"Oto nasze Kiss Cam!"
Louis ubrał na stopy swoje ulubione, białe trampki i poprawił zmierzwioną grzywkę, która opadała na jego czoło. Zayn - jedyny przyjaciel dwudziestodwulatka postanowił dosłownie wyciągnąć go z domu na mecz drużyny koszykarskiej.
Dodajmy też, że Louis nienawidził koszykówki, co dodatkowo komplikowało jego sytuację. Westchnął jednak ugodowo i jeszcze raz przejrzał się w lustrze, zanim napisał do Malika, że już wychodzi z domu i żeby ten na niego czekał pod budynkiem. Nie obyło się też bez kilku przekleństw na przyjaciela, na które Zayn odpisał tylko uśmiechniętą, ale w mniemaniu Tomlinsona morderczą emotikoną.
Szatyn przewrócił oczami, chowając telefon do kieszeni i zamykając za sobą drzwi na klucz po tym, jak wyszedł z mieszkania. To wcale nie tak, iż nie wiedział, z jakiego powodu Zayn wyciąga go na te męczarnie. Powodem był dwudziestokilkuletni Liam Payne, mianowicie jeden z najlepszych koszykarzy w Londynie, a także wielkie zauroczenie Malika.
Gdy zobaczył rozświetloną twarz Zayna, który przywitał się z nim najmilej jak mógł, aż żal było powiedzieć przyjacielowi, że jednak nie chce jechać. Malik na pewno chciałby, aby Louis patrzył na to, jak ten próbuje poderwać Liama, więc ostatecznie z czystego serca po prostu się zamknął i wsiadł do samochodu.
- Jesteś niemożliwy, Zayn - zaczął rozmowę, patrząc na chłopaka w okularach przeciwsłonecznych i ciemnych włosach ułożonych do góry. - Dlaczego nigdy do niego zwyczajnie nie zagadasz po meczu? - spytał. - Przecież zawsze zostaje w szatni - dodał, opierając się wygodnej w fotelu.
- Boję się, że gdy tylko zetknę się z nim twarzą w twarz, to albo zacznę fangirlować, jak jakaś dziewczynka z epilepsją, albo co najgorsze - narobiłbym w spodnie spermą. Ej, nie śmiej się! - skarcił przyjaciela, wytykając mu język. - To wcale nie jest śmieszne, weź! Nigdy nie byłeś zakochany, więc nie wiesz, jak to jest - prychnął Malik, zaciskając dłonie na kierownicy i odpalając auto.
Louis patrzył na niego rozbawionym wzrokiem.
- Przypomnij mi, mój drogi przyjacielu, dlaczego ja w ogóle się z Tobą zadaję? - uniósł brwi. Wokół jego oczu pojawiły się drobne zmarszczki, gdy uśmiechał się szeroko.
- Bo jestem wspaniałomyślny, pomysłowy, pomocny, sympatyczny, zabawny, przystojny, idealny, seksowny i bardzo skromny - odpowiedział powoli, lekko unosząc palce i jakby licząc, ile fantastycznych cech posiada. - Widzisz, właśnie dlatego. Jestem idealnym kandydatem. I do tego mam prawo jazdy, dzięki któremu teraz nie męczysz swoich krótkich nóżek łażeniem na piechotę, kochany! - dodał, po czym spojrzał na Tomlinsona w lusterku. Nastała chwila milczenia, którą przerwał oczywiście Zayn, piszcząc z przerażeniem: - Tommo, umrę tam! Tam będzie Liam! Liam Perfekcyjny Zjawiskowy Idealna Klata Payne! L-I-A-M P-A-Y-N-E, ROZUMIESZ?
- Zaza, zwolnij, cholera zabijesz siebie i mnie, zanim tam w ogóle dojedziemy! - śmiał się Louis. - I powiem ci, skarbeńku, że moje nogi nie są wcale krótkie! - burknął, łokciem bijąc ramię chłopaka. - Jestem przeciętnego wzrostu, mam super sześciopak i do tego możesz całować mój super tyłek - pokazał język Malikowi. Oboje chichotali do końca drogi, aż w końcu dojechali na parking i kruczoczarny toczył bitwę o najlepsze miejsce.
- Ja mam lepszy tyłek, Boo. Payne by sobie mógł pomacać - poruszył sugestywnie brwiami, jednocześnie cicho klnąc pod nosem na staruszkę, która najwyraźniej nie umiała parkować. Westchnął, uchylając szybę i krzycząc do niej: - Proszę pani, tu chcą też parkować ludzie, a nie tylko zapyziałe staruszki, więc z łaski swojej, czy mogłaby pani nie parkować wężykiem, a jakoś normalnie? No nie wiem... prosto? - prychnął na nią, marszcząc nos. - Przynajmniej dzisiaj! Nie proszę o wiele. A policja również nie - uśmiechnął się z wyższością i ubrał okulary przeciwsłoneczne, z dumą patrząc, jak ta odjeżdża z miejsca przerażona. - Tak się postępuje z kobietami, Louis - Malik zaparkował, wyjął kluczyki z auta, chowając je do kieszeni i mówiąc: - No, Tommo, idziemy na podryw. Na pewno wyglądam seksownie? - Zayn przejrzał się w lustrze, odrobinę zarzucił grzywką, aby ułożyła się bardziej niedbale, przygryzł wargę i cmoknął, po czym zadowolony z efektów prawie wyskoczył na ulicę, starając się, aby wyglądało to nonszalancko (oczywiście nie czekając, aż Louis odpowie mu na poprzednie pytanie).
- Malik, wylałeś na siebie pół butelki najdroższych perfum, ubrałeś swoje najlepsze ubrania, ten tank-top świetnie podkreśla twoje barki, serio. Wyglądasz mężnie i dostojnie, a jednocześnie nie wygląda to tak, jakbyś stał przed lustrem dwie godziny, jak to wyglądało w rzeczywistości - przewrócił oczami, przypominając sobie, ile musiał czekać na Zayna, który przebierał w ubraniach. - Te spodnie opinają twoje nogi, które są zgrabne i zajebiste, wiesz o tym. Ale proszę cię, do kurwy. Jeśli chcemy mieć jakieś dobre miejsca, to rusz ten.. "zajebisty" - zrobił cudzysłów palcami w powietrzu - tyłek i chodźmy zobaczył tego twojego... Lime... Liuma?
- Liama, ty ignorancie - fuknął na niego. - Ale tak, chodźmy! Boże, on będzie tak pięknie wyglądał, Lewis, trzymaj mnie! - zapiszczał Zayn, nawet nie czekając na przyjaciela i rozłożywszy ramiona, jakby były skrzydła, pobiegł zobaczyć swojego ukochanego.
Louis tylko pokręcił głową, idąc za ciemnowłosym. Obiecał sobie, że jeśli Zayn nie zagada prawidłowo do tego całego Liama, to po prostu rzuci jego ciałem na boisko, albo zgniecie go w kulkę i trafi prosto do kosza.
To, że Zayn trząsł się i zachowywał dziwacznie, było po prostu niedomówieniem. Tak samo jak piękno Liama, ono także nim było (przynajmniej dla Malika). Sama koszykówka raczej go nie pociągała, ale widok Payne'a w obcisłym stroju już tak, więc co stało mu na przeszkodzie, aby iść kibicować swojemu crushowi? Dosłownie nic!
I to było bardzo dobre rozwiązanie dla napalonego, szczęśliwego, seksownego, cudownego, perfekcyjnego i -wszystkie- inne-pozytywne-przymiotniki-jakie-istniały-Zayna.
Czas iść na mecz, powiedział sobie w myślach, zwalniając tempo, aby nie wyjść na dziwaka i poprawiając czarną grzywkę.
Kiedy Louis wszedł na dużą halę, która pachniała drewnem, odrobinę plastikiem i czymś jeszcze, nawet nie zdążył się rozejrzeć, ponieważ został naprawdę mocno pociągnięty za dłoń przez swojego przyjaciela na wyższe trybuny. Zayn zdecydowanie posiadał więcej siły. Był bardziej zbudowany, wyższy i miał te swoje długie ramiona i nogi.
Louis pokonywał z trudem każdy schodek, by ostatecznie usiąść na najwyższych, niebieskich krzesełkach, które na całe szczęście szatyna - były czyste. Westchnął głośno, gdyż wielki zegar wyświetlał dużymi, czerwonymi liczbami, iż do meczu zostało jeszcze trochę czasu. Więc było logiczne, że kiedy podszedł do niego facet, sprzedający popcorn Louis kupił dwa kubełki. Może chociaż naje się karmelkową kukurydzą w trakcie, gdy Zayn będzie pożerał tyłek Liama Payne'a.
Ludzie zaczęli zbierać się wokół, a Louis chciał przewrócić oczami, kiedy Zayn aż pisnął, gdy ujrzał wchodzącego na boisko Liama Payne. Rzeczywiście chłopak nie był niczego sobie. Jego włosy były postawione do góry, a ten dłuższy bezrękawnik do koszykówki leżał świetnie na jego sylwetce.
- Wygląda dzisiaj jeszcze lepiej niż ostatnio - usłyszał głos mulata. - Cholera, Louis on tu spojrzał i się uśmiechnął! Czy ty to widziałeś? - mulat zagryzł wargę, rozszerzając swoje oczy, które wyglądały jak pięciozłotówki. Natomiast szatyn zachichotał i usłyszał obok siebie przyjemny głos.
- Mówiłem, że się spóźnimy, Harry - burknął blondyn po jego lewej stronie. Miał wyraźnie Irlandzki akcent. Jednak to nie on zwrócił uwagę Louisa.
Osoba, do której mówił blondyn, sprawiła, że Tomlinsonowi poprawił się humor. Chłopak, na którego spoglądał, był naprawdę piękny, o ile Louis mógł go określić w ten sposób, bo przymiotnik "przystojny" nie oddawał w pełni majestatu chłopaka. "Piękny" już trochę bardziej.
Z pewnością był wyższy od Louisa (szatyn strzelał, że o głowę). Miał długie, kręcone włosy o barwie orzecha włoskiego (skąd go wzięło na takie wyszukane opisy chłopaka w swoim umyśle, to sam nie wiedział), które dość intensywnie i przyjemnie pachniały. Jego rumiana, uśmiechnięta twarz i dołeczki w policzkach, kiedy wyszczerzał swoje śnieżnobiałe zęby, wprawiły Tomlinsona w lekkie osłupienie. W końcu nie zawsze stykał się z kimś tak atrakcyjnym.
- Tommo - wyszeptał Zayn tuż nad jego uchem, przez co Louis aż podskoczył, starając się jednak nie wydawać z siebie żadnego dźwięku zaskoczenia. Mulat machał mu przed twarzą dłonią, co szatyn uświadomił sobie, kiedy możliwość lustrowania wzrokiem pięknego mężczyzny została mu odebrana. I to haniebnie. Tak haniebnie, że Tomlinson był zły. - Kurwa, Lou, nie ignoruj mnie! Powiedz coś! Zobaczyłeś kogoś przystojnego czy jak?
- Oh, paniee. T-tak - zająknął się, a dopiero zobaczywszy ironiczny uśmieszek przyjaciela, skapnął się, co tak naprawdę powiedział. I jasne, klamka zapadła, ale kim byłby Louis, gdyby nie próbował tego odkręcić? - Znaczy... oczywiście, że nie, Zaynie! Nie chcę tu być, nudno i same stare pryki, nie ma na co patrzeć. A koszykówka jest chujowa, tak - żachnął, zakładając ręce na piersi. Choć wiedział, że Malik i tak mu nie uwierzył, czuł się bardziej pewny siebie.
- Mhm - zaśmiał się mulat. - Aua, chory jesteś? - syknął, kiedy poczuł nagły ból w biodrze.
- Nie - szatyn wystawił mu język, a jego przyjaciel przez chwilę patrzył na niego morderczym wzrokiem. Tomlinson jednak nienawidził, kiedy Zayn tak robił, więc udając podekscytowanie, podskoczył na krześle, krzycząc: - O mój Boże, Zaayn! Patrz, drużyna Lejema wygrywaa! - czym zwrócił na siebie uwagę tylko (lub aż) czarującego bruneta, który zaśmiał się cicho i popatrzył na niego przyjaźnie (uwagi Zayna niestety nie zwrócił, bo jego kumpel od razu wręcz spojrzał w kierunku Payne'a. Pewnie dopiero po czasie zbeszta go za złe wymawianie imienia koszykarza)
Ale to dla Lou się nie liczyło. W końcu... hej, 1:0! Ma na sobie wzrok tego przystojnego, którego imienia - jeszcze - nie zna bez przerwy!
Kiedy sympatia Zayna - Liam-Perfekcyjny-Payne spojrzał znów w stronę trybun, Louis ułożył rękę na ramieniu swojego przyjaciela, wiedząc, że może on zaraz zemdleć.
- Jeszcze jeden, Liam... albo dwa, oh, kurwa możesz rozpieprzyć ten kosz - w końcu odezwał się kruczoczarny. Louis pokręcił głową z niedowierzaniem i nachylił się do ucha kumpla, by wyszeptać:
- Nie tylko kosz, przyjacielu - prychnął, a Zayn zamarł przełykając głośno ślinę. Szatyn zachichotał, poprawiając się na swoim w cholerę niewygodnym krzesełku i dyskretnie spojrzał na pięknego Loczka, który pochłonięty był rozmową ze swoim irlandzkim przyjacielem. W końcu ich spojrzenia skrzyżowały się przez moment i Louis był pewien, że na policzku nieznajomego zobaczył rumieniec. Oh, panie.
Louis był pierwszym, który oderwał wzrok i zagryzł wargę, wracając wzrokiem do boiska.
Próbując zachowywać jakiekolwiek pozory zainteresowania rozgrywki, często wybuchał śmiechem oraz sporadycznie krzyczał, owijając ramię wokół talii Zayna, który naburmuszony zawsze go za to ganił. Był w końcu tylko Liama i co do tego Tomlinson nie miał żadnych wątpliwości. Uwielbiał go jednak denerwować.
A z tego, że między tym istniał także dodatkowy powód, również zdawał sobie sprawę. Szatyn lubił czuć, że ktoś wyraźnie jest nim zainteresowany, a już szczególnie, jeżeli ta osoba posiadała atrakcyjność na poziomie powyżej trzynastu, kiedy skala wynosiła tylko dziesięć.
Jednak próbował nie uśmiechać się jak debil, kiedy po jego plecach przechodziły ciarki od pięknego spojrzenia równie pięknego mężczyzny, co chyba mu się nie udało.
Louis nawet nie zorientował się, kiedy pierwsza połowa meczu dobiegła końca, a drużyna, za którą kibicował, wygrała. Przekonał się o tym dopiero, gdy został przyciągnięty do męskiego uścisku przez Zayna. - Kurwa, wygraliśmy pierwszą połowę, Louis! - mulat szarpnął nim, a uśmiech na jego twarzy powiększał się do gigantycznych rozmiarów. Szatyn odwzajemnił miły gest, po czym wskazał na Liama, który na karku miał już ręcznik. Inni gracze topili się we własnych płynach, które lały się z ich czół, jednak Liam, chociaż strzelił najwięcej rzutów, miał nadal idealne włosy i tylko drobną kroplę potu, która spłynęła po jego szyi. Od razu wytarł ją białym materiałem.
- Jaa... ja może pójdę zobaczyć, czy Liam czasami nie zasłabnie w tej szatni - zaczął się jąkać Zayn, wzdychając teatralnie i poruszając sugestywnie brwiami. - Swoją drogą, jeśli sam nie zasłabnę na jego widok, to może kupię mu dodatkową butelkę wody. Nie sądzisz, że to bardzo bohaterskie i dobre na zaczęcie znajomości, BooBear? - paplał, oddychając szybko. Louis wywrócił jedynie oczami na wywód przyjaciela, pokazując mu ręką, że ma w dupie, co Malik ma zamiar zrobić ze swoich crushem i słysząc delikatny, bardzo melodyjny chichot, pod którego dźwiękiem prawie się rozpłynął.
Kiedy tylko przyjaciel zniknął mu z pola widzenia, szatyn obrócił głowę, pesząc się odrobinę, kiedy spostrzegł, że mężczyzna również nieśmiało mu się przyglądał. Spotkali się spojrzeniami, a ich usta wygięły się w lekkich uśmiechach.
- Oops, BooBear! - odezwał się brunet, dosiadając się bliżej szatyna i zajmując wcześniejsze miejsce Zayna.
Tomlinson nie mógł poradzić nic na to, że złapał się na myśli, jak słodko jego obiekt westchnień wymówił jego pseudonim.
- Hi.... emm - nie dokończył. Przecież nie zna imienia tego niesamowicie pięknego nieznajomego chłopaka, który wyglądał młodziej od niego. Louis mógł przyglądać się długim, bardzo długim rzęsom chłopaka. Nieznajomy miał naprawdę nieskazitelnie zielone oczy, które wgapiały się w niego i Louisowi naprawdę to sprzyjało. Nie sądził, iż imię pięknego chłopaka będzie również tak niesamowicie urokliwe.
- Harry - przedstawił się lokowaty, podając szatynowi dłoń i siadając bliżej niego, co sprawiło, że Louisowi na chwilę zatrzymało się serce, aby po chwili znowu zaczęło bić ze zdwojoną siłą.
- Och, tak... hi, Harry! Naprawdę miło mi cię poznać, jestem Louis - uścisnął wyciągniętą przed nim dłoń. - Swoją drogą, nie wiem, dlaczego mój przyjaciel, Zayn, nadal mówi na mnie BooBear. To dziecinne i tandetne! - zagadnął, udając prawdziwe oburzenie.
- Ja tam myślę, że to słodkie. Pasuje do ciebie, Lou. LouLouLouLou - zanucił Harry, śmiejąc się przy tym. Jeszcze moment i szatyn mógłby dostać wzwodu od samego słuchania tego angielskiego, lekko zachrypniętego głosu.
- Uważasz, że jestem słodki? - szatyn uniósł brwi.
- Tak właśnie myślę, chociaż wyglądasz również męsko z tymi kośćmi policzkowymi - powiedział Harry, jeżdżąc wzrokiem po całej twarzy starszego. - Twoje szczyty kości jarzmowych wyglądają na takie ostre. Czy nimi nie da się skaleczyć? - zaśmiał się. Jego uśmiech był piękny, szeroki, a idealnie równe zęby błyszczały, nawet w tak słabo oświetlonym miejscu.
- Uhm, dzięki. Nie, chyba nie - Tomlinson stwierdził niepewnie, nagle czując miłość do matki natury za to, że obdarzyła go tak wyrazistymi kościami policzkami, że najbardziej zajebisty i perfekcyjny facet siedzący na tutejszej widowni jakimś cudem zwrócił na nie uwagę. Przejechał po nich palcami, aby móc dokładnie ocenić i sprecyzować odpowiedź na pytanie Harry'ego. Nie skaleczył się jednak, jak zauważył po dłuższej obserwacji swojej dłoni, więc pokręcił głową, uśmiechając się zalotnie.
- Podobno nie można, ale zawsze musi być ten pierwszy raz - Tomlinson puścił mu oczko, na co jego towarzysz tylko się zaśmiał. I Boże słodki - zarumienił się! Louis miał ochotę skakać, przez to, iż to on był powodem jego różowych policzków i śmiechu.
Z bliska dołeczki lokowatego były jeszcze bardziej wyraziste i większe, a szczęka zarysowana. Podobał mu się ten chłopak, był taki delikatny i niewinny na pierwszy rzut oka, ale później zauważył w nim coś sensownego i tak - podobało mu się to niezwykle. Brunet oblizał swoje usta i wtedy zauważył, jakie są pulchne i pełne, również lekko połyskiwały, więc Louis rozważał, czy nie ma na nich błyszczyku. Kiedy patrzył na jego gęste loczki, miał ochotę odgarnąć kilka kosmyków za ucho nowego znajomego.
- Czy wiedziałeś, Harry, że od zawsze byłem mistrzem podrywu? - szatyn uniósł brwi, lekko przybliżając się do obiektu westchnień. Uśmiechnął się do niego promiennie i już miał rzucić jakimś wyszukanym tekstem na podryw, który sam wymyślił, ale kędzierzawy przeszkodził mu w tym, mówiąc z najbardziej perlistym i cudownym śmiechem, jaki Tomlinson słyszał kiedykolwiek:
- Jasne, nie wątpię! - I to, że szatyn usłyszał w tym wyzwanie, było tylko i wyłącznie efektem tego, że był odrobinę bardzo zauroczony i odrobinę bardzo zdesperowany, a kiedy te uczucia szły u niego w parze, naprawdę mógł tylko współczuć biednemu mężczyźnie...
Albo...
Albo pokazać mu to. Właśnie teraz, kiedy zaczęła grać muzyka (swoją drogą, Louis sądził, że była bardzo pasująca do sytuacji: taka delikatna), wśród prawdopodobnie kilku tysięcy osób, na ogromnym stadionie.
Spojrzał w górę na ogromny wyświetlacz, na którym zauważył swoją własną twarz i tę Harry'ego. Wokół wyświetlacza widniało serduszko i czerwony napis "Kiss Cam!" Kiedy Louis spojrzał na lokowanego cały stadion był zagłuszony posłami i krzykami, jednakże Louis wyłapał z nich tylko "pocałuj go!" lub "gorzko!"
Więc Louis spojrzał na malinowe usta, które były naprawdę blisko tych należących do niego. Już nie słyszał żadnych pisków i wiwatów, gdy spoglądał w zielone tęczówki Harry'ego, który nie spodziewał się jego poczynań.
Uśmiechając się zalotnie, obserwował, jak gęste były rzęsy mężczyzny oraz jak cudowny był... cały. Piękny.
Melodia z chwili na chwilę robiła się coraz głośniejsza, a Louis z sekundy na sekundę coraz ciężej oddychał.
Kiedy powoli przysuwał się w stronę Harry'ego, oblizał wargi. Czuł, że już dłużej nie wytrzyma. Był gotowy. Teraz, to powinno nastąpić, teraz - powiedział sobie w myślach, zanim złączył ich usta, słysząc, jak kilka osób (co później zamieniło się w kilkadziesiąt) zaczęło klaskać i głośno wiwatować.
Na początku kędzierzawy był zaskoczony. Louis doskonale to zauważył i poczuł się zadowolony z siebie. Na tym mu zależało.
Jeszcze bardziej zależało mu na tym, aby poczuć usta Harry'ego, które napierały lekko na te jego. To było nieziemskie uczucie i Louis nie chciał go przerywać tak szybko, więc przyciągnął mężczyznę bliżej siebie, nie spodziewając się, ze ten oplecie dłonie wokół jego szyi, smakując wąskich warg.
Całowali się jeszcze przez chwilę, poznając każdy element własnych ust, które wpasowywały się w siebie, niemal idealnie i Louis był pewien, że właśnie w tym momencie, po ich pierwszym pocałunku - on jest już uzależniony od słodkiego, lecz nieprzesłodzonego smaku błyszczyka Stylesa. Nie zauważyli nawet, że skończyła się już przerwa. Wtedy oderwali się od siebie szybko.
- Musimy się spotkać... później, tak - wydyszał w ucho uśmiechniętego i zarumienionego Louisa, podając mu w dłoń karteczkę z kilkoma cyferkami i jakimś tekstem. Schował ją do kieszeni, spojrzawszy na bruneta z pytaniem, jak ten zdążył napisać ją tak szybko.
Odpowiedział mu śmiech, tak dobrze mu znany.
- Powiedzmy, że... nie przyszedłem tutaj tylko po to, aby obejrzeć mecz. Musiałem być przygotowany na wszystko - wzruszył ramionami i ostatni raz uśmiechnął się w stronę Tomlinsona. - Zadzwoń jeszcze w tym tygodniu, BooBear - po tych słowach Harry wrócił na swoje wcześniejsze miejsce, gdzie obok siedział z lekka zszokowany zajściem blondyn.
Louis wywrócił oczyma, jednak nie zdążył zganić crusha (tak, zdecydowanie tak mógł nazwać Harry'ego) za pseudonim, jakiego użył w stosunku do niego, bo akurat w tym momencie zobaczył Zayna, który wdrapywał się na trybuny, niosąc w obu dłoniach tacki z przekąskami.
- Pomyślałem, że zgłodniałeś. Nie musisz oddawać mi kasy - rzucił, opadłszy na krzesło z ulgą i podałszy przyjacielowi jedzenie.
Tomlinson uśmiechnął się z wdzięcznością, nagle przypominając sobie główny powód, dla którego Zayn zostawił go na całą przerwę. Poruszył sugestywnie brwiami, biorąc do ust pierwszego nachosa z salsą i popijając go kolą. Przyjaciel spojrzał na niego, nie rozumiejąc.
Louis westchnął.
- Jak z panem L? - spytał po przełknięciu, na co Zayn zarumienił się, zachichotał i podwinął rękaw swojej jeansowej kurtki, aby pokazać autograf od Liama.
- Myślałem, że to sen. Ja go, kurwa, dotknąłem, Louis! Boże, on ma takie cudowne, perfekcyjne, przepiękne pismo! NIGDY NIE UMYJĘ TEJ RĘKI, ROZUMIESZ? - krzyknął mu do ucha, przez co szatyn odsunął się lekko.
- No wiesz, cieszę się bardzo - uśmiechnął się, ale nie wiedział, czy ze współczuciem, czy z prawdziwą radością. - Pokaż mi ten autograf z bliska - poprosił, przysuwając się.
Chwycił rękę przyjaciela i zmarszczył nos, po czym najzwyczajniej w świecie, powstrzymując wzruszenie ramionami, rzekł:
- Dostałeś nie tylko autograf, ale także numer telefonu, Zee.
Malik odwrócił głowę, na przemian otwierając i zamykając usta, jak ryba. Czuł się jak debil.
- Kurwa - sapnął, zasłaniając usta dłonią. - Kurwa mać, mogę umierać! MOGĘ UMIERAĆ, JA PIERDOLĘ, TAK!
Tomlinson warknął na przyjaciela, kiedy kilka osób spojrzało na nich dziwnie. Uśmiechnął się jednak, kiedy przelotnie zauważył, że spojrzenie zyskał również od Harry'ego i nie było ono dziwne, tylko... słodkie. Takie pasujące do samego chłopaka, który wyglądał tak.. niewinnie.
I mimo, że zdążył w porę się ogarnąć, Zayn najwyraźniej zdecydował, że musi się dowiedzieć, co tam u jego nowego shippu (i nie chodziło tu o Ziama, czasem przerastał samego siebie), bo spytał z uśmiechem:
- A ty, Lou? Wyglądasz jakoś... inaczej. I te rumieńce. Pod moją nieobecność sporo musiało się dziać, prawda?
I właśnie w tym momencie Louis William Tomlinson miał ochotę zapaść się pod ziemię. Dosłownie. Nigdy nie sądził, że Zayn mógłby być aż tak bezpośredni.
Był w dupie. I to czarnej dupie.
- Nic się nie działo, Malik. Oglądaj lepiej meczyk, bo twój Leeyum gra już drugą połowę, dzbanie - powiedział najbardziej wyluzowanym tonem, na jaki mógł się zdobyć.
Niestety, czarnowłosy wiedział już swoje i z uśmiechem zwycięzcy wskazał na jego delikatnie czerwone usta.
- Całowaliście się, prawda? - wyszeptał na ucho przyjacielowi, a zdając sobie sprawę z faktu, że ten będzie próbował zaprzeczyć, dopowiedział: - Masz na ustach błyszczyk, pedale.
- Uhm... - jęknął. Dalsze kłamanie byłoby bezsensowne, dobrze o tym wiedział. - Tak, całowaliśmy się, kurwa. Było zajebiście - przyznał, a Malik klasnął w dłonie.
- Wiedziałem! Liam będzie musiał mnie gdzieś zabrać, ha! JESTEM NAJLEPSZY, OKEJ? - wrzasnął, a kiedy Louis (i kilkanaście innych osób) spojrzało prosto na niego, nawet nie drgnęła mu powieka, kiedy odpowiedział głośno:
- No co? Założyłem się z jednym przystojnym koszykarzem, że mojemu przyjacielowi uda się zarwać. Myślę przyszłościowo!
A ostatnią rzeczą, którą szatyn dopuścił do swoich uszu, był chichot Harry'ego, który najwyraźniej poczuł się zaszczycony, że to on był tym mężczyzną, bo spojrzał na Louisa z błyskiem w oku. Cholernym, cholernym błyskiem w oku.
*~*~*~*~*
Już drugi dzień później Louis nie mógł nawet na moment przestać myśleć o zielonych oczach i malinowych ustach. Patrzył na karteczkę z numerem, która przypiął za pomocą szpilki do tablicy korkowej w jego pokoju. Mimo że minęło już tyle godzin od ich pocałunku on czuł nadal te piękne, pełne usta na tych wargach należących do niego i jedyne czego mógł chcieć to poczuć je tam kolejny raz.
Dlatego chwycił za komórkę i postanowił samodzielnie wyjść z inicjatywą, aby spotkać się z Harrym. Może niekoniecznie, aby od razu go przy tym pocałować, ale... taką opcję też rozważał. Nie dało się ukryć. Trochę wpadł.
Brunet odebrał praktycznie od razu. Kiedy jego głos rozniósł się po całym mieszkaniu Louisa (to wcale nie tak, że włączył na głośnomówiący tylko po to, żeby napawać się jego barwą, wcale), Tomlinson automatycznie się wyszczerzył. To było jak muzyka dla jego uszu.
- Halo, Louis? Jesteś tam?
- Oczywiście - odpowiedział nerwowo, przygryzając wargę. - Pewnie zastanawiasz się, dlaczego dzwonię. Uhm, chodzi o to, że mam cały dzień tylko dla siebie, bo Zayn... jest dziś zajęty, więc moglibyśmy się spotkać, jeśli także miałbyś czas i ochotę. Nie lubię samotności.. ba! Nienawidzę samotności.
- Jasne, powiedz mi tylko, gdzie! Też jestem akurat wolny, więc okej, to będzie czas dla nas. Zdecydowanie - potwierdził kędzierzawy, a jego głos był tak radosny, kiedy to mówił, że Louis miał ochotę skakać i płakać z radości.
- Kojarzysz park jakieś kilka metrów od stadionu? Tam jest bardzo ładnie i cicho. Idealnie na spacer. Mogę też postawić nam lody, bo naprzeciwko jest świetna kawiarenka. Co ty na to? - spytał, przybijając sobie piątkę za doskonały pomysł na.... randkę, o ile mógłby tak to określić.
- Jak na lato!
Później Louis po prostu się rozłączył, a jego szczęścia nie można było porównać z niczym innym.
*~*~*~*~*~*
Minęło kilka lat. Choć nadal byli tymi samymi osobami nieprzepadającymi za koszykówką, to jednak ona pierwotnie sprawiła, że zrozumieli oni swoje przeznaczenie, więc mieli do niej pewnego rodzaju sentyment.
Kiedy po raz pierwszy spotkali się nieotoczeni tłumem ludzi, w małym parku, Louisowi wydawało się, że albo zostaną przyjaciółmi, albo kiedyś o sobie zapomną.
Co prawda, rozmowa strasznie im się kleiła, zdarzało im się także być w swoim towarzystwie bardzo kokieteryjnymi, a Tomlinsonowi serce biło szybciej za każdym razem, gdy Harry wypowiadał "BooBear, ale szatyn postanowił nabrać trochę dystansu i realistycznego podejścia co do tego, czy kiedykolwiek się zejdą, czy nie.
Z każdym kolejnym ich spotkaniem było tylko lepiej. Zdarzyło się nawet kilka razy, że się pocałowali.
Aż nadszedł moment, kiedy Louis William Tomlinson i Harry Styles zostali parą (ku ogromnemu szczęściu swoich znajomych, którzy - dosadnie lub też mniej - uświadamiali ich na każdym kroku, że do siebie pasują).
Później naprawdę poszło już z górki. Louis, zakochany w Harrym po uszy, postanowił spędzić z nim resztę życia i był pewny, że była to najdojrzalsza decyzja, jaką mógł podjąć.
Mianowicie zabrał go na stadion akurat w trakcie meczu koszykówki. Wzięli ze sobą również Zayna i Nialla, którzy bardzo się ze sobą zaprzyjaźnili.
Blondyn, jako jedyny z nich, polubił ten sport. Malik zaś szedł tam tylko po to, aby oglądać swojego ukochanego, Liama i aby zawzięcie mu kibicować. Nawet bardzo zawzięcie. Ubrał na tę okazję nie tylko najlepsze ubrania, jakie tylko posiadał, ale także koronkową bieliznę, bo wiedział, że jego tatuś (jak określał go czarnowłosy) naprawdę to lubił.
Harry i Louis nie zajmowali się zbytnio meczem, pomimo ciągłych upomnień Zayna. Jasne, sukcesy przyjaciela niesamowicie ich cieszyły, jednak czuli, że dziś, właśnie dziś, jest ich dzień.
Mieli splecione dłonie nawet wtedy, kiedy do ich uszu dobiegła charakterystyczna muzyka. Przygnieceni nadmiarem pozytywnych wspomnień uśmiechnęli się do siebie jednocześnie, choć przez łzy. Nie próbowali ich jednak powstrzymywać.
- Harry - wyszeptał Louis, kiedy brunet pochylił się nad nim. Wiedział, że ten moment się zbliża.
- Louis. Larry - zaśmiał się kędzierzawy cicho, próbując pocałować ukochanego, jednak ten odsunął się nieznacznie. Styles spojrzał na niego z pytaniem i smutnym wyrazem twarzy.
- Czy coś się dzieje, skar... - urwał, ze zdezorientowaniem wpatrując się w schodzącego w klęk szatyna, który przez cały czas trzymał ich splecione dłonie, teraz nagle je puszczając i szukając czegoś w kieszeni swojej dżinsowej kurtki.
Tomlinson uśmiechnął się, przygryzając wargę. Po policzkach płynęły mu łzy, a głos drżał, kiedy spojrzawszy głęboko w oczy lokowanemu, otworzył maleńkie pudełeczko i rzekł:
- Babcia powiedziała mi kiedyś, że nieważne, kiedy przyjdzie kolej na moją pierwszą miłość. Ważne, żeby była pierwszą i ostatnią, jaką przeżyję. To zaszczyt móc powiedzieć ci o tym w miejscu, w którym spotkaliśmy się po raz pierwszy. To zaszczyt oznajmić ci, że chcę, abyś to ty, Harry, był moją pierwszą i ostatnią miłością. Dlatego.... czy wyjdziesz za mnie, jeśli cię o to poproszę?
Tu nie było długich przyrzeczeń o wiecznej miłości. Obydwoje tego nie potrzebowali. Byli jak ogień i woda, a jednak los postanowił ich połączyć. W dzień ich poznania ich dusze połączyły się razem, już wtedy serca biły dla siebie. Kiedy grała muzyka, taka sama jak kilka lat temu, a ludzie wiwatowali na ich cześć, oni znajdowali się w swoich objęciach, klęcząc na w ogóle nie wygodniej podłodze. Trzymali się mocno, najmocniej, aż w końcu musieli puścić swoje ciała, lecz tylko w celu założenia pięknego pierścionka zaręczynowego na szczupły i drżący palec serdeczny Harry'ego.
Najgłośniej wiwatowali ich przyjaciele. Szczególnie jeden z koszykarzy, który słysząc aplauz ze strony widowni i to najwyraźniej niespowodowany ich grą, po prostu przystanął i zaczął krzyczeć.
Wszyscy skupieni byli na nich. Oni jednak nie byli skupieni na nikim innym, poza sobą. A kiedy się od siebie oderwali, rozległy się brawa. I naprawdę nie wiedzieli, kto zawołał z trybunów "Larry is real". To nie było ważne. Ważne było to, co powiedział Louis, który uśmiechając się, wychrypiał tylko cztery słowa:
- Oto nasze kiss cam.
Tutaj kończy się historia Louisa i Harry'ego w tym opowiadaniu! "Kiss Cam" napisane zostało przeze mnie i NathSymphony 😍 Wynosi 4370 słów! Jest krótkie, ale pisało mi się je tak dobrze i przykro mi, że czekaliście na nie bardzo długo! Teraz w końcu jest! Musicie koniecznie napisać co sądzicie o tej pracy, będzie nam niezmiernie miło za wszystkie komentarze i głosy. Wyczekujcie kolejnych książek i życzymy wszystkim miłego dnia!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro