Rozdział 28
Kurt
Siedziałem jak na szpilkach, a na kanapie obok usiedli Dave ze swoim tatą.
- Przykro mi Bert - odezwał się mężczyzna - Nie miałem pojęcia, że mój syn znęca się nad twoim dzieciakiem. Obiecuję, że pożałuje tego co mu zrobił i dziękuję, że nie poszliście z tym na policje.
- Ja chciałem - wyznał tata - Nie zrobiłem tego tylko dlatego, że Kurt mnie o to prosił.
Poczułem na sobie wzrok prześladowcy i mimowolnie spojrzałem. Brunet był wyjątkowo zaskoczony, a nawet dostrzegłem w jego oczach...ulgę?
- Dave zostanie wydalony ze szkoły- powiedziała Sue, która zastępowała schorowanego Figinsa w roli dyrektora.
Nie miałem bladego pojęcia, kto ją mianował na ten urząd ( pewnie ona sama ), ale w tej chwili było mi to bardzo na ręke.
- To nie będzie konieczne - wychrypiałem i natychmiast wszystkie oczy zwróciły się w moją stronę.
Przełknąłem ślinę.
- Jeśli Dave będzie się trzymał ode mnie z daleka to nie widzę powodu...
- Chyba oszalałeś! - krzyknął tata podrywając się z miejsca - on mógł cię zabić!
- Wiem - warknąłem.
Tata wytrzeszczył oczy. Nic w sumię dziwnego, bo nigdy w życiu nie zwróciłem się do niego takim tonem.
- Mogę z nim porozmawiać? - poprosiłem.
Tata chłopaka i mój wymienili zaskoczone spojrzenia z Sue, która skinęła głową i podniosła się z miejsca, zmuszając ich tym samym do wyjścia.
Gdy zostaliśmy sami wziąłem głęboki oddech, żeby zacząć mówić, ale olbrzym mnie uprzedził.
- Co ty robisz? - wysyczał - Jeśli to ma być żart...
- To nie żart - warknąłem lodowatym tonem, a bruneta natychmiast przeszedł dreszcz - zdajesz sobię sprawę, że mogłeś mnie zabić?
Zamarł na te słowa i uciekł spojrzeniem w bok. Nie jestem ślepy. Widziałem jak drżą mu ręce i z trudem przełyka ślinę.
- Ja nie..
- Nie chciałeś? - prychnąłem - Daruj sobie, a dla twojej wiadomości, nikomu nie powiedziałem o twoim tacie.
- N..naprawdę? - zająkał się.
Uniosłem brwi, bo w jednej chwili z prześladowcy zmienił się w wystraszoną owieczkę i spojrzał nerwowo na stojącego za przeszklonymi drzwiami ojca. Bał się i wiedział, że on nie żartował.
Zapłaci za to co mi zrobił.
- Rozumiem dlaczego to robisz - westchnąłem - To jest złe, ale naprawdę rozumiem. Potrzebujesz się wyżyć, ale nie możesz robić tego na ludziach.
- Ty nic nie rozumiesz - warknął.
- Czyżby? - prychnąłem- Jakbyś nie zauważył, też zostałem pobity i to o wiele brutalniej.
- Ja nie to..
- Prześladujesz mnie 2 lata. 2 lata!
Chłopak spuścił wzrok i przez chwilę obaj siedzieliśmy w ciszy. Złość już opadła i teraz pozostał już tylko żal.
- Przepraszam - wyszeptał, a ja zdębiałem.
Czy ja się przesłyszałem?
Czy to możliwe, że największy drań w Makinleyu właśnie powiedział przepraszam?
Czy on naprawdę myśli, że mu to wybaczę?
Te pytania nie dawały mi spokoju, a najgorsze z tego wszystkiego, było to, że patrząc na niego miałem wielką ochotę mu wybaczyć, bo dojżałem w jego oczach skruchę.
- Już nigdy się do mnie nie odezwiesz - powiedziałem chłodno - Nigdy mnie nie dotkniesz, nie wyśmiejesz i dopilnujesz, żeby ludzie z dróżyny przestali znęcać się nad Glee.
- Nie posłuchają mnie - jęknął - Miałem ich szacunek tylko dlatego, że byłem najgorszy. Zniszczą mnie.
- Nie obchodzi mnie to - zdziwił mnie chłód we własnym głosie, ale ciągnąłem dalej - Zrobisz co możesz, a jeśli nie, dopilnuję, żebyś już nigdy nie przekroczył progu Makinleya, jasne?
Pokiwał głową, a ja podniosłem się z miejsca.
- Dobrze - mruknąłem podchodząc do okna i oddychając płytko.
To była najtrudniejsza rozmowa jaką do tej pory przeprowadziłem, ale byłem zadowolony z efektów.
To już koniec.
- Nie odpowiedziałeś na pytanie - zauwarzył - Czemu to robisz? Czemu nie poszedłeś na policje? Czemu pozwalasz mi zostać w szkole?
Westchnąłem przeciągle. Sam dobrze tego nie rozumiałem i dobrze wiedziałem, że po tym co mi zrobił powinienem go nienawidzieć i pragnąć zemsty, ale po prostu nie potrafiłem. Dave przez swoją zawiść do ojca, stał się taki jak on, a ja nie zamierzałem tak skończyć.
Chciałem być kimś więcej, tak mnie wychowano.
- Żal mi cię - powiedziałem- I mam nadzieję, że to co się stało, w końcu otworzy ci oczy. Nienawidzisz go, ale robiąc to co robisz, stajesz się taki jak on.
Po tych słowach skierowałem się do wyjścia, ale olbrzym znowu mnie zatrzymał.
- Wybaczysz mi kiedyś? - wyszeptał.
Zamarłem z ręką na klamce, bo te słowa kąpletnie mnie zaskoczyły. Od razu przed oczami pojawił mi się obraz z tamtego dnia i teraz już wszystko rozumiałem. Wiedziałem czemu nie było go w szkole, dlaczego zaszło to tak daleko...
Teraz wszystko miało sens.
Gdy Dave napadł na mnie ze swoimi kumplami, był jak w transie, zupełnie nie obchodziło go co się ze mną stanie i jakie będą konsekwencje. Starał się to ukryć, ale w jego oczach dostrzegłem ból, wściekłość, a nawet zalążki szaleństwa, a spod koszuli przez chwilę wystawał czarny siniec.
To był wieczór, dlatego nie widziałem go za dobrze, ale jestem pewien, że tego dnia ojciec pobił go wyjątkowo brutalnie i gdyby nie Blaine, pewnie nawet by nie zauwarzył jakby...
Odpędziłem od siebie te myśli i spojrzałem ponownie na swojego oprawce. Jego wzrok był błagalny, przepełniony poczuciem winy i bólem. Westchnąłem.
- Kiedyś - powiedziałem i zostawiłem go samego.
Blaine
- Blaine skup się! - nauczycielka pomachała mi ręką przed twarzą wyrywając z zamyślenia.
- Co? - spojrzałem na nią nierozumiejącym wzrokiem - Ja..Ja przepraszam. Nie najlepiej się czuję.
- Właśnie widzę - westchnęła - No trudno. Sam?
- Tak? - rybousty odezwał się z drugiego końca klasy zaskoczony lekko, że nagle go wywołano.
- Zaprowadź proszę swojego przyjaciela do pielęgniarki. Niech da mu coś na wzmocnienie, bo wygląda jak duch.
Otworzyłem usta, żeby się kłócić, ale zaraz je zamknąłem zdając sobie sprawę, że to i tak nic nie da. Blondyn skrzywił się lekko, ale skinął głową i oboje opuściliśmy pomieszczenie.
Nie poszliśmy jednak od razu do pielęgniarki tak jak prosiła, ale usiedliśmy na ławce przed klasą.
- Dobra, teraz nie masz wyjścia - zaczął- gadaj co się z tobą dzieje.
Spuściłem wzrok. Skutecznie unikałem odpowiedzi na to pytanie od samego rana, a chłopak zdecydowanie nie należy do osób, które można łatwo spławić.
Nie chciałem go martwić, ale nie mogłem też powiedzieć że było ze mną dobrze. Nie mogłem nic przełknąć, nie spałem całą noc, a to wszystko wzmocnione troską o Kurta, zdecydowanie nie działało dobrze na moje samopoczucie.
- Nic mi nie jest - wychrypiałem - To pewnie grypa.
Sam przewrócił oczami.
- Serio myślisz, że ci uwierzę? Miałeś atak?
Wytrzeszczyłem oczy.
- Skąd wiesz o atakach?! - krzyknąłem podrywając się z miejsca.
To była tajemnica i też nie miałem tych ataków za często, bo mój stres pourazowy objawiał się w dwóch formach. Pierwszą z nich było niereagowanie na bodźce i bezczynne gapienie się w ścianę, czego blondyn był świadkiem, a drugą były gwałtowne, niekontrolowane ataki po których mój pokój wyglądał jak po trzęsieniu ziemi.
Rybousty położył mi dłonie na ramionach i zmusił bym ponownie usiadł. Przez ten czas nie spuszczał ze mnie wzroku ani na chwilę i trochę mnie tym przerażał.
- Marta mi mówiła - wyjaśnił - trochę też poczytałem...
- Co ci mówiła? - spytałem drżącym głosem.
Chłopak i tak już za bardzo się o mnie martwił, a gdyby jeszcze odkrył, dlaczego czasami się tak zachowuję, to nie wiem co bym zrobił.
- Spokojnie. Nie mówiła co się stało w twojej pierwszej szkole - uspokoił mnie - ale gdy widziałem cię tamtego dnia to..Nie mogłem tego tak po prostu zignorować. Martwię się Blaine.
- Nikt o tym nie wie - mruknąłem- Tylko Marta. Nie rozumiem po co ci powiedziała.
- W domu to ona cię kryje, ale tutaj też potrzebujesz kogoś kto się tobą zajmie - odparł.
- Nie potrzebuję ochrony - warknąłem.
Przyjaciel skrzyżował ręce na piersi i spojrzałna mnie kpiąco.
- Właśnie widzę- prychnął - Mów co się stało.
Westchnąłem zrezygnowany.
- Nic. Miałem atak i tyle - wymamrotałem.
- Ale co go wywołało?
Zagryzłem dolną wargę. Nie mogłem mu powiedzieć, nie zdradzając przy tym i siebie i Kurta, ale milczeć też nie mogłem. Toczyłem więc wewnętrzną walkę, a blondyn czekał cierpliwie, aż się odezwę. Zbyt cierpliwie.
Litości! Czy on przeczytał jakiś przeklęty poradnik, jak zachowywać się w towarzystwie rozchwianego emocjonalnie nastolatka?!
Zacisnąłem pięści i oddychałem płytko. Musiałem mu coś powiedzieć, więc wybrałem najmniej szkodliwą opcje. Najmniej szkodliwą dla mnie.
Wybacz Kurt.
- Czasem tak jest, gdy za dużo czuję - wymamrotałem.
- To znaczy? Chwila! Czy ty miałeś atak jak Kurt trafił do szpitala?
- Prawie.
- Co to znaczy prawie?
- Naćpałem się lekami okay?! - warknąłem.
Byłem wściekły, a nigdy nie jestem. Zawsze staram się nad sobą panować i chamować złość, ale w tym momęcie nie mogłem nic na to poradzić. Byłem zmęczony, słaby i przerażony, bo tak mocnego ataku nie miałem od lat.
Gdy pobito Kurta, wróciły do mnie wspomnienia i choć starałem się za wszelką cenę i na różne sposoby ( głównie lekami ) opuźnić to co nieuniknione to jednak spokój nie mógł trwać w nieskończoność.
Sam zakrył usta dłonią.
- Marta wie? - spytał lekko wystraszony.
Ponownie westchnąłem.
- Wie. Zrobiła mi już na ten temat wykład - mruknąłem już bardziej spokojny.
- No to dobrze, ale dalej nie wiem, czemu miałeś atak.
Wachałem się długo, ale wyczekujący wzrok blondyna nie pozwolił mi się skupić, dlatego nie dałem rady wymyślić żadnej sensownej wymówki. Byłem zmuszony powiedzieć prawdę.
- Bo Kurt siedzi teraz sam na sam z Karovskim - wyszeptałem.
- A co ma do tego Karovski? - zdziwił się - Rozumiem, że martwisz się o Kurta po tym jak ktoś prawie pobił go na śmierć, a Dave często go atakuje z powodu orientacji ale..
- To on - przerwałem mu- To przez Karovskiego Kurt wylądował w szpitalu.
Kurt
Gdy tylko wyszedłem z gabinetu dyrektora, przywitał mnie widok, którego całkowicie się nie spodziewałem. Mianowicie przed drzwiami stało całe Glee przestępując nerwowo z nogi na nogę, albo wodząc wzrokiem dookoła. Chwilę poźniej jednak zawiesili spojrzenie na mnie.
- Jak poszło? - spytała Quin.
- Czemu nie mówiłeś, że to Karovski? - odezwał się Mike.
- Jak tylko go zobaczę, to mnie popamięta - mruknął Finn.
Przez chwilę stałem tak z szeroko otwartymi oczami, nie rozumiejąc jak się dowiedzieli, ale potem dostrzegłem Blaina. Chłopak kulił się z tyłu grupy, jako jedyny na mnie nie patrzył i zdawał się teraz mniejszy niż zwykle, a zdecydowanie nie należał do wysokich osób.
- Powiedziałeś im - mruknęłam patrząc na niego z wyżutem, a brunnet tymczasem jeszcze bardziej się skulił.
Zapadła cisza podczas której ani na moment nie oderwałem wzroku od przyjaciela marszcząc wrogo brwi.
- Nie wiń go - odezwała się w końcu Merc - Martwił się, to wszystko.
- Ale obiecał mi, że wam nie powie - odparłem.
Blaine jęknął i wreszcie zmusił się, żeby popatrzeć mi w oczy.
- Przepraszam Kurt - wymamrotał.
Spojrzałem ponownie na zatroskane twarze przyjaciół i westchnąłem przeciągle. Nie mogłem ich winić, za troskę, ale dobrze wiedziałem co mnie teraz czeka.
- Wyrzucili go? - spytała Rachel.
- Zawiesili.
- Tylko?! - krzyknęli wszyscy.
Wzdrygnąłem się i zgarbiłem nieco, a mój wzrok spoczął na butach
- Ma zakaz zbliżania się - dodałem - To wystarczy.
- Wystarczy?! - oburzył się Finn - On mógł cię zabić!
Natychiast uwaga wszystkich uczniów została skierowana na naszą grupkę, a ja przeklnąłem cicho gwałtowność mojego brata.
Nie chciałem, żeby cała szkoła wiedziała o moim konflikcie z Karovskim, bo chłopak miał w Makinleyu powszechne poparcie wobec tych antygejowskich krucjat i mogłoby mi się jeszcze bardziej oberwać. Wprawdzie brunet obiecał, że spróbuje powstrzymać swoich naśladowców, ale po tych dzieciakach niczego nie można się spodziewać.
- Możesz się tak nie drzeć? - wysyczałem - Nikt nie musi o tym wiedzieć.
- Czemu nie poszedłeś na policje? - spytał Mike z troską.
Przewróciłem oczami, bo to pytanie już powoli zaczęło mnie nużyć. Niby rozumiałem, czemu nie mogą tego pojąć, ale jednak twierdzę, że powinni uszanować moją decyzję.
- Nie ma potrzeby. Nic mi nie jest - odpowiedziałem.
- Ta jasne - prychnął Blaine, a ja zgromiłem go spojrzeniem.
- Rozmawialiśmy o tym- wysyczałem.
- Wiesz, że się z tym nie zgadzam - wzruszył ramionami.
Ponownie przewróciłem oczami.
A myślałem, że tylko ja mam takie wachania nastroju.
- Normalnie jak stare małżeństwo - skomentowała Santana.
Oboje zamarliśmy. Nie wiem dlaczego on, ale ja czułem się jak dzieciak przyłapany na zakochaniu się w koledze z klasy. Z trudem powstrzymałem cisnące się na policzki rumieńce i zgromiłem ją wzrokiem.
- Lepiej się nie odzywaj - ostrzegłem, ale portorykanka tylko wzruszyła ramionami nie specjalnie poruszona.
W końcu zadzwonił dzwonek na lekcje i chór rozszedł się po klasach. Został tylko Blaine i Finn.
- Nie rozumiem czemu go bronisz - mruknął wielkolud wskazując mojego prześladowce, który właśnie opuszczał gabinet w towarzystwie ojca. Szedł zgarbiony i z męczeńską miną, dlatego przez chwilę zrobiło mi się go szkoda, ale tylko przez chwilę. Zasłużył sobie na taki los.
- Dostał już karę - odparłem - Mogę pogadać chwilę z Blainem?
Brat spojrzał to na mnie, to na bruneta, po czym niechętnie skinął głową i odszedł.
Mój przyjaciel tymczasem przestępował nerwowo z nogi na nogę najwyraźniej spodziewając się co mam mu do powiedzenia.
- Czemu im powiedziałeś? - spytałem z lekką pretensją w głowie.
- Wymsknęło mi się przy Samie - skłamał.
- Aha - prychnąłem- mów prawdę Blaine.
Chłopak westchnął przeciągle.
- Martwiłem się, że znowu coś ci zrobi - mruknął - Nie mogłem już wytrzymać. Wybacz.
Teraz ja westchnąłem.
- Już i tak po fakcie, ale następnym razem jak powiem ci coś w sekrecie to bądź łaskaw tego nie rozpowiadać.
Skinął głową.
- Przynajmniej nie zdradziłeś jego - machnąłem ręką w kierunku drzwi za którymi zniknął Dave.
Brunet skrzywił się znacząco, pokazując tym samym co myśli na temat bronienia olbrzyma, ale nic już nie powiedział. Pożegnał się ze mną szybko i wrócił do klasy, a ja odwróciłem się w stronę czekającego pod drzwiami Finn'a i znowu westchnąłem.
On z pewnością będzie mi to wypominał, dlatego przez najbliższy tydzień nie mam co liczyć na odrobinę spokoju.
Blaine
- Co to miało być? - warknąłem równając się z Santaną.
- Ale co masz na myśli? - spytała ze złośliwym uśmiechem.
Przewróciłem oczami.
Wiedziałem doskonale, że nie będę miał z nią łatwo po tym jak odkryła że jestem gejem, ale miałem nadzieję, że skoro ja również znam jej sekret to odpuści sobie takie akcje.
- Nie udawaj. Wiesz o czym mówię.
Portorykanka wybuchnęła głośnym śmiechem, a ja uniosłem brwi, bo nie spodziewałem się po niej takiej reakcji.
- Nawet nie wiesz jak uroczo wyglądasz jak jesteś zawstydzony - parsknęła.
Pokryłem się rumieńcem, a ona znowu zaczęła się śmiać. Od razu przeszła mi ochota na rozmowę i chciałem odejść, ale dziewczyna mnie powstrzymała.
- Oj nie obrażaj się - poprosiła.
- Nie rób tak więcej - powiedziałem chłodno - Mieliśmy umowę, a przez to mogłem się zdradzić.
- Wybacz, ale nie miałam pojęcia, że jesteś w nim zakochany. Myślałam, że tylko ci się podoba i...
Milczałem gapiąc się w swoje buty i starając się za wszelką cenę odgonić sprzed oczu obraz przystojnego szatyna, który jak na złość nagle pojawił się w mojej głowie.
- Rany! Ty serio jesteś w nim zakochany - pisnęła - Muszę to powiedzieć Britt.
- Ani się waż! - warknąłem, ale głos mi się załamał.
I tak za dużo osób znało już prawdę i z tego powodu zawsze panikowałem, gdy ktoś tak żartował.
- Oj no żartowałam - zaśmiała się - ale Kurt? Rozumiem, że też jest gejem, ale...
- Oj zamknij się wreszcie - mruknąłem.
Heeeej 😄 Wreszcie skończyłam! Jak zwykle rozdział nie specjalnie mi się podoba, ale mam nadzieję, że wam tak i zostawicie mi jakiś mały komentarz na zachęte? 🙄
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro