Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 27

Kurt

W poniedziałek bez przerwy ktoś mnie odwiedzał, co było bardzo miłe, ale również niesamowicie męczące. Pojawiła się oczywiście Rachel z ojcami, Mercedes, Tina, Mike, Sam, Blaine, Arthi, Britany, Pan Schuster, a nawet Santana, Puck, Quin i Sue. Byłem w szoku, że tak wiele osób się o mnie troszczy i czułem z tego powodu przyjemne ciepło na sercu.
Badania wykazały, że nic poważnego mi się nie stało i już jutro po południu mieli wypisać mnie do domu. Strasznie się cieszyłem z tego powodu, bo to znaczyło, że mimo wszystko będę mógł wystąpić na okręgowych.
- Co oni ci przynoszą - zaśmiał się Blaine widząc magazyny sportowe zostawione przez lekarzy.
- Ciężko się obchodzić z gejem - wzruszyłem ramionami.
Nie przeszkadzały mi, ale to prawda, że niesamowicie mi się nudziło.
Brunet uśmiechnął się i wyjął z plecaka to za czym tak strasznie tęskniłem w ostatnich dniach, ale jednocześnie nie chciałem się do tego przyznać.
- Skąd wiedziałeś? - spytałem rumieniąc się znacznie.
- Mercedes coś napomknęła - odparł.
- Zdrajczyni - mruknąłem przejmując od przyjaciela ulubioną książkę.
Tyle razy mówiłem Merc żeby nikomu o tym nie mówiła, a ona jak na złość musiała wypaplać ostatniej osobie, której chciałem o tym powiedzieć. Przysięgam, że jak ją zobaczę to uduszę.
- Wiem, że jutro cię wypuszczą - kontynuował - ale do tej pory pewnie zanudziłbyś się na śmierć, więc przyniosłem ci to. Tak w ogóle ciekawy wybór.
Zaśmiał się, a ja ( jeśli to możliwe ) zrobiłem się jeszcze bardziej czerwony.
Przysięgam Merc. Zatłukę.
- Nie nabijaj się - jęknąłem żałośnie.
- Nie robię tego- zapewnił - Po prostu jestem zaskoczony. Wszystkiego bym się po tobie spodziewał, ale wichrowe wzgórza? To po prostu do ciebie nie pasuje.
Uniosłem brwi.
- Tak? A to niby dlaczego?
- Tylko się nie obraź, dobra?
- Uhm.
Udawałem obojętnego, ale tak naprawdę bardzo ciekawiło mnie jak brunet mnie postrzega.
- Wiem, że jesteś romantykiem - zaczął - i nie wypieraj się, bo widziałem jakie macie płyty w domu.
Odwróciłem wzrok.
- Trochę - wyznałem niechętnie.
- Do tego przeszedłeś dość sporo i dlatego nie rozumiem co widzisz w tak skąplikowanej i jeśli mam być szczery to dość upiornej książce.

Zaśmiałem się, a brunet spojrzał na mnie zaskoczony. Mogłem się tego spodziewać. Przez moją kruchość i wrażliwość ludzie pragnęli się mną opiekować, dlatego wszystko co ich zdaniem nie pasowało do schematu delikatnego, bezbronnego chłopca, było niepokojące.
- Owszem, jestem romantykiem - przyznałem - ale to nie znaczy, że interesują mnie tylko musicale i mdłe romanse. Ta książka to sztuka w najczystrzej postaci i...no cóż przypomina mi trochę moje życie.
- Jak to? - zdziwił się i przysiadł na brzegu łóżka.
- Sam powiedziałeś, że jest mroczna i skąplikowana - wzruszyłem ramionami - sam powiec, niczego ci to nie przypomina?
Blaine lekko się speszył.
- Nie sądziłem, że tak na to patrzysz - wymamrotał.
- Wiem, że wyglądem przypominam małego chłopca - kontynuowałem - ale wcale nim nie jestem. Sam mówiłeś, że dużo przeszedłem i uwierz, przez to wszystko nauczyłem się sobie radzić.
Uśmiechnąłem się lekko próbując rozluźnić atmosferę, ale najwyraźnie niespecjalnie mi wyszło, bo chłopak dalej był spięty. Najwyraźniej prawidłowo odczytałem jego myśli i teraz czuł się z tym bardzo niezręcznie.
- Jakim cudem przeszliśmy do tego tematu ze zwykłej dyskusji o książce? - zaśmiał się nerwowo.
Wzruszyłem ramionami i ziewnąłem. Nagle dopadło mnie zmęczenie, a brunet od razu to zauwarzył.
- Chyba powinienem już iść - powiedział - Przyjdę jutro z Finn'em i twoim tatą.
- Kiedy to ustaliliście? - spytałem zaskoczony.
Dopiero co chłopak narzekał, że mój tata niespecjalnie toleruje naszą przyjaźń, a teraz miał z nim przebywać w jednym pomieszczeniu dłużej niż 10 minut?
- Nie ustaliliśmy - zachichotał i zanim zdążyłem odpowiedzieć, już go nie było.
I wszystko jasne.

Wtuliłem się w poduszkę z zamiarem pójścia spać, ale minutę później w pokoju zjawiła się Camila z lekami.
- Zmęczony? - zagadnęła podając mi tabletki.
Skrzywiłem się widząc ile tego jest, bo nigdy nie przepadałem za proszkami. Jak byłem mały i chory tata nieźle się namęczył, żeby zmusić mnie do ich wzięcia, mimo że rozumiałem doskonale dlaczego muszę je przyjmować.
- Nie rób takiej miny - zaśmiała się pielęgniarka - gdyby nie one nie byłbyś w stanie się ruszyć.
Przewróciłem oczami i połknąłem tabletki. Popiłem wodą i opadłem ponownie na miękką poduszkę.
- Może i tak - mruknąłem- ale niedługo nie będą mi potrzebne i wreszcie przestanę być senny już o 18.
Co nie jest nawet takie złe, bo normalnie cierpie na bezsenność, ale za nic w świecie się do tego nie przyznam.
Ponownie ziewnąłem i odwróciłem się do niej tyłem całkowicie ignorując zasady savoir vivre.
- Będzie mi tego brakować - parsknęła poprawiając kołdrę, która zsunęła mi się z pleców.
Czując jej ciapłe dłonie uśmiechnąłem się lekko pod nosem i westchnąłem z rozkoszy.
- Dzięki - szepnąłem.
- Nie ma za co.
Nie widziałem jej, ale wiedziałem, że uśmiecha się do mnie ciepło i zbiera ze stolika tacę z obiadu, który o dziwo po raz pierwszy zjadłem cały. Nie słyszałem już jednak jak wychodziła, bo zaraz po tym gdy powiedziała mi dobranoc całkowicie odpłynąłem. Sen był miły i spokojny, co nie zdarzało mi się za często. Śniłem o okręgowych, potem regionalnych i tak wyżej i wyżej aż na Broadway. Ludzie pchali się drzwiami i oknami żeby tylko posłuchać mojego głosu, a po każdej solówce podrywali się z miejsc prosząc o więcej. Czułem się wspaniale i nic a nic nie mogło tego zmienić. No może poza budzikiem.

Blaine

W szkole siedziałem jak na szpilkach i nie mogłem się na niczym skupić. Kurta mieli wypisać o 13 i mimo że wiedziałem, że tata chłopaka i Finn będą przeciągać wypis, chciałem tam być punktualnie. Marta załatwiła mi zwolnienie z ostatniej lekcji, żebym zdążył i niesamowicie się z tego cieszyłem, choć doskonale zdawałem sobie sprawę z faktu, że w zamian będę musiał pomóc jej z Kate. Dzieci mnie uwielbiały i mała nie była wyjątkiem, ale to nie znaczy, że opiekowanie się nią sprawiało mi przyjemność. Kate uwielbiała pakować się w kłopoty i nie można było odwrócić wzroku nawet na sekundę, bo już gdzieś znikała. Najgorsze jednak było to, że dziewczynka w przeciwieństwie do swojej matki nie umiała trzymać języka za zębami, a wiedziała zdecydowanie za dużo.
Dzięki Marta.
Eh.
- Blaine przestań bujać w obłokach - zaśmiał się Sam, a ja podskoczyłem na krześle.
- Chcesz żebym dostał zawału? - wysyczałem wysławszy wcześniej przepraszające spojrzenie nauczycielowi.
Blondyn jednak nie specjalnie przejął się moim wzrokiem.
- Ja wiem, że to twoja ostatnia lekcja - ciągnął - i że zaraz potem biegniesz do swojego Romea, ale mógłbyś się skupić, bo już 2 razy ratowałem cię przed odpowiedzią.
- Nie nazywaj go tak - mruknąłem poirytowany.
Od kiedy zaczęliśmy omawiać Romea i Julię blondyn nie przestawał porównywać nas do postaci z książki co niesamowicie mnie irytowało, bo bałem się, że ktoś go usłyszy i...i przez niego sam zacząłem to robić.
Chłopak tymczasem omal nie wybuchnął śmiechem przy panu Jons'ie, a ja z trudem powstrzymałem cisnące się na policzki rumieńce.
Przeklęty Sam.
- Jesteś słodki jak ci wstyd - parsknął - 5 minut.
Natychmiast spojrzałem na wiszący nad tablicą zegar i śledziłem niecierpliwie przesuwające się wskazówki. Zdawało mi się, że to trwa wieczność, ale w końcu zadzwonił dzwonek.
Po minucie spuźnienia!!!
Chwyciłem torbę i jak najszybciej wybiegłem z klasy, a później ze szkoły, ignorując ciekawskie spojrzenia innych uczniów.

Prawie spóźniłem się na autobus przez tą przeklętą minutę, ale na całe szczęście kierowca mnie zna, więc zaczekał. Gdy wysiadałem obok szpitala nieco się zdziwił, więc wyjaśniłem, że mój przyjaciel dzisiaj wychodzi, a on kazał go od niego pozdrowić. Wszedłem do budynku i skinąłem na przywitanie siedzącej na recepcji Merydit. Kobieta uniosła głowę, uśmiechnęła się do mnie przyjaźnie i wróciła do przeglądania papierów. Odkąd przywieźli Kurta, byłem tu tak często, że zdążyliśmy się zaprzyjaźnić. Czarnowłosa miała dwójkę dzieci i czarnego kota o imieniu Burek ( nie mam pojęcia dlaczego akurat tak ) i gdy czekałem, aż szatyna odwiozą do pokoju z badań, opowiadała mi o nich ciekawe anegdotki.
- Blaine! - usłyszałem znajomy głos za swoimi plecami - jesteś za wcześnie.
Dziewczyna skrzyżowała ręce na piersi i spojrzała na mnie nieufnym wzrokiem, a przynajmniej starała się tak na mnie spojrzeć. Doskonale widziałem jak drgają jej końciki ust ledwo powstrzymując się od parsknięcia śmiechem.
- To tylko 5 minut - wzruszyłem ramionami i wysłałem jej złośliwy uśmieszek.
Camila zaśmiała się serdecznie i wcisnęła guzik windy.
- Też do niego idę - wyjaśniła - Polubiłam tego malucha i chciałam sie pożegnać.
- Kurta nie da się nie lubić - zaśmiałem się.
Z Camilą poznaliśmy się już pierwszego dnia, gdy to spacerowałem nerwowo po korytarzu czekając, aż ktoś powie mi czy wszystko gra. Wprawdzie nie zamieniliśmy ze sobą wówczas ani słowa, ale blondynka uśmiechnęła się do mnie pokrzepiająco i to pomogło mi się nieco uspokoić.
Weszliśmy do puszki, kobieta wcisnęła przycisk z dwójką, a gdy drzwi się zamykały wstrzymałem oddech. Od małego miałem problem z ciasnymi miejscami, bo raz przy zabawie w chowanego zatrzasnąłem się w starej szafie w piwnicy. Było tam ciemno, zimno, a Cooperowi nie wpadło do głowy, żeby mnie tam szukać, więc byłem zmuszony spędzić tam całą noc.
Strach był więc uzasadniony, ale mimo wszystko starałem się z nim walczyć jak potrafiłem.
- Klaustrofobia? - spytała pielęgniarka z troską.
- Lekka - przyznałem.
Pokiwała głową ze zrozumieniem.
- Ja tam najbardziej panikuję gdy mam gdzieś lecieć samolotem - westchnęła - Panicznie boje się latać.
Drzwi się otworzyły, a ja odetchnąłem z ulgą i razem opuściliśmy windę. To było tylko 5 minut, ale dla mnie i tak trwało o wiele za długo.

Poczekałem na korytarzu aż Camila się pożegna, ale nie powiem, że nie usłyszałem pełnego czułości głosu kobiety mówiącego: Będzie mi ciebie brakować młody.
Przez chwilę byłem trochę zazdrosny, ale gdy tylko wyszła z pokoju kiwając mi głową na pożegnanie, od razu mi przeszło. Wziąłem głęboki oddech opanowując stres, który towarzyszył mi zawsze, gdy miałem spotkać się z Kurtem i zapukałem do środka.
- Wchodź Blaine - zachichotał, a ja trochę zaskoczony chwyciłem klamkę i wszedłem do środka.
- Skąd wiedziałeś, że to ja? - zagadnąłem.
Szatyn pokiwał głową rozbawiony i usiadł na łóżku zwieszając nogi.
- A kto inny? - spytał - Jesteś tu niemal cały czas i pewnie zna cię już każdy pracownik szpitala.
Zarumieniłem się i wbiłem wzrok w podłogę. Chłopak miał trochę racji, bo odkąd tu trafił, gdy tylko mogłem przesiadywałem u niego, nie zwarzając na to jak dziwnie może to wyglądać.
- Tylko Merydit i Camila mnie znają- mruknąłem rumieniąc się jeszcze bardziej - reszta kojarzy mnie z widzenia.
Parsknął śmiechem, a ja mimowolnie się uśmiechnąłem. Uwielbiam jego śmiech, nawet jeśli jest spowodowany moją głupkowatością.
- To...- zacząłem podnosząc w końcu wzrok i rozcierając czerwone policzki - Jak się czujesz?
- Już 100 razy lepiej - uśmiechnął się - I dzięki za książkę. Niesamowicie mi się nudziło do południa.
- Zaraz wracasz do domu - zauwarzyłem odwzajemniając uśmiech.
Kurt lekko się skrzywił i zerknął poirytowany na wiszący na ścianie biały zegar. Pewnie irytowało go to, że musi wciąż tu siedzieć, czego wcale mu nie zazdrościłem. Tak szczerze to nie rozumiałem jak wytrzymałem tutaj te kilka dni, bo ta wszechobecna biel całkowicie mnie przytłaczała i nie chciałem nawet myśleć jak bym się czuł gdybym był tu zamknięty przez ten czas tak jak on.
- Dochodzi druga - westchnął - sam się nie wypiszę, a taty i Finn'a nadal nie ma.
- Pewnie utknęli w korku - stwierdziłem, mimo że doskonale wiedziałem dlaczego się spóźniają.
- Może - mruknął dalej gapiąc się w przeskakujące od cyferki do cyferki wskazówki.
Był tak pochłonięty, że nie wyczuł mojego kłamstwa i zacząłem się zastanawiać, czy wyglądałem tak samo gdy czekałem na ostatni dzwonek. Usiadłem na krześle, oparłem dłonie na łóżku i wpatrywałem się w przyjaciela rozmarzonym wzrokiem. To było lepsze niż telewizja. Chłopak nie był już ubrany w szpitalną koszulę, ale w swój zwyczajny strój. Miał na sobie biały wycięty sweter, czerwoną koszulę i czarne obcisłe spodnie oraz buty tego samego koloru. Jego włosy znowu były idealnie ułożone, a ja z trudem powstrzymywałem się, żeby ich nie dotknąć.
W końcu Kurt wyrwał się z transu i ponownie przeniósł na mnie spojrzenie.
- Przepraszam - wymamrotał - zagapiłem się.
- Zauważyłem - zaśmiałem się i właśnie wtedy drzwi się otworzyły i stanęli w nich tata i brat mojego przyjaciela.
- Sory za spóźnienie - powiedział Finn wesoło - Korki.
Wysłał mi porozumiewawcze spojrzenie, a ja z trudem powstrzymałem się od śmiechu.
Gdyby się teraz widział.
Już dawno się pogodziliśmy, bo brunet stwierdził, że nie ma sensu rozpamiętywać wszystkiego i dlatego szybko włączył mnie do swojego niecnego planu.
- Idziemy cię wypisać - powiedział Bert dusząc w sobie cisnący się na usta uśmiech- O Blaine! - udał, że dopiero teraz mnie zauwarzył - Fajnie, że jesteś, bo mamy dużo rzeczy do zabrania. Nie przejechałbyś się z nami? Potem oczywiście cię odwiozę.
- Z chęcią - odparłem rozbawiony.
Wyćwiczona gatka zaliczona. Teraz pora wcielić w życie drugą część planu.
Oboje wyszli, pod wpływem emocji zamykając drzwi trochę za głośno, a dalej siedzący na łóżku szatyn spojrzał na mnie podejrzliwie. Pewnie wyczuł, że coś jest nie tak.
- Knujecie coś w trójkę? - spytał marszcząc brwi i wbijając we mnie wszystkowidzące spojrzenie.
- Nie - odparłem szczerze.
Nie w trójkę - dodałem w myślach.

Kurt

Nie dość, że się spóźnili to jeszcze podczas wypisu zaistniały jakieś kąplikacje czy coś i dlatego opuściliśmy budynek dopiero koło 16.
Nie byłem tym zachwycony i trochę przez to pomarudziłem, ale gdy wsiedliśmy do samochodu natychmiast zapomniałem o całym świecie. Nic nie miało już wtedy znaczenia, bo tóż obok mnie, niesamowicie blisko, siedział uśmiechnięty Blaine, skutecznie mnie rozpraszając. Jechaliśmy w ciszy, ale bliskość bruneta była w tej chwili wszystkim czego potrzebowałem.
W końcu dojechaliśmy pod nasz dom, a Finn i Blaine wyciągnęli z bagarznika jakieś podejrzane kartony, które zostawili w kuchni. Byłem jeszcze nieco osłabiony, więc przyjaciel zaproponował, że pomoże mi zejść po schodach do pokoju. W sumię dałbym sobię radę, ale chciałem czuć jego dotyk na ciele jeszcze chociaż przez chwilę, więc przystałem na to, zupełnie nieświadomy tego co mnie czeka.
Chłopak otworzył drzwi i klasnął w dłonie, a gdy tylko zrobiło się jasno zobaczyłem całe mnustwo ludzi i usłyszałem głośne: Niespodzianka!
Zacząłem się śmiać. Byłem tak pochłonięty ostatnimi wydarzeniami i towarzystwem bruneta, że kąpletnie zapomniałem o upływie czasu. Był 18-ty, moje urodziny i po raz pierwszy w życiu dałem się zaskoczyć.

Gdy tylko zeszliśmy po schodach zostałem otoczony. Znaleźli się tu wszyscy moi przyjaciele i każdy z nich przyniósł dla mnie jakiś prezent. Byłem niesamowicie wzruszony.
Po tym jak już mnie wyściskali i złożyli życzenia usiadłem na łóżku i obserwowałem roześmianych przyjaciół, którzy tańczyli, śpiewali i żartowali zupełnie jak na próbach Glee. Rozejrzałem się dookoła podziwiając wystrój, który nie był banalny jak można by się było spodziewać, po ludziach, którzy znali mnie zaledwie 2 i pół miesiąca.
Pokój wyglądał super, serpentyny i balony w moich ulubionych kolorach, stolik z przekąskami w rogu i głośniki grające typowe imprezowe kawałki. Większość mebli wyniesiono, żeby było więcej miejsca, ale nie specjalnie mnie to martwiło. Mój największy sekret był dobrze schowany pod materacem i dlatego wątpiłem, żeby komuś poza mną przyszło do głowy szukanie tam czegokolwiek. Chyba.
- I jak impreza urodzinowo-powitalna? - zagadnął Blaine siadając obok i podając mi kubek z lemoniadą.
- Pierwszy raz w życiu ktoś mnie czymś takim zaskoczył - zaśmiałem się - Czyj to był pomysł?
- Finn planował twoje urodziny od tygodni, ale dopiero po tym jak trafiłeś do szpitala wykąbinował jak sprawić, żebyś się nie domyślił.
Zarumieniłem się, mimo że brunet nie do końca rozumiał na czym polegał plan. Mój brat doskonale wiedział co, a raczej kto najlepiej mnie rozprasza i dlatego wmanewrował w to Blaina. Podejrzewam jednak, że po części był to pomysł Rachel, bo Finn mimo swojego wielkiego serca i zawsze dobrych chęci był na to stanowczo za głupi.
- Kurt! - Mercedes dosiadła się do nas - Jak ci się podoba niespodzianka?
- Bardzo, ale mogliście mnie uprzedzić - odparłem.
- Wtedy to by nie była niespodzianka - przewróciła oczami - czemu zawsze musisz wszystko kontrolować?
- Bo wtedy nie martwiłbym się, że znajdziecie jakieś upokarzające mnie przedmioty - mruknąłem i uchwyciłem spojrzenie Blaina.
Zrozumiał.
- Chyba zostawiłem tu kiedyś zeszyt w czarnej okładce - odezwał się - widzieliście go może?
Czarnoskóra zastanowiła się przez chwilę.
- Nie grzebaliśmy w rzeczach Kurta, więc jeśli nie leżał na wieszchu to raczej nikt z nas go nie widział.
Odetchnąłem z ulgą i wysłałem przyjacielowi nieme dziękuję.
Chłopak uśmiechnął się w odpowiedzi i właśnie wtedy Rachel dorwała się do mikrofonu.

Blaine

Kurt wyraźnie się uspokoił gdy Merc powiedziała, że nie widzieli jego zeszytu. Nie rozumiałem dalej dlaczego tak bardzo zależy mu na tym by zachować to w tajemnicy, ale szanowałem jego zdanie.
W pewnej chwili Rachel wyrwała mikrofon stojącej na prowizorycznej scenie Tinie i zamęczyła nas wiązanką swoich ulubionych piosenek. Razem z szatynem odpadliśmy już w połowie. Pomogłem przyjacielowi wejść po schodach i wyszliśmy na zewnątrz, by pooddychać świerzym powietrzem.
- Wiesz, że dałbym sobie radę sam, prawda? - mruknął.
- Wiem - odparłem - ale jeszcze jedna piosenka Rachel i zacząłbym rwać sobie włosy z głowy.
Chłopak parsknął śmiechem i spojrzał w górę na nocne niebo.
- Wypadałoby już kończyć to przyjęcie - westchnął - Jutro idziecie do szkoły, a ja...
- A ty do dyrektora- dokończyłem za niego - Napewno nie chcesz, żebym tam był?
- Czułbym się dziwnie - wyznał - Ty i mój tata...
- Tak wiem. Nie lubi mnie.
- Nie lubi naszej relacji i w sumię mu się nie dziwię, bo jest dość pokręcona.
- Co masz na myśli?
- Blaine - powiedział z kpiącym uśmiechem - Poznaliśmy się przez to, że mnie staranowałeś.
- Już przepraszałem - uniosłem ręce w obronnym geście, ale chwilę później wybuchnąłem śmiechem, a przyjaciel natychmiast do mnie dołączył.
Spojrzałem w jego piękne oczy i poczułem jak coś ściska mnie za serce. Jeszcze nigdy wcześniej nazywanie go przyjacielem nie było takie trudne.
- Coś nie tak? - spytał zmartwiony.
- Nie, to nic takiego - zapewniłem - Powinienem już wracać.
- Oh - wyrwało mu się - To...do jutra.
- Do jutra - powiedziałem.
Przytuliłem go szybko na dowidzenia i ruszyłem na przystanek.

Do domu dotarłem około 21 i od razu rzuciłem się na łóżko. Nie byłem śpiący, ani szczególnie zmęczony, ale mimo wszystko potrzebowałem teraz odrobiny spokoju.
No cóż...nie było mi dane.
- Coś nie tak skarbie? - spytała mama pojawiając się w progu.
Poderwałem się z miejsca zaskoczony, ale gdy zobaczyłem jej zmartwioną minę uśmiechnąłem się smutno i ponownie usiadłem na łóżku.
- Nic mi nie będzie - zapewniłem.
- Marta mówiła, że byłeś na przyjęciu u tego kolegi co go pobili.
Przytaknąłem, a ona przysiadła obok mnie i odgarnęła mi włosy z czoła. Drgnąłem lekko pod jej dotykiem, bo nie robiła tak odkąd byłem mały.
- Jak było? - spytała.
- Dobrze - powiedziałem wpatrując się w podłogę.
- Doprawdy? A nie wygląda.
Westchnąłem przeciągle i spojrzałem na rodzicielkę zmęczonym wzrokiem.
- Ukrywałaś coś kiedyś przed kimś ważnym? - spytałem - Coś dużego.
Kobieta zastanowiła się przez chwilę marszcząc przy tym zabawnie czoło, a ja czekałem cierpliwie co powie, nie przestając się w nią wpatrywać.
- Owszem było coś takiego - wyznała.
- Co takiego? - spytałem nieco żywiej - Co ukrywałaś?
- Twojego brata - zaśmiała się.
Uniosłem brwi i przez dobre 5 minut gapiłem się na matkę z szeroko otwartymi ustami podczas gdy ona widząc moją minę zaczęła śmiać się jeszcze bardziej.
- Gdy zaszłam w ciąże - zaczęła - Twój tata i ja byliśmy dopiero zaręczeni. Bałam się mu powiedzieć, bo wtedy nie rozmawialiśmy jeszcze o dzieciach i martwiłam się, że źle to przyjmie.
- A jak to przyjął?
- Najpierw się zawiesił - parsknęła - Stał tak dobre 10 minut gapiąc się na mnie z szeroko otwartymi oczami i starając się przetworzyć to co mu powiedziałam.
Uśmiechnąłem się mimowolnie, bo tata zdecydowanie zbyt rzadko okazywał emocje, więc z pewnością musiał to być zabawny widok.
- A potem? - spytałem.
- Potem wziął mnie na ręce, obrócił się dookoła, postawił mnie na ziemi i krzyknął na całe gardło: Będę tatusiem!
Parsknąłem śmiechem, a mama rozczochrała mi włosy, które obecnie znowu zaczynały się kręcić przez brak żelu.
- Na wieść o tobie zareagował podobnie tylko dodał na koniec: Znowu.
- Cięszko mi to sobie teraz wyobrazić - westchnąłem.
Tata dalej nie mógł się pogodzić z wiadomością, że jestem gejem i miomo że ostatnio skutecznie go unikałem, wiedziałem, że gdy tylko zostanę z nim sam, ponowi starania, żeby wysłać mnie do jakiegoś lekarza.
- W końcu się przyzwyczai - zapewniła mama - a jeśli nie to już jego problem.
Przytuliła mnie, a ja odwzajemniłem uścisk. Czułem zapach jej żelu pod prysznic wymieszanego z perfumami La Vie Est Belle i czułem, że nie ważne co się stanie, będzie mnie wspierać. Uśmiechnąłem się pod nosem i odetchnąłem mimowolnie.
- Z reguły boimy się zaryzykować - wyszeptała - Ale dopuki tego nie zrobimy nie dowiemy się co się stanie.
- Dzięki mamo.
Kobieta uśmiechnęła się ponownie, pocałowała mnie w czoło na dobranoc i wyszła zostawiając mnie samego ze swoimi myślami.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro