji spojrzenie.
- Nie musisz go pytać - warknęła - Jest już prawie dorosły i może robić co chce.
Uniosłem brwi.
- O co wam chodzi? - spytałem cicho.
Tata przez chwilę mierzył się wzrokiem z Carol, aż w końcu westchnął cicho i spojrzał na mnie normalnie.
- Czy coś się tam wydarzyło?
Zakrztusiłem się jedzeniem, a moje policzki nagle przybrały kolor szkarłatu.
- Czy wy podejrzewacie...? - zacząłem niepewnie, ale widząc minę ojca zaraz upewniłem się co do znaczenia jego słów -Chyba zwariowałeś! Nic, absolutnie nic się nie wydarzyło. Przysięgam!
Zrobiłem się jeszcze bardziej czerwony po wykrzyczeniu tych słów, a Finn zachichotał cicho, widząc moją reakcje. Oberwał za to od matki pozostawioną przez tatę gazetą, która wcale nie była taka cięka.
- Mówiłam, że to mądry chłopak - mruknęła patrząc znacząco na męża.
- Wolałem się upewnić.
Wstałem od stołu nie mogąc uwierzyć, że naprawdę o tym pomyśleli i ruszyłem do pokoju. Może i było blisko, ale to nic nie znaczy, bo dalej jestem tą samą osobą.
Nie chce mi się wierzyć, że byli w stanie uwierzyć, że mógłbym...
Przeklnąłem cicho przypominając sobie wczorajszą sytuacje i wszystko co wtedy czułem. Tą całą euforię i nieopisaną przyjemność płynącą z dotyku drugiego człowieka.
Myśleli słusznie.
Blaine
Kurt w szkole zachowywał się bardzo dziwnie, przez co zacząłem się zastanawiać, co takiego mogłem zrobić. Sam nie pomagał rzucając bardzo złe przykłady sytuacji które mogły się wydarzyć i które na moje nieszczęście nie mogły być wykluczone. W końcu byłem pijany.
- Może po prostu z nim porozmawiaj? - zaproponował w pewnej chwili - Pewnie za bardzo panikujesz, a on tylko przejmuje się konkursem.
Zastanowiłem się nad słowami blądyna i natychmiast wykluczyłem taką możliwość.
Prawdą było, że finał zbliżał się nieubłaganie, bo zostały tylko 2 miesiące, ale gdyby o to chodziło to szatyn z pewnością by mi o tym powiedział. Nie wstydził się tremy.
- Wątpię - mruknąłem - Gdyby o to chodziło to bym już wiedział.
- Na pewno?
- Na pewno.
Rybousty westchnął cicho wiedząc, że w takim przypadku nie przestanę się zamartwiać.
- Więc wychodzi na to, że moje sugestie nie są aż tak przesadzone.
Po lekcjach wróciłem do domu i chyba po raz pierwszy wszedłem do środka bez obawy przed ojcem. To było bardzo dziwne uczucie, a jeszcze dziwniejsze było to, że po przekroczeniu progu domu w moje nozdrza uderzył słodki zapach naleśników. Zaskoczony ruszyłem do kuchni i ujrzałem mamę przy kuchence oraz Coopera czytającego gazetę.
- Yyy...- tak oto moja reakcja na zaistniałą sytuację.
- Cześć Blainey - przywitał się mój starszy brat szczerząc się znad gazety - Jak ci minął dzień?
Zamrugałem zaskoczony, a chłopak parsknął i rzucił we mnie makulaturą.
- Ej! - oburzyłem się - Za co?
- Za nic - zaśmiał się- Musiałeś się ocknąć.
Mama zachichotała cicho przewracając naleśniki, które o dziwo nie były spalone.
- Co to za filmowa scenka? - wykrztusiłem w końcu - Co się dzieję?
- Nic skarbie - uśmiechnęła się nakładając na talerz starszego 4 naleśniki - Po prostu dawno nie gotowałam.
- Nigdy nie gotowałaś - poprawiłem.
Przewróciła oczami.
- Może nie za twojego życia, ale wcześniej bardzo to lubiłam.
Usiadłem przy stole,a mama nałożyła mi naleśniki. Spróbowałem je niepewnie po czym w mgnieniu oka pochłonąłem całą zawartość.
- To jest pyszne! - zawołałem.
- A nie mówiłam?
To popołudnie spędziłem z rodziną co praktycznie nigdy się nie zdarzało. Obejrzeliśmy film, potem zająłem się odrabianiem lekcji, mama czytała książkę, a Coop skakał po kanałach irytując tym nas oboje. W końcu usiedliśmy do kolacji, którą tym razem ja szykowałem, czym bardzo zaskoczyłem moich bliskich.
- Od kiedy umiesz gotować? - spytał mój brat pochłaniając kolejną porcję sałatki z kurczakiem.
- Od kiedy twoje gotowanie omal mnie nie zabiło - zaśmiałem się dołączając do posiłku.
- Czyli kiedy? - uniósł brwi - Wtedy co wylądowałeś w szpitalu św. Łukasza czy u Józefa?
Mama spojrzała na niego z przerażeniem w oczach, a ja zachichotałem widząc jej wzrok. Nasza rodzicielka nie wiedziała o obu przypadkach zatrucia, bo Coop wmówił lekarzom, że jesteśmy dziećmi ulicy.
Oryginalne...
- U Józefa - odpowiedziałem.
Chłopak odetchnął z ulgą.
- Już się bałem, że u Dominika.
Uniosłem brwi.
- U Dominika? - zdziwiłem się.
- Yy...To jak tam w szkole?
W końcu po wielu groźbach ze strony mamy i mojej, chłopak pękł i tak oto dowiedziałem się że pierwszy raz trafiłem do szpitala gdy miałem 2 latka, a rodzice zostawili nas u ciotki Anieli, która całe dnie tylko spała. Wybuchnąłem przez to tak głośnym i zaraźliwym śmiechem, że w końcu oboje turlaliśmy się po podłodze, a mama próbowała uciszyć nas poduszką. Nie wyszło jej i dlatego później śmialiśmy się całą trójką.
To było jak jeden ze snów, które miewałem w dzieciństwie marząc o spędzaniu czasu z rodzicami. W prawdzie teraz była tylko mama, ale nie zmieniało to faktu, że jeszcze nigdy nie byłem tak szczęśliwy.
No...pomijając moment, gdy Kurt powiedział, że mi wybacza. Wtedy wręcz eksplodowałem radością.
- Co jest? - spytał w pewnej chwili Cooper widząc moją dziwną minę.
- Nic. Coś mi się przypomniało - mruknąłem.
Chodźbym nie wiem jak się starał moje myśli i tak w końcu przeskakiwały na osobę mojego przyjaciela, a obecnie najbliższe z nim wspomnienie dotyczyły sobotniej imprezy i tego jak się po niej zachowywał.
- Co takiego? - spytała mama odrywając się na chwilę od książki.
Wyglądała na zaniepokojoną, ale starała się powstrzymać lawinę pytań.
- Byłem w sobotę na imprezie - wymamrotałem - Martwi mnie, że nic nie pamiętam.
Kobieta uniosła brew, a mój brat parsknął głośnym śmiechem.
- A co? Myślisz, że ktoś cię zgwałcił? - zachichotał.
Skrzywiłem się nie rozumiejąc co jest w tym zabawnego i pokręciłem przecząco głową.
- To bym raczej odczuł - mruknąłem - Boję się, że sam mogłem zrobić coś głupiego.
- Na przykład? - spytała mama.
Westchnąłem cicho.
- Boję się, że mogłem zrobić coś czego na trzeźwo z pewnością bym nie zrobił - wyjaśniłem - czyli na przykład...
- Pocałował Kurta - powiedział za mnie Coop.
Kurt
Siedziałem z Rachel i Mercedes w pokoju żydówki. Rozłożyliśmy się na podłodzę i robiliśmy lekcje, a ja za wszelką cenę starałem się ignorować fatalny wystrój pomieszczenia.
- Zrobiłam się głodna - mruknęła w pewnej chwili czarnoskóra - Masz coś do jedzenia Rach?
- Mam czekoladę - odparła brunetka podnosząc się z miejsca i kierując w stronę barku.
W tej właśnie chwili mój telefon zawibrował, a ja odruchowo wziąłem go do ręki, żeby sprawdzić kto mnie nachodzi.
Nie miałem tego robić. Obiecałem sobie, że dzisiaj nie pozwolę nikomu się do mnie dobijać, bo za bardzo obawiałem się, że tym kimś będzie Blaine. Miałem racje.
- Coś nie tak? - spytała Rachel gdy z irytacją odrzuciłem telefon na łóżko.
- Nic - mruknąłem wykradając przyjaciółce 3 kawałki czekolady i gryząc je jak batonik.
- Doprawdy? - Merc uniosła brwi w znajomym geście, świadczącym o tym, że mi nie wierzy - Lepiej gadaj, bo inaczej będziemy musiały cię zmusić.
Przewróciłem oczami.
- Chodzi o Blaina? - wtrąciła się żydówka, a ja cicho westchnąłem.
- Czemu obstawiacie to za każdym razem? - jęknąłem.
- Bo większość twoich problemów dotyczy właśnie tego seksownego bruneta - zaśmiała się czarnoskura.
Dziewczyny spojrzały na mnie wyczekująco, ale jedynym co zdołałem z siebie wydusić było:
- Błagam nie nazywaj go seksownym.
Na moje nieszczęście ta dwójka nie potrafi sobie odpuścić, więc zamiast się uczyć musiałem znosić ich ciągłą paplanine o tym jak to im nie ufam.
- Chodzi o sobotę jasne? - mruknąłem poirytowany - Dacie mi już spokój?
- Nie - odparła Rachel - Powiec co się stało.
- Nic takiego - ciągnąłem.
- W takim razie powiedz.
To by mogło tak trwać w nieskończoność i dlatego czasem tak bardzo nienawidziłem tego, że dziewczyny ciągle wtrącają się w moje życie. Nie mogłem liczyć ani na trochę prywatności, ani na to że się nie zorientują, bo od kiedy poznałem Blaina moje super moce przestały działać. Teraz większość osób potrafiła czytać ze mnie jak z książki, a to nie było zbyt przyjemne.
- Upił się i mnie pocałował - wymamrotałem próbując przemilczeć co było dalej - Mówiłem, że to nic takiego.
- Gdyby to nie było nic takiego to byś tak nie kłamał - zauważyła Merc - Mów co się zdarzyło naprawdę!
Ponownie westchnąłem, ale wiedziałem, że i tak od tego nie ucieknę.
- Zaprowadziłem go do pokoju, żeby się przespał i ciut go poniosło.
- Nie mów, że ze sobą spaliście - pisnęła Rachel wyższym głosem niż powinna.
- Nie, ale było blisko. Blaine nic nie pamięta więc łaskawie zachowajcie to dla siebie - mruknąłem.
Zamrugały zaskoczone.
- Czemu mu nie powiedziałeś? - spytała czarnoskóra dziwnie na mnie patrząc.
- No jasne! - prychnąłem - Cześć Blaine. Wiesz, że na imprezie tak się upiłeś, że prawie ze sobą spaliśmy? Może od razu wyznam mu miłość co?
Dziewczyny westchnęły tak jak ja wcześniej.
- Kiedyś będziesz musiał mu powiedzieć- zauwarzyła brunetka - Prędzej czy później to odkryje.
- Wybieram później- burknąłem.
O rany jak dawno mnie tu nie było! 🤯 Wielkie przeprosiny dla was kochani. Moja wena coś mnie nie lubi 😑 Chyba wyjechała na urlop czy coś 🙄 No w każdym razie teraz jestem i przychodzę do was z tym oto rozdziałem. Może być?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro