[43. aka kids!kiribaku one shot]
Dedykacja dla wspaniałej FantasticCrazyCat. Naprawdę mi pomagasz, mega dziękuję ❤️❤️❤️
Wyszli na dwór. Bakugou prychnął z niezadowoleniem i od razu wyprzedził ich grupę, szybko przebierając nogami. Zaczął kopać kamień i warknął, kiedy ten uciekł na ulicę. Już miał za nim podążyć – w końcu było pusto – ale wtedy Midoriya złapał go za ramię.
— Zostaw mnie! Nie lubię cię! — krzyknął Katsuki, wyrywając i odbiegając do przodu. Naburmuszony, szedł dalej.
— Niektóre rzeczy się nie zmieniają — mruknął Deku do idącego obok Todorokiego. Shouto prowadził za rękę małego Kirishimę, który nie wykazywał tak wielkiej chęci ucieczki jak Bakugou.
— Nic na to nie poradzimy — odpowiedział, wzruszając ramionami. — Za dwa dni wrócą do normalności i odzyskają swoje wspomnienia. Najpewniej nie będą też pamiętać, co robili teraz jako dzieci, więc nie powinno być źle — przypomniał Todoroki, łapiąc go za rękę. Midoriya uśmiechnął się i zatrzymał na chwilę, aby pocałować swojego chłopaka w usta. Ten, całkowicie na nim skupiony, nie poczuł, jak mały Eijirou puszcza go i biegnie do przodu.
— Berek! — zakrzyknął Kirishima, uderzając Bakugou w ramię. Ten zaraz ruszył za nim, podnosząc iście wojenny okrzyk.
Biegli przed siebie i szybko dotarli do miasta. Kirishima, aby uciec przed Bakugou, zaczął skręcać we wszelakie boczne uliczki i zaułki. W końcu jednak stało się tak, że trafili na parking kończący płotem. Katsuki błyskawicznie dopadł Eijirou podczas nawrotki, ale nawet nie próbował uciekać. Usiadł na krawężniku i zakasłał, próbując uspokoić oddech. Kirishima usiadł obok niego i oparł mu głowę na ramieniu, także zmęczony.
— Katsuki... Gdzie my jesteśmy? — szepnął po kilku minutach, rozglądając wokół i zdecydowanie nie rozpoznając otoczenia. Bakugou, jakby nagle zdał sobie z tego sprawę, obejrzał się wokół siebie, by wzruszyć wolnym ramieniem
— Dziad jeden wie. Ale chyba przydałoby się wrócić — mruknął, podnosząc na nogi. Otrzepał spodnie i zerknął na Eijirou, który nie był chętny do wstania. — No chodź, nie bądź tchórzem.
— Nie boję się! To niemęskie! — odpowiedział ten od razu, zrywając. W nagłym przypływie odwagi ruszył w przód i wyszedł na chodnik obok ulicy. Wtedy znów opanowała go niepewność. Wokół nie było nic znajomego. Nie rozpoznawał sklepów, ulicy ani świątyni naprzeciwko. Ludzie mijali go bez obdarzenia nawet spojrzeniem.
— Chodź, ciamajdo — burknął Katsuki, stając u jego boku. Chwycił go za rękę i ścisnął, by pociągnąć za sobą.
— Wiesz, gdzie jesteśmy? — spytał cicho Kirishima, idąc blisko starszego przyjaciela.
— Nie — parsknął. — Ale tak mniej-więcej pamiętam, jak tu biegliśmy, więc nie powinno być źle. O ile zdążymy przed dziewiątą, bo wtedy to gówno rozpoznam — mruknął. Słońce chowało się już za budynkami, a latarnie uliczne zostały zapalone. Niebo pozostawało różowe, ale już nie na długo.
Eijirou poczuł, jak narasta w nim strach i wstyd. To przez niego się tu znaleźli. Gdyby nie pobiegł (albo chociaż zatrzymał wcześniej), nie musieliby kręcić się po ulicach kompletnie sami. A Deku ostrzegał, aby się nie oddalali... Kirishima pociągnął nosem i przysunął bliżej Bakugou, który zdawał się nie przejmować tym, że mogą nie odnaleźć drogi.
— Ej, nie rycz mi tu — powiedział Katsuki, mocniej ściskając jego rękę. — Mówię ci, będzie dobrze. O, tu na pewno byliśmy — dodał, wskazując mijaną cukiernię. — Pamiętam ten zapach.
Co prawda było to kłamstwem, ale nie chciał, aby Eijirou mu się tu rozbeczał. Na pewno nie poprawiłoby to ich sytuacji. Musiał go jakoś pocieszyć.
— Zresztą, przy mnie nic ci nie grozi, kumasz? — Kirishima spojrzał na niego z zaskoczeniem. — Obronię cię. Przed wszystkim. Obiecuję — przyrzekł, odwracając wzrok. Policzki mu poczerwieniały. Takie obiecanki były lamerskie i zawstydzające, ale na Eijirou zdawały się działać — chłopak uśmiechnął się i na chwilę przytulił do jego ramienia.
— Dziękuję. Jesteś najlepszy.
Bakugou jedynie mruknął coś pod nosem.
— Pewnie, że jestem. A teraz chodź, musimy przyśpieszyć.
Ostatecznie wyszło na to, że zgubili się na amen. Katsuki nie wiedział już, gdzie rzeczywiście byli, a co tylko mu się wydawało. Mogli równie dobrze zataczać kółka i nie zdawać sobie z tego sprawy. Po dobrej godzinie nad miastem zapadły ciemności. Obok nich był dobrze oświetlony park, tuż za ogrodzeniem.
— Wchodzimy tam — orzekł, zaprowadzając Eijirou do bramy. Żwirową ścieżką doszli do fontanny, a tam oboje wskoczyli na ławkę. Kirishima przysunął się bliżej, obejmując rękoma jego ramię i przytulając do niego. Bakugou prychnął i klepnął go krótko po głowie.
— Będzie dobrze. Zaraz pójdziemy dalej.
Musieli jednak trochę odpocząć. Nogi bolały ich po wcześniejszym biegu i długim chodzeniu w – jak na dzieci – szybkim tempie. Eijirou jeszcze nigdy nie chciał tak bardzo, aby przyszła mama, wzięła go na ręce i położyła do łóżka, opowiadając bajkę.
Siedzieli w ciszy, przerywanej jedynie pluskaniem wody i nielicznymi przechodniami.
— Katsuki...
— Mhm?
— A jeśli... a jak nie wrócimy? — spytał cichutko, pociągając nosem. Bakugou objął go mocno ramieniem i przyciągnął do siebie.
— Nie ma takiej opcji! — zaprzeczył od razu. — Zaraz na pewno znajdziemy Brokuła i Mieszańca. A jak nie, to spytam kogoś o drogę do tej dużej galerii w centrum. Pikachu miał tam iść z innymi na jakiś film. W ogóle to mieliśmy iść z nimi, ale powiedzieli, że nie mamy teraz szesnastu lat, więc nas nie wezmą, złośliwcy! — burknął z niezadowoleniem. W następnej chwili zeskoczył z ławki i prowadząc przyklejonego do jego ramienia Eijirou, ruszył do wyjścia z parku. Po kilkunastu minutach rzeczywiście spytali o drogę i udali do galerii. Tam Bakugou, korzystając z mapy budynku, zaprowadził ich pod kino.
— O, na to właśnie poszli — powiedział, wskazując tytuł filmu na tablicy. Spojrzał na godziny. — Zaczął się wpół do dziesiątej... i kończy o jedenastej. A mamy dziesiątą — mruknął, zerkając na elektyczny zegar. — Trochę poczekamy.
I zabrał Kirishimę na stojące niedaleko kanapy przy kąciku zabaw dla dzieci. Ustawione były w takim miejscu, że nie widziała ich obsługa, ale oni mogli obserwować wychodzących z kina ludzi. Usiedli wygodnie.
— Głodny jestem — mruknął Eijirou, słysząc burczenie swojego żołądka.
— Ta, ja też. Ale nie mamy kasy — odpowiedział. — Zjemy jak wrócimy — powiedział, patrząc na zegar. Minęło ledwie kilka minut. Westchnął i ziewnął zaraz. Potrząsnął głową, by odgonić senność. Nie mógł zasnąć.
Zauważył, że Eijirou też ziewa.
— Idź spać — burknął krótko. Kirishima zerknął na niego i położył na jego kolanach, zaskakując blondyna. Katsuki, nie wiedząc, co zrobić z rękami, położył je na boku Eijirou.
— Zmień mnie za pół godziny — mruknął Kirishima, przypominając sobie, że zawsze w grach wystawiało się warty, aby nie zostać zaskoczonym atakiem. A w ich wypadku – nie przegapić ostatniej deski ratunku.
— Jasne.
Jednak, oczywiście, nie obudził go. Dał mu spać, mimo że sam chętnie by się zdrzemnął. Głowa opadała mu co jakiś czas i nerwowo zerkał wtedy na zegar. Kiedy dochodziła dwudziesta trzecia, zaczął wiercić się, zniecierpliwiony.
— Oi, obudź się. Ej no! — warknął głośniej, potrząsając jego ramieniem. Kirishima ziewnął i powoli podniósł się, przecierając oczy. Rozejrzał się wokół i przytulił do Katsukiego. To jednak nie był sen, pomyślał.
— Idą! — krzyknął Bakugou kilka minut później. Zerwał się z kanapy razem z Eijirou. Kirishima z rozpędu wpadł prosto na nogi Miny, objął ją i rozpłakał się. Katsuki stanął tylko obok, zakładając ramiona na piersi.
— Co wy tu robicie?! — krzyknął zaskoczony Kaminari.
— Nie powinniście być z Todorokim i Midoriyą? — spytał Shinsou, podchodząc do małego Bakugou. Wziął go na ręce mimo niezbyt silnych prób ucieczki. Mina podobnie zrobiła z Eijirou, kołysząc go lekko, aby się uspokoił.
— Wracajmy — powiedziała.
W drodze i Kirishima, i Bakugou, zasnęli w ramionach przyjaciół, nieświadomi, jaki wykład o uciekaniu sprawi im następnego dnia Midoriya.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro