Rozdział 26
Sala tronowa mieściła się w centralnej części Kamiennego Zamku. Wysoka na kilkanaście metrów i szeroka niczym nawa kościelna sprawiała wrażenie przeogromnej. W całości wykuta z marmuru, jak cały zamek niosła echem najmniejszy szmer i odgłos. Światło docierało do jej wnętrza przez wysokie, półkoliste okna wykute w ścianach po obu stronach, a wysoki jasny niczym letnie niebo sufit, wsparty był na kilkunastu marmurowych kolumnach, rozkwitających u szczytów kapitelami o osobliwych kształtach zwierząt i roślin. Podłoga złociła się, to różowiła w zależności od pory dnia, gdy światło słoneczne padało na nią z witraży. Całość pieczętowały ogromne z jasnego drewna drzwi, okute w złote ramy. Naprzeciw nich, po drugiej stronie sali na wzniesieniu stał połyskujący złotem i kamieniami szlachetnymi tron wyściełany czerwonym atłasem.
Król Tae-hyung wszedł do sali bocznym wejściem równo w południe. Ubrany w białą koszulę, jak zwykle zawiązaną wysoko pod szyją oraz futrzany płaszcz i z koroną na głowie, zasiadł na tronie i pozdrowił wszystkich skinieniem głowy. Posłowie, urzędnicy oraz wojskowi pokłonili mu się nisko i nastała cisza. Wszyscy czekali, aż coś powie. Powrócił przecież z wyprawy w chwale i wreszcie mógł wypełnić słowa obietnicy danej ojcu przy jego śmierci.
W nocy zajrzał do snu, ale G-guka w nim nie było. Martwił się tym. Bał się, że G-guk zginął na polu bitwy i to było nie do zniesienia, ale sprawy królestwa były równie pilne i nie mógł ich zaniedbać.
Nie miał jednak do nich głowy, a już do żadnych przemówień, to w ogóle.
— Przyprowadźcie jeńców — nakazał od razu Su-ho, który natychmiast słysząc te słowa, skinął ręką na swoich ludzi u drzwi.
Te się otwarły i wprowadzono przez nie dwóch mężczyzn. Król przyglądał się im dokładnie, gdy szli w jego stronę.
Pierwszy, barczysty i brodaty szedł na przedzie, ubrany wciąż w brudne od walki ubranie, miał zaciętą minę, a za nim szedł młodszy, równie wysoki i postawny z pochyloną głową. Grzywka opadała mu na oczy... nierówno z jednego boku.
Królowi zakręciło się w głowie i pociemniało mu przed oczami. Znał tego chłopca. Szukał go długimi tygodniami i widywał we śnie niemalże co noc.
— Panie, oto staje przed tobą samozwańczy Król Min-hyun oraz jego syn Jeong-guk — zaanonsował ich Su-ho.
Król zamknął oczy na długość oddechu.
Jeong-guk? — zapytał sam siebie. — G-guk to zdrobniale Jeong-guk, prawda? Błagam, niech to nie będzie on — prosił w myślach niebiosa.
Kiedy otworzył oczy, ich spojrzenia się spotkały. Jego bursztynowe i to czarne... Jeong-guka.
Wszystko już było jasne prócz jego spojrzenia.
Stał początkowo oniemiały i zamrugał kilka razy oczami. Usta uchyliły mu się niemo, jakby chciał coś powiedzieć, ale strażnik pchnął go w plecy szpadą.
— Na kolana! — krzyknął groźnie.
Jeong-guk upadł na ziemię z taką siłą, że musiał się wesprzeć ręką, żeby nie upaść na twarz. Król jęknął cicho i drgnął na tronie, jakby chciał do niego podbiec i go przytrzymać.
Su-ho uniósł brwi ze zdziwienia. Król od razu to zauważył i nie był w stanie ukryć zakłopotania.
Jeong-guk podniósł spojrzenie raz jeszcze. Zobaczył Tae-hyunga rozpostartego na tronie, pełnego krasy i chwały. W rzeczywistości był przystojniejszy niż we śnie, ale tu na tym tronie, w tych wszystkich klejnotach i z tą pewnością siebie, nie był tym uroczym Tae ze snu, a sytuacja, w jakiej się znaleźli oraz osobista strata, jaką odczuwał Jeong-guk z powodu Yung-hyego, odbierała mu w jego czach cały wdzięk. Poczuł na niego wściekłość.
Brwi mu się zbiegły, a na twarzy wymalowała się furia. Zagryzł szczękę i zwęził oczy. Zapłonęła w nich nienawiść.
Tae-hyung nigdy go takim nie widział. Przeraził się tej jego miny. Wiedział, że wściekłość Jeong-guka była wymierzona w niego i czuł, jak serce zatrzymuje mu się od tego w piersi. Czuł się winny swego położenia i przewagi. Wiedział, że Jeong-guk właśnie to ma mu za złe, choć nie miał pojęcia dlaczego.
Co ja mam teraz zrobić? — pytał sam siebie gorączkowo w myślach.
Nie znajdując rozwiązania, wstał energicznie z tronu. Zdezorientowany spojrzał na Su-ho.
— Nie będę dziś z nimi rozmawiał, wtrąćcie ich z powrotem do lochów — nakazał.
Z sali tronowej prawie wybiegł, zostawiając za sobą szmer zaniepokojonych rozmów. Zatrzasnął się w swojej komnacie i nie wyściubił z niej nosa przez kolejnych kilka dni.
Nie spał, nie jadł i nie pił. Rozgorączkowany zastanawiał się co ma zrobić.
W końcu zdecydował się zejść do lochów. Musiał porozmawiać z Jeong-gukem. Musieli znaleźć rozwiązanie.
W lochach był tylko dwa razy w całym swoim życiu i zupełnie zapomniał, jakie panowały tu warunki. Zastał Jeong-guka przykutego do ściany i zemdlonego.
— G-guk! — krzyknął i podbiegł do niego, klękając przy nim.
Objął jego policzki dłońmi i próbował ocucić.
— G-guk! Odezwij się do mnie — prosił go w panice.
Ten jednak był tak wyczerpany, że nic mu nie odpowiedział. Tae-hyung obejrzał się na zdziwionych strażników.
— Kto jest za to odpowiedzialny? — zagrzmiał groźnym głosem swojego ojca.
Żołnierze przestąpili nerwowo z nogi na nogę.
— Panie, chłopak odmawiał jedzenia i picia. To nie nasza wina — wytłumaczył jeden z nich.
— Natychmiast nakazuję przenieść jeńców do komnat! — wrzasnął i podniósł się z kolan.
Przez kolejnych kilka dni zaglądał do Jeong-guka, ale gdy widział, że ma się lepiej, zaprzestał. Bał się z nim porozmawiać.
— Panie, o co chodzi? — dopytywał Su-ho. — Czy ten młodzieniec to ten G-guk, którego szukałeś? Panie skąd znałeś jego imię?
— Nie zadawaj zbędnych pytań! — nakrzyczał na niego Król.
— Ale panie, lud dopytuje, kiedy egzekucja — drążył Su-ho.
Król zastygł w bezruchu.
— Egzekucja? — zapytał z przerażeniem. — Jaka egzekucja?
Su-ho przestąpił nerwowo z nogi na nogę.
— Panie, egzekucja jeńców. Min-hyuna i jego syna — wytłumaczył.
Król zupełnie o tym zapomniał. Nie mieściło mu się to w głowie, że mógłby wydać taki rozkaz.
— Nie będzie żadnej egzekucji! — wrzasnął.
— Panie, ale to okazywanie słabości — drążył Su-ho.
— TEN CHŁOPAK JEST MOJĄ SŁABOŚCIĄ, NIE ROZUMIESZ? — nawrzeszczał w końcu na niego, demaskując samego siebie i uczucie, jakie żywił do Jeong-guka.
Su-ho stał osłupiały, a potem nerwowo rozejrzał się na boki.
— Wybacz panie, nie wiedziałem, nie sądziłem...
— Wyjdź! — nakazał zrozpaczony Król.
Upłynęło kilka kolejnych dni, a decyzja nie zapadała.
Jeong-guk doszedł w pełni do siebie w komnacie, do której przeniósł go Tae-hyung i kiedy już nabrał sił, czuł złość jeszcze większą niż wcześniej. Osobiście wolał zostać w lochach i tam skonać, aniżeli żyć na łasce Tae-hyunga, ale wiedział, że nie trzymał go przy życiu tylko dla kaprysu i że w końcu przyjdzie z nim porozmawiać. Czekał na to. Gardził wszystkim, co się z nim wiązało. Nawet czyste ubranie, które zmuszony był włożyć, gryzło go w ciało, ale wiedział, że musi to znieść. Choćby tylko dla tej rozmowy.
Któregoś dnia, gdy stanął w oknie i widząc znajomy widok, zmieniony jedynie przez porę roku, zamknął oczy jak za każdym razem, gdy przez nie patrzył, za plecami usłyszał przekręcany w drzwiach klucz. Krótko po nim głos Tae-hyunga, który zebrał się na odwagę i w końcu przyszedł z nim porozmawiać.
— G-guk? — zwrócił się do niego miękko.
Jeong-guk zamknął oczy i zagryzł zęby. Nie sądził, że aż tak bardzo nie będzie mógł znieść jego głosu.
— Czego chcesz ode mnie? — warknął arogancko. — Przyszedłeś napawać się swoim zwycięstwem?
Tae-hyung stał skonsternowany i czuł, jak dłonie zaczynają mu się trząść. Patrzył na sylwetkę Jeong-guka odwróconą do niego tyłem i wciąż go podziwiał. Za wygląd, za pewność siebie, która z niego emanowała i przeszło mu przez myśl, że to Jeong-guk powinien być królem. On by się nie zawahał przed niczym, a już na pewno nie bałby się z nim porozmawiać.
— Dlaczego jesteś taki szorstki dla mnie? — zapytał błagalnie. Chciał zrozumieć, co kierowało Jeong-gukiem.
Jeong-guk odwrócił się na pięcie jak oparzony. Jego oczy ciskały piorunami. Na żywo wszystko było jakby bardziej wyeksponowane. Jego czarne oczy, zacięta mina i napięte mięśnie.
— Naprawdę pytasz dlaczego? — podniósł rozgniewany głos. — Nienawidzę cię Tae-hyung! — wrzasnął na całe gardło.
Usta Tae-hyunga wykrzywiły się w grymasie, a oczy patrzyły na niego z bólem.
— Ostatnim razem mówiłeś co innego — jęknął. — Zmieniłeś zdanie przez to, kim jestem?
Jeong-guk warknął rozeźlony.
— Nawet mi nie przypominaj! — wrzasnął i złapał się za głowę w desperacji. — Nie chcę cię znać!
— Jeong-guk. Pomyśl, w jakiej sytuacji jestem ja? — zaczął znów Tae-hyung, licząc na zrozumienie.
Jeong-guk zaśmiał się kpiąco.
— Ty? Królewiczu? Aaaa przepraszam Królu Najjaśniejszy! — zakpił i pokłonił mu się teatralnie.
Tae-hyung zmarszczył brwi. Jeong-guk mógł upokarzać Tae-hyunga, ale nie Króla.
— Licz się ze słowami! — upomniał go surowo.
Jeong-guk jednak nic sobie z tego nie zrobił. Dyszał ciężko w złości, a w jego oczach znów szalała wściekłość.
— Bo co? — zapytał hardo. — Bo mnie skażesz na śmierć? — zakpił. — Myślisz, że się jej boję? Wolę śmierć niż przyznać się, że się z tobą zadałem! — wrzasnął. — Wiedziałeś, kim jestem! Wykorzystałeś to! Podszedłeś mnie! — zaczął oskarżać. — To dlatego przegraliśmy! TO PRZEZ CIEBIE ZGINĄŁ JUNG-HYE! — wrzeszczał jak opętany. — Co ja teraz powiem jego ojcu?
Tae-hyung nic nie rozumiał z jego słów.
— Jeong-guk, o czym ty mówisz? — zaczął dopytywać. — Kim jest Jung-hye? Nie znam nikogo takiego. Nie miałem pojęcia, kim jesteś! — bronił się zawzięcie.
Owszem, podejrzewał, że Jeong-guk jest synem generała tamtejszej armii, ale nie, że jest synem samego Min-hyuna!
— ŁŻESZ! — wydarł się Jeong-guk jak zranione zwierze. — Tego starego szamana też pewnie ty na mnie nasłałeś! TO WSZYSTKO TWOJA WINA! — wrzeszczał jak opętany i cisnął w Tae-hyunga sakiewką z ziołami, którą wydobył z kieszeni.
— Nikogo na ciebie nie nasłałem! — bronił się wciąż Tae-hyung.
— Ześlij mnie z powrotem do lochów! Wolę tam umrzeć, niż patrzeć na ciebie! — wściekał się Jeong-guk.
— Ale dlaczego? Ja nie jestem niczemu winien! — prosił błagalnie Tae-hyung. — Dzieliliśmy intymność, pamiętasz? Mówiłeś, że mnie kochasz... ja też cię...
— Brzydzę się tobą! Niczego z tobą nie dzieliłem! — wykrzyczał mu Jeong-guk z pogardą. — Jesteś ohydny! — syknął jadowicie. — Ty i ta twoja obrzydliwa blizna! Nie dziwię się, że ją masz! Jesteś najszpetniejszym człowiekiem, jakiego kiedykolwiek spotkałem!
Tae-hyung zamilkł. Stał i patrzył Jeong-gukowi w oczy jak zahipnotyzowany. Czuł, że nic nie czuł. Był w szoku, że Jeong-guk mógł tak powiedzieć po tym wszystkim, co mówił wcześniej i co ich łączyło. Potem zamrugał, jakby ktoś wymierzył mu policzek. Znamię zapiekło go tak boleśnie, że złapał się za nie ręką i skulił się w sobie. Miał wrażenie, że stoi tu przed Jeong-gukem nagi i chciał się osłonić przed jego osadzającym spojrzeniem.
Jeong-guk zmarszczył brwi. Zabolał go ten widok i nieco otrzeźwił. Tae-hyung wyglądał jak skrzywdzone, bezbronne dziecko, którego był oprawcą. Nigdy, nikomu nie sprawił tak wielkiej przykrości, ale to było silniejsze od niego.
Po chwili w oczach Tae-hyunga zaszkliły się łzy.
— A ja ci zaufałem. Uwierzyłem, gdy mówiłeś, że jestem piękny — jęknął i zakrył twarz dłońmi.
— Tae-hyung... — opamiętał się Jeong-guk.
Ten jednak skulił się jeszcze bardziej i zatkał uszy rękami.
— Nic już nie mów, błagam! — krzyknął na granicy rozpaczy. — Brzydzę się sam sobą!
Odwrócił się do Jeong-guka plecami, zapłakał żałośnie i uciekł z komnaty.
Złość tak bardzo buzowała Jeong-gukowi w żyłach, że krzyczał i złorzeczył jeszcze długo później. Sam już nie wiedział, czy na Tae-hyunga, czy na siebie za to, co zrobił i co powiedział.
Czuł się oszukany i zdradzony. Wykorzystany. Wciągnięty w grę, w której on i Jung-hye byli pionkami na szachownicy Tae-hyunga. Narzędziami. Nie rozumiał, jak mogło do tego dojść. Ostatecznie się załamał i rozpłakał. Z żalu i wściekłości. Nie umiał sobie poradzić inaczej.
Następnego dnia, gdy ochłonął, czuł się zagubiony. Wtedy przyszedł do niego wysoki, ciemnowłosy mężczyzna. Jego oczy błyszczały stalową szarością, gdy przedstawił się jako Su-ho, dowódca przybocznej armii jego królewskiej mości.
— Najjaśniejszy pan wydał dekret — oświadczył władczo. — Na jego podstawie twój ojciec i nasz najjaśniejszy pan dziś w nocy zawarli pokój między Królestwem Hunar, a nowopowstałym Królestwem Doliny Za Skalistą Przełęczą. Najjaśniejszy pan nadał wam status królestwa i kazał uwolnić. Oddał wam również część ziem, które według niego powinny się wam należeć. Resztę zapewne opowie ci ojciec. Szykuj się do drogi.
Jeong-gukowi ścisnęło się serce. Ze złości i żalu. Znów. Wiedział, że Tae-hyung zrobił to dla niego, pomimo wszystkich tych okropności, jakie mu wczoraj powiedział, a ojciec przystałby na każdy warunek, wykorzystując tę słabość. Znów czuł się jak narzędzie.
— Chciałbym się z nim zobaczyć...
Su-ho zatrzymał go gestem dłoni.
— Najjaśniejszy pan powiedział, że więcej się z wami nie spotka — oświadczył. — Prosi również o wybaczenie, ale nie wyjdzie was pożegnać. Mam was osobiście eskortować do waszego królestwa w jego imieniu.
Jeong-guk znów wpadł we wściekłość. Rozszalała się w nim znów potężnie i niszczycielsko. Przestał rozumieć samego siebie.
— Poradzimy sobie — warknął w odpowiedzi.
— Nie wątpię, ale ja dostałem wyraźny rozkaz i nie ciebie będę się słuchał — warknął Su-ho.
— Zawsze jesteś taki posłuszny jak pies? A co ty na to, że twój najjaśniejszy pan wydał taki dekret? — zapytał hardo. — Nie zastanawia cię dlaczego? Powiem ci. Wasz pan lubi chłopców, wiedziałeś?
Su-ho zmarszczył brwi groźnie i zatrzymał go gestem dłoni ponownie, aby nie mówił nic więcej. To było poniżej godności kogokolwiek. Su-ho nie był głupi, a ponadto był starszy i najwidoczniej rozumniejszy niż jego rozmówca. Nie zaszedłby w swoim młodym życiu tak daleko, jak do przybocznej armii samego Króla, gdyby był nierozgarnięty. Domyślił się przecież, co to znaczy, gdy Król krzyknął w desperacji, iż chłopak jest jego słabością. Owszem, było to szokujące i lekko niezrozumiałe, skąd Król i chłopak się znali, ale nie że darzył go upodobaniem. Teraz, jednak gdy usłyszał z jego ust takie obelżywości, to był zdziwiony, że ktoś taki mógł się Królowi spodobać i poczuł nieodpartą ochotę go upokorzyć.
— Kocham mojego Króla — powiedział na wstępie z prawdziwym umiłowaniem. — Szanuję każdą jego decyzję, bo jest mądry i sprawiedliwy pomimo młodego wieku — podkreślił mocnym tonem. — Tae-hyung z kolei jest moim przyjacielem. Ma dobre i czułe serce. Dla kogo? Nie mnie to oceniać i osądzać — dodał wyrozumiale. — Wiem tylko, że on jest wart każdego. Chciałbym kiedyś poznać kogoś o tak pięknym i dobrym sercu. Poszedłbym za nim w ogień. Okazał ci swoje uczucie, darując życie i ofiarując twojemu ojcu królestwo ponad miłość do swojego nieżyjącego ojca, którego obiecał pomścić, a ty jak widzę, jesteś podły i niewdzięczny — oskarżył go. — Niewart jesteś jego uwagi i mam nadzieję, że nigdy więcej go nie zobaczysz, a nasz pan zazna w niedługim czasie szczęścia z kimś innym.
Jeong-guka zapiekła jeszcze większa złość.
— Przez niego zginął mój przyjaciel! — rozeźlił się na nowo.
Su-ho jednak był opanowany. Czuł przewagę nad kipiącym złością i przez to niezrównoważonym Jeong-gukiem. Miał też argumenty, którymi umiał władać tak samo, jak orężem. Nie pierwszy raz słyszał podobne oskarżenie.
— Wojna zawsze zbiera swoje niesłuszne żniwo, ale to nie mój pan jest temu winien. Wojnę rozpoczął twój i jego ojciec. I tylko dlatego, że twój ojciec żyje, uniknąłeś ceny, jaką mój pan musi ponieść sam, bo jesteś głupi i nie rozumiesz, że żywisz urazę nie do tego człowieka, co trzeba — wytłumaczył z wyższością.
Jeong-guk po raz kolejny otwierał usta, żeby powiedzieć coś podłego, ale Su-ho go zatrzymał.
— Bądź gotowy do drogi w południe. Nie będę więcej z tobą dyskutował. Żegnam — powiedział i wyszedł z komnaty.
Jeong-guk wiedział, że Su-ho miał rację, ale był zacietrzewiony w złości. Kipiał nią dosłownie, ale gdy tego samego dnia odjeżdżał, obejrzał się za siebie z żalem. Nie wiedział, że schowany za ścianą okna nad bramą stał zapłakany Tae-hyung.
Nie Król.
Tae-hyung.
Ten uroczy chłopiec ze snu, któremu złamał serce.
Oj G-gukie nagrabiłeś sobie dziś u mnie. Baaaardzo. Nie wiem, czy Ci wybaczę. Wrrrr
Do nastęnego!
Sev.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro