Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 26

Kurt

Otworzyłem z trudem oczy i gdy wzrok już mi się wyostrzył, zorientowałem się, że jestem w całkowicie białym pokoju. Białe ściany, sufit, meble, obrus na białym stoliku i unoszący się zapach medykamentów były czymś tak charakterystycznym, że nawet moja boląca głowa nie przeszkodzila mi w domyśleniu się gdzie przebywam.
Szpital.
Rozejrzałem się jeszcze raz.
Tylko co ja tu robię?
Spróbowałem się ruszyć i od razu tego pożałowałem. Palący ból zawitał w każdej części mojego ciała i za żadne skarby nie chciał ustąpić. Zapewne wyglądałem okropnie.
Usłyszałem czyjeś kroki i chwilę później do pokoju weszła młoda pielęgniarka, która uśmiechnęła się do mnie przyjaźnie. Miała około 25 lat, długie bląd włosy związane w wysoki kucyk, szare oczy i typowy strój roboczy.
- O jak miło. Obudziłeś się - powiedziała z ledwo słyszalnym akcentem.
- Na to wychodzi- skrzywiłem się.
- Jak się czujesz?
- Wszystko mnie boli - wyznałem podnosząc się z trudem do siadu.
- Spokojnie to zaraz minie - zapewniła - podaliśmy ci silne środki przeciwbólowe, bo nieźle cię potraktowali. Wstrząs mózgu, obite żebra, podbite oko i mnustwo siniaków.
- Brzmi słabo - przyznałem.
- Owszem, ale mogło być gorzej - wzruszyła ramionami - z tego co mówił twój przyjaciel, to mogło się skończyć tragedią.
- Przyjaciel?
- Przyjaciel, chłopak, brat - wzniosła oczy ku niebu - Nie wiem. W tym świecie ciężko się połapać, ale dzieciak nie opuszczał cię na krok i to on zadzwonił po karetkę. Chyba tylko cudem zmusili go żeby poczekał na korytarzu jak miałeś badania. W sumie słodki jest. Siedział tu całą noc i dopiero przed chwilą zasnął oparty o ścianę, ale gdy przyszli twoi rodzice natychmiast się obudził.
Uśmiechnąłem się nieznacznie, bo poza tatą znałem tylko jedną osobę, która tak bardzo troszczyła się o innych.
Blaine.

Kobieta chyba zauwarzyła moją reakcję, bo uśmiechnęła się złośliwie.
- Czyli chłopak co?
- Co? - wychrypiałem wyrwany z zamyślenia - Nie! Znaczy...Nie to tylko kolega i...
- Nie tłumacz się- zachichotała- Już nie boli?
Poruszyłem się i z zaskoczeniem stwierdziłem, że faktycznie jest lepiej.
- Masz jakąś godzinkę zanim cię otumani, a na zewnątrz czekają 4 osoby. Kogo wpuścić?
- Rodzinę - odparłem wbijając wzrok w dłonie - Blaina później.
- Czyli tak ma na imię - uniosła zabawnie brwi co dostrzegłem kątem oka - Już ich wołam.
Odetchnąłem gdy wyszła, ale długo nie nacieszyłem się spokojem, bo zaraz wpadłem w ramiona zatroskanej Carol.
- Skarbie tak bardzo się cieszę, że nic ci nie jest - powiedziała, a ja jęknąłem gdy poczułem kłucie w boku.
Żebra.
Kobieta odsunęła się przerażona i chwilę wodziła nerwowym wzrokiem od taty, do Fina i znowu do mnie.
- Przepraszam - wyszeptała.
- Nie szkodzi - powiedziałem siląc się na uśmiech.
Nie chciałem żeby się martwili, mimo że było już na to stanowczo za późno, więc postanowiłem znowu udawać.
Fajnie! Nawet w szpitalu nie potrafię sobię odpuść.
- Chyba jednak nie jest tak bardzo cały i zdrów - mruknął Finn, a ja przewróciłem oczami - Kto ci to zrobił?
Nie patyczkował się. Widziałem doskonale, że jest wściekły i najchętniej zatłuķłby tego kto to zrobił gołymi rękami.
Przeszedł mnie dreszcz.
Wielkolud nie był agresywny, a wręcz przeciwnie. Zawsze starał się z wszystkimi dogadywać, nie pakował się w kłopoty i wolał załatwiać sprawy rozmową, ale gdy dopadały go wyrzuty sumienia i coś poważnego ( ale bardzo poważnego ) działo się jego bliskim zamieniał się w lwicę gotową bronić swoich młodych.
- To teraz nieważne- skarciła go matka, a ja odetchnąłem w duchu.
Za to właśnie kochałem Carol. Potrafiła wyczuć gdy nie chciałem o czymś mówić i skutecznie zmienić temat.
-Jak się masz?
- Już lepiej - zapewniłem - Trochę bolało, ale dali mi środki przeciwbólowe i już prawie nic nie czuję. Tylko że pielęgniarka powiedziała, że niedługo mnie otumani.

Ledwo skończyłem mówić, a chwilę później na krawędzi łóżka usiadł tata. Miał surowy wyraz twarzy i był widocznie zmęczony. Coś zakłuło mnie w sercu gdy zobaczyłem go w tym stanie, ale nie dałem nic po sobie poznać.Wyprostowałem się oczekując kazania, ale on tylko delikatnie mnie przytulił, a gdy się odsunął był zmuszony otrzeć pojedyńczą łzę. Może i był najsilniejszą osobą jaką znam, ale gdy chodziło o mnie wiedziałem, że nie jest mu łatwo.
Uśmiechnął się czule, ale zaraz ponownie posmutniał. Przejechał dłońmi po rozczochranych włosach i w końcu zawiesił na mnie pełne troski spojrzenie.
- Wiem, że nie powiesz co się stało - westchnął- ale nigdy więcej mnie tak nie strasz, jasne?
Skinąłem głową. Myślałem, że będzie się upierał, ale chyba zrozumiał, że jestem tak samo zdeterminowany jak on i i tak nic by z tego nie było.
- Zrobię co mogę - zapewniłem.
Rozczochrał mi włosy, a ja wysłałem mu groźne spojrzenie, bo doskonale wiedział, że nie lubię jak ktoś dotyka moich włosów.
- A teraz - powiedział wstając i ignorując mój wzrok - Chyba pora na Blaina, bo dzieciak już dłużej nie wytrzyma w niepewności.
Mrugnął do mnie, a ja się zarumieniłem. Nie rozumiałem wprawdzie czemu nagle zmienił zdanie co do mojej przyjaźni z brunetem, ale w tym momencie nie miałem ochoty go o to pytać.
- Zostawimy was - dodała Carol uśmiechając się ciepło.
- Trzymaj się bracie - rzucił jeszcze Finn i wyszli.

Poprawiłem pospiesznie włosy, choć zdawałem sobię doskonale sprawę z faktu, że nic to nie da i że brunet już i tak widział mnie w tym tragicznym stanie. Drzwi lekko się uchyliły i chwilę później ukazała mi się jego śliczna, wyżelowaną główka oraz podkrążone od niewyspania oczy.
On naprawdę spędził tu noc!
Poczułem przyjemne ciepło na sercu, a na policzki wypłynął kolejny rumieniec.
- Na pewno mogę wejść? - spytał z wachaniem.
Machnąłem ręką w zapraszającym geście, a on tylko uśmiechnął się i szybko znalazł się przy moim łóżku.
- Jak się czujesz? - spytał z troską i hmm..poczuciem winy?
- Już lepiej - odparłem.
- Gdybym cię tak nie zostawił to...
Uniosłem dłoń, a chłopak natychmiast zamilkł.
- Nie waż mi się brać tego na siebie- powiedziałem stanowczo - To nie twoja wina, a z tego co mi powiedziano, żyję głównie dzięki tobie. Tylko nie rozumiem jakim cudem jesteś w jednym kawałku.
- Trenuję boks - wzruszył ramionami - Przepraszam Kurt. Gdybym zjawił się wcześniej..
- Nie - przerwałem mu znowu - Nic byś nie wskurał, a tak poza tym to... dziękuję.
Brunet skrzywił się nieznacznie i potarł dłonią kark.
- Nie masz za co dziękować- mruknął spuszczając wzrok.
Był jakiś dziwny. Jakby coś nie dawało mu spokoju i byłem niemal pewien, że to ,,coś" ma związek ze mną.
- Mam. Ocaliłeś mnie - powiedziałem z uśmiechem.
- Finn to widzi inaczej - wymamrotał.
Zaśmiałem się.
Mogłem się spodziewać, że stan chłopaka był po części winą mojego przyrodniego brata, który już od jakiegoś czasu starał się bronić mnie przed całym światem.
- Przejdzie mu - zapewniłem -Bardziej jest zły na siebie niż na ciebie.
- Powiedziałeś mu co się stało? - spytał.
Spuściłem wzrok. Blaine poruszył drażliwy temat, a moje poczucie winy natychmiast się przebudziło.
- Nie mogłem - wychrypiałem.
- Kurt, oni mogli cię zabić - powiedział z tak wielką troską i strachem, że miałem przemożną ochotę go przytulić - Musisz to gdzieś zgłosić.
- Nie chcę - jęknąłem żałośnie.
- Dlaczego?
Nie podniosłem wzroku. Pragnąłem nie widzieć jak bardzo się martwi i jak boi się, że Dave zrobi mi jeszcze większą krzywdę. Zaciskałem z całej siły pięści i powieki, ale mimo to wiedziałem, że patrzy na mnie wyczekująco. Nie mogłem tak po prostu milczeć.
- Karovski mnie prześladuje, bo widziałem jak bije go jego tata - wychrypiałem.

Blaine

To wyznanie kąpletnie mnie zaskoczyło. Wprawdzie wiedziałem, bo chłopakowi wymsknęło się to, gdy z nim rozmawiałem, ale nie sądziłem, że to może być powód.
- Co?!- krzyknąłem.
Kurt odwrócił wzrok i zapatrzył się w okno. Próbowałem opanować emocje, ale przyszło mi to z trudem.
- To było jeszcze w wakacje - wyszeptał - kłócili się na parkingu, a potem go uderzył. Gdy wróciliśmy do szkoły zagroził, że jeśli komuś powiem to zamieni moje życie w jeszcze większe piekło.
- Powiedziałeś?
Głos mi drżał i tylko cudem powstrzymywałem się, żeby nie zamknąć chłopaka w szczelnym uścisku, tak żeby już nigdy nie widzieć w jego oczach smutku.
- Nie, ale to go nie powstrzymało - westchnął - Gdy został zawieszony pewnie pomyślał, że jest zagrożony, bo jak go nie będzie mogę komuś powiedzieć i...wiesz z resztą co było dalej.
- Wiem, ale wciąż nie rozumiem czemu go bronisz.
- Glee to wyrzutki dręczone przez rówieśników. Jest taki jak my tylko nie chce tego przyznać.
- Nie jest jak my. My nie doprowadzamy innych do - machnąłem ręką w jego stronę - takiego stanu.
Troska o chłopaka i wściekłość na Dava mieszały się ze sobą. Nie rozumiałem postawy przyjaciela. Karovski może i był bity, ale to nie dawało mu prawa traktować ludzi w ten sposób. Nie dawało mu prawa traktować tak mojego Kurta.
- Dzięki - mruknął lekko urażony.
- Jesteś dla niego za dobry. Nie widzisz do czego ten chłopak jest zdolny?
- Po prostu nie chcę go skreślać. Gdy Glee dowiedziało się kim jestem zaakceptowali mnie, nie skreślili. Bałem się, że to zrobią i dlatego...
Nie wiem, może po prostu sobie z tym nie radzi i przez to..?
- Pleciesz 3 po 3 - mruknąłem- Nie możesz tylko ciągle wystawiać się na ataki!
Szatyn spojrzał na mnie błagalnym wzrokiem.
- Nienawidzę go za to co mi robił przez te wszystkie lata - przyznał - ale nie chcę żeby miał przeze mnie zniszczone życie.

Westchnąłem przeciągle i oparłem głowę o róg szpitalnego łóżka. Próbowałem być głosem rozsądku, ale chłopak najwyraźniej miał w sobie zbyt wielkie pokłady dobroci, by mnie posłuchać.
- Zgłoś to w szkole - powiedziałem zrezygnowany - Nie musisz iść na policję, ale chociaż zgłoś to w szkole. Proszę.
Wiedziałem, że najpewniej wyglądam teraz żałośnie, ale zbyt martwiłem się o przyjaciela, żeby mnie to w jakikolwiek sposób obchodziło. Chwytałem się obecnie ostatniej deski ratunku, byleby tylko nie przechodzić przez ten koszmar jeszcze raz.
Chłopak zagryzł dolną wargę rozważając moje słowa, ale po chwili skrzywił się nieznacznie i westchnął.
- Wypadałoby najpierw powiedzieć tacie - mruknął.
Odetchnąłem z ulgą, bo to znaczyło, że szatyn przystał na moją prośbę.
- Czyli się zgadzasz?
- Masz trochę racji z tym wystawianiem się na ataki - przyznał -Muszę coś zrobić, bo to - wskazał na swój stan -mogło się skończyć bardzo źle.
- Wreszcie mówisz jak rozsądny człowiek.
Przewrócił oczami, ale zaraz spuścił wzrok bawiąc się sznurkową bransoletką, której wcześniej nie zauważyłem.
- Mógłbyś...zostać jak będę mówił tacie - poprosił nieśmiało.
W odruchu złapałem go za rękę i uśmiechnąłem się pokrzepiająco. Kurt spojrzał na mnie przerażony, ale zaraz się uspokoił i odwzajemnił uśmiech.
- Dziękuję- wychrypiał.
Siedzieliśmy tak chwilę patrząc na siebię dopuki szatyn nie zrobił się senny. Powiedziałem, że wpadnę jutro i razem powiemy jego tacie o Karovskim, a gdy już upewniłem się, że chłopak zasnął, pocałowałem go w czoło i w pośpiechu opuściłem budynek.

Kurt

Gdy obudziłem się następnego dnia nie byłem do końca pewien czy to wszystko działo się naprawdę. Zobaczyłem jednak zostawioną przez Blaina torbę i natychmiast odzyskałem pewność. Zacząłem się śmiać i mimo że przez to, moje żebra dały o sobie znać w dość bolesny sposób, nie mogłem przestać. Nic w sumię więc dziwnego, że gdy Camila (tak nazywała się ta młoda pielęgniarka) weszła do pomieszczenia, od razu wysłała mi zaskoczone spojrzenie. Wskazałem znalezisko, a kobieta uśmiechnęła się pod nosem.
- Ciekawe w co on teraz wpakuje książki? - zachichotała.
- Kiedyś głowy zapomni - parsknąłem - jak przyszedł do mnie za pierwszym razem zostawił partytury i telefon.
- Zakręcony albo zakochany - stwierdziła.
Zesztywniałam i odwróciłem wzrok w stronę okna, by nie dostrzegła smutku w moich oczach.
- Coś nie tak? - spytała zmartwiona kobieta.
- Nie, nie to tylko..- urwałem nie będąc pewny co w ogóle zamierzałem powiedzieć.
Że Blaine jest heterykiem, a ja się w nim głupio podkochuje?
Lepiej już wziąć łopatę i zacząć kopać sobię grób, co w moim obecnym stanie nie byłoby proste.
- Przyniosłam ci śniadanie - powiedziała kładąc przede mną tacę.
- Nie jem za dużo - wymamrotałem.
- Zauwarzyłam - skrzywiła się - Masz ładną sylwetkę i mięśnie, ale jesteś zdecydowanie zbyt chudy.
- Tak wiem - westchnąłem.
Nie wiem dlaczego jem tak mało. Może to przez stres spowodowany Karovskim, a może ciągłe zamartwianie się o tatę....mniejsza. To nie miało teraz żadnego znaczenia.
- Ten chłopak...- zaczęła ponownie Camila, ignorując moje wyraźne sygnały mówiące, że nie chcę o tym rozmawiać - Podoba ci się prawda?
Westchnąłem przeciągle i przez chwilę bawiłem się sznurkową branzoletką, którą dostałem od Mercedes.
- Trochę - wymamrotałem.
Nie miałem pojęcia czemu jej to mówię, ale nawet gdybym skłamał to i tak nic by to nie dało. Umiałem dobrze kryć emocje, ale przy brunecie kąpletnie miękłem i chyba tylko on był na tyle ślepy, by tego nie zauważyć.
- Mówiłeś mu? - zagadnęła.
- Już wolę ogłosić w szkole, że oglądam Kobiety na krawędzi - prychnąłem.
- Uwielbiam ten serial!
Kobieta klasnęła w dłonie, a ja zacząłem się śmiać. Nie miałem pojęcia jak to się stało, ale od razu ją polubiłem, co niezdarza mi się często.
Pogadaliśmy jeszcze chwilę, dopilnowała żebym zjadł całą przyniesioną porcję, czego oczywiście nie zrobiłem i wyszła zostawiając mnie samego ze swoimi myślami.

Około 10 w szpitalu pojawił się Blaine, który gdy tylko zobaczył to co znalazłem, zrobił się cały czerwony.
- Nawet nie wiem czemu ją wziąłem - wyznał nie spuszczając wzroku z podłogi i przestępując nerwowo z nogi na nogę - Gdy wróciłem do domu nie zdjąłem jej, tylko pałętałem się bez celu po pokojach zanim wyszedłem na dwór. Nawet jej nie zauważyłem.
Zaśmiałem się widząc, że przyjaciel rumieni się jeszcze bardziej opowiadając o swoim roztrzepaniu, a gdy już zmusił się żeby podnieść wzrok zlustrowałem go bacznym spojrzeniem. Miał na sobie obcisłe czerwone dżinsy z białym paskiem, wypastowane czarne buty i t-shirt tego samego koloru oraz czerwoną muszkę, czyli swój zwyczajny weekendowy strój. Dalej nie rozumiałem, czemu nie ubiera się tak na codzień, ale gdy poruszałem ten temat strasznie się peszył, więc zaprzestałem prób wyciągnięcia z bruneta informacji. Szkoda mi jednak było, bo doskonale wiedziałem, że w takim stroju Blaine czuje się swobodnie i po prostu sobą, no i nie dało się zaprzeczyć, że wyglądał w nim niesamowicie seksownie.
- Kurt?
- Hmm? - głos chłopaka wyrwał mnie z zamyślenia.
- Kiedy przyjdzie twój tata?
- Za chwilę - zagryzłem dolną wargę - Nie wiem, czy chce mu mówić.
- Ale mu powiesz - powiedział stanowczo krzyżując ręce na piersi i dając mi do zrozumienia, że nie mam nic do gadania.
Zdecydowanie za dużo się martwił i to był jego sposób, by zapewnić mi względne bezpieczeństwo. Byłem lekko zestresowany czekającą mnie rozmową, więc nie mogłem się powstrzymać, żeby się z nim trochę nie podroczyć. Mam naprawde głupie sposoby na odreagowanie.
- Czy ty się przypadkiem trochę nie żądzisz? - spytałem przyjmując taką samą postawę jak on.
Brunet lekko się zmieszał.
- Ja tylko...nie to znaczy...
Wybuchnąłem śmiechem, a chłopak spojrzał na mnie takim wzrokiem, że natychmiast przywitała go kolejna salwa śmiechu. Naburmuszył się lekko, ale doskonale wiedziałem, że też bawi go własne zachowanie.
- Oj droczę się tylko - parsknąłem.
- Serio ci się tu nudzi - prychnął, a ja wysłałem mu błagalne spojrzenie.
- Proszę nie gniewaj się - odchyliłem głowę do tyłu i położyłem dłoń na czole - Nie wytrzymam tego.
Poza ale zrospaczona białogłowa natychmiast podziałała i mój przyjaciel zaniósł się głośnym śmiechem, tak że teraz nas obu bolał brzuch.

W pewnej chwili drzwi się otworzyły i w progu stanął tata. Natychmiast przeszła mi wesołość, a żołądek zacisnął się w supeł.
- Chciałeś pogadać - powiedział.
Przełknąłem ślinę i poleciłem żeby usiadł. Posłuchał i wlepił we mnie wyczekujące spojrzenie. Byłem przerażony i nie mogłem wydobyć z siebie głosu dopuki nie poczułem czyjejś dłoni na swojej. Tacie to nie umknęło, ale ja byłem wdzięczny Blain'owi, bo poczucie że tu jest i mnie wspiera pomogło mi się uspokoić.
- Nękają mnie w szkole - powiedziałem patrząc mu w oczy - Nie chciałem ci mówić, żebyś się nie martwił.
Ojciec westchnął i uśmiechnął się smutno.
- Obawiałem się, że to powiesz - wyznał - To ktoś ze szkoły ci to zrobił prawda?
Skinąłem głowa czując ulgę, że zareagował w taki a nie inny sposób.
- Jesteś zły?
- Nie - odparł - ale powinieneś był mi powiedzieć.
Spuściłem wzrok i przez chwilę układałem w myślach dalszą rozmowę, ale ktoś postanowił mnie poratować.
- Namówiłem Kurta, żeby zgłosił to w szkole, bo uparł się, żeby nie iść na policje - wymamrotał brunet - Co pan myśli?
- Myślę, że to dobry pomysł, ale nie rozumiem czemu mój syn nie chce przekazać tej sprawy odpowiednim słóżbom.
Skrzywiłem się.
- Możesz mi zaufać? - poprosiłem, a ojciec znowu westchnął.
- No dobrze - mruknął - Obym tego nie pożałował.
Podniósł się z krzesła i spojrzał znacząco na nasze splecione palce. Zarumieniliśmy się i szybko rozłączyliśmy dłonie.
- Wpadłem tylko na chwilę - powiedział jak gdyby nic się nie stało - w warsztacie jest dużo do zrobienia, więc...
- Cześć tato - uśmiechnąłem się lekko.
- Pa synku - odwzajemnił uśmiech - zadzwoń jak się dowiesz kiedy cię wypiszą, dobrze?
- Zadzwonię.
- Narazie Blaine.
Chłopak przełknął ślinę.
- Dowidzenie proszę pana - wychrypiał.
Tata uśmiechnął się pod nosem i wyszedł zamykając za sobą drzwi. Wypuściłem wstrzymywane powietrze i opadłem na łóżko.
- Nie było tak źle - powiedziałem spoglądając w piękne piwne oczy.
- Ta...
Brunet dalej czuł się nieswojo, czego nie był w stanie ukryć mimo usilnych prób. Wodził wzrokiem po całym pomieszczeniu starając się na mnie nie patrzeć.
- Coś nie tak? - spytałem z troską.
- Wporządku tylko...
- No?
- Twój tata chyba mnie nie lubi - wymamrotał.
Teraz to ja czułem się nieswojo. Zrobiło mi się gorąco i natychmiast spuściłem wzrok na dłonie.
- Twierdzi, że nasza przyjaźń jest dość ryzykowna - wymamrotałem.
- To znaczy?
Milczałem w nadziei, że nie będzie naciskać, ale na wiele się to nie zdało. To był Blaine.
- Kurt! Co to znaczy?
Westchnąłem.
- To znaczy, że martwi się, bo ja jestem..a ty jesteś..
- Bo jesteś gejem - dokończył, a ja przytaknąłem - To głupie.
Nie odpowiedziałem, bo gdybym to zrobił musiałbym przyznać ojcu racje. Przyjaźń z brunetem zabijała mnie od środka, ale nie potrafiłem z niej tak po prostu zrezygnować. Blaine był dla mnie niczym narkotyk, a przez to byłem bardzo bliski przedawkowania.

Skończyłam!!! 🤓
Kurde. Żaden inny rozdział nie sprawił mi tyle problemów co ten i nawet nie wiem dlaczego. Myślałam, że nigdy go nie skończę, ale oto jest ( może nie idealny, ale jest ). Co myślicie? 😎

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro