Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

[43. aka kids!kiribaku one shot]

Dedykacja dla wspaniałej FantasticCrazyCat. Naprawdę mi pomagasz, mega dziękuję ❤️❤️❤️

Wyszli na dwór. Bakugou prychnął z niezadowoleniem i od razu wyprzedził ich grupę, szybko przebierając nogami. Zaczął kopać kamień i warknął, kiedy ten uciekł na ulicę. Już miał za nim podążyć – w końcu było pusto – ale wtedy Midoriya złapał go za ramię.

— Zostaw mnie! Nie lubię cię! — krzyknął Katsuki, wyrywając i odbiegając do przodu. Naburmuszony, szedł dalej.

— Niektóre rzeczy się nie zmieniają — mruknął Deku do idącego obok Todorokiego. Shouto prowadził za rękę małego Kirishimę, który nie wykazywał tak wielkiej chęci ucieczki jak Bakugou.

— Nic na to nie poradzimy — odpowiedział, wzruszając ramionami. — Za dwa dni wrócą do normalności i odzyskają swoje wspomnienia. Najpewniej nie będą też pamiętać, co robili teraz jako dzieci, więc nie powinno być źle — przypomniał Todoroki, łapiąc go za rękę. Midoriya uśmiechnął się i zatrzymał na chwilę, aby pocałować swojego chłopaka w usta. Ten, całkowicie na nim skupiony, nie poczuł, jak mały Eijirou puszcza go i biegnie do przodu.

— Berek! — zakrzyknął Kirishima, uderzając Bakugou w ramię. Ten zaraz ruszył za nim, podnosząc iście wojenny okrzyk.

Biegli przed siebie i szybko dotarli do miasta. Kirishima, aby uciec przed Bakugou, zaczął skręcać we wszelakie boczne uliczki i zaułki. W końcu jednak stało się tak, że trafili na parking kończący płotem. Katsuki błyskawicznie dopadł Eijirou podczas nawrotki, ale nawet nie próbował uciekać. Usiadł na krawężniku i zakasłał, próbując uspokoić oddech. Kirishima usiadł obok niego i oparł mu głowę na ramieniu, także zmęczony.

— Katsuki... Gdzie my jesteśmy? — szepnął po kilku minutach, rozglądając wokół i zdecydowanie nie rozpoznając otoczenia. Bakugou, jakby nagle zdał sobie z tego sprawę, obejrzał się wokół siebie, by wzruszyć wolnym ramieniem

— Dziad jeden wie. Ale chyba przydałoby się wrócić — mruknął, podnosząc na nogi. Otrzepał spodnie i zerknął na Eijirou, który nie był chętny do wstania. — No chodź, nie bądź tchórzem.

— Nie boję się! To niemęskie! — odpowiedział ten od razu, zrywając. W nagłym przypływie odwagi ruszył w przód i wyszedł na chodnik obok ulicy. Wtedy znów opanowała go niepewność. Wokół nie było nic znajomego. Nie rozpoznawał sklepów, ulicy ani świątyni naprzeciwko. Ludzie mijali go bez obdarzenia nawet spojrzeniem.

— Chodź, ciamajdo — burknął Katsuki, stając u jego boku. Chwycił go za rękę i ścisnął, by pociągnąć za sobą.

— Wiesz, gdzie jesteśmy? — spytał cicho Kirishima, idąc blisko starszego przyjaciela.

— Nie — parsknął. — Ale tak mniej-więcej pamiętam, jak tu biegliśmy, więc nie powinno być źle. O ile zdążymy przed dziewiątą, bo wtedy to gówno rozpoznam — mruknął. Słońce chowało się już za budynkami, a latarnie uliczne zostały zapalone. Niebo pozostawało różowe, ale już nie na długo.

Eijirou poczuł, jak narasta w nim strach i wstyd. To przez niego się tu znaleźli. Gdyby nie pobiegł (albo chociaż zatrzymał wcześniej), nie musieliby kręcić się po ulicach kompletnie sami. A Deku ostrzegał, aby się nie oddalali... Kirishima pociągnął nosem i przysunął bliżej Bakugou, który zdawał się nie przejmować tym, że mogą nie odnaleźć drogi.

— Ej, nie rycz mi tu — powiedział Katsuki, mocniej ściskając jego rękę. — Mówię ci, będzie dobrze. O, tu na pewno byliśmy — dodał, wskazując mijaną cukiernię. — Pamiętam ten zapach.

Co prawda było to kłamstwem, ale nie chciał, aby Eijirou mu się tu rozbeczał. Na pewno nie poprawiłoby to ich sytuacji. Musiał go jakoś pocieszyć.

— Zresztą, przy mnie nic ci nie grozi, kumasz? — Kirishima spojrzał na niego z zaskoczeniem. — Obronię cię. Przed wszystkim. Obiecuję — przyrzekł, odwracając wzrok. Policzki mu poczerwieniały. Takie obiecanki były lamerskie i zawstydzające, ale na Eijirou zdawały się działać — chłopak uśmiechnął się i na chwilę przytulił do jego ramienia.

— Dziękuję. Jesteś najlepszy.

Bakugou jedynie mruknął coś pod nosem.

— Pewnie, że jestem. A teraz chodź, musimy przyśpieszyć.

Ostatecznie wyszło na to, że zgubili się na amen. Katsuki nie wiedział już, gdzie rzeczywiście byli, a co tylko mu się wydawało. Mogli równie dobrze zataczać kółka i nie zdawać sobie z tego sprawy. Po dobrej godzinie nad miastem zapadły ciemności. Obok nich był dobrze oświetlony park, tuż za ogrodzeniem.

— Wchodzimy tam — orzekł, zaprowadzając Eijirou do bramy. Żwirową ścieżką doszli do fontanny, a tam oboje wskoczyli na ławkę. Kirishima przysunął się bliżej, obejmując rękoma jego ramię i przytulając do niego. Bakugou prychnął i klepnął go krótko po głowie.

— Będzie dobrze. Zaraz pójdziemy dalej.

Musieli jednak trochę odpocząć. Nogi bolały ich po wcześniejszym biegu i długim chodzeniu w – jak na dzieci – szybkim tempie. Eijirou jeszcze nigdy nie chciał tak bardzo, aby przyszła mama, wzięła go na ręce i położyła do łóżka, opowiadając bajkę.

Siedzieli w ciszy, przerywanej jedynie pluskaniem wody i nielicznymi przechodniami.

— Katsuki...

— Mhm?

— A jeśli... a jak nie wrócimy? — spytał cichutko, pociągając nosem. Bakugou objął go mocno ramieniem i przyciągnął do siebie.

— Nie ma takiej opcji! — zaprzeczył od razu. — Zaraz na pewno znajdziemy Brokuła i Mieszańca. A jak nie, to spytam kogoś o drogę do tej dużej galerii w centrum. Pikachu miał tam iść z innymi na jakiś film. W ogóle to mieliśmy iść z nimi, ale powiedzieli, że nie mamy teraz szesnastu lat, więc nas nie wezmą, złośliwcy! — burknął z niezadowoleniem. W następnej chwili zeskoczył z ławki i prowadząc przyklejonego do jego ramienia Eijirou, ruszył do wyjścia z parku. Po kilkunastu minutach rzeczywiście spytali o drogę i udali do galerii. Tam Bakugou, korzystając z mapy budynku, zaprowadził ich pod kino.

— O, na to właśnie poszli — powiedział, wskazując tytuł filmu na tablicy. Spojrzał na godziny. — Zaczął się wpół do dziesiątej... i kończy o jedenastej. A mamy dziesiątą — mruknął, zerkając na elektyczny zegar. — Trochę poczekamy.

I zabrał Kirishimę na stojące niedaleko kanapy przy kąciku zabaw dla dzieci. Ustawione były w takim miejscu, że nie widziała ich obsługa, ale oni mogli obserwować wychodzących z kina ludzi. Usiedli wygodnie.

— Głodny jestem — mruknął Eijirou, słysząc burczenie swojego żołądka.

— Ta, ja też. Ale nie mamy kasy — odpowiedział. — Zjemy jak wrócimy — powiedział, patrząc na zegar. Minęło ledwie kilka minut. Westchnął i ziewnął zaraz. Potrząsnął głową, by odgonić senność. Nie mógł zasnąć.

Zauważył, że Eijirou też ziewa.

— Idź spać — burknął krótko. Kirishima zerknął na niego i położył na jego kolanach, zaskakując blondyna. Katsuki, nie wiedząc, co zrobić z rękami, położył je na boku Eijirou.

— Zmień mnie za pół godziny — mruknął Kirishima, przypominając sobie, że zawsze w grach wystawiało się warty, aby nie zostać zaskoczonym atakiem. A w ich wypadku – nie przegapić ostatniej deski ratunku.

— Jasne.

Jednak, oczywiście, nie obudził go. Dał mu spać, mimo że sam chętnie by się zdrzemnął. Głowa opadała mu co jakiś czas i nerwowo zerkał wtedy na zegar. Kiedy dochodziła dwudziesta trzecia, zaczął wiercić się, zniecierpliwiony.

— Oi, obudź się. Ej no! — warknął głośniej, potrząsając jego ramieniem. Kirishima ziewnął i powoli podniósł się, przecierając oczy. Rozejrzał się wokół i przytulił do Katsukiego. To jednak nie był sen, pomyślał.

— Idą! — krzyknął Bakugou kilka minut później. Zerwał się z kanapy razem z Eijirou. Kirishima z rozpędu wpadł prosto na nogi Miny, objął ją i rozpłakał się. Katsuki stanął tylko obok, zakładając ramiona na piersi.

— Co wy tu robicie?! — krzyknął zaskoczony Kaminari.

— Nie powinniście być z Todorokim i Midoriyą? — spytał Shinsou, podchodząc do małego Bakugou. Wziął go na ręce mimo niezbyt silnych prób ucieczki. Mina podobnie zrobiła z Eijirou, kołysząc go lekko, aby się uspokoił.

— Wracajmy — powiedziała.

W drodze i Kirishima, i Bakugou, zasnęli w ramionach przyjaciół, nieświadomi, jaki wykład o uciekaniu sprawi im następnego dnia Midoriya.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro